Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: "Expecto patronum, czyli jasna strona duszy"
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Toroj
„Expecto Patronum – czyli

jasna strona duszy.”

(napisała Toroj w czasie terapii dla

anonimowych netoholików)

Severus Snape zmierzał w kierunku zamku,

wlokąc się przez strefę antyaportacyjną na miękkich nogach. Wiedział

doskonale, że zatacza się jak pijany. Niestety, nie był w stanie nic na to

poradzić. Połowa jego mięśni zrobiła sobie urlop i udawała, że nie istnieje,

druga połowa natomiast protestowała dziko przeciw takiemu wykorzystywaniu.

Snape miał bardzo niekomfortowe wrażenie, że znajduje się wewnątrz jakiejś

zepsutej maszynerii.
Wreszcie dotarł do bocznej bramy Hogwartu.

Klamka w kształcie dziczej głowy spojrzała na niego zbieżnym zezem i

wychrząkała:
- Pooowiii-kwiii-eec przyjacieeelu i wejdź.

Chrrchromk.
Flitwick, ustalający hasła, był wielbicielem mugolskiej

literatury.
Severus oparł się o wrota, walcząc z migreną.
- Chochliki

– mruknął.
- Prrrooosię – odrzekła uprzejmie klamka, po czym

drzwi otworzyły się gwałtownie. Snape omal nie wleciał do środka głową

naprzód. W ostatniej chwili uchwycił się futryny. Poltergeist Irytek,

unoszący się pośrodku korytarza, zaniósł się diabelskim chichotem i

zaśpiewał fałszywie:
- Urżnął się Snappy, niebożę,
Na nóżkach ustać

nie może.
W Świńskim Łbie się piło,
A teraz mu

niemiło...!
- Zamknij się, Iryt! – warknął słabo Snape,

przyciskając palce do obolałej skroni. Śpiew poltergeista przypominał wycie

szyszymory chorej na wątrobę. Na szczęście było już około trzeciej w nocy,

więc te popisy mogły zwabić co najwyżej duchy, zabłąkane skrzaty lub koty

(sztuk jedna). Z podłogi wyłoniła się głowa Krwawego Barona. Duch Slytherinu

obrzucił Mistrza Eliksirów uważnym spojrzeniem, po czym majestatycznie

wywindował się do góry, znikając w suficie. Irytek błyskawicznie zredukował

się do postaci czerwonej piłki i zrejterował, odbijając się od podłogi, na

której zostawały plamy ektoplazmy.
Kwatery nauczycielskie oczywiście

posiadały własne niewielkie łazienki, ale Severus potrzebował czegoś więcej

niż prysznic, więc powlókł się na pierwsze piętro, przeklinając w duchu

rozkład zamku i brak windy.
Łazienka dla męskiej części ciała

pedagogicznego była elegancko urządzona w stylu pseudogreckim. Po ścianach

pełzały mozaikowe ośmiornice i rozgwiazdy. Krany miały kształt delfinów, a

spory basen wpuszczony w podłogę pysznił się szafirowymi kafelkami. Napełnił

się dość szybko. Severus ściągnął z siebie przepocone ubranie, rozrzucając

je niedbale po podłodze, po czym z głębokim westchnieniem ulgi zanurzył się

w gorącej wodzie. A raczej niemalże do niej wpadł. Jego obolałe mięśnie

nareszcie zaczęły się rozluźniać. Wstrzymując oddech, zanurzył także

skołataną głowę. Nad nim kołysała się lekko lustrzana powierzchnia wody,

oświetlona łagodnym, żółtawym światłem lamp. Unosił się bezwładnie w wodzie,

czując jak cierpienie powoli odchodzi. Ogarniał go spokój, wręcz

błogostan... Świetlisty obłok brał mężczyznę w łagodne objęcia. Przed oczami

tańczyły mu srebrne pęcherzyki...
Został wyrwany z tego stanu półsnu

bardzo gwałtownie. Coś chwyciło go za włosy i mocno szarpnęło do góry.

Mistrz Eliksirów ocknął się nad powierzchnią wody, prychając i plując. Ktoś

mocno poklepał go po policzku.
- Drogi chłopcze, jak koniecznie chcesz

się utopić, to zrób to, jak mnie już nie będzie na świecie. Ogromnie nie

lubię znajomych pogrzebów. – Głos niewątpliwie należał do Albusa

Dumbledore’a. (Nie wspominając o tym, że tylko on mówił do

Snape’a „chłopcze”.)
Stary czarodziej w purpurowym

szlafroku klęczał na brzegu wielkiej wanny.
- Baron zawiadomił mnie, że

wróciłeś. Ciężko było..? – Ostatnie słowa zabrzmiały raczej jak

stwierdzenie, niż pytanie. Dumbledore wyżął zamoczoną brodę.
- Mhm

– potwierdził Severus ponuro, opierając głowę na krawędzi basenu.

– Bydlak szalał, bo nie udał się ten atak na placówkę Ministerstwa w

Lyonie. Rozdawał cruciatusy jak cukierki w Halloween.
Dumbledore

parsknął króciutkim śmieszkiem, ale natychmiast spoważniał.
- Wybacz

Sev, ale wciąż nie mogę zapomnieć o twoich ulepszonych kremówkach. Ile

dostałeś?
- Trzy... Łeb mi pęka.
Dumbledore pokiwał ze zrozumieniem

siwą głową, wyciągnął z kieszeni buteleczkę z eliksirem przeciwbólowym oraz

filiżankę, po czym troskliwie napoił młodszego kolegę lekarstwem.
-

Przysłać Poppy? Mogłaby zrobić ci masaż.
- Nie! – jęknął

Severus. – Zobaczy mnie nagiego dopiero po mojej śmierci. A i tego nie

gwarantuję.
- Przyniosłem ci piżamę – przypomniał sobie

Dumbledore, sięgając po zawiniątko, leżące na ławce.
Snape spojrzał i z

wrażenia nieco się podtopił. Piżama była z błękitnej satyny, a na kieszeni

miała naszytego białego króliczka.
- To...nie...moja... –

wykaszlał, odgarniając mokre włosy z oczu.
- Właśnie miałem wrażenie, że

to nie twój kolor – rzekł dyrektor ugodowo. – Ale naszywka z

pralni się zgadza: S. Snape. Z pewnością to taki niewinny uczniowski dowcip.

Ciekawe, czyj?
- Jak znam życie, to WW.
- Wuwu?
- Skrót od Weasley

& Weasley.
- Reducto! – rozkazał Dumbledore, dźgając

różdżką królika, który błyskawicznie się ulotnił; po czym tak długo

powtarzał zaklęcie Dunkel, aż cała piżama ściemniała do barwy

niebiesko-kobaltowej.
- Przedtem była popielata – mruknął Snape.

– Ale może być. Po tych... innych problemach, te szkolne wydają się

miłym odprężeniem.
*
Nie, Severus nie był sentymentalny. Był natomiast

pamiętliwy i wredny, a podejrzliwość pielęgnował w sobie jak cnotę (nie bez

racji). Bynajmniej nie sentymentalizm zaprowadził go do dormitorium

Slytherinu, w płaszczu narzuconym na piżamę.
W chłopięcych sypialniach

jak zwykle panował nieład: na podłodze pojedyncze skarpetki i opakowania po

czekoladowych żabach. Severus oglądał swoich podopiecznych w widmowym

świetle różdżki. Malfoy przewracał się niespokojnie we śnie. Ciekawe, jak by

zareagował, dowiedziawszy się, że Uśmiechnięty Morderca znów zabił tej nocy?

Czy wiedział? Czy zdawał sobie sprawę, czym tak naprawdę zajmuje się jego

ojciec?
W sypialni najstarszych Snape zdjął podręcznik transmutacji z

twarzy Marcusa Flinta, którego zmorzył sen podczas wkuwania do egzaminu

semestralnego.
U pierwszaków posłyszał chlipanie w poduszkę –

urwało się natychmiast, gdy Severus stanął w progu. Nieomylnie podszedł do

właściwego łóżka i uchylił kołdry.
- Boli cię coś? Głowa? Brzuch?
-

Nnie... – wyszeptał chłopiec, skręcając się jak robak, którego

wyciągnięto spod kamienia.
- To się przestań mazgaić – mruknął

nauczyciel, narzucając mu z powrotem kołdrę na głowę.
Severus nie miał

zamiaru roztkliwiać się nad stęsknionymi za domem malcami. To była rola

Poppy.
W sypialni dziewczynek cisza, spokojne oddechy. Lestrange znów

odkryta. Czy to całe Fogbell leżało przy kole polarnym? Snape ostrożnie

przykrył małą, starając się przypadkiem jej nie dotknąć.
Do

piątoklasistek wetknął tylko głowę przez uchylone drzwi: aura wczesnej

kobiecości, wszędzie pełno ciuchów i zapach kosmetyków, nic ponad normę.

Prócz mugolskiego plakatu na ścianie przy łóżku Alexy Toran. Spoglądał z

niego blondas o typie urody Malfoya seniora, w czarnym uniformie ze

srebrnymi błyskawicami na kołnierzu. Pod spodem biegł napis gotykiem:

„SS schaut auf dich” *. Snape nie wiedział, co ma ten mugol

wspólnego z jego inicjałami, ale nie podobało mu się to i postanowił

poważnie porozmawiać z właścicielką.
Klamki siódmoklasistek nawet nie

dotknął, tylko przycisnął ucho do drzwi. W środku słychać było szepty i

przyciszone chichoty. Zapukał trzy razy, drewno zadudniło echem niczym wieko

trumny, a hałasy wewnątrz umilkły jak ucięte nożem.
„Może nie

zawsze schaut, ale hört na pewno” pomyślał Severus, kończąc obchód i

kierując się do własnej kwatery.
* SS schaut auf dich (niem.) –

SS patrzy na ciebie. Hört - słucha

**
- Nie – powiedział

Severus, a potem powtórzył kilkakrotnie, coraz bardziej stanowczo: - Nie,

nie, nie! Nic z tego.
Dumbledore popatrzył na niego ze spokojem ponad

półksiężycowatymi szkłami okularów.
- Słyszałem cię wystarczająco dobrze

za pierwszym razem, Severusie.
- Czy pan uważa, że ja jeszcze za mało się

udzielam? – denerwował się młodszy mężczyzna.
- Nie uważam, ale

sam rozumiesz... są pewne priorytety – odrzekł dyrektor. – Jeśli

jesteś niezadowolony z warunków umowy, możemy ją zmienić w każdym

momencie.
Snape przygarbił się nieznacznie.
- Jestem zadowolony, nie

mam innego wyjścia. Ale to nie fair. Dlaczego akurat ja? – mruknął.


