To moje kolejne dzieło. Też było niegdyś

na proroku, ale uleglo pewnym modyfikacjom. Mam nadzieję, że się

spodoba.


- Idzie, idzie!- powiedziała z przejęciem babcia

Greta.
- Nie mówiłam? Od razu wyczułam, że jest z nią coś nie w

porządku!- zawołała Tamara.
- Może po nią wyjdę... co?- Roberta miała

niezdecydowaną minę. – No bo jak trafi gdzieś indziej? Chciałabym

posłuchać jej historii. Jest taka dziwna.
- Wiesz, że powinna trafić do

innej grupy... wkurzą się... Ale co tam! Idź!- zarządziła Greta, a

Roberta szybko (jak na jej tempo) wyszła z pokoju.
Reszta zebranych pań

czekała z przejęciem. Dawno już nikt nowy nie zaglądał do starego,

drewnianego pokoiku. Ogień w kominku też zdawał się oczekiwać gościa. Był

niespokojny i zdenerwowany. Jako jedyne źródło światła w pokoju, zachowywał

się co najmniej nietaktownie. Nowoprzybyła mogła przecież wystraszyć się

cieni. Tamara nagle dojrzała, że książki w biblioteczce są niepoukładane.

Wstała i nerwowo zaczęła je ustawiać.
- Daj spokój, Tamaro.- powiedziała

Malwa- Usiądź.
Wskazała miejsce obok siebie na cieplutkie, bordowej

kanapie. Ledwo Tamara usiadła, do pokoju weszły dwie postacie. Jedna stara,

pomarszczona, ale energiczna i krzepka; druga młoda, ale wycieńczona i

bardzo zagubiona.
Wszystkie kobiety wstały, żeby powitać dziewczynę.
-

Witaj kochanie! Jestem Tamara! Miło mi cię tu widzieć.- starsza

kobieta poklepała dziewczynę po plecach.
- Dobry wieczór! Nazywam

się Greta, a ty jak masz na imię?- spytała babcia.
- Puira- powiedziała

prawie bezgłośnie dziewczyna.
Wyglądała na bardzo zdezorientowaną. Miała

na oko dwadzieścia lat, była dość ładna- miała pół-długie, czarne włosy,

zielone oczy i pełne, czerwone usta.
- Ja jestem Wanda!- mówiła

gruba kobietka z wesołymi figielkami w oczach- Jak miło cię poznać.
Do

Puiry zbliżała się kolejna staruszka (Malwa), ale dziewczyna nie dała jej

się przedstawić.
- Nic nie rozumiem- powiedziała cicho.- Gdzie jest

Niebo, anioły, te wszystkie wspaniałości? Spo- spodziewałam się Królestwa

Niebieskiego... sama nie wiem... Ale na pewno nie drewnianego pokoiku i

gromadki staruszek! A może ja wcale nie umarłam! Może...
-

Umarłaś, umarłaś, dziecino. Tego możesz być pewna. – powiedziała

spokojnie babcia Greta- No cóż... To nie nasza wina, że nie ma aniołów.

Nigdy ich tu nie widziałam. Widzisz... my też nie żyjemy. Mieszkamy teraz w

tym wspaniałym zamku. Właściwie to... powinnaś trafić do innego pokoju... do

dwudziestolatków... Cóż, wybacz. Ale bardzo chciałybyśmy usłyszeć, jak

umarłaś.
Puira zaniemówiła.
- Jak to...? A gdzie jest Bóg?- spytała

po chwili.
Staruszki spojrzały po sobie, lekko zmieszane.
- No cóż...

dowiesz się potem. Usiądź, usiądź- wskazała na bordowy fotel.
Puira

usiadła niepewnie. Nie tak to sobie wyobrażała.
- No więc, moje

dziecko! Opowiedz nam wszystko- powiedziała podekscytowana Tamara.
-

Eee... chyba... nie..- zaczęła Puira, ale Malwa jej przerwała.
- Ależ

oczywiście, rozumiemy to! Najpierw chciałabyś usłyszeć nasze historie.

Więc może ja zacznę. – usadowiła się wygodnie na kanapie i posłała

wszystkim promienne uśmiechy. Staruszki odwzajemniły uśmiech. Słyszały to

już wiele razy, ale doskonale rozumiały, jaką przyjemność sprawia opowieść o

własnej śmierci.
- Pewnego wieczoru siedzieliśmy z mężem przy kolacji.

