Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: „Filozofia węża, czyli zemsta wielkiej Lestrange
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Toroj
„Filozofia węża, czyli zemsta

wielkiej Lestrange.”

(w chwili szaleństwa napisała

Toroj)

Severus Snape uczył w szkole od czternastu lat, więc był

nauczycielem doświadczonym, zimnokrwistym i nie wyprowadzało go z równowagi

byle co – jak na przykład dziki wrzask, który właśnie dobiegł z

zewnątrz. Spokojnie sprawdził w lustrze, czy jest dobrze ogolony i zapiął

guzik pod szyją. Zza drzwi dobiegł kolejny wrzask. Severus nadstawił ucha.

Policzył w myśli do czterech, dając uczniom czas na załatwienie sprawy

między sobą. O poranku w korytarzu lochów mogli znajdować się tylko jego

podopieczni ze Slytherinu, a Snape nie miał zamiaru odejmować punktów

własnemu Domowi. Jeszcze nie zwariował.
Bolesny ryk dał mu znać, że

należy jednak interweniować, póki na zewnątrz ktoś jeszcze pozostał żywy.


Obciągnął rękawy szaty, chwycił w garść różdżkę i otworzył z rozmachem

drzwi kwatery, przybierając jednocześnie minę pod tytułem „Strzeżcie

się, oto nadchodzi Dzień Sądu”. W podziemiu kłębił się czarno odziany

tłumek młodzieży, a od kamiennych ścian odbijał się echem gwar wielu głosów,

głównie wyrażających grozę i ekscytację. Nad tym wszystkim jednak górowało

rozpaczliwe wycie:
- AAAAAAAAAAA!!!!!

MOJEUCHO-MOJEUCHO-MOJEUCHO...!!!!

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!
Snape wpadł w

gromadę uczniów, rozgarniając ich na boki. W samym centrum zamieszania

kłębiły się czyjeś ręce i nogi, w pierwszej chwili w ilości nie do

policzenia. W następnej Snape zidentyfikował Vincenta Crabbe, leżącego na

plecach; w poprzek niego leżał z kolei następny chłopak, przygnieciony przez

kogoś mniejszego, drobniejszego, ale chyba bardzo zdeterminowanego. Chwilowo

zarówno atakującego, jak i atakowanego nie dało się rozpoznać, gdyż głowy

obu zakrywała zadarta w ferworze walki wierzchnia szata szkolna. Gregory

Goyle szarpał napastnika za ramię, co tylko powodowało, ze wrzaski

napadniętego nabierały tonów jeszcze rozpaczliwszych.
- Ty

kretynie!! Nie ciągnij jej, bo mi urwiesz ucho!!!
W

tym momencie Severus powiązał cały ten przekładaniec w jedną sensowną całość

i skojarzył, do kogo mogą należeć sprane jeansy, załatane na siedzeniu

kawałkiem smoczej skóry. W poprzek łaty biegł napis, niedbale wymalowany

atramentem: KISS ME, LOSER.
Twarz Snape’a zalał ceglasty rumieniec

gniewu i, zupełnie już nad sobą nie panując, trzepnął z rozmachem różdżką

prosto w wypięty tyłek oraz szydercze hasełko. I to nareszcie rozwiązało

sytuację. Z podłogi pozbierali się: wspomniany już Crabbe, Draco Malfoy,

przyciskający rękę do lewego ucha, oraz ta koszmarna pierwszoklasistka

– Sirith Lestrange – usmarowana krwią jak wampir. Krew również

ciekła między palcami Malfoya.
- Rzuciła się na mnie, panie

profesorze! Odgryzła mi ucho!! To wariatka! – zawył

Malfoy na widok Opiekuna Slytherinu. Był jeszcze bledszy i wyglądał jeszcze

bardziej wymoczkowato niż zwykle, a oczy miał szkliste i okrągłe jak

zszokowany królik. Snape z trudem ukrył wstręt, przybierając zwykłą

chłodno-ironiczną maskę. Doprawdy, syn Lucjusza Malfoya mógłby mieć nieco

więcej klasy! Lestrange splunęła różową śliną i z obrzydzeniem wytarła

usta rękawem.
- Pan Malfoy do skrzydła szpitalnego. Reszta na śniadanie

– zakomenderował Snape. – JUŻ!!
Uczniowie oddalili

się pośpiesznie, tupiąc jak tabun koni. Słychać było, że wymieniają między

sobą pierwsze komentarze na temat całego zajścia.
– Ty nie!

– W ostatniej chwili Snape złapał za kołnierz smarkulę, która

usiłowała się ulotnić. – Do gabinetu!
Mrugnęła nerwowo, ale

pozwoliła się poprowadzić. Severus trzymał mocno w garści jej szatę i czuł

się coraz bardziej głupio. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek stracił

opanowanie do tego stopnia, by uderzyć ucznia. Nawet w Pottera jedynie

rzucił słoikiem. (Tylko raz i w dodatku nie trafił, więc się nie liczyło.)

Postawił irytującą dziewuchę przed swoim biurkiem i gwałtownie się nad nią

pochylił.
- No...?! – spytał groźnie.
Mina zacięta i pełna

rezerwy. Znów to nerwowe mrugnięcie, lekkie uchylenie głowy, którego Severus

nie cierpiał z dwóch powodów. Po pierwsze: dobrze wiedział, co oznaczało; po

drugie: identyczny odruch widywał u tego cholernego Pottera, również w

pierwszej klasie – odruch dziecka, które zbyt często policzkowano.

Poczuł się jeszcze gorzej. Do diabła, do diabła, do diabła...!! Co

miał teraz począć z tym irytującym bachorem?
Lestrange stała ze wzrokiem

wbitym w podłogę, ale minę nadal miała krnąbrną. Prawą ręką trzymała się za

lewy łokieć. Szatę, jak zwykle, miała rozpiętą. Severus mimowolnie spojrzał

w dół – spodnie smarkuli były rozdarte na obu kolanach, a dziury

zaszyto grubą, różową włóczką i prowokacyjnie związano końce nici na

kokardki. Nauczyciel pomyślał, że Lestrange obnosiła swe ubóstwo z

wyzywającą pogardą dla otoczenia.
Usiadł za biurkiem i wycelował różdżkę

w regał na drugim końcu pokoju.
- Accio dokumenty

Lestrange!
Cienka teczka w skórzanej oprawie śmignęła w powietrzu,

niemal ocierając się o głowę dziewczynki. Chwycił przedmiot zręcznie w

powietrzu, otworzył, rzucając hardej uczennicy ciężkie spojrzenie, po czym

zaczął głośno czytać:
- Sirith Herma Lestrange, urodzona 31 sierpnia 1984

roku... co za pech! – Skrzywił się jadowicie. – Mały włos, a

nie musiałbym cię tu oglądać jeszcze przez rok. Zamieszkuje na stałe w

Fogbell, pozostając pod opieką Towarzystwa Dobroczynnego imienia Mafaldy

Hopkirk.
Snape z głośnym plaśnięciem zamknął teczkę i demonstracyjnie

wrzucił ją do kosza na papiery.
- Wiesz, co to znaczy? - zapytał.


Dziecko uniosło głowę, a Snape niejasno spodziewał się ust wygiętych w

podkówkę i okularów zachodzących mgłą od łez skruchy, jednak blada jak

śmierć Sirith wykrzywiła się tylko pogardliwie.
- Wiem – odparła.

– Zawsze wywala się tych biedniejszych, no nie?
Zignorował tę

wypowiedź.
- Dlaczego pogryzłaś prefekta? – ostatnie słowo wymówił

z naciskiem.
Wzruszyła ramionami.
- To dupek –

szepnęła.
„Ale bogaty dupek” pomyślał Severus zgryźliwie.

Gdyby mógł, najchętniej wtłoczyłby tę cholerną odznakę prefekta Malfoyowi do

gardła, aż by mu na wierzch wylazły blade oczka. Niestety, koneksje i

pieniądze jego tatusia wciąż bardzo się liczyły, a zarząd szkoły nie chciał

odmawiać jakichś drobnych przyjemności jedynakowi najhojniejszego sponsora.


- Posłuchaj, Lestrange... – zaczął na nowo Severus, nieco

spokojniejszym głosem. – Nie wiem, gdzie leży Fogbell, ale z pewnością

nie jest to jakaś metropolia. Raczej sądzę, że jest to parszywe miejsce typu

osławionego londyńskiego Nokturnu. Znacznie lepiej jest stamtąd pochodzić,

niż tam mieszkać, więc jeżeli usłyszałaś dzwon mgielny*, to powinnaś iść za

głosem szansy, a nie marnować jej w tak idiotyczny sposób!! –

wbrew temu, co obiecał sobie jeszcze minutę temu, ostatnie słowa wykrzyczał,

waląc dłonią w blat. – Czy myślisz, że te paniusie z opieki społecznej

będą zachwycone, otrzymując sowę z wiadomością o twoim skandalicznym

zachowaniu?! (z ang. fog – mgła; bell – dzwon; dosł. dzwon

przeciwmgielny – przyp. autorki)
- Mogę usiąść? – zapytała w

odpowiedzi.
- Nie! – warknął wpierw Snape, ale zaraz zmienił

zdanie i wskazał jej krzesło. Mała była blada i ciągle trzymała się za

łokieć, ten osiłek Goyle pewnie zrobił jej krzywdę. Przysiadła na samym

brzegu, znów gapiąc się na dywan.
- Ponawiam pytanie: dlaczego pogryzłaś

Malfoya? Dlaczego, do licha ciężkiego, rzuciłaś się na piętnastolatka, który

jest od ciebie o głowę wyższy?
Zagryzła wargi, jakby bała się, że Severus

wyrwie z niej zeznania razem z językiem.
- Jeżeli się nie przyznasz, i

tak dojdę, o co poszło. Świadków było aż zbyt wielu, na pewno każdy chętnie

mi o tym opowie. Ze szczegółami.
Mała ciężko przełknęła.
- Wyśmiewał

się ze mnie – mruknęła. – Powiedział... powiedział, że jestem

żebraczką.
Severus przymknął oczy, wzdychając.
- Powiedział, że

jestem w Hogwarcie z łaski jego ojca, bo on tu za wszystko płaci –

wymamrotała dziewczynka. – I szarpał mnie....
- Dość –

powiedział profesor cicho. – Pan Malfoy się zapomina. Z pewnością jego

ojciec filantrop nie wypłaca mojej pensji i nie z jego dotacji pokrywane są

koszty posiłków. Możesz natomiast przestać jeść desery, jeśli jesteś tak

honorowa – dodał ironicznie.
Wyciągnął dokumenty z kosza i

umieścił je z powrotem na biurku.
- Na razie jesteś zawieszona. Co z

twoją ręką?
- Boli.
- Pójdziesz w takim razie do Madam Pomfrey, a

potem wprost do pokoju wspólnego Slytherinu i nie wyjdziesz stamtąd, póki

dyrektor nie podejmie decyzji w twojej sprawie. A teraz żegnam. I nie

zapomnij umyć zębów – wycedził Snape. „Młody Malfoy może okazać

się trujący” dodał w myślach.
Pokiwała głową i wyszła bez

słowa.
- Malfoy... – rzekł Severus z zimną furią w stronę sufitu.

