dziękuję za delikatnie pochlebne opinie.
Jeśli chodzi o zmianę czasu to mnie też nie pasowała, ale w niektórych
przypadkach była konieczna. Nawet radziłam się w tej sprawie największego
autorytetu jaki znam, który stwierdził, iż coś takiego jest dozwolone. W
końcu jestem tylko człowiekiem, a książki, które pokazują się w księgarniach
są pełne błędów znacznie gorszych. Tak mnie się tylko wydaje...
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'>
Oto przed wami ostatnia część ( musicie mi wybaczyć, że moje opowiadania są
tak krótkie, gdyż dopiero zaczęłam sie brać za dłuższe rzeczy ) By the way,
momo, zgubiłeś jeszcze conajmniej jeden przypadek zmiany czasu
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle'
alt='wink.gif'>
***
- Niestety nic nie
możemy zrobić. Wszystko w rękach Boga...
* * *
Otwieram
oczy. Stoję w lesie, na tej samej ścieżce co uprzednio. Jest piękny poranek.
Słyszę delikatny śpiew ptaków, bardzo cichy. Idę przed siebie. Tym razem nie
słyszę szumu strumienia, chociaż nawet jakbym go słyszał, nie poszedłbym w
jego kierunku. Chcę zobaczyć dokąd prowadzi ścieżka. Podążam wytyczonym
przez nią szlakiem. Śpiew ptaków powoli cichnie, by po chwili ustać
zupełnie.
Dochodzę do rozstaju dróg. Przy nim stoi bardzo stary i
gruby dąb. Nie wiadomo czemu, podchodzę do drzewa. Oglądam je dokładnie. Ze
strony lewego rozwidlenia ścieżki na korze wyryty jest znak, ten sam co na
kamieniu. Z wgłębień wyciętych nożem wypływa krew. Doznaję wrażenia, iż
dziwny symbol związany jest ze złem. Wybieram prawe rozwidlenie.
Idę
w kompletnej ciszy. Od czasu do czasu następuję jakąś gałązkę, łamiąc ją z
wyraźnym trzaskiem. Słońce chowa się za chmurami, las wydaje się być coraz
gęstszy. Zaczyna robić się ciemno. Droga pnie się w górę. Na szczycie stoi
maleńki drewniany domek. Wchodzę do środka. Chatka składa się z tylko
jednego pokoiku. Przy stole siedzi bardzo stary człowiek. Na stole leży
otwarta książka. Na jej kartkach nic nie jest zapisane.
Głos starca
rozległ się w mojej głowie choć ten nie przemówił. „Nie wszystko
jest takim jakim się wydaje być. Białe nie jest białe, a czarne, czarnym nie
jest.” Na kartach księgi zaczyna pojawiać się rysunek. Nie
zdążyłem zobaczyć jaki, gdyż starzec zatrzasnął jej okładki.
Nagle
wszystko zniknęło. Znów znalazłem się na ścieżce. Ruszyłem w kierunku dębu,
wiedząc, że skręcę tam w lewo. Tak też robię. Chwilę patrzę na wyryty znak i
ruszam dalej.
Las się kończy, a zaczyna miasteczko. Wchodzę na
główną jego ulicę. Poznaję, że to w tym miasteczku miejsce miała masakra,
której skutki widziałem. W przeszłości lub przyszłości. Teraz ulice tętnią
życiem. Czasami kiedy dłużej przypatruje się jednemu miejscu widzę jego
ruiny. Tam gdzie uprzednio stał kamienny blok płonie wielkie ognisko, wokół
którego stoją mieszkańcy miasteczka. Widzę jak poruszają ustami, ale nic nie
słyszę. Płomienie ognia sprawiają wrażenie sukni falującej na wietrze. Przez
chwilę wydawało mi się, że widzę w nich twarz Irii.
Wchodzę na
drogę, która prowadziła wcześniej do świątyni. Jednak u jej końca stoi tym
razem wielki i piękny kryształowy pałac. Idę dalej. Widzę różne obrazy,
których nie rozumiem, przemierzające mój umysł. Obrazy przyszłości lub
przeszłości...
* * *
-... nie mogliśmy mu pomóc.
Niech pani się nie poddaje. Należy żyć dalej.
Mówiąc to młoda,
ciemnowłosa pielęgniarka nieznacznie się uśmiechnęła. Jednak załamana
kobieta, ani nikt inny nie zwrócił na to uwagi.
* * *
Zatrzymałem się kilka metrów przed pałacem. Jest to niewiarygodne, ale on
naprawdę wygląda jakby był zbudowany ze szkła lub kryształu. Jest
przezroczysty, a promienie słońca
odbijają się od jego wysokich ścian
oświetlając całą okolicę. Ponad ścianami widać smukłe i strzeliste
wieżyczki.
Podchodzę do schodów. Dotykam barierki i pięknie
rzeźbionego lwa ze skrzydłami. Dostrzegam, iż pałac zbudowany jest z lodu.
Idę dalej, nie zwracając na to uwagi.
Wyczekująco stoję przed
drzwiami, które roztapiają się, by mnie przepuścić. Wchodzę do środka, a one
zamarzają z powrotem. W środku jest ciemniej niż na zewnątrz. W kolejnych
komnatach stoją lodowe rzeźby wykonane z zadziwiającą dokładnością. Meble,
przedmioty, a nawet ludzie, wyglądający jak żywi.
Zbliżam się do
jednej z rzeźb. Jest to służąca niosąca kosz na bieliznę. Dotykam jej twarzy
i mogę przysiąc, że postać mrugnęła. Jednak musiało to być złudzeniem. Po
kolei zwiedzam wszystkie sale. Wchodzę do przedsionka sali tronowej.
Naprzeciw mnie wykute są okazałe drzwi. Podchodzę do nich i chylę czoło
przed ich majestatem. Zwlekam z ich otwarciem. Jednak odważam się na ten
krok. Ostrożnie naciskam klamkę.
Drzwi brutalnie otwierają się,
odrzucając mnie do tyłu. Pomiędzy ich skrzydłami widać oślepiające światło,
jaśniejsze od słońca. W środku tego zjawiska unosi się Iriaa. Przyzywa mnie
do siebie. Widzę to, ale nie słyszę. Poruszam się w jej kierunku.
Jednak dostrzegam na jej czole znak, wyryty na drzewie i narysowany na
kamieniu. Powoli wycofuję się do drzwi. Iriaa robi smutną i zawiedzioną
minę, ale nie próbuje mnie zatrzymać.
Wszystko ciemnieje. Coraz
mniej światła, oblega komnatę. W końcu zapada kompletna ciemność. Żaden z
moich zmysłów nie pracuje. Popadam w błogą nieświadomość.
Opanowują
mnie jednak wątpliwości.
Irio, czy nie powinienem był wybrać
światła?
Irio, czy nie powinienem...?
Irio...?
...?