Nie ma to właściwie tytułu, ffick
HP
prolog.
- Tak, ale my nie potrzebujemy takich jak ty. Mamy
pełny skład. Jeśli chcesz, możesz nam prac szaty, albo łapać tłuczki -
powiedział Stockin zamazując butem narysowany na ziemi plan - Przyjmij do
wiadomości, że masz 12 lat i nie podskakuj!
- Szkoda słów,
Malfoy'e nigdy nie zrozumieją tego, że już nic nie znaczą - powiedział
ktoś inny - Z pieniędzmi, czy bez, ciągle uważają się za najlepszych.
-
Zjeżdżaj. I możesz wrócić, jak dosięgniesz mi do jaj.
Ślizgoni wskoczyli
na miotły i zaczeli trening. A Lucjusz nie zrobił już nic. Stał jak kołek
wpatrując się w ziemię. Nad jego głową zaczęła się gra.
- Nie słyszałeś,
Malfoy?! - krzyknął któryś z pałkarzy i wycelował z niego tłuczkiem.
Piłka odbiła się jakiś metr przed jego stopami.
- O nie - mruknął
Severus, który ukryty za konstrukcjami trybun wokół boiska obserwował całą
scenę. Zdenerwował się. Nie dlatego, że jakoś specjalnie zależało mu na tym,
żeby Malfoy dostał się do drużyny. Miał ochotę zabić Stockina, kapitana,
dlatego, że bezczelnie zamazał jego genialny plan strategiczny! Stockin
należał do tych bezpośrednich graczy, którzy gardzą wszelkimi planami i na
boisku uprawiają kompletną improwizację. Dlatego nawet najzmyślniejsza
strategia Severusa nic dla niego nie znaczyła - nauczysz się mnie szanować,
psie - mruknął.
Czy wypowiedział jakiekolwiek zaklęcie? Poruszał ustami,
ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wyjął różdżkę i zakreślił nią małe
koło nad wolną, prawą ręką, nad którą pojawiła się jakby szklana,
półprzeźroczysta, rosnąca z sekundy na sekundę kula. Kiedy osiągnęła mniej
więcej rozmiary kafla, chłopak cisną nią w niebo.
W tej samej chwili
zagrzmiało.
Zaczął kropić deszcz.
"Oł, cóż za romantyczna
sceneria, Malfoy" - pomyślał Snape - "odesłali cię z niczym i
zmieszali z błotem, a do tego jeszcze deszczyk... jak w tandetnych filmach,
żeby wyrazić tragizm sytuacji".
Malfoy powoli poczłapał do szkoły,
ale ślizgoni mimo deszczu, nie przerwali treningu. I o to chodziło.
Zagrzmiało raz jeszcze.
- Już.
Nagle lunęło jak z cebra. W
przeciągu kilku sekund wszyctko stanęło w wodzie.
- Do diabła z tą
pogodą, najbardziej nieokiełznany żywioł - przeklinali przemoczeni ślizgoni
szybko uciekając w stronę zamku.
Głupie to było, ale dwunasto-, a
właściwie jeszcze jedenastoletniemu Severusowi sprawiało niezłą frajdę.
- I nigdy więcej nie traktuj tak moich planów, Stockin - powiedział sam
do siebie.
- A więc to był twój plan? Tak sądziłem - usłyszał za sobą
jakiś głos, na którego dźwięk serce podskoczyło mu do gardła. Bo mimo tego,
co umiał, wciąż był tylko smarkaczem, głupim, strachliwym smarkaczem.
Odwrócił się, ale nikogo nie zauważył.
- Lucjusz Malfoy to twój
przyjaciel? - zapytał głos. Teraz Snape zauważył, że jakieś dwa, trzy metry
nad nim, na rurach metalowej konstrukcji trbun siedział jakiś chłopak. Był
zbyt wysoko, a pod trybunami było zbyt ciemno, żeby zobaczyć jego twarz -
chyba nie bardzo... - ciagnął - Tym bardziej powinien być ci bardzo
wdzięczny za pomoc. Nie wyglądasz na specjalnie miłosiernego. Ale chyba nie
obrazisz się, jeśli ślizgoni wykorzystają twoją taktkę w najbliższym meczu,
co... Snape? Tak chyba się nazywasz, co?
Severus nie odpowiedział.
-
A Malfoy będzie w drużynie.
- Przecież Stockin nigdy go nie weźmie -
wtrącił Snape - on nienawidzi Malfoy'ów.
- Tak - chłopak zaśmiał się
zbyt szczerze, jak na kogoś o złych zamiarach - na kazdym kroku musi wytknąć
ze Malfoy zbankrutował. Bo przecież jego ojciec sam wytropił te wszytkie
jego przekrety. Dali mu nawet premię w Ministertwie. Śmiechu warte - śmiał
się przez chwilę, ale zaraz spoważniał - ale Stockin nie długo będzie mógł
cieszyć się swoją władzą. Malfoy dostanie się do drużyny, bo nie jest w
ciemię bity, nie tak jak ten jego cholerny ojczulek. Widać, że jest czegoś
wart.
Zrobił pauzę.
- Tak jak ty, Snape - jego głos zabrzmiał
poważnie - kto cię nauczył takich sztuczek? Sam Salazar Slytherin?
I
znów zaczął się śmiać, jakby to on sam był Slyterinem, po czym kilkoma
zwinnymi skokami zniknął między stalową konstrukcją zostawiając stojącego w
kałuży naciekłej wody Severusa Snape'a samego.
Samego na bardzo
długo.
* * *
Stockin Joshep
lat 15
R.I.P.
część
pierwsza.
- Stella, do diaska, co ty wyprawiasz?!
- Rysujem
- beztrosko odpowiedziała szcześcioletnia dziewczynka nie odrywając się od
pracy.
- Ale... przecież to są moje podręczniki... dam ci kartki, jak
chcesz rysować - chłopak pozbierał książk i położył je na jednej z wyższych
półek, gdzie mała nie mogłaby ich dosięgnąć.
- Weźmieś je do szkoły? -
zapytała zabierając się jeszcze intensywniej do rysowania po ostatniej
ksiażce, jaka jej została.
- Oddaj to.
- Nie.
- Oddaj -
powiedział stanowczo.
- Nie.
Wobec tak buntowniczego sprzeciwu nie
pozostawało mu nic innego jak wyrwać małej podręczniki siłą.
- Czy ty
nie rozumiesz, że nie wolno mazać po książkach?!
Czy był zbyt
stanowczy? Nie, to dziewczynka była po prostu bardzo szczwana. Wiedziała jak
ma postawić na swoim: zaczęła płakać.
- Nie... - syknął. Trzeba ją jakoś
uciszyć, zanim rodzica usłyszą - no przestań... - wziął ją na kolana - dam
ci tyle kartek ile tylko zechcesz, nie płacz już... ciii...
- Nie! -
mała rozwyła się jeszcze bardziej.
- Cicho...
- Nie chcę kartki!
Chcę rysować w książce!
- Tak, ale jak ja mam potem zabrać taką
zniszczoną książkę do szkoły? - zapytał, a ona korzystajac z okazji wyrwała
mu ostatnią książkę, której nie zdążył jeszcze schować, kiedy ona zaczęła
płakać.
- Zabierzesz ksionskę i jak ją w szkole otwozysz, to zobaczysz
odemnie prezent... patrz - otworzyła podręcznik na stronie z jej rysunkiem -
to ty, a to ja, a tuu... - pokazała na zielone serduszka - tu pisze, jak
mocno, mocno ciem kocham, a tu jest napisane kto cie kocha... patrz -
wskazała mozolnie wykaligrafowany napis "STELA" - Żebyś zawsze,
zawsze pamientał o swojej siostrzyczce, nawet w szkole, daaaleko, daaaaleko
w hogłardzie!
- Jesteś rozbrajająca, Stella - stwierdził.
"Szcześcioletnie dziewczynki mają tak rozbrajającą logikę" -
pomyślał.
* * *
Matka była straszna. Nie przemawiały do niej
żadne tłumaczenia, że sobie poradzi. Ona uparła się, żeby odprowadzić go aż
na peron 9 i 3/4.
Ojciec okazał więcej zrozumienia, a może lenistwa. W
każdym razie został w domu.
- Tylko jedno - powiedział - jeśli już
musisz używać... tych zaklęć, to rób to dyskretnie.
Bardzo zdenrwowało
go, kiedy w zeszłym roku z Hogwardu przyszło zawiadomnienie, że Severusa
podejrzewano o uprawianie czarnej magii. Oczywiście ojciec nie miał nic
przeciwko tym szczególnym zainteresowaniom, ale całkiem niedawno za podobne
praktyki wyrzucono jednego z uczniów ze szkoły. Severus tylko dlatego nie
podzielił jego losu, bo nie znaleziono przeciw niemu jednoznaczynych
dowodów. "Jak przeklety, czarny kot" - powiedział kiedyś Syriusz -
"w co by się nie wpakował, zawsze musi spadać na cztery łapy".
Zupełnie jakby Black miał z tym problemy.
- Do-wi-dzenia-Ma-mo -
wycedził Severus i już, już miał wskoczyć do wagonu, kiedy matka
przyciągnęła go do siebie.
- Wiem, że śpieszysz się zobaczyć kolegów,
ale z nimi będziesz przecież przez 10 miesięcy. Zostań choć chwilkę ze mną,
słoneczko.
"Słoneczko" - pomyślał - "Zaraz się
porzygam".
Pani Snape była wbrew pozorom bardzo praktyczną,
rzeczową i poważną kobietą. Wykształcona, opanowana, wyrafinowana. Miała
tylko jedną słabość: rodzinę. Względem każdego członka swojej rodziny była
aż przesadnie troskliwa. Szczególnie zaś uwielbiała swojego synka. Kochała
go tak, jak mamusie kochają swoich małych chłopców, często nie zauważając
nawet, że mali chłopcy robią się duzi. I jeśli o niego chodziło, zmieniała
się w najtroskliwszą, najkochańszą mamusię.
- Ale mamo... -
chcąc-niechcąc Severus odwrócił się i jęknął: kilka metrów dalej zauważył
Syriusza Blacka i Remusa Lupina. I oni oczywiście także musieli go zauważyć.
Jego, i jego matkę, głaszczącą go teraz tkliwie po policzku (i mówiącą coś o
gładkiej cerze, dojrzewaniu i zaroście, albo jego braku, co nie bardzo do
uszu chłopaka dochodziło).
Syriusz od razu przystąpił do akcji:
-
Cześć Severus! Ale się stęskniłem za tobą, chłopie!
