Niedziela, wszystko zaczęło się w Niedzielę. Jest ona początkiem tygodnia katolickiego, powstaniem do życia. Dzień w dzień powoli umieramy, by w niedzielę powstać z martwych i powtórzyć cały cykl. By każde nasze życie było lepsze od poprzedniego. Byśmy nowi, odrodzeni mogli dalej kierować swe kroki drogą bólu i cierpienia. Bóg nam dał tę szansę. On nas zabija i on nas wskrzesza. Byśmy byli mądrzejsi. On jest życiem i śmiercią. Radością i szczęściem, bólem i cierpieniem. On jest dla nas. On jest.
W Niedzielę zmartwychwstał Jego syn, On sam. Pozwala nam tego doświadczyć. Pozwala nam doświadczyć szczęścia, pokazując cierpienie. Docenić jego wartość. Pokazuje nam siłę i skutki grzechu i daje nam oczyszczenie. W Niedzielę. Wstajemy nowi, oczyszczeni, inaczej patrząc na świat. Każda przeszkoda nas umacnia. Wszystko co rani, dodaje sił. Błądzimy i odnajdujemy drogę. To jest nasze przeznaczenie. Jemu się poddajemy i przyjmujemy je z wdzięcznością. Święćmy dzień Pański.
***
Była szósta rano, Niedziela. Agnieszka pospiesznie wstała i zaczęła szykować się do wyjścia. Msza zaczynała się o siódmej, a ona nie chciała się spóźnić. Nigdy tego nie zrobiła i nie miała zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. Poszła do łazienki i wzięła zimny prysznic, dzięki któremu się rozbudziła. Dla pewności, jeszcze, aby nie zasnąć w kościele zaparzyła sobie kawę. Taki incydent byłby nie do pomyślenia. Zapadłaby się pod ziemię gdyby przytrafiło się jej coś podobnego. Zrobiła sobie do tego dwie kanapki, a gdy skończyła śniadanie poszła się ubrać.
Ponieważ było lato, założyła białą, delikatną sukienkę z krótkim rękawem. Miała wygodniejszą i ładniejszą, ale tamta była na ramiączka, a w tym niestosownie było iść do kościoła. Następnie zrobiła sobie delikatny makijaż, nałożyła podkład, lekko podkreśliła oczy. Na więcej się nie odważyła. Co by ksiądz powiedział? Była szósta czterdzieści. Na szczęście do kościoła miała całkiem blisko; kilka przecznic do przejścia. Ostatni raz spojrzała w lustro i wyszła.
***
W kościele zauważyła, że do ich parafii przybył nowy ksiądz, który odprawiał dziś mszę. Bardzo spodobało się jej kazanie, mówiące o Niedzieli, życiu i miłosierdziu Bożym. Chciała jeszcze kiedyś go posłuchać. Może za tydzień będzie odprawiał mszę...
Ich kościółek był mały i piękny. Zbudowany w stylu gotyckim, który był ulubionym Agnieszki. Był otwarty całą dobę; zawsze można było wejść i się pomodlić. Agnieszka często przychodziła późnym wieczorem, kiedy nikogo prawie nie było. Kiedy oświetlany był światłem świec. Wtedy czuła się w nim lepiej niż w domu. Mogła swobodnie rozmawiać z Bogiem, ale często tylko przesiadywała w Jego towarzystwie. Kochała to, poczucie, że jest przy niej. Czuła się wtedy bezpiecznie.
Kiedy msza się skończyła niechętnie opuściła Dom Boży i udała się w kierunku własnego mieszkania.
***
Postanowiła przejść się dłuższą drogą, przez park, rozkoszując się tym wspaniałym dniem. Słuchała śpiewu ptaków, patrzyła na promienie słoneczne okrywające liście. Przystanęła przy małym jeziorku i podziwiała liczne fale tworzone przez wiatr, który także rozwiewał jej długie czarne włosy. Wyglądała jak posąg. Z zadumy wyrwał ją głos znajomej.
