Lamenthia
18.02.2004 23:17
Na razie jest to pierwsza część.
Komentujcie to, abym wiedziała czy jest sens dawać resztę.
* * *
Najgorsza jest pamięć
Wie o każdym spojrzeniu
I dotyku
Wie to tamtym dniu
I tamtej nocy
Zachowała wszystkie jego słowa
I odgrzewa je co wieczór
Ona ciągle wierzy
Że on wróci
Naiwna….
* * *
Na dworze szalał wiatr, bezczelnie wdzierając się do pomieszczenia przez nieszczelne okno. Porozrzucane kartki oświetlał nikły płomień świecy stojącej na biurku. Wosk skapywał bezszelestnie na zeszyt.
Błogą ciszę przerwało trzaśnięcie okiennic. Na łóżku poruszyła się mała postać.
- Mamo…. – wyszeptała.
- Śpij synku, śpij… - odezwała się kobieta siedząca w starym, połatanym fotelu pogrążonym w otaczającym go mroku. Po chwili podeszła do biurka i zaczęła sprzątać papiery. Z ręki wypadła jej koperta zaadresowana ciemnozielonym atramentem. Załkała cicho i ukryła twarz w dłoniach.
- Mamik, czemu płaczesz? Mamik, odezwij się… - chłopczyk zeskoczył z łóżka i wdrapał się jej na kolana.
Przytuliła go mocno i popatrzyła w ciemność za oknem, jakby chciała tam dostrzec jakieś słowa otuchy.
- Kiedyś zrozumiesz… - pomyślała – może zrozumiesz…
* * *
Deszcz siąpił od samego rana pokrywając wybrukowaną ulicę nierównomiernie kałużami. Nie przeszkadzało to mieszkańcom, dla których ta pogoda była czymś zupełnie normalnym. Wiatr przedzierał się przez dziurawe rynny wygwizdując żałosną pieśń. Ze ściany odpadał mokry tynk.
Przy jednym ze sklepów leżała sterta śmieci, czekających cierpliwie na usunięcie. Dachówki ruszały się gwałtownie. Ludzie mieszkający tu wtapiali się w otocznie.
Najmroczniejsza i najbardziej zaniedbana część Nokturnu nie kusiła swym widokiem.
Po popękanych płytkach powoli podążała wysoka kobieta, starannie omijając kałuże. Czarny płaszcz powiewał za nią jak skrzydła. Na jej długich, kasztanowych włosach igrały ogniki światła, które przypadkiem dostały się w to mroczne miejsce. Wszystkie skupiały się tylko na jej kosmykach. Nikt nie zwracał na przechodzącą osobę uwagi.
Kiedy doszła do jednej z najbardziej obdrapanych kamienic lekko uchyliła drzwi i wśliznęła się do środka. Stare drewniane schody trzeszczały, gdy stąpała po nich leciutko. Poręcz ruszała się niebezpiecznie, ale nie zważała na to mała dziewczynka, która uśmiechając się do kobiety szybko zsunęła się na dół.
Odwzajemniając jej uśmiech przekręciła klucz w zamku, weszła i zamknęła drzwi cichutko zostawiając śmierdzący zgnilizną i nie wietrzony od lat korytarz zupełnie pusty.
W jej małym mieszkaniu wiele rzeczy wymagało naprawy. W rogu kuchni stało kilka starych kociołków, zniszczonych przez chropianki. Noga od stołu chwiała się, od upadku przytrzymywały go tylko zaklęcia rzucone przez właścicielkę. Na obrusie widniało kilka plam i ślady wypalenia. Zdjęła płaszcz i położyła go obok zepsutego radia. Rozsunęła stare zakurzone zasłony i do pomieszczenia wpadło trochę światła. Na stole stała popielniczka, w której tliło się kilka niedopalonych papierosów. Cisza w pomieszczeniu przerażała. Usiadła cicho, by móc wsłuchiwać się w muzykę milionów kropel deszczu, spadających na dach. Zamknęła oczy.
….Las pogrążony w ciemności. Cisza. Straszna, ale pociągała ją. Spośród połamanych gałęzi wydostawało się nikłe światło. Postawiła cicho krok i odgarnęła gałęzie. Poruszała się delikatnie stawiając stopy na mokrym mchu. Listki łaskotały ją po twarzy. Szła. Chciała tam dotrzeć. Tam, do tego światła. Nie wiedziała ile minut już minęło, ale dalej przedzierała się przez ten gąszcz. Dotarła do małej polany. Przez gęste korony drzew przedzierały się promienie porannego słońca, oświetlając kropelki rosy na ździebełkach traw. Las śpiewał… Nagle jej ramię ujęła czyjaś dłoń.
- Kochanie jesteś… Wiedziałem, że przyjdziesz – wyszeptał – Zawsze kazałaś na siebie czekać, ale przychodzisz…
- Ja…ja nie wiem co powiedzieć – załkała
- Nie mów nic. Tak będzie najlepiej…
- Dla ciebie?
- Nie.. Dla nas…Nie ma ciebie, nie ma mnie. Jesteśmy my. Na zawsze… Zawsze będziemy razem…
- Już mnie nie opuścisz?
- Już nigdy…
Nie odpowiedziała nic. Ujął jej dłonie w swoje i pocałował. Przytuliła się do niego… Nagle usłyszała straszny huk…
Otworzyła niechętnie oczy. Znów znalazła się w małej, zagraconej kuchni. Zginęło ciepło tamtej chwili. Już po raz kolejny wracała do tego. To wspomnienie… Nie może o tym myśleć…On już nie wróci…Nieważne co mówią inni. Już nigdy nie będą razem…Ale czy byli? Czy kiedykolwiek byli parą…
Huk powtórzył się ze zdwojoną siłą. To on ją obudził.. Ktoś dobijał się do drzwi. Zacisnęła dłonie na różdżce i uchyliła drzwi. Posłaniec…Co on tu robi? Dlaczego nie sowa…
- Ktoś mógł ją przechwycić – przybysz najwyraźniej czytał jej w myślach – Pani Windward Martha?
- Ciszej… Niech pan tego nie mówi. Ktoś usłyszy. – pociągnęła go za sobą do środka i zatrzasnęła drzwi.
