Arthur Weasley
POGRZEB i

STYPA
Brakujący ostatni rozdział Zakonu Feniksa


Utwór jest w

pełni kompatybilny z fanfiktami Dziewczyny Hagrida “Apokryf” i

“Apokryf – epilog surrealistyczny” oraz z tekstem

kanonicznym.
Postać Andrei pochodząca ze wspomnianych fanfiktów została

wprowadzona za wiedzą, zgodą i w porozumieniu z ich autorką.
Nazwa lokalu

„Zdechły Kot” pochodząca z fanfiktu Arpi Sideris „Honor i

krew Śmierciożercy” została wykorzystana za wiedzą i zgodą

autorki.
Autor stanowczo oświadcza, że wszelkie podobieństwo do osób

istniejących i sytuacji zachodzących w rzeczywistości jest zamierzone.



Odc. 1

Aspazja Bones miała niejasne wrażenie, że jej wnuczka -

wbrew temu, co kategorycznie twierdziła wieczorem - nie obudzi się bez

pomocy z zewnątrz wcześniej niż na obiad. Wrażenie to potęgował fakt, że

Susan była w stanie spać w dowolnym miejscu, bez względu na hałas i

niewygodę, i trudno było ją obudzić, kiedy swego czasu zasnęła na trybunie w

czasie meczu quidditcha, cóż dopiero we własnym łóżku pierwszego ranka po

najgorszym roku w Hogwarcie.
Weszła do pokoju. Susan, jak było do

przewidzenia, spała. Obok jej głowy zobaczyła jednak z jednej strony szopę

rudych włosów, a z drugiej mocne przedramię z rozległą blizną po

oparzeniu.
Starsza pani nie uważała łóżka swojej wnuczki za właściwe

miejsce dla osobnika płci rażąco odmiennej, a już na pewno dla osobnika

starszego od Susan o dziesięć lat, który pracuje ze smokami, pochodzi z

rodziny, której nie ima się antykoncepcja, i w dodatku nie wylewa za

kołnierz. Miała nieco inne zdanie na temat wychowywania dorastających

panienek niż jej synowa.
Ale po pierwsze - to już sprawa synowej, po

wtóre zaś - jeśli znalazł się w łóżku Susan, to ta ostatnia zapewne go

kocha. A dzieci aurorów potrafią być uparte. Wiedziała coś o tym. W końcu

też była córką aurora.
A po trzecie – synowa synową, a babcia na

wszelki wypadek obłożyła wnuczkę kilkoma zaklęciami zabezpieczającymi ją

przed konsekwencjami zbyt wylewnego okazywania uczuć.
Wyciągnęła

różdżkę.
- Dormitu veritas! - powiedziała i wyszła z pokoju na

palcach.
Za kwadrans rzuci zaklęcie łagodnego przebudzenia. Nie jest

proste, ale powinna sobie poradzić, zresztą nie ma innego wyjścia. Obudzą

się, wiedząc o sobie nawzajem to, co najbardziej chcieliby wiedzieć, ale

boją się zapytać. Ciekawe, swoją drogą, co to będzie, też by się chętnie

dowiedziała...
@ @ @
Dlaczego, myślał Charlie Weasley.

Dlaczego jest mi tak dobrze właśnie teraz, kiedy ogólnie jest tak

źle?
Obudził się, mając przy boku dziewczynę, która go najwyraźniej

kochała. Czekał na to dziewięć lat (choć robił wszystko, żeby uwierzyć, że

do niczego mu to nie jest potrzebne). Doczekał się. Dlaczego akurat w dniu,

w którym mieli iść na pogrzeb? U progu wojny, której ma dużą szansę nie

przeżyć (w końcu od trzystu lat nie było wojny, która by nie zabrała kilku

Weasleyów)?
@ @ @
Dopiero kiedy Harry dowiedział się, że

Remus Lupin z narażeniem życia wrócił na miejsce walki i sprowadził ciało

Syriusza, dotarło do niego, że to, co się stało, jest nieodwracalne. Syriusz

nie wróci. Nigdy.
Pierwszy raz w życiu miał być na pogrzebie. Dursleyowie

nie mieli zwyczaju chodzić na pogrzeby (pomijając fakt, że i tak pewnie nie

zabieraliby go ze sobą) i nawet kiedy zmarł dziadek ciotki Petunii, nie

poszli na pogrzeb, uważając to za stratę czasu i zbędny stres (ktoś mógłby

na przykład zadawać krępujące pytania o syna drugiej wnuczki nieboszczyka,

poza tym, kto wie, może bratanek Petunii też jest nienormalny?). Czasem wuj

Vernon szedł na pogrzeb kogoś, z czyją rodziną robił interesy, ale traktował

to równie mało nerwowo jak obiad z klientem (lub równie nerwowo – to

zależało tylko od tego, jakie interesy robił) – tyle, że wkładał

czarny krawat. Kiedy zaś chowano Cedrika Diggory’ego, Harry leżał

nieprzytomny w izbie chorych. Złapał się na myśli, że gdyby kiedyś wcześniej

był na pogrzebie kogoś obcego, byłoby mu teraz łatwiej.
Szli w szóstkę

wysypaną żwirem aleją przez coś, co na pierwszy rzut oka przypominało raczej

las o rzadkim poszyciu niż cmentarz. Przyjrzawszy się bliżej, można było

zauważyć na korze drzew rysy twarzy i napisy. Niektóre twarze wyglądały

niemal jak żywe, inne były już ledwo widoczne, niemal zatarte –

najwyraźniej bez związku z czasem, który upłynął od śmierci.
Susan i

Charlie zatrzymali się pod rozłożystym dębem o potrójnym pniu. Harry

przystanął również, puszczając przodem Rona i Hermionę. Luna pociągnęła go

za rękę.
- Nerwowe nosorożce, chodź, nie widzisz, że chcą być

sami?
Sami zainteresowani byli równie zdziwieni tym stwierdzeniem, jak

Harry. Tak czy owak zostali sami. Uklękli, opierając się dłońmi o grube sęki

u podstawy pnia. Twarz wąsatego czarodzieja uważnie taksowała Charliego od

stóp do głów, by w końcu uśmiechnąć się powściągliwie.
- Właściwie

dlaczego tam rosło takie dziwne drzewo? – spytał Harry.
Cmentarz

chyba dobrze wpływał na Hermionę. Nie prychnęła niecierpliwie, wyjaśniając

mu, że dęby rosną na grobach ludzi, którzy zginęli w walce o sprawę, w którą

wierzyli, a ten jest potrójny, bo rośnie na wspólnym grobie trojga

towarzyszy broni.
- A ten mutant? – zainteresował się Harry,

zatrzymując się przy sześciu drzewach wyrastających ze wspólnego korzenia

– cztery dęby i dwie brzozy z liśćmi dębu.
- Na grobach dziewic

rosną brzozy. A o dębach już ci mówiłam.
Harry zamyślił się. Z białej

kory drzewa, które nazwał mutantem, patrzyła na niego z ciepłym uśmiechem

dziewczyna z dwoma mysimi ogonkami.
Jennifer Wilson, 1971-1987.
-

Ładna była – powiedział półgłosem.
- Zgadzam się z przedmówcą

– usłyszał za plecami przygaszony głos.
Cherlawe chomiki, znowu

strzelił jakąś gafę?
- Spadamy – przynagliła go Luna. Kątem oka

Harry zdążył jeszcze przeczytać na korze dębu: David Weasley,

1973-1987.
Twarz Jenny uśmiechała się szeroko. Najwyraźniej nie do

Charliego, lecz do Susan – tym razem nie słyszał cichego głosu,

natomiast Susan zachowywała się jak ktoś, kto słucha bardzo uważnie,

wiedząc, że rozmówca nie będzie powtarzać.
David przyglądał się jej z

wyraźnym zainteresowaniem.
- Chodźmy – powiedziała w końcu. Charlie

z trudem powstrzymał się od zapytania, co usłyszała zza grobu. W każdym

razie nigdy nie trzymała go tak mocno za rękę.