– Draco Malfoy, módl się, żeby twój ojczulek nigdy nie

zbankrutował.
*
Sirith nadal okropnie bolała ręka, ale w głębi serca

odczuwała głęboką satysfakcję. Pokazała temu szczurowi, że Sirith Herma

Lestrange nie pozwoli się obrażać bezkarnie! Zastanawiała się też, czy

Sever faktycznie wyśle sowę do pani Leumann z Towarzystwa Dobroczynnego.

Facetki z Opieki były okej, ale pewnych rzeczy po prostu nie rozumiały. Nie

rozumiały, że jak się jest dzieciakiem z Fogbell, to nie można sobie

pozwalać na sentymenty, nawet jak się jest małą blondyneczką w okularach. A

właściwie zwłaszcza wtedy. Trzeba było mieć imidż. Jak się nie miało imidża,

to cię więksi spychali na koniec kolejki.
Sever to chyba rozumiał, bo

nawet nie za bardzo na nią wrzeszczał. Mama, kiedy jeszcze żyła, używała

słowa „męski”. No więc Sever był męski i miał tyle imidża, że

starczyło by go dla całej tej cholernej szkoły.
Za to Madam Pomfrey

zupełnie przypominała panie z Opieki – była miła, troskliwa i jakaś

taka... nie bardzo życiowa. Kiedy okazało się, że Goyle naderwał Siri

ścięgno, pielęgniarka narobiła więcej szumu, niż było to warte. Nazwała

Goyle’a „młodocianym bandytą”, a Siri „biedną, małą,

bezbronną dziewczynką”. Z pierwszym Sirith mogła się zgodzić, z drugim

nie bardzo. Do tej pory zdawało jej się, że czuje w ustach smak Malfoya,

chociaż bardzo starannie umyła zęby. Madam Pomfrey naprawiła jej rękę

zaklęciem, a na obolałe, spuchnięte mięśnie nałożyła żółtą galaretkę z

marynowanego szczuroszczeta. To było śmieszne, bo w Fogbell wyciągu ze

szczuroszczetów dodawało się do cukierków, od których potem drętwiał język.

W Hogwarcie leczyło się słodyczami!
W sumie Siri było całkiem

przyjemnie. Ręka powoli przestawała boleć, a w dodatku dziewczynka mogła

zjeść śniadanie w szpitalnym łóżku, jak jakaś księżniczka. Madam Pomfrey

przyniosła jej budyń śmietankowy, po czym oddaliła się do innych obowiązków.

Sirith przyjrzała się bladej powierzchni budyniu, otoczonej jeziorkiem soku

malinowego i zachichotała złośliwie. Twarz Malfoya miała niemal identyczny

kolor. Dziewczynka zaznaczyła na budyniu łyżką oczy, nos i wygięte w smutną

podkówkę usta.
- Nienawidzę cię, Malfoy! – syknęła

nienawistnie, pochylając się nad talerzem. – Ty świnio, ty szczurze...

gnojku, mięczaku... żabo uszata... wydłubię ci ślepia i wepchnę je do

gęby! – Dźgnęła budyń łyżką, aż sok prysnął na koc, a potem z

zaciętą miną powtórzyła operację kilkakrotnie. Budyń krwawił obficie

malinami...
- Ekhem... – rozległo się znaczące chrząknięcie. Sirith

znieruchomiała, z łyżką uniesioną do kolejnego morderczego ciosu. W

uchylonych drzwiach Ambulatorium stał właściciel największego imidża w

Hogwarcie. Wyglądał na odrobinę ogłuszonego.
*
Do diabła, wcale nie

miał ochoty odwiedzać tej smarkuli. Nie była obłożnie chora i

przypuszczalnie Poppy nie znajdzie powodu, by trzymać ją pod swoimi

skrzydłami zbyt długo. Jednak stanowisko Opiekuna Domu i wolne pół godziny

przed lekcją z piątym rokiem (och! uch! Potter i reszta...)

zobowiązywało przynajmniej do zapytania Pomfrey o stan zdrowia uczennicy.

Stanem zdrowia Malfoya Severus mógł się nie kłopotać – blondas zjawił

się już pod koniec śniadania, z uchem malinowo różowym, ale całym.


Severus po drodze do skrzydła szpitalnego nie myślał zupełnie o

smarkatej Lestrange (układał w myślach plan zajęć lekcyjnych), ale nawet

gdyby o niej rozmyślał, z pewnością nie wyobraziłby sobie sceny, w której

jedenastoletnia zbrodniarka z obłędną furią malującą się na twarzy pastwi

się nad jakimiś szczątkami, używając w tym celu błyszczącego złowrogo

narzędzia. Dopiero po paru sekundach przerażony Mistrz Eliksirów zorientował

się, że czerwone plamy na pościeli nie są bynajmniej krwią, a rozbabrana

masa na tacy to nie ludzki mózg. Z pewnym wysiłkiem wziął głębszy oddech i

odchrząknął.
Lestrange zamarła, jak fotografia z „Proroka

Codziennego”. Brakowało jej tylko ramki i podpisu: MŁODOCIANA

MORDERCZYNI.
- Nie lubisz budyniu, Lestrange? – zapytał Snape

chłodno.
- E... – powiedziała niepewnie i spojrzała w talerz.

– Chyba nadal jest dobry.
Po czym spokojnie zaczęła jeść, jakby

nigdy nic.
Snape usiadł na krześle obok łóżka, sprawdziwszy przedtem, czy

nie ma na nim plam z soku.
- Głupio zrobiłaś, rzucając się publicznie na

Malfoya – odezwał się półgłosem.
Lestrange wzruszyła

ramionami.
- Miałam mu darować? I tak widzę, że większa połowa starszych

się przed nim płaszczy, a młodsi to się wszyscy boją – odparła,

przerywając na moment pałaszowanie budyniu.
- Nie mówi się „większa

połowa” – poprawił Severus automatycznie, marszcząc brwi.

– I nie twierdzę, że miałaś położyć uszy po sobie, tylko załatwić tę

sprawę inaczej. Na przykład przyjść do mnie. W końcu jestem Opiekunem Domu,

tak czy nie?
Sirith popatrzyła na niego z chłodem w szarych oczach.
-

I co by mu pan zrobił? Zlałby go pan, profesorze?
- W Hogwarcie nie bije

się uczniów – rzekł Snape równie zimno.
- Nieee..? – Uniosła

brwi, naśladując jego własną ironiczną minę.
Severus nie zmienił wyrazu

twarzy, ale czuł, że wypływa mu na policzki zdradliwy rumieniec zażenowania.

Lestrange trafiła w sedno jego największego problemu. Ją uderzył, natomiast

niewiele mógł zrobić temu rozwydrzonemu szczeniakowi, póki stał za nim jego

tatuś. I prawdę powiedziawszy, największą satysfakcję sprawiłoby mu chyba

właśnie spuszczenie panu Prefektowi solidnych batów.
- Cokolwiek mu

zrobię, na pewno nie będzie to odgryzanie ucha – powiedział sucho.

– To nie nasz styl, Lestrange. Nie nasze metody. MY jesteśmy

inteligentni.
- My?
- Wyobraź sobie, że lew rzuca się na myśliwego. Co

wtedy się dzieje? – odpowiedział Severus pytaniem na pytanie.
-

Zjada go? – powiedziała Sirith.
- Zostaje zastrzelony. –

Snape uśmiechnął się wrednie. – Taka jest odwaga lwa, odwaga

Gryffindoru. Rzucają się na oślep i dostają po łbie. Filozofia węża wygląda

inaczej. Węże czają się w trawie. Są mądre i przewidujące, kąsają znienacka

i znikają. Jak myślisz, dlaczego Tiara przydzieliła cię akurat do domu

Slytherina? Ten śmieszny kapelusz nie rzuca kostką, ani nie liczy

„ene-due-rabe...” Jeśli dostałaś się do Domu Węża, to znaczy, że

masz po temu odpowiednie predyspozycje. Nie zachowuj się więc jak durny lwi

szczeniak. Jeżeli już chcesz broić, to przynajmniej rób to

inteligentnie.
Sirith skinęła powoli głową, patrząc w niego jak w obraz,

aż poczuł się nieswojo. Właściwie po jakie licho robił cały ten wykład

głupiej jedenastolatce?
- Aha, znaczy, jak chcę się zemścić na Malfoyu,

to mam to zrobić inteligentnie, żeby mnie nikt nie złapał?
Snape

ukradkiem zgrzytnął zębami.
- Mówię teoretycznie. Nie waż mi się mścić

na Malfoyu! Zemsta na Malfoyu jest rzeczą głupią i niebezpieczną. Jak

zresztą mogłoby ci się to udać, póki są z nim jego rozrośnięci towarzysze?


- Ale ucho mu nadgryzłam – odparła Siri z nieubłaganą logiką. W

jej głosie brzmiała wyraźna satysfakcja.
- Owszem – prychnął

Severus. – I teraz siedzisz tu z okładem na ramieniu i zawieszona. A w

sprzyjających warunkach Goyle mógłby ci wyrwać rękę.
- Jak troll...