- Nikt… Zapewniam panią, że nikt stąd. Wszyscy znają panią jako Czarną Damę. Nie ma osoby, która mówi o pani jako Marthcie - odparł.
- Niech pan nie używa mojego imienia. – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- A…przeszłość? – dopytywał się – Ściany mają uszy?
- Proszę oddać ten list i wynieść się stąd natychmiast ! – wybuchła i otworzyła mu drzwi.
- Nie uda się pani..- mruknął podając jej kopertę,
Potężne zaklęcie wyrzuciło go na korytarz. Zatamował krew sączącą się z wargi i odwrócił się do niej.
- Niech pani uważa… Tu nikt nie jest po pani stronie. Nie ufają nikomu oprócz siebie. Co dopiero obcym.
Zatrzasnęła drzwi i rzuciła się z płaczem na łóżko. Koperta zsunęła się na podłogę razem z różdżką. Deszcz wezbrał na sile i wielkie krople uderzające o szybę zagłuszyły jej łkanie.
Do kuchni wśliznęły się dwie małe, zabłocone postacie. Ta bardziej brudna zajrzała po cichu do pokoju. Martha ze śladami łez na ślicznych, jasnych policzkach jeszcze spała. Chłopczyk wrócił do izdebki, w którym zostawił gościa. Wdrapał się na krzesło i uśmiechnął się szeroko do osóbki, którą przyprowadził.
- To moja chata… Ale Mamik śpi, więc musimy być cicho. Poszukam czegoś do picia.
Dziewczynka rozglądała się badawczo po małym pomieszczeniu. Brudne włosy miała splecione w dwa niedbałe warkoczyki. Z oczy popłynęły jej łzy, zostawiając na zabłoconych policzkach dwie czyste smugi. Zamrugała szybko i otarła je rękawem. Obejrzała na krzątającego się z przejęciem chłopczyka. Czarne kosmyki opadały mu zawadiacko na twarz. Miał niewiele ponad cztery lata. Niezdarnie wyjmował z szafki dwa kubki.
- Tu jest coś do picia. Nalej… W końcu jesteś starsza.
Dziewczynka wstała i podeszła do niego. Zabrała naczynia i postawiła je na stole. Z wdziękiem nalała do nich soku. Usiedli przy stole. Chłopczyk znanym tylko sobie sposobem siorbał szybko napój. Połowa wylewała mu się na sweter, ale w ogóle się tym nie przejmował. Jego gość wpatrywał się nieprzytomnie w okno.
W pokoju śpiąca Martha otworzyła oczy i przez szparę w uchylonych drzwiach ujrzała syna. Wstała cicho zapominając o leżącej kopercie. Weszła do kuchni i przytuliła go.
- Tom… Gdzie byłeś? Jesteś brudny… - spojrzała z uśmiechem na umorusanego chłopca.
Chłopiec wyswobodził się z ramion matki i wyjął z kieszeni dżdżownicę. Podał jej z uśmiechem, nie zważając ,że na widok tego stworzenia Martha lekko się wzdrygnęła.
- Zbieraliśmy. Po deszczu wyłażą z dziur. Zobacz…duża co? Jo ją znalazła – dodał
- Jo? – poruszyła się niespokojnie. Dopiero teraz zobaczyła drugą osóbkę, zajmującą miejsce przy stole.
- To ty? – zapytała.
- No, to kurde niestety ja.
- Dlaczego niestety? Gdzie są twoi rodzice? – niestety za późno zorientowała się, że zna odpowiedź na to drugie pytanie. Znała matkę Jo. Pamiętała ją jak wieczorami, nie mogąc znaleźć sobie miejsca przesiadywała w obskurnym barze w najciemniejszym zakątku Nokturnu. Jej matka była tamtejszą atrakcją, jeżeli tak to można było nazwać.
- Moja mama teraz śpi. Pracowała przez całą tą cholerną noc… - odpowiedziała rezolutnie- A tatusia to nie znam – dodała.
- Tatuś to pewnie jeden z klientów. Biedne dziecko… - pomyślała
Zdawało jej się, że nie musi nic mówić na ten temat, bo i tak mała wszystko wie.
- Muszę iść. Jak wychodziłam, to mamę bardzo łeb bolał. Pewnie się o mnie niepokoi.
Jo wstała z krzesła i skierowała się do wyjścia. Zatrzasnęła z hukiem drzwi i szybko zbiegła po schodach.
- Wątpię…- mruknęła Martha.
Rany, jestem wreszcie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'
/>
Czy dawać resztę? Już mi się niedługo znudzą te
retoryczne pytania, droga autorko, ale ten jeden raz zrobię wyjątek. Pewnie,
że dawać, jak najszybciej dawać, no i dużo dawać!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/> Fajny klimat, brak tej potwornej słownej waty, zajmująco,
plastycznie (ojoj za dużo pochwał)... no ale oczywiście stać Cię na więcej,
nieprawdaż? A ja mam nadzieję się o tym przekonać... I żeby mi się żadne
opowiadania nie walały zapomniane po szufladach!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>
Bardzo ładnie, ciekawie napisane. Podoba mi
się twój styl ma w sobie coś...urzekającego. Pewnie, że dawać resztę.
Lamenthia
22.02.2004 23:17
* * * * *
Martha powoli zanurzyła się w ciepłej wodzie.
Biała piana osiadała jej na całym ciele, delikatnie muskając skórę. Pęcherze
wody łagodnie wzbijały się w górę, znikając w ciemności. Po pomieszczeniu
rozchodziło się migotliwe światło świecy. Rozłożyła się wygodnie i zamknęła
oczy. Na prawej ręce miała niewyraźny znak. Pogrążyła się w myślach i
zapomniała o całym świecie.
W pokoju siedziało kilku ludzi wymieniając
między sobą uwagi. Tylko dwie kobiety nie uczestniczyły w rozmowie. Jedna z
nich miała długie, gęste czarne włosy. Patrzyła z niepokojem w okno,
wypatrując czegoś w ciemności. Na ustach pojawiał się mściwy uśmiech.
Spojrzała ze smutkiem na drugą z nich. Twarz miała ukrytą w dłoniach.
Posągowa uroda, kasztanowe włosy łagodnie opadające na ramiona. Łkała po
cichu wypowiadając szeptem czyjeś imię.
