"Lot ćmy"

Słońce skryło

się już prawie za górami. Nadszedł kres snu. Czarna ćma przemykała zwinnie

między leśnymi liśćmi. Omijanie przeszkód powodowało jednak utratę

drogocennej energii. Nareszcie. Polana na wzgórzu. Wolna przestrzeń. Nocny

motyl usiadł na ciemnej rękawicy wojowniczki, odzianej w płaszcz z kapturem

koloru zgniłej zieleni. Nie zwróciła na niego nawet najmniejszej uwagi, choć

miała świadomość istnienia małego żyjątka. Jej wzrok skupiony był na wiosce

w dolinie, skąpanej w promieniach zachodzącego słońca. Tak. Już czas.

Wojowniczka przesunęła leniwie wzrok na ćmę i złapała ją za wątłe

skrzydełka.
- Operophtera brumata - szepnęła.
Jej głos był zimny i

obojętny. Oczy nie wyrażały żadnych emocji. Ścisnęła nieco mocniej palce i

roztarła owada. Jego pozostałości wyrzuciła obok siebie, niczym dziecko

pozbywające się niechcianej zabawki. Jej odziana w rękawicę dłoń spoczęła na

rękojeści miecza. Kobieta rzuciła ostatnie spojrzenie zachodzącemu słońcu,

po czym wyciągnęła broń. Blask zimnego ostrza. Grupa kilkunastu wojowników

wiedziała już, że jest to znak. Niemal bez zastanowienia ruszyli za

wojowniczką. Kilkanaście par końskich kopyt uderzało w pędzie o zbocze

pagórka. Ich płaszcze powiewały dziko na wietrze. Chłopi z wioski szybko

zorientowali się w sytuacji. Cóż jednak mogły zdziałać widły trzymane w

niepewnych dłoniach przeciw ostrzom mieczy? Burzowe chmury zasnuły niebo,

jakby przeczuwały nadchodzącą przyszłość. Pojedyncza błyskawica przeszyła

niebo. Pierwsza ofiara padła w bramie brocząc krwią. Ci, którzy nie uciekli

bądź się nie poddali skończyli tak samo. Walka trwała krótko. Nawet, wbrew

oczekiwaniom wojowniczki, bardzo krótko. Chłopi nie byli w stanie ich

powstrzymać. Wbiła miecz w ziemię splamioną krwią i zamknęła oczy opierając

się na rękojeści. Tak. Jej kolejny raz. Jak długo to jeszcze potrwa? Poczuła

na sobie krople deszczu. Podniosła leniwie głowę i rozejrzała się po wiosce.

Trupy kilku mężczyzn ścieliły plac. Pod jedną z chat stłoczeni byli inni

mieszkańcy. Przez chwilę zieleń jej oczu wydawała się przepełniona głębią

smutku. Przez chwilę. Wstała dość gwałtownie jak na nią i podeszła do

zgromadzonych pod ścianą chaty mężczyzn, kobiet, dzieci i starców. Omiotła

ich obojętnym spojrzeniem.
- Dzieci zabijcie szybko i bezboleśnie -

rzekła matowym głosem - Z resztą... Z resztą możecie zrobić co

chcecie.
Mimo wszystko starała się nie spoglądać na twarze wojowników.

Pewnym i niespiesznym krokiem ruszyła ku jednej z chat. Chciała się ogrzać i

coś zjeść. W końcu była tylko człowiekiem. Nim jednak pchnęła dębowe drzwi

domostwa usłyszała za sobą piski gwałconych kobiet i wrzaski katowanych

mężczyzn. Przymknęła nieco oczy i zatrzasnęła za sobą drzwi. Miała nadzieję,

że stłumią odgłosy dobiegające z podwórza. Rozsiadła się wygodnie przy

kominku i poprawiła rozczochrane włosy.
- Jak długo to potrwa? -

szepnęła do samej siebie i sięgnęła po kubek z ciekłym grzanym miodem.


No właśnie, jak długo, powtórzyła pytanie w myślach. Od dwóch lat

terroryzuje kraj wraz ze swą drużyną. Mordują dla łupu. Czasem łupią dla

morderstwa. Była skłócona z prawem, z moralnością, z ludźmi. Poczuła ciepło,

gdy miód spłynął jej do żołądka. Kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem nawet

nie drgnęła. Nie okazała też żadnej reakcji, gdy niespełna trzynastoletni

chłopiec został pchnięty w jej stronę z takim impetem, że aż upadł tuż przy

jej stopach. Wojownik, który to uczynił był nad wyraz spokojny, jakby starał

się ukryć złość. Kobieta przeniosła na niego obojętne spojrzenie, które

zadawało nieme pytanie.
- Chciał uciec - rzekł mężczyzna twardym głosem -

Ranił jednego z naszych. Pomyślałem, że chciałabyś zająć się nim

osobiście.
W oczach kobiety zapłonęły delikatne iskierki ciekawości.

