Podzieliłam na takie części, które należą do dwóch światów. W pewnym momencie te światy sie łączą i tak będzie przez cały czas.
To jest czesc pierwsza, bo nad reszta jeszcze pracuje i zastanawiam sie, czy warto. Milej lektury

1.
Harry nigdy nie sprawiał z boku wrażenia zbyt dojrzałego w sprawach damsko-męskich. Prawdę mówiąc większość dziewczyn, które jeszcze do niedawna tak łapczywie na niego spoglądały, miały teraz ochotę na jego przyjaciela, który przez ostatnie lato imponująco zwiększył masę mięśniową i rozdawał uśmiechy „jak-z-okładki” w każdą stronę. Kiedyś chodziły plotki o jego długoterminowym związku z Cho Chang, ale jakoś nie dodało mu to emocjonalnej pewności siebie. Był mrukliwy i wraz z powrotem do sił Czarnym Panem zatracał się w swoim bohaterskim świecie. A może po prostu się bał?
Ludzie nadal szeptali, gdy znalazł się niedaleko, ale bez problemu można było zauważyć, że jego światełko bohatera i gwiazdy blednie.
Veronica była na piątym roku. Miała krótkie, białe włosy i wielkie, trochę skośne, szare oczy otulone gęstymi czarnymi rzęsami. Brwi tworzyły łukowe sklepienie na jej jasnym czole i zawsze unosiły się, gdy dziewczyna zwracała się do przyjaciół. Swoje drobne dłonie zakuwała w grube pierścionki ozdobione krzywymi wyrzeźbionymi kwiatami i oczkami z matowych złotych kamyków.
Wchodziła właśnie do wielkiej sali, by zjeść śniadanie, gdy szum skrzydeł zapowiedział przybycie poczty. Veronica lubiła dostawać od rodziców smakołyki, które sprawiały, że jej pobyt w Hogwarcie, z dala od rodziny, stawał się o te chwile zapachu domu i smaku lata w rodzinnym gronie bliższe. Podbiegła więc teraz do stołu, by zająć miejsce koło swojej przyjaciółki Ellen i rozpakować chciwie znajomo wyglądające, opakowane w brązowy papier pudełko. Znalazła w nim sześć babeczek śmietankowych, w które bez namysłu wgryzła się i rozkoszowała smakiem słuchając opowieści czarnowłosej współlokatorki, pogryzającej kawałek rogalika z powidłami, o Ronie Weasleyu, którego rude włosy tak leniwie opadają mu teraz na oczy i sprawiają, że jego uśmiech jest jeszcze bardziej boski.
- Taki chłopak, to dopiero byłoby coś, mówię ci V [czytaj wi]! – westchnęła Ellen teatralnym szeptem, bo obiekt zainteresowania właśnie przeszedł koło stołu Krukonów z miną boskiej eklerki, na którą każdy ma ochotę.
- Ell, daję słowo, zaczynam się niepokoić. Jeszcze nikim nie zaprzątałaś sobie głowy dłużej niż miesiąc, a tutaj proszę, 6 tygodni i stan upojenia platonicznością tego uczucia ci nie mija. Czy ten facet ma bicepsy i tylek ze złota, że tak za nim latasz? – brwi Veronici podjechały do góry niby w oburzenia, a naprawdę z wielkiej sympatii do wiecznie kochliwej przyjaciółki, która umiała rozwodzić się nad urodą jednego czy drugiego (głupiego i głupszego) chłopaka ze szkoły przez dłuższy czas, a potem nagle wrócić do swojej awaryjnej miłości, która w postaci trochę fajtłapowatego blondyna plątała się od dwóch lat na tyle blisko, by wykorzystać każdą szansę na zdobycie dziewczyny.
- Nic nie jest tutaj niemożliwe... – odpowiedziała Ellen i zdusiła wybuch śmiechu. Wiedziała, że jej przyjaciółka tylko udaje, że jej nikt nie interesuje. Nieraz widziała, że V patrzyła na Mrukliwego Pottera ze zmrużonymi oczami i rozchylonymi z rozmarzenia oczami. Ciekawiło ją zawsze, co też może ona sobie myśleć, skoro tak mało mówi o chłopcach. Nie wątpiła w jej dojrzałość – nie o to tutaj chodziło. Veronica była po prostu trochę zbyt nieobyta i nieprzyzwyczajona do takich marzeń. Tak przynajmniej mogło się wydawać z wnikliwych jedno-miesięcznych obserwacji, które mimo wszystko nie dawały ani trochę prawdziwego pojęcia, co też dzieje się w głowie V.
