Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: "Dla każdego gwiazda, czyli opowieść pod choinkę"
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Toroj
„Dla każdego gwiazda –

czyli opowieść pod choinkę”

(napisała Toroj, jak zawsze

obłąkana)

O ile Severus Snape nie znosił Halloween w sposób

żywiołowy, uważając je za święto głupawe, barbarzyńskie i zupełnie

pozbawione ducha jakiejkolwiek ludzkiej godności, to Boże Narodzenie wprost

przeciwnie... Hmmm... Lubił? Za dużo powiedziane. Tolerował..? Kiedy Severus

sam zastanawiał się nad swoim stosunkiem do Bożego Narodzenia, znajdował

wewnątrz siebie uczucia ambiwalentne do tego stopnia, że to zbijało go z

tropu. Powiedzmy sobie szczerze, dawno temu kolejno następujące po sobie

Gwiazdki rozczarowywały małego Severka do tego stopnia, że na to święto

zwyczajnie się obraził. A kiedy Severek stał się dużym Severusem, ta uraza

pozostała gdzieś na dnie jego duszy.
Z jednej strony cenił święta w

Hogwarcie za ich spokój. Większość kadry pedagogicznej rozjeżdżała się na

ferie do swoich rodzin. Podobnie uczniowie: w szkole zostawało tylko kilku

nieszczęśników, którzy z różnych powodów nie mieli się gdzie podziać.

(Między innymi Potter, wrrrr...) W tym okresie zamek był wyludniony i cichy,

przez co zdawał się nawet jeszcze większy niż zwykle. A to Severusowi bardzo

odpowiadało – miał więcej czasu dla siebie i nie musiał interweniować

w rozmaitych obłąkanych sprawach, dziejących się zawsze pomiędzy

dorastającymi nastolatkami.
Z drugiej strony natomiast, w wigilię już

około południa zaczynał odczuwać chandrę, która pogłębiała się w sposób

ciągły, by przy kolacji osiągnąć mniej więcej wyrównany poziom czarnej

depresji. Każdego roku rozglądał się po świątecznie udekorowanym Wielkim

Hallu (taki wysiłek dla tej garstki ludzi), po roześmianych twarzach wokoło

choinki i miał ochotę wyć (może kiedyś nawet to zrobi, ku wielkiemu

przerażeniu Poppy Pomfrey). Oblicza ludzi, którzy udają, że nie są samotni.

Oczy dzieciaków, które pozornie się cieszą, a wyraźnie w nich można

wyczytać, że chciałyby być gdzie indziej – ale w tym „gdzie

indziej” nie są mile widziane. Może prócz Pottera... Chłopak nie

tęsknił za domem. Widać święta u mugoli uważał za mniej atrakcyjne.


Tymczasem jednak był mroźny poranek 22 grudnia, a Severusowa depresja

dopiero majaczyła na dalekim horyzoncie. Pogoda była idealna: słońce

świeciło, śnieg się skrzył i wszystko wyglądało jak na kiczowatej

świątecznej pocztówce, takiej za dziesięć knutów. Snape wraz z innymi

Opiekunami stał przed głównym wejściem, obserwując, jak rozradowani

uczniowie pakują się do bryczek zaprzężonych w thestrale. Skrzydlate konie

potrząsały czarnymi łbami, a ich wypukłe, niesamowite oczy odbijały światło

jak ciemne lusterka. Jak zwykle, pomiędzy dzieciakami znalazło się kilkoro,

które je widziały i omijały z szacunkiem. Tylko Luna Lovegood jak zawsze

głaskała jedwabiste karki, nie przejmując się tym, że dla reszty wygląda to

dziwacznie.
Ostatnia grupa z tupotem przebiegła obok nauczycieli,

taszcząc kufry. („Do widzenia, do widzenia! Wesołych

świąt!”) Snape miał w perspektywie przyjemny wieczór, spędzony

przy lekturze i drinku, więc był w stanie ścierpieć nawet Alexę Toran,

śpiewającą na całe gardło kolędy po gaelicku (z brytyjskim akcentem). To, że

nie miała głosu ani słuchu, zdawało się nie przeszkadzać nikomu, łącznie z

nią samą.
W końcu za bramą zniknął ostatni pojazd. Severusowi odechciało

się wracać do znajomych lochów. Zawinął się szczelniej w swoją czarną

pelerynę i wolnym krokiem ruszył na spacer.
Między oszronionymi

gałęziami niskich świerków uwijały się czerwonobrzuche gile. Częściowo

zamarznięte jezioro odbijało blady błękit zimowego nieba jak gigantyczne

zwierciadło, a jego brzegiem dreptało kilka saren i jeden osamotniony

thestral. Severus uznał, że nie zniesie dłużej tego strasznego kiczu i

skręcił w łukowate przejście, prowadzące do wewnętrznych ogrodów,

opustoszałych o tej porze roku. Gdzieś z dala dobiegały wesołe okrzyki i

basowe szczekanie. Na zadeptanym trawniku stały dwa śniegowe bałwany. Jeden

-niski i jakby przygarbiony, z gałązkami tui, imitującymi krzaczaste brwi -

dzierżył miotłę. Drugi, wyższy i smuklejszy, miał zadzierzysty nos z

korzenia pasternaku oraz fryzurę ze starego mopa.
- Norma – mruknął

Snape, wbijając bałwanowi różdżkę w brzuch ruchem nożownika. –

Relashio!
W ciągu paru minut z figury pozostała kupa mokrej śniegowej

kaszy. Podobiznę Filcha Severus zostawił w spokoju. Niech sam załatwia swoje

sprawy.
W chwili, gdy Severus przeszedł przez następną bramkę, coś

niespodziewanie świsnęło mu nad głową, a w sekundę później straszliwy cios

obalił go na ziemię. Palce członka Zakonu Feniksa niemal bez udziału

świadomej woli zacisnęły się na różdżce. Jednym błyskawicznym ruchem

przekręcił się na plecy, wzrokiem szukając wroga. Zamarł... Tuż nad nim

wielka zębata paszcza ziała gorącym smrodem. Z ostrych kłów zwisały cienkie

nitki śliny.
- Puszek!! Niedobry pies! Brzydki piesek!

Zostaw pana! – rozległ się pełen nagany znajomy bas

Hagrida.
Zaambarasowany wykładowca Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami

postawił Mistrza Eliksirów jednym szarpnięciem na nogi, a następnie otrzepał

ze śniegu z takim zapałem, że Snape omal się znów nie przewrócił.

Gigantyczny pies warował obok - z miną, jakby zastanawiał się, czy jest już

wystarczająco głodny.
- Cholibka, on chyba myślał, że pan profesur chce

mu zabrać kijek – tłumaczył Hagrid z zakłopotaniem.
Snape obejrzał

się za siebie. „Kijkiem” nazwano tu bez wątpienia owo grube

polano, którym omal nie dostał w głowę. Jednak chyba jakiś święty od

Eliksirów miał dziś w niebiosach dyżur i stwierdził, że Severus Snape nie

powinien spędzać Bożego Narodzenia w szpitalu. Szczerze mówiąc, Severus nie

przepadał za Hagridem. Co prawda gajowy zawsze zwracał się do niego z

szacunkiem i nigdy nie dawał do zrozumienia, że jest od Snape’a dwa

razy starszy; niemniej sytuacja, w której Severus ze swym niebagatelnym

metrem dziewięćdziesiąt trzy musiał patrzeć na rozmówcę z perspektywy

dziecka, była dla niego mało komfortowa.
Na domiar złego, świadkami

tego żenującego widowiska były dwie osoby, których akurat najmniej sobie

życzył: Potter i Lestrange – dwie etatowe sierotki Hogwartu. Po raz

drugi Snape widział ich razem i ponownie uderzyło go ich wzajemne

podobieństwo. Może to przez te okulary, a może identyczny typ włosów, które

bez względu na wysiłki zawsze wyglądały jak ostrzyżone sekatorem...? Z tym,

że na twarzy Pottera jak zwykle malowała się rezerwa (w tej chwili również

lekka drwina), natomiast Lestrange, zarumieniona od mrozu jak rzodkiewka,

aktualnie emanowała życzliwością do całego świata.
- Cześć! Dzień

dobry, panie psorze! – zawołała. – Wystraszył się pan?
-

Nie – skłamał Severus.
- To czemu pan nie wstał?
- Kiedy ma się

do czynienia z tak niebezpieczną bestią, nie wolno wykonywać żadnych

gwałtownych ruchów, żeby jej dodatkowo nie rozdrażnić.
- Acha... okej,

zapamiętam – powiedziała Lestrange, patrząc na nauczyciela dziwnym

wzrokiem.
Kiedy trzy lata temu Severus zlekceważył pupilka Hagrida,

musiał zużyć sporo gojących eliksirów, a blizna na nodze została mu do dziś.

