Powiecie, że to dziwne zamieszczać coś znów, kiedy wcześniejsze opowiadanie nie spotkało się z uznaniem ani jakimkolwiek zainteresowaniem. To całkiem dobre zdanie i nie mam na nie odpowiedzi. Po prostu.
Chciałam się z wami podzielić czymś, co napisałam jakiś czas temu i teraz znalazłam. Jest trochę prawdziwe, co mówię, żebyście nie myśleli, że to tylko plątanina słów bez żadnego punktu zaczepienia.
Byloby bardzo milo dostac jakies komentarze, jestem gotowa dzielnie zniesc ciosy krytyki i przytyki o sileniu sie na oryginalnosc, albo o jej straszliwym braku.
Ale zeby nie bylo, ze cos sugeruje, oto ono, prawie opowiadanie.
Enjoy

Prawie Inteligentny Wstęp
Zrobił na mnie wrażenie swoją jednostajnością. Co normalnie nie jest uznawane za komplement, ale w moim świetle, a raczej w świetle moich zachowań, można z całą stanowczością stwierdzić, że owszem.
Jesteś jednostajny!
Dziękuję. (za komplement)
Nie dawał się zbić z tropu. A ja tak łatwo na to pozwalam. W tym momencie można już się domyślać, że przyciąga mnie wszystko, co niedoskonale we mnie, a u niego proste i bezpośrednio odpowiednie. Rym i rytm, pomysły, nastoletniość w wydaniu najatrakcyjniejszym z możliwych.
Bo jestem jedną z tych, które kochają się na zabój w normalności, dążąc do dziwnego od niej odchylenia. Jakkolwiek tego by nie interpretować sens jest taki: razowy z niego chłopak.
Nie wiem, czy można uznać mnie za zakochaną. Fakt, że każde jego słowo, które było do mnie, lub wyrażało te same, co ja poglądy, przyprawiało mnie o rumieńce lub głupawy uśmiech, na pewno za zakochaniem przemawia. Ale znając mnie (wychodzę na istotę niebanalną lub banalnie beznadziejną) nikt tak powiedzieć na głos by się nie ośmielił. Jeszcze wzięłabym sobie to do serca i chorowała przez rok. Z miłości. Kochliwa ze mnie istota.
Najważniejsze jednak, że nie miałam pojęcia, jak wyglądał. To dopiero daje pole do popisu dla wyobraźni! Temat dla snów! Natchnienie do pisania wierszy! Apetyt na randki w ciemno!
Z tym ostatnim raczej byłoby ciężko, gdyż, nawet ja zdawałam sobie z tego sprawę, on nie wiedział za bardzo, kim jestem. A byłam mieszaniną osób, za które się podawałam, przesianą przez sito, podzieloną na cztery i wywróconą na lewą stronę. Biedny chłopak, nawet gdyby chciał, na pewno za prędko by się nie połapał.
Wspomniana wcześniej wena do pisania poematów materializowała się w postaci kleksów w grubym zeszycie. Ileż patetycznych: zauważ mnie, ileż westchnień, których już nie dało wcisnąć się między szalenie oryginalne zdania pełne słów: kochany, miłość, cierpienie, czekam. Na szczęście nie czytał żadnego z nich. Los oszczędził mi upokorzenia, a jemu zażenowania.
Tak sobie żyłam, dorastałam, żeby nie powiedzieć zużywałam innym tlen, ciągle obserwując, co ma on nowego do powiedzenia. Miał sporo i nadal tak cudownie w tym samym tonie, że nie mogłam oprzeć się chęci i posyłałam mu cybernetyczne uśmiechy przynajmniej dużo za często. A on nic. Bo czemu coś, dla kogoś, kto co otworzy usta, to napisze jakąś bzdurę. Albo udowodni po raz enty, że tak, owszem, mówię to głośno:
JESTEM IDIOTKĄ
Wydawało mi się to nierealne, by pogrążyć się jeszcze bardziej. I jeden z niewielu razy w życiu, mogę z zadowoleniem potwierdzić, że miałam rację. Gorzej być nie mogło. Czas odbić się od dna. Czułam się jak kotwica. Metaforycznie myśląc oczywiście. A przecież – powtarzałam sobie – gdyby ze mną porozmawiał na żywo, wcale nie uznałby mnie za głupią. No, najwyżej za głupiutką, ale może jednocześnie za słodką?