Odc. 2

Ku

zdumieniu Harry’ego bynajmniej nie zanosiło się na cichy pogrzeb, na

którym pojawią się tylko ludzie z Bractwa. Krypta Pożegnań była pełna

czarodziejów. Najwidoczniej nie wszyscy uważali Syriusza za zbiegłego

zbrodniarza, ofiarę – jak pisał “Prorok Codzienny” –

gangsterskich porachunków.
Pośrodku krypty stała solidna trumna z

okuciami, przy której paliło się sześć świec. Poza tym kryptę oświetlały

pochodnie na ścianach. Gdyby Harry miał zwyczaj liczyć wszystko, co zobaczy,

wiedziałby, że jest ich trzydzieści osiem.
Lupinowi nagle przybyło

dwadzieścia lat. Zgarbiony, z poszarzałą twarzą, nie odstępował Andrei na

krok.
Fred i George bez swoich nieodłącznych łobuzerskich uśmiechów

wyglądali niemal dostojnie.
Hagrid starał się ustawiać tak, żeby twarz

mieć zawsze w cieniu. Chwiał się na nogach - widać było, że próbował

zagłuszyć ból uderzeniową dawką whisky Ogdena.
Molly Weasley popłakiwała

bezgłośnie z twarzą wtuloną w ramię męża, który głaskał ją po włosach

cokolwiek machinalnie, myślami był najwyraźniej gdzie indziej. Harry

przypomniał sobie napis na korze dębu...
Susan z wyraźnym niepokojem

spoglądała to na trumnę, to na Charliego, na którego twarzy – podobnie

jak na twarzy Billa - malowała się zimna nienawiść.
Obaj bracia usilnie

omijali wzrokiem kąt, w którym stał Percy. Gdzieś znikła jego zwykła pewność

siebie – blady, z wyrazem zdumienia i przerażenia na twarzy rozmawiał

z Penelopą, jakby jej się z czegoś gorączkowo tłumaczył.
Hermiona stała

oparta plecami o kolumnę podtrzymującą sklepienie. Oczy miała zamknięte,

oddychała nienaturalnie równo i głęboko. Obok klęczał Ron z twarzą ukrytą w

dłoniach.
Na wąskim gzymsie siedział skulony, wystraszony szczur. Przez

chwilę jego oczy spotkały się z oczami Harry’ego. Uciekł.

Odc.

3

- Chciałbym mieć taki pogrzeb – westchnął Charlie.
-

Wypluj to. Już ci mówiłam, że nie znoszę takich tekstów. I że cię kocham

żywego.
Charlie wielu rzeczy mógł nie zauważyć, ale to byłby akurat

zauważył. NIE MÓWIŁA TEGO. Ani o żywym, ani o martwym. Wiedzieć wiedział

(właściwie skąd?!), ale, na wszystkie smoki świata, musiał to usłyszeć

otwartym tekstem akurat teraz, na pogrzebie, o parę kroków od trumny

Syriusza?
Przecież nie weźmie jej teraz na ręce, nie przyssie się, nie

zrobi nic z tego, co mu serce dyktuje...
Przytulił ją jedną ręką.

Przywarła do niego.
Wybacz, Syriuszu, wiem, że to twój pogrzeb...
-

Nie świruj – usłyszał. Czy może tylko tak mu się zdawało? – Sam

bym to zrobił na twoim miejscu.
Po jakichś stu albo dwustu latach

ściągnął go na ziemię głos pastora.
- Umiłowani w Chrystusie

Panu!
Zgromadziliśmy się tutaj, żeby pożegnać świętej pamięci

Syriusza. Gdy patrzę na was, zdaje mi się, że słyszę jeden wielki krzyk:

Panie, dlaczego? Dlaczego on, dlaczego teraz? Zdradzony przez przyjaciół,

opuszczony przez wszystkich, niewinnie skazany, ukrywający się na pustkowiu,

cierpiący głód. Czemu nie było mu dane zaznać spokojnego życia wśród swoich,

bez nieustannego strachu?
Siostry i bracia, nie znamy odpowiedzi na te

pytania. Kiedyś je poznamy, i pewnie wcale nie będziemy musieli czekać do

Dnia Ostatecznego. Syriusz zaś pozna je już dziś, bo gdy stanie przed Panem,

niewątpliwie nie będzie miał oporów, żeby o to zapytać.
Kiedy myślę o tym

spotkaniu, przypomina mi się rozmowa wiele lat temu na ulicy... nazwa by wam

pewnie niewiele powiedziała, w każdym razie na takim mugolskim

Nokturnie...
Niektórzy czarodzieje uśmiechnęli się. Pastor zdawał się

mieć jakieś pojęcie o ich świecie.
- ...jeden z jej mieszkańców zapytał,

co znaczy jego imię, a miał na imię Gamaliel. Pokazałem mu rozdział Dziejów

Apostolskich, mówiący o jego imienniku, on zaś bardzo się ucieszył i zawołał

kolegów, żeby im pokazać, że jego imię jest w Biblii.
Imienia Syriusza

nie ma w Biblii, ale o Syriuszu jest tam wiele. Bo kogo, jeśli nie jego,

Jezus miał na myśli mówiąc, że błogosławieni są ci, którzy łakną i pragną

sprawiedliwości? O kim pisał Paweł, że nikt nie żyje dla siebie i nikt też

nie umiera dla siebie? O kim wreszcie mówił Jezus, że nie ma większej

miłości nad tę, gdy kto życie oddaje za przyjaciół swoich?
Jeśli komuś

chodzą teraz po głowie cytaty mniej pochlebne dla świętej pamięci Syriusza,

to wyjaśniam, że i ja byłbym w stanie znaleźć kilka. Chociażby ten o

pożądliwym patrzeniu na kobietę. Niemniej nie wątpię, że kiedy Syriusz,

przywitawszy się po tamtej stronie ze swoimi bliskimi, stanie przed Panem,

On pokiwa z uznaniem głową i powie: Odwaliłeś kawał dobrej roboty,

synu.
Każdego z nas to spotkanie czeka i wiele warto poświęcić, żeby tak

wyglądało. O co modlę się dla każdego z was, o co też wy módlcie się dla

siebie nawzajem, mojej skromnej osoby nie pomijając. Amen.
Pochodnie

zaczęły gasnąć. Przed trumną zapłonął znicz wielkości sporego ogniska.