– mruknęła Siri pod nosem.
- Nigdy nie popierałem przemocy

fizycznej. Nade wszystko przedkładam metody psychologiczne, drogie dziecko

– rzekł Snape kwaśno, podnosząc się z krzesła. – A przy

okazji... Masz tygodniowy szlaban w pracowni Eliksirów. Może mycie probówek

trochę cię uspokoi.
- U pana? Super, fajnie i cool! – wrzasnęła

dziewczynka z zachwytem. – Dziękuję!
Snape oniemiał. Z kamienną

twarzą, ale w stanie mentalnego paraliżu, wydostał się z Ambulatorium i

dopiero na korytarzu zaczął głęboko oddychać. Potwornie chciało mu się

palić. Z miną maniaka zaczął ssać dla uspokojenia wyciągnięty z kieszeni

ołówek. Miał złe przeczucie, że tej małej uda się to, czego nie zdołał

osiągnąć Czarny Lord, Wielka Trójca ani ładnych parę pokoleń smarkaczy

– wykończy go psychicznie.
Zastanawiało go też coś innego.

Oczywiście nic przerażającego nie było w widoku bachora znęcającego się nad

talerzem budyniu. Cała sytuacja była wręcz komiczna. Severus sam nie

wiedział w pierwszej chwili, co właściwie sprawiło, że zimny dreszcz

przebiegł mu wzdłuż krzyża. Jednak czuł tępe ostrze złego wspomnienia gdzieś

w okolicach serca. Lestrange... oczywiście, Lestrange’ów w Anglii

można było liczyć w setki, a we Francji pewno w tysiące. Sirith Herma

Lestrange z Fogbell nie miała nic wspólnego z TYMI Lestrange’ami. Nie

mogła mieć! Nie mogła...? A jednak przez dwie koszmarne sekundy widział

nałożoną na dziecinną buzię tej cholernej dziewuchy inną twarz – twarz

dojrzałej kobiety, z identycznym wyrazem gniewu i szaleństwa. Już wiedział,

kogo mu przypominała: blond wersję Bellatrix Lestrange, która od szesnastu

lat odsiadywała wyrok w Azkabanie. Na szczęście prosta arytmetyka dawała

oczywistą, logiczną i przynoszącą wielką ulgę odpowiedź – to NIE była

jej córka.
W przeciwnym wypadku nie dawałby za życie Draco Malfoya nawet

jednego knuta.
*
Niestety, Sirith musiała nadrobić wszystkie

opuszczone tego dnia lekcje. Co sprawiło, że o dziesiątej wieczorem jeszcze

siedziała w pokoju wspólnym, kończąc przepisywanie śmiertelnie nudnych

notatek z historii magii. Slytheriński narybek zaczął rozpełzać się do

swoich sypialni; nawet zacięta rozgrywka w Eksplodującego Durnia skończyła

się przy wtórze potężnego ziewania, a wreszcie w długim salonie pozostała

tylko Siri i rudowłosa dziewczyna z piątego roku, zawzięcie kująca materiały

do SUMów. Siri zerkała na nią z mimowolnym szacunkiem. Alexa Toran była

dziewczyną słusznej postury, jak na swój wiek. Grała w drużynie quidditcha

na pozycji pałkarza, a jej zabójcze ciosy i cięty język sprawiały, że nawet

klub wielbicieli Malfoya odnosił się do niej z niechętnym respektem. Jej

przydomek - El Toro – był wielce znaczący. Tym większe było zdziwienie

Sirith, kiedy usłyszała:
- Hej, mała... łap!
Zdążyła chwycić w

powietrzu jakiś przedmiot i dopiero wtedy stwierdziła, że jest to batonik.

El Toro spojrzała na nią życzliwie.
- Byłabyś niezłym szukającym. Masz

refleks.
Na opakowaniu batonika była co prawda namalowana mrówka, lecz

Alexa obgryzała identyczny smakołyk, więc Siri spróbowała swojego. Okazał

się dość kwaśny.
- Chcesz coś ode mnie? – spytała. W życiu niczego

nie było za darmo.
Toro wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieco

kpiąco.
- Na razie nic. Ten dupek Malfoy od dawna działał mi na nerwy.

Nie dość, że bufon, to jeszcze marny gracz. Wkupił się do drużyny siedmioma

Nimbusami. Czasem się z Marcusem zastanawiamy, czy cena nie była jednak za

niska. Trzyma się na miotle jak żaba na drucie.
Sirith prychnęła

złośliwie, plując dokoła mrówkowymi okruszkami.
- W każdym razie

jesteśmy pod wrażeniem – dodała Alexa, ruszając znacząco brwiami.

– Do tej pory nikt mu jeszcze nie przylał, choć niejeden miał ochotę.

Na przykład Weasleye...
- Nikt? – zdziwiła się Sirith.
- Nikt z

uczniów – uściśliła dziewczyna, wyciągając się wygodnie na kanapie.

– Bo była jeszcze sprawa ze starym Moodym... – Nagle wybuchnęła

śmiechem i dłuższą chwilę nie mogła się uspokoić. – To było TAKIE

PIĘKNE!
Zaintrygowana Siri nie odrywała oczu od starszej Ślizgonki.

Prawdę mówiąc, czuła się wyróżniona, że jedna z „dużych”

zwróciła na nią uwagę. El Toro to w końcu nie był byle kto, a tu jeszcze

częstowała pierwszoroczną słodyczami i gawędziła przyjaźnie. El Toro też

miała imidża, chociaż oczywiście nie tyle, co Sever.
- Jaki stary Moody?

– przypomniała.
- No więc w zeszłym roku Obrony uczył nas Alastor

Moody, Auror na emeryturze. Malfoy naraził mu się jakoś, nie widziałam

początku, a każdy gadał potem co innego... w każdym razie jak przyszłam, to

Moody bawił się w jo-jo białą fretką. Okropnie piszczała. Przyleciała

McGonagall i wydarła się na niego, że męczy zwierzę. A potem się okazało, że

to transmutowany Malfoy! Jak go odczarowali, to wyglądał ścierkowato i

był na wpół uduszony.
- Cool – stwierdziła Sirith z zachwytem.

Wrażliwa wyobraźnia natychmiast wyświetliła jej przed oczami opisaną

scenę.
W tejże chwili na przeciwległej ścianie otworzył się portal

wejściowy i stanął w nim Opiekun Domu.
- Lestrange, do łóżka –

polecił sucho. – Już po dziesiątej. Toran, znalazłem dla ciebie tę

książkę o Zaklęciach Modyfikacyjnych. Zrób jutro notatki. – Podał

dziewczynie trzymany w ręku tom.
- Dziękuję, profesorze.
Czarne oczy

Severusa znów skierowały się na zbierającą podręczniki Sirith.
- Jutro o

czwartej, w sali Eliksirów – przypomniał i wyszedł.
- Co: o

czwartej? – spytała Alexa z roztargnieniem, kartkując książkę i

kierując się wolnym krokiem w stronę wejścia do dormitorium.
- Mam

szlaban za Malfoya – wyjaśniła dziewczynka.
- Nie bój się, Sever

tylko wygląda na zawsze wściekłego.
- Wiem – odparła.
Już w

zaciszu sypialni, słuchając oddechów uśpionych sąsiadek, Sirith Lestrange

wpatrywała się w ciemny baldachim nad swoim łóżkiem i wciąż na nowo

wyobrażała sobie Malfoya, zamienionego we fretkę – podskakującego na

końcu różdżki, jak futrzana zabawka na gumce. Zasłoniła sobie usta rękami,

by nie parsknąć głośnym śmiechem. Ależ musiał być przestraszony i

wściekły! Sirith przypomniała sobie, co mówił jej Sever o wężach w

trawie, a w jej głowie zaczął układać się pewien plan.

Ślizgoński.
*
Następnego ranka Severus Snape miał lekcję z pierwszym

rokiem Gryffindor - Slytherin. Nic nowego: znowu niezdarne jedenastolatki o

maślanych łapach i rozbieganych oczach, nie umiejący się skupić na

najprostszym eliksirze. Na szczęście żadnego Longbottoma, chociaż

destrukcyjne zdolności Amandy Lafferty osiągnęły niemal

„longbottomowy” poziom. W ciągu zaledwie dwóch tygodni pobytu w

Hogwarcie zniszczyła kociołek, wypaliła na wylot dziurę w blacie stołu i we

własnym bucie, oraz zamieniła kolegę z tej samej ławki w świstaka,

pomyliwszy inkantację nad eliksirem przeciwkaszlowym.
A Snape miał

wyłowić z tego grzęzawiska przeciętności i miernoty lśniący diament talentu

do delikatnej sztuki warzenia eliksirów. Severus westchnął skrycie. Od paru

lat nie nastąpiło aż tak szczęśliwe wydarzenie. Po dwóch egzemplarzach

Weasley & Weasley, nastąpiła dłuższa przerwa i pojawiła się ta Granger,

ale Granger była najlepsza ze wszystkiego w sposób wręcz nieludzki, co

trochę deprymowało Mistrza Eliksirów.
Nigdy nie zostawiał sali lekcyjnej

otwartej – zbyt wiele było tam delikatnego sprzętu i kosztownych

ingrediencji. Podczas gdy uczniowie wchodzili do środka, zauważył, że dzieje

się coś nienormalnego. Dzieciaki chichotały skrycie, zasłaniały sobie usta

dłońmi i szeptały nawzajem na ucho jakieś sekrety. Zwłaszcza gryfońska część

była niespokojna. Coś się działo... Severus ukradkiem sprawdził, czy ma

pozapinane wszystkie guziki przy szacie i czy w kącikach ust nie zostały mu

ślady pasty do zębów. Na pozór wszystko było w porządku, ale irytujące

uczucie pozostało.
Dopiero gdy sprawdzał listę obecności i doszedł do L,

odruchowo spojrzał na miejsce Lestrange i zrozumiał... Kłopotliwa smarkula

jak zwykle była rozchełstana, a pod szatą szkolną miała bawełnianą bluzę z

wielkim, rzucającym się w oczy napisem: MALFOY TO... reszta niknęła za

krawędzią stołu.
- Lestrange!!!
- Tak, panie psorze?

– Minę miała doskonale niewinną.
- Nazywanie starszego kolegi, a

do tego prefekta „świnią”, nie należy do dobrego

tonu!
Trzy czwarte klasy nie wytrzymało i zakwiczało z zachwytu.


- CISZA!! – ryknął Snape, cisza zaległa wręcz grobowa.

– Lestrange, zdaje się, że rozmawialiśmy już na ten temat.