- To twoi
koledzy? - zapytała pani Snape (jakby trochę zniesmaczona? A może tak sie
tylko Severusowi wydało).
- No pewnie, dzień dobry pani. Właśnie
zastanawialiśmy się, gdzie się podziałeś - ciągnąl z entuzjazmem Syriusz -
już martwiliśmy się, że zmieniłeś szkołę... no wiesz, po tym zeszłorocznym
incydencie.
- To było bardzo przykre nieporozumienie - wtrącił Remus z
przesłodzonym uśmiechem.
- Tak - westchnęła pani Snape - zupełnie nie
wiem jak można było w ogóle o coś takie podejrzewać takiego dobrego,
słodkiego i delikatnego chłopca - Severus miał ochotę zapaść się pod
ziemię... może jeszcze nie jest za późno na zmianę szkoły? - a na domiar
złego - mówiła pani Snape, nie zwracając uwagi na błagalne spojrzenie syna -
cały sierpień Severus chorował na epidemiczne zapalenie slinianek
przyusznych.
Syriusz musiał odwrócić się, żeby pani Snape nie zobaczyła
jego miny.
- Może być pani spokojna - zapewnił, kiedy tylko się opanował
- zapopiekujemy się nim bardzo troskliwie. O ile oczywiście będzie nas
słuchał, co Severus?
- PROSZĘ ZAJĄĆ MIEJSCA W PRZEDZIAŁACH! POCIĄG
RUSZA! - rozległ się donoścny głos, który przerwał tą tragiczną rozmowę.
Chłopcy w ostatniej chwili wpadli na wagonowy korytarz i to w tak
niefortunny sposób, że Snape niemal przewrócił się na Black'a, który
zareagował natychmiast:
- Weź się do mnie nie zbliżaj, ty szczurzy
pomiocie chory na epidemcośtam!
- Na świnkę, Syriuszu -
podpowiedział Remus próbując dporowadzić się do ładu - a tak swoją drogą, to
wiesz, na prawdę musisz na siebie uważać, Snape. Wiesz, że świnka w twoim
wieku może doprowadzić do powikłań takich jak... zapalenie trzustki, albo
zapalenie... jąder =D.
- Cooo?! Akysz, siło nieczysta! - Syriusz
zożył palce w znak krzyża i odsunął się jeszcze dalej - choć Remus, musimy
sobie znaleść jakiś przedział z dala od tego świnomutanta... gdzie do jasnej
cholery podziewa się James z Peterem?!
Severus nareszcie został sam.
Powinien poszkać ślizgońskiego przedziału, ale... zrobi to za chwilę. Usiadł
na walizce. Cóż, świetny początek szóstej klasy, jutro cała szkoła bdzie
znała dokładny przebieg całej jego choroby. Syriusz postara się odkładnie
otworzyć każdy szczegół. I co z tego, że on pewnie nawet nie za bardzo wie,
co to jest Świnka. Syriusz nigdy nie przejmował się takimi szczegółami. Na
niego zawsze można liczyć!
Snape westchnął. Do diabła z Syriuszem
Blackiem.
Nagle trzasnęło okno. Gdzieś zrobił się przeciąg. W mocnym
powiewie wiatru na kolejowy korytarz wpadła jakaś kartka.
Severus nie
musiał się wysilać: sama wpadla mu do ręki. Przecież do niego była
adresowana.
"Witej Snape, dziękuję że wracasz"
Nie mógł
rozpoznać charakteru pisma, liter skreśonych czerwono-brązowym kolorem. Z
resztą to nie ważne. Niewiele go to obchodziło.
Kartka spłonęła
filoetowym płomieniem.
Uśmiechnął się. Miło było, że ktokolwiek na niego
czeka. Nie ważne kto.
* * *
Po uczcie, gdzie przydzielono
pierwszorocznych do czterech hogwardskich domów, wszycy uczniowie bardziej
lub mniej podekscytowani rozeszli się po swoich domitoriach.
- Ej, co z
Lily? - zapytał Remus.
Jamse tylko wzruszył ramionami.
Liliy
zachowywała się jakoś dziwnie. W pociągu cały czas milczała, jakby czegoś
wyczekując. Na uczcie nie chciało jej się z nikim rozmawiać. Czasem tylko
mierzyła Jamesa spojrzeniem, któryego ni w kij ni w ryj on pojąć nie mógł. A
potem wyszła tak, że bardziej wygladało to na ucieczkę, niż wyjście.
-
Ty, może idź do niej - powiedział Peter sięgając do pełnej ciastek kieszeni
- wiesz, z dziewczynami nigdy nic nie wiadomo, lepiej załtwić sprawę od
razu. Cokolwiek by to nie było.
- Ja tam się jej nie dziwię - Syriusz
też sięgnął to kieszeni... Peter'a - pamiętasz jak ostatniej nocynad
jeziorem gdzieś się zaszyłeś z Remusem na całe trzy godziny? Sam byłem
trochę zazdrosny - pogłaskał czule Remusa po gówce, a ten, chociaż
przywyczaił się już do syriuszowego poczucia humoru, nie mógł się nie
zarumienić - a wiesz, dziewczyny są jeszcze gorsze odemnie.
- Nad tym
bym dyskutował - mruknął James - Lily jakoś nigdy nie zdażyło się jeszcze
zedrzeć ze mnie ubrania i je sobie ukraść.
- Pożyczyć - Syriusz
stanowczo wszedł mu w słowo - A przed Lily jeszcze całe życie. No nie patrz
tak na mnie! Na prawdę mi było potrzebne, przecież moje ciuchy całe
jechały szlamem!
- Wiem, wiem, i nie pomyślałeś może co by było,
gdyby zobaczyła mnie McGonnagal? "Potter, chodzenie w nocy po błonia w
samych slipkach jest wbrew regulaminowi, Gryffindor traci 20
punktów!"
- Jeny - jęknął Black - przecież to było prawie pół
roku temu?! Długo zamierzasz mi to jeszcze wypominać? A twoje spodnie i
tak były za krótkie.
- Cooo?! - rozległo się z drgiego końca
dormitorium.
- Mówiłem ci już kiedyś Katie, że masz sceniczny
szept?! - odkrzyknął Syriusz.
Ona go jednak nie słuchała:
-
Czego ty się Lilka spodziewasz po facetach?
- Cicho - szepnęła Lily -
idą tu.
- No i co się takiego stało? - zapytał Syriusz.
- Po nazych
współnych wakacjach Amy spóźnia się okres - syknęła Katie, a Amy, mająca tą
samą przypadłość co Remus, musiała spalić buraka.
- Oooops, I did it
again... - chłopak zrobił baranią minkę, po czym rzucił się na Remusa - no i
co teraz?! Co teraz?! Ile razy ci powtarzałem, ty zakuta pało, żeby
nie kupować w kioskach, tylko w aptekach, co?! I teraz masz ci babo
placek.
Jamse nieśmiało popatrzył na Lily, która sprawiała jednak
wrażenie podziwianiem arcygłupiej konwersacji na lini Syriusz - Katie. Ta
dwója mogła się tak przerzucać godzinami, jakby wyjęci z kabaretu.
Powoli, centymetr po centymetrze zbliżał się do niej, aż w końcu mógł
delikatnie ją objąć.
Kiedy poczuła jego dotyk, popatrzyła na niego jakby
dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w ogóle tu był.
- No co jest? -
zapytał.
Popatrzyła mu w oczy wzrokiem jakim patrzą na swoich przyszłych
właścicieli bezdomne szczeniaki. Dokładnie takim, że trzeba nie mieć
sumienia, żeby się nie wzruszyć.
- Zapomniałeś... - westchnęła, a wtedy
on w panice zaczął szukać w pamięci o czym mógł zapomnieć. Jej urodziny?
Nie, są później... Walentynki są w lutym... rocznica ich chodzenia... nie,
to chyba było gdziś w grudniu. O czym miał niby zapomnieć?!
- Dziś
jakaś rocznica? - zapytał naiwnie.
- Tak. Bardzo ważna - miała tak pełną
smutku, zawodu i powagi twarz że James'a wyrzty sumienia olam nie
przygniotły.
- Bardzo ważna? - przełknął ślinę.
- BARDZO. Piąta
rocznica naszego pierwszego spotkania w pociągu do Hogwardu, głuptasie -
Lily uśmiechęła się od ucha do ucha - nieźle, żebyś tylko mógł zobaczyć
teraz swoją minę, Jamse!
I zaczęła się śmiać.
- Dziewczyny... -
westchnął Jamse Potter z rezygnacją.
* * *
Zaczęła się szkoła.
Wszystko wróciło już do dawnego stanu rzeczy. No, może z małym wyjątkiem:
Gryffindor nie stracił jeszcze żadnych punktów przez Gryfonów z szóstej
klasy. Podobno jakiś pierwszoroczny zabłądził w lochach i ślizgoni
oczywiście musieli przekazać to komu trzeba, tak więc trochę punktów
poleciało, ale Potter&company byli czyści jak łzy.
Przynajmniej
oficjalnie.
Byli czyści, bo jeszcze nikt niczego im nie udowodnił.
Teraz znów zaszło słońce. Remus rozejrzał się po korytarzu.
- U mnie
czysta.
- A u mnie żytnia - przedrzeźnił go Syriusz - nie sądzicie, że
ostatnio jakoś za dobrze nam idzie? Juz drugi tydzień, a nikt nas w ogóle
nie zauważył.
- Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, Black -
rzucił James przeciskając się przez wąską szparę między ścianą a posągiem
jakiegoś smoka, który na skutek pewnego feralnego zaklęcia Remusa stracił
kiedyś kawałek łapy.
- Ale to nie jest taka zabawa jak wczesniej -
jęknął Syriusz - Widzieliście może gdzieś Snape'a?
- Tak - Peter
wszedł za James'em - dziś na kolacji Wielkiej Sali.
- Może na serio
ma jakieś powikłania po tej Śwince? - kiedy tylko Remus przypomiał o
Snape'owej Śwince, Syriuszowi poprawił się trochę humor. Ale nie: ciągle
czegoś mu brakowało.
- Nawet on nas już nie śledzi! Świat schodzi na
psy! - przeklął i wszedł jako ostatni do tajnego, huncwickiego
korytarza.
- Nie bądź tego taki pewnien, przecież w szpiegowaniu właśnie
o to chodzi, żeby ofiara nie widziała swojego prześladowcy - murknął James
zapalając różdżką światło.
- Głupio się czuje jako ofiara - stwierdził
Syriusz i "domykając" za sobą drzwi zniknął za przyjaciółmi w
ciemnym tunelu.