- Właściwie mógłbym wydelegować Minervę – zastanowił się głośno

Dumbledore. – Jest w świetnej formie, z pewnością sobie

poradzi.
Snape wyrzucił obie ręce w górę, w geście poddania.
- Wygrał

pan! – rzekł z goryczą. – Nikt nie będzie mnie wymieniał na

aktywną sześćdziesięciolatkę. Wypraszam sobie. Ale potem uduszę tę

smarkulę! – Tu po raz kolejny skierował wzrok na trzymany w ręku

kawałek pergaminu, odczytując dziecinne, krągłe pismo:
„Drogi

panie ministrze, nazywam się Sirith Herma Lestrange i chodzę do pierwszej

klasy w Hogwarcie. Mój tata siedzi w Azkabanie i nie widziałam go już rok.

Bardzo za nim tęsknię a on nie pisze listów i ciągle o nim myślę. Bardzo

chcę zobaczyć mojego tatę bo mama nie żyje i mam tylko jego. Bardzo pana

proszę żeby się pan zgodził żebym go odwiedziła. Tata nazywa się Bernard

Lestrange i to nieprawda że kogoś chciał zabić. Bardzo go kocham. Pozostaję

z szacunkiem Sirith Herma Lestrange.”
Pod spodem widniał nabazgrany

dopisek: „Akceptuję. K.Knot”
Severus sapnął z irytacją.
-

Jakim cudem ten smętny kretyn się na to zgodził?
Dumbledore podsunął mu

świeżutki numer „Proroka Codziennego”.
- Artykuł na drugiej

stronie, pod tytułem „Sieroty Azkabanu”. Wysłała list do

ministerstwa, a jednocześnie kopię do Proroka. To dziecko jest kute na

cztery nogi.
- Niech pan ją zwerbuje do Zakonu – zaproponował

Severus zgryźliwie. – Będzie cennym nabytkiem, pod warunkiem, że

pozbędzie się alergii na przecinki.
- Mam nadzieję, że wojna nie potrwa

aż tak długo, bym musiał to robić – odparł Dumbledore.
Artykuł był

krótki, za to ociekał łzawą słodyczą, a kończył się dramatycznym apelem, by

pozwolono rodzinom kontaktować się z więźniami, zwłaszcza tymi, których nie

skazano za zabójstwa. Przedrukowano też liścik zdesperowanej

dziewczynki.
- Nie uduszę jej – zdecydował wreszcie Snape ponuro,

składając gazetę. – Wypatroszę, posypię solą, uwędzę, wypcham i

postawię w gabinecie ku przestrodze innych gagatków.
- Miło mieć jakieś

hobby – posumował jego przełożony, sięgając do pudełka z landrynkami.

– Dropsa? Jak widzisz, nasz kochany Korneliusz nie miał innego

wyjścia, gdyż zostałby okrzyknięty potworem bez serca na forum publicznym.

Na dodatek Bernard Lestrange rzeczywiście nikogo nie zabił. Przypadkowy

zapłon różdżki, w wyniku którego na jednego z klientów spadł żyrandol.

Przeżył. Klient, nie żyrandol. Był to najgłupszy i najbardziej pechowy napad

na bank w tej połowie stulecia.
- A nie w całym stuleciu?
- Nie.

Podobno niejaki Deburgeau w latach trzydziestych podczas rabunku zażądał

pokwitowania dla żony. Zgarnęli go, kiedy kasjer wypełniał druczek.
-

Zawsze uważałem, że żabojady mają coś z głową – mruknął Snape

pogardliwie. – Czy może mi pan wyjaśnić, co ja właściwie mam robić w

Azkabanie, prócz eskortowania tej obrzydliwej dziewuchy? I dlaczego to musi

być koniecznie, jak pan mówi, ktoś silny i doświadczony?
- Dlatego, że

ten ktoś nieoficjalnie powinien porozmawiać z dementorami – wyjaśnił

Dumbledore.
Severus z bladego zrobił się zielonkawy, jak serwatka. Nieco

drżącymi rękami poklepał się po kieszeniach i wyciągnął pomiętą paczkę

papierosów. Przypalił jednego, po czym zaciągnął się aż do dna płuc i

zaniósł kaszlem. Dumbledore obserwował go przez chwilę w milczeniu, na jego

twarzy malował się smutek.
- Umrzesz w końcu na raka oskrzeli.
-

Chciał...bym. Obie...cujesz? – wykrztusił Severus.
- Voldemort

wrócił, a wśród dementorów panuje poruszenie. – Dumbledore znów podjął

temat. – Niewątpliwie już się z nimi skontaktował. Jestem pewien, że

zechcą się do niego przyłączyć, być może atakując naszych. A że nie jesteśmy

w stanie wyciągnąć na ten temat niczego od panów w maskach, więc należy

spróbować z drugiej strony. Dementorzy na razie słuchają rozkazów urzędników

ministerstwa, ale mówić będą z tym, kto nosi... hm... znak, Severusie. I

lepiej żeby to był ktoś biegły w occlumencji.
- Zastanawiam się, czy te

kreatury w ogóle potrafią mówić.
- Potrafią, to w końcu nie zwierzęta, a

ćwierćdemony. Dwa razy w życiu słyszałem głos dementora. Nie było to

przyjemne doświadczenie.
- I ja mam tam iść z dzieckiem??
- Kiedy

mała Lestrange będzie rozmawiać z ojcem, ty będziesz miał około pół godziny

na załatwienie sprawy. Los sam nam zesłał wiarygodny pretekst. Nikt nie

będzie się zastanawiał, co robisz w tym ponurym miejscu.
- Prócz mnie

samego – mruknął Snape, przypalając nowego papierosa od poprzedniego.

Dumbledore dyskretnym machnięciem różdżki oczyścił powietrze z dymu. –

Najbliższa sobota, tak?
Dyrektor skinął głową. Severus pożegnał się i

wyszedł, odprowadzany zatroskanym spojrzeniem.
- Tak mi przykro, chłopcze

– szepnął stary czarodziej, kiedy za Mistrzem Eliksirów już zamknęły

się drzwi.
*
Po raz pierwszy w życiu Snape żałował, że w sobotę rano

jego znak zachowywał się spokojnie. Wezwanie od Bydlaka automatycznie

zwolniłoby go z wizyty w Azkabanie – miejsca, którego miał nadzieję

nie oglądać już nigdy. Groźby Bydlaka, oglądanie egzekucji i wysłuchiwanie

zamaskowanych mężczyzn, którzy chełpili się nowymi morderstwami –

wielki Merlinie, zachowywali się jak wynaturzony klub graczy w polo!

– to wszystko było potworne, ale jednak odrobinę lepsze, niż

zetknięcie się z pożeraczami dusz.
Wokół Hogwartu ustanowiono strefę

antyaportacyjną, więc oboje z Lestrange musieli skorzystać z zewnętrznej

sieci Fiuu w Hogsmeade, a to z kolei oznaczało półgodzinny spacer.