A działo się sporo. Na pierwszym miejscu listy emocjonujących rzeczy w życiu Veronici Sequin była książkowa platoniczna miłość do Harry’ego Pottera. Nie było to tylko codzienne zauroczenie, które przychodzi gwałtownie i równie szybko znika, ale dojrzała piętnastoletnia miłość – na tyle poważna i stała, na ile wiek i rodzaj jej na to pozwalał. Od dwóch i pół roku w niebieskim zeszycie na dnie kufra stojącego w szafie i przykrytego stertą ubrań (trzeba dodać, że był on również zamknięty na kluczyk, który to kluczyk Veronica nosiła na szyi razem z ostatnim prezentem-wisiorkiem od taty), zapisywane było każde najdrobniejsze wydarzenie, które miało związek z Harrym. Jak wpadła na niego w bibliotece, jak podała mu ołówek, gdy przechodziła i widziała, że on nie może znaleźć swojego, jak kupowała grzane piwo w miodowym królestwie i widziała przez szybę jak Potter i Cho z jej domu idą trzymając się za ręce. Kilka stron z tamtego dnia kosztowało ją dużo silnej woli, by nie wybuchnąć płaczem. Nic jednak takiego się nie stało, ponieważ chłopak był dla niej kimś niemalże plakatowym, sławnym, ale nieosiągalnym. Pławiła się w swoim wielkim uczuciu, gdzieś w głębi serca zdając sobie sprawę, że i tak „nic nigdy w ogóle i nie ma szans”. No, może tylko czasami myślała, że to nią powinien się zajmować.
Na stole w bibliotece piętrzyły się stosy grubych ksiąg, które miały „pomóc” Harry’emu w napisaniu wypracowania dla McGonagall, które miał oddać już dwa dni temu, ale jak to on - nie zdążył. Jedynym pocieszeniem było pojękiwanie Rona z drugiej strony blatu – on również był z nauką daleko w tyle, z tą tylko różnicą, że nie zamartwiał się jak Harry, sami-wiecie-kim, ale niewątpliwymi rozkoszami, które czekały na niego, jeśli tylko urwałby się stąd. Jak miała na imię jego dzisiejsza randka? Amanda? Samatha? Sam już się trochę w tym gubił. Pozostało w nim jeszcze wiele dawnego Rona z pierwszego roku, więc proponował Harry’emu podział pół na pół, co ten skwitował gromkim śmiechem. Nie wiedział jeszcze, czego chce od dziewczyn, ale z pewnością nie chciał wymieniać ich jak rękawiczek. Czuł, że to na pewno świetna zabawa, ale raczej nie dla niego. Gryzłoby go to pewnie więcej, gdyby miał trochę więcej czasu na swobodne rozmyślanie, a to zostało mu ostatnio niemal całkowicie odebrane. Myślał nad nową taktyką Quiditcha i pracami domowymi, które spędzały mu sen z powiek mnożąc się jakby za każdym razem, gdy pozwalał sobie na chwilę odpoczynku i Voldemortem, który dawno nie dawał o sobie znać bolącą blizną, co tylko bardziej niepokoiło Harry’ego, wiedział, że ciche knucie jest dużo niebezpieczniejsze. Wiele by dał za kogoś, kto umiałby odciągnąć skutecznie jego uwagę od tego wszystkiego. Miał czasami ochotę na coś normalnego, co wszyscy mieli, a jego to jakby omijało. A przecież nie chodziło o brak chętnych, bo mimo nowej pozycji Rona nadal był popularniejszy niż większość normalnych chłopaków w szkole.
Wiedząc, że już raczej nic dziś nie zrobi mruknął do Rona, że poszuka Hermiony i że zobaczą się na kolacji. Było ciemne i zimne zimowe popołudnie, idealne na spacer z przyjaciółką.
Gdy już ją znalazł i odciągnął od lektury (od niedawna Hermiona zaczęła interesować się kobiecą, prawie nienaukową stroną swojej natury i studiowała zaciekle tomy tłumaczące zawiłe sposoby na błyszczące oczy i szczuplejsze uda), wyszli na zewnątrz. Śnieg sypał leniwie osiadając im na szalikach i rzęsach, a mróz szczypał ich odsłonięte uszy. Niewiele myśląc ruszyli w stronę zakazanego lasu. Na jego obrzeżach można było czuć się bezpiecznie z dwóch stron – potwory nie pojawiały tak blisko zamku, a gęste drzewa zasłaniały przed wzrokiem ciekawskich.
