Karol szybkim krokiem szedł ulicą. Mimo, że

z jego gimnazjum do domu było tylko kilkaset metrów, nie czuł się

bezpiecznie. Nerwowo rozglądał się wokoło i często potykał o kamienie. Miał

nadzieję, że tym razem ich nie spotka. Miał nadzieję…
- Gdzie

idziesz, grubasie? – Płonna nadzieja. Oto pojawili się jego

prześladowcy. Banda, która zastraszała wszystkich uczniów jego szkoły,

najbardziej uwzięła się właśnie na niego.
- Masz pieniądze na ochronę?

– Zapytał jeden z nich. Chłopak starał się wyminąć chuliganów, ale oni

byli szybsi. Pięciu rosłych chłopaków z szyderczymi uśmiechami otoczyło go i

krąg powoli zaczął się zawężać.
- Kolega zapytał, czy masz pieniądze!

– Warknął największy i prawdopodobnie najstarszy z napastników. Jego

policzek przecięty był wąską, podłużną szramą. – Zalegasz z opłatą od

kilku tygodni. Chcesz, żebyśmy się zeźlili?
- Ale… Ja nic nie

chcę… - Próbował się tłumaczyć chłopak. - Ja tylko chcę, żebyście

wreszcie dali mi spokój… I nie mam pieniędzy.
- Chłopcze, udam, że

tego nie słyszałem. Chociaż nie, po co miałbym blefować… - I potężny

cios wylądował na nosie Karola. Chłopak padł na ziemię, ale przeciwnik nie

dawał za wygraną.
- Słuchaj, jeśli na jutro nie przyniesiesz nam

pieniędzy, to nie będziemy tacy mili. Pamiętaj, młokosie, w tym samym

miejscu, o tej samej porze. Tylko z pieniędzmi.
Gdy banda oddaliła się,

chłopiec podniósł się powoli. Z nosa spływała mu strużka krwi, i wyraźnie

czuł, że kość jest naruszona. Jednak nie to było najważniejsze. Chciał,

pragnął tego z całego serca, aby być daleko od nich. Kazali mu płacić haracz

i na dodatek doliczali odsetki. Teoretycznie zakrawało to o groteskę, w

praktyce wcale nie było mu do śmiechu. Bał się powiedzieć o tym komukolwiek,

szczególnie, że był regularnie zastraszany. Czegoż to oni mu nie obiecywali

w razie „chlapnięcia” komuś o tym, że znęcają się nad nim. Sam

też nie wyobrażał sobie tego, żeby mógłby powiedzieć komukolwiek o swych

kłopotach. Miał i tak wystarczająco dużo problemów: koledzy mu dokuczali,

nie najlepiej się uczył, a babcia gdyby się dowiedziała, na pewno od razu by

interweniowała a było to ostatnią rzeczą, jaką Karol chciałby, aby się

stała. Teraz posuwał się powoli ku swemu domowi, który stał nieopodal

szkoły, na skraju lasu, z którym graniczyło niewielkie miasteczko, w którym

mieszkał.
Przekręcił klucz w zamku, przekroczył próg, rzucił ubranie i

poszedł do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i rozpoczął nędzne przemyślenia.

Wiedział, że nic mu one nie dadzą. Nigdy nie wymyślił nic sensownego, a

biorąc pod uwagę presję psychiczną, jaka ciążyła nad nim od dobrych kilku

miesięcy, możemy stwierdzić, że był niezdolny do opracowania jakiegokolwiek

planu ratunkowego. Chuligani żądali stu złotych za rzekomą ochronę, którą

chłopak rozumiał oczywiście jako święty spokój. Wiele razy zastanawiał się,

jak by to było, gdyby wykupił się od tego koszmaru. Kto wie, może nie

odczepiliby się od niego, ale zażądali więcej? Ale nie było Karolowi dane

przekonać się o tym. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miał 2

latka. Nawet ich nie pamiętał. Teraz opiekowała się nim babcia, której

nędzna emerytura ledwie starczała na życie. Niemożliwe, aby dała mu tak

ogromną sumę pieniędzy.
Im dłużej rozmyślał, tym jego sytuacja wydawała

mu się bardziej beznadziejna.
- Wkrótce mnie pewnie zabiją… -

Mruczał sam do siebie. Był niski. Nie miał kolegów, którzy mogliby mu pomóc

pokonać zbirów. Ba, nawet gdyby ich miał, co poradziłaby zgraja

piętnastolatków przeciwko prawie już dorosłym mężczyznom. Nauczyciele…

oni bali się nawet niektórych uczniów, więc cóż mogą? Policja… Nie

mają nic lepszego do roboty? Cóż ich obchodzi małe gimnazjum i jeszcze

mniejszy uczeń? Babcia – pójdzie do szkoły, narobi rabanu, nauczyciele

nie zareagują, a on już nie będzie miał życia.
Klucz zgrzytnął w zamku, a

do mieszkania weszła babcia.
- Cześć Karolku! Jak tam w szkole? Były

jakieś piątki? – Mimo tak przykrej sytuacji uśmiechnął się pod wąsem.