Styczniowe niebo zasnute było stalowo siwymi chmurami, z których lekko

prószył trocinowaty śnieżek. Na szczęście drogę obłożono zaklęciami

meteorologicznymi, więc szło się łatwo. Lestrange, wystrojona w swój

gwiazdkowy prezent, maszerowała dziarsko, podskakując nawet od czasu do

czasu.
- No i z czego się tak cieszy? – burknął Snape pod

nosem.
- Przecież zobaczę tatę, no nie ?! – odpowiedziała

natychmiast, zadowolona, że nauczyciel w końcu się odezwał.
- Nie

wiadomo, czy cię w ogóle pozna – odparł sucho. – Azkaban zmienia

ludzi.
- Dlaczego nie miałby mnie poznać? – zdziwiła się

nieco.
Severus spochmurniał jeszcze bardziej. Wściekał się na smarkulę,

która wpakowała go w tę kabałę, a jednocześnie lekko ugryzło go sumienie, że

niepotrzebnie był okrutny. Mała sama się przekona... Z drugiej strony, jej

wyśmienity humor działał mu na nerwy i zdawał się być wyjątkowo nie na

miejscu.
*
Sever był strasznie wkurzony – to widać. Nawet nie

odpowiedział, kiedy Sirith powiedziała „dzień dobry”. A przez

prawie całą drogę do Hogsmeade milczał, gapiąc się w ziemię. Między rondem

kapelusza a wysoko postawionym kołnierzem peleryny widać mu było tylko nos,

oczy i kawałek czoła, z głęboką zmarszczką między brwiami. Garbił się,

przypominając Siri sępa, który zjadł coś bardzo nieświeżego. A kiedy w końcu

otworzył usta, to tylko po to, by powiedzieć coś nieprzyjemnego. Jednak nie

zdołał jej zepsuć humoru. Dlaczego tata miałby jej nie poznać? Przecież nie

urosła aż tak bardzo przez ten rok i nawet okulary ma ciągle te same. W

kieszeni Siri niosła paczkę z ciastkami, wyproszonymi w kuchni, a w sercu

radość i nadzieję, oraz wdzięczność dla Alexy i Janusa, którzy podsunęli jej

pomysł z „Prorokiem”.
Właściwa podróż zaczęła się w urzędzie

pocztowym, gdzie weszli w zielone, ryczące płomienie publicznego kominka, w

którym ciągle palił się magiczny ogień, a wokoło porozstawiane były pułapki

na popiełki.*
- Dribbane! – wykrzyknął Sever, wciągając ją ze

sobą w ogień. Świat zawirował i już po chwili znaleźli się w jakimś dużym

pomieszczeniu z wieloma kominkami, zatłoczonym jak mugolski dworzec. Słychać

było ryk zielonych płomieni i okrzyki, wywołujące docelowe stacje. Sever

natychmiast pociągnął Sirith do kominka wielkiego jak osobny pokoik. Zdążyła

tylko zobaczyć na gzymsie ozdobny napis: EDYNBURG. Następna stacja –

jeszcze większa i bardziej zatłoczona. Sirith złapała nauczyciela za połę

płaszcza, by się przypadkiem nie zgubić.
- Posterunek aurorski numer sto

dwadzieścia osiem! – usłyszała nad głową i znów spowił ich

lśniący, szmaragdowy wir.
Z gwarnego Edynburga przeszli raptownie do

ponurej ciszy szarego pokoju w... gdzieś tam. Siri nie wiedziała dokładnie,

gdzie leży Azkaban. Określenie „twierdza na wyspie” było mało

precyzyjne.
W ponurym pomieszczeniu siedziało dwóch aurorów w

czarno-popielatych uniformach.
- Cel wizyty? – spytał sucho jeden

z nich.
- Minister pozwolił mi odwiedzić tatę w więzieniu! –

wybuchnęła dziewczynka z podnieceniem, zanim Snape zdążył otworzyć usta.

Auror uniósł brwi, po czym puknął palcem w osobliwy przyrząd, wyglądający

jak wielki, szklany bąk. Sirith rozpoznała duży fałszoskop – jej

ojciec używał podobnego, gdy trzeba było załatwić jakieś sprawy z

„gorącym” towarem.
- Nazwiska proszę.
- Snape i

Lestrange. Tu jest zezwolenie. – Sever podał dokument.
Urzędnik

spojrzał na papier, na którym widniała pieczęć ministerialna, po czym

wygrzebał z szuflady kolejny szklany drobiazg: tym razem dość gruby krążek.


- A pan to kto? – upewnił się jeszcze.
- Eskorta. Nie uważacie

chyba, że dziecko ma tam iść samo? – odparł Sever

chłodno.
Tymczasem drugi auror, sprawdziwszy coś w grubej książce,

nakreślił jakiś znak nad szkiełkiem, po czym dotknął go różdżką,

mówiąc:
- Kamcesta. Bernard Lestrange, cela numer dziewięćdziesiąt trzy.


Sirith z zainteresowaniem śledziła te machinacje. Lubiła uczyć się

pożytecznych rzeczy. Kto wie, czy w życiu nie przyda się kiedyś mugolski

wytrych albo jakieś niby głupie zaklęcie?
- Niebieski kolor pokazuje

dobrą drogę, a czerwony ostrzega – wyjaśnił auror, popychając krążek w

stronę gości. – Umie pan wytworzyć patronusa?
- Tak – mruknął

Sever, a szklany bąk w tym momencie zabuczał krótko. Auror znów w niego

zapukał i spojrzał bystro na profesora.
- Tak czy nie?
- Dawno tego

nie robiłem – przyznał Sever z ogromną niechęcią. Tym razem fałszoskop

siedział cicho. Auror westchnął, po czym wskazał na drzwi.
- Uważajcie

tam na siebie. Aportacja nie działa wewnątrz więzienia. Martwa strefa kończy

się tuż nad wodą.
* Popiełek – wąż, wylęgający się w zbyt długo

płonącym magicznym ogniu; wg „Fantastyczne zwierzęta i jak je

znaleźć”.

*
Azkaban był tak samo odrażający, jak Snape go

zapamiętał: kanciasta, brudnoszara bryła, spowita wieczną mgłą. Ku jedynej

bramie więzienia wiódł długi most, spinający wyspę ze stałym lądem. Z każdym

krokiem Severus czuł, jak opada go mrok. Fale, obijające się o drewniane

filary mostu, zdawały się łkać z rozpaczy, a światło było martwe i szare jak

brzuch zdechłej ryby. Mała Lestrange jednak zdawała się tego nie zauważać.

Gnała do przodu, jakby za plecami miała kwintopeda*, a przed sobą cel w

postaci góry złota. Severus musiał przyśpieszyć kroku i złapać ją za

kołnierz płaszcza.
- Stój, przeklęty bachorze! Chcesz, żeby cię tu

coś zeżarło?
Kiedy minęli bramę, Snape zatoczył przed sobą półokrąg ręką,

w której trzymał kamcestnik. Szkiełko mrugnęło na niebiesko po prawej

stronie. Galeria, korytarz, schody na piętro... Zastanawiające, że nie

spotkali ani jednego dementora, choć ci na pewno gdzieś się czaili, bo

atmosfera wydawała się aż gęstnieć od ich złowrogiej aury. Po obu stronach

korytarzy ciągnęły się szeregi jednakowych drzwi, okratowanych w górnej

części, opatrzonych wypełzłymi od słonej wilgoci numerami. Słychać było

poruszających się więźniów. Ktoś płakał. Ktoś zawodził w ataku beznadziejnej

rozpaczy: „Horacyyy... Horacyyyy...”
Snape włożył rękę do

kieszeni i mocno zacisnął palce na różdżce.
Za zakrętem zaczęły się

numery od siedemdziesięciu.
- Kogóż to me oczy zdumione widzą? –

rozległ się niespodzianie czyjś głos – ochrypnięty, ale niewątpliwie

kobiecy. W wizjerze mijanych właśnie drzwi Snape ujrzał śmiertelnie bladą,

wychudzoną twarz, otoczoną splątanymi czarnymi włosami, w których było wiele

siwych nitek. Postarzała się przedwcześnie, zbrzydła, lecz rozpoznał ją

natychmiast. Przekleństwo! Bellatrix Lestrange. Opierała swobodnie

łokcie o krawędź okienka, jakby był to zwykły parapet, a ona właśnie

wyglądała do ogrodu zalanego wiosennym słońcem. Ciemne oczy Bellatrix były

szalone, ale nie można było w nich dojrzeć otępienia, tak

charakterystycznego dla więźniów. Cóż, jeśli Azkaban porównywano do piekła

na Ziemi, to Bellatrix była niewątpliwie diabłem wcielonym. Właściwa osoba

we właściwym miejscu, pewno czuła się tu jak w domu.
- Wróciłeś odgrzać

wspomnienia, Sevi? – spytała Bellatrix urągliwym tonem. – A może

oprowadzasz teraz szkolne wycieczki? – Przechyliła głowę, by lepiej

przyjrzeć się Sirith, lecz Severus szybko zasłonił dziewczynkę.
- Prędko

opuściłeś ten hotelik, o ile pamiętam. Łatwo cię było kupić, Sevi. Czy

czujesz już na karku oddech śmierci, zdrajco? Pan

powrócił!
Zachichotała jak harpia. Severus czuł, że mała Lestrange

chwyta go kurczowo za płaszcz. Szczęściem nie odezwała się ani słowem. Snape

popchnął ją dalej, słysząc, jak Bellatrix miota za nimi przekleństwa i

groźby.
Następny zakręt, schody i wreszcie drzwi z numerem

dziewięćdziesiąt trzy: okratowany wizjer, izba trzy na trzy kroki, a w niej

więzień, leżący na zawilgłym sienniku. Jedyne okienko zaopatrzone było w

grubą szybę z zielonkawego szkła, więc całe wnętrze celi wyglądało przez to

jak upiorne akwarium, a twarz śpiącego człowieka miała trupią barwę.
-

Tato! – krzyknęła Lestrange, zaciskając palce na prętach. –

Tato! Obudź się, to ja!
Severus z posępną miną wydął wargi.

Scenariusz był przewidywalny: dziewczyna będzie się darła, usiłując wyrwać

ojca z letargu, podczas gdy facet jest już pewno tak otępiały, że nawet nie

pamięta swego nazwiska. Potem dzieciak zacznie ryczeć, a Severusowi

przypadnie niewdzięczne zadanie odrywania go od kraty. Jednak, ku zdumieniu

Snape’a, nawoływany człowiek podniósł powieki i poruszył głową.
-

Tata!!!! – wrzask dziecka osiągnął górne rejestry

skali, przeszywając profesorskie uszy jak zardzewiały drut do robótek. Snape

skrzywił się i przycisnął ucho palcem.
- Cisza! – szczeknął.

– Więzień numer dziewięćdziesiąt trzy, wstać!
Tak jak

przypuszczał, pechowy rabuś bankowy podniósł się natychmiast i postąpił w

stronę drzwi. Tam, gdzie nie działała świadomość, brały górę wyćwiczone

odruchy.
- Lestrange, to jest twoja córka i masz z nią mówić. Taki jest

rozkaz.
Bure oczy Bernarda Lestrange nadal nie odzwierciedlały ani jednej

myśli.
W sąsiednich celach panował spokój. Więźniowie śnili na jawie

swoje koszmary, a krzyki były tu czymś na porządku dziennym.
- Zostawiam

cię teraz – powiedział Snape do dziewczynki. – Nie podchodź do

innych cel. Wzięłaś różdżkę? – Pokiwała głową. – Gdyby cię

zaatakował, ogłusz go bez namysłu. Mieliście już podstawy samoobrony z

profesorem Newmanem.
- Ale tat... – urwała w pół słowa i znów

pokiwała głową. Widocznie już do niej dotarło, że „tata” nie

jest tym samym człowiekiem, którego znała przedtem.
Severus poszedł

dalej w głąb budowli. Znaleźć dementora! Merlinie, ostatnia rzecz, jaką

naprawdę chciałby znaleźć w tej wylęgarni koszmarów. Pusto... Gdzie podziali

się strażnicy? Zwykle patrolowali Azkaban - pojedynczo i dwójkami –

sycąc się uczuciami więźniów niczym ogromne pijawki. Severus mimowolnie

zadrżał. Skądś napłynęła znajoma fala lodowatego zimna i z pobliskiej niszy

wyłonił się dementor. Był chyba głodny, gdyż syczał przeciągle, a w tym

głosie dało się słyszeć coś na podobieństwo zniecierpliwienia.
-

Stój!! – Snape uniósł różdżkę. Mroczna bestia zwolniła

znacznie, lecz nie zatrzymała się.
- Czarny Pan pyta, czemu zwlekacie

– rzekł Severus ochryple.
Potwór znów zasyczał. Snape, nie

opuszczając różdżki, podciągnął rękaw. Mroczny Znak na jego ręku wyglądał

jak siniec rozlany pod skórą. Dementor zatrzymał się wreszcie. Brudno czarny

kaptur spowijał mu całą głowę – dementorzy nie potrzebowali oczu, by

widzieć.
- Zadałem ci pytanie, sługo Pana!
- Wszystko...

będzie... na czas – odezwała się bestia i Snape zrozumiał, co miał na

myśli Dumbledore. Dementor każde słowo wydobył z siebie innym głosem.