Pamiętam bardzo dobrze, że była to...
- Pieczeń w sosie własnym i

czerwone wino z 1755 roku!!! - powiedziały chórem

staruszki.
- Dokładnie. Cóż, była wtedy nasza 49 rocznica ślubu... Alfred

kupił mi wspaniały, złoty naszyjnik... Rozmawialiśmy o błahych sprawach,

chyba o tym, jakie nadamy imiona małym kociątkom, które miała urodzić nasza

Sabina. I wtedy nagle, wśród całkowitej ciszy, rozległ się głośny grzmot.

Był tak przerażający, że moje słabe serce nie wytrzymało i... stanęło.

Umarłam w ramionach mojego męża.- Malwa zakończyła swoją opowieść, a

zgromadzeni przybrali na twarz wyraz zadumy.
- Nie mogę się już

doczekać, kiedy mój mąż przyjdzie tu, żeby się ze mną spotkać. –

powiedziała Malwa i po chwili zdała sobie sprawę, że wyszło to może trochę

niestosownie.- Eee... to znaczy... no cóż, tęsknię za nim. Wiem, że on za

mną też...
- Skąd pani to wie?- zapytała Puira.
Malwa spojrzała na nią

dziwnie. Jednak za moment jakby coś sobie uświadomiła i uśmiechnęła się

dobrotliwie.
- Chodź- poleciła dziewczynie i podeszła do zielonej

zasłony. – Spójrz.
Rozsunęła zasłonę i ich oczom ukazało się

nieduże okno.
- To tylko okno- powiedziała dziewczyna.
- Nie jest

zwyczajne. – powiedziała Greta i podeszła do nich- Mikołaj Kopernik

był taki dobry i je nam zamontował. Od kiedy tu przyszedł, ciągle wymyśla

coś nowego. Nie mam pojęcia, co go naszło. Z tego co wiem, on wymyślił tylko

teorię heliocentryczną, kiedy żył na ziemi. Teraz zajął się wynalazkami.

Wszystko dlatego, że zaprzyjaźnił się z panem Franklinem.
- Czy oni są

tutaj?- zapytała zaintrygowana Puira.
- A gdzie mieliby być? Nie zdążyłaś

się przypatrzeć naszemu zamczysku? Powiem ci, że jest ogromne. Nie widziałam

nawet setnej części, choć jestem już tutaj 50 lat. Jest podzielone na wieki

i na regiony. My na przykład wszystkie umarłyśmy w 1950 roku w Anglii.

Jesteśmy też w takim samym wieku. Wiesz... nie zniosłabym, gdyby umieścili

mnie razem z Kleopatrą... Ta to ma humory. Kiedyś ją spotkałam na korytarzu.

– tu zrobiła cierpką minę, która miała wyrazić należyte lekceważenie

dla królowej Egiptu- Tak czy inaczej... ty powinnaś być przydzielona do

dwudziestolatków, umarłych w 2003 roku w Norwegii, ale... sama wiesz...

Aha! Mówiłyśmy o lusterku, tak?
- Mam jeszcze jedno pytanie. Czy

tutaj każdy ma taki sam pokój? Czy wy macie jakąś stołówkę czy restaurację?

A może muzeum, kino, dyskoteki? Czy wy się tu nie nudzicie?- powiedziała

Puira jednym tchem.
- Dziecko! Miało być jedno pytanie! No ale

dobrze. Każdy tu ma inny pokój, właściwie dom. Z tego saloniku wychodzą

drzwi do naszych sypialni. Każdy ma taki dom, jaki sobie urządzi. Jest tu

też wiele sal jadalnych, nie potrafiłabym zliczyć, ile. Jeśli chodzi o

rozrywki, jest ich tutaj pełno! Sama się przekonasz. Nie nudzimy się na

pewno.- wyjaśniła cierpliwie Greta.
Następnie złapała trochę powietrza i

już zamierzała mówić dalej, ale wyprzedziła ją Tamara
- Okno ukazuje nam

to, co jest na ziemi. Pokazuje nam życie śmiertelników. Działa mniej więcej

jak telewizor.
Dotknęła dłonią szklanej tafli i obraz lekko się

rozpłynął.
- Chcę zobaczyć hm... Delicję Carbonec zamieszkałą w Anglii.