Dlaczego właśnie po zachodzie słońca dzieje się
najwięcej rzeczy? Bo bohaterowie tej historii są czarnymi charakterami? Bo
mają na sumieniu zbyt wiele ciemych sporaw? Bo ich zamiary tylko pod osłoną
nocy mają prawo się spełić?
A przecież ludzie z natury obawiają sie
mroku. Mroku, gdzie na każdym kroku może czaić się cośo złych zamiarach. Coś
takiego, jak na przykład nasi bohaterowie.
- Do diaska - Severus wiercł
się w łóżku. Tak bardzo chciał zasnąć, był przecież taki zmęczno, że cały
dzień przysypiał gdzie tylko się dało. I na tym cholernym zielarstwie Sprout
musiała mu nawet za to odjąć punkty. Ciągle myślał tylk o tym, żeby wrócić
do dormitorium i móc spokojnie spać, a teraz, kiedy nadeszła na to pora,
wcale nie mógł zasnąć!
"Co ja do diaska jestem,
nietoperz?!" - przeklinał cały świat, ale to w niczym nie pomagało.
Poczuł, że ma tyle energii, że mógłby zrobić wszytko. Miał ochotę gdzieś
iść, coś zobaczyć, coś zrobić, przeżyć. Oczy miał szeroko otwarte, chociaż
nie było okien, widział wszytko wyraźnie. O wiele wyraźniej niż gdy paliło
się światło.
Sam nie wiedział jak znalazł się na korytarzu. Sam nie
wiedział, dlaczego mimo to, że się nie ubrał, nie czuł chłodu kammiennych
ścian i posadzek. Nieskończony mork nęcił go, przyciągał jak za sprawą
jakiegoś zaklęcia.
"Ja lunatykuję, czy jak?" - przyszło mu
myśl.
Ale nie, gdyby lunatykował, to by przecież sam o tym nie myśał,
stwierdził po dłuższym rozwarzeniu sprawy. Był przecież w pełni świadomy
tego co robi.
Tylko nie bardzo wiedział, czy byłby w stanie zawrócić.
Chłodny, jesienny wiatr objał się o chłodne mury tego pradoksalnie
najcieplejszego i najprzytulniejszego zamku, pędząc po nebie czarne chmury.
- Tak, i on mi mówi, że jestem nieodpowiedzialny! - Syriusz chodził
w kółko dając koncert przekleństw. Czekali na Jamsa już dobre 20 minut, a 20
minut to o 20 minut za dużo czekania, jak na Syriusza Blacka, w którego
słowniku nie istnieje takie słowo jak "cierpliwość".
Peter i
Remus tylko spojrzeli na siebie i wzruszyli ramionami. Zdążyli się już
przyzwyczaić do nadpobudliwości Syriusza.
* * *
Gdyby Severus
Snape miał opisać ten ciepły, wrześniowy dzień, kiedy siedział przy boisku
do Quidditcha, brzmiałoby to pewnie jak coś w stylu: "cholerny dzień,
kiedy prażyło cholerne słońce, a jakaś cholerna wiewiórka bawiła się moją
torbą i nie mogłem się tego cholernego zwierzaka pozbyć!".
Sam
nie wiedział czego nienawidził bardziej: wiewiórek, słońca, czy Syriusza
Black'a?
- Ej, kim jest Tom Riddle? - zapytał jakby od niechcenia.
- Tom Riddle? - Rubina wzruszyła ramionami - a bo ja wiem. Nie zna
takiego, a z jakiego on jest domu?
- Chyba ze Slytherinu.
- To musi
być jakiś smarkacz.
"No pewnie, gdyby był starszy, to musiałabyś go
znać" - pomyślał.
- Chłopaki, znacie kogoś takiego? - zapytała.
Cała ślizgońska drużyna quidditch'a razem z ZIPskładem (Ziomki i
Przyjaciele, czyli kto się napatoczy), do którego należały takie osoby jak
Rubina Lerd czy Severus Snape siedziała na boisku odpoczywając po treningu i
dyskutując na tematy mniej lub bardziej powiązane z grą.
Nikt nie znał
żadnego Tom'a Riddla.
No, może nie całkiem nitk. Jedna osoba na
dźwięk tego nazwiska przeszyła Severusa badawczym wzrokiem, ale on, zajety
głównie przeklinaniem na słońce, albo wypatrywaniem, czy ta cholerna
wiewiórka nie wraca, nawet tego nie zauważył.
- A po co ci ten cały
Riddle? - zapytał Luciusz Malfoy, grajćy już drugi rok w reprezentacji
Slhtyerinu.
- Właściwie to po nic - Snape tak na prawdę sam nie wiedział
po co mu on. Obudził się dziś rano z okropnym katarem i tym właśnie
nazwiskiem w głowie: "Tom Riddle". Nie wiedział skąd wzięło się
ani jedno, ani drugie.
Na szczęście ślizgoni nie mieli zwyczaju
przejmować się sprawami takiego pomiotu jakim był w ich oczach Severus i
szybko zmienili temat.
Tylko Malfoy, kiedy wracali do szkoły, napomknął
mu jeszcze:
- Może ten twój Riddle nie chodzi w ogóle do Hogwardu, co?
Nie! Snape był pewnien, że Riddle był ze Slytherinu! Po prostu
to czuł!
- Może - powiedział.
Tak, może nie chodzi do
Hogwardu... może on CHODZIŁ do Hogwardu kiedyś. Dlatego nikt go nie zna.
Czy w tej przekletej szkole mają jakieś stare kroniki?
Mieli.
Oczywiście nikt nie chciał mu ich dać bez pytań po co mu potrzebne. "Na
historię muszę zrobić pracę o najsławniejszych czarodziejach, kórzy chodzili
do Slytherinu".
- Chyba dokładniejsze informacje dostałbyś w
Azkabanie... - mruknął ktoś za jego plecami.
Ale w końcu dopiął swego.
Obładowany paskudnie ciezkimi i starymi książkami, z których większość
mógłby wyrzucić już po samej okładce, zaszył się w najciemniejszym
("nareszcie bez tego cholernego słońca!") kącie biblioteki.
- Do diaska, jeśli Riddle nie grał w quidditcha, to ciężko będzie coś
znaleść... nie ma to jak obiektywnie prowadzone kroniki i pierdolnięty
dyrektor szkoły - westchnął odrzucając następną księgę.
- Bo ty dupa
jesteś, Glizdogon, co tu kryć - usłyszał nagle znajomy głos.
Przesunął
kilka książek z regału, o który się opierał.
Tak, tuż za nim rozsiadła
się Wspaniała Czwórka: Potter, Black, Lupin i Pettigrew! I pewnie go nie
zauważyli.
- Tyle że o ile pamiętam, to Slytherin wygrał mecz rok temu -
powiedział gorzko Peter - chyba nie za sprawą ich wpaniałego szukajacego,
co?
- Malfoy'a? - Syriusz parsknął śmiechem - przecież to
ciamajda!
- Ale wygrali. A ty mógłbyś wreszcie przetać nazywać
ciamajdami wszytkich ludzi. "Patrzce na mnie, jestem Syriusz Black i
jestem najwspanialszym, najprzystojniejszym i najzdolniejszym człowiekiem na
ziemi, cała reszta to śmieci!"
Severus usłyszał tylko jakś
szmer i trzask, a potem ciche, ale stanowcze słowa James'a:
- Zostaw
go.
- Ale co on chrzani?! Rok temu Slytherin wygrał bo... - Syriusz
nie dokończył.
"...bo Wspaniały Black miał karę i nie mógł
grać?" - Severus uśmiechnął się lekko. Punkt dla Peter'a.
- Nie
ważne - skwitował James.
- Dobra, w każdym razie nie zgadzam sie na
żadne plany. Mecz powinno się po prostu grać, jak mecz będzie ustawony, to
nie będzie żadnej zabwy! - stwierdził Syriusz.
"Jakbym słyszał
Stockin'a" - pomyślał Snape.
- Nie chodzi o ustawianie całego
meczu - bronił się Petera - tylko konkretnych akcji, żeby zakoczyć
przeciwnika. Na przykład patrz... - wyrwał kartkę z zeszytu i porwał ją na
małe kawałeczki - tu masz obrońcę Slyherinu, tu bramkę. Tu są nasi dwaj
ścigający, jeden leci tędy, drugi tęe... James, zabierz rękę, jesteś na
trasie lotu! - Peter inscynizował papierkami scenę meczu - ostatnim
razem dwóch ścigających Slytherinu wzięło w potrzask kafla... w rękach
naszego ścigającego. A teraz patrz: gdyby ten nasz drugi ślizgający co jest
tuatj, leciał obok tamtego, to wszscy trzej świgający Slytherinu musieliby
pilnować tych dwóch - Peter ciagle dodawał nowe karteczki.
- I do czego
to prowadzi? - zaptał James - przecież naszemu trzeciemu śligającemu nie uda
się wyrwać z tego tłoku kafla.
- Właśnie - mruknął z dezaprobatą
Syriusz.
- Tak - zgodził się Peter - bo klasyczna drużyna ma trzech
ścigających. Ale w sład drużyny wchodzi przecież siedem osób! Zobaczcie.
Tu są nasi dwaj pałkarze. Niechby jeden z nich podleciał teraz oo... tutaj.
Wtedy ścigający ciska kafla w jego kierunku tak szybko, żeby przeciwnik nie
zdążył zareagować, bo pewnie będzie zaskoczony. Kafel dosięga naszego
pałkarza, ten niech go odbije o w tę stronę... tak żeby leciał z przecętną
prędkością tłuczka. Nikt go nie zdoła złapać, z resztą będą zbyt
zdezorientowani. A wtedy...
- Wtedy trzeci ścigający, Syriusz Black,
który stoi już pod bramką przjemuje kafla i gooool! - Syriusz za bardzo
wczuł się w rolę - Lerd będzie zbierał szczękę z podłogi!
-
Dokładnie - uśmiechnął sie Peter i obaj z Syriuszem przybili piątkę.
Remus z Jamesem musieli ich uciszyć, bo mało brakowało, a wyrzuconoby
ich z biblioteki.
"Ciekawa sprawa" - pomyślał Snape - "A
kilka minut temu mało brakowało, że by zabił Peter'a na miejscu... jak
niewiele trzeba mu do szczęścia, chyba nigdy nie zrozumiem tego
Black'a"
O tym samym, chociaż może w trochę inny sposób
pomyśleli James i Remus. Jak zgraną muszą być paczkę, wszsycy czterej? Jak
szczerymi przyjaciółmi?
Lerd?
Syriusz powiedział "Lerd".