Wstań!
Niemożliwy bachor podniósł się chętnie, z ironicznym u

śmieszkiem, przyklejonym do twarzy. Snape odczytał resztę wyzywającego

napisu na bluzie i powoli uniósł jedną brew.
MALFOY
TO


FRETKA
No, doprawdy... nie tego się spodziewał.
- Zapnij się!

– warknął z irytacją. – To nie knajpa, tylko szkoła, więc masz

wyglądać porządnie, a nie jak u... – w ostatniej chwili zdołał ugryźć

się w język. Słowo „ulicznica” nie było odpowiednie dla

jedenastoletnich uszu, choć mógłby przysiąc, że panna Lestrange znała

wszystkie jego synonimy. – Masz wyglądać schludnie – dokończył z

przymusem.
Posłusznie wykonała polecenie i lekcja dalej potoczyła się

normalnym torem. Severus mógł odzyskać równowagę ducha podczas rutynowych

czynności, czyli odejmowania punktów (Gryffindorowi) i terroryzowania

uczniów. Nawet kolejną katastrofę („Gdyby Titanica nazwali Lafferty,

zatonąłby dwa razy szybciej”) przyjął z pewną ulgą, jako rzecz nie

wykraczającą poza normę.
*
Sirith pławiła się w blasku chwały aż do

obiadu. Jak się okazało, Malfoy nie był lubiany nie tylko przez Gryfonów,

czy pewną część Slytherinu. Do pierwszoklasistki podchodzili również Krukoni

i Puchoni, by powiedzieć jej parę słów aprobaty, a niektórzy częstowali ją

cukierkami. Sukces był pełny! Oczywiście, co życzliwsze osoby ostrzegały

ją przed Klubem Uwielbiaczy Malfoya - blondas był tak wściekły, że niemal

poróżowiał, ale Siri mało się tym przejmowała. Co mógłby jej zrobić? Co

najwyżej również wymalować sobie na bladym czółku: Lestrange jest... czymś

tam. Gdyby spróbował podnieść na nią rękę, miała jeszcze w zanadrzu

opracowany perfekcyjnie numer „biedna sierotka”, który działał

na wszystkie panie z Opieki. Wyrostek z piątego roku, bijący małą

dziewczynkę, pogrążyłby się w oczach całej szkoły.
Okazało się jednak,

że nie doceniła potomka rodziny Malfoyów. Kiedy szła do łazienki, drzwi

pomieszczenia obok otworzyły się nagle (oba przybytki: męski i damski,

sąsiadowały ze sobą), kątem oka dziewczynka zobaczyła jakiś ruch, a w

następnej chwili ktoś zarzucił jej na głowę jakąś szmatę. Czyjeś ręce

chwyciły ją i wciągnęły do środka, wylądowała na twardej podłodze,

przygnieciona kolanami i rękami co najmniej paru osób.
- Dobra,

rozbierajcie ją – usłyszała stłumiony przez szmatę głos. Zawyła w

dzikim proteście, usiłując kopać. Bezskutecznie. Poczuła zimny dotyk metalu

na skórze i usłyszała odgłos prucia.
- Ale decha – odezwał się

ktoś i zarechotał paskudnie.
- Morda w kubeł, idioto! – syknął

ktoś inny.
- To ostrzeżenie, gówniaro... może być gorzej.
Szybko

było po wszystkim. Trzasnęły zamykane drzwi, oswobodzona dziewczynka zerwała

z głowy zakurzony worek, kasłając. Drżała z zimna i oburzenia, siedząc na

lodowatej posadzce męskiej toalety. Świnie!! Obleśne

świnie!! Wokoło walały się strzępy jej bluzy, pociętej na paski tak

cienkie, że nawet zaklęcie Reparo by tu nie pomogło. Na szczęście nie

zniszczyli jej wierzchniej szaty. Siri włożyła ją szybko, pozbierała

szczątki ubrania i czym prędzej uciekła z zakazanej strefy, zanim ktoś

nadejdzie, zastając ją w tak poniżającej sytuacji. Najgorsze było to, że

nawet nie mogła poskarżyć się nauczycielowi. Nie widziała żadnego z

napastników i nawet nie rozpoznała ich głosów. Mogła co najwyżej

przypuszczać, że był to sam Malfoy i jego kumple, oraz może ktoś z

pomagierów niższej rangi, na przykład Blaise Zabini.
Natomiast

pragnienie zemsty stwardniało w niej na cement. Odegra się na Malfoyu,

choćby miała nawet wylecieć ze szkoły. Nie! Skarciła się natychmiast w

myślach. Dlaczego miałaby wylecieć ona? Niech to ten mizerny gacek

wyleci! Węże atakowały znienacka i wycofywały się na czas, tak mówił

Sever. Była przecież „wężem Slytherina”, no nie? Zemści się i

nie da się przy tym złapać. W jedenastoletnim umyśle doświadczonej

mieszkanki Fogbell zaczęły obracać się liczne zębatki, kalkulujące wszelkie

„za” i „przeciw” rozmaitych pomysłów.
*
Nadal

była wściekła, kiedy o czwartej po południu zgłosiła się na odrabianie

szlabanu. Pewnym zaskoczeniem był chudy, dość blady i bardzo rozczochrany

chłopak, podpierający ścianę obok pracowni Eliksirów. No tak, słynny Harry

Potter ze swoją słynną blizną. Sirith zdążyła się już o nim nasłuchać,

chociaż nie miała okazji zobaczyć go z tak bliska. Właściwie wyglądał bardzo

zwyczajnie – imidża ani za dwa knuty – i Siri poczuła się nieco

rozczarowana. Gryfoni jak zwykle zadzierali nosa, opowiadając cuda-niewidy o

swoim bohaterze. Ledwo zerknął na Sirith, natychmiast znów spuszczając nos

na kwintę, jakby właśnie stał w kolejce po własną trumnę.
Niebawem

nadszedł Mistrz Eliksirów, otworzył pracownię i zaprosił ich do środka,

złośliwie parodiując gest odźwiernego w Banku Gringotta.
- Rozgośćcie

się. Najbliższy czas spędzicie państwo bardzo... zajmująco.


Uuuuuuu...! No pewno. Sirith rozejrzała się po zapapranej klasie i z

lekka sklęsła w sobie. Wszystkie stoły zachlapane były eliksirami, a

największy bałagan koncentrował się w okolicy oddalonej od katedry

profesorskiej – tam lepiła się również podłoga i część ściany. W

mosiężnym zlewie piętrzyła się sterta byle jak wypłukanych kolb i probówek,

czekających na umycie i ustawienie na stojakach.
- Lestrange, pan Potter

powie ci, gdzie są odpowiednie przybory. Jest doskonale w tym zorientowany

– rzekł szyderczo Snape, po czym usadowił się za biurkiem, rozkładając

na nim zwoje pergaminów z esejami do sprawdzenia.
Potter westchnął.
-

Zacznij od probówek – powiedział cicho do Siri. – Ja wezmę na

siebie stoły.
Sirith pokiwała skwapliwie głową. Wziął gorszą część

roboty, ale w końcu był od niej starszy i większy. Przez jakiś czas panowało

milczenie, mącone tylko odgłosami szorowania i zmywania, skrzypieniem pióra,

a od czasu do czasu zirytowanym prychaniem Snape’a, który widać

trafiał na jakieś wyjątkowo bzdurne fragmenty wypracowań.
- Granger...

– wymamrotał w pewnej chwili z obrzydzeniem, rozwijając dwumetrową

rolkę pergaminu. – Ta piekielna dziewucha cierpi na

słowotok.
Potterowi zadrgały ramiona, jakby z trudem ukrywał śmiech. W

końcu Snape spojrzał na zegar i wstał, zbierając swoją papierkową robotę.

Siri przez chwilę miała nadzieję, że zostaną zwolnieni z aresztu, ale

okazała się ona płonna.
- Accio różdżki! – warknął profesor,

po czym zręcznie schwycił oba magiczne przyrządy, które wyfrunęły z kieszeni

właścicieli. – Kończcie tu, i żadnej magii...
Wyszedł, zamykając za

sobą drzwi zaklęciem Clausus. Potter wykrzywił się koszmarnie w tę stronę.


- Za co siedzisz? – spytała Siri ciekawie. Ci dwaj się

najwyraźniej nie lubili.
- Wypadek na Eliksirach – rzekł chłopak

zwięźle, wskazując rozwichrzoną głową na epicentrum nieładu pod ścianą.

– A ty? Nie słyszałem jeszcze, żeby stary Snape dawał szlabany swoim.


- Daje – odparła Sirith. – Oberwałam, bo użarłam

Malfoya.
Wydawało się, jakby Pottera wypełniło nadziemskie światło.
-

Kurczę!!! – krzyknął, wymachując szczotką. – To

ty!? Ślizgonka, co pogryzła własnego prefekta! Nie chciało mi się

wierzyć.
- Malfoy to świnia i debil – oznajmiła Siri z mocą, co

zjednało jej jeszcze większą sympatię starszego chłopca.
Zaczęli

rozmawiać całkiem zwyczajnie: o nauczycielach, szlabanach i Filchu, o tym,

jak wyglądają ich pokoje wspólne (Potter raz jeden zajrzał do

slytherińskiego salonu), a w końcu o buntowniczym haśle postponującym

Malfoya. Sirith język się rozwiązał i nie wiedzieć kiedy zwierzyła się z

zajścia w toalecie. Potter spojrzał na nią ze współczuciem.
- Masz

szczęście, że cię nie pobili. Typowe dla Malfoya i reszty: atakuje od

tyłu.
- No bo wy jesteście jak lwy i zawsze głośno ryczycie –

oświadczyła dziewczynka, zgodnie ze świeżo nabytą wiedzą – a my

jesteśmy jak węże. Atakujemy od tyłu i dlatego nie obrywamy.
- No to ty

jesteś jakaś nietypowa – wyszczerzył się Potter.
- Chętnie też bym

rozebrała tego świntucha! – Sirith zacisnęła pięści. – I

puściłabym go całkiem goło przez Wielki Hall.
- Hehe... –

powiedział Gryfon, uśmiechając się do tej wizji. – Są na pewno jakieś

zaklęcia rozbierające, ale za to można wylecieć, zanim zdążysz powiedzieć

„quidditch”.
Siri skończyła zmywać i zaczęła pomagać chłopcu

w czyszczeniu ściany po wybuchu kotła.
- A jakieś klątwy, albo eliksiry?