O naiwności, cudnie mi z tobą!
Mniej Niż Niezupełnie Inteligentny Środek
Aż pewnego słonecznego dnia…
Zaczął padać deszcz. Na niebie, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, pojawiła się kolorowa tęcza, dla odróżnienia od tęczy niekolorowej, powinna mieć w środku EN zamiast Ę. Dochodziła czwarta, a więc nie była to ani pora obiadu, ani porządne popołudnie, ani tym bardziej wieczór. Pora jak pora. Czas do zmarnowania, więc czemu nie sprawdzić kolejny raz skrzynki mailowej? Niech no tylko palce giętkie (??!!) klikną szybko, co pomyśli głowa.
DING DONG!
Masz dwie nowe wiadomości. Poczułam w sercu dziwne ukłucie, czyżby znowu przysłali mi reklamę szamponu do włosów normalnych z tendencją do przetłuszczania się?
Szybki rzut okiem. Nadawca: ON! Razowy Chłopak na czternastej. To znaczy na drugiej. Ale kogo by to obchodziło. Myszka zaczęła latać mi po firankach z wrażenia, ale jakoś udało mi się ściągnąć ją z powrotem. Otworzyłam, a tutaj:
OD: jegoadreszachowamdlasiebie@nicwamdotego.spadaj.pl
DO: blabla@boo.pl; tiruriru@iii.pl; nanana@nana.naejo.pl ; nieee@tak.pl i 500 innych adresów, z czego 11 było moich, ale najnowszy to ja@załamana.pl
Jutro 14 rocznica moich czwartych urodzin (mój mózg, sprawny niczym komputer, szybko rozszyfrował zagadkę i krzyknął z zachwytu – moimi ustami – że oto Razowy Chłopak będzie miał osiemnastkę!) i z tej okazji stawiam każdemu… Po kubku Heleny! O pierwszej w centrum Polski, czyli na stacji PKP Włoszczowa. Peron 9 i 3/4; (ach to jego poczucie humoru) AHOJ!
Razowy Chłopak
Druga wiadomość dotyczyła zniżek na artykuły budowlane do końca roku. Nie wykasowałam jej, bo w końcu nigdy nic nie wiadomo. Kiedyś będę potrzebowała trochę cementu, jakiejś listewki i będzie, jak znalazł. Trzeba mieć praktyczne podejście do życia.
Ochłonęłam na tyle, by do głowy wpadły mi dwie myśli.
Myśl pierwsza: ile kosztuje bilet do Włoszczowej z dworca centralnego? (może być miejsce trzymanej za kołnierz za oknem kretynki, która wlazła do przedziału z zapisaną sprayem rezerwacją DLA ŻULI na drzwiach)
Myśl druga: zdrętwiała mi noga.
Wyciągnęłam nogę spod tyłka i spróbowałam wstać. Ustałam może sekundę i runęłam jak długa na parkiet. Nosem zaryłam w podłogę. Urósł do niebotycznych rozmiarów i pulsował, jakbym przypięła sobie nad ustami serce gotowe do transplantacji. Kiedy wstawałam musiałam przytrzymywać się ściany, chociaż to niezwykle trudna sztuka, gdyż żadnych elementów wystających ona nie posiada. Udało mi się jednak doczołgać do obrotowego krzesła przed komputerem (od zawsze powtarzałam rodzicom, że trzymanie takiego krzesła koło mnie jednoznacznie prowadzi do wypadku. Trzy razy złamałam rękę – raz prawa i dwa razy lewą, a oni nadal nic. Odmówiłam, gdy zaproponowali mi taboret! Sama nazwa brzmi upiornie.) i usadowić się na nim znowu. Uff, mogłam się teraz zabrać za pisanie błyskotliwej odpowiedzi do R.C. (Razowego Chłopaka).
OD: ja@załamana.pl
DO: jegoadreszachowamdlasiebie@nicwamdotego.spadaj.pl
Mój drogi Raz… To znaczy po prostu mój drogi! Albo nie, bez wstępów…
Przyjadę na pewno świętować Twoją osiemnastkę! (ha! Sprytnie dałam mu do zrozumienia, że jestem inteligentna i zrozumiałam jego zagadkę) Poznasz mnie po wielkim, czerwonym, stłuczonym nochalu błyszczących oczach i różyczce we włosach. Rzucę Ci się na szyję, ty mój rumaku! Powiedz mi cześć i zamachaj prawa ręką (to niezwykle charakterystyczny znak rozpoznawczy), żebym poznała, że Ty to Ty,
buziaczki ściskam całuję pozdrawiam
JA
Więcej było z tym kreślenia niż samych słów, ale myślę, że idealnie zawarłam to, co chciałam, żeby było zawarte. Teraz pozostało mi tylko usiąść i czekać. Zabrałam się więc za wyszywanie.