Czarodzieje podchodzili do trumny, chwytali rękami za okucia i coś mówili

szeptem czy półgłosem, po czym wrzucali kwiaty do ognia. Większość

poprzestawała na kilku słowach, niektórzy jednak wygłaszali dłuższe

przemówienia. Zdarzało się też, że ktoś stał dłuższą chwilę w milczeniu,

jakby słuchając.
Minerva McGonagall stała przy trumnie długo. Harry w

osłupieniu patrzył, jak zaczynają jej drżeć ramiona. To niemożliwe, posągi

nie płaczą!
Widocznie się mylił, albo też opiekunka Gryffindoru

jednak nie była posągiem. Kiedy odwróciła się od trumny, miała zapuchnięte

oczy i mokrą twarz.
Podszedł do trumny. Zdawało mu się, że tyle będzie

miał Syriuszowi do powiedzenia, ale kiedy stanął przy trumnie, poczuł pustkę

w głowie. Dotknął okuć i starał się nie płakać.
- Nie bądź głupi –

usłyszał znajomy głos.- A w każdym razie bądź mądrzejszy ode mnie i nie daj

się zabić. Bądź dzielny.
- Spoko – odparł i odszedł od trumny. Czym

on się tak przejmował? Nie da się zabić. Będzie dzielny. To takie

proste.
Jako ostatni podszedł do trumny Lupin. To mówił, to znów słuchał,

wyglądało na to, że prowadzi z przyjacielem burzliwą dyskusję. Kiedy w końcu

odszedł, nie było w nim śladu smutnego starego człowieka, jakim wydawał się

kilka minut wcześniej. To był Lupin z Wrzeszczącej Chaty. Lupin, który nie

tylko zginie, jeśli inaczej się nie da, ale także zabije, jeśli będzie

trzeba. Tego Lupina można się było przestraszyć.
Takiego Lupina Andrea

jeszcze nie widziała. Teraz uwierzyła, że jej Remus naprawdę był gotów zabić

człowieka, z zimną krwią i bynajmniej nie w obronie własnej.
- Co ci

powiedział? – spytała.
- Długo by gadać – odparł wymijająco.-

Słuchaj, gdyby mi się coś stało…
- Przestań.
- Mogę przestać,

ale sama wiesz – z nas czterech po dobrej stronie zostałem już tylko

ja.
- Remus, błagam…
- …zapasowa skrytka Syriusza u

Gringotta ma numer 997 i otwiera ją hasło “Szksypcze”. Gdyby mi

się coś stało, wszystko twoje i Jima. Tak powiedział.
- Teraz?!
-

No co ty, wcześniej. Jak się pierwszy raz spotkaliśmy u ciebie.
Znad

sklepienia rozległy się dźwięki organów .

Amazing grace! How

sweet the sound
That saved a wretch like me.
I once was lost but now

am found,
Was blind but now I see.

Twas grace that taught my heart

to fear,
And grace my fears relieved,
How precious did that grace

appear,
The hour I first believed.

Nie, nie, to niemożliwe, myślał

Harry. Nie słyszę w tym chórze Syriusza. On nie żyje. To tylko

sugestia…

The Lord has promised good to me,
His Word my hope

secures;
He will my shield and portion be
As long as life

endures.

Yea, when this heart and flesh shall fail,
And mortal

life shall cease,
I shall possess within the vail,
A life of joy and

peace.

Niesamowite, myślał Harry. Trudno powiedzieć, że to jest

smutne. To jest poważne, uroczyste, ale nie jest smutne…
Kolejne

zwrotki brzmiały jak napisane specjalnie na ten pogrzeb.

Must Jesus

bear the cross alone
And all the world go free
No, there's a cross

for everyone
And there's a cross for me.

Shall I be carried to

the skies
On flow'ry beds of ease,
While others fight to win the

prize
And sail through bloody seas?

Czterej czarodzieje wzięli

trumnę na ramiona. Ogień zniknął. Ściana naprzeciwko trumny rozstąpiła się,

otwierając drogę na główną aleję cmentarza. Zamiast organów słychać było

teraz kobzę. Czarodzieje śpiewali dalej.

Through many dangers, toils

and snares
I have already come.
'Tis grace hath brought me safe

thus far,
And grace will lead me home.

How sweet the name of Jesus

sounds
In a believer's ear
It soothes his sorrows, heals his

wounds
And drives away his fear.

Amazing grace has set me

free,
To touch, to taste, to feel;
The wonders of accepting

love,
Have made me whole and real.

Wszystkim się zdawało, że kobza

wciąż gra jeszcze, gdy Dumbledore stawał na zboczu siedmiostopowego kopca,

na którym ustawiono trumnę.
- Drodzy moi, czuję się dziś wyjątkowo nie na

swoim miejscu – zaczął, a wszyscy obecni spojrzeli na niego w

osłupieniu. – To, że ja tu przemawiam, że wspólnie z wielebnym

Hobbsonem prowadzę pogrzeb Syriusza, jest tak samo niesprawiedliwe jak to,

że na tej trumnie nie widzicie Orderu Merlina. Bo Syriuszowi ten order się

należał. I należał mu się pogrzeb, na którym przemawia nie dyrektor szkoły,

lecz Minister Magii.
Charlie nachylił się do ucha Susan.
- Nie ma tego

złego, Dumbel powie coś z sensem, a Knot odwaliłby piętnaście minut jakiejś

drętwej oficjałki – powiedział najciszej jak umiał. Wiekowa czarownica

stojąca o dziesięć stóp od niego usłyszała. Podeszła do nich.
- Święte

słowa, młody człowieku – powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem–

ale może by tak trochę ciszej?
- Słyszałem dziś – ciągnął

Dumbledore - jak ktoś powiedział o tej śmierci: Głupio ginąć na początku

wojny. Cóż, po śmierci Potterów wszyscy mówili, że głupio ginąć na samym

końcu wojny – zamilkł na chwilę. - Syriusz zginął tak, jak żył –

wierny do końca, gotów na wszystko dla ludzi, których kochał, i sprawy, w

którą wierzył. Wiem, że nie zależało mu na tym, żeby długo żyć. Mówił

nieraz, że Syriusz Black, który mógłby żyć długo i szczęśliwie, umarł 31

października 1981 roku i żadna ludzka siła go nie wskrzesi. Śmierć w walce o

słuszną sprawę pociągała go. Nie bał się jej. Bał się, że da się złamać,

zmusić do błagania o litość. Że, jak mówił, po tamtej stronie nie będzie

mógł spojrzeć w oczy Jamesowi Potterowi. Za chwilę się spotkają, i z czystym

sumieniem mogę podtrzymać to, co mówiłem, ucząc ich w Hogwarcie: obaj

nawzajem siebie warci.
Żegnaj, Syriuszu. W dobrej sprawie walczyłeś, bieg

ukończyłeś, wierności dochowałeś. Szczęśliwej drogi.
Pastor ruszył

dookoła kopca, skrapiając go wodą święconą. Za nim, mrucząc zaklęcia, szedł

Dumbledore. Okrążywszy kopiec, stanęli twarzą do trumny.
- Panie –

powiedział pastor. – Ty płakałeś nad śmiercią Łazarza. Pociesz tych,

którzy płaczą po śmierci Syriusza.
Dumbledore wbił różdżkę Syriusza w

zbocze kopca i dotknął swoją różdżką trumny.
- Prochem jesteś –

dodał pastor – i w proch się obrócisz, ale Pan cię wskrzesi w dniu

ostatecznym. Odejdź w pokoju.
Ze stoków kopca zaczął wydobywać się dym, w

kształt wielkiego szarego leja. Po bokach coraz gęstszy, pośrodku zaczął

rzednąć, odsłaniając szeroką łąkę, a na niej sporą grupę czarodziejów.