Spojrzała chłopcu w oczy i uśmiechnęła się, a nie był to uśmiech ładny. W

oczach chłopca ujrzała najbardziej pożądaną rzecz. Strach. Strach i wciąż

narastającą nienawiść. Nienawiść, która jest źródłem siły. Co prawda nie

sądziła by to dziecko potrafiło zranić z premedytacją jednego z jej ludzi,

ale... Jego oczy... Ich wyraz. Uśmiechnęła się raz jeszcze. Niczym hiena,

która dostrzegła swą kolejną zdobycz.
- Wypuśćcie go - rzekła wolno, a

gdy wojownik chciał zaprotestować uciszyła go gestem dłoni - A ty, chłopcze,

posłuchaj mnie uważnie. Bardzo uważanie. Daje ci dziesięć lat. Rozumiesz?

Dziesięć lat na trening, po którym tu wrócisz. To będzie twoja szansa na

zemstę - pchnęła go z przesadną uprzejmością w stronę wojownika- No już!

Odprowadź go do bramy zanim się rozmyślę.
Nienawiść i przerażenie w

oczach chłopca zastąpiło na moment zaskoczenie. Rosły wojownik posłał

kobiecie znaczące spojrzenie wyrażające nie tylko złość, ale i

niezadowolenie, po czym zacisnął mocno dłonie na ramionach chłopca. Ten

nawet nie jękną, choć ból przeszywał mu ciało.
- Nigdy nie zostawialiśmy

nikogo przy życiu - syknął siląc się na opanowanie.
Nie odpowiedziała.

Spojrzała tylko obojętnie w oczy mężczyzny. Tamten skwasił się tylko i

ruszył wraz z młodzikiem ku wyjściu. Kobieta spojrzała w ogień popijając

przy tym miód. Płomienie odbijające się w jej oczach nadawały im nieco

demonicznego wyrazu. Jedna z błyskawic znów rozświetliła niebo.

*



Spojrzał na zachmurzone niebo. Tak jak wtedy, pomyślał. Z

niecierpliwością czekał na pierwsze krople deszczu, na pierwszą błyskawicę,

na ulewę. Chciał by czas się dopełnił. Idąc do swej niegdysiejszej wioski

czuł na plecach duży oburęczny miecz. Uśmiechnął się do siebie na myśl o

zemście. Przez dziesięć podarowanych mu lat ćwiczył wytrwale.

Niejednokrotnie po treningu miał odruchy wymiotne ze zmęczenia. Dziesięć lat

niemal nieludzkiego wysiłku musi zebrać teraz plony. A on musi się zemścić.