Puszek miał za dużo głów, za dużo zębów i ogólnie... było go DUŻO, a jednak

określenie „niebezpieczna bestia” zabrzmiało w tej chwili dość

nieadekwatnie. Dwie z głów psiska zawładnęły właśnie kawałem drewna i

wydzierały go sobie nawzajem, a trzecia łasiła się do Hagrida, obśliniając

mu kosmaty płaszcz. Ogon psa wywijał młyńce w powietrzu, aż furczało.
-

Chce pan ciastko? – spytała Lestrange, wyciągając w stronę Severusa

pudełko. – Hagrid kupił w Hogsmeade dla Puszka.
- Nie jadam psich

chrupek – wycedził Snape z urazą. Potter schował twarz w kołnierzu

płaszcza, dusząc się od tłumionego śmiechu. Mistrz Eliksirów spojrzał na

niego ciężko.
- Potter, nie zapomnij odrobić pracy domowej przez ferie. O

ile pamiętam, z dwóch ostatnich dostałeś K.
Jak można się było

spodziewać, chłopakowi momentalnie zrzedła mina. „Poziom draństwa: in

plus dwa procent” pomyślał Severus zjadliwie „Jestem kompletnym

bydlakiem.”
- To nie są żadne psie chrupki – zaprotestowała

tymczasem Lestrange z oburzeniem. – Nie częstowałabym przecież pana

psimi ciastkami! To są ludzkie ciastka!
- Z ludzi? –

spytał Severus ironicznie i dodał: - Proszę pilnować tego psa, profesorze.

Zwłaszcza przy dzieciach.
- Jasne, panie profesorze... – Hagrid

poklepał psa po grzbiecie wielką łapą. – Puszunio uwielbia dzieciaki.


„Chyba jeść” podsumował Severus w duchu.
- Puszek,

Puszek, ciasteczko! – pisnęła Lestrange, wyciągając smakołyk w

stronę psa. Bestia momentalnie porzuciła swoją zabawkę, węsząc pożądliwie.

Mała zaczęła rzucać ciastka, a trzy głowy wyłapywały je w powietrzu,

„wuffając” w podnieceniu i zaglądając sobie wzajemnie w mordy,

na wypadek, gdyby sąsiad dostał więcej lub coś lepszego.
Severus uznał,

że nic tu po nim. Czekało go zacisze biblioteki i herbata, a potem praca nad

ostatecznym wykończeniem kilku eliksirów.
*
- Sev...? Mogę ci zająć

kilka minut?
Severus obejrzał się. Przy regale bibliotecznym stała

Minerva McGonagall.
- Oczywiście. - Wskazał jej krzesło obok.
-

Studiujesz?
- Nie. Postanowiłem poczytać coś lekkiego. W końcu są ferie.


- Hmmm... – Minerva obejrzała z powątpiewaniem leżące na stole

„Halucynogeny” i „Mistycyzm luster w aspekcie

praktycznym”. – Zdaje się, że wybierasz się jutro do

Glasgow?
- Tak. W sprawach Zakonu... i tych innych – odpowiedział

Severus bardzo cicho. Biblioteka była pusta, ale nie należało niepotrzebnie

ryzykować.
- Podejmę coś u Gringotta, przespaceruję się po sklepach,

kupię Dumbledore’owi skarpetki – koniecznie różowe - i przy

okazji będę się napawał widokiem pięknych młodych kobiet. To chyba niezły

plan na spędzenie dnia w dużym mieście? – dodał

głośniej.
McGonagall uśmiechnęła się. Od czasu ostatniego Halloween

Severus czasem zdradzał się, że posiada coś takiego jak poczucie humoru.


- Ależ Sev, po Hogwarcie spacerują tabuny młodych kobiet. Wystarczy

spojrzeć po szóstym i siódmym roku. Nie musisz w tym celu jeździć aż tak

daleko.
- Błąd, pani profesor! – Uniósł palec ostrzegawczo.

– To nie są kobiety, to są uczennice.
Profesorka Transmutacji

poddała się.
- I właśnie w sprawie uczennicy przychodzę. Sirith Herma

Lestrange jest w twoim Domu. Wiadoma ci jest jej sytuacja życiowa?
-

Zaiste, wiadoma – odpowiedział Severus obojętnym tonem, zerkając w

otwarty tom i łyknął herbaty z filiżanki.
- Towarzystwo Dobroczynne z

Fogbell przysłało na moje ręce, jako wicedyrektorki, trzy galeony, z

przeznaczeniem na prezent gwiazdkowy dla dziewczynki.
- Uhm...
- Tu

są pieniądze. Skoro jutro będziesz w Glasgow, przy okazji załatwisz i tę

sprawę. – Profesorka położyła na stole trzy złote monety. – Nie

zapomnij pokwitowania.
Snape z wrażenia zachłysnął się herbatą.
-

Mi...ner...wo... – wykrztusił. – Żar...tujesz, prawda?
- Ależ

skąd. To dziecko jest w Slytherinie, to chyba zupełnie naturalne, że

powinien zająć się tą sprawą człowiek, który zna najlepiej jego potrzeby.


- Nie znam jej potrzeb!
- To źle – stwierdziła McGonagall

chłodno. – Widać nie sprawdzasz się jako Opiekun.
- Nie wiem co

lubią małe dziewczynki! – jęknął Snape, rozdrażniony. –

Zamów coś w Hogsmeade.
- Chcesz zrzucić na mnie swoje obowiązki? –

zripostowała natychmiast starsza kobieta. – Pracuję na dwóch etatach.


- A ja na trzech! – warknął Severus.
- Dość, Sev. Jak

będziesz dalej się opierał, Albus wyda ci polecenie służbowe i obu wam

będzie przykro. Do widzenia.
Starsza czarownica wstała i

„wypłynęła” za drzwi. Zielona szata falowała za nią stylowo. Za

drzwiami oparła się o ścianę i zaczęła śmiać bezgłośnie oraz nieco

złośliwie. Syriusz Black, który z natury miał niewyparzony język, wyraził

się kiedyś: „Poczciwy Snape to gość, co może zeżreć podkowę, a potem

pluć gwoździami”. Black jednak zapewne nigdy nie miał okazji widzieć

Severusa w sytuacji, gdy ten był kompletnie zaskoczony i nie wiedział, jak

się zachować (co niezwykle rzadko się zdarzało). Minerva McGonagall na

własny użytek ukuła określenie „mina dobermana, któremu ktoś nadepnął

na łapę” – i to idealnie pasowało do zaszokowanego Seva.


*
Glasgow w przedświątecznej atmosferze nie różniło się zbytnio od

innych dużych miast europejskich – ta sama zakupowa gorączka; tłumy

przewalające się po trotuarach, witryny sklepowe kuszące towarem, kolorowymi

światełkami oraz ozdobami w rodzaju pyzatych aniołków i plastykowych

pierniczków (przydadzą się znowu za rok). Pewien koloryt lokalny wprowadzały

elfy-pomocnicy Świętego Mikołaja odziane w kraciaste tartany, a także kolędy

wygrywane przeraźliwie na dudach.
Jak już wspomniano, przez sklepy

przewalały się tłumy klientów (a przez kasy płynęła powódź gotówki), więc

wysoki dżentelmen, który wszedł do salonu mody „Belle Divine”,

zwrócił na siebie uwagę ekspedienta li jedynie jako jeszcze jedna ofiara

„hot christmas”. Mężczyzna stanął przed chudym manekinem,

obleczonym w szkarłatną suknię koktajlową i najwyraźniej kontemplował jej

fason oraz dodatki. Sprzedawca fachowym okiem zmierzył go od góry do dołu:

kapelusz borsalino, włosy opadające na kołnierz płaszcza o nieco

konserwatywnym kroju, dłonie w rękawiczkach od Harrodsa założone za plecy, a

niżej... buty do konnej jazdy – wszystko w barwie atramentowej czerni.

„Umiarkowany ekscentryk” ocenił sprzedawca, a głośno

spytał:
- Czym mogę służyć szanownemu panu?
- Sukienką –

odpowiedział klient, nadal prezentując plecy.
Ekspedient zerknął na

czerwoną kreację, której odcień przyprawiłby o konwulsje zarówno byka, jak i

torreadora, po czym westchnął profesjonalnym żalem:
- Obawiam się, że nie

mamy pańskiego rozmiaru.
Klient odwrócił się jednym ruchem, jak na

naoliwionym trzpieniu...
Później sprzedawca wspominał tę chwilę jako

jedną z najgorszych w życiu. Musiał wziąć wolny dzień, gdyż nie mógł

pracować w stanie ewidentnego szoku, a to z kolei odbiło się fatalnie na

jego świątecznej premii. Kierownik działu jakoś nie mógł uwierzyć, że jego

podwładny został napadnięty przez irackiego terrorystę akurat w szczycie

największej gorączki handlowej.
*
Severus Snape nie miał przesadnie

wybujałej wyobraźni i nawet nie odczuwał nigdy potrzeby posiadania takowej,

niemniej prosty ciąg skojarzeniowy: Lestrange – płeć żeńska (podobno)

– obszarpane mugolskie portki – braki w garderobie, pojawił się

w jego męskim umyśle. Tak więc powziął zamiar nabycia smarkuli jakiegoś

przyzwoitego, regulaminowego odzienia, czegoś w guście pań pod wezwaniem

Mafaldy Hopkirk. Zrzuciłby z barków nieznośny obowiązek i zająłby się

własnymi sprawami. A że wizja samego siebie, przebierającego damskie

fatałaszki u Madame Malkin czy gdziekolwiek indziej, powodowała u niego

nerwicowe kurcze żołądka, więc zaczął od pierwszego mugolskiego sklepu,

który wyglądał w miarę przyzwoicie.
Próba zachowania anonimowości

okazała się grubym błędem.
Rozwścieczony Snape skierował się ku

„niemugolskim” rejonom miasta, krokiem tak szybkim, że poły

płaszcza za nim powiewały.
Mały antykwariat opatrzony porysowaną

tabliczką z napisem „Graciarnia”, wtulony między biuro

rachunkowe a sklep ze zdrową żywnością, nie tylko nie przyciągał wzroku, ale

wręcz starał się go odpychać. Za brudną szybą witryny wystawiono kilka

zniszczonych książek, zardzewiałe żelazko na węgiel i lalkę bez rąk.