Kilkoro z nich zmierzało w stronę trumny Syriusza. Zatrzymali się w

niewielkiej odległości, na tyle blisko, że można było rozpoznać ich twarze.

W każdym razie Harry poznał swojego ojca.
James Potter podszedł do

trumny, która uniosła się do pionu i znikła. Pojawił się Syriusz, jakiego

Harry pamiętał ze zdjęcia ze ślubu swoich rodziców, uśmiechnięty i pełen

chęci do życia. Przywitał się wylewnie z Jamesem, spojrzał na zebranych,

pomachał ręką, po czym obaj odwrócili się i powoli odeszli. Dym zgęstniał.

Harry zdążył jeszcze dojrzeć, jak Syriusz wita się z jakimiś nieznanymi mu

czarownicami.
Ziemia zadrżała lekko. Po jakiejś minucie wszystko ucichło.

Dym opadł powoli. Na miejscu kopca rósł teraz rozłożysty dąb, na pniu

widniała zamyślona twarz i napis: Syriusz Black, 1958-1996.
- Dąb –

powiedział Amos Diggory. –Należało mu się. Jak mało

komu.
Czarodzieje stanęli w kręgu dookoła dębu.

Nie zgaśnie tej

przyjaźni żar...,

Będę się jeszcze musiał sporo nauczyć, pomyślał

Harry.
Będziesz miał sporo okazji – powiedział cichy

głosik.
Spadaj.
Chyba, że następny pogrzeb będzie twój

własny.
Milcz!

…do zobaczenia znów.

Odc.

4

- Do zobaczenia znów – westchnął Lupin, odchodząc z Andreą w

stronę bocznej bramy cmentarza.- Kto następny do raju?
- Remus! Masz

żonę i dziecko w drodze!
- A Syriusz to co miał? Myszoskoczki?
-

Remus!!!
- Przepraszam, kochanie. Ale, jakby ci to

powiedzieć, teraz nie mam wyboru. Pamiętasz, co powiedziałem Peterowi...

wtedy?
- Mniej więcej.
- To ja ci przypomnę dokładnie. Powiedziałem,

że powinien był zginąć, zamiast zdradzać przyjaciół. Chciałem go za to

zabić.
- Mówiłeś, że chcesz.
- Nie łudź się. Byłem gotów zabić.
-

Nie wiesz, co byś ostatecznie zrobił.
- Możesz być dziwnie spokojna.

Wyrwałbym chwasta, gdyby nie Harry. I dotąd nie wiem, czy dobrze

zrobiłem.
- A bo?
- A bo samo złe z tego wyszło. Ten pogrzeb to moja

wina.
- A tego to, przyznam szczerze, nie rozumiem.
- Przeze mnie

odrodził się Voldemort.
- Nie widzę związku.
- Gdybym zabił Petera,

toby mu nie pomógł...
- ...i Voldemort poradziłby sobie inaczej. Cztery

lata temu, jak była ta afera z Kamieniem, i trzy lata temu, tuż przedtem jak

wuj cię ściągnął do Hogwartu, jak była otwarta Komnata Tajemnic, Ogoniasty

siedział grzecznie u Rona w kieszeni. Voldemort wróciłby i tak, nie tym

oknem, to innym.
- Ale może później. I pewnie Syriusz by żył.
- A

zginąłbyś na przykład ty.
- Wolałbym chyba!
- A ja

nie!!! I, serce ty moje, bądź uprzejmy przyjąć do wiadomości, że

nie odpowiadasz za cały świat.
- Za cały nie. Ale za parę spraw i parę

osób...
- Przede wszystkim za Jima. Poza tym ja też cię wolę w jednym

kawałku. Obiecaj mi, że postarasz się nie dać się zabić.
- Że będę się

starał, obiecuję. Ale za skutek nie ręczę.

Odc. 5

- To co

robimy? - zapytał Fred, oparty o rosnącą przy wejściu na cmentarz sekwoję

Flamelów.
- Na razie to głównie czekamy na Rona i spółkę –

odpowiedział tępo Bill.
- No dobrze, a potem?
- Idziemy się upić

– powiedział stanowczo Lupin.
- Z ust mi to wyjąłeś – poparł

go Charlie.
- Dobrze mówi, dać mu whisky! – odezwał się w tej

samej chwili George.
- A co z małolatami? – zaprotestowała słabo

Andrea.
- Dostaną po kremowym, dobrze im to zrobi – wzruszył

ramionami Bill. – Mają co odreagowywać.
Gdyby zionął ogniem, Andrea

mniej by się chyba zdziwiła. Charlie, normalne. Bliźniacy, też normalne.

Remus, niech będzie, ciągnie wilka do lasu. Ale Bill? Bill, wcielenie

odpowiedzialności, Bill, który zrobiłby wszystko... no, prawie wszystko...