Chyba nie chodziło mu o Ribinę Lerd... Snape zaczął się zastanawiać...
tak! Ruben Lerd z siódmej klasy, brat Rubiny, kapitan drużyny
Slytherinu!
Snape próbował sobie przypomieć jego twarz... właściwie
to prawie go nie znał, widywał go czasami, ale nigdy z nim nie rozmawiał. Z
resztą jak się jest taką duszą towarzystwa jak on, to nic dziwnego że nie
zna się nawet dobrze swojej własnej klasy.
Ale kiedy usłyszał to
nazwisko z ust Blacka, wbiło mu się w pamięć. Co go jakiś Lerd
obchodzi?!... Co go jakis Riddle obchodzi?! Czemu ostatnio ma
wrażenie, że ktoś jest dla niego ważny, skoro nawet nie zna tych osób?
"Oczywiscie, to musi mieć związek z tymi nocnymi wicieczkami"
- pomyślał. Z tymi tajemniczymi wyprawami, po których zostawał mu rano tylko
katar i uczucie pustki w głowie. Pamiętał ciemny, nieskończony korytarz.
Potem też zachowywał jaźnię, ale rano nie pamiętał niczego. I czym bliżej do
wieczora, tym więcej sobie przypominał, po zachodzie słońca pamiętając już
wszytkie szczegóły.
A rankiem, tak jakby ktoś wyjął mu mózg, pociął go
na małe kawałeczki, kilka wyrzucił, a resztę poukładał w całkiem innej
kolejności.
Coraz częściej miał wrażenie, że nie pamięta czegoś, co
powinien był pamiętać, albo że zapamiętuje nic nie znaczace nazwiska,
rzeczy, czy sprawy z którymi na dobrą sprawę nic nie miał do czynienia.
Kiedyś na historii magii natrafił w swoim podręczniku na jakiś rysunek.
Narysowany niewprawną, uzbrojoną w zieloną kredkę ręką dziecka rysunek
bezczelnie niszczacy jego książkę! "Cóż, tak to jest tak się kupuje
pierwsze lepsze ksiażki z antykwariatu" - westchnął. W sumie to rysunek
nie bardzo mu przeszkadzał. Żeby tylko za rok ktoś, kto będzie kupwał od
niego książki, go nie zauważył.
Poparzył na niego: przedstawiał jakieś
diwe postacie, jedną wiekszą, drugą mniejszą. Miejsza musiała być
dziewczynką, o czym świadczyła prozizorycznie narysowana trójkątna spódnica.
Trzymała się mocno większej postaci, a na twarzy miała uśmiech od ucha do
ucha. Wokół kłebiły się krzywe, zielone serduszka, a pod spodem były litery
składające się w wyraz - "STELA".
- Stela? - ździwił się. Nic
mu to nie mówiło. I kompletnie nie wiedział skąd wziął się tu ten rysunek.
koniec części pierwszej.
Mornariel - najczęściej fficki wymyślam
śpiąc =). Po prostu one mi się śnią, a ja je potem w szkole rano spisuję, a
kiedy mam czas, przepisuję do komputera.
Matoos - naśladuję Rowling? Może
^^. Chociaż nie robię tego świadomie, po prostu piszę tak jak chcę, a skoro
wychodzi mi Rowling, to widocznie coś z niej mam (chociaż nie jestem taką
wielką fanką HP, czytałam każdy tom tylko raz i mi wsytarczyło, nie tak jak
fanatycy czytający po 10 razy, bo wtedy to już się wali czystymi cytatmi z
Harry'ego).
część druga.
W męskim dormitorium
klasy szóstej Gryffindoru można było być świadkiem sceny na tyle niezwykłej,
że Katie, kiedy wieczorem pisała pamiętnik, poświęciła temu zdarzeniu całe
dwie strony. Oto właśnie czarne jak węgielki oczęta Syriusza Black'a
zaszkliły się nagle, a po chwili po syriuszowych policzkach popłynęły łzy.
- On płacze! jedna taka okzaja na całe życie! - Peter szybko
zebrał z policzka Nieustraszonego Syriusza Który Nigdy Nie Płacze jego łzy.
Najprawdziwesze łzy Blacka.
- Niech cię tylko dorwę, ty szczurze
świer... ałaaa! - chłopak chciał się zemścić, ale znów zabolało.
Peter miał rację: niegy jeszcze nie widzieli go w takim stanie. I
przysiągł sobie, że nigdy więcej już nie zobaczą!
- Mówiłam, żebyś
się nie ruszał, Syriuszu - powiedziała spokojnie Amy. Tak spokojnie, jakby
była bez serca, albo w ogóle nie zauważała ogromu jego cierpienia. Jak
bezduszny kat nad swoją ofiarą dokonywała tego zbrodniczego dzieła - jak się
będziesz wiercił, to będzie bolało jeszcze bardziej.
- Ał... - pisnął -
czy ty musisz to robić?
- Muszę. I przypomnę ci, że to ty się uparłeś,
żeby zostawić takie długie. Krótkie łatwiej by się czesało - stwierdziła,
chociaż prawdę mówiąc i jej podobały się długie włosy Syriusza.
Ale bez
przesady: on miał włosy jak szczotka! Amy musiała potraktować je
nożycami. Skróciła je o jakieś 10-15 centymetrów ("przynajmniej
pozbyłam się tych rozdziesięcionych i połamanych końcówek!") - ciąć
dalej kategorycznie jej zabronił. Umyła je, a teraz dokonywała właśnie
najokrutniejszego aktu rozczesywania. Była przy tym absolutnie bezlitosna -
nie zwracała uwagi na przekleństwa, groźby, prośby, czy nawet błagania ze
strony swojego chłopaka. Nie wzruszyły jej nawet najbardziej szczere łzy.
Jako przeciwieństwo roztrzepanego Syriusza, Amy dbała o to, żeby wszytko
było ładnie, czysto i higniecznie i po prostu nie mogła dłużej tolerować
tego siedliska kłaków, łoju i wszelkich żyjatek kicających sobie to tu, to
tam po jego niemiłosiernie brudnych włosach.
- Boże, czy ty musisz tak
mnie ciągnąć i szarpać? - Syriusz nie miał już nawet siły krzyczeć z bólu.
- Staram się to robić delikatnie, ale przepraszam, jeśli czesałeś się
ostatnio trzy lata temu, to nic dziwnego, musisz sie teraz nacierpieć za te
trzy lata. Z resztą spokojnie, już kończę - uśmiechnęła się, chociaż on,
odwócony plecami nie mógł tego zauważyć.
Związała mu włosy
czarno-szkarłatną plecionką z muliny. On sam miał dziwny zywczaj związywania
ich kawałkiem bandaża.
- Koniec? - zapytał z nadzieją w głosie, kiedy
poczuł, że Amy juz go nie szarpie -Zaraz mam trening.
- Koniec -
potwierdziła i pogłaskała go po jakże miękkiej i przyjemniej teraz w dotyku
główce - Byłeś bardzo dzielny.
- Coś za to dostanę? Dasz mi historię?
- Jaki z ciebie materialista...
"I tak trzeba będzie to
niedługo powtórzyć, żeby dało jakikolwiek efekt" - pomyślała, ale
wolała mu tego nie mówić, bo gotów byłby jeszcze uciec z Hogwardu.
Ale
narazie musiał uciekać na boisko quidditcha. I nawet miał taki zamiar, gdyby
nie kapitan gryfońskiej drużyny. Niejaki James Potter.
- Ej, możesz coś
dla mnie zrobić, Syriuszu?
Zmierzył Jamesa pytającym spojrzeniem.
-
Dla ciebie wszytko, kwiatuszku =)
- Daruj sobie kwiatuszka i choć za
mną, zanim reszta drużyny skapnie się, że trening trochę się odwlecze. Bo
może im się to nie spodobać. Masz ochotę na małą wycieczkę do laboratorium
Jadzi?
- Kwiatuszku, czy nie mówłem, że dla ciebie wszytko?
Jadzia,
stara, wysuszona jak jej paskudne zbiory ziół i wszelkiego innego świństwa
wiedźma, noszaca perukę, żeby ukryć swoją łysinę, uczyła eliksirów. Niewiele
widzia, niewiele słyszała, kulała na obydwie nogi i przy swoim biurku niemal
rozkładała się ze starości. We wszytkich uczniach budziła wstręt, potrafiąc
na lekcji wyjąć sobie sztuczną szczękę z tych obleśnych, ciągle kapiących
śliną ust. Rozkładała się niemalże na oczach uczniów i nikt nie wiedział jak
to się dzieje, że zachowywała ten stan już od pięciu lat, z każdym dniem
coraz bardziej przypominając trupa niż człowieka. Ale miała też swoje
zalety: była tak ślepa, że wcale nie zauważała na sprawdzianie nawet
najbardziej ostentacyjnie otwieranych książek.
A kiedy Pottera i Blacka
nie było już kwadrans po umówionym czasie, reszta drużny nie była specjalnie
kontenta. Huncwoci nie słyneli z punktualności, ale quidditch był jedną z
tych rzeczy, na które nie spóźniali się nigdy... z wyjątkiem takich dni jak
dziś, kiedy się spóźniali.
Byli tacy, którzy zbyt wysoko cenili swój
czas, aby marnować go w ten sposób. I dlatego właśnie Katie po długiej i
owocnej w rzucane jak grochem o ścianę argumenty, których druga strona
konfliktu kompletnie nie chciała słuchać, wzięła się do treningu sama.
-
Ale ty nie jesteś nawet w drużynie - zauważyła Lily.
- Co nie znaczy, że
jestem gorsza od tych palantów!
- Dziewczyny nie umieją grać w
quidditcha, nie ośmieszaj się! - rzucił ktoś z drużyny, jakby nie
wiedział, że to tylko woda na młyńskie koło zapału Katie.
Dziewczyna
wypuściła piłki i zabrała kij jednemu z pałkarzy. Energicznie wsiadła na
miotłę i poleciała na środek boiska. W tym momencie, jako że Katie miała
spódnicę, cała męska część drużyny przejawiła wyraźne zainteresowanie,
niektórzy nawet polecieli za nią. Między innymi Peter i Remus, którzy
chociaż nie należeli do reprezentacji, chodzili na treningi dla towarzystwa.
Właśnie jeden z tłuczków nabrał prędkości i instynktownie pruł w stronę
zawodników.
- Aaaa.masz! - Katie z całej siły odbiła go pałką. Nie
było tej siły jednak zbyt wiele, toteż tłuczek po chwili zawrócił i tylko
dzięki sprawności drugiego pałkarza Gryffindoru, nie skończyło się wszytko
na murawie.