Wewnątrz za ladą siedział niechlujny właściciel, czytając jakiś powycierany

tomik. Tylko bardzo bystry obserwator zauważyłby, że jest napisany po

arabsku.
Snape w geście powitania dotknął palcami ronda kapelusza.
-

Jak zdrowie Agryppy? – spytał.
- Sto lat temu miał lumbago –

odrzekł antykwariusz, po czym dodał: - To hasło z zeszłego miesiąca. Od

pierwszego grudnia obowiązuje: „Najlepsze żaby są na George

Square”.
Snape wzruszył ramionami, przechodząc na zaplecze. Po

drodze mijał stosy zakurzonego i bardzo nieatrakcyjnego towaru, specjalnie

wybranego pod kątem zniechęcania potencjalnego klienta. Mistrz Eliksirów

zdjął płaszcz, przewrócił go na lewą stronę i strzepnął – jego

wierzchnie okrycie momentalnie przemieniło się w fałdzistą pelerynę.
Na

końcu zagraconego korytarzyka znajdowały się obłażące z farby drzwi z

mosiężną kołatką w formie groteskowej maski.
- Najlepsze żaby są na

George Square – mruknął zdegustowany Snape, dotykając różdżką nosa

kołatki.
- Froche farzo – odrzekła kołatka, sepleniąc z powodu

kółka, trzymanego w zębach. Drzwi uchyliły się i Severus wkroczył prosto w

zaśnieżoną, bezsensownie radosną, pachnącą pomarańczami i cynamonem

atmosferę „drugiego” Glasgow. Tutaj jednak miał przynajmniej

pewność, że nie spotka żadnych wyrafinowanych samobójców, ubliżających

normalnym, heteroseksualnym czarodziejom.
Przed laty, kiedy świeżo objął

posadę wykładowcy Eliksirów – nerwowy, ponury i nieufny

dwudziestolatek – niespodzianie został zaproszony, ba! niemal

zawleczony siłą do wigilijnego stołu, a potem (ku swemu przerażeniu)

obsypany podarunkami. Od tamtej pory zawsze kupował jakieś drobiazgi

Opiekunom Domów. Po raz drugi nie miał zamiaru przeżywać podobnego

upokorzenia. Severus Snape nie popełniał tych samych błędów dwa razy i nie

lubił mieć długów.
Uspokoił się nieco, wybierając dla MacGonagall

notatnik oprawny w jaszczurzą skórę i samonotujące pióro dla Flitwicka. Z

Dumbledorem sprawa była trudniejsza. Dyrektor co roku powtarzał, że chce

dostać pod choinkę skarpetki – i nigdy ich nie otrzymywał, bo nikt nie

brał jego życzenia poważnie. Tym razem Severus jednak postanowił złamać

jedną ze swoich świętych zasad, mówiącą, że wybiera wyłącznie przedmioty

praktyczne i bezosobowe. Nie daj Boże, jeszcze ktoś z kadry nauczycielskiej

mógłby pomyśleć, że Severus Snape ma do niego bardziej osobisty stosunek i w

ogóle obchodzą go czyjeś prywatne potrzeby!
Sprzedawczyni w sklepie

z dzianiną była pucołowatą blondynką, wystrojoną w fiołkowo-żółto-różową

szatę i wianek z ostrokrzewu, co sprawiało, że doskonale zlewała się z

otoczeniem. Snape zdławionym głosem poprosił o zapakowanie pięciu par

samodopasowujących się skarpet męskich „w optymistycznych

kolorach”. Miał podejrzenia, graniczące z pewnością, że skarpetkowe

gusta Dumbledore’a i tej pani pokrywają się niemal idealnie. Zdążył

jeszcze dostrzec parę w psychodeliczne tęczowe paseczki, lądującą w ozdobnym

pudełku – potem musiał zamknąć oczy, gdyż w ataku kosmicznego

obrzydzenia usiłowały odwrócić się i patrzeć do środka jego czaszki, jak

magiczne oko Moody’ego. Uciekł z obłędnie kolorowego wnętrza

najszybciej, jak tylko pozwalała mu godność i dobre wychowanie, ale upiornie

życzliwa (i jaskrawa) ekspedientka dogoniła go jeszcze na ulicy, wręczając

resztę.
*
- To był bardzo dziwny klient – powiedziała

ekspedientka, kiedy wróciła.
Właścicielka sklepu wzruszyła ramionami.


- Może miał migrenę..? Polly, mężczyźni przed świętami zawsze zachowują

się dziwnie. Zwłaszcza, gdy szukają prezentu dla żony.
- Ten nie

wyglądał, jakby miał żonę. Prawdę powiedziawszy, wyglądał jak... –

Polly zniżyła głos do szeptu – ...Śmierciożerca.
- Czyś ty na

głowę upadła? Śmierciożerca kupujący skarpetki??
- A pani uważa, że oni

chodzą bez skarpetek? – odparła dziewczyna rezolutnie. – W

dodatku był obcy. Nigdy go nie widziałam ani tu w sklepie, ani w okolicy.


Właścicielka zastanowiła się. W sumie brzmiało to dość rozsądnie.
-

Wiesz co, to może szepnij sierżantowi przez kominek, że kręci się tu jakaś

podejrzana osoba. Ostrożności nigdy za wiele.
- Pan MacNair !

– rozpromieniła się w dwie sekundy później. – Co za miła

niespodzianka. Czym mogę służyć?
*
Przystanek u Gringotta stanowił

miły odpoczynek. Lochy pod bankiem były po domowemu chłodne i mroczne, więc

Severus odprężył się niemal całkowicie po szoku kolorystycznym. Nadszedł

czas, by wypełnić obowiązki zawodowe. W skrytce numer 357 znalazł list z

instrukcjami i sakiewkę, w której, sądząc z wagi, było około trzystu

galeonów. Nauczył się tekstu na pamięć, po czym spalił papier. W skarbcu

zostawił kilkanaście fiolek i kilka większych buteleczek z eliksirami. W

skrytce numer 589 pozostawił połowę pieniędzy oraz nową porcję magicznych

płynów. W pośpiechu skreślił kilka słów na kartce i dołączył do monet.

Dyżurny goblin zamknął drzwi skarbca, przekręcając złoty klucz w zamku.

Przez chwilę słychać było chrobotanie zębatek i szczęk rygli, po czym drzwi

roztopiły się w ścianie, na której pozostał widoczny tylko numer skrytki.

