Za namowa paru osob (szczegolnie Potti =))
daje to na forum, chociaz poczatkowo nie chcialam =P
I uprzedzam ze mozna
tego _nie_ zrozumiec i ze sa bledy =P Bo to bylo pisane impulsywnie pod
wplywem uczuc, tzw. "zeby sie wyzyc" ^^
Trzynastego dnia
jesieni szła aleją. Pozłacana naokoło spadającymi liśćmi wydawała się taka
pogodna i nie zdająca sobie sprawy z nadciągającej zimy... Szła z książką w
ręku, a wiatr igrał z jej sukienką, wykręcając ją zabawnie. Jednak jej nie
było do śmiechu.
W jej sylwetce widać było żal i... wzrastający
niepokój. Lekko rozchylone usta zdawały się coś szeptać, a szeroko otworzone
duże niebieskie oczy były czymś głęboko zmartwione.
Wyglądała całkiem
porządnie w zielonej sukience i swoim standardowym uczesaniu- dwa warkocze,
opadające na ramiona. Tą aleją chodziła dość często. Jednak ta wizyta była
wyjątkowa. Wszyscy i wszystko to przeczuwało. Drzewa zdawały się szemrać
strwożone.
Ruszyła do przodu, jakby niepewnie. Szła, mijając
powykrzywiane dziwnie drzewa. Gdy doszła do drewnianego mostu, zatrzymała
się i oparła na barierce, wyciągając drżącymi rękami
książkę.
„Powiedziała: <<Paweł, przytul mnie...>> i
przy tym zrobiła takie oczka, że bez wahania przyciągnąłem jej drobniutkie
ciało do swojego i mocno objąłem. Położyła głowę na moim ramieniu i chyba
zaczęła płakać, nie wiem, bo nagle zerwała się i odbiegła w nicość świata,
ocierając się swoim mokrym (od łez) policzkiem o mój. Zniknęła mi z oczu
tak, jak te liście targane wiatrem...
Nie wróciła. I nie wróci.
Nigdy.”
Jak mogła wrócić... Ona... ona się bała... Ona...
umierała... –myślała.
„Słychać było tylko głuchy pisk
hamulca rozgrzanych opon i... huk. Pusty, bezimienny... Straszny. Bałem się
podejść. Na sztywnych nogach doszedłem do mostu. Zauważyłem... Jak pewien
barczysty człowiek wrzuca... jej ciało do wody... Spojrzałem na niego. Miał
takie dziwne oczy... Nagle od samego środka poczułem co się stało. Język
zaczął mnie palić, a w serce ukłuło coś niemiłego... Spojrzałem bezsilnie i
jakby w transie, na wodę. Gdy zauważyłem dziwnie wygięte, zakrwawione ciało
tej dziewczyny, którą przed chwilą przytuliłem...”
Załkała
cicho... Tak to się stało... Tak to niewinna, łagodna, nawet, można rzec,
melancholijna przyjaciółka... Nie żyje... I koniec. Ale przecież tak dobrze
jej nie znała, tylko z widzenia. Raz czy dwa zamieniła z nią parę słów.
Zamrugała szybko i otarła łzy, aby nie przeszkadzały jej w czytaniu.
„Chciałem krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Dotarło do mnie,
co zrobiłem. Ostatnimi siłami powstrzymałem się od zwymiotowania kolacji.
Rozejrzałem się. Pana mordercy nie było, a ciało powoli odpływało z
nurtem rzeki. W biały dzień... W zwykłą... środę... Dla człowieka nie było
trudno złamać sumienia. Nie było trudno zabić. Do tej pory nie zdawałem
sobie sprawy z okrucieństwa ludzkości. Nie tak bardzo... To był czas
uświadomienia. Tak miało być. ALE DLACZEGO W TEN SPOSÓB?
I zrozumiałem
też... Co to miłość...”
Rozpłakała się na dobre. Ukucnęła i
zaczęła łkać. Wyciągnęła chusteczkę i otarła łzy. Starała się uspokoić, a
gdy udało jej się to, spojrzała jeszcze raz w notatnik.
Innym
charakterem pisma dopisano datę śmierci i wyrazy żalu... Nie rozumiała do
końca... Wiedziała tylko, że on nie żyje. Widziała jego blade oblicze,
zakrwawioną podłogę i ręce. Wiedziała, że nie może się ruszyć, że to
ostatnia chwila... Potem tylko trumna, kwiaty i żal. I koniec. Koniec
znajomości. To wywarło jakiś ślad na jej psychice.
Napisała coś szybko
pod datą jego śmierci, odłożyła notatnik i bez zastanowienia złapała
barierkę i przeszła przez nią. Ludzie patrzyli i nie zareagowali.
Przeciwnie, wręcz podziwiali całe zdarzenie. Ona natomiast odwróciła się,
trzymając się barierki tyłem i stawiając stopy między pręty.
Leciała w
kierunku wody z głuchym piskiem rozpaczy.