Ekchem,ekchem...No więc,jest to mój debiut literacki(na razie w dwóch częściach) - miało byc zabawnie,ale jaki jest efekt - nie mnie oceniać. Publikowałam to już w innym miejscu,ale wolałabym poznać opinię absolutnie niezleznych krytyków - innymi słwoy,waszą. Za byki z góry przepraszam i liczę na jak najsurowszą krytykę!
ZAKŁAD CZĘŚĆ I
Śmierciozercy zbili się w ciasną grupkę w umówionym miejscu. Majowe noce, mimo wszystko nadal były dość chłodne. Jednak nikt z tego "zacnego, czystokrwistego" towarzystwa bynajmniej nie myślał o pogodzie. Zwykłemu obserwatorowi (i słuchaczowi) udałoby się z ich gorączkowej, ale jakże cichej wymiany zdań wywnioskować że "Czarny Pan ma zamiar ogłosić coś niezwykle ważnego" i "mamy się zachowywać spokojnie,niezależnie od tego,co ujrzymy".
- Jestem niemal pewien, że Czarny Pan porozumiał się z olbrzymami! - szepnął z przekonaniem wysoki,jasnowłosy mężczyzna. Szare oczy omiotły pozostałych,jakby szukały kogoś,kto zaprzeczy. Nie musiał też czekać zbyt długo.
- Olbrzymy? I sprowadziłby ich tutaj, niedaleko mugolskich domów? - kobieta,która wypowiedziała te słowa, skrzywiła się nieznacznie przy wyrazie "mugolskich".
- Bella ma rację. Myśle, ze Czarny Pan... - nie dowiedzieli się już,co myśli o tym ich towarzysz, gdyż oto aportował się przed nimi wysoki człowiek w czarnej pelerynie. Na pierwszy rzut oka określenie "człowiek" nie za bardzo by tu pasowało - spod czarnego kaptura wyzierała biała,przypominajaca naga czaszkę twarz i para czerwonych oczu o pionowych źrenicach. Lord Voldemort popatrzył na szereg swoich oddanych sług,po czym odchrząknal i zaczał mówić:
- No cóż..Tym razem nie będziemy oczyszczać świata ze szlamu...Wezwałem was tutaj, żeby wam zapowiedzieć..Zresztą,oni zaraz tu będą..
W tej chwili rozległ się trzask aportacji i oczom zebranych ukazał się wysoki staruszek o długiej,srebrnej brodzie w towarzystwie grupki aurorów. Co niektórzy Śmierciożercy wyciągnęli różdżki,ale zostali zahamowani jednym znaczącym spojrzeniem Czarnego Pana.
- Domyślam się,że to mnie przypadła przyjemność poinformowania ich o wszystkim? - zapytał dobrodusznie uśmiechnięty Albus Dumbledore.Voldemort tylko nieznacznie skinał głową i spojrzał na swoje sługi wzrokiem mówiącym "Zwariowałem!".
- No więc... - zacząl dyrektor Hogwartu - Założylismy się z Tomem (Voldemort wzdrygnął się nieznacznie) że przez dwa tygodnie wybrani członkowie Zakonu i wy,Śmierciozercy,zamieszkacie pod jednym dachem na dwa tygodnie. Ma się obejśc bez kłótni,mmiotania zaklęć i trupów - po prostu....
Słowa "bądźcie dla siebie uprzejmi" zginęly w głośnym "Cooo!?" które z zadziwiającą zgdonością wyszło od obu stron.
- Zanim zaczniecie zgłaszać nieskuteczne protesty,wysłuchajcie,co jest stawką - Voldemort w jakiś cudowny sposób odzyskał głos - Jesli aurorzy złamia zasady,skapitulują na miesiąc...
- A ty odzyskasz rzeczy,które skonfiskowałem ci w Hogwarcie - dopowiedział Albus. - Nie muszę ci chyba przypominac,że ty też zamieszkasz z nami wszystkimi.