Snape odebrał swój klucz od goblina, myśląc z wisielczym humorem, że gdyby

Czarny Lord wiedział, iż pośrednio wspomaga finansowo Zakon Feniksa,

powiesiłby swego dostawcę eliksirów za kciuki. I to byłaby dopiero pierwsza

z bardzo długiej listy „atrakcji”.
Kiedy wyszedł znowu w

rześki mrozik grudniowego południa, nie dane mu było cieszyć się długo jego

urokami. Ktoś niespodzianie zasłonił mu od tyłu oczy i słodki głosik

zaszczebiotał:
- A kto tio?
Doprawdy, Snape na swojej krótkiej liście

znajomych nie miał nikogo, kto mógłby ewentualnie zasłonić mu oczy i pytać

„kto tio”. Zanim jego osłupiały ze zdumienia umysł ruszył z

miejsca, zareagowało ciało, według głęboko zaszczepionych odruchów. Łokieć

Snape’a gwałtownie cofnął się do tyłu. Sądząc z głuchego

„yh”, trafił tamtą osobę w żebra, a dwie sekundy później

przygniatał kolanem do trotuaru i wciskał koniec różdżki w podbródek...
-

Tonks! – syknął Severus z wściekłością. – Tonks! Ty

idiotko. Ty pieprzona kretynko!
Gdyby miał jakieś wątpliwości, do

kogo należy ten aktualnie perkaty nos, okrągła twarz i pomarańczowe włosy,

rozwiałyby je oczy, których kolor właśnie przechodził z irlandzkiego błękitu

do przejrzystej ametystowej barwy.
- Język, proszę pana... –

mruknęła przyduszona Nimphadora Tonks.
Ku wściekłości Snape’a,

dokoła błyskawicznie zaczął gromadzić się tłumek oburzonych przechodniów,

gniewnie komentujących całe zajście. Złapał Tonks za klapy kurtki i czym

prędzej aportował się wraz z nią do pobliskiego zaułka, gdzie na szczęście

nie było żywego ducha, poza grzebiącym w śmietniku kocurem, który naurągał

im w kocim języku za zakłócanie posiłku.
- Co ty sobie w ogóle

wyobrażasz?! Dekonspiracja na środku ulicy!! – warczał

Severus, pochylając się groźnie nad dziewczyną.
- Buzi? –

zaproponowała z anielskim uśmiechem, chuchając mu w nos słodkim zapachem

karmelu. Cofnął się jak oparzony, jednocześnie węsząc podejrzliwie.
-

Ależ... Merlinie litościwy! Ty jesteś pijana!
- Może odrobinkę

– zgodziła się Tonks, wciąż tryskając dobrym humorem. – Remus

poszedł szukać dla mnie prezentu i zostawił mnie w miłym towarzystwie

karafki z karmelówką. A potem poszłam na spacerek i zobaczyłam

znajomego...
- Oficjalnie mnie nie znasz, Nimphadoro – przerwał jej

Snape, złośliwie używając imienia, którego nie znosiła. – Naraziłaś

nas oboje na niebezpieczeństwo z czystej głupoty.
- Nieoficjalnie też cię

prawie nie znam – odcięła się, poprawiając beret i otrzepując się ze

śniegu. – Severus Snape, bydlak i ciemiężyciel nastolatków, zdobywca

pucharu w konkursie na najpaskudniejszego partyzanta tego stulecia –

tyle wiem. Ciekawe, czy choć raz w życiu powiedziałeś kobiecie jakiś

komplement, choćby z okazji świąt.
- Ładne spodnie, Tonks – rzekł

Snape sucho. – To byłby akurat drugi raz.
W rzeczywistości spodnie

Tonks były śliczne, choć bezwstydnie ekstrawaganckie: obcisłe jak

rękawiczki, błękitne z misternym wzorem u dołu nogawek, przypominającym

szron. Zawartość spodni też była niczego sobie, lecz Severus prędzej by

sobie odgryzł język, niż o tym wspomniał.
- Postaram się, żeby

Dumbledore cię wykluczył. Najlepiej z małym Obliviate na pożegnanie. Jesteś

nieodpowiedzialna i niebezpieczna dla innych – dodał zjadliwie, po

czym uchylił kapelusza z szyderczym uśmieszkiem i aportował się ponownie.


Aportacja w zatłoczonym mieście jest średnio dobrym pomysłem.

Pojawiający się znienacka człowiek zwykle na kogoś lub coś wpada. Tym razem

była to cała rodzina, obładowana paczkami, które rozsypały się po chodniku.

Snape obrzucił poszkodowanych morderczym spojrzeniem, pozbierał ich manatki

precyzyjnie dobranym zaklęciem, po czym przeprosił głosem, w którym roiło

się od widmowych węży i skorpionów. Niewinne ofiary jego nieuwagi zbiły się

w gromadkę, zaszokowane i zdumione – zapewne tak samo zachowaliby się

mugole, których los zetknąłby z uprzejmym skinem.
Spotkanie z nieznośną

Tonks miało jedną, jedyną dobrą stronę: Mistrz Eliksirów zaczął zwracać

uwagę, co mają na sobie mijające go dziewczęta i stwierdził w rezultacie, że

dziewięćdziesiąt procent z nich nosi, podobnie jak Tonks, obcisłe (bardzo

wyzywające) spodnie. A to z kolei przypomniało zdegustowanemu Opiekunowi

Slytherinu o planowanym zakupie jakiegoś fatałaszka dla sierotki.


*
To, że sklep z odzieżą nazywał się „Guzik i Pętelka”,

nie wzbudziło w Severusie żadnych złych przeczuć – widywał już głupsze

nazwy. Natomiast fakt, że sprzedawczyni była krótko ostrzyżona i nosiła

kowbojki, dawał nieco do myślenia.
- Proszę coś dla jedenastoletniej

dziewczynki. Około półtora metra wzrostu, szczupła, jasne włosy –

zaordynował Snape.
- Dla córki?! – zakrzyknęła dziarsko

kobieta. – W takim razie spodeńki, proszę pana! Dzieciarnia

szaleje za spodeńkami. Najnowszy krzyk mody, coś niesamowitego, a jak dobrze

leżą...
- Nie... – odezwał się Severus, ale kobieta tokowała

nadal, rozkładając przed nim kolejne pary tych irytujących porteczek we

wszystkich kolorach tęczy.
- Blondyneczka, mówi pan? To chyba po

mamusi... Szafirowe w takim razie będą najlepsze, prawda, że śliczne, proszę

spojrzeć – zamachała mu przed oczami zachwalaną częścią garderoby.

– Piękny krój, znakomity materiał... Córeczka będzie

zachwycona!
- Proszę pa...
- I tylko trzy galeony i osiem sykli,

opakowanie gratis! – kontynuowała niezrażona ekspedientka,

wkładając „spodeńki” do pudełka w świąteczny wzorek.
Severus

Snape – wykładowca Eliksirów - nie był przyzwyczajony do tego, by mu

przerywano.
- NIE!! – ryknął w ataku furii, oblewając się

ceglastym rumieńcem. – To, że moda akurat nakazuje kobietom pokazywać

publicznie pośladki, nie znaczy jeszcze, że pozwolę mojej córce na takie

bezeceństwa! I to za tak paskarską cenę! Miałbym deprawować niewinne

dziecko? Żona by mnie wyrzuciła z domu razem z TĄ rzeczą!
To, że nie

posiadał ani żony, ani córki, nie przeszkadzało mu bynajmniej grzmieć w

świętym oburzeniu.
- To jest po prostu bezwstydne! Szukałem sklepu,

a znalazłem... lupanar!
Teraz spurpurowiała również

ekspedientka.
- Jak pan śmie! Nigdy mnie jeszcze tak nie

znieważono! – krzyknęła.
- W tym wieku chyba miło mieć jakieś

nowe doświadczenia, czyż nie? – zadrwił Snape.
- Proszę

wyjść!
- Owszem, wyjdę. A przedtem proszę mi zapakować to i to!

– Severus wskazał palcem zielony sweterek oraz plisowaną spódniczkę w

szkocką kratkę: wyjątkowo regulaminową i nudną. Nadąsana sprzedawczyni

zapakowała zakupy do identycznego pudełka w choineczki. Kiedy wydawała

resztę z trzech galeonów, do sklepu wparowała grupa rozchichotanych

nastolatek, najwyraźniej w celu zakupienia „spodeńków”. W nagle

powstałym tłoku i zamieszaniu Severus złapał swój pakunek, ewakuując się ze

strefy feministycznej.
*
Nareszcie! Nareszcie miał to z głowy!

Nie wziął co prawda rachunku, ale chyba nikt nie będzie dochodził, czy te

łaszki faktycznie kosztowały niecałe trzy galeony. Mijając sklep ze

zwierzętami, Severus postanowił w końcu zająć się swoimi prywatnymi

sprawami. Potrzebował świeżych skarabeuszy do eliksirów, a nie istniały

świeższe od żywych. Sprzedawca na pytanie o żuki, odrzekł, że owszem, ma na

składzie. Ile sztuk?
- Pół funta – określił Snape swoje

wymagania.
- Eeee... – stropił się człowiek za ladą. –

Obawiam się, że nie mam wagi. Sprzedaję wszystko na sztuki.
- Czy to

znaczy, że małego szczura sprzedaje pan w takiej samej cenie, jak dużego?

– upewnił się Snape głosem słodkim jak cyjanek.
- Eeee... No

tak.
- Uważam, że to jest naciąganie klienta.
- Może być dwadzieścia

skarabeuszy? – szepnął ekspedient. Świdrujące oczy i drapieżny nos

gościa coraz bardziej mu się nie podobały i budziły złe przeczucia.
-

Może być – zgodził się Snape. – I proszę dołożyć afrykańską żabę

– byka.
Przytłoczony sprzedawca wybrał największe skarabeusze, po

czym włożył do kartonu najtłustszą żabę, przypominającą zieloną, gumową

rękawiczkę napełnioną żelem. Siedziała spokojnie w środku, nie przeczuwając,

że niebawem wyląduje w kociołku.
Czasami Severus miewał przeczucia, co

(jak uważał) stawiało go nieco wyżej od tej nieszczęsnej Sybilli Trelawney

– medium dla ubogich. I właśnie akurat w sklepie zoologicznym, wśród

zwierzęcego zaduchu, poczuł nierzeczywisty paluch intuicji, skrobiący go po

karku.
- I poproszę jeszcze jakieś... zwierzątko – z pewnym

zaskoczeniem usłyszał swój własny głos.
Wzrok, którym obrzucił go

sprzedawca, był wielce znaczący.
- Mam ładny okaz kobry królewskiej

– zaproponował.
- Coś z sierścią – odparł Snape, wsłuchując

się w samego siebie.
W pięć sekund pojawiło się przed nim terrarium, w

którym siedziała okazała (niewątpliwie włochata) tarantula.
- Mniej nóg

– sprecyzował Severus swoje życzenie.
- Szczur..? –

zaryzykował sprzedawca.
- Yy – mruknął klient przecząco, mierząc

niechętnym spojrzeniem wystraszonego szczura, który usiłował wyglądać

słabowicie i nieatrakcyjnie.
- Może fretka? – dopytywał się

ekspedient z nadzieją.
- Hm... – Severus zastanowił się. Nie,

fretka to chyba jednak nie było to. Za bardzo mu przypominała Malfoya.