- Witaj Agnieszko.
- Witaj, co tam u ciebie?
- Ba, dziś czeka mnie robota. Muszę posprzątać dom. Toż to dopiero początek wakacji a ja już muszę harować. Ty to masz dobrze, o rok starsza, studia ledwo skończone i własne mieszkanie. Żyć nie umierać.
Agnieszka faktycznie zaliczyła niedawno ostatni semestr i była wolna. Miała zrobić sobie odpoczynek a we wrześniu pomyśleć o pracy. Rodzice stwierdzili, że to dobrze jej zrobi.
- A dlaczego nie zrobiłaś tego wczoraj?
- Nie chciało mi się, a goście przyjeżdżają do starych dopiero w poniedziałek. Cóż, na razie. Śmigam do pracy. W niedzielę to powinno być zakazane. Mówiąc to uśmiechnęła się.
Agnieszka musiała się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć jej jakiejś złośliwej uwagi dotyczącej tego, że faktycznie w niedzielę nie można pracować. Wolała tego jednak nie robić. Jeszcze Kaśka, bo to ją spotkała, uzna ją za fanatyczkę. Zamiast tego się pożegnała i poszła do domu.
***
Dzień spędziła relaksując się przed telewizorem, trochę się poopalała i czytała książkę. Próbowała znaleźć natchnienie by coś namalować, ale nie udało się jej. Cóż, następnym razem się powiedzie, pocieszała się w myślach.
Gdzieś koło jedenastej wieczorem udała się z powrotem do kościoła. Gdy tylko przekroczyła jego próg, wyczuła tę specyficzną atmosferę i Jego obecność. Zapaliła jedną świeczkę i złożyła ofiarę. Za swojego brata, który zginął dziesięć lat temu, w wypadku samochodowym. Myślała, że się z tym pogodziła, ale ból zawsze wracał. Nigdy nie mogła zapomnieć choć bardzo chciała. Zdarzenie to pchnęło ją w ramiona Boga. Oddała Mu się, poświęciła Mu całe życie. To pomagało jej przezwyciężyć uczucie straty i cierpienie.
Usiadła na ławce i przez długi czas rozkoszowała się poczuciem Jego obecności. Zapewne trwało to dużo dłużej niż się jej wydawało. Prawdopodobnie po jakiejś godzinie zauważyła przystojnego młodzieńca. Stał niedaleko niej, wsparty o kolumnę. Wyglądał na jakieś 24 lata, nie więcej. Miał kasztanowe włosy do ramion, związane na karku. Ubrany był w długi czarny płaszcz. Agnieszka nie zdziwiłaby się gdyby okazało się, że ma pod spodem garnitur. Chwilę przypatrywała mu się uważnie. Było już późno i delikatnie ziewnęła. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła młodzieńca już nie było.
***
Poniedziałek 02:25
Kiedy wyruszyłem na spacer po okolicy, natrafiłem na mały kościół. Zdziwiłem się albowiem był on otwarty. Wszedłem do środka i zacząłem napawać się jego widokiem. Pragnąłem krwi bardziej niż kiedykolwiek przedtem, dlatego postanowiłem skalać to miejsce krwią, któregoś z niewiniątek je odwiedzających. Dziwnym trafem znajdowała się tam tylko jedna osoba, która mnie zaintrygowała. Nie słyszałem jej myśli, jednak nie dlatego, że je ukryła. Nie. Raczej dlatego, że ona nie miała wtedy żadnych myśli. Była wyciszona i przepełniała ją euforia i radość. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. Postanowiłem ją na jakiś czas oszczędzić, lecz gdy się znudzę z chęcią wykonam mój pierwotny plan. Ten stan u niej ( bowiem była to kobieta w wieku około 23 lat ) trwał do momentu, w którym pozwoliłem jej się zobaczyć. Wyraźnie zaciekawiła ją moja postać. Wykorzystam to.