Stwór ciągnął dalej:
- Już niebawem... – Kobiecy alt.
-

Dołączymy... – Chrapliwy głos mężczyzny.
- Do niego... – Tym

razem był to cienki głos dziecka.
- Ostatni! – Znów mężczyzna i

słowo wyrzucone tonem rozkazu.
- Będą... – Ponownie dziecko.

Severus poczuł, że się poci.
- Pierwszymi...
- Sługo Pana... –

Ostatni zwrot, Snape mógłby to przysiąc, został wypowiedziany głosem tego

nieszczęsnego młodszego Croucha.
- Kiedy? – wykrztusił.
- Dziś

– odparł stwór, znów posuwając się nieznacznie w jego stronę.
-

Ardent Magnum! – zawołał Snape, kierując różdżkę wprost w kaptur

bestii. Między nimi raptownie uformowała się kula pomarańczowych płomieni,

dementor cofnął się gwałtownie, sycząc z niechęcią. Strażnicy Azkabanu byli

ślepi, lecz wyczuwali gorąco i unikali go. Severus odwrócił się i pognał z

powrotem po własnych śladach.
- Nienawidzę cię, Albus! –

wymamrotał. Dementorzy mówili. Owszem! Mówili głosami swoich ofiar!

A on zostawił tam dziecko, zupełnie samo! Mimo, że w więzieniu panował

przenikliwy chłód, Severusowi koszula lepiła się do pleców.
- Nienawidzę

cię, Albus. Nienawidzę cię Albus. Nie-na-wi-dzę-cię-al-bus – powtarzał

mechanicznie, oczami wyobraźni widząc już dziewczynkę leżącą na kamiennej

podłodze, jak porzucona lalka: bezwładnie rozrzucone kończyny, oczy

wpatrzone bezmyślnie w sufit.
*
Siri usłyszała najpierw pośpieszne

kroki, odbijające się echem, a potem zza węgła wypadł Sever. Wyglądał jak

wampir – był potwornie blady, a oczy miał na pół twarzy, jak dwa

kawałki węgla wciśnięte w gips. Wystraszyła się.
- Co się stało? Gdzie

pan był?
- Pilnuj własnego nosa! Zbieramy się stąd! –

ofuknął ją, opierając się o ścianę, jakby nagle zasłabł.
- Siri,

dobrze, że przyszłaś – powiedział ojciec, ściskając rękę dziewczynki.

– Tu jest tak pusto...
- Tato, pogadam z Dumbledorem, może załatwi

ci lepszą papugę. Może cię stąd przeniosą gdzie indziej – pisnęła

przez ściśnięte gardło. „Tylko nie płacz” przykazała sobie

surowo. Tata wyglądał okropnie. Przedtem był miłym, rozrywkowym facetem, a

teraz wyglądał jak cień, chociaż od aresztowania minął tylko rok.
-

Tata, zjedz ciastka. W tym pudle słabo karmią.
- Dobrze – szepnął.

Z każdą chwilą budził się z odrętwienia i patrzył przytomniej.
- Dość tej

sielanki – warknął Sever, oglądając się nerwowo. – Idziemy!

– Chwycił Sirith za łokieć, ciągnąc za sobą.
- Cześć, tata!

– zdążyła jeszcze powiedzieć.
- Do widzenia, Szczurek –

odpowiedział, nazywając ją starym przezwiskiem. Przypomniał sobie!
-

Opiekuj się moją córką! – zawołał jeszcze prosząco za gośćmi,

przyciskając twarz do kraty.
- Jasne. Nikomu nie dam jej skrzywdzić

– burknął Sever. – Sam ją zamorduję – dodał pod nosem tak

cicho, że nawet Siri ledwo to dosłyszała. No tak, cały Sever!


Ciągnął ją za sobą w takim pośpiechu, że ledwo nadążała, ale nagle

zatrzymał się.
- Czekaj – usłyszała. – Patrz pod

nogi.
Okrył ją połą peleryny razem z głową, tak, że mogła widzieć tylko

swoje buty i kawałek posadzki. Złapała profesora za ubranie, idąc wolno u

jego boku. Sever pachniał składnikami do eliksirów, tytoniem i potem. Stąpał

sztywno jak pies, który szykuje się do ataku. Ależ ten facet się bał...

Czego? Siri domyślała się, że właśnie przechodzą obok celi tamtej wstrętnej

baby i z jakiegoś powodu jej Opiekun nie chciał, żeby się widziały nawzajem.

Było bardzo cicho. Po chwili Sever ściągnął z niej płaszcz.
-

Szybciej.
Znów pośpieszny marsz, aż do bramy wyjściowej. Za moment mieli

znaleźć się na moście, a potem wrócą do bezpiecznego Hogwartu. Sever pchnął

ciężkie skrzydło wrót, a Siri serce na chwilę zamarło...
*
Mostem

płynęła rzeka dementorów. Trudno było na pierwszy rzut oka oszacować ich

liczbę, lecz Snape przypuszczał, że zgromadzili się tu wszyscy strażnicy z

Azkabanu. Nic dziwnego, że ojciec tej małej tak szybko odzyskał formę, skoro

wpływ dementorów osłabł. Szkaradne istoty płynęły bez pośpiechu w stronę

lądu. Ich charkotliwe oddechy wiązały się z odgłosami morskiego przyboju w

jedną monotonną i upiorną symfonię.
Severus zmełł w ustach przekleństwo.

Dziś! Słowo „dziś” mogło znaczyć również: niebawem, za kilka

minut, a nawet to się dzieje już teraz! Kilku ostatnich dementorów

zawróciło, czując emanacje dwóch świeżych, soczystych duszyczek. W pierwszym

odruchu chciał wepchnąć dziewczynkę z powrotem do twierdzy, jednak zdał

sobie sprawę, że we wnętrzu Azkabanu będą mieli szanse porównywalne do szans

królika, który zabłądził w lisiej norze. Musieli dotrzeć poza martwą strefę

aportacyjną. W nagłym przypływie rozpaczliwej siły, porwał małą na ręce i

przerzucił ponad barierą mostu. Do kamiennej podstawy nie było niewiele

więcej niż metr. Lestrange spadła na cztery kończyny z kocią zręcznością.


- Nad wodę! Szybko! – krzyknął Snape, idąc w ślady

dziecka.
Pięć postaci w powiewających, brudnych szmatach uniosło się w

powietrze.
- Prędko, nad wodę! – zawołał Severus ponownie,

wyciągając różdżkę w stronę nadlatującego dementora. - Ardent

Magnum!
Błysk kulistego pioruna. Potwór uchylił się, charkocąc

gniewnie.
Granitowa opoka, na której zbudowano Azkaban, była spadzista,

nierówna, pożłobiona rozpadlinami. Gdyby któreś z pary zbiegów źle postawiło

nogę, ich ucieczka skończyłaby się szybko i nader boleśnie. Severus kolejnym

ognistym zaklęciem powstrzymał na krótką chwilę napastników. Dziewczynka

sadziła przed nim po rumowisku jak królik.
- Relashio! Relashio!

– wrzeszczała, wymachując nad głową różdżką, z której tryskały snopy

czerwonych iskier. „Bystry dzieciak” przemknęło Severusowi przez

myśl. Relashio – zaklęcie używane głównie do gotowania herbaty –

nie mogło oczywiście odpędzić dementora, ale jeśli miało to dać choć sekundę

przewagi... czasem sekunda wystarczała. Mężczyzna potykał się na kamieniach,

przeklinając w głębi duszy swe długie nogi. Dwóch dementorów przesunęło się

na skraj przyboju, odcinając uciekinierów od bezpiecznej strefy, skąd Snape

mógłby się aportować. Mała stanęła jak wryta, odwracając do niego pobladłą,

wystraszoną twarz. Przekleństwo... Ostry szpon drapnął biegnącego Severusa

po głowie.
- Ardent Magnum!!
Unik, następne parę sekund zwłoki

przed nieuchronnym.
„Potrzebuję patronusa” pomyślał Snape z

rozpaczą.
- Expecto patronum! – zawołał na próbę, usiłując się

skoncentrować.
„Radosne myśli, radosne wspomnienia... Kurwa

mać! Ja NIE MAM radosnych wspomnień!!”
Dementorzy

zbliżali się bez pośpiechu, jakby delektując się przedłużaniem oczekiwania

na ucztę. Nadciągnęła ciemność i zimno. Severus upadł na kolana. Znów

słyszał rozpaczliwe krzyki matki, czuł smak krwi w ustach. Idiota...