Problem z Severusową podświadomością polegał na tym, że nie dawała

jasnych wskazówek. Jednak zdążył przekonać się kilkakrotnie, że ignorowanie

wewnętrznego głosu zwykle nie wychodziło mu na dobre. Wzrok Mistrza

Eliksirów przesunął się po terrariach i klatkach. W jednej z nich siedziały

dwa koty, kojarzące się z przerośniętymi miotełkami do kurzu. Oba zmierzyły

Snape’a identycznymi, pogardliwymi spojrzeniami skończonych

arystokratów. W tym samym momencie w jego umyśle rozbłysło światełko

zrozumienia. „Pan Filch powiedział, że jak jego kocica się okoci, to

da mi jednego kotka.” Jednocześnie Severusowa świadomość i

podświadomość wszczęły zażarty spór.
Zwariowałeś.
Nie zwariowałem,

ona chce kota.
To co, że chce? Od kiedy to obchodzą cię życzenia jakichś

bachorów?
Ale ta mała jest samotna. Chciałaby mieć kota.
Ty też jesteś

samotny, z tym można żyć, sentymentalny kretynie.
Regulamin szkolny

jednakowoż dopuszcza posiadanie kota.
- Kot – odezwał się wreszcie

Snape.
- Kot! – Sprzedawca zdawał się odetchnąć z ulgą. –

Właśnie mam bardzo ładne felis magica viliosa.
- Nie. Ten

niżej.
Severus w tej chwili zauważył parę sprytnych ślepek i łapkę w

białej skarpetce, usiłującą schwytać pazurkami zwisający ogon sąsiada z

wyższego piętra. Sprzedawca wyłowił z klatki małego czarnego kociaka.
-

To zupełnie pospolity kot – wyjaśnił z pewnym zakłopotaniem. –

Prawdę rzekłszy, zwyczajny koci mugol.
- Ile?
- Sześć sykli, proszę

pana.
- Pięć – rzekł Severus, niewzruszony. Dokładnie pięć sykli

zostało mu po zakupach w „Guziku i Pętelce”.
- Właśnie sobie

przypomniałem, że mamy świąteczną promocję – szybko dodał sprzedawca.


- Proszę zapakować – powiedział Severus stanowczo.
*
Severus

siedział w przytulnej kafejce, rozkoszując się aromatyczną kawą z imbirem i

kardamonem, oraz lekturą artykułu w „Zaawansowanym warzycielu”.

Jego peleryna wraz z kapeluszem wisiała spokojnie na wieszaku, a pod nią

stały pudełka z jego zakupami. Za oknami zmierzchało, dwudziesty trzeci

grudnia miał skończyć się niebawem, wyczerpawszy zapas niespodzianek, jakie

miał przygotowane dla nieszczęsnego nauczyciela Hogwartu. Severus odprężył

się w przyćmionym świetle świec, przy ściszonej muzyce czarodziejskiego

Radia Glasgow Drum. Spodziewał się, że nie czeka go już nic bardziej

stresującego, niż jutrzejsze mycie włosów.
Przeczucie po raz drugi tego

samego dnia puknęło go w kark. Rozejrzał się dyskretnie. Żadnych

podejrzanych osób. Wszystkie zmęczone mieszczuchy odpoczywają po zakupowej

bieganinie, topiąc stres w kawie i herbacie.
Klap... klap... klap...

Dziwaczny dźwięk skierował uwagę Severusa na podłogę, gdzie z osłupieniem

ujrzał swój składnik eliksiru (tymczasowo jeszcze żywy) posuwający się

ociężałymi skokami w przejściu między stolikami. Snape błyskawicznie

spojrzał w drugą stronę, by stwierdzić, że pod wieszakiem z jego rzeczami

siedzi rozanielony czterolatek, miętosząc kociaka, a wokół niego rozłazi się

w różne strony dwadzieścia skarabeuszy.
Mistrz Eliksirów wyszedł z

siebie.
*
Child
Czy powtorzenie poraz 12435556 tego, ze

ten ficek i autorka sa genialne to zbyt duze naduzycie? Nie, to powtarzam:

TO JEST GENIALNE!!!
Czapki z glow i slowa

uznania!!!

pes: wiecej takich "oblakancow"
Toroj
*
Kiedy aspirantka Vanessa McIntyre

wróciła na posterunek z obchodu swego rejonu, już od progu przywitała ją

kolęda dobiegająca z radiowego głośnika oraz odgłosy kłótni z sąsiedniego

pomieszczenia. Znajomy kieszonkowiec stał oparty o ścianę, sztywny jak deska

pod wpływem zaklęcia Petrificus Totalus. Zdołał jednak mrugnąć do niej na

powitanie.
- Dobry wieczór, panie Williamson. Cześć Buck – rzuciła

do kolegi, który spisywał raport przy swoim biurku. – Co się dzieje u

starego?
- Rob i Dennis przymknęli jakiegoś faceta za zakłócanie

porządku publicznego – odpowiedział Buck, nie przerywając pisania.

– A teraz on i Wormwood wodzą się za łby.
Zaciekawiona Vanessa

uchyliła lekko drzwi i drgnęła z zaskoczenia, kiedy usłyszała bardzo, bardzo

znajomy głos.
- Nie, za podobne wykroczenia bynajmniej nie ląduje się w

Azkabanie. I NIE podwinę rękawa! Co pan sobie wyobraża!? Czy jestem

oskarżony o zabójstwo? Nie!
- Poważne zakłócenie spokoju w miejscu

publicznym. Mnóstwo sygnałów od zaniepokojonych mieszkańców. Znieważenie

słowne pani Porpington ze sklepu odzieżowego, jak również naszych

funkcjonariuszy. Czynna napaść na młodą kobietę przed oddziałem Banku

Gringotta. To wystarczy aż nadto! – to był Wormwood.
- Czy owa

młoda kobieta złożyła oficjalną skargę?
- Nie, ale na wszelki wypadek

szukamy ciała.
- Życzę szczęścia. Znajdziecie je pewnie w łóżku

niejakiego Lupina – głos aresztanta ociekał znajomym sarkazmem.


Vanessa wetknęła głowę do pokoju przesłuchań, by przekonać się, że

faktycznie przed biurkiem Wormwooda siedzi nie kto inny, jak

najpaskudniejszy nauczyciel w Hogwarcie – Severus Snape.
-

McIntyre, dobrze, że jesteś – odezwał się Wormwood. – Odprowadź

pana... – zerknął w papiery – Snape’a do celi. Pan Snape

jest tymczasowo zatrzymany. Gdyby stawiał opór, użyj Tormenta.
Kiedy po

godzinie Vanessa znów zajrzała do aresztu, zobaczyła, że Snape chodzi w

szczupłej przestrzeni od ściany do ściany, jak uwięziony wilk. Pomieszczenie

miało dokładnie cztery kroki na dwa.
- McIntyre... – odezwał się

zgryźliwie. – Musisz skakać z radości. Nareszcie okazja, żeby odegrać

się za wszystkie szlabany.
- Pan mnie pamięta?
- Zwykle pamiętam

ludzi, z którymi stykam się dwa razy w tygodniu przez siedem lat –

odparł Snape, nie przerywając nerwowego spaceru. Najwyraźniej bardzo źle

czuł się w zamknięciu. Vanessa wyjęła różdżkę ze służbowego futerału.
-

Jakieś małe Tormenta? Oczywiście za stawianie oporu władzy? – szydził

Snape, zatrzymując się. – Zrób uprzejmość staremu belfrowi i

przynajmniej pozwól mi przedtem usiąść.
Vanessa z irytacją potrząsnęła

głową. Snape nie zmienił się ani na jotę. Zanurzyła czubek różdżki w

przyniesionym kubku z herbatą.
- Relashio.
Wsunęła parujące naczynie

między pręty.
- No, niechże pan to weźmie, profesorze – ponagliła.