- Ale nie tak - powiedział Peter podlatując bliżej. Tak
blisko, że w końcu przesiadł się na jej miotłę, siedział tuż za nią niemal
jej dotykając - zobacz...
- Nie dotykaj mnie ty świnio!
- Chcesz
zlecieć z miotły, czy nauczyć się odbijać?
Nikt z drużyny nie wspomniał,
że Pettigrew sam odbijać za dobrze nie umiał. Po co psuć tą grę?
- No,
to siedź grzecznie, nie dotykam ciebie, tylko kija. I wcale nie koncentruję
się na twoich... ej, nie jest Ci za chłodno? No więc koncentrujemy się na
kiju... i na... tłuczku.
- Super - westchnęła Katie. Pomyślała sobie, że
jeśli Peter znów przysunie się za blisko, zacznie piszczeć. To oczywiście
niczego nie da, a może nawet jeszcze bardziej go nakręci. No i wszycy będą
na nią patrzeć (jakby teraz już nie patrzyli). Dziewczyny czasem są
strasznie dziwne. Piszczą, i mówią "zostaw mnie" właśnie wtedy,
kiedy najbardziej chciałyby czegoś zupełnie odwrotnego.
Dziewczyny
czasem mają o sobie strasznie niskie mnienanie.
- No to uważaj. Teraz
trzymasz kija tak - ustawił jej rękę - no i taaaak się zamachujesz - Peter
kierował jej ręką i wykonał nią bardzo zamaszyty ruch. Potem dłoń mu się
ześlizgnęła i siłą zamachu poleciała dalej, trafiając na dekold Katie.
-
Ooo... sorry, za duży zamach wiąłem - uśmiechną się głupio i udał
zakłopotanie. Nawet się zarumienił. Peter zawsze był świetnym aktorem,
potraił udawać jak nikt inny (a co za tym idzie - świetnie kłamał, tak wiec
nieraz był rzecznikiem huncwotów, kiedy trzeba było się z czegoś
wytłumaczyć). Dlatego całkiem spora publiczność jaka się wokół nich zebrała,
zaczęła się głupio śmiać, oglądając jego kabaretowe miny.
- Następnym
razem uważaj - burknęła Katie siląc się na złość, chociaż nie mogła ukryć
zadowolenia, że jest w centrum uwagi.
"Nie, ty przecież nie jesteś
taka pusta" - myślał Peter - "Nie jesteś cizią na jaką teraz
wyglądasz, sama możesz błyszczeć ładniej niż tu ze mną. Czemu grasz taką
laleczkę, co?".
Ale nie miał czasu się nad tym dłużej zastanawiać.
Teraz on błyszczał i siedział z tą cycastą Katie w takim zwiewnym ubranku na
jednej miotle. Instynkt zwierzęcy jak zazwyczaj zwyciężył nad filozoficznymi
kwestiami.
I nie miał czasu, bo właśnie nadleciał tłuczek. I to z tak
feralnej strony, że drugi pałkarz nie mógł go wcześniej zauważyć i odebrać.
- Uważaj kotku... i pokaż co potrafisz.
"Kotku?" -
zdziwiła się Katie, ale i ona nie miała czasu na dłuższe rozważania. Zamach,
poczuła rękę Peter'a wokół talii, o, zaraz się z nim za to policzy, ale
teraz, teraz... tłuczek!
TRACH
Lecąca z zarotną prędkością piłka
za sprawą Katie zmieniła na chwilę kierunek, siła jej uderzenia nie była
jednak na tyle duża, aby móc przeciwstawić się "sile woli rozwalenia
któregoś z zawodników", którą przepełniony był tłuczek. Zawrócił.
Coś szarpnęło ją za rękę, wyrwało kij.
Coś przechyliło miotłę. Coś
ściągnęło ją w dół.
Coś świsnęło jej nad głową.
Tłuczek.
Był już
daleko od nich.
- To ty go odbiłeś? Skąd ty masz tyle siły? - popatrzyła
na Peter'a, który specjalnie siłaczem nie był, był po prostu chłopakiem,
a ta nacja z reguły ma trochę więcej siły od kobiet.
- Codziennie na
śniadanie wypijam szklankę mleka - chłopak wypiął przesadnie pierś - Pij
mleko, będziesz wielki!
Obie ręce napiął komicznie, tak jak napinają
je twardziele pozując do zdjęć w gazetach. W ogóle nie trzymał miotły.
Zrobił jeszcze kilka wariackich min i... czy on na prawdę stracił równowagę,
czy tylko tak udawał? Jeśli ktoś nie znał by Peter'a, mógłby przysiąc,
że chłopak na prawdę walczył o życie, ale ci, którzy widzywali go już w
akcji, nie dali się nabrać - walczący o zachowanie równowagi Pettigrew w
ostatniej chwili przysuwa się do Katie i jedną ręką obejmuje ją w talii, a
drugą jakoś tak dziwnie trafia na jej biust? Zbyt wiele tu przypadkowych
zbierzności.
- Świnia - stwierdziła, chociaż nie próbowała już nawet
ukryć śmiechu.
Reszta drużyny też miała niezłą zabawę obserwując te
nauki. Przynajmniej nie tracili czasu na przekleństwa pod adresem
spóźniającego się James'a Potter'a i Syriusza Black'a.
"Powinienieś mi być za to wdzięczny, James" - pomyślał Peter -
"jak ja dbam o twoją dobrą reputację kapitana".
Chociaż nawet
te starania nie odwóciły gniewu gryfonów od Jamesa, kiedy zdyszany wpadł
razem z Syriuszem na boisko.
- Ponad pół godziny spóźnienia - burknął
ktoś z dezaprobatą - trzeba było nas uprzedzić.
- No przepraszam,
przepraszam - mówił James - Ale koniec na tym, nie zamierzam przepraszać
przez cały trening. Wiecie, że jak zawsze na dobry początek sezonu czeka nas
mecz ze Slytherinem - kilka osób na wspomnienie zeszłorocznej porażki
jęknęło żałośnie - z tej okazji postanowiłem, że nasz nieoceniony ścigający,
Syriusz Black ma zakaz opuszczania dormitorium po zachodzie słońca - buźka
nieocenionego ścigającego wygięła się w smutną podkówkę - nie możemy
dopuścić do sytuacji sprzed roku!
- Chciałbym zauważyć, że jak nie
skończysz tego gadania, to zaraz bedziecie musieli trenować bezemnie -
Syriusz wskazał na zachodzące słońce - z rozkazu Pana Kapitana, będę
zmuszony się ewakuować, żeby żaden podstępny Ślizgon nie mógł szyderczo
wmówić nauczycielom, że łamię regulamin.
- Hej ułani, konie w dłoń!
- krzyknął James i przy świetle zachodzącego słońca zaczeli spóźniony
trening.
Niebo najpier złote, zalewało się czerwienią, szkarłatem jak
plecionka na włosach nieocenionego ścigającego (o której istnieniu sam
zinteresowany niewiele wiedział), po to aby zgasnąć w fioletowym,
zapowiadającym niepodogę morku.
- To wcale nie jest ładne - powedział
Snape, i chociaż nikogo poza nim w pobliżu nie było, czuł jakby odpowiadał
na czyjeś naiwne pytanie o zachód słońca - na prawdę ładnie będzie dopiero
za chwilę.
Gdyby ktoś widział go rano, a później wieczorem, nie
poznałby, że to ta sama osoba.
Popatrzył jeszcze chwilę na
"zewnętrzny" krajobraz, stukając palcami o szybę. Wstał. Tak, to
całkiem zrozumiałe: poszedł do lochów. W końcu to jego dormitorium, niedługo
zapadnie noc, trzeba zdążyć załawić wszytko przed ciszą. Nikogo nie mogło
dziwić, że poszedł do lochów.
Kiedyś chciał spać. Próbował się położyć,
próbował zachowywać pozory.
Teraz nie chciało mu sie nawet wstępować do
swojego dormitorium. Poszedł w głąb lochów, usiadł na kamiennej posadzce.
Wcale nie była zmina.
I czekał.
Wszytkie te rzeczy, które w dzień
nie dawały mu spokoju, w mroku nocy jakby same się układały. To wina słońca,
to ono tak go drażniło, że za dnia nigdy nie mógł się na niczym skupić. Po
zachodzie wszytko wydawało się takie łatwe i takie zrozumiałe. Nazwisko
Riddle'a nie było wyrwanym z nicości wspomnieniem. Nazwisko
Riddle'a, Tom'a Marvolo Riddle'a, kryło za sobą niepojętą,
czarnoksięską moc. "Ktoś taki jak on mógłby być moim Panem, ktoś w kogo
żyłach płynie krew samego Salazar'a Slytherin'a, ktoś, przed kim
świat padnie na kolana. Znajdę go, znajdę".
Skąd znał nazwisko
Riddle'a? Osoby tak fanatycznie związane z czarną magią jak Snape nie
mogły na dłuższą metę całkiem ukryć swoich zainteresowań. Wprawni
obserwatorzy widzieli kto macza palce w magii pod osłoną nocy. Czy sam
Riddle też go widział? Czy zaplanował to sobie? Czy ktoś tak wielki mógłby
zajmować się takimi maluczkimi jak jakis nastolatek z Hogwardu? Raczej nie.
Nie robił tego osobiście, ale lochy Slytherinu były nim przecież
przesiąknięte. Lochy, duch samego Salazar'a, one czuły z kim mają do
czynienia. Z głupim, zbyt dużo wiedzacym smarkatym chłopakiem, który mógłby
zrobić wiele. Wiele dobrego, albo wiele złego. I wszytko zależy tylko od
tego na którą stronę się go przeciągnie. Pustego, kompletnie
niedoświadczonego gówniarza, pałającego się czarną magią, igrającego z
ogniem. A kogo łatwiej jest omamić i przekonać, jak nie właśnie kogoś
takiego?
"To co robisz, to tylko dziecinne zabawy" - usłyszał
jeszcze rok temu - "chciałbyś poznać prawdziwą moc czarnej magii?"
Tak, to kompletnie wystarczyło, aby rozbudzić w nim chęć poznania. Aby
jego, szukającego jak każdy w jego wieku jakiegoś wzoru, ideału,
przewodnika, skierować na tę najmroczniejszą z dróg.
"Za kim mam
iść?"
"Tom Marvolo Riddle" - ten usłyszany w jedną z
pierwszych nocy, odkąd wrócił do Hogwardu głos ciągle chodził mu teraz po
głowie. Niczego się o Riddle'u nie dowiedział, a jednak z każdą nocą był
jakby coraz bliżej niego, coraz bardziej do niego należał.