- Co?.. Ekchem..Oczywiście,że pamietam,Dumbledore.Ale wróćmy do stawki. Jeśli zaś ktoś z nas złamie reguły, aurorzy wygrają, my nie atakujemy nikogo przez miesiąc...
- A ja otrzymuję pudło cytrynowych dropsów - dokończył z uśmiechem Albus. - Jeśli zaś obie strony wytrzymają..Wszyscy będziemy mieli miesiąc wolnego.Myślę,że jednak wypadałoby przeciąć przy wszytkich.
- Severusie! - zawołali jednoczesnie obaj magowie, po czym poatrzyli na siebie z lekkim zakłopotaniem.
- Ekchem..No tak,zapomniałem..to twój sługa,Dumbledore...
- Alez nie szkodzi,nie szkodzi...Może jadnak dla pewności złożymy Przysięgę Freilicha*? Jest o wiele łagodniejsza od Przysięgi Wieczystej,ale ci,którzy ją złamali,na pewno łatwo o niej nie zapomnieli...
- Co? No dobrze..Byle szybko.
Severus wyszedł z cienia drzew i spojrzał na Dumbledore'a wyczekująco. Albus wziął Voldemorta za rękę i skinął głową. Mistrz Eliksirów uniósł różdżkę...
- Albusie Dumbledore,czy przysięgasz w imienu wszytskich swoich zwolenników,ze nie złamiecie zasad i uczciwie wypełnicie warunki zakładu?
- Przysięgam.
- Panie...To znaczy...Tomie Riddle'u...Czy przysięgasz w imieniu swoich sług,ze nie złamiecie zasad i uczciwie wypełnice warunki zakładu?
- Przysięgam.
Severus wymruczał inkantację i po chwili z końca jego różdżki wypłynał świetlisty,jaskrawo żółty promyk,który oplótł się wokół dłoni obu mężczyzn.
- Zakład uznaję za zawarty!
- Znakomicie - uśmiechnął się dyrektor Hogwartu. - Dropsa,Tomie?
********************************************************************************
****************************************************************
Godzinę później,na Spinners End.
- Severusie...Życzę sobie,abyś przez cały czas trwania zakładu udawał,ze jesteś zdrajcą..To znaczy,ze jesteś po stronie Dumbledore'a...
- ....
- Masz być uprzejmy dla obydwu stron..na wszelki wypadek....Zrozumiano?
- Tak,panie.
- I bierzemy ze sobą Glizdogona.
- ....
- Nawet nie próbuj protestować..to wymóg Dumbledore'a..
- Tak,panie.
- ....
-No,w koncu poszedł. Ciekaw jestem,gdzie zamieszkamy...I czy rzucenie na Glizdgona Imperiusa przed przeprwadzka byłoby uznane za złamanie zasad?
********************************************************************************
****************************************************************
Gabinet Dumbledore'a,dwie godziny później.
Minerwa zesztywniała na swoim krzesle,po czym powiedziała roztrzęsionym głosem:
- Albusie...Ty chyba żartujesz!
- Jestem nadzwyczaj powazny,Minerwo...Tak nawiasem..Obiecałem,ze ty tez z nami zaimeszkasz...
- Słucham !? Gdzie zamieszkam?
- Prosze,nie krzycz...A zamieszkamy w pensjonacie moejgo dobrego przyjaciela,Alberyka...Właśnie wysłałem sowe do Toma...
- Na litosc merlińską! Jak Ty to sobie wyobrażasz,Albusie? Że będziemy spokojnie mieszkać pod jednym dachem ze śmierciożercami...
- ...i Voldemortem.
- .....
- No,nie patrz tak na mnie. A zresztą...zanim jednak zaczniesz mnie besztac,posłuchaj,co jest stawką...
Chwile później Dumbledore patrzył ze spokojem na zatrzasnięte dębowe dzrwi.