– Nie mogę tak sterczeć godzinami, łamiąc regulamin.
Nieco

stropiony Snape odebrał od niej kubek.
- Dziękuję –

mruknął.
Dziewczyna wskazała kciukiem za siebie, w stronę biura, skąd

dochodziły wybuchy obłąkanej wesołości.
- Dennis i Buck zestawiają

raport. Czy to prawda, że kelner pośliznął się na żabie?
Snape zignorował

pytanie, chowając swój wielki nos w kubku. Vanessa zachichotała.
-

Prawdopodobnie ten raport będzie krążył w odpisach po wszystkich

posterunkach jeszcze przed Nowym Rokiem.
Snape jęknął głucho przez

zęby.
- „Oskarżony zaatakował mojego pracownika za pomocą żaby,

który pośliznął się na wyżej wymienionej i upuścił tacę, ponieważ zaryczała

jak krowa” – zacytowała aspirantka, z trudem opanowując atak

śmiechu.
- Nie zaatakowałem nikogo żabą!! – zaprotestował

wściekle Snape. – To bydlę zwyczajnie mi się wyśliznęło!
- A

propos fragmentu, w którym wylewa swe żale pani Porpington... Proszę przyjąć

gratulacje. Nie wiedziałam, że się pan ożenił.
- Skłamałem –

warknął Mistrz Eliksirów. – Nie ma aż tak zdesperowanych kobiet.


McIntyre zmierzyła krytycznym spojrzeniem swego byłego nauczyciela.

Fakt, Snape jak zawsze miał fatalną fryzurę, beznadziejny profil... oraz

imponujący wzrost i zaskakująco ładne ręce.
- Skąd więc te prezenty dla

dziewczynki?? – zdumiała się przyszła aurorka.
- Nowa sierota w

Slytherinie. Wrobiono mnie w dobroczynność – wyjaśnił Snape krótko a

ponuro.
- Czy ma pan dość pieniędzy, by zapłacić grzywnę? –

spytała.
- Przypuszczam, że owszem.
- Namówię Wormwooda, żeby pana

wypuścił jeszcze dzisiaj, zanim dogrzebie się do akt i zobaczy, że miał pan

proces w osiemdziesiątym pierwszym.
- Uniewinniono mnie! –

syknął Snape, przez moment wyglądając tak, że dziewczyna zadrżała. –

Skąd masz tę rewelacyjną wiedzę, panno McIntyre?
- Miałam praktyki w

archiwum Wizengamotu.
Zamilkli oboje na długą chwilę.
- Dlaczego to

robisz? – spytał. – Dlaczego jesteś taka miła, McIntyre? Dla

mnie? W szkole pomyślałbym, że się podlizujesz, ale tu, w tych

okolicznościach?
Wzruszyła ramionami.
- A może zwyczajnie cała ta

awantura jest dla mnie żałośnie śmieszna i uważam, że nikt nie powinien

spędzać wigilii w więzieniu? Zwłaszcza pan.
- Jesteś w takim razie

zdumiewającym wyjątkiem – rzekł Snape, oddając jej pusty kubek po

herbacie. – Większość ludzi życzy mi nie tylko świąt tutaj, ale w

ogóle wolałaby mnie oglądać w Azkabanie lub wręcz w trumnie. Widzę, że cnoty

Hufflepuffu kwitną w tobie bujnie.
Przewróciła oczami.
- Spiszę teraz

akt łaski i podsunę Wormwoodowi do podpisu. Będę robić z siebie idiotkę,

jęczeć i łgać, że był pan moim ukochanym nauczycielem. Na miłość Boską,

niech pan nie zmarnuje mojego wysiłku, profesorze.
*
Filius Flitwick

pracował nad świątecznymi dekoracjami w Wielkim Hallu, kiedy ujrzał

młodszego kolegę, wchodzącego szybkim krokiem do środka. Peleryna powiewała

za nim słabiej niż zwykle, gdyż przepaściste kieszenie miał powypychane

jakimiś tajemniczymi paczuszkami.
- Dobry wieczór, Severusie! Jak

pogoda w Glasgow?! – zawołał pogodnie Flitwick spod sufitu, gdzie

rozmieszczał na świerkowych girlandach czerwone kokardy.
Severus

spojrzał w górę, ukazując spod ronda kapelusza błyszczące złością oczy i

usta zaciśnięte w wąską kreskę. Bez słowa ruszył w stronę wejścia do lochów,

po drodze kopiąc z furią wielką donicę, w której stała choinka.
-

Uuuu... to chyba znaczy, że był deszcz ze śniegiem – mruknął Flitwick

pod nosem.
*
Severus musiał przyznać, że medytacja w pozycji lotosu

rzeczywiście trochę pomaga opanować stres. Zwłaszcza, jak przy tym rzuca się

nożem w szafę.
*
Severus nie pisał pamiętnika. Jednak o poranku 24

grudnia doszedł do wniosku, że gdyby prowadził dziennik, mógłby on wyglądać

tak:
23 grudnia, godzina 19:05
Kot wspina się po mojej pelerynie.

Kosztowała dwadzieścia galeonów, czy to zwierzę zdaje sobie z tego sprawę?

Co jedzą koty? „Felis domestica czyli kot domowy.” (W tej chwili

raczej zamkowy.) „Zwierzę kręgowe, ssak z rodziny kotowatych.

Występuje w wielu odmianach na całym świecie. Czczony w starożytnym

Egipcie...” Nie jesteśmy w Egipcie! Złaź z mojego płaszcza,

bydlaku! „Żywi się drobnymi kręgowcami, takimi jak myszy, szczury

i małe ptaki.”
Godzina 19:20
Skrzaty kuchenne twierdzą, że nie

mają w menu niczego o smaku myszy. (Ani szczura.) Szkoda, że Pettigrew

uciekł z Hogwartu, mógłby się przydać. Poprzestaniemy na siekanym kurczaku.


Godzina 20:30
Jutro zapakuję kota w jakieś pudełko ze wstążką. Kiedy

się kąpałem, wlazł do umywalki i załatwił się. No cóż... na wszelki wypadek

zwinę dywan w bawialni.
Godzina 22:30
Wyrzuciłem kota z

łóżka.
Godzina 22:36
Drugi raz wyrzuciłem kota z łóżka.
Godzina

22:40
Po raz kolejny wyrzuciłem kota.
Godzina 22:57
Nie wiedziałem,

że mam tak akustyczną łazienkę. Ciekawe, czy na koty działa Eliksir

Usypiający? Wypuszczam kota z łazienki, to jest nie do

zniesienia.
Godzina 23:10
Wyniki działania eliksiru na kota są nadal

nieznane. W encyklopedii nie ma nic na temat sposobów zmuszenia kota do

wypicia czegokolwiek, czego on nie chce wypić.
24 grudnia, godzina

0:10
To przeklęte zwierzę rujnuje mi gabinet. Nie wiem, co turla po

podłodze i nie chcę wiedzieć. Miałem ciężki dzień, następny nie zapowiada

się przyjemniej i chcę się WYSPAĆ! Jedna łyżka eliksiru powinna mi

wystarczyć.
Godzina 8:30
Zaspałem. Obudziłem się z kotem na głowie.

Lizał mnie po włosach i wydawał jakieś dźwięki. Mam nadzieję, że niczym się

od niego nie zarażę. Chyba już wiem, dlaczego ten mały potwór kosztował

tylko 5 sykli. Towar z przeceny!
*
W sumie jednak zajmowanie się

pięciosyklowym kociakiem wyszło Severusowi na dobre. Ciągle zajęty

wyciąganiem wszędobylskiego malca z rozmaitych zakamarków (między innymi z

własnych butów), był tak przepełniony irytacją, że nie starczyło już miejsca

na jego zwyczajową depresję świąteczną. Z dwojga złego Severus wolał mieć

zasierszczone domowe pantofle i być zdenerwowany.
W końcu wieczór

wigilijny „nadciągnął zbrojnie” jak co roku. (Z tą różnicą, że

Severusowa depresja osiągnęła zaledwie stopień pierwszy.) Prezenty leżały

już pod choinką w Hallu; kot zapakowany do pudełka z dziurkami został oddany

pod opiekę domowego skrzata, z poleceniem, by znalazł się pod drzewkiem w

odpowiednim momencie.
Severus spojrzał krytycznie w lustro, poprawiając

jedwabny (z okazji świąt) kołnierzyk. Niestety, jego włosy, mimo że świeżo

umyte, nadal przedstawiały rozpaczliwy widok. Codziennie torturowane

wyziewami rozmaitych eliksirów, już dawno temu straciły wszelaki fason.

Można by rzec, że były to włosy, które popadły w obłęd post-alchemiczny.