Nagle coś
usłyszał. Czyjeś kroki. Z lewej strony... ale zarówno z lewej jak i z prawej
można było wejść "z góry". Kroki szybkie, zwinne. Z całą pewności
stawiane przez jakiegoś ucznia, a sądząc po pewności chodu w ciemnym
korytarzu - przez kogoś ze Slytherinu.
W końcu go zobaczył. Wyszedł zza
zakrętu jakieś 5 metrow od Severusa, ale on w ciemności widział
wystarczająco dobrze.
- Snape? - gość chodził bardzo szybko. W mgnieniu
oka pokonał dzielącą ich odległość - co ty tu, dziecko robisz?
Kto to
jest?! Co to za głos?! Psia krew... gdzieś już go słyszał. Pamięta
ten głos.
Spojrzał na przybysza. Co on do cholery robi, że go nie widzę?
Czemu wokół niego roztacza się taki cień...?
- Chyba nie czekałeś na
mnie, co? - chłopak kucnął przy Severusie - no co się tak przyglądasz, nie
mów że mnie nie poznajesz - bawiło go to, bo doskonale wiedział, że Snape
nie poznałby własnego odbicia w lustrze, gdyby zakamuflowało się tak jak on
teraz - przecież znam Cię odkąd twój kumpel Malfoy zaczął starać się o
miejsce w mojej drużynie.
"No tak. Ruben Lerd" - Snape poczuł
ulgę, tak jakby obecność Lerda była tu całkiem normalna.
- Wiesz, może i
jesteś niepozorny, ale uszy które chcą słyszeć, usyszą nawet szept - Ruben
zachowywał się tak, jakby był dobrym znajomym Snape'a, mówił takim
tonem, jakby rozmawiali o pogodzie, podczas gdy znali się tylko z widzenia,
a Snape nie bardzo rozumiał o co mu właściwie chodzi - zawsze wiedziałem, że
jesteś czegoś wart.
"Jesteś czegoś wart..." - to zabrzmiało
jakby znajomo.
- Tak. Wtedy, cztery lata temu na boisku to byłem ja -
powiedział spokojnie.
Snape otworzył szeroko oczy ze ździwienia.
-
Czytałeś w moich myślach, czy jak...?
- Wcale ich przedemną nie kryłeś,
więc to nie było nic trudnego. Tak, czytam ludziom w myślach, chociaż nie
jestem w tym za dobry.
Severusa kompletnie zamurowało, a Ruben jakby
niczego nie zauważył, mówił dalej:
- Dam ci radę, jeśli nie chcesz,
żebym znał twoje myśli, zasłaniaj usta, na przykład tak. Najlepiej żeby ktoś
w ogóle nie widział twojej twarzy. Oczywiście dla czarnoksiężników na...
wyższym stopniu wtajemniczenia to pestka, ale mi taka dłoń mogłaby
pokrzyżować plany - zrobił pauzę, wziął kilka głębszych oddechów i ściszonym
głosem powiedział jeszcze - a wiesz co jeszcze? Sądzę, że w pewnej kwestii
możemy się dogadać.
* * *
Mijały dni, robiło się coraz
chłodniej. Ostatnie dni lata ogrzewały świat ostatnimi promieniami letniego
słońca. Wszelkie zakazy nakładane na nieocenionego ścigającego i tak diabli
wzieli, sam kapitan drużyny, James Potter, niecnie wplątał przyjaciela w
zdradziecki, zmuszający go do złamania regulaminu plan. Cóż za niedźwiedzia
przysługa!
- To już ostatni - James uśmiechnął się z ulgą.
-
Cholerny panie kapitanie, zapomniałeś że gramy dziś mecz ze Slytherinem? -
Syriusz zmęczony padł na zimną trawę. Była piąta rano, a wszyscy czterej
huncowci byli na nogach już od dwóch godzin - to miało być w ramach
treningu, czy jak?
- Pamiętam. Przepraszam, tak się akurat złożyło.
- Nie przepraszaj, nawet nie wiesz jak zdrowe są takie rundki wokół
zamku przed świtem. Po prostu to kocham.
- Ale wszytko zrobiliśmy.
-
Tak. O ile Remus z Peter'em nie spieprzyli swojej działki - Syriusz
wstał - choć, ja mam zamiar jeszcze dziś położyć się spać.
Syriusz jak
chce, to potrafi: zwalił się ciężko na łóżko i spał twardo aż do wpół do
dziesiątej (więc nie spał znów tak strasznie długo). Spałby z chęcią dłużej,
gdyby nie to, że o dziesiątej miał mecz. "I wypadałoby się chociaż na
niego ubrać" - pomyślał. Tak. Życie Syriusza pełne jest kntrowersyjnych
myśli.
I jak na ironię, tak wyszło, że ziewając dotarł jakoś w ostatniej
chwili na boisko. Jak widać - życie Syriusza pełne jest niespodzianek.
Nikt inny jednak w Hogwardzie nie jest Syriuszem i większość ludu
wiedzie życie pozbawione tak przewrotnych myśli, czy zaskakujących wydarzeń.
Większość ludu była na boisku już wcześniej. Większość ludu nie miała dziś
rano olśnienia typu - "wypadałoby się ubrać". Ach, jakże ubogie
jest życie większości!
Weźmy na przykład takiego pierwszego
lepszego... Severusa Snape'a. Wstał rano, głowa jak zawsze rano,
strasznie go bolała, ubrał się mechanicznie, zjadł śniadanie mechanicznie,
po śniadaniu mechanicznie poszwędał się po szkole, potem mechanicznie
poszedł na boisko i mechanicznie usiadł obok drużyny Slytherinu. Wszytko to
robił tak mechanicznie, jak zawsze. Można było wszytko to przewidzieć.
Ale nie. Coś się jednak w tym mechanicznym życiu ostatnio zmieniło.
Mechaniczne życie nabrało sensu. Tak jak ten niemechaniczny, zagadkowy
uśmiech kapitana drużyny, kiedy zobaczył nadchodzacego Snape'a.
Oficjalnie nic się miedzy nim, a kapitanem drużyny nie zmieniło. Nic ich
nie łączyło i nadal nic nie łączy. Tak przynajmniej sądziły osoby postronne.
Ruben pojęcia nie miał, skąd Snape mógł wiedzieć tyle o gryfońskiej
drużynie, ale ufał jego radom.
"Oni żywcem obedrą Pettigrew ze
skóry" - pomyślał Snape, zdradzając kapitanowi ślizgonów wszytskie
pomysły Peter'a. Bo znał wszytkie, chyba z osiem, czy z dziewięć
projektów. Nie każdy z nich został zaakceptowany przez James' a i
Syriusza, ale każdy można było na wszelki wypadek przekazać.
Zaczął się
mecz.
Na samą myśl o tym, jak wielki gniew spadnie na Glizdogona
(szczególnie ze strony tak łatwo wpadającego w gniew i lubiącego samosądy
Syriusza), aż zrobiło mu się go żal. Ale już po chwili uśmiechnął się. Tak
nie cierpiał tej czwórki i tej ich cholernie wielkiej przyjaźni.
Tylko... coś tu nie gra. Ktoś...próbuje właśnie rzucić na niego jakieś
zaklęcie? Czuł na sobie czyjś wzrok. Nie. To tylko Dumbledore i to jego
przeszywające do bólu spojrzenie. Tylko? Nie "aż"? Przeklęty
dziadyga. Co prawda nigdy nie oskarżył Severusa - stał tylko z boku i
obserwował, ale jego wzrok jakby widział więcej od innych. Nie skazywał go,
nie był zły, a jednocześnie nie był tak naiwny, jak wszycy ci, którzy nie
mogli sobie wyobrazić jak takie dziecko jak Snape może robić takie rzeczy.
Wzork Dumbedore'a był raczej pełen politowania, jakiegoś współczucia.
Tak denerwujący, że nie dało się go znieść.
"Jest jedno wyjście:
zniknąć mu z oczu" - pomyślał, i tak zaraz zrobił.
Chociaż gryfoni
wgrali, chociaż James Potter złapał znicza, dla Peter'a lepiej byłoby,
gdyby tego dnia zapadł się pod ziemię i siedział tam przez najbliższ
tydzień. Tylko tydzień, bo przecież mimo wszytko byli przyjaciółmi i prędzej
czy później wszystko by sobie wybaczyli. Jednym który nie wybaczał nigdy,
był Syriusz, ale on z koleji zapominał równie szybko, co wybuchał gniewem.
Nie przemawiały do niego żadne argumenty, że Glizdogon kompletnie nie wie
jak to się stało, że Lerd znał każdy ich ruch (bo istrotnie nie wiedział).
Black udowodnił, że najlepsza strategia to brak strategi, a ponad to (choć
tego udowodnić już do końca nie zdołał) - że Peter jest podłym zdrajcą.
- Zawsze wiedziałem, że to szuja, źle mu z oczu patrzy, ale wy
oczywiście nigdy mnie nie słuchacie! - przeklinał w szatni - Jeszcze
wszycy zobaczycie, ten mecz to pikuś, kiedyś nas wszytkich wrobi w jeszcze
większe gówno, tylko dlatego, że MNIE nie słuchacie!
Krzyczał tak
głośno, że James i Remus na prawdę nie mieli ochoty już go słuchać.
Ślizgoni zaś, mimo tego, że przegrali, mieli wszyscy bardzo dobre
humory. Gdyby nie Potter, wygrana byłaby ich. A teraz, chociaż nie mieli
wygranej, to przynajmniej satystfakcję, że przez cały mecz wodzili
przeciwników za nosy, że to oni wzbudzali największy aplauz widowni. Tak,
wygrali przecież rok temu, ale to nie była prawdziwa wygrana - Gdyfoni nie
mieli jednego ścigającego. Teraz skład był równy i nawet z Black'iem,
Gryfoni ledwo mogli nadążyć za kaflem. Ogrywali ich jak małe dzieci.
Severus miał do tego podwójny powód do radości. Jak wspaniale było
patrzeć na Pettigrew. Przekleństwa Black'a brzmiały jak muzyka.
"No co, czemu tak ci smutno, Peter? Bo Black cię przejżał?" -
pomyślał i uśmiechnął się jeszcze bezczelniej w jego stronę.
Ale Peter
go nie widział, a nawet jeśli - nie obchodził go ktoś pokroju Snape'a.
Za to bolały go słowa Syriusza, nawet jeśli ten jak zawsze przesadzał.
Chociaż czego on się spodziewał? Przecież ZAWSZE coś musiało nie wypalić.