Nie, nie umiem wyszywać. Ostatnio, gdy wyszyłam na koszulce nazwę ulubionego zespołu i pokazałam z dumą siostrze ta zapytała, czemu pokazuje jej lewą stronę. Ale za coś zabrać się trzeba.
Minął mi wieczór, rano musiałam wstać dość wcześnie. Pociąg odchodził o 8:45 (żebym, jak już dojadę, miała przed 13 trochę czasu na nałożenie potrzebnej warstwy błyszczyka). Ledwo na niego zdążyłam, bo w kiosku z napojami była straszna kolejka. Widząc desperację w moich oczach (kilka sekund do odjazdu pociągu), sprzedawca zażyczył sobie 6 złotych za marną butelkę wody GAZOWANEJ NIESCHŁODZONEJ. Skandal. Wyrwałam mu ją zostawiając wśród batoników na mini-wystawie banknot dziesięciozłotowy i drąc się w biegu: Reszty nie trzeba Bałwanie!!!
Bałwan wyglądał na całkiem zadowolonego.
Przez 4 godziny siedziałam w przedziale z babcią, która na mój widok wykrzyknęła: Panienka taka goła, zaraz panience coś zrobię na drutach. I wyciągnęła wełnę o kolorze zgniło-nieapetycznym. Machnęłam na to ręką. Musiałam przygotować się na spotkanie z razowym chłopakiem. Starannie pilnowałam, żeby nie zdrętwiała mi żadna kończyna. Doszczętnie obgryzłam paznokcie. 267 razy zablokowałam i odblokowałam (lub odblokowałam i zablokowałam) klawiaturę telefonu. A wszystko po to, by cztery godziny później wyjść z pociągu otulona drapiącym wełnianym szalikiem i z obłędem w oczach szukać toalety. Gdy ją w końcu dopadłam, okazało się, że róża mi zwiędła. Oblałam ją zimną woda, ale nie dodało jej to życia. Zrezygnowania wepchnęłam kwiat za ucho, zdarła z siebie wełniane paskudztwo i pognałam na peron.
?? (Jaki?) Koniec
Niepotrzebnie martwiłam się, że go nie poznam. Na peronie nie było nikogo, oprócz nas. I wtedy, kiedy zobaczyłam go opierającego się leniwie o metalową barierkę, zrozumiałam, że z tych pięciuset adresów tylko 11 było prawdziwych. Wcale nie jestem tak głupia, jaka się sobie wydaję. A wełniany szalik miał naprawdę piękny kolor (znowu żartuję, z tym szalikiem).
Kiedy mnie zobaczył, ruszył w moją stronę. Wyjął mi zwiędłego kwiatka zza ucha i wyrzucił go z uśmiechem.
- Miałem nadzieje, ze którąś z tych skrzynek nadal sprawdzasz. – powiedział. – Jest coś charakterystycznego w tym, jak piszesz. Poznałbym cię nawet pod adresem seksownypiotrek@homofob.pl
- A nie wolałbyś, żeby adres, z którego wysłałam Ci zdjęcie tej modelki na M, był prawdziwy?
- Żebym stracił widok takiego nochala? W życiu. A teraz wyjaśnij mi, skąd wzięłaś to drugie serce gotowe do transplantacji, które go udaje?
Wyjął zza pleców butelkę Heleny* i oboje napiliśmy się prosto z niej.
KONIEC
Po godzinie:
- Jesteś jednostajny**, wiesz?
- Dzięki.
I jak go nie kochać?
NAPRAWDĘ KONIEC
*Szkoda, że jej już nie produkują. Chociaż jest oranżada, która smakuje dokładnie tak samo, ale nigdy nie pamiętam, jak się nazywa. Helena to Helena.
**Brzmi dość dwuznacznie, ale chodzi tu o wspominaną na początku jednostajność w poglądach, świntuchy. Chyba, ze tylko ja sobie cos pomyslalam...