– zapytała, tknięta nagłą myślą.
- Eliksiry to chyba są na

wszystko – odpowiedział Potter. – A jeśli taki istnieje, to wie

o nim nasz ukochany Mistrz Eliksirów... albo Hermiona.
- Za mało jeszcze

umiem – zmartwiła się Sirith. – Wiesz, ta szkoła koło Fogbell

nie była wcale za dobra, no i jestem dopiero w pierwszej klasie.
-

Pogadam z Hermioną – obiecał Potter. – Coś wymyśli. Jeśli to na

Malfoya, to przyniesie ci przepis albo klątwę na złotym talerzu. Od czterech

lat użeramy się z tym dupkiem.
*
Następnego dnia Sirith znów odrabiała

szlaban. Pracownia nie wyglądała już tak rozpaczliwie, może dlatego, że jako

ostatni mieli lekcję doświadczeni siódmoroczni. Wystarczyło przetrzeć stoły

i zamieść z podłogi rozsypane smocze łuski. Potem jednak Snape’owi

przyszło do głowy zrobić remanent składników. Z szaf zaczęły wyjeżdżać

kolejne słoje, pudełka i zawiniątka: pełne, opróżnione do połowy lub

całkowicie puste. Siri musiała dopełniać pojemniki, sortować skarabeusze

według wielkości, kroić na odcinki wybladłe od spirytusu macki kałamarnic i

robić inne, równie obrzydliwe rzeczy. Wkrótce wszędzie było pełno kłaków,

cuchnącej asofetydy i suszonego skrzeku, który z upodobaniem wysypywał się z

tekturowych pudełeczek. Sirith próbowała zagadywać Severusa, ale Mistrz

Eliksirów zbywał ją monosylabami. Z notesem w ręku i ołówkiem w zębach

przeszukiwał kolejne półki, sporządzając nowy rejestr całego tego kramu,

potrzebnego do „usidlania zmysłów” i „warzenia

chwały”. Siedziała więc sama przy stole pod oknem, oddzielając żmudnie

żabi skrzek od sfilcowanej sierści jednorożca, niczym jakiś obłożony klątwą

goblin.
Ciche stukanie w okno zwróciło uwagę dziewczynki. Uniosła głowę,

by ujrzeć na tle ciemniejącego już nieba zarys rozwichrzonej fryzury, błysk

okularów i czoło z charakterystycznym zygzakiem, przyciśnięte do szyby.

Potter położył palec na ustach. Sirith zerknęła szybko w stronę nauczyciela.

Okej, Sever nadal rył w szafie, zajęty liczeniem fiolek. Chyba coś mu się

nie zgadzało, bo wydawał odgłosy rozdrażnionego kaszalota. (Siri nie

słyszała nigdy w życiu wściekłego wieloryba, ale wyobrażała sobie, że brzmi

podobnie.) Uniosła kciuk w górę: wszystko OK. Potter ostrożnie uchylił okno

i po ukośnej płaszczyźnie podokiennika potoczyła się w dół kulka papieru.

Siri chwyciła ją chciwie. Wymiana znaczących spojrzeń i ciemnowłosa głowa za

oknem sutereny zniknęła.
Płonąc z ciekawości, dziewczynka rozprostowała

papier pod stołem. Omal nie dostała rozbieżnego zeza, usiłując jednocześnie

czytać i obserwować plecy Snape’a.
„H. to znalazła. Klątwy

są za trudne, ale to chyba możesz zrobić. Nazywa się Tempus Acid. Jakbyś coś

potrzebowała, to zostaw wiadomość w łazience Jęczącej

Marty.”
Niżej, innym charakterem pisma, wypisane były składniki

eliksiru i przepis. Zamiast podpisu widniała rzymska trójka.
Z mocno

bijącym sercem Siri wsunęła do jednej kieszeni wymięty cenny karteluszek, a

do drugiej garstkę skrzeku, który figurował na liście składników potrzebnych

do sporządzenia narzędzia zemsty. Bystro rozejrzała się w bałaganie na

stole, wyławiając przydatne drobiazgi. Humor poprawił jej się wydatnie i

nawet zaczęła cicho gwizdać. Oczywiście nie „Bad”, na którą to

melodię Sever był uczulony, tylko znacznie weselszą „Dziewczynę

Aurora”, a potem „Latający dywan o czwartej pięć”. W końcu

zaczęła nucić piosenkę, którą znała od tak dawna, że już nie pamiętała kiedy

i od kogo jej się nauczyła:
Imienia twego z mej pamięci
nie wytrze

żadne złe zaklęcie
i choćbym przeszedł dróg miliony,
zawsze w

szczęśliwe wrócę strony,
gdzie jeziornej błękit wody,
i śmiech panuje

ciągle młody.
Bo tu największe me radości
i słodki smutek w sercu

gościł...
Sirith raptem zorientowała się, że jest podejrzanie cicho

– Sever stał nieruchomo, patrzył na nią i słuchał jak urzeczony.
-

Przepraszam... – bąknęła.
Mężczyzna jakby ocknął się ze snu.
-

Nic się nie stało – mruknął niewyraźnie przez zęby. (Nadal trzymał w

nich ołówek.) – Mnie to nie przeszkadza.
Sirith podjęła trudną

melodię mugolskiego „Carribean Blue”, starając się śpiewać jak

najczyściej. No, czy ten facet nie był słodki?
*
W ciągu paru dni

zgromadziła niemal wszystko – lwia część łupu pochodziła z kradzieży

szlabanowych – lecz wciąż brakowało jej krwi smoka, zęba krokodyla

nilowego, liścia mandragory i jednej myszy. Siri zachodziła w głowę,

dlaczego pośród wielu egzotycznych składników znalazła się zwykła mysz, ale

tak czy owak tę cholerną mysz trzeba było skądś wytrzasnąć. Pozornie z tego

wszystkiego najtrudniejsza do zdobycia była krew smoka, ale okazało się, że

„trójka” jest w stanie załatwić nawet to, kiedy zdesperowana

Sirith zostawiła wiadomość w „skrzynce kontaktowej”, czyli

nawiedzonej toalecie.
Mandragory w czasie lekcji Zielarstwa nie dało się

obskubać – na każde dotknięcie sadzonki reagowały stłumionym przez

ziemię wyciem, a profesor Sprout była bardzo wyczulona na krzywdę swoich

roślinek. Nie mówiąc już o tym, że mandragory, jako rośliny potencjalnie

niebezpieczne, były pilnie strzeżone.
Natomiast wypchany krokodyl wisiał

wysoko pod sklepieniem pracowni Eliksirów i drażnił Siri niewymownie swoim

widokiem. Podczas ostatniego szlabanu zdobyła się więc na czyn zuchwały.


*
Rozdawanie szlabanów uczniom przynosiło wymierne korzyści,

natomiast pilnowanie smarkaterii, by wypełniła należycie narzucone obowiązki

i nie narozrabiała w tym czasie jeszcze bardziej, było nieco kłopotliwe.

Severus zastanawiał się, czy ukaranie tej Lestrange aż siedmiodniowym

szlabanem nie było decyzją zbyt pochopną. Ale „słowo się rzekło,

ropucha do garnka”. Zachowywała się jednak dość przyzwoicie: nie

zadawała głupich pytań, uczciwie tyrała i nie gwizdała „Bad”.

Severus zaczął żywić skromne nadzieje, że może smarkata się utemperowała i

jakoś uda się ją wychować przez te kilka lat nauki.
Był to jednak

optymizm bardzo na wyrost. Jak bardzo, wyszło na jaw podczas ostatniego

szlabanu, kiedy Severus zostawił małą przy spokojnym zajęciu sortowania

belladonny, a sam poszedł odnieść sprawdzone klasówki do swego gabinetu.

Kiedy wrócił, koszmarna smarkula balansowała na szczycie konstrukcji

zbudowanej ze stolika, krzesła i żelaznego trójnoga. Mistrz Eliksirów,

otwierając drzwi, uderzył nimi w tę karkołomną piramidę i wszystko poleciało

na niego – przy akompaniamencie rozpaczliwego krzyku.
Severus był

mężczyzną wysokim i silnym, ale bezpośrednie uderzenie niemal

czterdziestokilogramowym, żywym pociskiem (o sile rażenia wzmocnionej

meblami), unieszkodliwiłoby człowieka dużo mocniejszej budowy, zwłaszcza, że

został trafiony również w „rejony strategiczne”.
Odruchowo

chwycił w objęcia walący się na niego ciężar, rąbnął tyłem głowy o podłogę,

aż przed oczami rozlała mu się niejednolita szara mgła, w której migotały

srebrne iskierki. Przez chwilę miał wrażenie, że przybito go do posadzki

rozpalonym prętem.
Ktoś szarpał go za ubranie, a zza szarej zasłony dało

się słyszeć błagalne wołanie, w którym pojawiało się coraz więcej nut

histerii:
- Proszę pana... Panie psorze! Sever, proszę!!

Wstań!! Sever!!
Zamrugał, ogniskując wzrok. Oh!

Uh! Piekielna Lestrange klęczała nad nim, rozczochrana, bez okularów i

kredowo blada ze strachu. Po raz pierwszy ujrzał ją autentycznie przerażoną,

przedtem bywała jedynie bezczelna lub wściekła.
Westchnęła z niebotyczną

ulgą.
- Pan żyje...
- Żyję – wycedził przez zęby, podnosząc się

z trudem. – Ale ty NIE. I kto ci pozwolił mówić mi po imieniu? Coś ty

robiła tam na górze?! – zawarczał.
- Chciałam pomacać krokodyla

– odrzekła potulnie.
Severusowi opadły ramiona. Zamknął oczy i

zaczął liczyć oddechy, czując, że jeśli zaraz się nie uspokoi, dokona

dzieciobójstwa. Wciąż trochę kręciło mu się w głowie.
- Szlaban...?