- Tragedia, kochasiu – rzekło magiczne zwierciadło. – Jaki

krawat? Czarny, czy czarny? A może czarny?
Jako że Severus nie posiadał w

ogóle żadnego krawata, opuścił gadatliwe lustro i udał się do Wielkiego

Hallu, gdzie wszystko już było przygotowane na tę coroczną farsę, zwaną

kolacją wigilijną. Pomieszczenie wyglądało wspaniale: kolumny oplatały

festony ze świerczyny i ostrokrzewu, posadzkę pokrywał gruby mchowy dywan; z

zaczarowanego sufitu sypał iluzyjny śnieg, znikający tuż nad głowami

obecnych; kilkanaście choinek, przystrojonych lśniącymi soplami i

srebrzystymi błyskotkami, stało kręgiem, a w nim znajdował się wielki stół,

nakryty do kolacji. Severus szybkim spojrzeniem zlokalizował rozmieszczenie

pęków jemioły, by przypadkiem nie stanąć pod żadnym z nich – diabli

wiedzą, co tej Pomfrey może strzelić do głowy. Honorowe miejsce zajmowała

największa choinka – ginąca niemal pod bezładnym natłokiem wszelkiego

autoramentu bombek i ozdóbek. Były tam tęczowe bańki mydlane, utrwalone

zaklęciem, trzepocące skrzydełkami motyle i ważki o oczach z klejnotów, nie

topniejące płatki śniegu wielkości deserowych talerzyków, a obok dzieła tak

trywialne, jak słomkowe koguciki, włóczkowe niedźwiadki, tekturowe aniołki o

słodkich buziach w zmanierowanym guście dziewiętnastowiecznym, albo chińskie

zabawki z papieru. Wszystko to stanowiło bezsensowny, wesoły, pstry melanż,

a było tego tyle, że ilość skokiem przechodziła w jakość, tworząc swoisty

styl „bezstylowy”. Do tradycji należało, że każdego roku do puli

ozdób na Wielką Choinkę dodawano jedną zabawkę, tak więc była czymś w

rodzaju Gwiazdkowego muzeum. Severus zastanawiał się rok w rok, ile jeszcze

tego kolorowego śmiecia zmieści się na nieszczęsnym świerku.


Dzieciarnia, która zostawała na święta w Hogwarcie, była jednakże

nieodmiennie zafascynowana Wielką Choinką do tego stopnia, że wygrywała ona

nawet ze zgromadzonymi niżej paczkami. Cała dziesiątka uczniów stała właśnie

przed nią z zadartymi głowami: wszyscy odświętnie schludni i ulizani.

Pomijając oczywiście Pottera i Lestrange. Chłopak musiałby chyba użyć

betonu, by zmusić swoją czuprynę do uległości. W przeciwieństwie do reszty

młodocianego towarzystwa, oboje z Lestrange mieli na sobie powycierane

dżinsy i swetry, z których zaczynali w sposób widoczny wyrastać. Snape

skrzywił się niechętnie. Wyglądało na to, że w samą porę zdecydował się

uzupełnić garderobę tej panny.
Nowych wrażeń estetycznych dostarczył

Severusowi Hagrid, w straszliwym garniturze z tweedu w zielono-brązowy

rzucik, oraz Flitwick w pomarańczowym odświętnym krawacie. Po chwili

dołączyła do nich rozszczebiotana Madam Pomfrey, rozdzielająca hojnie

życzenia świąteczne i gałązki ostrokrzewu, odsypane czerwonymi jagodami.

Severus jeszcze raz sprawdził konfigurację jemioły.
- „Depresja in

plus dziesięć procent” - pomyślał kwaśno, po czym odebrał swoją porcję

powinszowań i ostrokrzewu. – „Ciekawe, czy Potter pamięta, że

ostrokrzew jest trujący? Może mu wrzucić do żurawiny?”
Wszystko

toczyło się utartą koleiną. Stół uginający się pod ciężarem apetycznie

zarumienionych indyków, szynki, puddingów i innych smakowitych potraw.

Sztucznie optymistyczna przemowa Dumbledore’a, życzenia, życzenia, bla

bla bla... Indyk, pudding, zielony groszek... „Severusie, ty nic nie

jesz.” Dowcipy, bla bla... Hagrid, wlewający w siebie dziesiątą

szklankę grogu. Placek ze śliwkami... „Nie, dziękuję za

dokładkę.” Przedstawiciele Hufflepuffu i Ravenclawu z uśmiechami nie

sięgającymi oczu. Potter wesolutki za to jak szczypiorek, a Lestrange

spocona z wrażenia i promieniejąca – przynajmniej tych dwoje szczerze

się cieszy. Tradycyjne, wybuchające cukierki. Aż w końcu...
-

Pre-zen-ty! Pre-zen-ty! – zaintonował Dumbledore, wymachując

do taktu widelczykiem do ciasta. – Najmłodszy rozdaje! Tak,

panienka w okularach!
Zapłoniona z podniecenia Lestrange zerwała się

z miejsca, omal nie przewracając krzesła i pobiegła pod Wielką Choinkę.


- Rubeus Hagrid! – odczytała głośno plakietkę i tryumfalnie

zaniosła pudełko wielgachnemu gajowemu, który jak zwykle bardzo się

wzruszył.
Rozdawanie i rozpakowywanie podarunków trwało. Potter znów

dostał sweter, noszący wyraźne znamiona weasleyowego rękodzielnictwa.

Uszczęśliwiony Dumbledore oglądał oszałamiająco niegustowne skarpetki.

Profesor od mugoloznawstwa z lubością rozstawiał koło swego talerza jakieś

utensylia w kształcie niebieskich misiaczków, wionące mugolstwem na pięć

metrów. Dzieci próbowały słodyczy. Severus nie przewidywał dla siebie

żadnych niespodzianek – zestaw był co roku podobny: książki, jakaś

woda po goleniu oraz... sweter. Kiedy dostał pierwszy, był bardzo

zaskoczony. Niewątpliwie ta część garderoby nie została kupiona w sklepie,

ale zrobiona przez kogoś ręcznie na drutach w domu. Żadnej kartki, żadnego

bileciku, nic kompletnie. Można by pomyśleć, że wydziergał go sam Święty

Mikołaj. Śledztwo trwało całymi latami i nie przyniosło żadnych rezultatów.

Severus wpierw denerwował się, potem przywykł, a potem znów począł odczuwać

irytację, kiedy podobne swetry zaczął dostawać Potter. Do cholery ciężkiej,

ktoś go traktował jak... jak... sierotkę! Suma sumarum, Snape miał już w

szafie trzynaście swetrów i oczekiwał czternastego.
Zajrzał do pudełka.

Tym razem sweter był czerwony. Nie szkodzi, za godzinę będzie czarny.
-

Minerwo... – odezwał się z westchnieniem. – Naprawdę nie wiesz,

kto mi to przysyła?
- Nie mam pojęcia – odparła profesorka

Transmutacji, ukrywając uśmiech. – Może Lupin?
- Niech pani nie

obraża mojej inteligencji. Po pierwsze: on mnie nie znosi, z wzajemnością.

Po drugie: wilkołak robiący na drutach??
W tym momencie usłyszał

uszczęśliwiony kwik spod choinki.
- Ujejuuuuuu!!!!

– Lestrange klęczała nad rozbebeszonym pudełkiem w choineczki,

trzymając w uniesionych rękach... szafirowe spodnie. Dziecko było w

absolutnej ekstazie.
- O rany, o kurczę... To dla mnie!? To dla mnie?

– powtarzała dziewczynka.
Snape zmartwiał. McGonagall pochyliła się

ku niemu, zasłaniając usta dłonią.
- Ekhm... Sev, nie uważasz, że to

trochę za... odważne?
- Ja tego nie kupowałem! – odszepnął z

rozpaczą. – Ożesz w mor... Pomyliłem paczki!
- Już jej tego nie

wydrzemy, nawet nie próbuj – mruknęła profesorka z uśmiechem, nadal

zasłaniając usta. – Jakoś przeżyjemy.
Ale to nie był koniec

niespodzianek. Z charakterystycznym „pok” zjawił się domowy

skrzat, odziany w schludną serwetkę przybraną pęczkami „gwiazdy

betlejemskiej” i z ukłonem wręczył małej Ślizgonce kolejne pudełko.

Dziewczynka popatrzyła na nie z niedowierzaniem. Po tak wspaniałej rzeczy,

jak najmodniejszy w tym sezonie ciuch, nie spodziewała się już niczego.


- Miau! – odezwał się kartonik z pretensją.
-

Kot!! – wrzasnęła, zdejmując czym prędzej wstążkę i pokrywkę.


- Holender, jestem taka szczęśliwa, że mogę umrzeć tu i teraz!

– oświadczyła, tuląc do piersi miauczącego w niebogłosy kociaka.
-

Nie bądź głupia – odparł siedzący obok mały Krukon. – Kto by się

wtedy zajął kotem?
- Jak go nazwiesz? – spytał Harry

Potter.
Sirith popatrzyła uważnie na kota – miał biały krawacik i

białe skarpetki. Potem obejrzała się na swego Opiekuna – biały

kołnierzyk koszuli, białe makiety, wychylające się z czarnych rękawów szaty.


- Sever – orzekła stanowczo. – Będzie się nazywał Sever.


- Pasuje – mruknął Harry. – Snape ma w sobie coś z kota.