***
Obudziła się grubo po południu następnego dnia, w poniedziałek. Natychmiast przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru i stwierdziła, że musi zobaczyć tego młodzieńca jeszcze raz. Nie wiedziała czemu. Po prostu musiała. Postanowiła przedsięwziąć wszelkie środki aby tego dokonać i żeby dobrze wyglądać. Nigdy jeszcze aż tak nie przejmowała się wyglądem, zadziwiające. Koło szóstej odebrała telefon. Dzwonił kolega, któremu jak sądziła się podoba. Proponował jej wypad do kina, ale ona szybko go zbyła, mówiąc, że źle się czuję. Następnie odrzekła, że jej też jest przykro i odłożyła słuchawkę zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Miała na dzisiaj inne plany.
O dziesiątej już była gotowa i siedziała jak na szpilkach czekając aż nadejdzie odpowiednia pora by wyjść. Zastanawiała się w żartach czy przypadkiem nieznajomy nie rzucił na nią jakiegoś uroku. Ubrała się w długą, czarną suknię i zrobiła sobie makijaż stosowny do ubioru, dużo bardziej wyzywający niż poprzedniego dnia. Zresztą, stwierdziła, ksiądz i tak mnie nie zobaczy, a nawet jeśli to co z tego? Umyła głowę i wymodelowała sobie włosy. Zrobiła sobie lekkie loki. Pomalowała paznokcie i w końcu po długim oczekiwaniu poszła do kościoła.
Usiadła w tej samej ławce co uprzednio. Tak jak poprzedniego dnia nie zauważyła kiedy młodzieniec wszedł do kościoła. Po prostu w pewnym momencie zauważyła, ze stoi dokładnie w tym samym miejscu. Jakby się od wczoraj nie ruszał. Kiedy puściła mu jedno z ukradkowych spojrzeń, on popatrzył jej w oczy, uśmiechnął się do niej szarmancko i ruszył w jej kierunku. Usiadł obok nic nie mówiąc. Kiedy ukradkiem na niego spoglądała, widziała że młodzieniec jakby z nabożną czcią wpatrywał się w świece i ołtarz. Po czasie, całkiem krótkim, a który jednak wydawał się być jej niemalże wiecznością, zapytał się jej szeptem czy mogliby wyjść na zewnątrz. Ochoczo się zgodziła, pod wpływem jakiegoś dziwnego uczucia. Nie wiedziała czym ono jest, lecz z pewnością nigdy wcześniej go nie doświadczyła.
Kiedy wyszli młodzieniec zaproponował jej spacer, na który również przystała. Nie wiedziała kiedy doszli do lasu. Księżyc w pełni górował nad ich postaciami raz po raz przykrywany przez delikatne chmury. Jej nowy znajomy zdawał się wszystko doskonale widzieć wtedy kiedy ona się potykała. Zazwyczaj starał się ją uprzedzić o przeszkodach w postaci gałęzi i tym podobnych. Powiedział jej, że nazywa się Vincentio i przyszedł do kościoła popatrzeć na dzieło Boże. Nic więcej już o sobie nie powiedział, natomiast wyciągał z Agnieszki wszystkie jej tajemnice, wszystkie epizody jej życia, a ona z chęcią mu je opowiadała. Czuła się szczęśliwa mogąc spacerować u jego boku. Potem odprowadził ją pod drzwi mieszkania. Lekko zawstydzona zapytała:
- Może wejdziesz na chwilę?
- Niestety, z przykrością muszę odmówić albowiem jestem dzisiaj zajęty. Ale przyjemnie by było gdybyśmy mogli przełożyć zaproszenie na jutro. Co ty na to? Mówiąc to uśmiechał się, a Agnieszka wpatrywała się w ten uśmiech jak w obrazek.
- Z chęcią. O której byś mógł przyjść?
- Co powiesz na jedenastą trzydzieści?
- To jesteśmy umówieni.
- Do widzenia. Do jutra
Na pożegnanie ucałował jej dłoń i odszedł.
CDN