- Co ona tu robi... - pomyślała
czarnowłosa.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia wskoczyło
kilku ludzi. Każdy z nich trzymał wyciągniętą różdżkę.
- Poddajcie się.
- powiedział jeden całkowicie spokojnie. - Tych na dole już mamy. Jesteście
osaczeni.
Wkrótce po wypowiedzeniu tych słów obydwie strony zaczęły
miotać zaklęciami. Dziewczyna z kasztanowymi włosami ukryła się pod
stolikiem, który jakimś cudem nie oberwał żadnym zaklęciem. Obserwowała
toczącą się bitwę. Kobieta z czarnymi włosami miotała zaklęciami, powalając
bez problemu aurorów. Przedmioty roztrzaskiwały się z hukiem. Na podłogę
padł jeden z ich towarzyszy.
- Evan!!! Nie? tylko nie to. To
nieprawda. - szepnęła ukryta dziewczyna.
Walki toczyły się jeszcze
długo. Co chwilę ktoś przewracał się oszołomiony. Czarnowłosa rzuciła jednym
z wrogów o ścianę i wykorzystując chwilę uśmiechnęła się do koleżanki.
-
Nie wychodź. Pod żadnym pozorem nie opuszczaj tego miejsca.
Upadła na
podłogę z otwartymi oczami. Dziewczyna obserwowała jak aurorzy wyprowadzają
jej pokonanych towarzyszy. Chwilę później zobaczyła przez okno miotającą się
przyjaciółkę.
- Och, Bella ... Dlaczego ... - szepnęła sama do siebie.
Martha wynurzyła się z wody. Nadal majaczyły się jej przed oczami
niewyraźne postacie. Męczył ją straszny ból głowy. Pojawiał się tylko, gdy
nawiedzały ją wspomnienia. Od tamtego wydarzenia minęło już cztery lata, ale
ciągle ją nawiedzało.
Drzwi od łazienki uchyliły się delikatnie. Przez
szparę ujrzała szare oczy.
- Martha ... Nie przeszkadzam?- przybysz
zapytał cicho.
- Lu? - kobieta poderwała się z krzykiem, zakrywając
nagie ciało ręcznikiem.
- Oj kochana... Nie musisz niczego przede mną
ukrywać... Mogę usiąść? - zapytał niezrażony.
- Ja cię tu nie
zapraszałam. Skąd się tu wziąłeś? - wycedziła wychodząc szybko z wanny.
- Chciałem cię odwiedzić. Trzeba pielęgnować stare znajomości. Mamy ze
sobą coś wspólnego. - Schowała za siebie rękę, na której widniał niewyraźny
znak.
- Przeszłości nie zmienisz... Nic nie poradzisz na wspomnienia. -
dodał widząc jej zakłopotanie.- Nie poczęstujesz mnie kawą?
Martha
mimowolnie uśmiechnęła się, widząc beztroską minę Luciusa.
-
Oczywiście... Chodź do kuchni.
Świeczka w łazience zgasła, pozostawiając
ją w nieprzyjaznym mroku.
Kobieta siedziała przy stole wycierając mokre
włosy ręcznikiem. Nad gorącą kawą unosiły się kłęby pary. Lucius spacerował
po pokoju oglądając stojące zdjęcia.
- To jego syn? - zapytał cicho. -
Jest do niego podobny. Ale oczy...
- Ma po mnie. Charakter na szczęście
też. Nie ulatnia się nie spodziewanie.
- Przestań... Przecież wiesz jak
było... Nie mógł tego przewidzieć. Myślał, że to wszystko załatwi szybko i
...
- I zgubiła go jego duma. Ta okropna pewność siebie... - Martha nie
kryła furii, która ją właśnie ogarnęła.
- Nie mów tak o nim... Nie
powinnaś... On kiedyś wróci...
- Niech sobie wraca nawet jutro. Ale nie
do mnie.. Niech sobie kontynuuje ten swój głupi plan. Ale beze mnie... -
niespodziewanie wybuchnęła płaczem. Lucius przytulił ją delikatnie. Długie
blond włosy mężczyzny spłynęły po jej ramionach.
- Nie martw się... My
będziemy z tobą. Śmierciożercy zawsze trzymają się razem. Zawsze...
Płacz Marthy ustał na chwilę. Odsunęła się od niego i ze złością
spojrzała w jego zimne, szare oczy.
- Ja już do was nie należę... Nie
chce już tego...
- My jesteśmy do końca razem... Nie zapominaj o tym.
Nie możesz odejść...
Uśmiechnął się do niej i deportował się z
trzaskiem.
- Lu wracaj... Nie wyjaśniłeś mi wszystkiego... Wróć... -
Martha rzuciła się na fotel, znowu zanosząc się płaczem.
Hmmm... ciężka sprawa... Zasadniczo rażących
błędów nie ma, ale temu fickowi czegoś brakuje... Chodzi bardziej o styl niż
konkretne rzeczy. Opisy sa po prostu super, bardzo mi się podobają, ale
cierpią dialogi - są bardzo nienaturalne, sądząc po reszcie opowa mogłabyś
napisać je lepiej. Fabuła strasznie zagmatwana, jak na mój gust czytelnik
powinien wiedzieć chociaż jakieś niezbędne minimum, a nie zastanawiać się
nad każdym akapitem...
W szkolnym systemie ocen zasłużona
czwóra.
No, czwóra z minusem, bo świat Harry'ego Pottera -
strasznie mion nie pasuje do opowiadań...
Pisałam już, że mi się podoba, a po tym
parcie moje uczucia wcale się nie zmieniły.
Mnie się podoba tak
atmosfera tajemnicy. Wcale nie uważam, że powinnam wiedzieć więcej, a moim
zdaniem niezbędne minimum już tu zawarłaś.
Lamenthia
21.03.2004 11:25
Martha snuła się cicho po pokoju zbierając
ubrania niedbale rzucone na podłogę. Bezszelestnie układała je na łóżku, nie
chcąc obudzić syna. Kiedy podniosła leżącą chustę ujrzała coś o czym już
zapomniała. Koperta... Ta, którą przyniósł posłaniec kilka dni temu.
Rozerwała ją szybko i wyjęła z niej kartkę. Uśmiechnęła się leciutko i
pogrążyła się w myślach.