– zaryzykowała dziewczyna.
- Żadnychchchch szszszlabanów –

zasyczał Severus. – Wynocha! Precz mi z oczu! Jesteś

niebezpieczna dla zdrowia fizycznego i psychicznego! W ogóle się do mnie

nie zbliżaj!
Lestrange siąknęła nosem, odszukała zgubione szkła i

włożyła je z powrotem. Wyprostowała godnie swoje półtora metra wzrostu.
-

Nie to nie! – rzuciła hardo. – Spoko, ja się nie

napraszam! Na razie. – Po czym wymaszerowała z pracowni, nadal

dumna i blada, zostawiając Severusa na podłodze, w stanie lekkiego

pomieszania. Miał nieodparte wrażenie, że coś odbyło się nie tak jak zwykle

i sytuacja chyba miała wyglądać inaczej.
*
Na szczęście tuż przed

katastrofą Siri zdążyła wyrwać potrzebny element z zębatej paszczy i teraz

spoczywał bezpiecznie w jej kieszeni. Z jednej strony była zła – w

końcu to nie jej wina, że spadła (Snape mógł nie walić drzwiami w stół); z

drugiej, było jej przykro – facet posłużył jej za materac i potłukł

się o wiele gorzej niż ona. Biedny Sever! Nic dziwnego, że był taki

wściekły. Nawet jej nie ukarał. Chociaż pewnie sobie jeszcze

przypomni...
Nadal palącym problemem pozostawał liść mandragory i owa

przeklęta mysz! W Fogbell nie byłoby to żadnym kłopotem: zwyczajnie

przeszłaby się do piekarni i zajrzała do pułapek. W Hogwarcie nie było

myszy, a w każdym razie nie widziała do tej pory ani jednej. Poza dwiema

białymi myszkami, które hodował Richard Barclay. Siri jednak nie była

przekonana, czy się nadają. W przepisie na eliksir nie było nic o kolorze

rzeczonej myszy. Poza tym ten głupi szczeniak zaryczałby się na śmierć,

jakby mu jedna zginęła.
Z ciężkim sercem odrobiła lekcje i poszła spać w

dość ponurym nastroju.
Obudziło ją klepanie w ramię.
- Szszszsz...

– usłyszała w ciemności. – Tylko się nie drzyj. Lumos...
Tuż

obok zapaliło się maleńkie jak robaczek świętojański światełko i w jego

blasku Siri zobaczyła twarz El Toro.
- Mała, jesteś potrzebna. Pójdziesz

ze mną?
- Gdzie i co za to dostanę? – spytała Siri chłodno.
- Do

szklarni. Co powiesz na torbę słodyczy z Hogsmeade?
- Okej –

mruknęła dziewczynka. – Tylko nie mrówkowe batoniki.
Serce mocno

jej zabiło. Szklarnie!!
- Ubieraj się. Zaczekam przy

wyjściu.
Sirith włożyła ubranie po ciemku, z wprawą świadczącą o niezłej

praktyce. O spory szok natomiast przyprawił ją w salonie widok dwóch

postaci, splecionych w czułym uścisku. El Toro najspokojniej w świecie

całowała się z jakimś chłopakiem! Przez moment Siri wydawało się, że to

Marcus Flint i jej żołądek wykonał niespokojny podryg. Fuuuu...! Flint

był wielkim, ponurym drabem o ciężkich brwiach i brzydkich zębach. Na

szczęście po chwili amant Alexy ukazał twarz całkiem przystojną i

inteligentną, a Siri skojarzyła z nią nazwisko: Moon.
- To jest ta nasza

tajna broń? – spytał chłopak półgłosem.
- Nie inaczej –

wyszczerzyła zęby El Toro. – Jazda, cukiereczki! Bo nam zamkną

sklepik.
Siri zauważyła, że oboje mają na sobie spodnie kombinezony do

quidditcha: przylegające do ciała i czarne. Idealne na nocną robotę. Widać

nie byli nowicjuszami. Na szczęście jej ubranie również było ciemne.


Korytarze tonęły w półmroku. Biegli na palcach, zmierzając do bocznego

wyjścia, prowadzącego na boczny dziedziniec i w okolice roślinnego królestwa

madam Sprout. Moon prowadził, za nim sunęła El Toro, a miniaturowy pochód

zamykała Sirith, usiłując nadążyć za długonogimi nastolatkami. W pewnej

chwili chłopak zatrzymał się jak wryty, zagradzając im drogę łokciem. Siri

zobaczyła, jak robi gest, który mógł znaczyć tylko jedno: Kryć się!!


Toran błyskawicznie wcisnęła się do płytkiej niszy, kryjąc się za

stojącą tam zbroją. Moon wskoczył na balustradę galerii, przyciskając się

plecami do kolumny – w półmroku wyglądał jak dziwna, mroczna rzeźba.

Siri skuliła się i schowała pod niską ławeczką. Ze swej kryjówki mogła

dojrzeć fragment korytarza. Posłyszała nierówne, szurające kroki, gardłowe

chrząkanie i w polu jej widzenia pojawiły się zniszczone buty Filcha. A

niech to!
Przekręciła ostrożnie głowę, próbując zobaczyć Moona.

Chłopak usiłował przesunąć się jak najdalej za kolumnę i był o włos od

upadku piętro niżej – na twarde marmurowe płyty. Nagle gdzieś dalej

dało się słyszeć przeciągłe i jakby poirytowane kocie miauczenie. Filch

natychmiast pospiesznie zawrócił, szurając swoimi buciorami.
- Już idę,

Pani Norris! Już idę... – zaskrzeczał. – Przeklęte

bachory...
Moon odetchnął bezgłośnie, łapiąc się dramatycznym gestem za

serce. Ku zaskoczeniu Siri, Alexa nie wyłoniła się zza zbroi, lecz z

bocznego korytarzyka. W milczeniu uniosła kciuk w górę i poszli dalej. Już

na zewnątrz chłopak entuzjastycznie ucałował dziewczynę w policzek.
-

Łał... no już myślałem, że nas nakryje. Przysiągłbym, że to ta piekielna

kocica miaukotała! W życiu bym nie zgadł, że to ty.
- Miałam cztery

lata praktyki – odparła wesoło El Toro, a Sirith zanotowała w pamięci,

że należy zdobyć nową, przydatną umiejętność.
Ominęli główne wejście

szklarni. W mętnym świetle, lśniącym na wierzchołku różdżki, El Toro

pokazała młodszej dziewczynce mały lufcik w szczycie przeszklonej budowli.


- Nie ma co próbować otwierać drzwi, bo Flitwick założył zabezpieczenia

i byle zaklęcie nic tu nie pomoże, a jeszcze możemy uruchomić Klątwę

Nadzoru. Ale tutaj nic nie ma. Możesz spróbować wejść przez to

okienko?
Siri oceniła wielkość lufcika. Pozornie nie mogło przejść przez

niego nic, prócz dużego kota. Jednak doświadczenie mówiło jej, że jeśli

zdoła przecisnąć tamtędy głowę, reszta zapewne też się zmieści.
- Spoko

– orzekła z determinacją. – Powinnam przejść, ale bez kurtki,

swetra... i bez spodni – dodała mniej pewnie. – Jest

zimno...
Była połowa listopada i na dworze panował przenikliwy chłód,

mimo, że noc była dość pogodna.
- Dołożę ci cukrowe pióro –

mruknęła Alexa.
- Okej – westchnęła Siri, ściągając kurtkę i

natychmiast warknęła na chłopca: - Nie gap się!
- Nie mam na co

– odburknął.
- Szafa, w której Sprout trzyma nasiona, jest

zamknięta zwyczajnie, wystarczy zwykłe Alohomora – wyjaśniała

tymczasem El Toro rzeczowo. – Weź z niej woreczek z napisem

„Herba Scriptor” i butelkę podpisaną „Alo Hortus”.

Zapamiętasz?
- J-jasne. Her-rba sk-kriptor i alo hort-tus –

powtórzyła Siri, trzęsąc się z zimna w podkoszulku i majtkach.
- Janus,

podsadźmy ją, zanim zamarznie.
Dwoje piątoklasistów podniosło

dziewczynkę bez wysiłku, jak piórko. Siri, z różdżką w zębach, uchwyciła

krawędź okienka i wśliznęła się do środka jak wąż. Z pewnym trudem

przekręciła się, by spaść na nogi. Szczęśliwie nie trafiła na żadne

doniczki. W środku było, na szczęście, dużo cieplej. Szafa, drzwiczki,

woreczek, butelka... nic prostszego, bułka z masłem. Przy blasku bardzo

słabego Lumos, Siri odszukała półkę ze śpiącymi mandragorami i zdecydowanym

ruchem urwała jeden liść. Rozległ się stłumiony wrzask, jakby skrzywdzony,

marudny dzieciak wył w puchową poduszkę. Schowała liść za koszulkę, obok

wcześniejszych łupów.
Trudniej było dostać się do lufcika z tej strony

bez pomocy towarzyszy, ale tu mogła wejść na brzeg stołu. Janus Moon złapał

ją z drugiej strony, zanim spadła na głowę.
- Wielki Merlinie... –

stęknął. – Czy ty masz w ogóle jakieś kości? Ta dziura jest wielkości

talerza.
Niewiele przesadzał.
- Jesssttttemmm wwwęższszszemmm

Slyth...rina – wymamrotała Siri w odpowiedzi, podczas gdy El Toro

naciągała na nią pospiesznie kolejne części odzieży.
- Po co... wam to?

– wysapała, gdy pospiesznie wracali do zamku.
- Tajemnica!

– parsknął śmiechem Janus. – Dowiesz się za trzy dni, na meczu z

Gryfonami.
Na szczęście tym razem nie spotkali już ani Filcha, ani jego

kotki. Snape’a, który często włóczył się po Hogwarcie jak jeszcze

jeden smętny duch, również nie było nigdzie widać. Zmęczona, ale ogromnie z

siebie zadowolona Sirith zasnęła jak kamień, gdy tylko przyłożyła głowę do

poduszki. Pod jej materacem spoczywały bezpiecznie wszystkie ingrediencje.