Oboje nic nie mówili. Harry przypomniał sobie jak kiedyś w piątej klasie całowali się dla zabawy, żeby trochę się odstresować, poczuć czyjąś bliskość. Pomyślał, że byłoby to miłym uzupełnieniem pełnej zrozumienia ciszy, ale Hermiona chyba nie szła podobnym torem rozmyślań i odezwała się wydychając obłoczki pary, które chłopak obserwował z rozbawieniem. Uwielbiał ją zawsze i wydawało mu się, że nic tego nie zmieni.
- Co cię tak gnębi? – spytała, a widząc, że nie bardzo zbiera mu się na odpowiedź sama zaczęła się domyślać – To znowu sam-wiesz-kto? Mówiłam ci, żebyś na razie przestał się tym zadręczać, masz tyle pracy tutaj, w szkole. Już sama nie wiem ja cię odciągnąć od tego tematu...
- Pocałujmy się. – rzucił Harry tak jakby od niechcenia. Od czego w końcu są przyjaciele? Hermiona wzruszyła ramionami, okręciła się jakby prezentując mu się i spytała z uśmiechem:
- To już nie ta młodość, co dwa lata temu. I powody inne. Na pewno nie złamiemy serca jakimś biednym piątoklasistkom? – Być może powiedziałaby coś jeszcze, gdyby Harry nie podszedł i nie przytuliłby jej gwałtownie do siebie.
- Fajnie, ze rozumiesz. – mruknął w burzę jej włosów mając nadzieje, że szept znalazł wśród nich drogę do ucha dziewczyny. Po chwili jednak postanowił ułatwić mu sprawę i sam je odszukał i muskając lekko ustami rozpinał guziki jej płaszcza. Było im zimno i trochę dziwnie, ale przede wszystkim zabawnie i bardzo blisko. Przytuliła się do jego gryzącego swetra i pozwalała na wszystkie pieszczoty, jakie mu przyszły do głowy. W końcu odchyliła głowę i pozwoliła mu się pocałować. Przygryzał jej dolną wargę zupełnie jak dawniej, tylko bardziej leniwie, jakby dwa lata nauczyły go, że niczego nie trzeba pospieszać. Gdy poczuł się już całkowicie szczęśliwy pocałował ją w otwartą dłoń i pociągnął do zamku. Otuliła ich ciemność, więc nie widział jej różowych policzków, a ona nie dostrzegła, że cały trochę drży. Biegli trzymając się za ręce, a gdy byli prawie przed wejściem do zamku przewrócili się i turlali w śniegu, zupełnie zapominając, że wszyscy mogą ich widzieć. Chcieli zatrzymać tę prawie dawną chwilę na dłużej za każdą cenę.
Veronica mogła zobaczyć całą tą scenę od chwili, gdy tylko roześmiana para przyjaciół wybiegła z zakazanego lasu przez okno. Pomyślała, że ona musi mieć teraz zaróżowione policzki, a on może nawet drżeć. Jego okrągłe okulary rozpoznałaby z każdej odległości, więc teraz zgasiła lampę i wpatrywała się w Harry’ego i Hermionę, którzy turlali się po śniegu tuż pod jej oknami. Kiedy przedstawienie dobiegło końca podbiegła do szafy i wyciągnęła z niej swój niebieski zeszyt. Opisała całą sytuację uwzględniając własne przypuszczenia i znużona zasnęła z nosem na słowach: wyglądał na szczęśliwego, więc nawet, jeśli był tam z kimś innym, chyba powinnam być zadowolona z tego, że przynajmniej jemu się układa. Szkoda mi jednak, że to nie w moje włosy wkłada dłonie i że nie mnie przyprawia o rumieńce. Zapomniałam, przecież rumienię się jak tylko wyobrażę sobie, że zwraca na mnie uwagę albo, że całujemy się, albo...