Na zewnątrz szalała śnieżyca, ogień wesoło
trzaskał w kominku, a lampki na kilku choinkach oświetlały cały salon Po
pomieszczeniu snuło się wielu ludzi, rozmawiając ze sobą. Na jednej z
szmaragdowo zielonych kanap siedziały trzy kobiety. Jedna z nich miała
długie jasne włosy spływające kaskadą po jej ramionach. Jej uśmiech nie
obejmował jedynie zimnych szarych oczu. W dłoniach trzymała z wielką gracją
kieliszek wina. Obok niej rozsiadła się jej siostra. Czarnowłosa piękność
spoglądała z wyższością na snujących się gości. Ciężkie powieki nadawały jej
twarzy groźny wyraz. Ich towarzyszka z ufnością spoglądała na nie.
Uśmiechnęła się i wstała z kanapy. Potrząsnęła długimi kasztanowymi włosami
i wyjrzała przez okno. Nagle obok niej pojawił się mężczyzna podając jej
rękę.
- Martho, chcę cię komuś przedstawić. Chodź ze mną.
Przy
kominku stał wysoki mężczyzna podpierając się ręką o gzyms. Jego brązowe
oczy zawierały w sobie wszystkie ciepłe kolory, a ciemne włosy tworzyły z
nimi dobrany duet.
- Jack, to jest moja kuzynka Martha. Poznajcie się.
Podała mu dłoń uśmiechając się do niego. Był bardzo przystojny.
Zmierzyła go dokładnie wzrokiem. Nagle na jego prawej ręce ujrzała
niewyraźny Mroczny Znak. Taki mężczyzna śmierciożercą...- otrząsnęła się
szybko, bo przemówił do niej.
- No, no Luciusu. Ładną masz kuzynkę, ale
wyraz twarzy macie taki sam.
Uśmiechnął się do niej ponownie widząc jej
zaciętą minę.
- Zaopiekujesz się nią. Niedawno do nas dołączyła. -
powiedział Lucius odsłaniając znak na jej ramieniu. Spłonęła rumieńcem i
odwróciła wzrok od Jacka.
- Z wielką przyjemnością...
Obraz
rozpłynął się, a w jego miejsce pojawił się inny. Zwijający się z bólu
mężczyzna, leżący w kałuży krwi. Dwóch ludzi odciągających ją od tego
miejsca. Ostatnie słowa konającego.
- Kocham cię...
Tyle pamiętała
do ogłuszenia przez towarzyszy. Niestety, czy na szczęście tylko tyle.
Dlaczego zginął? Tego nigdy się nie dowiedziała.
Martha otworzyła oczy,
otrząsając się z okropnych wspomnień. Świąteczne przyjęcie, na które dostała
teraz zaproszenie. Dzięki tamtemu poznała Jacka. Ale dlaczego umierając
jeszcze raz zapewnił ją o swojej miłości. Przecież ona... Łzy napłynęły jej
do oczu.
- Mamik! Pada śnieg, zima do nas przyszła. - Tom zeskoczył
z łóżka i uśmiechając się szeroko podbiegł do okna.
Otarła łzy i
przytuliła do siebie synka.
- Wiesz mamusiu, myślałem, że nas nie
znajdzie. - wyszeptał jej z wielka powagą.
Wielka willa
Malfoy'ów była oświetlona setkami lampek na choinkach. Po ogromnym
salonie spacerowało wielu ludzi zajętych rozmową. Lucius siedział na jednej
z kanap z kieliszkiem wybornego wina w dłoni, jakby nieobecny. Wpatrywał się
w zdjęcie stojące na stoliku. Mała dziewczynka z długimi ciemnymi włosami,
zaplecionymi w dwa warkocze uśmiechała się do niego. Trzymała za rękę
wysokiego, chudego chłopca o takim samym wyrazie twarzy jak ona. Miał długie
blond włosy i spoglądał na niego z wyższością. Nagle ktoś objął Luciusa za
szyję.
- Znowu Lu? Dlaczego oglądasz to zdjęcie. Ona już nie wróci,
przecież dobrze o tym wiesz.
Odwrócił się do tyłu i wziął ją za rękę.
- Narcisso, ja u niej byłem. Ona żyje, ale...
- Wiem Lu.. Już nic
nie mów. - popatrzyła na niego ze smutkiem. Chciała jeszcze coś powiedzieć,
ale ktoś zapukał do drzwi.
Lucius podszedł i otworzył je szeroko. Na
dworze szalała śnieżyca, a z ciemności wynurzyła się wysoka postać w czarnym
płaszczu. Podeszła do niego i odrzuciła kaptur na plecy. Długie włosy
spłynęły jej na ramiona. Na pięknej twarzy nie było widać oznak zmęczenia,
które towarzyszyły jej na co dzień. Brązowe oczy patrzyły na zgromadzonych z
nieukrywaną dumą.
- Martha? - wykrztusił ktoś z gości.
- A kogo się
spodziewaliście? Witam kochani, powróciłam do świata żywych...
Zamknęła
drzwi z hukiem i weszła do środka, zrzucając śnieg z płaszcza.
- Wiele
się tu zmieniło... Kiedy ja tu byłam ostatnio?
- Prawie pięć lat temu. -
odparł Lucius
- Tak? Ale jedna rzecz nie uległa zmianie...
- Jaka? -
zapytał.
- Twój piesek salonowy nadal tu jest.. - odparła z mściwym
uśmieszkiem na twarzy.
Przy kominku stał oszołomiony Snape, patrząc na
nią z nieskrywaną nienawiścią.
- Nic się nie zmieniłeś Snivellku. Nic...
- dodała.
- Mylisz się. Wtedy też się pomyliłaś. On by zginął, gdybyś
odmówiła Czarnemu Panu. A tak stałaś się jego... - popatrzył na nią z
satysfakcją.
Wszyscy patrzyli na nich z zainteresowaniem. Martha
przełykała nerwowo ślinę, patrząc na niego ze złością.
- Mylisz się... -
wyszeptała.
Narcissa podeszła i objęła ją ramieniem, rzucając
Snape'owi pogardliwe spojrzenie. Usiadły na kanapie i podała jej
kieliszek. Martha spojrzała na zdjęcie pozostawione przez Luciusa.
- To
my... Ile ja mogłam mieć wtedy lat? Osiem? Stare dobre czasy... -
uśmiechnęła się widząc minę Narcissy.
