Hogwarts Sanitarium
Na początku ostrzeżenie: Jest to moje pierwsze tłumaczenie.
Autor: HolyH
Tytuł oryginalny: Hogwarts Sanitarium
Rating: 15+
Strona źródłowa: http://www.harrypotterfanfiction.com/views...php?psid=121101
Tłumaczyła: Quirke
Beta: Smeryl, feniksowa
Zgoda: jest
Fanfik jest dostyć nietypowy, aczkolwiek według mnie dosyć ciekawy. Narazie ma 24 rozdziały, nie jest jeszcze skończony. Zgody na tłumaczenie jeszcze nie ma.
Chciałabym bardzo podziękować Smeryl, feniksowej i Ellentari za pomoc
Rozdział I
Gdzie ja jestem?
- Potter! - wrzasnął wuj Vernon. Wyrwany ze snu Harry, poruszył się niespokojnie na łóżku. Zegarek pokazywał piątą trzydzieści.
- Co jest na Merlina...? – popukał w szkiełko zegarka, by się upewnić, że działa, bo w końcu sześć lat temu rzucił nim o ścianę. Dom był dziwnie spokojny. Zwykle z dołu dobiegały dźwięki brzęczenia sztućców i talerzy, ale teraz wszędzie panowała cisza.
Nagle jego pokój się zmienił, stał się biały, śnieżnobiały, ale tylko na ułamek sekundy, po czym znów się zmienił i wyglądał jak zawsze.
- Uspokój się Harry, niedługo wszystko się skończy... – Jakiś cichy głos odezwał się tuż obok jego ucha. Harry odwrócił głowę w jego kierunku, tak szybko, że przeskoczyło mu coś w karku. – Jeśli czujesz się dobrze, możesz się dzisiaj zobaczyć z Hermioną. Chciałbyś?
- Kim...? - Harry odwrócił się znowu, widząc, że jego pokój znów zmienia barwę na białą, jak stało się to już wcześniej. Nie stał już obok swojego łóżka, ale przy dużym materacu na metalowej ramie. Rozejrzał się wokół. Ściany nie miały żadnych ozdób. Niewiele rzeczy się tu znajdowało. Spojrzał na wysokiego mężczyznę, który był ubrany w jasny płaszcz z wieloma kieszeniami i który trzymał w ręku teczkę.
- Hermioną Granger – powiedział mężczyzna. Miał rude włosy i bardzo znajome piegi. - Twoją przyjaciółką.
- Ron! – krzyknął Harry ze zdziwieniem. – Co ty tutaj robisz?
- Słucham?
- Gdzie my jesteśmy? - Harry rozejrzał się dookoła, był pewny, że to nie sen.
- Jesteśmy w „Sanatorium Hogwart” – wyjaśnił Ron.
- Jesteśmy... gdzie?
- W hogwarckim sanatorium – powtórzył Ron. – Teraz mija szósty rok, od kiedy się tu znalazłeś. Jestem Ronald Weasley, a ty jesteś Harry James Potter.
- Naprawdę? Kto by przypuszczał? – odwarknął ironicznie Harry. – Co jest Ron!? Czemu tu jesteśmy? To jakaś pułapka Voldemorta? Gdzie twoja rodzina i Zakon?
- Harry, nie ma Voldemorta. Nie ma żadnych czarów i żadnej magii, nie ma też żadnego Zakonu – powiedział spokojnie Ron.
- Co ty gadasz!- wrzasnął Harry – Nie pamiętasz? Jestem Harry Potter, jedyny, który zwyciężył Czarnego Pana jako dziecko i wyszedł z tego tylko z blizną! TĄ BLIZNĄ! - mówiąc to, wskazał na swoje czoło.
- Nie ma żadnej blizny, to jest w twojej głowie – wyjaśnił Ron.
- Jest NA mojej głowie, nie w niej, oszalałeś? – Harry spojrzał z wściekłością na swojego rozmówcę. – Może jesteś Śmierciożercą w przebraniu i próbujesz mnie nabrać? Nie będę pracować dla Voldemorta! – wciągnął głośno powietrze – Rozgryzłem cię, ty…
- Nie ma czegoś takiego jak Śmierciożercy, Harry. To część twojej wyobraźni. Voldemort nie istnieje.
- Hahaha, dobre sobie! – zaśmiał się szaleńczo Harry. – Mam cię! Jesteś podstępny! Pewnie myślisz, że nabierzesz mnie na to! Kim jesteś? Lucjusz Malfoy? Peter Pettigrew? Lestrange? Więc przykro mi, nie dam się! Ron nigdy nie wypowiedziałby imienia Voldemorta!
- Harry posłuchaj mnie! - zniecierpliwił się Ron. – Magia nie istnieje. Nie ma twojego Hogwartu, nigdy nie było!
- Kłamca! – zasyczał Harry. –Ty tu jesteś, Hermiona też! Nie kłam!
- Nie kłamię. – Ron naprawdę się już zniecierpliwił. – Dzwonię po doktor Porter! – wyjął krótkofalówkę z tylnej kieszeni. – Pani Porter potrzebna w pokoju Pottera.
Kilka chwil później, podczas których padło jeszcze wiele zarzutów i przekleństw, do pomieszczenia weszła inna rudowłosa osoba ze szklanką wody.
- Cześć Harry, jak się dzisiaj czujesz? - spytała delikatny tonem. Jej wygląd też był znajomy. Szczególnie jej błyszczące, zielone oczy…
- Mama? - zapytał przerażony. – Ale… ale… ale ty nie żyjesz! Jesteś martwa! Cholera... Muszę usiąść…
- Może pan iść doktorze Weasley, zajmę się nim – uśmiechnęła się do Harry’ego. Chłopiec wpatrywał się w nią z otwartymi ustami, a oczy mu się zaszkliły.