- No cóz,przyjęła to lepiej niż Zakon...Prawda,Fawkes? Swoją drogą,trzeba bedzie przekonac Alastora,aby się,mówiąc jezykiem młodych "wyluzował"...No nic,trzeba sie pakować.
********************************************************************************
********************************************************************************
***********************************
Rezydencja Malfoyów,trzy godziny później.
Lucjusz Malfoy wparował zamaszystym krokiem do salonu,gdzie zastał juz resztę jasnowłosego rodu.Dracon zerknął na niego znad książki z zainteresowaniem - w koncu nie ma nic ciekawszego,niż spotkania śmierciożerców.
- Narcyzo,pakuj się! - Pani Malfoy spojrzała wielkimi ze zdziwienia oczami na męża.
- Słucham?
- Pakujemy się. Jutro wyjeżdżamy..Draconie,do pokoju!
- Ale ojcze!
- Może mam cie przekonac Imperiusem? Do pokoju! Musimy porozmawiać,Narcyzo.
Dracon ociagajac się,wyszedł z pokoju,po drodze nakazując najbliższemu skrzatowi uważne przysłuchiwanie sie rozmowie. Po chwili jednak w całej rezydencji słychać było podniesione głosy arystokratów:
- DWA TYGODNIE Z AURORAMI !? LUCJUSZU,TY CHYBA POSTRADAŁES ZMYSŁY!...JAK TO: DRACO ZOSTAJE !? PRZECIEZ ON...CO!? JUZ JUTRO WYJEŻDZAMY!?
Dziedzic fortuny Malfoyów nie czekał dłużej,tylko rzucił sie do mahoniowego biurka,złapal za szmaragdowozielone pióro i zaczął pisać:
Blaise!
Zbierz chłopaków i kilka dziewczyn i przyjeżdzajcie jutro wieczorem! Moi starzy wyjeżdżają! Chata jest wolna na DWA TYGODNIE!
PS: Już wiem,gdzie ojciec ukrywa Ognistą.
Draco
Teraz pozostało juz tylko czekać...Młody Malfoy nawet nie zdawał sobie sprawy,ze kilkunastu innych ludzi w tej samej chwili równiez odlicza minuty..tyle że do ograniczenia wolności.
Zakład część II
Były wczesne godziny ranne,a w ponurym domu na Grimmauld Place 12 wrzało jak w ulu. Aurorzy załatwiali ostatnie sprawy przed przymusowym urlopem,Minerwa wydawała wszystkim polecenia,a Syriusz próbował przekonać Remusa i Tonks,aby go zabrali.
- Nie ma mowy - oświadczył stanowczo Remus,z mocą odstawiając na stół kubek po herbacie. - To polecenie Dumbledore'a...nie możesz się narażać.
- "Nie mogę się narażać" - powtórzył drwiąco Syriusz - powiedział to człowiek,który ma zamiar zamieszkać pod jednym dachem ze Śmierciojadami...
- ...i Voldemortem - dokończyła Tonks,z namysłem przyglądając się swojemu odbiciu w srebrnej cukiernicy.
- Że co!? No i sama widzisz! Skoro wy sie narażacie,to ja też mogę!
- Nikomu nic się nie stanie - powiedział Remus niezbyt przekonującym tonem - Voldemort nie pozwoliłby im złamać zasad...
- No i sam widzisz! Więc nie ma żadnych przeszkód!
- Są.
- Co,Smarkerus? Przysięgam,że nie podniosę na niego różdżki! Poza tym muszę zobaczyć,jak wychodzi z siebie,by komuś nie dogadać...
- Nie,tu nie chodzi o Smar..Severusa. - Remus zawahał się przez chwilę,szukając dobrego słowa - Peter też będzie.
- COO!? A więc ja muszę tam iść i...
