Kolejny fragmencik
Życzę miłego czytania
.
DZIEŃ I
Cz.2Nowy właściciel ciała Lily Evans wciągnął głośno powietrze. Kiedy o tym rozmawiali, wydawało się to takie proste. Teraz jednak zaczynało miotać nim coraz więcej wątpliwości. Działanie pod wpływem impulsu i nagłego „genialnego” pomysłu, raczej nie należało do zbyt rozważnych i jeszcze Lily. Z perspektywy czasu, wciągnięcie jej do ich świata i podzielenie się z nią większością huncwockich sekretów, wydało mu cię całkowitym idiotyzmem. A jeśli wykorzysta kiedyś to wszystko przeciwko nim? Jednak teraz nie było to ani miejsce, ani czas na rozważanie, tego raczej dość istotnego problemu. Przeniósł wzrok z własnych butów na drzwi gabinetu nauczycielskiego i zapukał lekko.
- Proszę – dobiegł go z za drzwi szorstki głos Profesora Slughorna.
Wzdrygnął się lekko na dźwięk tonu jego głosu. Przez chwile miał ochotę, odwrócić się na pięcie i uciec, ale mimo to nacisnął lekko klamkę i uchylił drzwi. Albo wóz, albo przewóz, pomyślał i wkroczył do środka z niezbyt pewną miną, czując jak ręce lekko zaczynają mu drżeć. Jeśli coś im się nie uda, to będzie jego koniec. Albo Lily, ta myśl dodała mu otuchy.
- Och! To ty, Panno Evans – ton głosu Profesora Slughorna zmienił się nie do poznania – Wejdź. Wejdź moja droga. Nie krępuj się.
- Dobry wieczór, Panie Profesorze – twarz Lily wykrzywił niepewny uśmiech – Nie przeszkadzam?
- Ależ skąd kochanie – pulchny mężczyzna uśmiechną się do niej uprzejmie – Siadaj moje dziecko – wskazał „jej” krzesło naprzeciwko siebie.
Wciąż z niepewnym uśmiechem Syriusz przekroczył próg drzwi, zamykając je za sobą delikatnie, w chwilę po tym jak wślizgnęła się do środka, ukryta pod peleryną-niewidką prawdziwa Lily. Gabinet profesorski był taki jak się tego spodziewał. Nie mogło w nim chyba brakować żadnych wygód, łącznie z podnóżkiem samodzielnie wsuwającym się pod dolne kończyny. Powoli podszedł do nauczyciela, próbując wyplenić z swojej głowy, wszystkie przykre rzeczy, które miał ochotę mu wygarnąć. Jak on nienawidził tego faceta. Niestety, teraz był Lily Evans, w dodatku Lily na której ciążyła niezwykle ważna misja.
- Myślałem już, że to znowu ten nicpoń Avery – powiedział pełnym wyrzutu tonem, kiedy Syriusz w końcu zajął wskazane mu miejsce – Nawet się nie domyślasz moja droga, jaki potrafi być natrętny. Wciąż mu powtarzam, że nie ma nawet szans na wyższą ocenę końcową nisz Zadowalający. Przynajmniej jeśli nie weźmie się do roboty.
- Och tak – Syriusz wyszczerzył ząbki Lily w przepięknym uśmiechu – Do tego faceta nigdy nie dociera, co się do niego mówi. Jak dla mnie to on ma jakieś problemy z przyswajaniem informacji.
Stojąca kilka metrów dalej Lily, uderzyła otwartą dłonią o czoło. Co za kretyn, przemknęło jej przez myśl. Nie miała jednak czasu, rozwodzić się nad skrajną głupotą i brakiem taktowności, właściciela swojego ciała. Przesuwała się na paluszkach wzdłuż gablot, w poszukiwaniu jakiegoś użytecznego eliksiru. Poruszanie się pod ta cholerną peleryną, naprawdę nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza z podgryzającym ją, przy każdym gwałtownym ruchu, Peterze, spoczywającym bezpiecznie pod postacią szczura w kieszeni jej spodni.
- Och! Jakaś ty zabawna, Panno Evans – Slughorn wybuchnął głośnym śmiechem – I za to cię właśnie lubię, moja droga. Zawsze mówisz otwarcie, o tym co ci w sercu gra. Gdyby wszyscy uczniowie byli tacy jak ty…
- Oj przesadza Pan, Panie Profesorze – „Lily” nonszalancko machnęła ręką, chichocząc przy tym głupkowato.
- Nie przesadzam, moja droga – puścił do niej oczko – Naprawdę chciałbym żeby wszyscy moi uczniowie byli tacy jak ty. Inteligentni. Zdolni. Szczerzy… Och Lily, tylko pozazdrościć rodzicom takiej córki.