Dziwadło... Cierpienie, smutek, upokorzenie. Boli... Ja nic

nie zrobiłem!
Szyderczy śmiech. Och, co za kretyn! Nażryj się

mydła!
Złowrogi warkot wilkołaka. Czerwone oczy bestii. Jesteś

mój, na ZAWSZE!
Krew... mnóstwo krwi, martwe ciała. Nie chciałem

tego, nie chciałem...!
Ciosy. Powiesz WSZYSTKO. Trzask

łamanej kości... Ból. Zimno... tak mi zimno... zimno...
Nagle

objęły go czyjeś ramiona.
- Sever, ratunku!! Oni

podchodzą!!
„Przykro mi, dzieciaku” zdołał pomyśleć.

Gdzieś spod lawiny złych wspomnień z żałosnego dzieciństwa i ponurej

młodości wydostało się jedno, jedyne jasne wspomnienie – jak ostatnia

iskierka z ogniska, które prawie zagasło. „Dla każdego gwiazda na

niebie” zabrzmiał w jego głowie czysty głos dziecięcy „tak

łaskawy kiedyś rzekł Pan.” Jaśniejące szczęściem oczy dziewczynki,

tulącej do siebie czarnego kociaka. „Będzie się nazywał

Sever.” „Proszę zapakować.” „Nikt nie powinien

spędzać świąt w więzieniu...”

- Expecto patronum! –

jęknął Severus. Z końca jego różdżki wypłynęła opalizująca mgła. Wydawało

się, że dementorzy zawahali się lekko.
- Expecto patronum! –

wrzasnął, widząc niemal w wyobraźni, jak mdła iskierka dobrego wspomnienia

urasta do płomyka. Desperacko rozgrzebywał te zgliszcza, szukając choćby

iskierek najdrobniejszych, najbanalniejszych przyjemności. Gorąca, mocna

kawa pod Trzema Miotłami. Puchar Domów w rękach prefekta Slytherinu.

Quidditch... Kanapka z szynką...? Zapach farby drukarskiej...

„Mittelalterliches Elixier wenig bekannt. Tłumaczenie i opracowanie R.

Holtz, S. Snape.” Ale nad tym wszystkim górował psalm, wyśpiewywany

teraz jak hymn zwycięstwa.
- EXPECTO PATRONUM !!
Lśniący opar

przerodził się w długołapego zwierza. Patronus obnażył świecące kły,

nastroszył z sierść na karku i rzucił się na najbliższego dementora,

rozdzierając go w strzępy, rozpływające się niczym brudny dym. Pozostałe

stwory pierzchły z charkotem oraz przeraźliwym wizgiem. Patronus

Snape’a zdołał jeszcze dopaść jednego, nim sam stracił moc i rozwiał

się w morskiej bryzie. Pozostałe trzy dementory dołączyły do pochodu, nadal

sunącego mostem.
- Uciekli... – usłyszał Severus gdzieś z dołu.

Lestrange wpół leżała na kamieniach, nadal obejmując go w pasie.
- Złaź

ze mnie, nie jestem kanapą – chciał to warknąć, ale w jego głosie

zabrakło zwykłego sarkazmu. Czuł się, jakby wraz z patronusem wyciekła z

niego cała energia.
Dziewczynka odsunęła się nieco.
- A co to było za

zwierzę?
- Wilk grzywiasty – westchnął Snape.
- Śliczny. I

zupełnie do pana podobny – słabym głosem osądził ten okropny dzieciak.


Severus chciał warknąć, sarknąć, nakrzyczeć... bo i cóż sobie ta

smarkata wyobraża, żeby porównywać profesora Hogwartu i Mistrza Eliksirów do

jakiejś skundlonej wersji lisa... ale, niespodziewanie dla siebie samego,

zaczął się śmiać. Dość histerycznie.
- Drętwota! – powiedział

ktoś głośno.
Zapadła ciemność.
*
Siri zobaczyła, jak Sever wali

się bezwładnie na ziemię, niczym wór kartofli. Rąbnął głową o kamienie z

takim łomotem, że prawie zrobiło jej się niedobrze.
- Co za wzruszający

widoczek. Prawie się popłakałam. Duży wąż i mały wężyk tulą się do

siebie.
Nie dalej jak trzy kroki od nich stała ta potworna baba z celi.

Ubrana w jakiś brudny łach, uśmiechnięta jak trupia czaszka –

wskazywała na Severa różdżką.
- Nie martw się, dziecinko, pozwolę się wam

pożegnać. – Takim samym tonem można było proponować zatrute cukierki.

– Lego.
Severa w mgnieniu oka oplotły sznury.
- Ciebie zostawię

sobie na deser, a na razie pogadam z naszym ulubionym jastrzębiem.
Koniec

różdżki wymizerowanej kobiety od niechcenia kreślił w powietrzu płaskie

ósemki. Sirith przesunęła ręce do tyłu i namacała kamień. Różdżkę miała w

kieszeni, ale doskonale wiedziała, że sięganie do kieszeni przy uzbrojonej

(i pewnie obłąkanej) osobie, nie było rzeczą rozsądną. W jednej sekundzie z

„deseru” mogła stać się „przystawką”.
-

Enervate.
Powieki Severa zadrgały, a potem uniosły się. Spróbował

poruszyć się, zakasłał głucho.
- Przeziębiony? – zadrwiła kobieta.

– Przyjaciółeczka słabo grzeje? Dobierasz się teraz do nieletnich,

panie Snape?
- Dziwka – mruknął.
- Tylko tyle? – spytała z

ironią.
Sirith, korzystając z chwilowej nieuwagi, wycofała się odrobinę,

nadal ściskając kamień w garści.
- Tylko tyle, bo ladacznica to zawód,

więc zasługuje na szacunek – odparł Sever, zerkając szybko na

dziewczynkę.
- A więc już nie Bella mia? Nie „Gwiazda mych

oczu” i nie „Czarna Róża Slytherinu”, ty żałosny

trubadurze? Dwulicowy prowincjuszu?
- Nie popisuj się elokwencją,

Bellatrix, bo to na mnie nie robi wrażenia – odparł Sever pogardliwie.

– Gdybyś myślała głową, a nie tyłkiem, nie potrzebowałabyś teraz

pilnie remontu. Cerowana wiedź...
Uderzenie w brzuch wypchnęło mu

powietrze z płuc. Bellatrix kopała go w ślepej furii, wyjąc z wściekłości

jak zwierzę. Sever zwijał się pod ciosami, na moment jednak odwrócił twarz

do Sirith, a jego usta ułożyły się w bezgłośne:

„uciekaj”.
Siri obróciła w ręku kamień. Rzucała nie gorzej od

chłopaków. W dokach Fogbell potrafiła przetrącić grzbiet szczurowi, a łeb

tej porąbanej Belli był przecież większy od szczura...
Kamień trafił

czarownicę tuż nad uchem, aż zachwiała się mocno. Siri, nie czekając już na

nic, rzuciła się do ucieczki w kierunku mostu, gdzie gęsto ustawione

przypory i złomy skalne mogły zapewnić jej kryjówkę. Usiłowała biec

zygzakiem, ty stanowić trudniejszy cel dla zaklęcia.
- Crucio!

– rozległ się okrzyk, przytłumiony nieco przez szum fal.
„A

kruciaj sobie” pomyślała Siri, robiąc unik w lewo.
- Crucio!

– Jednak wiedźma musiała mieć równie bystre oko, bo dziewczynka

poczuła gwałtowne uderzenie w plecy, jakby ktoś pchnął ją nożem, a w

następnej sekundzie z tego miejsca rozrosły się kolce bólu, sięgające do

każdego zakątka ciała. Bolały ją chyba nawet włosy i paznokcie! Świat

zaszedł mgłą, potknęła się i upadła, ale nie czuła uderzenia o kamienie. Nie

mogła oddychać. Miała wrażenie, że jej mięśnie przemieniły się w węże,

kłębią się pod skórą i usiłują wyrwać na zewnątrz. A wtedy, równie

nieoczekiwanie, jak się rozpoczął, ból zniknął. Sirith usłyszała jakąś

szamotaninę, nowy okrzyk Crucio!, a potem okropny skowyt Severa. Ta suka

go torturowała!
*
Mała nawet nie pisnęła, po prostu padła jak

kłoda, w pełnym biegu. Bellatrix trzymała ją pod zaklęciem, nie zważając na

to, że dzieciak pewnie właśnie się dusi własnym językiem. Jak długo miała

zamiar to robić? Póki ofiara nie umrze, albo zwariuje jak Longbottomowie?

Severus napiął mięśnie, szarpnął się w więzach i z całej siły kopnął

Bellatrix w zagłębienie pod kolanem.
Wrzask wściekłości. I kolejny

cruciatus, tym razem skierowany na niego. Możliwe, że krzyczał... co tam,

niech ta wariatka ma swoje pięć minut satysfakcji. Byleby tylko dzieciak

pozbierał się do kupy i zdążył uciec. Severus od lat starał się przestrzegać

zasady „nie więcej, niż jeden trup dziennie”. Dotyczyło to także

jego własnych zwłok.
- Szkoda, że nie mam czasu zabijać cię po

kawałeczku... Sevi – powiedziała Bellatrix, zdejmując zaklęcie.

– Jakieś ostatnie słowa przed śmiercią? Motto dla potomnych? Oprawię

je sobie w ramki wraz z datą twojego zejścia z tego świata.
Severus

rozkaszlał się znowu i splunął krwią. Cholera, przygryzł sobie język.
-

Dobry pomysł – wykrztusił cierpko. – Notuj: Wtedy Pan zapytał

swojej sługi: "Gdzie jest, do diabła, mój Mistrz Eliksirów?" Ona

odpowiedziała: "Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego? Jak ostatnio

kopałam go w nerki, powiedział tylko: Ostatni będą pierwszymi." A wtedy

Pan wkurzył się bardzo.
Bellatrix zawyła z frustracji, słysząc

hasło. „Kompletnie jej odbiło” pomyślał Severus, widząc, jak

czarownica ze złości gryzie swoją różdżkę
- Biblia według świętego

Severusa! Wywinąłeś się tym razem, ale nie myśl, że to koniec –

syknęła. Podniosła upuszczoną różdżkę Snape’a, wetknęła ją w szczelinę

skalną i złamała jednym ruchem. Popatrzyła na most, gdzie zaczynały pojawiać

się ciemno zielone i popielate mundury aurorów. Pobiegła w stronę wody, a w

chwilę później Severus usłyszał stłumiony huk aportacji. Oparł o skałę

pulsującą głowę, zamknął oczy. Zablefował, używając słów usłyszanych od

dementora i jeszcze raz się udało. Który raz? Kiedy nadejdzie ten ostatni?