- Nie - nieoczekiwanie odezwała sie Tonks. Jej oczy,przechodzące właśnie z błękitu w ciemny brąz,patrzyły na kuzyna z uporem i determinacją - Nie możemy nikomu nic zrobić.Przez twoją żądzę zemsty musielibyśmy skapitulować na miesiąc! Czy ty wiesz co to oznacza?
- ON ZDRADZIŁ LILY I JAMESA! - ryknął Syriusz - Jak ty to sobie wyobrażasz? Że będziemy sobie razem pić herbatkę!?
- No i problem rozwiązał się sam - nie jedziesz. - orzekł w końcu Remus.Wstał od stołu i skierował się ku drzwiom - A teraz przepraszam,muszę o coś zapytać Dumbledore'a. - spojrzał ostatni raz na przyjaciela,jakby chciał powiedzieć "Przykro mi,stary" i zniknął w hallu.Po chwili wyszła i Tonks,a dziedzic rodu Blacków został sam,rozmyślając gorączkowo. Wtem rozpromienił się i w nagłym zapale zerwał z krzesła,przewracając je (i jednocześnie pozbawiając kawałka rzeźbionego oparcia). Pominął jednak tę przeszkodę i pobiegł na górę,niemalże wołając "Eureka!".
W godzine później "wczasowicze" w osobie Minerwy,Dumbledore'a,Remusa,Kingsleya,Hestii,Tonks i Severusa stali w hallu,wymieniając szeptem jakieś uwagi.
- Severusie..mogę cię prosić na stronę? - rozległ sie jak zwykle pogodny głos Albusa.Severus bez słowa oddalił sie od grupy razem z dyrektorem.
- Mam do ciebie mała prośbę...Przez cały czas trwania zakładu udawaj, że szpiegujesz nas,udając,ze szpiegujesz Śmierciożerców,którzy myślą,że naprawdę nas szpiegujesz...Mam nadzieję,że zrozumiałeś? - Severus skinął nieznacznie głową - Zgaduję,ze podobne polecenie wydał ci już Voldemort?
- Powiedział,ze mam udawać zdrajcę..czyli trzymać z Zakonem. Ale chyba najlepiej będzie,jak...
- ...pozostanę w miarę neutralny - dokonczył stary czarodziej - Miło mi,że mamy podobne spojrzenie na sprawę...No cóż - powiedział głośno - myślę,że możemy już...
Wtem od strony schodów rozległo się donośne szczekanie i do towarzystwa dołączył wielki,czarny pies,trzymający w pysku starą,podróżną torbę. Syriusz usiadł przy
nogach Remusa patrząc mu wyzywająco w oczy.
- Już to omówiliśmy - powiedział natychmiast Lunatyk - nie jedziesz. Przykro mi,stary.
Łapa położył się na ziemi i wbił w przyjaciela spojrzenie pupila proszącego o przysmak.
- Nie patrz tak,to nic nie pomoże - powiedziała Tonks,starając się przybrać surową minę.
Psie oczy spojrzały na nią z wyrazem jeszcze bardziej błagalnie-niewinnym.
- Naprawdę,chciałabym cię zabrać,ale nie mogę - głos Nimfadory przeszedł w łagodne tłumaczenie. Syriusz zaczął cicho skomleć...
- Och,może jednak go zabierzmy? - różowowłosa aurorka spojrzała na McGonagall prosząco.
- Kategorycznie odmawiam - odrzekła sucho Minerwa. Teraz dwie pary oczu,czarnych i (aktualnie) bursztynowych spojrzały błagalnie na Dumbledore'a. Ten popatrzył przez chwilę na zaciskającą usta Minerwę,potem na stojącego z bezradnie rozłożonymi rekami Remusa i w końcu...
- Nic się nie stanie,jak rozprostujesz nogi,Syriuszu. Możesz iść z nami. Ale jeśli choć warkniesz na Petera,zamienimy cię w psa do końca zakładu..i będziesz nosić kaganiec.