- Ojjjj… Niech Pan przestanie – chichotanie stało się jeszcze bardziej głupkowate, a na jej twarzy wypełzł szkarłatny rumieniec – Zawstydza mnie Pan, Panie Profesorze.
Lily miała ochotę strzelić mu w ten głupi łeb. Co on właściwie z niej robił? Mimo to zagryzła mocno zęby i wróciła do przeszukiwania wzrokiem gablotek, wypełnionych eliksirami. Gdzieś musiało to być. Byłą pewna, że kiedyś to widziała. Klepnęła lekko otwartą dłonią Petera, który wił się niecierpliwie w jej kieszeni. Nie tylko ona zaczynała się denerwować, jeszcze chwila i Syriusz mógł wszystko zepsuć. Nawet Slughorn był w stanie zorientować się, że coś jest nie tak.
- Ale co cię tu właściwie sprowadza, moja droga? – Slughorn splótł dłonie na stole, rzucając jej badawcze spojrzenie.
- Bo wie Pan, Panie Profesorze…
Syriusz zaczął rozpaczliwie szukać w głowie jakiejś wymówki. Prawdę mówiąc, nikt nie powiedział mu, co ma powiedzieć. Jego zadaniem było, tylko zagadać nauczyciela. Zaklął w myślach, karcąc sam siebie, że nie zastanowił się, nad sposobem odwrócenia jego uwagi już wcześniej. Coś przewróciło mu się w żołądku, pod wpływem coraz bardziej natarczywego i lekko zniecierpliwionego spojrzenia.
- Bo wie Pan… Ja tak bardzo… Bo to ostanie wypracowanie z Eliksirów… - w jej oczach zaszkliły się łzy – Ja chyba o czymś zapomniałam. Tak bardzo mi przykro, Panie Profesorze… - spuścił wzrok, starając się nadać swojej twarzy wyraz męczennika – Zawiodłam Pana… - wychlipał.
- Ależ o czym Panna mówi, Panno Evans? – Slughorn uśmiechnął się do niego serdecznie – Pani praca była jak zwykle perfekcyjna! Jedyny Wybitny na Gryffindor! Tylko Panna i Pan Severus Snape trzymają jakiś poziom.
- Naprawdę? – Syriusz nieco się zmieszał.
- Tak naprawdę, moja droga… Ale coś mi się wierzyć nie chce, że to jest jedyny cel twojej wizyty. Już cię trochę znam kochanie.
- Acha – zauważył bardzo inteligentnie Syriusz – Ale to naprawdę jedyny cel mojej wizyty – Lily aż zazgrzytała zębami po kolejnym wybuchu głupkowatego chichotu – Przecież nie interesuje mnie nic poza nauką. O co chcieć innego zapytać Pana mogłabym? – dokończył dość nieskładnie. On też zaczynał się już denerwować.
Slughorn spojrzał na „nią”, z coraz bardziej rosnącym zniecierpliwieniem. Lily po raz kolejny uderzyła dłonią o swoje czoło. Chyba przeliczyła jego możliwości. On naprawdę był idiotą. Mimo to nie mogła nic zrobić, klnąc w myślach, nie miała innego wyjścia, jak tylko dalej wartować etykietki na flakonikach i modlić się, żeby nauczyciel przechodził właśnie stan chwilowego zaćmienia umysłowego.
- No dobrze… - „Lily” spoważniała nagle – Tylko teraz, jak tak o tym myślę to… Nie wiem czy powinnam, Panie Profesorze.
- No nie krępuj się, moje dziecko – Slughorn poklepał „ją” po ramieniu – Przecież wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć.
- No bo… - i naglę go olśniło – Chodzi o Profesor McGonagall. Bo wie Pan. Chyba zaczynam się o nią martwić. Wiem, że to moja nauczycielka i w ogóle i może nie powinnam, ale… Z Profesor McGonagall dzieje się coś niedobrego. No bo… Spóźnia się z oddawaniem prac domowych i w ogóle bywa taka jakby… Nieobecna.
Lily uśmiechnęła się sama do siebie, może wcale nie był aż tak głupi, jak jej się przez całe życie wydawało. Zagranie niemal ocierało się o geniusz i w końcu przestał, robić z niej upośledzoną umysłowo idiotkę. W dodatku Slughorn wydawał się, połknąć haczyk. Na jego twarz wypełzł zmartwiony wyraz. Przeniósł powoli wzrok na okno i powiedział smutnym głosem:
- Widzisz, Panno Evans… - zawiesił na chwilę głos – Profesor McGonagall ma pewne problemy. Chodzi o jej siostrę… Ale chyba nie powinienem, o tym mówić. To jej osobista sprawa i uczniowie…
- Przepraszam ,Panie Profesorze. Chyba nie powinnam…
Lily nie dosłyszała już nic więcej, bo właśnie ogarnęła ją nagła euforia. W końcu znalazła, to czego tak gorliwie szukała. Delikatnie wydobyła z kieszeni Petera, modląc się w duchu, żeby chociaż jemu poszło tak, jak to z góry zaplanowali. Położyła go delikatnie na ziemi i szepnęła ledwo dosłyszalnym głosem:
- Twoja kolej.