- Pamiętasz tamto przyjęcie? Była
z nami Bella i tyle innych osób, które już nie mogą zaszczycić nas swoja
obecnością.
- Widziałam jak ją zabierali do Azkabanu. Miotała Aurorami
jak zabawkami. Biedactwa, nie wiedzieli na co się porywają.
Narcissa
zakrztusiła się ze śmiechu. Martha spojrzała na gości pogrążonych w
rozmowie.
- Na chwilkę cię opuszczę, ale postaram się szybko wrócić. -
powiedziała.
Skierowała się w stronę łazienki. Weszła do wielkiego
pomieszczenia. Przejrzała się w lustrze i poczuła czyjeś spocone ręce na
swojej talii.
- Och mała nic się nie zmieniłaś. - jedna ręka powędrowała
w stronę biustu, a druga w przeciwną stronę. Ktoś przylgnął do niej całym
ciałem.
- Nie wyrywaj się maleńka. Voldemortowi się tak nie wyrywałaś.
Przyjemnie było być jego prywatną dziwką. Co nie kochana? - coraz lepiej
słyszała jego syczący głos.
Natręt zepchnął ją na umywalkę i odwrócił do
siebie. Dobrze znała tą twarz. To on był wtedy przy tym, jak Voldemort ją
wykorzystał. Ten głos słyszała tylko w najgorszych snach.
- Macnair? Ty,
ty... - wysyczała.
- No dokończ mała. Chcę to wreszcie usłyszeć. Potem
będzie ci tak dobrze, jak nie było od dawna. - wyszeptał.
Uderzyła go
pięścią w twarz. Krew rozbryzgała się naokoło, a on zatoczył się na środek
łazienki. Szybko podbiegła do niego kopiąc go mocno, gdzie tylko popadło.
Kiedy wstał walnęła go z siłą, której nie powstydził by się dorosły
mężczyzna. Wybiegła szybko z łazienki pozostawiając oszołomionego i prawie
nieprzytomnego kolegę na śnieżnobiałej podłodze, obryzganej jego krwią.
W drzwiach pojawił się oparty o framugę Lucius. Obejrzał z satysfakcją
leżącego mężczyznę.
Uśmiechnął się mściwie i wyszeptał.
- Zawsze
wiedziałem, że jest lepsza w walce wręcz niż miotając zaklęciami. I bardziej
niebezpieczna. Na drugi raz nie waż się dotykać mojej kuzynki. - wyciągnął w
jego stronę różdżkę.
Pomieszczenie wypełniły krzyki. Lucius zamknął
szybko drzwi i oddalił się do salonu.
Ciekawe, nawet bardzo. Z każdym partem
coraz bardziej zaczynało mnie wciągać. Widać, że potrafisz pisać i dobrze
rozłozyć akcję. Oby tak dalej. Powodzenia
Zajmujące ^^ - całkiem fajne ^^ - wiesz,
co jest najgorsze? Że dzieje się w świecie HP
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>, nie spodziewałem się tego
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>. Anyway - nie mam czasu na krytykę, a tym bardziej
konstruktywną
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/> - jak narazie - fajne.
Emily Strange
23.03.2004 18:15
Nie można z góry zakładać, że jak coś
się dzieje w świecie HP to jest beznadziejne. Ficki typu 'pamiętnik
draca' są beznadziejne, ale jest też dużo świetnych ficków, których
akcja odgrywa się w świecie HP. Ten na przykład jest mistrzowsko napisany i
interesujący. Czekam na next parta
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/>
Pozdrawiam
Lamenthia
24.03.2004 17:01
Martha szła szybko ośnieżoną drogą
zakrywając twarz od zimnych podmuchów północnego wiatru. Cała ulica była
pogrążona w zupełnej ciemności. W jednym z okien świeciło się nikłe światło.
Kilka postaci snuło się leniwie po pomieszczeniu. Przystanęła na chwilę, by
przyjrzeć się mieszkańcom tego domu. Jakaś kobieta trzymała na rękach
dziecko i pokazywała je stojącej obok dziewczynce. Ona patrzyła na nie z
wyrzutem. Łzy napłynęły Marthcie do oczu i zakręciło jej się w głowie.
Świeczki na choince dawały przyjemny blask. Wysoki mężczyzna trzymał na
rękach małe zawiniątko. Na eleganckiej kanapie siedziała naburmuszona
dziewczynka, ze złością patrząc na małe dziecko. Odwróciła się do kobiety
zaglądającej do becika.
- Po co wam ona? Ja już nie wystarczam? Już mnie
nie kochacie? - łzy pociekły jej strumieniami.
- Skądże słoneczko... My
kochamy was obie. Tak samo. - objęła ją mocno i dotknęła ręką jej podbródka.
- Ja tak nie chcę! Mnie macie kochać bardziej! - wytarła rękawem
oczy i wybiegła z pokoju.
Ten obraz nigdy nie dawał Marthcie spokoju.
Tamte święta po narodzinach Alvy. Dużo czasu minęło nim ją pokochała. Żeby
stała się jej ukochaną siostrą.
Tylko Alva spełniła oczekiwania
rodziców. Została aurorką tak jak sobie życzyli. Wyszła za porządnego
czarodzieja. Była zupełnym przeciwieństwem Marthy - spokojna, zrównoważona,
lubiana przez wszystkich. Została prefektem naczelnym tak jak sobie
wymarzyli rodzice. Gdy Martha urodziła Toma rodzice wyrzucili ją z domu
razem z dzieckiem. Nazwali ją wtedy cholerną dziwką Voldemorta, która
wskoczyła mu do łóżka tylko po to by zasłynąć w gronie śmierciożerców. Nie
rozumieli? Tyko Alva jej nie wyklęła? Ukryła siostrę przed innymi aurorami.
To jej zawdzięcza życie.
Tamta dziewczynka tez kiedyś zrozumie, że od
tego krzyczącego becika może kiedyś zależeć jej życie..
Podniosła się z
zaśnieżonego chodnika i powoli ruszyła przed siebie. Głowa bolała ją od
powracających myśli. Pamięć nie dawała jej spokoju od wprowadzenia się na
Nokturn. W chwilach, w których najmniej się tego spodziewała powracały
bolesne wspomnienia. Były swoistego rodzaju karą za dotychczasowe życie, ale
los już wystarczająco ją doświadczył, by zrozumiała swoje błędy.