Pomijając oczywiście mysz, ale miała już koncepcję, jak ją zdobyć. Poza tym

przechowywanie myszy w łóżku – czy to żywej, czy nie – budziło w

niej pewne opory.
*
Gdyby ktoś następnego ranka po śniadaniu trafił

przypadkiem w okolice kantorka Argusa Filcha, mógłby zaobserwować

zdumiewającą scenę. Drobna blondyneczka w sfatygowanych skórzanych

legginsach kucała naprzeciwko sfilcowanej szarej kotki i obie mierzyły się

spojrzeniami zawodowych pokerzystek. Dziewczynka trzymała w dwóch palcach

plaster szynki, dyndając nim kocicy przed nosem.
- Nie targuj się

– warknęło dziecko, robiąc „snape’ową” minę. –

To dobra cena za jedną mysz. Tylko ma być świeża.
- Mrroooh –

oświadczyła kotka ozięble.
- Okej, dwa kawałki, ale drugi później, jak

przyniesiesz mysz do kibla Jęczącej Marty. I nie oszukuj, bo nie zrobimy już

więcej żadnych interesów.
- Mrau – zgodziła się kocica, biorąc

szynkę i oddalając się z godnością, na sztywnych łapach.
Siri wstała,

wycierając o spodnie zatłuszczone palce.
- Okej – powtórzyła.

– Najtrudniejsze załatwione. Malfoy, zacznij skreślać dni w

kalendarzyku.
*
W porównaniu z wysiłkiem, włożonym w zbieranie

składników, samo warzenie eliksiru Tempus Acid było dość łatwe. Po prostu

wszystko trzeba było wrzucać do wrzątku w ściśle określonej kolejności oraz

w dokładnie mierzonych odstępach czasu. Siri pożyczyła od Alexy zegarek ze

stoperem i przemyciła wszystkie potrzebne rzeczy do siedziby Jęczącej Marty,

która była najlepszym miejscem do tego rodzaju przedsięwzięć. Tak

przynajmniej twierdziła sama lokatorka, zadowolona z czyjegoś towarzystwa w

toaletowej samotni. Siri ułożyła sobie wszystkie składniki w rządku,

rozpaliła pod kociołkiem, po czym, ze wzrokiem wlepionym w tarczę zegarka,

wrzucała je kolejno do środka. Z pewnych względów czas pełnił tu kluczową

rolę. Eliksir nabrał siarkowo żółtej barwy, wyglądał normalnie – czyli

równie podejrzanie jak wszystkie magiczne mikstury. Dziewczynka zgodnie z

instrukcją przelała go do rozpylacza, który został jej od czasu sławetnego

zapalenia gardła. Pozostawało iść do El Toro, oddać jej zegarek i wprowadzić

w czyn kolejny punkt planu.
*
Odnalezienie dziewczyny okazało się

trudnym zadaniem. Po długim dopytywaniu się, w końcu Siri przydybała ją na

szczycie wieży Sinistry. Toran tkwiła przy jednym z mniejszych teleskopów,

jednak nie był on skierowany na wschodzący właśnie księżyc, lecz w dół - na

jeden z budynków.
- Siema, Toro.
- Bry, mała – mruknęła Alexa,

nie odrywając oka od okularu. – Hehe... Co za

widoczek.
Zaintrygowana Sirith czym prędzej skierowała stojącą obok

lunetę w tym samym kierunku. W krągłym obrysie obiektywu przepłynęły jakieś

niewyraźne, mroczne kształty, a między nimi dość jasna plama. Dziewczynka

nastawiła ostrość i przed jej oczami (a raczej jednym okiem) ukazało się

oświetlone okno męskiej szatni Ravenclawu. Półnagi kapitan drużyny, Roger

Davies, właśnie okładał ręcznikiem jednego z kolegów, który nie pozostawał

mu dłużny.
- Podglądasz gołych chłopaków? – zdumiała się Sirith.


- Myślałam, że chodzisz z Janusem – dodała z lekkim potępieniem.

Zainteresowania El Toro wydawały jej się równie egzotyczne, jak obyczaje

buszmenów z kością w nosie. Czy ona sama na piątym roku też zgłupieje do

tego stopnia?
- Chodzę – odparła Toran z kamiennym spokojem,

wzruszając ramionami. – I nie podglądam, tylko szpieguję poczynania

przeciwnika. Davies zawsze rysuje na tablicy schematy, jak później omawiają

trening. Nie moja wina, że przedtem się myją i przebierają.
Siri miała

ochotę spytać, czy El Toro ma ją za kretynkę, ale ugryzła się w język.

Akurat teraz potrzebowała wyjątkowej przychylności starszej koleżanki.
-

Co szykujecie z Moonem na mecz? – zagaiła.
- Zobaczysz jutro

– rzekła niewzruszenie Alexa, co nawet wzbudziło pewien szacunek Siri.

El Toro umiała trzymać język za zębami.
- Mogę zajrzeć do waszej szatni

jutro? – zapytała Sirith tonem na wpół obojętnym, choć serce jej

waliło jak młotem. – Nigdy nie widziałam jak jest w środku. Mogę?
-

Dobra – zgodziła się pałkarka. – Zajrzyj o wpół do drugiej.

Przychodzimy z Jess przed chłopakami, żeby się przebrać w spokoju.


*
Szatnia drużyny quidditcha spodobała się Sirith. Na jednej ze ścian

wymalowano herb szkoły z mottem „Draco dormiens nunquam

titillandus”, obok wisiał srebrno-zielony sztandar Slytherinu i dużo

błyszczących plakietek, upamiętniających wygrane mecze. Po przeciwnej

stronie znajdowała się duża tablica, służąca pewnie Marcusowi Flintowi do

rysowania schematów podczas omawiania taktyki; a wokoło niej mnóstwo

fotografii, na których kręcili się zielono odziani zawodnicy.
Toran i

obrończyni - Jessica Boyd, pomagały sobie wzajemnie przy zakładaniu

ochraniaczy, paplając jednocześnie o grze, pogodzie, jutrzejszych lekcjach i

walorach fizycznych zawodników ze wszystkich czterech drużyn. Sirith

słuchała tego jednym uchem. Pod wysoko umieszczonymi oknami stał rząd

szafek. Wzrok Sirith Lestrange przesuwał się po tabliczkach z nazwiskami:

Flint, Warrington, Moon, Pucey, Toran, Boyd...
- Idziemy się rozprostować

na boisko – powiedziała wreszcie Jessica. – Wyjdź, zanim

przyjdzie Flint i reszta.
- Okej – odparła Siri, udając, że jest

bardzo zajęta oglądaniem zdjęć.
Kiedy dziewczęta wyszły, jej oczy

natychmiast wróciły do ostatniej szafki, podpisanej

„Malfoy”.
*
- To skandal!! Po prostu

skandal!! – grzmiała Pomona Sprout. Stała na trybunie obok

Severusa Snape’a, wskazując oskarżycielskim gestem w dół, na boisko.

Beznamiętny wzrok Mistrza Eliksirów podążył w tym kierunku. Trawa pożółkła

już nieco od chłodu i nocnych przymrozków, więc tym bardziej odcinało się od

niej jaskrawo zielone hasło, wypisane za pomocą sporej wielkości roślin,

przypominających potargane anemony, z których wyrastały grube, poskręcane

pędy, wyginające się w litery.
NA BOJISKU NASZA PIŁKA NAKOPIEMY LWOM DO

TYŁKA
- Masz rację, Pomono – rzekł chłodno Severus. – To

prawdziwy skandal, muszę porozmawiać z moimi podopiecznymi na temat

ortografii.
Twarz madam Sprout poczerwieniała, upodabniając się do

podwiędłego jabłka.
- Wiesz, co to jest, Severusie?!
Opiekun

Slytherinu w geście zastanowienia przyłożył szczupły palec do wydatnego

nosa.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, jest to Herba Scriptoris, zwana

także popularnie „literową sałatą”. Pospolita ozdoba

przydomowych ogródków – wyjaśnił z łagodną drwiną.
- Raczej

niezbyt kosztowna – dodał uszczypliwie.
- Wartość nie ma tu nic do

rzeczy, Severusie! W mojej szklarni dokonano kradzieży. Liczy się fakt.

Zginął także preparat przyspieszonego wzrostu. W dzieciach budzą się

zbrodnicze instynkty, a ty sobie to lekceważysz!
Snape zesztywniał.


- Pomono, nie uważam, by drobną kradzież należało umieszczać na tej

samej półce, co tortury i zabójstwa. Istnieje takie słowo jak

„wykroczenie”. Zapewniam cię więc, że postaram się odszukać

autorów tego występku i odpowiednio ukarać. Jeżeli to wszystko, pozwól, że

wrócę do uczniów.
Nad boiskiem krążyły leniwie Toran i Boyd, wesoło

machając do wszystkich dokoła. Wydawały się być w świetnych humorach, w

przeciwieństwie do zawodniczek Gryffindoru. Johnson, Spinnet i Bell wisiały

w powietrzu obok siebie, z identycznie skrzyżowanymi na piersiach ramionami.

Mecz zapowiadał się ostro. Z szatni wysypały się męskie części obu drużyn.

Gryfoni dopiero po wzbiciu się w powietrze, mogli w pełni ocenić ów

psychologiczny sabotaż, dokonany za pomocą niewinnej roślinności. Widzowie

na trybunie Slytherinu nie posiadali się z radości. W innych Domach panowało

poruszenie. Marcus Flint ironicznie zasalutował Angelinie Johnson, która

ukradkiem pogroziła mu pięścią.
Gwizdek Margerity Hooch dał znak, że

zawodnicy mają zająć pozycje. Kapitanowie podali sobie ręce na środku

boiska, ponad sałatowym hasłem. Snape dałby głowę, że padły tam jednocześnie

niecenzuralne groźby, lecz odległość była zbyt duża, by usłyszeć cokolwiek.


Drugi gwizdek – piłki poszły w górę. Flint natychmiast przejął

kafla. Lee Jordan zaczął komentować rozgrywkę głosem wzmocnionym zaklęciem

Sonorus.
Snape śledził grę z zainteresowaniem. Sam nigdy nie grał

– nawet w szkole – ale fascynowała go strona taktyczna meczu.

Poza tym każdy zdobyty punkt zbliżał jego Dom do zaszczytu otrzymania

Pucharu. Może w tym roku wreszcie uda się przywrócić dobrą passę, przerwaną

pojawieniem się tego cholernego Pottera. Snape popatrzył na szukającego

Gryfonów i nieznacznie zgrzytnął zębami. W tym chłopaku irytowało go

absolutnie wszystko, aż sam się sobie czasem dziwił: sposób poruszania się,

mówienia... kretyńska fryzura na sztorc i to idiotyczne podobieństwo do

Jamesa... Syn był zupełnie tak samo bezczelny, zarozumiały i egotyczny jak

ojciec.
Drużyna Slytherinu była dobra i miała świetny sprzęt, dzięki

hojności Malfoya seniora. Nimbusy 2001 przewyższały o dwie lub nawet trzy

klasy Zmiataczki Gryfonów. Malfoy wręcz rozmazywał się w oczach, kiedy

przemierzał wszerz i wzdłuż przestrzeń nad boiskiem w poszukiwaniu znicza.