Wielki tłusty szczur jednym susem, znalazł się nagle na biurku nauczyciela. Wszystko inne rozegrało się w zastraszającym tempie. Slughorn zawył przeraźliwie i wraz z krzesłem poleciał do tyłu na twardą posadzkę. Syriusz poderwał się nagle na nogi i wydobył różdżkę z kieszeni szaty szkolnej. Starając się, nie trafić w bogu ducha winnego Petera, wycelował jej końcem w posadzkę i mrukną półgębkiem jakieś zaklęcie. Różnokolorowe iskry wystrzeliły z jej końca i roztrzaskały się rykoszetem we wszystkie strony. Pomieszczenie nagle wypełniły różnokolorowe światła, odbijające się od wszystkiego, co stanęło im na drodze.
To była szansa dla Lily. Błyskawicznie szarpnęła za drzwiczki gablotki i wydobyła z nich potrzebny flakonik. Potem zatrzasnęła je gwałtownym ruchem. W pomieszczeniu panował taki hałas, że Slughorn żadnym sposobem nie byłby w stanie, usłyszeć ich skrzypu. Opatuliła się szczelnie płaszczem i wystrzeliła ze swojej różyczki czarne iskry. Peter miał, natychmiastowo wrócić pod jej ochronę, kiedy w mieszaninie barw dostrzeże ciemne plamy. Nie musiała na niego czekać zbyt długo.
- Panie Profesorze! – wrzasnął przerażonym głosem Syriusz, kiedy cały ten chaos zaczął, się uspokajać – Panie Profesorze!
Slughorn wygramolił się zza biurka. Na jego twarzy malował się wyraz przerażenia. Kto by pomyślał, że nauczyciel aż tak bardzo boi się gryzoni. Lily uśmiechnęła się sama do siebie, modląc się, żeby Syriusz nie zrobił tego samego. Na szczęście udało mu się zachować resztki zdrowego rozsądku i zamiast tego, wrzasnął jeszcze raz przeraźliwie:
- To wszystko moja wina! Tak bardzo mi przykro! Tak bardzo przepraszam, Panie Profesorze! – miał taki wyraz twarzy, jakby miał, się za chwile popłakać.
- Już dobrze… Już dobrze, Panno Evans… Ale… Ale niech Pani już idzie…
Tego wieczoru pokój wspólny gryfonów był wyjątkowo pusty. Poza Jamesem zatopionym w wygodnym fotelu przed kominkiem, w pomieszczeniu nie mogło, być więcej niż siedem-osiem osób. Remus Lupin wartował zawzięcie jakąś okropnie grubą, wyświechtaną książkę oprawioną w farbowaną na bordowo skórę. Wytarty napis na okładce głosił: „Najstraszliwsze Stworzenia Czarnomagiczne Tom I Wilkołaki i Wampiry”. Twarz nastolatka wykrzywiła się z politowania, co niewątpliwie nie świadczyło dość dobrze o walorach tego tytułu. Blond włosa Mary Swaan, przyklejona do jego ramienia, szczebiocząc coś radośnie, ale Lupin zdawał się, nie słyszeć ani słowa. Co jakiś czas tylko przytakiwał głośno, co zapewniało mu resztki świętego spokoju. Przy stoliku pod oknem grupa piątoklasistów kłóciła się o coś zawzięcie, a po schodach prowadzących do sypialni dziewczyn, co jakiś czas przewijały się niewielkie stadka.
- Długo jeszcze? – warknął James, zdając sobie właśnie sprawę, że obgryza trzeciego z rzędu paznokcia.
- Uspokój się. Nie ma ich dopiero od trzydziestu minut – odpowiedział Remus.
Mary odkleiła na chwilę twarz od jego ramienia, spoglądając na niego podejrzliwie. Niewątpliwie coś tu było nie tak i dziewczyna nagle poczuła się w obowiązku, dowiedzieć się co. Przeniosła po woli wzrok na Jamesa, na obiekt swojej ostatniej fascynacji w postaci Prefekta Gryffindoru i znów na Pottera, ale jakoś żadne twórcze teorie nie przychodziły jej do głowy. W konsekwencji westchnęła ciężko i wróciła do jakże pasjonującego monologu na temat wypracowania z Obrony Przed Czarną Magią.