Zawsze kiedy on coś zrobił, to musiało być źle. Syriusz zawsze powtarzał, że
nigdy więcej mu nie zaufa, potem przez jakiąś dobę się do niego nie odzywał,
aż w końcu przychodził czas jakiegoś sprawdzianu, czy pracy domowej, kiedy
wszystko waracało do normy. James i Remus byli bardziej wyrozumiali. Nie
doszukiwali się wszedzie zdrady, nie oskarżali na podstawie własnego
mniemania.
A jednak był niedoceniony. Potter - wielki szukający, filar
drużyny, taki zdolny, zawsze na piedestale. Black - taki odważny, dzielny,
postrach szkoły, król tajnych korytarzy i mistrz w łamaniu regulaminu. Lupin
- taki zawsze kochany, dopieszczany, dla każdego tak cholernie dobry, nikomu
nie wadzący, ustępujacy, uczynny, że nie można było go nie kochać. A on?
Pettigrew, który ma masę pomysłów spalających na panewce?! Dlaczego on
nie mógł niczym zabłysnąć? Nie miał takich charakterystycznych cech. A
zawsze kiedy próbował wybić się ponad tło dla tej wspaniałej trójcy, wszytko
kończyło się jeszcze gorzej. Jak Syriusz mógł nazywać go zdrajcą? Przecież
tak się starał.
- Co się masz Syriuszem przejmować - powiedział sam do
siebie - przecież on sam nieraz nie zdaje sobie sprawy z tego co mówi. Pleci
głupoty, co mu ślina na język przyniesie. Olać Black'a ciepłym moczem*.
Kilka metrów dalej ślizgońska drużyna wśród gratulacji (udanego meczu)
opuszczała boisko.
- Co tak na niego patrzysz? - zapytał Ruben.
-
Bo... - Severus sam nie wiedział. Z jednej strony dlatego, że cieszył się
jego bólem, ale z drugiej... w nim było coś jeszcze - sam nie wiem.
Kapitan zlustrował Peter'a.
- Nie wiesz? - uśmiechnął się - a ja
już wiem.
Snape popatrzył na niego pytająco.
- Masz nosa, jeśli
czułeś to samo. A przecież wiem, co czułeś - Lerd nie przestawał się
uśmiechać. W ogóle uśmiechał się przez większość swojego życia. Bawiło go
to, że widzi ludzkie myśli, bawiły go ich rekacje, kiedy mówił o czymś,
czego nikt właściwie nie powinien wiedzieć. Także reakcje tego chłopaka,
który jakby ciągle zapominał, z kim rozmawia. Za każdym razem był tak samo
zaskoczony - bo on będzie nasz - szepnął i wrócił do swojej drużyny.
"Bo on będzie nasz?" - powtórzył Snape w myślach kopiąc jakąś
natrętną wiewiórkę, która znów zaczęła platać mu się pod nogami, tak jakby
miała zamiar wskoczyć mu na ramię.
- Choć - zawołał go Lucjusz.
"Czy mi się zdaje, czy Malfoy jakoś tak dziwnie na mnie..." -
pomyślał, ale Lucjusz mu przerwał:
- Odkąd to jesteś przyjacielem
Lerd'a, co? - zapytał.
- Nie jestem.
- Może... łączączy was
wspólny interes? - uśmiechnął się tajemniczo, ale nic więcej już na ten
temat nie powiedział.
* * *
- Szybciej, kwiatuszki - Syriusz
stał w progu dormitorium dziewczyn wystukując palcami jakiś rytm na framudze
- nie idziemy na bal, nie stroić się tak.
- A gdzie idziemy? - zapytała
Lily nakładając bluzę.
- Na spacerek.
- Świętować wasze dzisiejsze
zwyciąstwo? - zapytała Katie. Wiedziała doskonale, jak bardzo zdenerwuje to
Syriusza.
Ale nie. Teraz był wyjątkowo grzeczny, nic nie odpowiedział.
Wcale się nie odgryzł. Tylko wziął głeboki oddech i długo, długo wypuszczał
z siebie powietrze jak z balonu, w którym powstała malusieńka szparka.
W
końcu dziewczyny były gotowe. Zajęło im to o 10 minut za dużo, ale James
przewidział to w swoich planach.
Było w pół do dwunastej w nocy.
Teraz nieoceniony ścigający nie miał już żadnych przeciwskazań, żeby
chocić nocą po zamku. Z resztą on nigdy się specjalnie przeciwskazaniami nie
krępował. Przeklinał tylko w duchu na dziewczyny, na to jakie są niezgrabne
i jak bardzo hałasują.
Wszytko było dopięte na ostatni guzik. Tylko
głupio trochę wyszło z tym Peter'em, bo planowali i wykonali wszytko
wspólnie, a tu rano musiało coś takiego wyjść na meczu. Z jednej strony żal
było Peter'a, to tak jakby pomagał w przygotowywaniu ciasta, a potem nie
mógł go zjeść, a z drugiej, do Syriusza nic nie docierało i gdyby Peter był
z nimi, nie obeszłoby się bez awantur.
- Wszytko jest jak trzeba? -
zapytał James.
- No. Trochę mi to zajęło - oczywiście, że zajęło, i to
dwa razy więcej. Przecież połowa roboty należała do Glizdogona, a teraz
Remus musiał sam załatwić wszytko na błonia - Syriusz już jest, słyszysz?
- Yhm. - James zmarszczył brwi - czy one muszą tak hałasować?
- Taka
jest różnica między dzieczynami a chłopakami.
Utrzymanie choćby pozorów
ciszy w swojej grupie wycieczkowej kosztowało Syriusza więcej nerwów niż
wszytkie egzaminy na koniec roku, jakie zdawał w całym swoim krótkim życiu,
razem ze wszystkimi poprawkami. One przecież chodziły jak słonie! Każdy
krok tych sześciu nóg był dla jego biednych uszu niczym łomot młotu
pneumatycznego.
Ale głupim szczęście sprzyja. Gdyby miast tych dziewuch,
prowadził ze sobą James'a, Remusa i Peter'a, przy takim hałasie
pewnie już dawno byliby na dywaniku u McGonagall. A tutaj nic: idą sobie
spokojnie jak w biały dzień.
I doszli. A Syriusz nie mógł wyjść z
podziwu, że jeszcze nie osiwiał.
- No i co to ma być? - jęknęła z
dezaprobatą Lily - po coś ty nas tu przyporowadził? To chyba najbardziej
odludna część zamku.
- Najbradziej odludne to są lochy, kwiatuszku, ale
z lochów niewiele będzie widać. Tylko słychać.
- Widać? Słychać? -
wszytkie dziewczyny popatrzyły na Syriusza pytająco, ale on nic już więcej
zdradzić nie zamierzał.
Zaraz spotkali James'a i Remusa.
Wyprowadził je na szczyt jednej z wież. Żadna z dziewcząt nie wiedziała,
co się tu mieściło. Czy była tu jakaś klasa, czy jakieś dormitorium.
Niewiele osób z resztą to wiedziało - Hogward był zbyt ogomny i zbyt
ruchomy, żeby go poznać w całości. Grunt, że huncwoci znaleźli wejście na
dość wysoką wieżę, której do niczego praktycznego nie używano, toteż nie
była zbyt popularnym miejscem. Cicho, spokojnie, wysoko - idealne miejsce.
- Mam nadzieję, że nie pobudzimy zbyt wielu osób - mruknął James.
-
Zbudzimy cały Hogward.
- Mam nadzieję, że niewiele osób śpi - uśmiechnął
się - zaczynaj!
W lochach rzeczywiście nie było nic widać. Za to
doskonale odbijał się po nich huk.
- Co to do diabła jest - Snape, który
akurat ku swojemu nieszczęściu nie był zbyt głęboko pod ziemią, słyszał
wszytko aż za dobrze - Psia krew.
Ci, którzy mieli okna (i mimo tego, że
o północy zostali zbudzeni, mieli ochotę w nie spojrzeć) mogli zobaczyć całą
masę najróżniejszych fajerwerków, wybuchających z każdej strony zamku, to
dalej, to bliżej, o kolorach i kształtach idealnie dopasowanych w jedną
całość. W jeden wielki obrazek na czarnym niebie.
A Lily, Katie i Amy
mało szczęki nie opadły z wrażenia. Miały w końcu najlepsze miejsca
widokowe, jakie możba było na ten spektakl zdobyć.
- A wiesz po co to
wszytko? - zapytał James, chociaż fajerwerki jeszcze się nie skończyły (i
długo było do końca, przecież wszscy czterej aż nie mogli tego unieść, samo
ustawianie zajęło kilka nocy).
Lily popatrzyła na niego zaskoczona.
- Nie wiesz... - westchnął chłopak - zapomniałaś...
- Co zapomniałm?
- Zapomniałaś, że dziś jest piąta rocznica dnia, kiedy pierwszy raz
pomogłaś mi w pracy domowej z historii magii...
- Serio?
- No
pewnie, jak babcię kocham - zapewniał James.
- Więc nie ma potrzeby,
żebyś była o jego babcię zazdrosna, Lilka - wtrąciła Katie.
A gdzieś w
dole, w wieży Gryffindoru Peter patrzył w okno: "ten powinien być
bardziej na zachód. Mówiłem im o tym, ale oni zawsze zrobią jak im się
spodoba... a teraz powinienny tam wsytrzelić dwa pomarańczowe. Remus, pewnie
zapomniałeś w ogóle, że tam są i nie doprowadziłeś zapalnika. Jesteś wielki,
kretynie". Jednocześnie przyszło mu na myśl, że znał przecież ten cały
plan od podstaw. Jak łatwo mógłby go zniszczyć? Wiedział dokładnie gdzie
przeciąć jeden, najmniejszy, cieniutki drucik, aby zawalić wszytko. Zaczął
się trochę wyżej cenić - w końcu mógłby zrobić coś wielkiego.
* *
*
Jakim cudem Dumbledore wiedział? Syriusz mógł odpowiedzieć od razu:
Glizdogon nas wsypał. Reszta miała wątpliwości. Glizdogon sam nie wiedział,
nie maczał w tym palców, a Black chyba zapomniał, jak bardzo irytował go
hałas dziewczyn. Co tam, dla Black'a świat był prosty: wskazać winnego i
po krzyku. Po co się zagłębiać w udowadnianie, uniewinnianie, czy inne takie
niestitotne szczegóły?
Ale Dumbledore był poczciwy, a do tego James i
Remus wyraźnie byli jego pupilkami. Syriusz też, na tyle, na ile Syriusz
może być pupilkiem kogokolwiek. Skończyło się tylko na zabraniu Gryfonom
kilku punktów i całkowitej amnestii sprawy.
