Ostrzeżenie: przemoc____________________________________________________________
ROZDZIAŁ IV
Żałości, co mi czynisz? Owa już oboje
Mam stracić - i pociechę, i baczenie swoje?*
Nad sobą ujrzał wielki, spiczasty nos oddzielający oczy wielkości piłek tenisowych.
- Zgredek? Co ty tu robisz? – Odruchowo wyciągnął rękę po okulary.
Skrzat zsunął się na koniec łóżka i promiennie się uśmiechając, rzekł:
- Pan Lupin kazał Zgredkowi obudzić Harry’ego i prosić go na śniadanie.
- Śniadanie? – ton głosu chłopaka wyrażał zdziwienie. – Zaraz zejdę.
Z cichym pyknięciem skrzat zniknął.
Musiałem przespać połowę dnia i całą noc, pomyślał Harry Potter, siadając na łóżku. Delikatnie przesunął materiał baldachimu, po czym zgramolił się z łóżka, opierając nogi na drewnianej podłodze. Zbyt gwałtownie stanął, co spowodowało zawroty głowy. Zamykając oczy i podpierając się na jednym z filarów, starał się opanować mdłości. Gdy już był pewien, że nie przewróci się, stawiając krok, ruszył przed siebie w poszukiwaniu kufra. Nie widząc go nigdzie na wierzchu, skierował się do szafy. Z ogromnym zdziwieniem zauważył tam nowe, czyste ubrania. Wszystkie rzeczy poukładane były w kostkę, zaś szaty czarodziejskie wisiały na wieszakach z lewej strony. Powoli schylił się po czystą bieliznę. Udając się do łazienki, która - jak podejrzewał - znajdowała się za wąskimi drzwiczkami, zabrał ze sobą jeszcze parę jasnych jeansów oraz granatowy podkoszulek. Przeszedł przez biały, puszysty dywan delikatnie łaskoczący jego stopy.
Stając w progu łazienki z zaciekawieniem rozglądnął się po jej wnętrzu. Ściany oraz podłoga pokryte były kafelkami z wizerunkiem pnących roślin. Z brzegu stała ogromna wanna, a nieopodal wisiała zamykana, szklana szafeczka na przybory do higieny osobistej. Zaraz obok znajdował się zlew; nad nim wisiało okrągłe lustro.
Po swojej prawej stronie miał prysznic oraz wiklinową podstawkę na ręczniki. Resztę wystroju dopełniał chodniczek oraz drobiazgi zrobione z wikliny. Głównym punktem oświetlenia pomieszczenia była srebrzysta, szklana kula przyczepiona u sufitu. W zagłębieniu ściany znajdowała się ubikacja.
Przewieszając przyniesione ubrania przez brzeg wanny, skierował się do lustra. Krytycznym wzrokiem obrzucił swoją twarz. Cienie pod oczami zniknęły, jednak wyróżniały się wystające kości policzkowe oraz szrama biegnąca przez całą szyję, a kończąca się w lewym kąciku ust. Dawno nieścinane włosy spływały niemalże do ramion.
Harry wykonał poranne czynności, po czym ubrał się i postanowił zejść na dół. Przemierzając drogę do kuchni, stwierdził, że znajduje się w drugiej części domu. W obszernej jadalni czekał już na niego Remus ze śniadaniem.
- Jak się spało? – zapytał Lupin, delikatnie uśmiechając się na widok chłopaka.
- Dobrze. Dziękuję – Harry posłał mu słaby uśmiech.
- Siadaj, śniadanie gotowe.
Wykonał polecenie przyjaciela rodziny. Krzywiąc się, podniósł łyżkę z zupą mleczną do ust. Nie miał ochoty na jakikolwiek posiłek. Przyzwyczaił się do małych ilości pokarmu, czy też jego braku. Na początku wakacji odczuwał ogromny głód, który starał się wypełnić poukrywanymi w różnych miejscach papierosami kuzyna. Z dnia na dzień tracił coraz bardziej na wadze.
Tymczasem, od czasu pojawienia się Harry’ego w kuchni, Remus zaczął go obserwować. Na pierwszy rzut oka widać było, że chłopak jest niedożywiony. Był, jak na swój wiek przeraźliwie chudy. Gdyby tak postawić go w samych slipkach, na pewno ujrzałby kościste ramiona, zapadnięty brzuch, wystające żebra oraz sterczące łopatki. Patrzył, jak młodzieniec z niechęcią wymalowaną na twarzy podnosi łyżkę i krzywiąc się niemiłosiernie, przełyka.