Już od kilku dobrych lat nie dostał żadnej, jednak kochana babcia nadal w

niego wierzyła.
- Nie.
- A było w ogóle dzisiaj coś ciekawego?
-

Nie.
- A coś ty dziś jesteś jakiś mało rozmowny.
- Nie. –

Kobieta dała za wygraną. Wiedziała, że gdy jej wnuk ma zły humor, to nic go

nie ruszy. Nie przejęła się tym zbytnio, bo wiedziała, że Karol jest

melancholikiem i często wpada w minorowy nastrój. Podśpiewując, wzięła się

za robienie obiadu. A chłopak znów został ze swoimi problemami sam. Nie

wierzył, iż istniało jakieś logiczne rozwiązanie… I wtedy nadszedł

nagły impuls. To było tak, jak uderzenie pioruna: momentalnie. Wyskoczył z

fotela i pognał ku kuchni, gdzie rezydowała babcia.
- Trudno, najwyżej

będę żałował. – Tłumaczył sam sobie w drodze. – Ale bezczynności

nie zniosę. – Gdy dopadł do kuchni, nagle zaczął opowiadać wszystko po

kolei, nie dopuszczając poczciwej kobiety do głosu. Słuchała z otwartymi

ustami i niedowierzaniem w oczach, a on mówił o pierwszym spotkaniu, o

propozycji ochrony, o coraz natrętniejszym nagabywaniu o pieniądze, wreszcie

o pierwszych pobiciach, które wkrótce przerodziły się w gnębienie fizyczne.

Jednak reakcja opiekunki nie była taka, jaką chłopiec sobie wyobrażał.

Babcia najpierw zapytała, jak Karol wyobraża sobie jej interwencję i czy w

ogóle chce, żeby coś robiła. On odpowiedział, że zrobi wszystko, byle ta

zmora wreszcie się skończyła. Później wszystko potoczyło się szybko: telefon

do szkoły, telefon na policję. Oficer dyżurny – o dziwo –

przejął się całą sprawa i obiecał się nią zająć. Chłopiec czuł, że ogromny

kamień spadł mu z serca, ale jednocześnie panicznie się bał tego, co będzie.

Przeżył bezsenną noc i rano, słuchając ostatnich instrukcji babci,

przygotowywał się do szkoły.
- Pamiętaj, nie bój się. Panowie policjanci

będą czekać w ukryciu nieopodal miejsca, o jakim opowiedziałeś. Poradzimy

sobie. Uszy do góry! – Pocieszała go. Gdy wreszcie, gotowy do

wyjścia pakował plecak, kobieta pogładziła go lekko po czuprynie. Wymienili

uśmiechy i Karol wyruszył do szkoły.
Tego dnia wyraźnie nie mógł się

skupić. Umierał ze strachu i nadal nie wierzył, aby policjanci mogli mu w

czymkolwiek pomóc. Gdy wreszcie opuścił bramy szkoły, był niemal struchlały

ze strachu. Tak jak przypuszczał, gdy doszedł do miejsca spotkania,

przeciwnicy otoczyli go. „Bliznowaty” zapytał bez ogródek:
-

Czyżbyś nie miał pieniędzy? Wiesz, w wiosce nieopodal też był taki, co nam

się postawił. Jest już pod ziemią. Tak więc mówię po raz ostatni –

dawaj kasę!
- Nie… mam… - Wyjąkał chłopiec i oczekiwał na

cios. Nie musiał długo czekać, gdyż w mgnieniu oka bandyci powalili go na

ziemię, i zaczęli go kopać. I wtedy, z czterech stron nadjechały radiowozy,

z których wysiadło po czterech policjantów. Natychmiast obezwładnili

napastników i po kilku minutach, bez problemów, umieścili ich w

radiowozach.
- Dopadniemy cię grubasie, słyszysz! Zobaczysz,

że… – Ale radiowozy już odjechały na sygnale, więc zbir nie

zdołał dokończyć. Jedynymi obrażeniami Karola było kilka siniaków i podbite

oko, ale wkrótce zasłabł z nadmiaru emocji.

Obudził się w domu,

czuwała nad nim babcia. Gdy otworzył oczy, uśmiechnęła się szeroko.

Opowiedziała, że napastnicy staną przed sądem dla nieletnich, ale że kończą

wkrótce osiemnaście lat, będą mogli pójść do więzienia jak dorośli. Jest

prawdopodobne, że popełnili o wiele więcej zbrodni, więc nieprędko powrócą

na wolność, a jeśli udowodni się im morderstwo, mogą dostać dożywocie.

Karol, od dawna pierwszy raz się uśmiechnął. Dopiero teraz zrozumiał, że

groźby zemsty, wykrzykiwane z radiowozów były niemożliwe do spełnienia. Był

naprawdę szczęśliwy. Wymieniwszy z babcią kilka słów, zapadł w pierwszy od

dłuższego czasu zdrowy, spokojny sen.