żeby dać dobry przykład, uważał za normalne nie tylko zabranie

szesnastolatków – żeby chociaż, toż Luna dopiero co skończyła

piętnaście! - na imprezę obliczoną bez niedomówień na to, żeby się upić,

lecz także to, że się na tej imprezie będą odreagowywać?
- A swoją drogą

gdzie oni?
- Ron już idzie – odparł Bill. - Harry'ego widziałem

przy grobie Potterów, to dwa kroki stąd.
- Sam był? - zainteresował się

Fred.
- A nie, z jakąś panną, już nie mają się gdzie umawiać, Ginny z tym

swoim negatywem to samo, nie rozumiem tej dzisiejszej młodzieży –

spojrzał znacząco na Charliego i wtuloną w niego Susan.
- Znalazł się

zgred – parsknął Charlie.
Sądząc po Harrym, Bill miał rację. Z

całej postaci Harry'ego biło głębokie przekonanie, że życie jest

okrutne, a wszyscy podli (może z wyjątkiem Luny) i nic nie ma sensu,

najprościej byłoby się zabić, ale Lunie mogłoby być przykro.
To, co z

jednej strony było okutą furtką w murze cmentarza, z drugiej stanowiło drzwi

rozłożystej szafy na zapleczu niewielkiego zakładu introligatorskiego. Na

jednym stole leżał stos jak najbardziej mugolskich rozkładów jazdy, na

drugim - stos podręczników do zaklęć.
- Dobra, można się rozebrać -

powiedziała Hermiona i z widoczną ulgą rozpięła szatę.
- Co tobie? -

zdumiał się Bill. - Zawsze mi się zdawało, że lubisz w tym chodzić?
Pod

tym względem Hermiona była typową Gryfonką. Łatwiej było spotkać

umundurowanego Gryfona na Picadilly Circus niż umundurowanego Puchona na

Pokątnej.
- Dobrze ci się zdawało - parsknęła, wkładając obcisłą skórzaną

kurtkę. - Ale to było przed... zresztą nieważne.
Również reszta ekipy z

Hogwartu robiła wrażenie ludzi, którzy bardzo starają się wyglądać jak

stuprocentowi mugole.
Wrzucili szaty do plecaka. Wyglądali teraz jak

wycieczka z prowincji. Wrażenie psuł tylko kolejarski mundur

Lupina.
Przed zakładem stał pomarańczowy volkswagen. Jak przystało na

samochód czarodziejów, czteroosobowy wóz bez trudu zmieścił kierowcę i

jedenaścioro pasażerów.
- Jak to się ma do antymugolskich środków

ostrożności, mugolskiej policji i w ogóle? - zainteresował się Harry.
-

Moralnie obojętne – odparł Bill.- Samochód jest wyposażony w Zaklęcie

Redukcji Pogłowia. Jeśli mugol zajrzy do środka, albo zobaczy nas

wysiadających, zauważy tyle osób, na ile wóz jest rejestrowany. Charlie,

odpalaj.
@ @ @
Mimo rozpaczliwych wysiłków Charliego

volkswagen nie miał najmniejszego zamiaru stać spokojnie na pochyłej

jezdni.
- Daj spokój, braciszku – powiedział Bill, obserwując jego

walkę z ręcznym hamulcem. - Sam mówiłeś, że mugolska technika jest zawodna.

Wdepnij hamulec.
Charlie wdepnął. Bill przyłożył różdżkę do pedału.
-

Petrificus! Dobra, możesz puścić.
Charlie zdjął nogę z pedału.

Samochód stał w miejscu jak wmurowany.
- Z wozu! -

zakomenderował.
Nikt nie zwrócił uwagi na dwanaście osób wysiadających z

małego samochodu na wąski chodnik.
Prawie nikt.
- Tata! - chudy

jak śmierć na chorągwi czarnowłosy chłopiec o niebieskich oczach szarpnął za

rękę zaaferowanego mugola. - Z tego garbusa wysiadło co najmniej dziesięć

osób!
Aha, pomyślał Harry. To jest Bardzo Dobre Zaklęcie, tylko

wyraźnie czasem przerywa w najmniej odpowiedniej chwili.
Nie pierwszy raz

wyciągnął fałszywy wniosek z prawdziwych przesłanek.
- Ty i te twoje

fantazje - westchnął ojciec chudego chłopca, nie zwracając uwagi na Lupina

przechodzącego między nim a dzieckiem. - Masz jedenaście lat, synku, to już

nie uchodzi...
Skąd ja znam tę twarz, myślał Harry. Ten chłopak jest do

kogoś podobny, jego ojciec też, ale do kogo?
Mugol otworzył drzwi

czarnego humbera i rzucił na miejsce pasażera plik listów. Na wierzchu

leżała koperta z zieloną pieczęcią.
Szanowny Pan Martin L. Evans, Autumn

Street 23...

Odc. 6

Najwyraźniej Lupin z góry założył, że

reszta towarzystwa zaakceptuje jego pomysł, skoro w Dziurawym Kotle czekał

na nich zarezerwowany stół, na którym królowały dwie przezroczyste rury

pełne kremowego piwa. Poza tym Dziurawy Kocioł wyglądał tak jak zawsze

– ciemne, lekko zakurzone wnętrze, skąpo oświetlone świecami, z

kamienną podłogą, masywnymi stołami i solidnymi ławami. Na podwyższeniu obok

kominka cztery skrzaty rozstawiały instrumenty.
- Pan Lupin? - upewnił

się barman. - Proszę chwilę poczekać, zawołam szefa.
- Wiem, co to za

okazja – powitał go karczmarz, wychodząc z zaplecza. - Dlatego

pierwsza tuba na koszt firmy.
- Tylko, wie pan, tu jest parę osób

nieletnich, to dla nich mniejsze kufle...
- Wszystko pod kontrolą, kufle

na stole. Pięć dziecinnych, sześć półkwartowych i prywatny Padre... to

znaczy młodego pana Weasleya – poprawił się, patrząc z niepokojem na

Arthura.
Arthur uśmiechnął się smętnie.
- Sześć małych –

skorygował Lupin, kładąc na kontuarze pożyczoną od Charliego kartę stałego

klienta. – Moja żona jest w ciąży – wyjaśnił ze źle ukrywaną

dumą.
- A, przepraszam, zaraz podmienimy.
Upewniwszy się, że żaden

kufel nie jest pusty, Lupin wyciągnął z konduktorskiej torby sześć

kieliszków, ustawił je w szeregu i napełnił przezroczystą cieczą z płaskiej

butelki.
- Za Syriusza! - powiedział, lewą ręką podnosząc kufel, a w

prawej trzymając różdżkę, którą dotknął powierzchni cieczy. -

Incendio!
Zawartość kieliszka zapaliła się równym niebieskim

płomieniem. Pociągnęli piwa.
- Za Jamesa! Incendio! - zapalił

następny kieliszek.
- Za Lily Potter!
- Za Cedrika!
- Za

Edgara Bonesa i resztę!
Susan pospiesznie podstawiła kufel pod kranik

tuby i dolała sobie piwa do pełna.
Lupin zapalił spirytus w ostatnim

kieliszku.
- Za następnego!
Andrea wzniosła oczy ku sufitowi i

westchnęła ciężko. Zanim wypiła, rozejrzała się po twarzach

współbiesiadników, jakby szukając lepszego kandydata na następnego niż Remus

Lupin.
- Uważaj na siebie – szepnęła Luna, przytulając się do

Harry’ego.
Andrea przyjrzała się najmłodszym biesiadnikom i

przestała się dziwić Billowi. Kiedy rok temu w redakcji Quibblera poznała

Lunę, kiedy pół roku temu łamała się z pozostałymi opłatkiem, mieli twarze

dzieci. I dotąd instynktownie myślała o nich jak o dzieciach. Teraz patrzyły

na nią oczy ludzi, którzy zainkasowali od życia solidną porcję ciosów z

najmniej spodziewanych kierunków. Tak patrzył Lupin, kiedy spotkała go dwa

lata temu.
Dzieci nie powinny bywać na zakrapianych stypach. Ale dzieci

nie patrzą śmierci w oczy, nie żyją z realną perspektywą gwałtownej śmierci

najbliższych, nie muszą miesiącami uważać na każde słowo wypowiedziane w

obecności kolegów z klasy.
- Żebyś to nie był ty – westchnęła

Susan, stukając półpintowym kuflem w potężny kufel Charliego i w

zdenerwowaniu ochlapując go piwem.
Charlie poczuł gwałtowny przypływ

ciepła. Nagle dotarło do niego, że dla niej nie ma znaczenia, ile SUM-ów

zaliczył, czy został prefektem, czy pracuje w szanowanej instytucji, nie ma

nieznośnego rankingu udanych, mniej udanych i nieudanych Weasleyów. Niech to

trwa, pomyślał. Jutro? To za tysiąc lat.
Hermiona spojrzała tylko Ronowi

w oczy.