Był całkiem niezłym szukającym, chyba równie dobrym jak poprzedni –

Higgs. No ale był jeszcze Potter... Severus znów posłał mu nienawistne

spojrzenie. Potter na swojej Błyskawicy. Black chyba oszalał, kupując temu

gówniarzowi coś takiego na Gwiazdkę! Severusowi aż skręcał się żołądek z

nerwów, kiedy przypominał sobie, ile to „coś” kosztuje. Nad

boiskiem fruwało sobie roczne wynagrodzenie Mistrza Eliksirów. Ciekawe, czy

ten szczeniak zdaje sobie sprawę, co ma pod tyłkiem?
Tymczasem Potter to

unosił się w powietrzu jak jastrząb czyhający na mysz, to znowu

błyskawicznie zmieniał miejsce, unikając tłuczków. Wykonywał kilka

niewiarygodnych nawrotów wokół boiska i znów zawisał na całe minuty.

Poruszał się z naturalnością rekina, pływającego w oceanie.
Severus go

nienawidził.
Moon i Toran parokrotnie próbowali unieszkodliwić tę

gryfońską primadonnę quidditcha, lecz bezskutecznie. Mimo wszystko punktacja

wyglądała dobrze – Snape spojrzał na tablicę wyników –

pięćdziesiąt do dwudziestu. Ronald Weasley, który zastąpił Olivera Wooda na

pozycji obrońcy, nie był najlepszym nabytkiem. Brakowało mu doświadczenia i

sprawiał wrażenie, jakby przeszkadzały mu własne ręce i nogi. „Tym

lepiej dla nas” pomyślał Severus z zadowoleniem, szukając wzrokiem

Malfoya.
W tym momencie jego zadowolenie roztopiło się w nagłym uczuciu

niepokoju. Ze slytherińskim szukającym działo się coś niedobrego. Wpierw na

boisko sfrunęły z łopotem wielkie kawały jego zielonej szaty wierzchniej.

Zdumiony chłopak wykonał nagły ruch i z ramienia spadł mu ochraniacz. A

raczej części ochraniacza. Na domiar złego w tej samej chwili w żebra trafił

go tłuczek. Malfoy stracił panowanie nad miotłą, ręce - nagle uwolnione z

rozpadających się rękawiczek – ześliznęły mu się z trzonka i chłopak

zawisł pod spodem, zaczepiony tylko nogami.
Severus zerwał się ze swego

miejsca. Widział, jak na jego podopiecznym dosłownie rozpada się na strzępy

czarny kombinezon. Tumult na boisku jak nóż przeciął srebrzysty dźwięk

gwizdka Hooch. Severus omal nie spadł ze schodów, zbiegając na dół. Po

drodze przez sekundę widział małą Lestrange, na twarzy której przestrach

mieszał się z czystą euforią. Nie miał czasu by nad tym się

zastanawiać.
Malfoy zdołał wylądować – niezdarnie, waląc kolanem w

ziemię. Z wrzaskiem rzucił się ku szatni, po drodze gubiąc resztki odzieży.

Severus wpadł do środka tuż zanim, akurat na czas by ujrzeć, że na chłopcu

rozłażą się także slipki, a na jego skórze wykwitają rozległe plamy

brzydkiego zaczerwienienia.
- Pod prysznic!! – krzyknął,

chwytając Dracona za łokieć, przemocą wpychając do kab
Toroj
*
Sirith Lestrange zapukała do drzwi

gabinetu Snape’a. Oczywiście, wezwanie do Opiekuna Domu raczej nie

należało do rzeczy szczególnie przyjemnych (kto wie, może zdecydował się

jednak wrócić do sprawy krokodyla?) ale Siri miała głębokie przekonanie, że

jeśli chodzi o Malfoya, jest absolutnie czysta. Rozpylacza również już się

pozbyła. Efekt był super cool, chociaż nie do końca taki, jak sobie

wyobrażała. Początkowo zamierzała przyczaić się gdzieś w szatni i spryskać

eliksirem zwykłe ubranie Malfoya, kiedy już chłopcy wyjdą na boisko.

Zaklęcie miało zadziałać dopiero przy kolacji. Potem jednak zmieniła zdanie,

licząc, że efekt będzie bardziej widowiskowy. Faktycznie był. Naprawdę się

wystraszyła, kiedy Malfoy o mało nie zleciał z miotły. Chciała go ośmieszyć,

ale nie zabić. Tu trochę nie wyszło. Za to cała szkoła dyskutowała z

podekscytowaniem o tym zajściu, a co poniektórzy robili złośliwe uwagi o

malfoyowej bieliźnie. Czuła się WIELKA i napompowana satysfakcją.
-

Proszę! – usłyszała, więc weszła, przybierając ugrzecznioną

„minę numer sześć”.
Sever siedział, jak zwykle, za

biurkiem.
- Powiem krótko – odezwał się, łącząc końce palców i

spoglądając na dziewczynkę jak na wielkiego robala – wiem, że to

ty.
Siri zrobiło się zimno. Płynnie z miny „grzeczna

dziewczynka” przeszła do „umiarkowane

zainteresowanie”.
- Też wiem, że ja to ja – odparła uprzejmym

tonem.
Nie zmieniając wyrazu twarzy, Sever rąbnął dłonią w stół, aż

podskoczyła.
- Nie wygłupiaj się, Lestrange. Na mnie to nie działa. Nie

jestem z Towarzystwa Dobroczynnego – rzekł lodowato.
- Nic nie

zrobiłam.
- Miałaś żal do Malfoya. Nikt prócz ciebie nie wchodził do

szatni. A do Tempus Acid potrzebny jest ząb krokodyla. Przyłapałem cię wtedy

na gorącym uczynku. Lepiej się przyznaj, bo jak jeszcze raz mi wciśniesz

jakąś głodną gadkę, to nie ręczę za siebie.
Mrugnięcie.
Krok w

tył.
Snape prychnął z irytacją.
- Przestań. W Hogwarcie nie bije się

uczniów.
Siri wzięła bardzo głęboki oddech.
- Pan nie ma żadnego

dowodu. Pan się tylko coś domyśla, a za domyślanie się nie może być żadnej

kary – oświadczyła.
Długie minuty mierzyli się nawzajem wzrokiem.

Sirith wydawało się, że imidż Severa wypełnia cały pokój. Czuła się jak osa,

która uwięzła w słoiku z syropem.
- Czy słyszałaś kiedyś o Bellatrix

Lestrange? – spytał niespodziewanie.
Kompletnie zaskoczona,

potrząsnęła głową.
- To była piękna dziewczyna – ciągnął Sever

lodowato. – Teraz jest zapewne dużo mniej piękna. Po szesnastu latach

w Azkabanie odchodzi nie tylko uroda, ale też zdrowe zmysły. Pewnie teraz

jest brzydka i obłąkana. A zaczynała podobnie jak ty, panno Lestrange numer

dwa: od nienawiści i od oglądania się tylko na własną korzyść. Ludzie,

którzy tak zaczynają, bierze do siebie Czarny Lord, a potem zwykle marnie

kończą. Pragniesz kariery Śmierciożerczyni, Lestrange?
Siri znów

potrząsnęła głową przecząco. On chyba zwariował... co ma jedno wspólnego z

drugim?
- Działałaś na szkodę własnego Domu, Lestrange. Zawiodłaś

zaufanie współtowarzyszy, oszukałaś ich. Tiara przydzieliła cię do

Slytherinu, ale ty najwyraźniej uważasz, że nadal jesteś sama jedna. Mamy

stworzyć dla ciebie osobny dom? Mecz został unieważniony. Pięćdziesiąt

punktów, które zdobyła nasza drużyna, poszło na grzybki. Tyle wynosi twój

dług, który powinnaś odrobić. Idź i zacznij pracować dla dobra wszystkich.

Będę cię obserwował. Żegnam.
Tego faceta można było tylko uwielbiać, albo

nienawidzić do grobowej deski. Po prostu nie zostawiał żadnego luzu.


*
Kiedy smarkata wychodziła, była blada jak papier. Może w końcu coś

do niej dotarło. Severus przetarł zmęczone oczy. Wstał i poszedł do własnej

kwatery, do łazienki, by przemyć twarz. Cholera, od tej parszywej roboty

gorsze były tylko akcje Czarnego Kręgu. Lestrange, Lestrange... po co on w

ogóle wygłaszał umoralniające mowy do smarkuli, która zapewne rozumiała

wyłącznie system kija i marchewki? Ale on przecież też był taki –

pamiętał to wystarczająco dobrze – nastolatek, który czuł się nie

tylko samodzielny, ale wręcz stary i zgorzkniały. I zostało mu to aż do

dziś.
- Sev, powinieneś się wgrać do kryształowej kuli i słuchać własnych

mądrości – mruknął z ironią do lustra. – Zwłaszcza tego kawałka

o nienawiści.
- Bałwan – odrzekło jego odbicie z łagodnym

politowaniem.

Koniec (tymczasowy)


Nivery
To również czytałam na Mirriel i muszę

przyznać, że w stu procentach Toroj jest urodzoną pisarką. Świetne.
Atina
Wielkie brawa się należą!
Dziwi mnie

ogromnie, dlaczego tu tak malo komentarzy. Z reguły nie czytam ficków, a co

do komentarzy, to w moim wydaniu pojawiają się naprawdę rzadko, ale poczułam

się wręcz zoobowiązana, żeby to skomentować.
To jest świetne!

Baaaaardzo fajnie się czyta i naprawdę ciekawy pomysł. Zainspirowałaś mnie

do przeczytania pierwszej i trzeciej części.

Powodzenia w dalszym

pisaniu.
!@ Cho Chang @!
to jest na serio cool,

bardzo mi sie podoba tresc!!!!
a co do bledow nie zwracam

na nie uwagi bo sama je robie wiec... SPOKO!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
A PO ZA TYM JEST BARDZO
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.