- Sever... Proszę pana?
Dopiero kiedy dotknięcie palców na twarzy

prawie go sparzyło, zdał sobie sprawę, jaki jest zziębnięty. Otworzył oczy.

Dziewczynka miała siniaka na brodzie, była brudna i wystraszona, ale

żywa.
- Pan żyje!
- Żyję. Nie ciesz się, następne Eliksiry w

poniedziałek, jak zawsze.
Zbzikowana dziewucha roześmiała się głośno i

niespodzianie przytuliła swego groźnego profesora.
- Lestrange,

bezczelnie wykorzystujesz to, że jestem związany i nie mogę ci przylać.

Przypomnij mi, żebym ci dał szlaban, jak wrócimy do szkoły.
- Okej

– potwierdziła, nadal szczerząc się jak reklama proszku do zębów.
-

Masz swoją różdżkę? – spytał Severus.
- Aha...
- No to użyj

Libero i rozwiąż mnie.
Niestety, małej trzęsły się ręce i osiągnęła tylko

taki efekt, że magiczne więzy porosły czerwonymi włosami. Snape przezornie

nie nalegał na drugą próbę.
- Proszę pana... co to jest trubadur? –

odezwała się nagle Sirith.
Snape westchnął. Tego jeszcze brakowało.
-

Taki smętny frajer z gitarą – mruknął niechętnie.
Mała Lestrange

analizowała kilkanaście sekund tę informację, po czym prychnęła

pogardliwie:
- Głupia dziw...
- LESTRANGE!!
- Sam pan tak

powiedział...
- Zamknij się.
Od strony mostu nadchodził patrol

aurorów.
**
Siri obserwowała samopiszące pióro, biegające po papierze.

Nadal trochę ją mdliło. Oficer w ciemnozielonym uniformie ze złotymi

naszywkami dyktował zakończenie raportu.
- ... wiarygodne zeznanie

świadka, wysłuchane i zarejestrowane dnia dwudziestego stycznia 1996 roku,

przez komisarza Malcolma Bidwella, numer AMC 3584.
Do sali przesłuchań

wszedł Sever. Jeden rzut oka, a było wiadomo, że coś jest nie tak. Mistrz

Eliksirów miał rozpięty żakiet, choć zwykle nie pozwalał sobie taką swobodę.

Oburącz trzymał przed sobą swoją czarną pelerynę, złożoną na pół. Na głowie

miał opatrunek, twarz poniżej była równie blada jak bandaż – a do tego

sinawe plamy pod czarnymi oczami i usta zaciśnięte w wąską kreskę. Siri

zerwała się momentalnie na równie nogi, podbiegła do swego Opiekuna,

chwytając go za ramię. Wzdrygnął się lekko, zaniepokojony tym bliskim

kontaktem, a cichutki chrobot metalu trącego o metal wyjaśnił dziewczynce

wszystko. Sever trzymał ręce pod płaszczem, bo miał na nich

kajdanki!
- Wracamy do domu? – zapytała cicho i niepewnie.
-

Prędzej czy później – mruknął profesor. Tymczasem towarzyszący mu

auror położył na biurku kilka kart pergaminu.
- Zeznanie i raport

uzdrowiciela. Trochę siniaków na całym ciele, pęknięte żebro, reakcje mięśni

właściwe dla postcruciatus. Szrama na głowie... wygląda na draśnięcie

szponem dementora, gdyż źle reaguje na eliksir gojący.
- Stracę na

urodzie – zadrwił Snape, bez zaproszenia sadowiąc się na krześle.

Dziewczynka tkwiła wciąż przy nim, uczepiona profesorskiego rękawa jak

rzep.
„O Merlinie... o Hermesie...” pomyślała Siri,

oszołomiona. ”Rozebrali go. Kazali mu zdjąć ubranie i oglądali

go...”
- Znaleźliśmy też coś znacznie bardziej interesującego

– ciągnął auror z ponurą satysfakcją. – Pan Snape jest... hm...

podstemplowany emblematem Sami-Wiecie-Kogo. Innymi słowy, mamy tu

Śmierciożercę w nader niezręcznej sytuacji.
Siri mocniej zacisnęła palce

na ramieniu Opiekuna. Wszystko pasowało do siebie. Wrzaski tej facetki z

Azkabanu: Łatwo cię było kupić... Czy czujesz już na karku oddech śmierci?

Tchórz! Zdrajca! Sirith zadrżała. Nie, nie... Sever nie był taki...

nie był przecież... Inaczej ta cała Bellatrix by nie chciała go zabić,

prawda?
- Wszystko to znajdziecie w moich aktach, łącznie z informacją,

że od czternastu lat pracuję z dziećmi, z czego prawie dwanaście jako

Opiekun Domu – odezwał się Snape ze zjadliwym spokojem. – I

niemal codziennie stykam się z waszym bezcennym Zbawicielem, notabene

również widowiskowo „ostemplowanym”. Rada Nadzorcza z pewnością

nie pozwoliłaby mi na to, gdybym był zamieszany w cokolwiek

nielegalnego.
- Z Azkabanu uciekło dziesięciu pańskich towarzyszy...
-

Wypraszam sobie podobne insynuacje!
- ...a ktoś musiał dostarczyć im

różdżki.
- A ja doskonale nadaję się na kozła ofiarnego – wtrącił

znów Snape. – Czy ktoś tu w ogóle myśli? Dziesięć różdżek to jest

około dwóch funtów magicznego materiału. Gdybym stanął choćby w pobliżu

posterunku z czymś takim w kieszeni, wszystko by im tam wyło na alarm jak

opętane. Przeszliśmy oboje rutynową kontrolę w PoA 128. Chyba, że sugerują

panowie, że tamtejsi aurorzy są niekompetentni.
- Tamtejsi aurorzy są

martwi – odparł sucho oficer.
Zaległa chwila ponurej ciszy.
-

Powtarzam: mam pod opieką dzieci, a teraz konkretnie TO dziecko, które

dopiero co obejrzało sobie, jakie cudowne warunki panują w naszym

więziennictwie, o mało nie zostało pożarte, a na koniec uderzono je

cruciatusem. Jeżeli to nie wystarczy, by ta mała mogła wrócić spokojnie do

szkoły, to doprawdy nie wiem, czego jeszcze trzeba – wygłosił Opiekun

Slytherinu z naciskiem.
Obaj aurorzy stropili się nieco.
- Prawda

– rzekł wyższy rangą. – Chyba powinien ją obejrzeć medyk.
W

tej chwili uczucie, które od dłuższego czasu narastało Siri gdzieś między

sercem a żołądkiem, wreszcie się tam nie zmieściło. Otworzyła usta, wydając

przeraźliwy, wibrujący wrzask – jak to tylko potrafią nieduże

dziewczątka obdarzone zdrowymi płucami. Snape omal nie zleciał z krzesła.


- Nienienienienie...!!! – zawyła dziewczynka na jedną

monotonną nutę. Nie, nie, nie! Na samą myśl o tym, że miałaby rozebrać

się w tym okropnym miejscu przed kimś obcym (nawet medwiedźmą), ogarnęła ją

panika. Zawisła Severowi na szyi - prawie go dusząc – i powtarzała raz

za razem:
- Ja chcę do domu! Ja chcę do domu! Wracajmy do

domu! Proszę, proszę pana, chodźmy do domu...
*
Krzyki w tym

gmachu były na porządku dziennym. Niektórzy z aresztowanych bywali agresywni

i trzeba było ich... dyscyplinować. Jednak głos, który właśnie przebił się

poprzez ścianę do gabinetu inspektora Douglasa Fairytaile’a, był

bardzo wysoki przenikliwy i należał chyba do kobiety.
„Co się tam

dzieje, na Hestię” pomyślał z irytacją, kiedy wrzaski nie milkły.

„Przecież tak się nie da pracować!”
Dokończył

sporządzanie notatki służbowej, podetknął ją pod nos szczurowi łącznikowemu,

który skwapliwie złapał karteczkę i umknął do dziury pocztowej. Fairytaile

otworzył wygłuszane (teoretycznie) drzwi, prowadzące do sąsiedniego

pomieszczenia i wkroczył na teren czegoś w rodzaju miniaturowej bitwy z

Grindelwaldem. Kłębiło się tam około pięciu czy sześciu osób, przy czym

ośrodek zamieszania stanowiła dziwaczna para: mężczyzna pod czterdziestkę,

plus uwieszony na nim rozhisteryzowany dzieciak. Libby Petronius z wydziału

do spraw nieletnich – aurorka o obfitych kształtach i twarzy

macierzyńskiego buldoga, właśnie bezskutecznie usiłowała obłaskawić dziecko

czekoladą. Wokół Libby krążył jakiś zagubiony praktykant, objuczony naręczem

pluszowych zabawek. Zirytowany Bidwell z kryminalnego czyścił mundur

chustką, roztaczając wokoło intensywny słodko-korzenny aromat, co

świadczyło, że został właśnie ochlapany eliksirem uspokajającym. Natomiast

młody sierżant kłócił się o coś jednocześnie z jakimś tajniakiem i z owym

brunetem, którego dzieciak tak kurczowo się trzymał.
- Co się tu dzieje?

– zapytał głośno Fairytaile.
- Schwytaliśmy Śmierciożercę!