Odc. 7

Słuchając piosenki o miejscu, w którym pewnego

dnia wszyscy się spotkają, gdzie w niezliczonych barach czynnych całą dobę

piwo nic nie kosztuje, a na drzewach rośnie rum w buteleczkach, Lupin czuł,

że świat oddala się w szybkim tempie. Widział współbiesiadników bardzo

wyraźnie, ale jakby przez szybę. Ich głosy docierały do niego gdzieś z

daleka. Trącał się z nimi kuflem, pił równo z nimi, ale nie byłby w stanie

powiedzieć, za co pił przed sekundą. Ci wszyscy dookoła byli jacyś

nierzeczywiści, zmyśleni. Z innej bajki. Naprawdę był tutaj Syriusz. I

James. I Lilka. Przecież wczoraj były ich zaręczyny. Wczoraj oblewali OWTM-y

i Syriusz tańczył z Peterem na beczce. Wczoraj James na swoim wieczorze

kawalerskim śpiewał, stojąc na ławie, najbardziej sprośną ze znanych im

piosenek w wersji bez wykropkowania – parę lat wcześniej, upiwszy się

pierwszy raz w Trzech Miotłach, umówili się, że zrobi to ten z nich, który

pierwszy się ożeni. Wczoraj jedyny raz w życiu dostał przerwy w życiorysie -

na chrzcinach Harry'ego...
Właśnie głos Harry'ego przywołał go do

rzeczywistości.
- ...przechodziłem koło grobu Bellatrix Lestrange.

Wiecie, jakie drzewo tam rośnie?
- Znając Blacków, to pewnie

genealogiczne – mruknął zgryźliwie George.
- Dąb! Nic z tego

nie rozumiem! Przecież ona...
- ...zginęła w walce – dokończył

ponuro Lupin. – Nie ma wątpliwości, widziałem na własne ślepia. Była

wierna Voldemortowi do końca. Na procesie też się go nie wyparła.
- Tak,

konsekwencji jej odmówić nie sposób – skinął głową Arthur. - Właściwy

człowiek po niewłaściwej stronie. Nie pochwalam, ale szanuję. Przepraszam,

ale muszę znikać.
Zdeportował się z cichym trzaskiem.
- Nie rozumiem

– zaprotestowała Hermiona, patrząc na puste miejsce. – Jak można

szanować kogoś, kto przystał do Voldemorta?
Od baru nadszedł Charlie z

kolejną tubą piwa na ramieniu. Szedł lekko tanecznym krokiem, jego głowa

wykonywała ruchy precesyjne, ale z pełnej tuby nie uronił ani kropli.
- A

jak można nie szanować kogoś, kto sobie nie odpuścił, kiedy Voldemort

zniknął? – odpowiedział pytaniem. – Kto się go nie wyparł, będąc

o krok od Azkabanu? – ciągnął, wprawnie wstawiając tubę w obsadę.

– Malfoy i różni inni wyparli się, a potem wykorzystali szansę, żeby

siedzieć cicho, i proszę bardzo, spadli na cztery łapy, mamy z tego kupę

kłopotów. Jak Voldemort był silny, to zabijali i torturowali mugoli,

mugolaków i każdego, kto się nawinął, ot tak dla jaj, bo człowiek pod

Cruciatusem tak fajnie piszczy...
Harry’emu stanął przed oczyma

cmentarz w Little Hangleton. Tak fajnie piszczy... Nigdy dotąd nie

zastanawiał się, jak to wyglądało z zewnątrz. Nie pamiętał nawet, czy

krzyczał. Pamiętał tylko chemicznie czysty ból.
- ...a jak przegrał, to

okazało się, że całe towarzystwo było pod Imperiusem.
- Niektórzy pewnie

byli – zauważył Lupin.
- Ci, co zabili Davida, też? Kto ich pod tym

Imperiusem miał trzymać, Gruba Dama? – zdenerwował się Charlie.

– I wtedy na Turnieju też? Kołyby tebe trastia mordowała…
Ron

zaniepokoił się nie na żarty. Wiedział, że jeżeli jego brat zaczyna kląć w

obcych językach, znaczy to, że jest już podpity, ale jeszcze nie pijany, a w

tym stanie łatwo go wyprowadzić z równowagi. Na wszelki wypadek zaczął

usuwać z zasięgu rąk Charliego ciężkie przedmioty.
- …wiesz równie

dobrze jak ja, że pod Imperiusem skutecznie możesz trzymać kogoś, kogo masz

w zasięgu wzroku! - gestykulował coraz żywiej. - Na większe odległości

to cholerstwo działa krótko i kapryśnie, tai sława Bihu! Kwizina lyakwe

Tata nillyakwe Muana, kto tu uczył oceemu, ja, ty czy Urg

Utytłany?!
Bill w ostatniej chwili podtrzymał wybitą z obsady

tubę.
- Nie wylewaj waćpan piwa! - powiedział ostro, wstawiając ją na

miejsce.
- Charlie, błagam… - Susan ścisnęła Charliego za łokieć. I

to się nazywa, że ja jestem pod jego opieką, pomyślała.
- Przepraszam,

skarbie, ale nie lubię… - zamilkł. Przez dłuższą chwilę oddychał

ciężko, głaszcząc ją po szyi.
Odkręcił kranik, dolał sobie piwa, aż piana

przelała się przez krawędź kwartowego kufla ozdobionego miniaturką szyldu

monachijskiej oberży „Pod Pijaną Zgrają”, i pociągnął potężnie.

Ron odetchnął z ulgą. Burza przeszła bokiem. Zanim Charlie dopije ten kufel,

znowu będzie niegroźny dla otoczenia.
- Remus – podjął Charlie - ja

wiem, że każdy sądzi innych według siebie, w związku z czym nie rozumiesz,

jak można dla przyjemności…
- Zgadza się. Nie rozumiem.
-

…ale może nie próbuj rozumieć i przyjmij do wiadomości? Są tacy,

którzy to lubią. Ich się nie da wychować. Ani przekonać. Ani pokonać. Ich.

Trzeba. Pozabijać.
Harry miał wrażenie, że słyszy głos Barty’ego

Croucha.
- I to będzie wielkie zwycięstwo Voldemorta – powiedziała

Andrea. – Że iluś zupełnie porządnych ludzi nauczy się na zimno i bez

skrupułów zabijać. Tak, jak Remusowi niewiele brakowało dwa lata temu.
Co

ty wiesz o zabijaniu, pomyślał Lupin. Dwa lata temu niewiele brakowało,

żebym się nauczył? W zasadzie tak, z tym że nie dwa, tylko prawie

dwadzieścia, i nie niewiele brakowało, żebym się nauczył, tylko się

nauczyłem. To jest jak latanie na miotle, tego się nie zapomina. A szkoda,

wolałbym.
- Jak będzie trzeba, to będzie trzeba – odparł Charlie,

próbując się uśmiechnąć. – Czasem traci się w wypadku czy na wojnie

rękę albo nogę, albo wzrok, a czasem czyste sumienie. To tak jak wywożenie

gnoju, brudzi, ale ktoś to musi robić. I to, że się przy tym ubrudzę, nie

jest zwycięstwem gnoju, bo w finale ja jestem, a gnoju nie ma.
Zapadło

niezręczne milczenie. Harry, który dwa lata temu nie miał żadnych

wątpliwości, że nie należy pozwolić Syriuszowi i Lupinowi zabić Ogoniastego,

tym razem milczał. I nie miał pewności, czy teraz postąpiłby tak samo. Jeśli

Black czuł się odpowiedzialny za śmierć jego rodziców, co miałby do

powiedzenia Amos Diggory o nim samym?

