proszę, żebyście wybaczyli mi błędy interpunkcyjne. Ja to wszystko czytam
raz po raz, ale zawsze jakieś mi umykają, czasem te najbardziej oczywiste.
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'
/>
Tragedia. Co ja robię?!
style='font-size:14pt;line-height:100%'>Aleksandra
Moja
historia zaczęła się zwyczajnie. Miałam rodzinę, przyjaciół, plany na
przyszłość... Wszystko, czego potrzeba do szczęścia zwykłym ludziom. Ten
spokój nie trwał jednak długo. Czym jest kilkanaście lat wobec wieczności?
To była tylko przysłowiowa cisza przed burzą. Cisza przedłużała się i
przedłużała, by jej koniec był bardziej szokujący. Jak huk towarzyszący
wybuchom.
Wszystko stało się tak szybko. Nie zmieniałam imion
bohaterów, jak robią to niektórzy. Wszyscy nie żyją, więc im to zwisa. Ja
nazywam się Aleksandra, a przynajmniej tego imienia używałam przez większą
część życia, które tak naprawdę moim życiem nie było. Nie boję się mówić,
kim jestem. Nawet jeśli będziecie chcieli mnie znaleźć i tak wam się to nie
uda. Nie wiem też, po co mielibyście mnie szukać, ale jeśli bardzo chcecie,
próbujcie. Powodzenia. Życzę wam, żebyście nigdy mnie nie znaleźli.
Nie wiem, dlaczego to piszę. Przecież nie oczekuję współczucia ani
zrozumienia. Potrafię żyć bez tego. Muszę żyć bez tego, zdążyłam się
przyzwyczaić. Może nawet będziecie mi zazdrościć, tak jak ja zrobiłabym
czytając podobną historią kilka lat temu? Po co ja to piszę? Żeby pokazać
światu moje nieszczęście? Nie. Od jakiegoś czasu czuję się nawet szczęśliwa.
Jak widać wszystko da się polubić. A może była to po prostu kwestia powrotu
do przeszłości?
style='font-size:14pt;line-height:100%'>Wieża
To był
zwykły majowy dzień. Pojechałam z klasą na wycieczkę. Gdzie? Szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia. Może nie pamiętam. Może nie chcę pamiętać. A może
wszystko było zbyt nierealne, by wyryć w umyśle tak nieistotny szczegół?
Wiem, że nie byliśmy w żadnym znanym mi miejscu i wątpię, by ktokolwiek z
was kiedykolwiek tam dotarł. Wierzcie mi, nie ma po co.
Z początku
chciałam nie jechać. Pouczyć się do egzaminów do liceum, odpocząć. Przede
wszystkim odpocząć. Nauka miała być tylko pretekstem, który dałby mi zgodę
rodziców. Oni zawsze powtarzali, że powinnam integrować się z ludźmi, a
wycieczki szkolne uważali za świetną okazję do integracji. Po naleganiach
koleżanek stwierdziłam, że pojadę. Byłam dość lubiana w klasie, chociaż w
większości przypadków nie odwzajemniałam tej sympatii.
Było gorąco
i wszyscy niechętnie wyszliśmy z klimatyzowanego autokaru. Zatrzymaliśmy na
parkingu przed kamienną wieżą. Po lewej stronie stała średnio wysoka
barierka, odgradzająca parking od urwiska. Gdzieś w dole szumiała rzeka.
Mieliśmy zwiedzić wieżę. Zwykłą, starą, rozsypującą się wieżę,
która nie miała w sobie ani trochę tajemniczości i magii. Właściwie, to nie
miała też żadnej wartości historycznej. Metalowe poręcze, wszędzie pełno
betonu. Zupełnie jakby ktoś na zamówienie wybudował rozwaloną wieżę. Nie
miałam pojęcia, po co się tam pchaliśmy. A może to wszystko było tylko
złudzeniem?
Szłam obok mojej najlepszej przyjaciółki, Patrycji. Nie
oglądałyśmy wieży, bo i po co? Rozmawiałyśmy o fantastyce i magii. W pewnym
momencie coś przykuło mój wzrok. Nie wiem, co to było. Pewnie jakiś walający
się po podłodze kamień, ale nie potrafię tego stwierdzić z prostej
przyczyny. Nie widziałam go.
Zobaczyłam za to całą naszą klasę w
małym domku. Po prostu staliśmy tam, jakby na coś czekając. I w pewnym
momencie zalała nas woda. Złapałam się czegoś. Czułam, że się duszę i
dłużej nie wytrzymam. Wtedy, jak na zawołanie, woda opadła. Znowu staliśmy w
domku i nawet nie byliśmy mokrzy. Wszyscy poza Magdaleną Nowak i Moniką
Kwiatkowską. Znikły. Zabrała je woda.
Ktoś mną potrząsnął. Znów
byłam z Patrycją. Szybko wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie słońce poraziło nas w
oczy. Było nieznośnie gorąco, a picie oczywiście zostawiłam w autokarze.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu kogoś, kto miałby butelkę wody.
Kilka dziewczyn stało przy barierce na końcu parkingu. Za nią ziemia
ostro, prawie pionowo opadała w dół. W dole szumiała rzeka. Monika
Kwiatkowska nonszalancko opierała się o barierkę. Chwaliła się szminką
jakiejś bardzo drogiej firmy i opowiadała o swoim nowym chłopaku. Magdalena
Nowak i kilka innych dziewczyn stało wpatrzonych w nią jak w obraz. Nagle
zrozumiałam, co się stanie. Zaczęłam biec w ich stronę, nie zwracając uwagi
na głupie spojrzenia przyjaciółek. Nie zdążyłam. Barierka pękła, a Monika
poleciała do tyłu. Złapała Magdalenę za bluzkę, próbując utrzymać równowagę,
ale tylko pociągnęła ją za sobą. Obie dziewczyny z krzykiem spadały z
urwiska. Podbiegłam tylko po to, by zobaczyć jak znikają w wodach rzeki.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Nie można przeżyć upadku z takiej
wysokości.
Wysoki głos jednej z dziewczyn przeciął powietrze jak
trzask bicza. Po chwili do tego chóru wrzasków dołączyły się wszystkie
koleżanki Magdaleny i Moniki. Profesor Paprocka, nasza wychowawczyni
odciągnęła je od przerwanej barierki. Była zdenerwowana, ale starała się nie
panikować. Prawie jej się to udało.
Wróciłam do Patrycji i naszej
paczki. Część moich przyjaciółek z poświęceniem towarzyszyło reszcie klasy w
ich nieustającym krzyku. Nigdy nie przepadałam za Moniką i Magdaleną. A
teraz one nie żyły. Może powinnam być przestraszona, może smutna. Może
powinnam była usiąść na ziemi i płakać jak zrobiło kilka dziewczyn. Albo
biegać z krzykiem jak większość. A ja tylko stałam i patrzyłam na autokar.
Strasznie zaschło mi w gardle, chciałam się napić. Nie czułam absolutnie
nic.