Protesty Minerwy i Severusa zostały zagłuszone radosnym szczekaniem,a po chwili dodnosnymi wrzaskami pani Black. Remus zbliżył się do przyjaciela i zapytał półgłosem "Jak długo ćwiczyłeś?". Syriusz rzucił mu tylko spojrzenie w stylu "O co ty mnie posądzasz" i wybiegł przed dom z torbą w zębach.
*************************************************************
Tymczasem w Kwaterze Głównej Śmierciożerców
Voldemort spojrzał po wszystkich,mówiąc:
- Pamiętajcie,że tylko na czas zakładu będę taki pobłażliwy...Potem juz nie liczcie na moją litość. Ponadto ostrzegam was,że jeśli choć trochę odbiegniecie od zasad w czasie trwania zakładu...zadbam,abyście nauczyli sie posłuszeństwa.
Śmierciożercy przyjęli tą wiadomość z udanym spokojem,mówiąc półgłosem "Tak,panie".
- A więc,możemy... - Czarny Pan,zmierzający w stronę kominka,zatrzymał sie w pół kroku,gdy w powietrzu buchnął płomień. Na ziemie upadł zwitek pergaminu i złote piórko.
- Zabierają Blacka... - oświadczył ponuro,paląc wiadomośc niedbałym ruchem różdżki. - Co z tobą,Glizdogonie?
Glizdogon drżąc wcisnął się miedzy McNaira a Lucjusza,na czoło wystapiły mu kropelki potu.
- N-nic,panie... - pisnął słabo.
Voldemort popatrzył na niego przez chwile,po czym rzekł:
- Rozumiem..obawiasz się Blacka.Nie wydaje mi się,aby cię zaatakował...Choć byłoby to dla nas jak najbardziej sprzyjające...Aurorzy od razu by przegrali....Dumbledore nawet na chwilę nie pomyslał o konsekwencjach. Zatem możemy ruszać.
Czarny Pan wział odrobinę proszku Fiuu z marmurowej misy,rzucił do kominka i wkroczył w zielone płomienie,mówiąc: "Pensjonat pod Hipogryfem!". Śmierciożercy w milczeniu zaczęli czynć to samo.Lucjusz wkroczył w płomienie z mętnym wrażeniem,że o czymś zapomniał...
W kilka minut później przed staroświeckim pensjonatem zebrał sie mały tłumek,przygladający się budynkowi pogodnie (aurorzy) bądź nieufnie (Śmierciożercy).Pensjonat "Pod Hipogryfem" prezentował się całkiem przyjemnie - dosc duzy,pomalowany na biało dom z drewnianym tarasem i blaszanym kogutkiem na dachu. Pod oknami rosły krzewy róż,a pomiędzy drzewami widac było pomalowaną na biało altankę(Tonks i Lunatyk byli nia wyraźnie zainteresowani). Budynek stał nieco na uboczu - w lekkim oddaleniu majaczyły mugolskie domy (kilku Śmierciozerców prychnęło pogardliwie).
W środku pensjonat nie wyróżniał sie niczym szczególnym - ot,zwykły,nieco staroświecki dom o ścianach okrytych tapetą w kwiatki. Całe towarzystwo wkroczyło do salonu - rzut oka wystarczył,by stwierdzic,że znajduje się w nim kominek,kilka pluszowych kanap i foteli,dwa stoliki do kawy,półka na ksiazki i....
- Siemano! Hortensja jestem! - zawołała z portretu wiszącego nad kominkiem staruszka w liliowej sukni z poczatków XIX w. i kapeluszu ozdobionym fiołkami. Odrzuciła z oczu szare loczki i usmiechnęła się do osłupiałego towarzystwa.
Dumbledore zblizył sie do kominka.