Odc. 8

Remus Lupin

wyraźnie miał dosyć poważnych rozmów na poważne tematy. Otworzył usta,

powiedział coś niewyraźnie, zamilkł. Przyrządził sobie Mordercę Cierpień.

Wypił. Otrząsnąwszy się, poprawił kieliszkiem Ognistej Whisky. Wyprostował

się.
- Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać – powiedział

dobitnie. - Dosyć tego smęcenia. Czy wam się zdaje, że Syriusz dobrze by się

czuł na tej imprezie? Wszyscy mają co pić?
- Ja już pas –

zastrzegła Andrea. - Mi nie wolno...
- Jak nie wolno, to szybko –

przerwał jej Fred. - Symbolicznie, kto pani...
- Andrea mam na imię.
-

...kto ci każe pić do dna? - napełnił jej kufel do połowy.
- No to już

– ponaglił Lupin. - La chaim!
Jedenaście kufli spotkało się

nad środkiem stołu. Najwyraźniej propozycja Lupina była dokładnie tym, na co

wszyscy czekali.
- La chaim!
- Zdrowie Hagrida! - zawołał

Ron.
- Zdrowie!
Przez szczęk kufli przebił się głos nieźle już

wstawionych bliźniaków:
- Niech żyje! Niech żyje! Niech się

rozmnaża!
- Zdrowie Dumbledore‘a! - podniósł kufel

Harry.
- Niech żyje!
- Niech żyje! Niech żyje! Niech się

rozmnaża!
- Przepraszam, ale to chyba niemożliwe – odezwała się

Susan.
- Milcz, niewiasto! - zgromił ją Charlie. - Dla Boga nie ma

nic niemożliwego!
Zbiorowy ryk śmiechu zagłuszył brzęk szkła.

Czarodzieje siedzący przy sąsiednich stołach patrzyli z niedowierzaniem, co

to się dzieje przy stole, na którym dopiero co płonął spirytus.
- No to

po starszeństwie, za McGonagall! - rzucił Bill.
- Za Wielką

Minerwę!
- Za Jej Ekscelencję!
- Niech żyje! Niech

żyje! Niech się rozmnaża!
Lupin pochylił się gwałtownie nad

stołem, starając się nie opluć piwem wszystkich dookoła.
Skrzaty na

scenie bez trudu zauważyły, że nie trzeba się już krępować żałobą. W chwilę

później żałobnicy śpiewali wraz z nimi evergreena Fatalnych Jędz o tym, że

jeśli jest smutno i źle, to najlepiej tańczyć zapamiętale, wspomagając się

solidnymi dawkami piwa.
Nastrój się rozluźniał. Lupin wiedział, co mówi.

To samo spotkało go w czasie oblewania OWTM-ów, tu, w Dziurawym Kotle. Tyle,

że wtedy podstępnie i znienacka rozśmieszał wszystkich Syriusz.
Przyszła

kolej na zdrowie pozostałych opiekunów domów (zdrowie Snape’a Lupin

był zmuszony wypić samotrzeć z Andreą i Hermioną, jako że reszta obecnych

nie była zainteresowana - Fred i George co prawda unieśli kufle, ale zaraz

postawili je na stole do góry dnem). Potem na resztę nauczycieli i panią

Pomfrey, wreszcie na rodziców wszystkich obecnych, na kolegów, na rodziców

kolegów...
- Zdrowie Longbottomów! – po toaście Rona wszyscy

nagle wytrzeźwieli.
- Właściwie dlaczego nie... – powiedział

niepewnie Harry, podnosząc kufel. Kilka innych osób poszło za jego

przykładem.
- Halt muzyka – powstrzymał ich Lupin. – To jest

za poważna sprawa...
- Kiedy właśnie oni najbardziej potrzebują –

zauważył Bill.
- No właśnie mówię. To jest za poważna sprawa, żeby taki

toast pić piwem. Kochanie, rozlej po kieliszku Ognistej...
- No to za

zdrowie!
Wszyscy z niepokojem spojrzeli na Freda i George’a. Na

szczęście bliźniacy nie byli aż tak pijani.
Ron wstał.
- Wznoszę toast

– oświadczył. – Za Jej Inkwizytorską Mość Dolores Jane Umbridge,

inspektora Ministerstwa Magii.
Lupin, Andrea i Bill osłupieli. Reszta

obecnych znała ten toast – Charlie z opowiadań Susan, pozostali z

własnych obserwacji.
- Niech żyje i długo się męczy! –

odpowiedzieli chórem Weasleyowie, Harry, Susan i Hermiona.
- Niech

zdycha! – prychnęła wśród brzęku kufli Luna, której ten toast

najwyraźniej nie bawił.
- Za pomyślność skrzatów domowych! - rozległ

się głos Hermiony.
Wszyscy zesztywnieli. No, prawie wszyscy. Fred i

George byli gotowi pić nawet zdrowie gumochłonów.
- Niech żyją! -

krzyknęli. - Niech żyją! Niech się rozmnażają!
To rozładowało

atmosferę.
- To akurat dobry pomysł – mruknął Charlie. Z kufli

zderzających się nad stołem chlapnęło piwo.
Bill dopełnił swój kufel i

wstał, chwiejąc się lekko na nogach.
- Remusie i Andreo – odezwał

się oficjalnym głosem pastora, trzymając kufel w ręce wyciągniętej w stronę

Lupinów – jakie imię wybraliście dla swojego dziecka?
- James

– odpowiedzieli unisono, zanim zdążyli zastanowić się, po co Billowi

ta informacja.
- Zdrowie Jima Lupina!
- Zdrowie małego!
-

Niech żyje! - wydarł się Fred. - Niech żyjeee! Niech się... - nie

zdołał dokończyć, bo minimalnie trzeźwiejszy George zatkał mu usta

dłonią.
- Zdrowie państwa Lupinów!
Państwo Lupinowie, jak to

brzmi, pomyślał Harry, machinalnie przechylając kufel. Jak łatwo

przewidzieć, był to dobry wstęp do kolejnej serii toastów, za

Harry’ego i Lunę, Charliego i Susan, Rona i Hermionę (wyraźnie bez

entuzjazmu zainteresowanych), a nawet, nieco chyba na wyrost, Hagrida i

Madame Maxime.
@ @ @
„Wybrałem się do Mary,
Łaziłem

tam dni cztery,
Ekonom Paddy, suczy syn, wciąż dawał jej robotę...”



- Ekonom jak ekonom, ale coś mi to przypomina, bracie –

powiedział George, patrząc na Charliego. – Tobie nie?
Charlie i

Susan popatrzyli na niego. Potem na siebie. A potem na

sufit.

„...więc dałem jemu w nos,
Co myśli sobie?
Co

myśli wredny typ,
Pozwolić nie chciał nam?”

Syriusz bardzo

to lubił, pomyślał Lupin, ale nie posmutniał.


Odc.