Aleja
Śmiertelnego Nokturnu ginęła w mroku, a w powietrzu tańczyły miliony płatków
śniegu. Wiatr prawie ustał, gdy Martha podchodziła do kamienicy, w której
zajmowała mieszkanie. Stare drewniane drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, gdy
delikatnie je uchylała. Wśliznęła się cicho i powoli weszła na górę. Na
korytarzu było bardzo zimno. Z wydychanego powietrza tworzyły się kłęby
pary, ale i tak wnętrze było przesycone odorem zgnilizny, który można było
wyczuć nawet o tej porze roku.
Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do
mieszkania. Zdjęła płaszcz, otrzepując go ze śniegu i położyła go na
krześle. Zajrzała do pokoju, w którym jedynym źródłem światła była ledwo
tląca się świeczka. Tom leżał zwinięty w kłębek na łóżku, a obok niego
siedziała śpiąca kobieta. Martha podeszła do niej i cicho obudziła.
-
Pani Ford... Proszę wstać. Już wróciłam.
Postać poruszyła się gwałtownie
i otworzyła szeroko oczy.
- Już pani jest. Na Merlina... ja usnęłam. Nie
pilnowałam Toma. ? załkała patrząc na Marthę z przerażeniem.
- Niech się
pani nie martwi. On sam potrafi o siebie zadbać. Bałam się tylko żeby razem
z Jo nie roznieśli mieszkania. - uśmiechnęła się do niej. - Poza tym jest w
doskonałej komitywie ze wszystkimi zwierzętami w okolicy.
- Ja naprawdę
nie chciałam... - dodała kobieta.
- Ma pani może ochotę na gorącą
herbatę? - wyszeptała Martha
- Oczywiście. - uspokojona wstała z łóżka.
Martha weszła do kuchni i zapaliła małą świeczkę. Pomieszczenie oblało
się ciepłym światłem. Zaparzyła dwie herbaty i usiadła obok pani Ford. Obie
piły w milczeniu i nie przerywały przeraźliwej ciszy żadną rozmową. Nagle
kobieta odwróciła się do Marthy i zapytała ją cicho.
- Pani nie jest
stąd?
- Nie, przyjechałam tutaj kilka lat temu. - odpowiedziała.
-
Uciekła pani z domu. Jakiegoś bogatego dworu z kominkiem w salonie i
ogromnym tarasem. Mam rację?
- Nie do końca... Rodzice wyrzucili mnie z
właśnie takiego domu o jakim pani wspomniała. Dlatego się tu znalazłam.
Proszę mnie o więcej nie pytać. - dodała.
- To może ja już pójdę. Dzieci
zostały tylko z mężem, a przecież są święta. - wstała szybko od stołu. -
Wesołych świąt! - powiedziała otwierając drzwi.
- Już nigdy nie będą
wesołe... - wyszeptała Martha.
Łzy powoli pociekły jej po policzkach.
Skryła twarz w dłoniach i cicho łkała, pozbywając się wszystkich emocji,
które dzisiaj nagromadziła.
Spotkanie po latach, nieprzyjemna rozmowa z
Severusem, który jeszcze niedawno był jej przyjacielem, a teraz winił ją za
śmierć Jacka. Czy on myślał, że ona nie cierpiała z tego powodu? I do tego
ta kłopotliwa sytuacja z Macnairem. To za wiele jak na jeden dzień. Za wiele
jak na jedną słabą kobietę...
* * * * *
Miłość...
Czy
warto śnić?
Czy warto czekać?
Łzy...
Lśnią a powiekach..
Jego nie ma...
Łzy i serce nie dają spokoju..
Przestań, więc
kochać..
To boli...
Na zewnątrz szalała śnieżyca, a wiatr
wdzierał się do środka. W pomieszczeniu było cicho. Na stoliku stała
wypalona świeczka. Obok leżało kilka pomiętych chusteczek, na które spadły
krople gorącego wosku, pozostawiając na nich dziury. Martha poruszyła się
niespokojnie na łóżku.
Słoneczne sierpniowe popołudnie? Źródełko?
krystalicznie czysta woda? Na powalonym pniu siedziały dwie osoby.
Dziewczyna zeskoczyła do wody i rozpuściła długie kasztanowe włosy, które
spłynęły jej łagodnie na ramiona. Nabrała wody w dłonie i obryzgała nią
swojego towarzysza. Miał ciemne włosy i ciepłe, brązowe oczy. Uśmiechnął się
i szybko znalazł się koło niej obejmując ją w talii. Zakołysał nią powoli i
delikatnie wrzucił do nagrzanej o tej porze wody. Ona nie pozostała mu
dłużna i pociągnęła go za sobą. Turlając się i wygłupiając w płytkim
źródełku zupełnie zapomnieli o otaczającym ich świecie. Wziął ją delikatnie
na ręce, wyniósł na brzeg i położył na trawie. Objęła go mocno za ramiona.
Wyjął jej z włosów ździebełko i pocałował. Zdjęła z siebie mokrą bluzkę i
przytuliła go mocno.... On bezbłędnie odczytał jej intencje i dla obojga to
popołudnie stało się niezapomnianym... Nie ostatnim takim, ale
niezapomnianym...
Martha otworzyła oczy i wybuchła niepohamowanym
płaczem. Łzy płynęły jej po policzkach, a ona łkała w poduszkę...
Dlaczego nie może o nim zapomnieć... Jego już nie ma... Nie wróci... Nie
tak jak Voldemort, który zniszczył życie im obojgu. Nie przyłączyli by się
do niego, gdyby nie ich chorobliwe ambicje stania się kimś wielkim... Ale
wtedy by się nie poznali... Dla tych kilku miesięcy spędzonych razem, ona
będzie cierpiała całe życie... On już poniósł swoją karę...
Lamenthia
01.05.2004 14:07
Całe pomieszczenie wypełnił donośny huk.
Szyby rozkruszyły się w drobny mak. Wiatr wdarł się do pomieszczenia
przewracając choinkę i wiele sprzętów. Ogień ze świeczek błyskawicznie
rozniósł się po całym pomieszczeniu, ogarniając coraz większą powierzchnię.