- Witaj,Hortensjo! Pozwól jednak,ze na razie udamy się do swoich pokojów...Prababka Hortensja - zwrócił sie po cichu do reszty towarzystwa,gdy opuścili salon - stara się nadążyc za epoką...Stąd ten jej...oryginalny język. No,ale zajmijmy pokoje! Proszę,mam tutaj klucze...
Lucjusz wzial jeden z kluczy,po czym chwycił Narcyzę za rekę,z zamiarem skierowania sie do pokoju.
- Nie będziecie sypiać razem - Voldemort przypomniał sobie o kolejnym warunku. - Uzgodnlismy,że ze wzgledów...moralnych,kobiety bedą zajmować osobne pokoje,a my osobne.
Lucjusz spojrzał szybko na Rudolfa i Bellę - oboje stali bez ruchu,wytrzeszczając oczy na swojego pana.
- Dobrze.. - wyjąkała Bella - Narcyza,chodź!
- Myśle,ze najlepiej będzie,w ramach wzajemnej tolerancji,aby zamieszkały panie razem z Hestią i Tonks. - wtrącił Dumbledore.
Tonks,która juz miała zamiar wejść na schody,potknęła sie o czyjąs torbę i wpadła z impetem na Syriusza..
- Jasne,czemu nie? - powiedziała pogodnie Hestia,uwalniając kolezankę od koniecznosci wyrażenia własnej opinii.
- Taak,chodźmy juz - mrukneła Tonks,po czym z nagłym zapałem chwyciła kufer Bellatrix i zawołała: - Pomogę ci,dobrze ciociu?
Syriusz ukradkiem przybił piątke Remusowi.
- Alez nie fatyguj się...Nimfadorciu. - Lee Jordan w tej chwili mógł by ryknać : "Goooool dla Śmiercioooożercóóóów!". Pani Lestrange ujeła kufer i pociagneła go na górę,starając się robić to z równa gracją,co Narcyza(która przy odrobinie rozsądku zmniejszyła swój kufer do rozmiarów puderniczki).
Voldemort,Minerwa i Albus dostali osobne pokoje,ku skrzętnie skrywanemu niezadowoleniu reszty. Po chwili w całym domu słychać było rozmowy i odgłosy rozpakowywania bagazy.Syriusz zajmował pokój z Lunatykiem,Kingsley'em i...
- Mal..to znaczy.. Lucjusz!? Co ty tu robisz!? Twoi kumple zajmują pokój obok! - zawołał Kingsley,widząc wchodzącego do pomieszczenia Śmierciożercę
- Mam tu mieszkać w ramach umacniania wzajemnej tolerancji - Lucjusz skrzywil się nieznacznie - Prawdę mówiac,wcześniej miał tu mieszkać Glizdogon,ale...dla jego dobra psychicznego pozwoliliśmy mu zająć pokój obok.
Arystokrata usiadł na łózku pod oknem.
- Mam nadzieję, że to łózko jest wolne?
- Alez oczywiście! - zapewnili skwapliwie lokatorzy.Po chwili Remus poszedł zobaczyć,jak radzi sobie Ninny,Syriusz postanowił skorzystać z wolnosci i przejść się po okolicy w psiej postaci a Kingsley udał się do salonu zapoznać z tamtejszą biblioteczką (jak przystało na pasjonata literatury mugolskiej, nie przepuszczał żadnej okazji by zatonąć w jakiejś miłej lekturze). Lucjusz zosatł sam,na co raczej nie mógł narzekać. Przejrzał uważnie zawartość swojego kufra...
- Jestem pewien, ze czegoś nie zabrałem... - powiedział do siebie głośno - Zresztą później sobie przypomnę. Muszę zobaczyć, jak mają się damy. Ta ich siostrzenica, Nimfadora...
Przypomniał sobie o przysiędze i szybko ugryzł się w język. Nie wiedział, czy urok obejmuje mówienie do siebie, ale wolał zachować ostrożność.
" Zapowiada się męczący dzień..." - pomyslał, zamykając za sobą drzwi.