- Może chcesz do tego bułkę?
- Nie, dziękuję. Remusie?
- Tak, Harry.
- Kto kiedyś zamieszkiwał pokój, w którym spałem? - To pytanie zaskoczyło wilkołaka.
- To był pokój Syriusza. – Po tym stwierdzeniu zauważył cień bólu przebiegający przez twarz młodzieńca. - Jego matka go urządziła. Walburgia Black kochała róże. Kiedy Syriusz miał się urodzić, samodzielnie dobrała wszystkie meble i wystrój wnętrza. Zamiast łóżka stała tam wtedy duża kołyska, a przy niej fotel. Możemy później poszukać starych zdjęć. Jeśli chcesz, oczywiście.
- Tak, chcę. To moja wina, że on nie żyje, gdybym…
- Nieprawda, Harry – przerwał Lupin, kładąc dłoń na dłoni chłopaka i delikatnie ją ścisnął. – Nie mogłeś przewidzieć tego, co wydarzyło się w Ministerstwie tak, jak nie wiedziałeś, że to podstęp Sam- Wiesz – Kogo. – Harry skrzywił się, słysząc to określenie, co nie umknęło uwadze Remusa.
- Jest to wina tylko i wyłącznie Czarnego Pana, który manipulował twoimi snami, by zwabić cię w tamto miejsce. Wykazałeś się ogromną szlachetnością i odwagą, chcąc ratować ojca chrzestnego. On to docenił, Harry, i jestem pewien, że nie chciałby, żebyś się teraz obwiniał.
Chłopak niepewnie pokiwał głową. Po chwili milczenia zaczął podnosić się ze swojego miejsca.
- Powinieneś zjeść więcej.
- Chciałbym się przejść. Jak wrócę, to dokończę.
- Tylko nie oddalaj się od domu. Mogę ci jedynie powiedzieć, że za ścianą bluszczu znajduje się pozostałość po ogrodzie matki Syriusza.
Chłopiec kiwnął głową na znak tego, iż rozumie, po czym udał się na podwórko.
***
Powolnym krokiem przechadzała się miedzy kolejnymi wystawami sklepów. Ludzie, co chwila wybuchali śmiechem, czy też głośno się o coś kłócili. Idąc, trzeba było uważać, by nie wejść w inną osobę chcącą udać się w sobie tylko wiadomym kierunku. Przyjemną atmosferę panującą na ulicy Pokątnej szpeciły ogłoszenia ze zdjęciami zbiegłych śmierciożerów. Gdzieniegdzie widać było mundur aurora pilnującego bezpieczeństwa.
Kupiła wszystko, co należało. W torbie znajdowała się ładna, niebieska sukienka, którą zamierzała włożyć dzisiejszego wieczoru. Zamówiła ją jeszcze w czasie roku szkolnego. Kilka razy zmieniała szczegóły fasonu i dodatków, by wyglądała, jak najładniej. To jej urodziny. Nie mogła się doczekać przyjęcia, na którym znajdą się jej najlepsi przyjaciele z Japonii.
Skręciła w mniej ruchliwą uliczkę. Idąc, zatopiona we własnych myślach nie zauważyła, że ktoś ją śledzi. Nie zdawała sobie też sprawy, że idzie nie w tym, co trzeba kierunku. Rodzice mieli czekać na nią niedaleko, przy jednym z mniej znanych wyjść z Pokątnej. Wtem, wpadła na kogoś. Upadła na ziemię, rozsypując zakupy. Przed nią stał starszy mężczyzna w zielonej pelerynie. Była pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkała.
- Przepraszam – wydukała.
Minął ją bez słowa, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem. Podniosła się z chodnika i pozbierała swoje rzeczy. Prostując się i rozglądając, zdała sobie sprawę, że nie wie, gdzie tak naprawdę się znajduje. Budynki wokół były obskurne, zaś w niektórych oknach brakowało szyb. Na dodatek zaczęły zbierać się chmury; najwyraźniej zanosiło się na deszcz. Nie mając zbyt dużego wyboru, postanowiła zawrócić. Odwracając się i stawiając kilka kroków, usłyszała za sobą szelest. Przeszedł ją zimny dreszcz. Z domu, obok którego przechodziła, wyszła ubrana na czarno postać i zatrzymała się przed nią. Chciała ją minąć, lecz z tyłu usłyszała:
-
Drętwota.Upadła na ziemię. Ktoś z twarzą ukrytą za białą maską pochylił się nad nią, po czym podniósł z ziemi i przewiesił przez ramię. Zaczęła ogarniać ją panika. Wiedziała, że znajduje się w rękach śmierciożerców.