– zameldował Bidwell, przekrzykując zawodzenie dziecka.
- Acha... a

który to z obecnych? – spytał Fairytaile tonem podszytym gryzącą

ironią.
Facet z opatrunkiem na głowie wyglądał na bliskiego całkowitego

uduszenia (lub zawału). Zszokowane dziecko szlochało mu w kołnierz, a

mężczyzna odruchowo co rusz próbował je poklepać uspokajająco po plecach, w

czym zawadzały mu kajdanki. Petronius spróbowała oderwać dziecko od więźnia,

co jedynie wywołało nową falę histerycznych krzyków i próśb: „Proszę

pana, ja chcę do domu!!”
„A podobno to my jesteśmy ci

dobrzy” pomyślał Fairytaile z ironią. „Opiekunowie wdów,

sierotek i zbawcy kotków na wysokich drzewach...”
Bidwell podsunął

mu plik dokumentów. Faktycznie, w tych warunkach łatwiej było czytać, niż

wyjaśniać coś słowami. Inspektor przebiegł wzrokiem tekst. Ciekawe... Czytał

dalej. Bardzo interesujące...
- Rozkujcie pana Snape’a –

rzucił mimochodem, porównując zeznania.
- Ale... – zaczął zdumiony

Bidwell, lecz pod wpływem surowego spojrzenia przełożonego dotknął kajdanek

różdżką, mrucząc „libero”. Srebrzyste obręcze natychmiast

rozdzieliły się, upadły z brzękiem na podłogę i odpełzły do kąta, jak duży

srebrny krab.
- Nie mamy podstaw do zatrzymania pana Snape’a.

Snape’a Severusa... Mistrza Eliksirów, członka korespondenta

Londyńskiej Akademii Alchemicznej... oraz wykładowcę w Szkole Magii i

Czarodziejstwa Hogwart – ciągnął powoli Fairytaile, studiując nadal

dokumenty. – Jego zeznanie jest zbieżne z zeznaniem świadka, które

wydaje się go uniewinniać.
- Są pewne niejasności... Odmówił przyjęcia

veritaserum!
- Co jest całkowicie zgodne z kodeksem prawnym! To

dobrowolność odróżnia podobno veritaserum od Imperius – odezwał się

Mistrz Eliksirów. Uwadze inspektora nie uszło to, że natychmiast po

uwolnieniu rąk mężczyzna objął obronnym gestem dziecko, które na szczęście

przycichło, ograniczając się do stłumionego chlipania.
- To pańska

córka? – spytał auror z uprzejmym zainteresowaniem.
- Na szczęście

nie – wycedził Severus Snape przez zęby. – To moja uczennica.


- Najwyraźniej dzieci pana bardzo lubią – rzekł inspektor, myśląc

jednocześnie, że ten dziwny człowiek musi mieć chyba dużo zalet

wewnętrznych, chociaż jego twarz nadawała się tylko do albumu seryjnych

morderców. Wzorcowy Opiekun mruknął coś nieokreślonego, kierując wzrok na

młodego praktykanta, który wzdrygnął się nerwowo i schował za postawną

aurorką od nieletnich.
- Nie mamy podstaw do zatrzymania, możemy

natomiast i na pewno zechcemy powołać pana Snape’a i pannę Lestrange

na świadków w rozpoczętym właśnie śledztwie.
- Ta mała może mieć

zmodyfikowane wspomnienia – wtrącił Bidwell.
- To nie jest

wykluczone, dlatego też oboje nie opuszczą aż do odwołania terenu Hogwartu,

póki wszystko się do końca nie wyjaśni. Libby, pobierz od państwa próbki i

oddaj je do działu zaklęć nadzorczych.
*
Severus z ogromną ulgą

wkroczył do znajomego wnętrza stacji Fiuu w Hogsmeade. Co prawda przedtem

musiał poddać się jeszcze procedurze pobierania krwi do sporządzenia silnego

zaklęcia nadzorującego, a dwóch aurorów eskortowało go aż do ostatniego

kominka. W dodatku musiał nieść tę nieszczęsną Lestrange, która wcale nie

była lekka. Marzył obsesyjnie o papierosie i wannie z gorącą wodą.

Asystująca im para aurorów obrzuciła Snape’a po raz ostatni

podejrzliwymi spojrzeniami, po czym aportowała się z głośnym trzaskiem.


- Gliny poszły. Może mnie pan postawić – odezwała się nagle

dziewczynka zachrypniętym głosem.
Severus nie tyle ją postawił, co

nieomal upuścił.
- Ile to się człowiek musi namęczyć, żeby wyjść na

swoje – mruknęła Sirith, wycierając nos włóczkową rękawiczką. –

Gardło mnie boli.
- Nic dziwnego – burknął Snape, przyglądając się

jej badawczo. – Darłaś się co najmniej pół godziny. Omal nie

ogłuchłem.
- Czterdzieści minut. Na ścianie wisiał zegar –

sprostowała.
- Miałem więc słuszne wrażenie, że po prostu odstawiasz

wielki cyrk.
- Po czym pan poznał?
- Zdążyłem cię trochę rozpracować.

Jak naprawdę się boisz, to mówisz „Sever”, nigdy „proszę

pana”. Właściwie, dlaczego akurat „Sever”?
- Wszyscy

mówią: Sever. Wszyscy... ze Slytherinu... – wymamrotała dziewczynka,

po czym zachwiała się mocno. Gdyby Snape jej nie przytrzymał, pewnie by

wylądowała na podłodze.
- Co jest?
- Głowa mnie boli... Kazali mi

wypić jakieś świństwo, a potem pytali i gadałam, gadałam, gadałam...


Severus zgrzytnął zębami.
- Dali ci veritaserum?!
- Nie wiem

co to było, ale na końcu zarzygałam im podłogę – to ostatnie Lestrange

podkreśliła z mściwą satysfakcją.
– A teraz muszę coś oszamać

– dodała, grzebiąc w kieszeni. – Mam we flocie trzy sykle. Chce

pan kawy?
Snape miał na końcu języka, że się obejdzie, ale w tejże chwili

uświadomił sobie, że sam również nie jadł nic od rana, został sponiewierany

fizycznie oraz psychicznie, i spacerek do Hogwartu (półtorej mili w zimowych

ciemnościach) zasadniczo jest ostatnią rzeczą, o jakiej marzy.
- Idziemy

pod Trzy Miotły. Bądź łaskawa nie mdleć jeszcze przez pięć minut.
*
W

gospodzie było tłoczno – jak zawsze wieczorami. Większość twarzy

obracała się z zainteresowaniem w stronę nowo przybyłych, lecz Severus to

ignorował. Zdawał sobie sprawę, że oboje wyglądają jak ofiary ulicznej

rozróby.
- Madame, prosimy o jakieś spokojne miejsce, cokolwiek ciepłego

do jedzenia, dużą czekoladę i dużą kawę z mlekiem.
Madame Rosmerta

jednym rzutem oka oceniła stan gości i skierowała ich do pokoiku na

zapleczu. Severus z westchnieniem zrzucił płaszcz, rozparł się na krześle i

zapalił od świecy pierwszego tego dnia papierosa. Co za ulga...
W ciągu

paru minut pojawiły się jajka na bekonie i zamówione napoje, a Madame

Rosmerta postawiła przed Severusem szklaneczkę Ognistej Whisky.
- Na

koszt firmy, panie profesorze – powiedziała życzliwym tonem.
Sirith

przypięła się do wielkiego kubka z czekoladą. Snape, z podziwu godną

koordynacją, jadł, pił kawę i palił jednocześnie.
- To była ta Bellatrix

Lestrange, no nie? – odezwała się nagle dziewczynka, wbijając wzrok w

Snape’a ponad krawędzią naczynia.
- Tak – odpowiedział sucho.


- Ale to nie była żadna moja ciotka? – Tym razem w głosie

dziewczynki słychać było wahanie.
- Nie.
- Na pewno?
- Panieńskie

nazwisko Bellatrix brzmiało Black. Chwała Bogu, nie możesz mieć z nią

żadnych związków od strony ojca – wyjaśnił Severus. „Diabli

wiedzą, co ze stroną matki” dodał w myślach.
- Potworna baba

– mruknęła Siri. – A pan z nią spał! – dodała z

oburzeniem.
Severus omal nie wypluł whisky na stół.
- No co? Już od

dawna wiem, skąd się biorą dzieci. – Koszmarne dziecko wzruszyło

ramionami.
- Pilnuj własnego nosa i nie wtykaj go w cudze sprawy!


Przed kilka minut panowała cisza. Mała pałaszowała jajka na

bekonie.
- Czy to jest prawda, to co mówili aurorzy? – odezwała się

znowu. – To o panu, i o Sam-Wiesz-Kim...?
Severus odetchnął bardzo

głęboko.
- Lestrange, czy komukolwiek, kiedykolwiek będziesz opowiadać o

Fogbell i życiu w sierocińcu? Czy będziesz mi się zwierzać z tego, kto cię

bił po twarzy? Ile razy byłaś głodna i kradłaś jedzenie? Ile razy spałaś w

jakichś komórkach, bo mamusia „szła w tango”? Opowiesz mi, jak

odrabiałaś lekcje przy świetle ulicznej latarni, aż zepsułaś sobie wzrok?

Nie, prawda?
Dziewczynka potrząsnęła głową, robiąc wielkie oczy.
-

Aut, plomba na płótno. Nie filuj na moje sprawy, a ja nie będę na twoje. Jak

mniej kumasz, to cię nie ożenią z kosą – warknął Snape. – Jeśli

nie rozumiesz normalnie, to może kmina do ciebie dotrze.
Mała prychnęła,

rozbawiona.
- Stoi i gra.
- Może kiedyś panu powiem. Może. Pan by

chyba zrozumiał... – dodała, nagle znowu poważna. – Pan jest

omega...
Snape nic nie odrzekł. Z nowym papierosem w zębach pisał na

kartce z notesu liścik do Hagrida, z prośbą o przysłanie bryczki. Miał

zamiar poprosić Madam Rosmertę o wysłanie wiadomości prywatną sową. Kiedy

znów spojrzał na dziewczynkę, spała, opierając policzek na rękach, złożonych

na stole. Końcówki jej jasnych włosów wpadły do talerza z resztkami bekonu.