9

Harry właśnie zastanawiał się, czy nie dałoby się czymś podeprzeć

Dziurawego Kotła, żeby się tak nie bujał, kiedy drzwi otworzyły się i do

lokalu wszedł Draco Malfoy. Było to dosyć dziwne, bo Dziurawy Kocioł wśród

dobrze urodzonych cieszył się zasłużoną opinią gniazda szlam (powiadano ze

zgrozą, że czasem wpuszcza się tam nawet mugoli). A już syna Lucjusza

Malfoya należało się spodziewać raczej w oberży “Zdechły Kot”,

gdzie po paru głębszych czyści rasowo czarodzieje wzdychali, że “Sami

Wiecie Kto jaki był, taki był, ale przynajmniej szlamy znały swoje

miejsce”, a po kilku następnych bez specjalnego skrępowania głosili,

że “za Czarnego Pana było lepiej”, i śpiewali o tym, co to się

zrobi ze szlamami, kiedy w bliżej nieokreślonej przyszłości zostanie

przywrócony porządek. Można było z dużym prawdopodobieństwem założyć, że

tego wieczoru również w “Zdechłym Kocie” piwo i rozmaite

mieszanki mocniejszych napojów, z których słynął ten lokal, leją się

strumieniami, a krewni i znajomi Bellatrix, przysiągłszy zemstę, śpiewają

piosenki z lepszych czasów.
Cokolwiek można było o tym myśleć, Draco

chyba po raz pierwszy od dnia swoich najzupełniej zbędnych dla ludzkości

narodzin zaszczycił swoją osobą Dziurawy Kocioł. Lupin na wszelki wypadek

wysunął różdżkę zza cholewy. Draco podszedł do ich stołu i najwyraźniej

chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
- Zbawco! - zakrzyknęła Susan,

wyraźnie zbijając Ślizgona z tropu. - Promyczek światła w mrokach

nocy!
- Czy jest coś, o czym nie wiem? - zapytał Charlie z dobrze

udanym oburzeniem.
Nie uzyskał odpowiedzi, bo Susan znowu oparła głowę o

jego ramię i najwyraźniej przysnęła.
- Nie żałuj grosika, nie żałuj,

jesteś szlachcic, to się z nami pocałuj – zaśpiewał Fred na dostojną

kościelną melodię, czule obejmując przybysza.
- Wszystkie tasiemce są

pasożytami! - zaśpiewali chórem biesiadnicy.
George z widocznym

trudem wstał zza stołu i pomógł bratu posadzić Dracona przy stole.
-

Napij się z nami!
- Nie piję z...
- Nie odpowiada ci nasze

towarzystwo? - zapytał Harry głosem wyrażającym głębokie zdziwienie. Mówił

wyraźnie wolniej niż zazwyczaj.
- No, Draco, jak prefekt z prefektem

– namawiał Ron. - Co, z kolegamy szie nie napijesz? - zapytał,

naśladując przepity głos Freda.
- Bo tu głównie Gryffindor siedzi, kolega

pewnie nie lubi Gryfonów – wymamrotała sennie Susan.
- Niemożliwe,

Draco, czy to prawda? - spytała Andrea. - Masz coś do Gryfonów?
Wszyscy

biesiadnicy wlepili oczy w trupio bladego Ślizgona. Draco nie miał

wątpliwości, jak brzmi poprawna odpowiedź.
- Nie no skąd, to spoko

kolesie – odparł niepewnie.
- Szczery człowiek zawsze wypije

– oświadczył tonem niezachwianej pewności Charlie, nalewając

prefektowi Slytherinu kieliszek Ognistej. Nalewał lewą ręką, żeby nie

wyjmować prawej spod Susan, więc szło mu to trochę niezgrabnie. - W razie

gdybyś nie wiedział, to jest stypa po Syriuszu Blacku, przeca to twoja

rodzina! Tresowane tapiry, jezdeś Black po matce czy nie jezdeś?
- Za

pamięć wujka Syriusza nie wypijesz? - zapytał słodko Bill.
Jakby dla

podkreślenia wagi jego słów ze sceny rozległo się właśnie:

...a kiedy

drzeć zacząłem pysk,
Padł taki rozkaz z góry:

Towarzystwo

podchwyciło refren, bijąc kuflami w stół:

A dajcie jemu w nos,
Co

myśli sobie?
Co myśli wredny typ?
Przeszkadzał będzie nam?

W

obliczu przeciwnika dysponującego dziesięciokrotną przewagą liczebną Draco

był gotów pić nawet zdrowie Hermiony. A niech tam, pomyślał, szkoda takiej

whisky na wasze szlamowate gardła.
Ognista Whisky okazała się naprawdę

ognista. Czego oni tam dolali? Mugolskiego bimbru?
- Zdrowie Lucjusza

Malfoya! - Bill napełnił kieliszek Dracona. - Prosit!
- Kiedy

ja...
Hermiona wstała, celując w niego różdżką. Po wypiciu półtorej

kwarty piwa była ku swemu zdziwieniu trzeźwa jak niemowlę, ale na szczęście

Draco o tym nie mógł wiedzieć, zwłaszcza że chwiała się na nogach bardzo

realistycznie.
- Rrogate rrrropuchy, za zdrowie tatusia nie wypijesz? -

zapytała, przekrzykując piosenkę o trzech czarodziejach i mugolu grających

po pijanemu w krasnoludzkiego gwinta. - Do dna!
Kolejne toasty, przez

resztę obecnych zbywane małymi łykami piwa lub zgoła markowane, Draco

spełniał z coraz większym trudem, ale czy mógł odmówić wypicia za zdrowie

mamy, Pansy Parkinson, Snape’a, Knota... czy zresztą mógł odmówić

czegokolwiek, siedząc przy stole z pięcioma Weasleyami, z których co

najmniej czterej byli kompletnie pijani?
Poza tym z każdym kolejnym

toastem życie było piękniejsze, Hermiona ładniejsza, a Weasleyów naprawdę

był gotów uznać za ludzi w porządku.

Epilog

Lucjusz Malfoy

siedział w swoim gabinecie i zastanawiał się, gdzie też podział się jego

syn, kiedy rozległ się trzask i kominek zaczął intensywnie migotać.
-

Connecto – powiedział, celując różdżką w kominek.
W kominku ukazała

się głowa kelnera z Dziurawego Kotła.
- Moje uszanowanie łaskawemu panu

– powiedział ironicznie kelner. - Ośmielę się zauważyć, że przed

naszym lokalem leży młody człowiek, wiek z wyglądu około szesnastu lat,

wzrostu pięć stóp sześć cali, szczupłej budowy ciała, włosy bardzo jasne,

proste, oczy niebieskie, twarz pociągła, cera trupia. Wygląda na nieźle

pijanego. Czy zechciałby pan przysłać parę skrzatów domowych celem

uprzątnięcia wyżej wymienionego, czy mamy zawiadomić mugolską

policję?

KONIEC

Autor składa podziękowanie nieświadomym

współautorom utworu, a mianowicie:

Woody’emu

Allenowi
Jacquesowi Chiracowi
Joannie Chmielewskiej
Jaroslavovi

Haszkowi
Markowi Hłasce
Irytkowi
Aleksandrowi

Lebiedziowi
Jerzemu Litwiniukowi
Kornelowi Makuszyńskiemu
Michelle

z Ruchu Oporu
Władysławowi Pasikowskiemu
Januszowi

Przymanowskiemu
Andrzejowi Sapkowskiemu
Henrykowi

Sienkiewiczowi
Alfredowi Szklarskiemu
Aleksandrowi

Ściborowi-Rylskiemu
Hannie Święcickiej
Andrzejowi Wajdzie
Wierzbie

Bijącej
Stanisławowi Wyspiańskiemu
i innym