Tylko jedno ich ździwiło.
Kiedy wychodzili, mineli się w drzwich z... Severusem Snape'm.
-
Ej... co on...? - Syriusz rozdziawił buziaka na całą szerokość - Dumbledore
chce go za coś ukarać, a ja nic o tym nie wiem?
- I to nawet nie ty na
niego doniosłeś - James poklepał go przyjacielsko po ramieniu - ty go na
prawdę rozpuszczasz, Syriuszu. Jesteś dla niego za dobry.
- To że wy
chodzicie do kogokolwiek tylko po to, żeby dowiedzieć się ile punktów wam
odejmą, nie znaczy, że to jedny cel żeby tam chodzić - wtrącił Remus.
-
Tak? A po co jeszcze można?
- No... na przykład, żeby... - chłopak
próbował sobie przypomnieć, po co kiedykolwiek chodził do nauczycieli, ale
nic, oprócz tych nocnych dolegliwości przy pełni ksieżyca nie przychodziło
mu do głowy.
Severusowi też niewiele prócz jakiejś kary do głowy nie
przyszło, kiedy dowiedział się, że ma się zgłosić do Dumbledore'a. Serce
podeszło mu do gardła. Głupie uczucie, kiedy ma się takie spotkania:
przekopuje się całą swoją pamięć w poszukiwaniu najmniejszych grzeszków i
występków, układając od razu kilka wersji usprawiedliwień. A jemu, co
gorsza, znalezienie czegoś, za to mógłby wylecieć ze szkoły, nie przyszło
wcale zbyt trudno.
Dumbledore miał taki przenikliwy wzrok. Brrrr...
Jakby widział człowieka na wylot. Ruben już nieraz "wyjął" coś
Snape'owi z głowy, ale jego wzork był wciąż taki przeciętny, wzrok
zwykłego śmiertlenika. Dlatego zawsze go zaskakiwał. Dumbledore, choć nigdy
jeszcze nie wykazał się takimi zdolnościami jak Ruben, patrzył na
Snape'a tak, jakby wiedział o nim więcej, niż on sam.
- Usiądź -
powiedział notując coś na ścinku papieru. Tak jakby Severus był dla niego
jakimś cieniem, sprawą drugiego rzędu. Dopiero po chiwli na tyle długiej, że
chłopak zdążył już kilka razy wytrzeć sobie w ubranie mokre ze śmiertelnego
przerażenia i niepewności ręce - strasznie jesteś blady. Chociaż ty zawsze
jesteś blady.
"Przestań chrzanić" - pomyślał Snape.
-
Sądzisz, że powinieneś się mnie bać? Widocznie masz coś na sumieniu, prawda?
I boisz się, że wiem?
"Jak on świetnie potrafi bawić się
sumieniami"
- Jeśli to ci sprawi ulgę, wiem - Dumbledore przeniósł
wzrok na kartkę, po której pisał - Wiem dokładnie
"Taa, a ja wiem,
że ty wiesz" - Snape uśmiechnął się w duchu, tak jakby nie doszło do
niego to, co powiedział profesor. Bo w gruncie rzeczy był na to
przygotowany. Bał się tego, ale kiedy się stało, to co? Liczył się z tym.
I Dumbledore liczył się z tym, że Snape nie będzie chciał z nim
rozmawiać.
- Ale nie ważne. Chciałbym, żebyś mi odpowiedział na kilka
pytań, dobrze?
Severus kiwnął głową.
- Kiedy obchodzisz urodziny?
To kompletnie zbyło go z tropu. O co temu dziadkowi chodzi?!
-
Kiedy obchodzisz urodziny? - Dumbledore powtórzył pytanie.
"Kiedy
obchodzę urodziny?!" Snape zaczął szukać tej daty w pamięci.
Urodziny... nie pamiętał, żeby kiedykolwiek obchodził urodziny... no ale
kiedyś musiał!
Profesor zauważył, że raczej nie otrzyma odpowiedzi.
- Dobrze, daj sobie spokój, nie ważne. Z jakiego jesteś domu?
- Ze
Slytherinu - poczuł ulgę, że znał odpowiedź.
- Kto jest opiekunem
Slytherinu?
- Sala... nie... opiekunem... - błądził wzrokiem po pokoju,
szukając jakiejś podpowiedzi - nie pamiętam...
- Co jest w herbie
Slytherinu?
- Wąż - jak dobrze było wiedzieć. Te pytania, choć takie
luźne, zdawały się być egzaminem ważniejszym od wszytkich, jakie w życiu
zdawał.
- Jakie zaklęcia użyjesz, żeby rozpalic ogień?
- Incedio -
uśmiechnął się lekko z uczuciem ulgi.
- Jakiego zaklęcia użyjesz, jeśli
ktoś jest nieposłuszny?
- Imperio - Dumbledore drgnął, ale nie pozwolił
Severusowi zdążyć zauważyć tego, co powiedział.
- Kim jest Lucjusz
Malfoy?
- ym... - Lucjusz Malfoy, Malfoy... znał to nazwisko... -
szukającym Slytherinu?
- Tak - profesor skinął głową. Udało się
sprowokować Snape'a do mówienia - to może powiedz mi... jak mają na imię
twoi rodzice?
"Moi rodzice?! Ja w ogóle mam jakichś... nie!
Ja przecież mam rodziców, tylko..." Tylko jakoś nie mógł sobie
przypomnieć kim w ogóle są ci ludzie.
- Gdzie mieszkałeś, zanim
przyjechałeś do Hogwardu?
"Zanim przyjechałem do Hogwardu..."
- na ten okres czasu przypadała w jego pamięci wielka, biała plama.
-
Pamiętasz cokolwiek, co nie wydarzyło się w szkole?
Nie miało sensu
paniczne poczukiwanie chociaż nitki, strzępku wspomnienia.
- Pamiętasz
cokolwiek, może być nawet ze szkoły, co cię cieszyło?
"Mina
Pettigrew po wczorajszym meczu" - pomyślał, ale tego nie mógł
powiedzieć. Coś co go cieszyło, i było przyzwoite na tyle, żeby powiedzieć o
tym Dumbledore'owi i nie wyjść na szatański pomiot... nie. Nie było
takich rzeczy.
- Nic? - mina profesora znów była pełna litości, fuj - W
ogóle nic, a nic? Nie pamiętasz żadnej takiej chwili? Nigdy nic takiego nie
przyżyłeś, czy po prostu o nich zapomniałeś? Kto kazał Ci o tym zapomnieć? -
zrobił pauzę, jakby czekał na odpowiedź, której się nie doczekał - O jedno
mi tylko chodzi. Bawisz się czarną magią. Nie mogę ci tego zabronić, bo
zabrania ci tego regulamin, którego i tak nie słuchasz. Wiesz dlaczego
regulamin tego zabrania? Nie dlatego, żeby żaden z uczniów nie urósł w siłę
większą, niż nauczyciel. Nie po to, żeby zapobiegać wypadkom, częstemu
używaniu silnych zaklęć. Nie można tego robić, bo za ten rodzaj siły trzeba
płacić, Severusie - Snape nie cierpiał, gdy Dumbledore mówił
"Severusie". Mówił to takim tonem, jakby rozmawiał z jakimś
biednym, zapłakanym, pięcioletnim dzieckiem - trzeba płacić czesto bardzo,
bardzo wysoką cenę. Na pewno o tym słyszałeś. Pomyśl nad tym, dobrze?
Wpatrywał się w Snape'a usilnie, jakby oczekując potwierdzenia. Ale
i tego nigdy by się nie doczekał, tak więc pozwolił chłopakowi odejść.
Tuż przed wyjściem krzątała się jakaś wiewiórka, tak jakby na niego
właśnie czekała. Co za natrętne ssaki!
Odpędził ją.
Gdyby
wierzył w jakiegokolwiek boga, pewnie gorliwie by się teraz modlił. Nigdy o
tym nie myślał, dopiero pytania Dumbledore'a uświadomiły mu, jak wiele
stracił wspomnień, jak wiele spraw, tak przecież ważnych i tak dobrze
znanych całkowicie wyparowało mu z głowy. Syriusz wyśmiewał się z niego, bo
matka na peronie 9 i 3/4... matka?! Była na peronie? Przecież to było
tak niedawno. Dlaczego nie mógł sobie przypomnieć nawet jej twarzy? Sceny z
Hogwardu... przecież był tu już szósty rok. Co się działo przez te pięć
poprzednich lat? Nic? Pamiętał kilka rzeczy, ale były to albo
przygnębiające, albo tak tajemnicze i niezrozumiałe dla niego fakty, że
praktycznie nie pamiętał nic.
"Kto kazał ci o tym zapomnieć?"
- czy to jest ta cena? To by się zgadzało - czym więcej mógł, czym więcej
umiał, tym bardziej odrywał się od tego świata, tym bardziej należał do
jakiegoś innego. A ten rozmazywał się jak we mgle.
"Nie! Co ten
dziadek chrzani! Co on może wiedzieć?! Przecież mam świadomość tego
co robię. Będzie mnie straszył, bedzie mnie rozpuszczał i ugniatał jak
plastelinę, tylko dlatego, że ma ten parszywy wzrok, pod którym uginają mi
się kolana. To on bardziej mną manipuluje, niż cokolwiek innego. To właśnie
przy nim nie potrafię zebrać myśli. A nawet jeśli nie pamiętam mojej
rodziny, to co? Po co mi oni są w ogóle potrzebni?!"
Wiewiórka
znów zaczęła plątać mu się pod nogami.
- Przeklęte - szepnął - Avada
kedavra.
Przecież to tylko bezrozumne, nic nie umiejące, nie mające
żadnych uczuć, nikomu nie potrzebne zwierze. Jedno więcej, jedno mniej.
Dlaczego oni tego zabraniają?
I zniknął za zakrętem korytarza.
Nie
zauważył Peter'a Pettigrew.
I chociaż do dnia, kiedy imię Tom'a
Riddle'a, Voldemorda urosło do rangi tak wielkiego, że większość osób
bała się nawet je wymówić, miało upłynąć jeszcze trochę czasu, najbardziej
zainteresowane osoby wiedziały już dobrze czego i gdzie mają szukać.
-----------------------------------------------
właściwie to to
jest koniec, sami wiecie jak to się dalej potoczyło. Można by co prawda o
tym pisać, ale może innym razem ^^ (nigdy nie umiałam pisać
zakończeń?)
-----------------------------------------------
* -
"olać Black'a ciepłym moczem": pasowałoby mi tu bardziej -
"fuck Black", ale Polacy nie gęsi i swój język mają ^^