Moja wnuczka- wyjaśniła Puirze.
Kobiety zajrzały przez okno i zobaczyły

ładną, starszą kobietę, która właśnie przygotowywała kolację. Puira dojrzała

na ścianie zdjęcie Tamary i jakiegoś mężczyzny, zapewne jej męża. Delicja

powiedziała coś do swojego synka i pogłaskała go po głowie.
- Cieszę

się, że mogę popatrzeć jak się mają moje dzieci. – westchnęła

Tamara.
- A co z pani mężem? Przecież... chyba musi gdzieś tu być,

prawda?- spytała Puira.
Wszystkie kobiety zamilczały. Dziewczyna

zastanawiała się, co powiedziała nie tak. Może zachowała się nietaktownie?

Na wszelki wypadek postanowiła przeprosić.
- Cóż, moje dziecko... Walter

okazał się być niewiernym mężem- powiedziała Tamara, a głos lekko jej się

załamał. – Mieszka teraz ze swoją drugą żoną. Poślubił ją po mojej

śmierci, ale teraz wybrał sobie życie z nią. Dlatego nigdy nie pochwalałam

ponownych małżeństw.
Tamara wypięła się dumnie, jakby Walter nie był jej

wart. Puira przez chwilę zastanawiała się, czy spytać, co się stało z

Alfredem, mężem Malwy, ale doszła do wniosku, że lepiej nie.
- Hm... może

teraz ja opowiem swoją śmierć?- Greta przerwała milczenie. Wszystkie

zgromadzone w pokoju ochoczo przystały na tę propozycję i rozsiadły się

wygodnie na kanapie (i fotelu).
- Cóż... nigdy nie wyszłam za mąż.

Bardzo jestem z tego powodu rada. Miałam mały domek na wzgórzu, zajmowałam

się ziołami, wywarami i... –spojrzała na Puirę- takimi innymi...
-

Była pani...?- zaczęła Puira.
- Mów mi babciu.
- Była babcia

czarownicą?- spytała dziewczyna. Była wyraźnie podekscytowana, a dawne

zagubienie i smutek już zniknęły.
- Ech... no można by tak powiedzieć-

odpowiedziała wymijająco Greta- No więc wiodłam sobie spokojne życie wśród

roślin i zwierząt. Kobiety z pobliskiej wsi przychodziły do mnie, bym

zrobiła im jakiś eliksir czy coś. Pewnego dnia przyszedł do mnie dziwny

staruszek. Poprosił tylko o szklankę wody, więc wpuściłam go do środka i już

poszłam do kuchni, żeby nalać mu wody, kiedy on nagle zrzucił stary płaszcz

i...- babcia doszła do kulminacyjnego punktu historii, więc jej głos

przybrał adekwatny ton grozy. I wtedy właśnie drzwi do jednej z sypialń

otworzyły się z hukiem.
Stanęła w nich piękna (jak na swój wiek),

rudowłosa kobieta w czerwonej, długiej, balowej sukni. Miała różę w ręku i

cierpienie, a także uniesienie wymalowane na twarzy. W drugiej ręce lśnił

sztylet.
- To mój koniec!- powiedziała melodramatycznym tonem.
-

Katherine (czytaj: tak jak się pisze)!! To był punkt kulminacyjny

mojej opowieści!- powiedziała Greta.
- Cóż znaczy twa opowieść w

obliczu nieuchronnej śmierci??- powiedziała Katherine tym samym tonem, co

poprzednio.
- Katherine, przestań odstawiać te scenki... proszę...

spójrz! Mamy gościa.- Malwa wskazała na zaszokowaną Puirę i szepnęła do

niej- To nasza artystka od siedmiu boleści. Udawaj, że robi na tobie

wrażenie, bo inaczej nie da ci spokoju.
Puira zachichotała dyskretnie.