Osoba niosąca ją weszła na klatkę schodową jednego z budynków i skierowała się do piwnicy. Poczuła, że uderza o zimną podłogę. Znajdowała się w zaciemnionym pomieszczeniu. Na starym krześle przed nią siedział jegomość, na którego przed chwilą wpadła. Pośrodku stał drewniany stół.
- Zabawcie się z nią, a później zabijcie. – Słysząc te słowa, miała wrażenie, że to jakiś głupi żart.- Ciała pozbądźcie się w dowolny sposób.
Mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca. Obrzucił dziewczynę ironicznym spojrzeniem, po czym skierował się do drzwi. Marshall i Eryk wymienili zadowolone spojrzenia. Za dobrze wykonane zadanie otrzymali nagrodę od Czarnego Pana. Mogli sobie wybrać do zabawy jedną z uczennic Hogwartu. Dostarczyć go mieli inni słudzy Lorda. Wpadła im w oko czarnowłosa dziewczyna w wieku około szesnastu lat. Jej rysy twarzy wskazywały na to, iż pochodzi z krajów azjatyckich.
- No, mała, bądź grzeczna. – Na te słowa, Eryk zachichotał złośliwie.
Jeden z mężczyzn zdjął z niej zaklęcie; złapał ją za ramiona, podnosząc do góry, po czym położył na stół. Zaczęła się szarpać i wyrywać, lecz nie dała sobie rady z dwoma dobrze zbudowanymi mężczyznami. Eryk zerwał z niej bluzkę i podciągnął spódnicę.
- Zostawcie mnie! - wrzeszczała.
-
Sillencio! – Zaklęcie Marshalla skutecznie ją uciszyło.
Śmierciożercy brutalnie zgwałcili bezbronną dziewczynę. Nie miała szans na ucieczkę.
Jej czarne, proste włosy specjalnie przygotowane na dzisiejszy wieczór leżały w nieładzie na blacie stołu. Czuła ogromny ból rozrywający jej ciało. Po policzkach spływały jej łzy. W końcu wszystko ustało. Ciszę przerywało jedynie sapanie wydobywające się z gardeł jej oprawców. Ujrzała nad sobą różdżkę.
-
Avada Kedavra! – Zielony płomień zakończył bolesne doświadczenie dzisiejszego dnia.
Dziwnym zbiegiem okoliczności Cho Chang umarła w dniu swoich urodzin.
***
- Tak wygląda sytuacja.
W pomieszczeniu zapadło milczenie. Wszystko zaczęło się komplikować. Rozpoczęła się kolejna wojna w świecie czarodziejów.
- Postaraj się, Severusie, zrobić wszystko, co możliwe, by ich stamtąd wyciągnąć.
- Oczywiście.
- Pozostaje nam jeszcze kwestia wyboru nauczyciela obrony przed czarną magią.
- Doskonale wiesz…
- Tak, Severusie – przerwał Dumbledore. – Ty też doskonale wiesz, że jeśli dałbym ci to stanowisko, utraciłbym dobrego nauczyciela eliksirów. Na twoje miejsce nie znajdę nikogo zaufanego.
Snape przytaknął. Zawsze rozmowa na ten temat kończyła się odmową. Przynajmniej teraz dyrektor miał ważny powód. Jakby przyjął kogoś obcego, mogłoby skończyć się to tragicznie dla uczniów. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, iż do niektórych eliksirów można dodać substancje trujące, których nie wykryją zwykłe nastolatki. Trudne jest to nawet dla mistrzów eliksirów.
Z rozmyślań wyrwał go głos Albusa.
- Proponujesz kogoś? Może Tonks?
- Jeżeli wcześniej czegoś nie rozwali. – Prychnięcie wydobyło się z jego ust.
- Pomyśl nad tym. Jest to bardzo ważne. – Zamilkł, prostując się na krześle. - Wydaje mi się, że powinieneś odpocząć. Masz za sobą ciężką noc.
Severus Snape ponownie przytaknął, podnosząc się z krzesła. Przyda mu się odrobina snu. Pożegnał się, po czym udał do swoich lochów.
Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore popatrzył na feniksa. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, by ta wojna skończyła się wygraną dobra. Użyje wszystkich możliwych środków, nie zważając na cenę. Jego nadzieją jest Harry Potter, którego zamierzał wtajemniczyć w plan odnalezienia horkruksów. Wierzył w moc, jaką posiadał ten młodzieniec. W moc, której nie zna Czarny Pan, a która go zniszczy.
***
Wczoraj dostali wiadomość od Kingsley’a, że zostaną z całą rodziną przeniesieni do Kwatery Zakonu. Miała nadzieję, że spotka tam Harry’ego. Martwiła się o niego. Słysząc wiadomość o zaginięciu brata, czuła się, jakby ktoś próbował wyrwać kawałek jej serca. Fred i George od tego czasu chodzili przygnębieni. Nawet Percy pojawił się kilka razy w domu.
Miała nadzieję, że Ron oraz Hermiona odnajdą się, jak najszybciej. Cali i zdrowi.
- Ginny, pośpiesz się! – Głos Molly oderwał ją od patrzenia na las roztaczający się za oknem.
- Już idę! – odkrzyknęła.
Złapała swój kufer i wzięła ze sobą zdjęcie z pobytu w Egipcie przedstawiające całą rodzinę. Rozglądnęła się jeszcze po pokoju. Dochodząc do wniosku, że wszystko ma, zbiegła na dół. W kuchni zastała braci bliźniaków oraz rodziców. Artur trzymał w ręce stary trampek. Na trzy, cztery złapali go i przenieśli się do kwatery.
W holu domu Blacków przywitał ich z serdecznym uśmiechem Remus Lupin. Zgredek wraz ze Stworkiem zaprowadzili ich do pokoi. Ginny dostała podobną kwaterę, w której spała z Hermioną. Ta różniła się jedynie tym, iż mieściła tylko jedno łóżko. Stawiając kufer, stwierdziła, że rozpakuje się później, a teraz poszuka Harry’ego.
- Profesorze Lupin? – zagadnęła Remusa kręcącego się po salonie.
- Słucham?
- Widział pan Harry’ego?
- Poszedł za dom. Jeśli się nie mylę, to jest w starym, zarośniętym ogrodzie pani Black. Poszukaj go.
- Dziękuję.
Na dworze panował upał. Nieba nie przysłaniała żadna chmurka. Skierowała się za posesję. Dochodząc do ściany bluszczu, zobaczyła wydarte przejście między roślinami. Pochylając się i przechodząc pod zielonym sklepieniem liści, jej oczom ukazał się piękny widok. Przed sobą miała małe bajorko, na którym rosły lilie wodne. Niski płotek z białych desek porastała dzika róża. Ścieżki usypane były z drobnych kamyczków. Wkoło rosły różne odmiany róż. Znajdowało się też tam kilka wysokich drzew. Jednym z nich była płacząca wierzba, pod którą znajdowała się huśtawka złożona z dwóch lin i przyczepionej do niej deski. Na niej właśnie siedział Harry Potter. Nie zauważył Ginny. Delikatnie się bujając, zapatrzony był w jakiś punkt. Zbliżyła się do niego, po drodze wdychając odurzający zapach kwiatów.
- Cześć.
- Ginny? – Poderwał głowę do góry, po czym zeskoczył z huśtawki. – A co ty tu robisz?
- Profesor Dumbledore kazał nas przenieść do Kwatery.
Popatrzył na jej twarz. Na policzkach widniały jeszcze ślady po łzach. Musiała płakać. Nic dziwnego, w końcu to jej brat zaginął. Ubrana była w jasną bluzkę na ramiączkach oraz brązowe rybaczki. Na nogach miała sandały z cienkich pasków. Płomiennie rude włosy związane zostały w ciasny kok.
Usiedli na trawie. Nie musieli nic mówić. Każde z nich zatopione było we własnych myślach. Obydwu zaginął ostatnio ktoś bliski. Przerażała ich myśl nadchodzącej wojny, która zbliżała się szybkimi krokami. Przecież już tyle ludzi zginęło z rąk Lorda Voldemorta. Zdawali sobie sprawę, że muszą cieszyć się każdą błahą, szczęśliwą chwilą, ponieważ w przyszłości może ich brakować.
Przesiedzieli tak całe popołudnie, udając się do kwatery dopiero na kolację.
__________________________________________
* Fragment „Trenu XI” Jana Kochanowskiego