Do tego samego pokoju, w którym usnęła V wsunęła się rozbawiona kremowym piwem i zakończonym bezsensownym uwielbieniem do Rona Weasleya Ellen. Zrzuciła zamszowe kozaki z nóg, otuliła się kocem i siedziała dobrą chwilę po ciemku na łóżku, zanim nie zauważyła, że dziwny kształt przy oknie to nie kolejna sterta ciuchów, których nie sprzątnęła, ale Veronica pogrążona we śnie nad jakimś zeszytem. Dziewczyna pomyślała, że to zapewne transmutacja, bo z tym jej przyjaciółka miała problemy, więc bez wahania sięgnęła pod jej głowę i wyjęła książeczkę. Rzuciła okiem na rozmazane literki i zupełnie mimowolnie przeczytała kilka zdań. Z niepokojem cofnęła kilka kartek wstecz i zaczytała się w dziwnym pamiętniku. Zapomniała, że robi cos niedobrego, że Veronica na pewno poczuje się zraniona. Przeczytała każde słowo przy świetle księżyca, a potem, z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami podłożyła zeszyt z powrotem pod głowę V. Dopiero teraz pomyślała, że nie powinna była wiedzieć aż tyle. Powinna pozostać w sferze swoich podejrzeń. Ale nic nie mogła poradzić na to, że nieświadomie opracowywała najprostszy plan pomocy przyjaciółce. Zasnęła oparta o ten sam stolik.
Chyba nie ma lepszego miejsca niż Hogsmead, jeśli chce się dowiedzieć czegokolwiek o kimkolwiek albo po prostu zjeść trochę słodyczy z miodowego królestwa z przyjaciółmi.
Harry, Ron oraz Hermiona grzali się przy kominku zamawiając kolejne kremowe piwa u madame Rosmerty. Wszyscy mieli wyjątkowo zgodnie wyśmienite humory i rozmawiali ożywieni o najbliższym meczu Gryffindor – Ravenclaw, kiedy Harry miał poprowadzić do zwycięstwa swoją drużynę po raz przedostatni. Mecz dawał im szanse na definitywne zdobycie pucharu już teraz, ponieważ ich przewaga w tabeli punktowej była miażdżąca. Pokrzykiwali jeden przez drugiego i wspominali dawne miotłowe perypetie.
Po drugiej stronie sali, przy osobnym dwuosobowym stoliku siedziała Veronica. Właśnie odkryła nową mieszankę piwa z miodem, lodami i odrobiną nielegalnie zdobytej ognistej whisky, która bardzo jej smakowała. W ogóle świat bardzo poprawił się od tamtego wieczora, kiedy zasnęła nad zeszytem. Nie zawaliła na razie żadnego sprawdzianu, a wygląd osoby, która spoglądała na nią z szyby bardzo ją zadowalał. Uśmiechnęła się do swoich piegów, które pojawiły się od przebywania na zimowym słońcu, zapuszczonej grzywki i lśniących oprawek okularów. Poprawiła broszkę przypiętą do ramienia i czekała dalej machając nogami pod stołem, na Ellen, która miała przynieść jej jeszcze jedną porcję deseru. Widziała kątem oka znajomą trójkę kilka stolików dalej, ale całą siłą woli starała się nie zaprzątać sobie nimi myśli. Oglądali jakieś plansze, pewnie przestawiające taktykę do najbliższego meczu quiditcha. Odwróciła wzrok i odmachała znajomemu chłopcu, który stał na ulicy i pomachał jej ręką. Słońce przebijało się przez kryształki ozdabiające szybę i tańczyło kolorami na jej twarzy.
Ellen miała plan już dawno, tylko nie było dogodnej sytuacji, żeby wcielić go w życie. Poza tym wolała jednak odczekać wystarczająco dużo czasu, by zbieg okoliczności nie wzbudził podejrzeń Veronici. Trzymając kufle w dłoni dzielnie ruszyła okrężną drogą w stronę własnego stolika. Pech chciał, że akurat, kiedy przechodziła koło stolika gryfońskiej trójki potknęła się i rozlała całe dwa napoje na ich kartki. Z szumem zaczęła ich przepraszać, a oni widząc jej teatralne gesty i słuchając zabawnego monologu stwierdzili, ze może urozmaicić ich spotkanie i zaprosili ją do stolika. Powiedziała, że bardzo chętnie, ale czeka na nią przyjaciółka.
- Gdzie siedzicie? – Harry omiótł całą salę wzrokiem i nie mógł nie zauważyć, że jest na niej jedna samotna osoba, którą chętnie zobaczyłby koło siebie, tuż koło okna siedziała zapatrzona w szybę jasnowłosa, szczupła dziewczyna z opaska we włosach, dużymi oczami i zabanymi ustami, które miało się ochotę pocałować, tak tylko, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście smakują jak poziomki.
- Widzicie ten mały stolik koło okna? Na lewo od drzwi.