Po prostu musi. Zamknął na chwilę oczy lecz zaraz je otworzył odganiając

wspomnienia. Wiedział jednak, iż widok gwałconej matki zapamięta do końca

życia. Nienawiść znów dodała mu sił. Pewnym i niczym nie zmąconym krokiem

ruszył w stronę resztek wiejskiej bramy. Mimo, iż tego nie chciał czuł na

sercu lekkie ukłucie patrząc na miejsce swego dzieciństwa silnie nadgryzione

przez czas i grabieże. Progi bramy przekroczył z lekkim wahaniem. Na środku

pozostałości z podwórza siedziała kobieta. Wiedział, że to ona. Burza dała o

sobie znać. Na ziemie spadły krople jesiennego deszczu. Jak wtedy. Kobieta

odrzuciła do tył kaptur i przeczesała włosy. Jej wzrok wyrażał tylko

satysfakcje i tryumf. Wiedziała, że przybędzie. Za nią stało tylko kilku

wojowników. Każdy z nich trzymał dłonie na rękojeści swego miecza.
-

Boisz się - rzekł młody chłopak nadal stojąc w bramie i znaczącą spoglądając

w stronę wojowników - Jeśli przegrasz i tak zginę.
W odpowiedzi

uśmiechnęła się tylko dziwnie. Wstała i machnęła ręką do mężczyzn dając im

tym samym znak by oddalili się. Zostali na podwórzu sami. Dopiero wtedy

chłopak podszedł do niej bliżej. Kobieta wyciągnęła ostrze i patrzyła chwile

jak krople deszczu spływają po nim. Chłopak pomyślał, że wyobraża sobie jego

krew na mieczu. Po chwili jednak zorientował się, że kobieta czeka aż on

dobędzie broni. Sprostał jej oczekiwaniom. Przez chwilę patrzyli sobie w

oczy. Chłopak czuł narastające w nim nienawiść i gniew. Twarz kobiety

budziła wspomnienia.
- Zginiesz - szepnął złowrogo i

zaatakował.
Kobieta w milczeniu uniknęła pierwszego ciosu. Chłopak

zaatakował raz jeszcze. I kolejny raz. Za każdym razem zgrabnie unikała

cięcia. Uśmiechnął się pod nosem. Nie wykorzystywał całego swego

doświadczenia i ona o tym wiedziała. Nie chciała podjąć walki póki on nie

zaangażuje się całkowicie. Zaatakowali w tym samym momencie. Ich ostrza

skrzyżowały się z trzaskiem. Oczy kobiety nie wyrażały nic, prócz obojętnej

głębi.
- Zacznij walczyć - syknęła. Nie chciała by ją zawiódł. Nie tego

się spodziewała po tak długim czasie - Walczysz o swe życie.
O tak.

Bardzo dobrze wiedział co może stracić w razie przegranej. Przegranej...

Nie. Nie dopuszczał nawet takiej opcji przyszłości. Odskoczył błyskawicznie

i przełożył miecz do lewej ręki, po czym wykonał kilka niemalże tanecznych

ruchów i cięcie ku nogom napastniczki. Natychmiast wykonała blokadę miecza.

Zbyt późno jednak zorientowała się, że jest to podstęp. Chłopak

błyskawicznie poprowadził rękojeść do prawej dłoni zatoczył ostrzem półkole

i skierował je ku klatce piersiowej wojowniczki. Kobieta nie do końca

zdołała uniknąć miecza. Po jej ramieniu pociekła znaczna stróżka krwi. Oboje

uśmiechnęli się paskudnie. Ona z wrogim uznaniem. On z tryumfem. Czuł, że

zbliża się zwycięstwo. Jego zwycięstwo. Odbił się od ziemi atakując. Tak.

Atak. I kolejny. Jeszcze raz. Deszcz spływał po ich ciałach. Niebo było

niczym czarny zwiastun śmierci. Szczęk ostrz i przyspieszony oddech

napastników brzmiały jak zbyt długa, powtarzająca się melodia. Czas kończyć,

pomyślała obojętnie kobieta i uniosła ostrze by zadać ostateczny cios.

Chłopak tylko na to czekał. Jego zgrabne cięcie ostrzem rozpłatało jej

brzuch. Upadła w błoto. Deszcz nasilił się. Zupełnie jakby opłakiwał śmierć

wojowniczki. Patrzył na jej ciało przez chwilę. Wiedział, że jeszcze tli się

w niej iskierka życia. Rozglądnął się wokoło. Nikogo jednak nie spostrzegł.

Przeczuwał jednak rychłe pojawienie się kompanów wojowniczki. Ukląkł przy

niej i wyciągnął sztylet. Chciał ją dobić tak, jak dobija się zdychające

zwierzę. Nie był tak okrutny jak ona. Nagle dłonie kobiety błyskawicznie

chwyciły za sztylet i skierowały go w jego pierś. Był zbyt zaskoczony, by

wyhamować ostrze. Poczuł lepką ciecz na piersi.
- Zabrakło ci

doświadczenia, młodziku - szepnęła z wyraźnym wysiłkiem.
Chłopak

pomyślał, że wojowniczka ma rację. Ze spokojem przyjął nadchodzący chłód.

Zamglonym spojrzeniem ogarnął podwórze przypominając sobie dzieciństwo, po

czym jego świadomość osunęła się w mroki śmierci.

*

Deszczowe

chmury nadal oplatały niebo. Niewielkie krople wody niemal bez przerwy

opadały na ziemię. Wojowniczka kolejny raz przysypała ziemią dół, dość duży

by pomieścić człowieka. Chciała pochować chłopka sama, mimo, iż rana na

brzuchu wciąż paliła wściekłym bólem. Kiedy skończyła wbiła w kupkę ziemi

drewniany krzyż. Nie wierzyła w Boga, ani też nie podejrzewała o to martwego

już chłopaka. Zawsze jednak twierdziła, że taki gest nigdy nikomu nie

zaszkodził. Odetchnęła wyczerpana spoglądając w niebo. Była rada, iż deszcz

przestaje siąpić. Rzuciła łopatę obok grobu i ruszyła ku obozowisku swoich

ludzi. Chciała się ogrzać. W końcu była tylko człowiekiem. Czarna ćma

przysiadła na drewnianym krzyżu. Zbliżał się świt. Nadszedł czas snu.