Porozrzucane kartki papieru spalały się szybko pozostawiając po sobie kupki
popiołu. Martha wepchnęła synka w najdalszy kąt pokoju i szybko wyjęła
różdżkę. Zaczęła gasić rozżarzone meble wodą. Minuty walki z ogniem dłużyły
się w nieskończoność. Walka na miarę pojedynków, w których brała udział
kilka lat temu. Palone przez nich wsie... Ten ogień był taki podobny... Czy
ktoś chciał jej to przypomnieć... Dlaczego? Czy to miała być kara... Zebrała
się w sobie i wykrzesała jak najwięcej mocy ze swojej różdżki. Wysoki
poziom... Tyle lat praktyk... Tyle ofiar...
Zapaliła światło z różdżki.
Zgliszcza prezentowały żałosny widok. Szczątki mebli wyłaniały się spod
popiołu. Martha obejrzała się do tyłu. Tom i z zaciekawieniem przyglądał się
spalonemu pokojowi. Przez ten czas ani razu nie mrugnął okiem... Przyjrzała
mu się dokładnie i zauważyła w jego oczach czerwony błysk. Przywidzenie...
To nie mogła być prawda... Za dużo o tym myślała... Ogarnęła wzrokiem
pomieszczenie. Chłód zdążył już je przeniknąć, ponieważ w żadnym oknie nie
było już szyb. Na dworze było ciemno, a ocalała tylko jedna mała świeczka.
Podeszła w miejsce, gdzie wcześniej stała choinka oświetlając sobie drogę
różdżką.
Huk powtórzył się, a mocny podmuch wiatru popchnął ją na
ścianę. Oczy zaszkliły się z bólu po uderzeniu, a na prawej ręce poczuła
nieprzyjemne pieczenie. Mroczny znak na jej ramieniu był wyraźniejszy niż
zwykle. Przetarła oczy i spojrzała przed siebie. Na środku stała wysoka
postać odziana w czerń. Twarz miała skrytą pod kapturem. Martha przełknęła
szybko ślinę i podniosła się. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i podeszła do
gościa. Nagle tajemnicza postać przemówiła.
- Windward! Nigdy się
nie nauczysz, że niebezpiecznie jest wyciągać tak daleko różdżkę? Łatwo
można ją wytrącić... - silniejszy podmuch wyrwał jej różdżkę, która
poszybowała w stronę przybysza. - O zobacz już jej nie masz... - chrapliwy
głos wydobywał się spod kaptura.
- To ty.. ty... Jak mogłeś się tu teraz
pojawić. Ty... - popatrzyła na niego z nienawiścią.
- No dokończ
maleńka. Lubię jak mnie obdarzasz tymi soczystymi epitetami. Ale wolałbym
cos innego... Wiesz dokładnie co... - odgarnął kaptur z głowy i podszedł do
niej.
- Zabieraj te spocone łapska ode mnie... Odejdź... - odsuwała się
powoli do tyłu.
Złapał ją za talię i przysunął do siebie mocno. Nachylił
się do jej ucha i syczącym głosem zapytał.
- To może za skromną opłatą?
Co kotku?
- Nie jestem dziwką. Nawet o tym nie myśl.. - bezskutecznie
próbowała wyrwać się z jego objęć.
- Ale byłaś. Przeszłość nie da o
sobie zapomnieć. Zobaczymy czy będziesz się wyrywać, jak oni z tobą skończą.
- Jacy oni? O czym ty w ogóle mówisz? - w gardle zrobiło jej się
niesamowicie sucho.
- Twoi dawni przyjaciele.- wysyczał.
Jednym
ruchem różdżki przygarnął do siebie Toma i zamienił jedyną ocalałą świeczkę
w śwstoklik.
Upadli na zimną posadzkę. Wyciągnęła przed siebie rękę,
szukając synka. Podniosła obolałą głowę do góry i ujrzała zakneblowanego
Toma trzymanego na rękach przez jednego z zakapturzonych ludzi.
- Witamy
Windward w naszej twierdzy. Chyba dobrze ją znasz? Szczególnie tamto
pomieszczenie... - spod jednego z kapturów wydobył się znajomy głos.
Martha popatrzyła na drzwi, które jej wskazał. Wydawały jej się
znajome... za bardzo znajome..
Śmierciożercy szeptali coś miedzy sobą, a
ona rozejrzała się dokładniej dookoła. Tak? Pamiętała to miejsce. Dawna
twierdza Voldemorta... Często tu kiedyś bywała... chyba za często...
-
Wiesz, gdzie z tobą porozmawiamy? Właśnie tam... Nie ma to jak przyjemne
wspomnienia... Prawda? - jeden z nich pociągnął ją za ubranie i zawlekł do
tamtej komnaty, jeżeli tak można było to nazwać.
Pomieszczenie było
ogromne. Sufit łączyły z podłogą długie kolumny z marmuru oplecione rzeźbami
węży. Naprzeciwko wejścia, na podeście stał kamienny fotel, stylizowany na
średniowieczne trony. Na oparciu widniał Mroczny Znak wykuty z czarnego
marmuru. Chłód ogarniający to pomieszczenie stawał się z każdą minutą nie do
zniesienia. Martha potarła dłońmi o ubranie, ale nie dało to żadnego efektu.
Znała to pomieszczenie. Wiele razy w nim przebywała. Podczas ulubionych
zabaw Czarnego Pana - torturowania mugoli, porwanych z domów. Pozbawiania
ostatniej godności młodych dziewczyn... W jej wieku... Ale najbardziej
utkwiła jej w pamięci jedna scena...
.... Na zewnątrz panowała już noc,
gdy do pomieszczenia wprowadzono wyrywającego się młodego mężczyzny. Jeden
ze Śmierciożerców trzymał długowłosą dziewczynę, która jedną ręką wycierała
załzawioną twarz, a drugą odpychała swojego oprawcę. Na kamiennym tronie
siedział wyjątkowo spokojny Czarny Pan. U jego stóp zwinął się jego wąż,
odstraszając innych ludzi przebywających w tym pomieszczeniu. Majestatycznym
ruchem wskazał na jednego z stojących najbliżej niego. Tamten wskazał palcem
na przyprowadzonego mężczyznę i spojrzał na niego z obrzydzeniem.