- Zawołaj ją, jeśli chcecie z nami usiąść. – odpowiedział Harry tak szybko, że Ron z Hermioną wymienili znacząco spojrzenia.
- Jasne. Jestem wam i tak winna kolejkę piwa. Zaraz wracam. – Ellen niemalże podbiegła do stolika Veronici szczęśliwa, że jej plan tak dobrze działa. Szarpnęła zamyśloną przyjaciółkę za rękaw i wydyszała:
- V, mamy zaproszenie do stolika obok. Chyba będziemy musiały zrezygnować z naszego uroczego sam-na-sam, bo czeka na nas dwóch uroczych panów. – Veronica ocknęła się z zamyślenia i zadając liczne pytania podążyła za Ellen.
- Już jestem, to jest Veronica – przedstawiła przyjaciółkę Ell i tendencyjnie usiadła koło Rona (nawet można powiedzieć, że nieco zbyt blisko niego, ale nie mogła się oprzeć pamiętając, że tak bardzo jej się podobał, a nawet teraz po zauroczeniu można go było spokojnie nazwać wystarczającym partnerem do rozmów przy kremowym piwie) zostawiając V kawałeczek miejsca pomiędzy Hermioną a Harrym. Dziewczyna powiedziała nieśmiało cześć i wcisnęła się tam czując na zmianę ciepło i zimno uderzające na twarzy. Nie wiedziała, czy się cieszyć, czy być przerażona, ale po chwili i kolejnej porcji piwa rozweseliła się i pozwoliła Harry’emu prowadzić ze sobą rozmowę. Opowiadała mu o młodszym rodzeństwie, które teraz za nią tęskni (pokazała nawet magiczne zdjęcie całej rodziny i nie przejęła się, kiedy wujek pokazał Harry’emu język) i jak na transmutacji fartem udało jej się myląc zaklęcia osiągnąć odpowiedni efekt. Śmiała się, a jej brwi układały się w dwa idealne łuki, kiedy tylko zdążyła wtrącić jakiś uśmiech w potoku słów. W pewnym momencie przypomniała sobie, że ma przed sobą swojego Księcia z Bajki i z przyjemnością zauważyła, że jest nie mniej realny niż ona sama. Miał lekkie worki pod oczami i trochę za wąskie usta, ale to też jej się podobało. Nie wiedziała, że gdy tak rozmawiali wpatrując się w siebie wyglądali jak wyjęci z krainy elfów, tacy szczupli, bladzi i radośni.
Harry pomyślał, że w tej dziewczynie jest coś niezwykłego. Nie tylko w jej wyglądzie, grubej grzywce i szarych błyszczących (był pewien, że nie dzięki zaklęciom i eliksirom) oczach, ale sposobie, w jaki podpierała głowę na dłoniach w zamyśleniu i w wyrazie podbródka, który zadzierała razem z nosem trochę do góry, jakby udowadniając samej sobie, że jest pewna siebie. Pomyślał, że ją lubi, chociaż jeszcze jej nie znał. Gdy podeszła do stolika mimowolnie przesunął się robiąc jej miejsce, a potem dobry kwadrans próbował ją ośmielić. Kiedy w końcu udało mu się to, mógł spokojnie usiąść i liczyć piegi na jej nosie. Raz nawet założył jej kosmyk włosów za ucho, a ona nie zauważyła zajęta pokazywaniem sztuczki, której nauczył ją dziadek. Z żalem stwierdził, że potok słów, które wypowiadała nie był jego zasługą, a raczej kremowego piwa, ale nie przeszkadzało mu to zupełnie, dopóki Veronica nie zaczęła opierać głowy na jego ramieniu. Mruknął wtedy, że czas już chyba wracać.
Rano Veronicę obudził ból głowy. Powoli przypominała sobie cały wczorajszy wieczór i leżała zawstydzona. Była pewna, że naplotła strasznych bzdur, że zanudziła go na śmierć i że to już absolutny koniec jej marzeń. A wtedy przywołała w pamięci jego wąskie wargi i szorstkie dłonie (nie miała pojęcia skąd to wiedziała) i postanowiła, że natychmiast opisze wszystko w niebieskim zeszycie.
Harry zasnął bardzo szybko. Gdy się obudził poczuł dziwne ciepło w okolicy brzucha. Nie wiedział jeszcze, co je wywołuje, ale nie chciał się go pozbywać. Dopiero, gdy spojrzał w lustro przypomniał sobie wczorajszy wieczór i osobę równie bladą jak on.