Wzdychała ciężko przez sen. Musiała być kompletnie wykończona. Stres w

Azkabanie, dementorzy, cruciatus i ponad półgodzinny seans wrzasków, żeby...

żeby wyciągnąć swojego belfra z paki. W zranionej głowie Snape’a

zrodziła się myśl tak niesłychana, że w pierwszej chwili odepchnął ją od

siebie. Potem jednak powróciła, drążąc uparcie jego umysł. To nieznośne,

bezczelne, nieobliczalne dziecko... lubiło go. Lubiło go na tyle, by

ryzykować dla niego życie, rzucając kamieniem w psychopatyczną morderczynię.

(Swoją drogą, musi jeszcze poważnie porozmawiać z tym przeklętym bachorem.)

Lubiło na tyle, by w swój dziwaczny, nonsensowny sposób chronić go w

siedzibie aurorów. Severus był stuprocentowo pewny, że gdyby nie mała

Lestrange, właśnie zajmowałby pryczę w areszcie śledczym. To dziecko od

prawie trzech miesięcy przewracało jego życie do góry nogami. A on... on...

nie, no nie lubił jej, ale coraz mniej go denerwowała. Chyba się

przyzwyczajał.
Severus otworzył notes na ostatniej stronie i napisał:

"Sirith Lestrange"; następnie zastanawiał się długo, zanim pod

spodem nie pojawiły się enigmatyczne dopiski „swetry” oraz

„dzieci DS”; wreszcie na samej górze stronicy wypisał

drukowanymi literami EXPECTO PATRONUM.
- W końcu teoretycznie ja też mam

jakąś jasną stronę – szepnął do siebie.

(Może koniec, a może

nie.)

**
Słowniczek gwary przestępczej:
Filunek –

obserwacja; filować – patrzeć
Flota – pieniądze
Kmina

– gwara złodziejska
Kumać - rozumieć
Iść w tango –

zabawiać się, głównie na imprezach alkoholowych
Omega – przestępca

z wyższym wykształceniem
Oszamać – zjeść
Ożenić z kosą –

dźgnąć nożem
Papuga – adwokat
Plomba na płótno – dosł.

zakaz na papiery; tu w znaczeniu „nie grzeb mi w

dokumentach”




Pola
to co zwykle: GENIALNE turned.gif roche poważniejsze niz poprzednie i w pewnych momentach ociekające grozą tongue.gif ale były iś mieszne momenty np: ponad półgodzinny krzyk małej Siri turned.gif

Toroj skąd ty znasz gwarę złodziejska i więzienną turned.gif?
Marion
dzięki twoim opowiadaniom, chyba połowa

tego forum zakocha się w Snapie!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
urocze, boskie, cudowne,ekscytujące,wspaniałe

opowiadanie! Zaczynam rysować Snape'a siedzącego w kajdankach, i

Sirith!
muszka Me
Jak zwykle niesamowite... jestem pod

wrażeniem...

jedno z nielicznych opowiadań na forum, które

pozostawia po sobie przyjemne odczucia...

może jednak nie koniec...?

<z nadzieją w głosie>
avalanche
jestem pod wrażeniem

Swietnie budujesz

akcje - nastrój grozy, odczucia bohaterów (Snape wypadł genialnie XD). Po

prostu majstersztyk ^^ (nie rozwodzę się bo chyba sama wiesz o czym mówie

^^)
Mira
QUOTE (Marion @ 29-12-2003 20:27)
dzięki twoim opowiadaniom, chyba połowa tego forum zakocha się w Snapie! biggrin.gif
urocze, boskie, cudowne,ekscytujące,wspaniałe opowiadanie! Zaczynam rysować Snape'a siedzącego w kajdankach, i Sirith!

jedynie pod tym względem, ze ta druga połowa to "płeć brzydka" wink.gif

opowiadanko super! biggrin.gif
masz swój styl i nie zmieniaj go! wink.gif
z niecierpliwością oczekuję następne części! tongue.gif

papa i pozdro!
Lousie
Mam nadzieje ,że to nie koniec ,bo świetnie piszesz.Bardzo fajne opowiadanko i oby tak dalej. biggrin.gif
KaRoLiNa
PIĘKNE

!!!!!!!! Tylko niech to nie będzie koniec bo

siem popłacze

!!!!!!!!!!!!!!!

Toroj
wink.gif Odpowiedź na pytanie Poli: pewne wyrażenia z gwary więziennej egzystują w języku potocznym, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Istnieje prawdziwy słownik grypsery, napisany przez pewnego prawnika. Fragmenty są dostępne w internecie. Wyszukiwarka Google to cudowna rzecz, trzeba tylko umieć zadawać pytania.
Raven
heh, świetne opowiadanie Toroj. a raczej

seria opowiadań
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
strasznie się przy nich uśmialam (a mnie malo co

śmieszy)
nie mam nic do zarzucenia- nie zauwarzyłam żadnych

błędów.

słowem- masz nowe fanki: mnie i moją siostrę ^^
mam

nadzieję, że na tym nie poprzestaniesz -_^
czekam na kolejne opowiadania

Twojego autorstwa
Szinga
I ciebie tu przywiało Toroj z Twymi

cudnymi opowieściami! Ja już się chyba na ten temat gdzieś wypowiadałam,

ale napisze jeszcze raz: jestes po prostu wspaniała i niepowtarzalna... oby

tylko nie był to koniec opowieście o Siri...
Cho Chang
Nie wiem co napisać.....


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> To jest powalajace!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'

/> A Może tak:
"Gdzie do cholery jest

opowiadanie(czytaj: piąta część) Wielkiej Toroj?-zapytał pan. A ona

odpowiedziała-Czyz jestem stróżem siostry mojej?Kiedy ostatnio mogłam wejsć

do internetu(czytaj: wielkiego skarbca niezliczonych pomysłów) o Wielka

rzekła- napiszę opowiadanie na nowy rok. A wtedy pan wkurzył się bardzo,

ponieważ już dawno minęła pora, gdy świętowano Sylwestra
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Pes: A może tak następnego patra tu wkleić?
Herma Lestrange
Cho, "cholera" pisze się przez

"ch", ale ogólnie fajnie ci wyszło. Toro, ładnie to kląć w

opowiadaniu dla nieletnich?
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> A, nie dałaś wyjaśnienia, co za stworzonko, którym nazwałaś

Siri, jak biegła przez most do Azkabanu. Cóż, mój problem polega na tym, że

czepiam sie szczegółów. Mówiłam ci kiedyś, że jesteś genialna?
Tasha

src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> takie fajne, takie śmieszne, takie super opowiadanko.



src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> uśmiałam siem bardzo
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>

src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'

/> Jednym słowem:SUPER!!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'

/>
dark Angel
Bardzo mi się podobało dzięki tobie

polubiłam Severusa! I tak go lubiał&plusmn;m ale patrze na niego

teraz z pod innego lepszego kata. Opowiadanie ogólnie super mam nadzieje że

zechcesz nas uraczyć jeszcze jedna częscia
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Meridien Auris
To jest naprawde dobrze

napsiane.
Ten humorek czasami doprowadza mnie do bulu brzucha, ale

powoduje też, że coraz chetniej sięgam po opowiadania Toroj.
Jak będzie

dalsza częśc to czekam na nią z niecierpliwością
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> .

Życzę weny
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/czarodziej.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='czarodziej.gif'

/>
Cho Chang
ups mój błąd
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Tosini
Co tu duzo mowic ?! Twoje wszystkie

opowiadania sa po prostu swietne. Bardzo mi sie w nich podoba styl pisania.

Czekam na nastepne.
Idusia
Miejmy nadzieję, że przyjmiesz to jako komplement... Humor, język i atmosfera bardzo mi się kojarzą z Pratchett'em, więc pozwol, że nazwę Cię Pratchett'em w spódnicy wink.gif
Jak wszystkie Twoje opowiadanka mi się podobało smile.gif
Cho Chang
Dziwne jest tyćkę dla mnie...Tzn. Takie

fajnie dziwne
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> Siędzę przed kompem codziennie od 3 (w nocy


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> ) do pólnocy(pomijając dni robocze:)
i jakos nie widzę

kolejnego parcika..
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
Mintir
Jak zwykle świetny humor i dobry dowcip.

Mimo wszystko jednak poziom fabuły spadł nieco w stosunku do poprzednich

części. Może to przez presję? ( odkrycie, że twoje opowiadania są tu

publikowane i masz tabun wielbicieli ). Podoba mi się jednak i z

niecierpliwością wyczekuję kolejnych dzieł.

Stylistyka,

ortografia... nie biorę pod uwagę. Czytałam to dość dawno... nie pamiętam

żadnych potencjalnych zastrzeżeń.

PS kocham opowiadania o SS (

zwłaszcza gdy zmieniają subtelnie jego charakter )

src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
Toroj
Obiecałam opowieść noworoczną, ale po

Sylwestrze posypało się na mnie dużo obowiązków i się nie wyrabiam. Pomysł w

każdym razie jest i zostanie zrealizowany. Zabawne... de gustibus non

autobus - jak mawiali starożytni. Wiele osób uważa Expecto patronum za

najlepszą część. A presji nie odczuwam. Jestem już za duża, żeby brać do

głowy przelotne chwile popularności.
Amelia_hwdp
Wspaniale, wspaniale, wspaniale i jeszcze

raz wspaniałe
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/> (wzruszyłam się) Nie lubię się powtarzac, ale musze:

wspaniałe, wspaniałe...


Masz talent, nie zmarnuj go, a dobrze

wykorzystaj - pisz next parta
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.