- No i te wilkołaki… - szczebiotała po chwili, zmieniając nieco temat – Też się tym interesujesz, prawda? – rzuciła krótkie spojrzenie na okładkę książki – To takie przerażające. Jedno ugryzienie i koniec. Człowiek staje się potworem. Gdyby chociaż dało się to cofnąć. Nie mam pojęcia co bym zrobiła, gdyby coś takiego mnie ukąsiło. A ty?
- Ja też – odpowiedział obojętnym tonem Remus.
- No, ale pomyśl…
- Mary, przeszkadzasz mi – warknął.
W rzeczywistości nie przeszkadzała mu bardziej niż zwykle, już dawno przyzwyczaił się do potoku bzdur, który bez przerwy wypływał z jej ust. Nie chciał po prostu, schodzić na potencjalnie niebezpieczny temat. Nienawidził siebie, za to kim był i wiedział, że gdyby ludzie się o tym dowiedzieli, znienawidziliby go równie mocno, a może i jeszcze bardziej. Syriusz, James i Peter byli chyba wyjątkami, w kwestii podejścia do wilkołaków. No i jeszcze Dumbledore. Cała reszta pewnie wyklęłaby go bez mrugnięcia okiem.
- Prze… Przepraszam – wybełkotała dziewczyna, pochmurniejąc nagle – Nie chciałam.
- Ehhhh… - westchnął ciężko – Nic się nie stało. To ja powinienem cię przeprosić – zawiesił na chwilę głos i uśmiechnął się do niej uprzejmie – Nie chciałoby ci się skoczyć do kuchni po jakąś zagrychę?
- Pewnie – twarz Mary rozjaśniała nieco – Na co masz ochotę?
- A nie wiem. Możesz zwędzić jakieś ciasteczka, albo coś takiego.
- Ok!
Wyraz jej twarzy sprawiał wrażenie, jakby nic nie mogło, sprawić jej większej radości, niż usługiwanie mu. Momentalnie poderwała się z miejsca i wbiegła na schody, prowadzące do sypialni dziewczyn, roztrącając po drodze stadko drugoklasistek. Wróciła dosłownie w chwilę później, naciągając w biegu na ramiona różowo-białą bluzę. James zaśmiał się cicho na jej widok, a Remus złapał z zażenowaniem za głowę. Jedyna pocieszającą w tym wszystkim rzeczą, była świadomość świętego spokoju przez najbliższe dziesięć-piętnaście minut, co przy nasileniu jej wieczornych napadów natarczywości, można było, podciągnąć niemal pod cud.
- Ta dziewczyna byłaby w stanie, zrobić dla ciebie wszystko – zauważył James, gdy zniknęła za portretem Grubej Damy – Gdybym ja był na twoim miejscu… - jego twarz wykrzywił paskudny uśmieszek zboczonego sadysty.
- Na szczęście DLA NIEJ nie jesteś – mruknął Remus, pogrążając się na nowo w książce.
- Weź przestań stary – James podniósł się na kolana i spojrzał na niego znad oparcia fotela – Może jest głupia jak Chochlik Kornwalijski, ale fajna z niej dziewczyna. A jaka ładniutka i…
- Daj sobie spokój, co?
- Dlaczego? Znajdź sobie w końcu jakąś panienkę. Chyba nie pozwolisz, żeby ten mały-futrzany-problem zrujnował ci życie?
- To nie jest twoja sprawa co rujnuje mi życie, a co nie! – warknął.
- Jesteś moim przyjacielem. To jak najbardziej…
- A o co wy się do cholery znowu kłócicie? – dobiegł ich zza pleców roześmiany głos Lily – Zostawić was tylko na chwilę samych… ehhh…
James zamilkł momentalnie. Remus odetchnął z ulgą. Miał już dość tego idiotycznego tematu. Odwrócił się do tyłu, wyszczerzając zęby do roześmianego oblicza Lily Evans. „Dziewczyna”, mimo szerokiego uśmiechu malującego się na twarzy, dyszała ciężko, co niewątpliwie mogło, świadczyć tylko o morderczym biegu w drodze powrotnej. Ciało Syriusza też wykazywało lekkie syndromy zmęczenia. Najgorzej jednak wyglądał Peter. Coś mu się wydawało, że pozostała dwójka jakoś nie bardzo chciała, dostosować się do jego niezbyt szybkiego tępa.
- I jak poszło? – spytał James, zeskakując nagle z fotela – Wszystko w porządku?
- Pewnie – ciało Syriusza wyszczerzyło do niego zęby, a później pokazało mu niewielki flakonik.
- No to została nam jeszcze tylko McGonagall – uśmiechnął się smutno.