Aniol Smierci
Nadlecial szelszac
skrzydlami
Z mieczem majestatycznie lsniacym
W ksiezycowej
poswiacie
Poswiacie lez
Skapnela jedna na moj policzek
Zwilzyla
usta
Kiedy go ujrzalem nie zrozumialem
A on tak...
Spytal sie
czym znam go
i czego od niego chce.
Wtedy juz wiedzialem,
ze jest
Ostatnim Aniolem...
Poprosilem o slepote,
aby nie widziec tego
czego mi tak brak...
Poprosilem o gluchote,
aby nie zlyszec zewu mego
bolu...
Poprosilem o odebranie mi czucia,
by nie doswiadczac
dreczacego mnie bolu...
Poporsilem o chorobe,
aby zaprzatala moj umysl
wyrzucajac ostre drzazgi w glowie...
Jego matowe palce dotknely
mych oczu,
wyssysajac wzrok,
a paznokcie przebily uszy
pozbawiajac
sluchu...
Jego slina zwilzyla mi cialo,
odbierajac przeklete
czucie,
awzrok zeslal
blogoslawiona chorobe...
Ale to bolalo
zbyt by normalnie zyc...
Acz czy do tej pory normalnie
zylem...
Zapytalem sie,
A on
On powiedzial,
ze to zbyt
wiel trudu...
On znal inny sposob
Pozbawiony bolu...
Jego zimny
miecz przebil me serce...
Goraca krew oplotla me palce
Niczym
oskarzajacy bluszcz...
A ja wiedzialem
jedno...
Umieram...
Umieralem...
Szeptalem...
Imie milosci,
przez ktora oszalalem...
Anioł Płaczu
Zsunal sie z
nieba
Niczym na zlotych niciach
Przedzonych przez
gwiazdy...
Spojrzal na me lze...
Splywajace z mego oka...
Lze
cierpienia...
Mianowal sie
Aniolem Placzu,
Aniolem
Ukojenia
Jego srebrzyste skrzydla trzepaly,
oczy swidrowaly me
dusze,
a dlonie badaly zakamarki mego ciala...
Nie placz,
powiedzial...
Lzy oczyszczaja, przynosza ulge...
Bil od niego
majestatyczny blask...
Zalalem sie lzami wierzac jego slowa...
Bol
uchodzil ze mnie z kazda lza...
Uchodzila dusza...
Wtedy
zrozumialem...
On poil sie lzami...
Moimi lzami...
Lzami, ktore
byly czescia mnie,
byly moim zalem...
Byly moja dusze...
On
wyssal ja ze mnie
i nie moglem juz kochac...
Choc tak bardzo
chcialem...