Chodzi bezszelestnie i jest wredny jak Pani Norris.
- Ma imidża –

stwierdziła lakonicznie Siri.
Dumbledore wstał od stołu.
- Szanowni

koledzy i koleżanki, drodzy uczniowie... pozwólcie, że chwilowo obejmę

stanowisko Świętego Mikołaja i wręczę jeszcze jeden prezent, który został

przeoczony.
Zza jednej z choinek wylewitowała duża, nieco bezkształtna

paczka.
- Odbiorcą natomiast jest nasz Mistrz Eliksirów.
Severus

znieruchomiał, z kieliszkiem wina w połowie drogi do ust.
- Zwykle nie

pozwalamy, aby uczniowie robili prezenty nauczycielom, lecz w tym wypadku

postanowiłem uczynić wyjątek – ciągnął Dumbledore figlarnym tonem.

Severus wpatrywał się w paczkę, jakby miała zaraz wybuchnąć. –

Profesorze Snape, proszę rozpakować. Z serdecznymi życzeniami od szóstego i

siódmego roku.
Skwaszony Snape pociągnął za wstążkę. Papier opadł, a

spod niego wyłoniła się zwinięta kołdra z zielonego adamaszku w srebrne

wężyki.
- Doceniając pański dowcip halloweenowy, uczniowie wyzbierali

sierść i piórka, po czym postanowili dać je panu na pamiątkę w tej

pożytecznej formie. Sypialnia w lochach jest dość chłodna.
Dokoła

rozległy się chichoty. Severus długą chwilę wpatrywał się jak

zahipnotyzowany w zielony adamaszek i wężyki, po czym wybuchnął:
-

Albusie! Yh, to znaczy dyrektorze! Czy pan uważa, że będę używał

czegoś, co zostało zrobione... Z UCZNIÓW!?!
Gwałtownie odstawił

kieliszek, rozlewając wino i opuścił Hall w najwyższym stopniu

zniesmaczony.
*
Było już około jedenastej, kiedy Severus zdecydował

się na zwyczajowy spacer po zamkowych korytarzach. Chwała Merlinowi,

uroczystą kolację miał z głowy. Jutro Dumbledore wraz ze swymi dowcipami uda

się w odwiedziny do brata, podobnie jak Flitwick. Pomfrey będzie miała

zajęcie przy przejedzonych uczniakach, a Potter bez Weasleya i tej Granger

wydawał się tymczasowo niegroźny. Z papierosem w zębach (i rękami w

kieszeniach cywilnych dżinsów) Severus poddawał się leczniczemu działaniu

nikotyny oraz miarowego marszu.
W Wielkim Hallu zaskoczył go widok

niewielkiej figurki, siedzącej po turecku na mchu. Lestrange uniosła twarz

ku magicznemu sufitowi, obserwując prawie bez mrugania opadające płatki

śniegu. Czarny kociak bawił się obok, tarmosząc choinkową ozdobę.
- Co

tu robisz o tej porze? – spytał Severus.
- Patrzę na śnieg, prosz

pana – odpowiedziała Sirith z powagą. – Jest piękny.
Severus

mimowolnie popatrzył w górę. To prawda, śnieg był piękny.
- Czemu nie

śpisz? – spytał łagodnie, aż sam się tym zdziwił.
- U nas nikogo

nie ma. Z całego Slytherinu tylko ja zostałam i jakoś tak... dziwnie

mi.
- Ja też jestem ze Slytherinu, więc jest nas dwoje – mruknął

Severus, siadając koło dziewczynki. Włożyła „spodeńki” i Severus

musiał przyznać w cichości ducha, że sprzedawczyni miała rację; leżały

świetnie i w zasadzie na jedenastolatce nie wyglądały prowokująco.
Szyja

go zabolała od patrzenia do góry, więc położył się na mchowym dywanie,

opierając głowę na kołderce, która nadal leżała porzucona pod choinką.
-

Dyrektor potem powiedział, że to był żart i że to wcale nie jest zrobione z

uczniów – odezwała się Sirith.
- I tak jej nie będę używał –

burknął Severus.
- Pan na niej leży, to jest używanie – wytknęła

mu bezczelnie.
- Tęsknisz za domem? – zapytał Severus i

natychmiast w myślach nazwał się idiotą.
- Nie. A pan? –

odpowiedziała pytaniem.
Zaciągnął się papierosem, rozsiewając na siebie

popiół.
- Ja jestem w domu – mruknął cicho, wydmuchując dym ku

górze. Śnieg nadal leciutko i wdzięcznie spływał z czarnego nieba, wirując

lekko w podmuchach niewyczuwalnego wiatru.
- Jakoś jest pan milszy

dzisiaj – odezwało się dziecko.
- Wigilia. Nawet ja mówię ludzkim

głosem – odparł.
- Mam coś dla pana. – W polu widzenia

Severusa pojawiła się mała ręka, trzymająca złożoną kartkę. Odebrał ją i

rozwinął.
- Wiem, że to marny prezent, ale nie mam nic innego –

usprawiedliwiła się Siri.
Na kawałku pergaminu wypisano starannie:


Transmutacja 7
Zaklęcia 4
Obrona 6
Eliksiry 6
Opieka

9
Historia 3
Zielicha 6
Quidditch 6
Inne 5
Razem 52

punkty
- To jest zwrot długu, prosz pana. Z procentem! –

podkreśliła Sirith z pewną dumą.
- Rozumiem. Profesor Hagrid był

wyjątkowo hojny.
- Pomagałam mu karmić thestrale – wyjaśniła.
-

Uhm – mruknął Severus, patrząc na nią badawczo. – To całkiem

niezły podarunek. A jeśli chcesz mi zrobić większą przyjemność...


Zawisła wzrokiem na jego wargach.
- Zaśpiewaj coś – dokończył

cicho, raptem strasznie zawstydzony.
Krwawy Baron i Prawie Bezgłowy Nick

dyskretnie unosili się poza kręgiem świątecznych jodełek, słuchając

słodkiego głosu dziecka, śpiewającego psalm.
- Dla każdego gwiazda na

niebie,
tak łaskawy rzekł kiedyś Pan.
Jedna z nich świeci dla

ciebie,
Wybierz sobie tę, którą chcesz.
To ona cię

zaprowadzi,
po najciernistszej z dróg,
tam, gdzie cierpliwie

czeka
jak ojciec stęskniony Bóg.
„Co z tego wyniknie?”

– spytał bezgłośnie Nick, patrząc na dziewczynkę i Mistrza

Eliksirów.
„Tego nie wiem” – odparł milcząco Krwawy

Baron. – „Ale jednego jestem pewien, najlepszą rzeczą dla nich

jest to, że się sobie przytrafili.”

Grudzień

2003



Cho Chang
Nio to teraz poprosimy opowieść na

nowy rok
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>
Pliiiiiiiiiiiiiiisssss
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> Ty jesteś obłąkana, a ja to co ?
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/>
Nea
Oni (heh, ja zresztą też) czytają każde twoje słowo, rozkoszują się każdym znakiem... Nie rób nam tego i skrobnij coś jeszcze...
Pola
o wielka Toroj, ty nasz natchniony

obłąkańcu
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/> nie wiem czy ma senas powtarzanie ciagle tego samego, ale

poprostu nie mogę się postrzymać
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/> dziewczyno masz genialne pomysł, a na dodatek, potrafisz je

obrać w ciekawe zdania, co razem tworzy fabułę, dzięki której spadam z

krzesła po kilku zdaniach
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/>

doszły mnie słuchy, że napisałaś kolejne opowiadanie,

mam nadzieję że nie dasz sie prosić i zamieścisz je na forum


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/>

Wesołych Świąt
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/>
Lousie
Świetne!Słyszałam ,że napisałaś nowe

opowiadanie i mam nadzieję ,że je wkleisz.Wesołych Świąt
Meliana
cóż mogę powiedzieć? ŚWIETNE, naprawdę, miło

się czyta, takie przemyślane i to bardzo dobrze przemyślane. Naprawdę

b.dobre!!!!
Masz fajny styl i talent, no i humor, świetne

żarty......
KaRoLiNa
Świetne. Bardzo lekko się czyta z dużą

dozą humoru i mam nadzieje że na tym nie zakończysz cykl opowiadań o SS i

SL. CZEKAM NA NASTĘPNE !!!!!!!!!
Bieta
Jest po prostu świetne, zresztą jak kazde

Twoje opowiadanie. Po prostu nie wiem co powiedzieć ^^ (pierwszy raz mi sie

to zdarzylo kiedy pierwszy raz czytałam ten fick, teraz zdarzyło mi sie to

po raz drugi) Toroj, to jest jedno z najlepszych (Polskich!) opowiadań

jakie czytałam (tak, wiem że sie powtarzam^^) I nie wyobrażałam sobie jak

Smok moze tak dobrze pisać (bez obrazy
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> )
PS: ciesze sie, że tym razem ty to umieściłaś. Wiem,

że w sumie to nie ma różnicy...ale...heh jednak ma
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/> Pozdrawiam i zycze powodzenia w dalszym pisaniu. Jeśli to

prawda, że napisalas coś nowego to mam nadzieje, że tu też to umieścisz


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> Trzymaj sie cieplucho.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.