- Ale ... nie... coś jest nie tak! - zaczął Harry.
- Spokojnie, nie chcemy być zmuszeni do podania ci środku uspokajającego, prawda? – powiedziała, delikatnie przygładzając mu włosy.
- Ja... co się dzieje! Proszę... ty ... ty jesteś mamą! – wybełkotał Harry.
- Nie, Harry – powiedziała smutno – Nie jestem twoją mamą, ona jest na wakacjach, na Majorce.
- Lily Potter? – zapytał. – Czy mówimy o tej samej osobie? Chyba coś ci się pomyliło. Jestem Harry Potter, twój syn!
- Nie, mogłam być nią w twoim fikcyjnym świecie. Twoja matka jest… więc ona jest… nie ważne.
- Nie myślisz, że jestem pomylony, prawda? – zapytał.
- Przykro mi, Harry. Tylko spójrz na siebie! Myślisz, że jestem twoją fikcyjną matką, która umarła, kiedy byłeś bardzo mały, podczas gdy ty masz mamę, która nadal żyje i ma się dobrze!
- Więc jeszcze się nie obudziłem. To mi się śni!
- Nie Harry! – powiedziała spokojnie, ale dość donośnym tonem. – Twoja matka żyje, nie ma magii, nie ma Hagrida, nie ma blizny, Voldemorta, ani Śmierciożerców. Oni są tylko w twojej wyobraźni.
- Właśnie, że mam bliznę! - chłopak wskazał na swoje czoło – Dokładnie tutaj!
- Tu nic nie ma. – Wzięła jego rękę i przejechała nią po jego czole. Po czole, na którym nic nie było.
- Nie... nie, daj mi lusterko! – strzepnął jej rękę ze swoje.
- Musisz się uspokoić – rozkazała.
- Dobra – odwarknął.- Dobra, po prostu daj mi to cholerne lusterko! – Kobieta zignorowała przekleństwo i wyjęła małe, przenośne lusterko z dużej szarej teczki, z jego nazwiskiem. Spojrzał na siebie, swoje czoło, na którym nie było nawet śladu blizny. Oglądał swoją twarz. Wyglądała ładnie, prawie tak samo jak wcześniej, jego włosy były trochę krótsze niż nosił i jego oczy… jego oczy były szare!
- Nie! Co ty ze mną zrobiłaś! – Harry rzucił lusterkiem w oszklone drzwi, przy czym szyba nie pękła, a lusterko owszem.
- Harry to jest trzecie lusterko, które potłukłeś w tym miesiącu!
- Nie byłem tu w tym miesiącu! Byłem w Hogwarcie!
- Ty jesteś w Hogwarcie! To jest Sanatorium Hogwart!
- Byłem w szkole, zapytaj moich przyjaciół, Hermionę i Rona!
- Masz na myśli doktora Weasleya?
- Tak... To znaczy nie! Ron nie jest żadnym cholernym doktorem! Ma szesnaście lat! – Harry uderzył pięścią w ścianę.
- Nic ci nie da wyżywanie się na biednej ścianie i ignorowanie wszystkiego, co mówię, musisz skoncentrować się na poprawie swojego zdrowia – powiedziała doktor Porter. - Powinieneś zamieszkać z powrotem ze swoją ciotką Petunią!
- Czemu miałbym chcieć, wracać do tej kobiety! – krzyknął chłopak. – Wszystko co robiła, robiła po to, by zohydzić mi życie! Czemu miałbym nie zamieszkać z moją, jak ją nazwałaś, prawdziwą matką?
- Twoja matka, Rita Evans – Potter nie jest najlepszą matką na świecie – powiedziała gorzko Lily. - Nawet jeśli by chciała, byś wrócił do niej, co jest bardzo mało prawdopodobne, nie moglibyśmy na to pozwolić. Nie mogłaby zapewnić ci odpowiedniej uwagi, jakiej potrzebujesz.
- O czym ty mówisz? – nachmurzył się Harry.
- Twoja matka jest okropną kobietą. Nie odwiedziła cię, od kiedy skończyłeś czternaście lat! – podniosła głos, bardziej zła na to, co mówi, niż na niego. – Wszystko o co się martwi, to dobrze napisany artykuł. Jedynym powodem dla jakiego odwiedziła to miejsce dwa lata temu, było właśnie pisanie reportażu o życiu wewnątrz sanatorium. Ona martwi się bardziej o swoje publikacje, niż o swoją rodzinę.
- Rita Skeeter?
- Tak, to jej pseudonim.
-Wolałbym raczej spędzać czas z nią niż z ciotką Petunią– zadrżał. – Nienawidzę jej.
- Twoja ciocia cię kocha, walczy o twoją adopcje, odkąd skończyłeś trzy lata i twoja matka zostawiła cię przed drzwiami jej domu. Ona ciągle cię odwiedza.
- Dlaczego ciotka Petunia mnie chce? – zapytał z niedowierzaniem.
- Twoja ciotka nigdy nie mogła mieć dzieci i kiedy wzięła cię do siebie, spełniły się jej modlitwy. Ona płaci za twój pobyt tutaj. Twoja matka nie dała na to złamanego centa.
- Jeśli płaci, to po to, żeby trzymali mnie w zamknięciu. Nie wierzę w jej tak bezinteresowną dobroć.
- Przekręcasz moje słowa. Musisz tu zostać, bo jesteś chory. Petunia pokrywa wszystkie koszty.
- Chcę rozmawiać z Hermioną. – zażądał Harry. – Ona będzie wiedziała, co się dzieje.
- W takim razie przygotuj się na niespodziankę - westchnęła.