Jednak nie dość dyskretnie.
- Jak możesz się śmiać, obca istoto, skoro

nade mną panuje klątwa? Posłuchaj lepiej mojej opowieści! –

powiedziała rozemocjonowana Katherine. – Mój kolejny występ w teatrze

miał być wielkim widowiskiem. Miałam grać Darwinię, kobietę, która odkryła,

że jej ukochany ją zdradził i postanowiła go zabić. Sztuka kończy się tym,

że to ukochany zabija Darwinię. Przez cały czas widzowie mieli wzrok

skupiony tylko na mnie. Tak wspaniale grałam, że w życiu nie znalazłybyście

lepszej aktorki!!! W końcowej scenie, kiedy już pochylałam się

nad łożem ukochanego ze sztyletem w dłoni, wybranek wstał i wyrwał mi nóż.

Miał wbić mi go między rękę a pierś, aby wyglądało, że otrzymałam cios w

serce. Ale w tym momencie coś upadło i mężczyzna niechcący trafił mnie

prosto w serce. - W tym momencie ukazała lekki, czerwony ślad. Jej opowieść

była pełna gestykulacji i uniesień (tonu), ale na staruszkach nie zrobiła

żadnego wrażenia. Za to na Puirze tak.
- Umarłam na scenie! Była to

najpiękniejsza śmierć, jaką mogłam sobie wyobrazić. Oczywiście wszyscy za

mną płakali i jestem pewna, że przekazują swoim wnukom moje zdjęcia jako

najwspanialszej aktorki świata.- zakończyła dramatycznie Katherine.
-

Puiro, słyszałaś już parę naszych historii, może zechciałabyś opowiedzieć

swoją?- zaproponowała Roberta.
- Hm.. właściwie... cóż... czemu nie?- te

słowa sprawiły, że atmosfera w
domku „rozgrzała się”.

Staruszki dawno nie przyjmowały u siebie nikogo nowego, a już tym bardziej

kogoś, w kim wibrowało tyle negatywnych uczuć. Przynajmniej wtedy. Babcie

nie były wcale zorientowane w świecie zamku. Nie miały pojęcia, że gdzieś 40

domków dalej opowiadano historie, o których im się nawet nie śniło. Puirę

zobaczyły przypadkiem w Oknie. Wydała im się bardzo zagadkowa.
- Ja... ja

popełniłam samobójstwo. – zaczęła Puira, a po pokoju przeszedł cichy

pomruk. – Skoczyłam z wieżowca. Nie zabiłam się dlatego, że byłam

wiecznie smutna, zgorzkniała czy przygnębiona. Nikt mnie nie bił, nie

wyzywał... nic z tych rzeczy. Uważam się za osobę całkowicie normalną.

Zabiłam się z bardzo prostego powodu: moje życie było monotonne. Codziennie

to samo. Rano obrzydliwy dźwięk budzika, potem do sklepu mięsnego, gdzie

pracowałam... Codziennie ci sami klienci kupujący zawsze to samo. Cuchnące

mięso, z którym muszę sobie poradzić, niemiły kierownik... Potem idę do

kawiarenki, gdzie widzę pełno zakochanych par. Może nawet nie są zakochani,

może tylko tak im się wydaje. Dają sobie kwiaty, czekoladki, najpierw z

miłości, potem z przyzwyczajenia. Robią rozmarzone miny i udają, że jest im

bosko... Wieczorem spotkam się ze znajomymi, posłucham paru wrednych plotek

i pójdę spać... Chciałam zrobić coś odbiegającego od normy. Ale... nie

potrafiłam. Kiedy stałam tam, na dachu wieżowca, poczułam, że w końcu robię

coś innego. Kiedy spadałam... wszystko przeleciało mi przed oczami. Jeśli by

zrobiono film o moim życiu, tylko moment skoku zaciekawiłby widownię,

zakładając, że nie zasnęli na początku.
Gdy Puira skończyła opowiadać, w

sali zapanowała nieznośna cisza. Owszem, samobójstwa popełniano od

niepamiętnych czasów, ale żeby zabijać się bez żadnego powodu? Każda ze

staruszek dałaby wiele, żeby być na miejscu Puiry w chwili, gdy stała na

szczycie wieżowca i decydowała czy skoczyć, czy nie. One wybrałyby tę drugą

opcję.
- No cóż... więc to tak.... – zaczęła niepewnie Malwa.
-

Tak. I cieszę się, że to zrobiłam. Śmierć okazała się o wiele ciekawsza od

życia. – odrzekła Puira i uśmiechnęła się promiennie do staruszek.