-
Ten... nie wykonywał twoich poleceń panie... Wczoraj zaatakowaliśmy tamtą
wioskę, w której ukrywało się kilku ludzi sprzymierzonych z tym starym... no
z Dumbledorem. Najpierw zachowywał się normalnie, a potem nie chciał przed
zabiciem mugolki, trochę się z nią zabawić.
- Może ma z kim się
zabawiać? - skierował swoje czerwone oczy w stronę przerażonej dziewczyny.
- No tak... Ale on tez nie chciał wykończyć kilku innych mugoli... To
jawna zdrada. Podejrzewam, że współpracuje z jakimś aurorem. Coś za często
wiedzą gdzie się pojawiamy... - otarł pot z czoła i spojrzał z obrzydzeniem
na wyrywającego się mężczyznę.
- To nie on... On nas nie zdradza... -
dziewczyna wyrwała się z objęć Śmierciożercy.
- Milcz... - ręka jednego
ze stojących obok niej mężczyzn chlasnęła ją w twarz.
- Powstrzymaj się
Jugson. A ty wstań... Natychmiast. - słowa wypowiedziane z wielkim spokojem
przez Czarnego pana przecięły jak brzytwa ciszę, która zapadła po uderzeniu.
Dziewczyna wstała z podłogi i ocierając ręka krew sączącą się z
rozciętego policzka spojrzała na człowieka, którego nazwano zdrajcą.
Popatrzył na nią ze zrozumieniem, a na zakrwawionej twarzy pojawił się
uśmiech.
- Co ja mam zrobić? Wyjdźcie! Muszę to przemyśleć...
Cisza! - żaden ze Śmierciożerców nie wydał z siebie żadnego dźwięku i
posłusznie wykonali rozkaz. - Ty zostań maleńka...
Wielka komnata
natychmiast opustoszała. Został w niej jedynie Czarny Pan i przerażona
dziewczyna.
- Podejdź do mnie Windward. Możemy zawrzeć umowę... Jeśli
zechcesz... Nie będę nachalny i do niczego cię nie zmuszę - jego twarz
wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu.
Martha weszła powoli na podest
patrząc ze strachem, raz na Voldemorta, a raz na Nagini.
- Na czym ma
polegać ta umowa? - wykrztusiła cicho.
- Powinienem go zabić... Ale mogę
tego nie zrobić, jeżeli ty wyświadczysz mi przysługę. Coś za coś... -
powiedział - Wieczorami będziesz jedynie do mojej dyspozycji. Będę mógł
robić z tobą co tylko zechcę. Nie bój się... Nie zamierzam cię zabić...
Zgadzasz się na moje warunki?
- Chyba... chyba tak. Ale Jack nie ... nie
zabiją go? - wyszeptała.
- Jeżeli nie podwinie się pod czyjąś Kedavrę to
nie... - popatrzył na dziewczynę, która dygotała, albo z zimna które
panowało w tym pomieszczeniu albo ze strachu. - Możesz wyjść...
Martha
dygocząc skierowała się do wyjścia. Po otwarciu drzwi jeszcze raz spojrzała
na Czarnego Pana, siedzącego spokojnie na swoim tronie.
- Do niczego cię
nie zmuszę... Jasne... - pomyślała.
W głowie Marthy przewijały się
szybko kolejne obrazy. Kilka wieczornych odwiedzin u Voldemorta, które
zawsze odbywały się w jego słynnym pokoju, do którego wstęp mieli tylko
nieliczni.
Wstąpiła do szeregów Śmierciożerców za namową swojego kuzyna.
Lucius zajmował się nią jak brat. Kiedyś zaproponował jej spotkanie ze swoim
panem. W tym czasie interesowała ją czarna magia, tak na przekór zawsze
dobrym i szlachetnym rodzicom, którzy byli Aurorami. Taką samą karierę
przewidzieli dla swoich ukochanych córek. Niestety tylko młodsza ich
posłuchała i zawsze robiła to co chcieli. Ona chciała im wtedy pokazać, ze
nie jest już małą dziewczynką uzależnioną od nich i wykonującą ślepo
polecenia. Wiele zapłaciła za ten krok...
Otworzyła niechętnie oczy i
popatrzyła na marmurowe wnętrze. Mimowolnie zwróciła wzrok w stronę
kamiennego tronu, wypatrując siedzącej na nim postaci. Teraz to miejsce było
wolne, ale i tak nie mogła opanować drżenia rąk.
- Co Winward?
Przypomniałaś sobie? - Jugson uśmiechnął się złośliwie.
- No jasne
jakbym mogła zapomnieć. Tutaj skatowaliście mojego Jacka, mojego ukochanego
Jacka...
- Przeklętego zdrajcę... przez niego straciliśmy tylu ludzi. -
powiedział
- Nie nazwałabym ich ludźmi... - wyszeptała.
Do Sali
weszło kilka zakapturzonych postaci. W pomieszczeniu zaczął unosić się
zapach palonych kości. Martha popatrzyła z niepokojem na osobę, która
podążała pierwsza.
zaczynając od 'wad';
~ dialogi
rzeczywiście pozostawiają wiele do życzenia. ale pisanie naturalnych
dialogów to sztuka i niewielu ją stąd opanowało.
~ fabuła jest trochę...
hm, wymuszona? jakoś mi się wydała równie nienaturalna jak dialogi.
ale to nie przeszkodzi mi w czytaniu wszystkich następnych partów.
bo wciąąga. ogólnie dobrze napisane, pisz dużo... bo coś w sobie masz, a
praktyka czyni mistrza.
Smutne. Więcej nie potrafię powiedzieć.
Opowiadanie mi się podobało. Niby takie proste, ale daje do myślenia. Pisz
dalej, bo nie mogę się już doczekać dalszego ciągu.
Lamenthia
14.05.2004 18:12
Szelest czarnych peleryn i milczenie
sunących przez pomieszczenie osób, spotęgowało budzące się w niej uczucie
strachu. Przełknęła ślinę i znowu spojrzała na mężczyznę, za którym podążała
reszta. Spod czarnego kaptura wydobył się niski głos.
- Witamy Windward
w naszych jakże skromnych progach. Nie mają porównania do twojego
mieszkania, które zajmowałaś przez kilka ostatnich lat. Ta przestrzeń…
Szkoda, że teraz zajął je ktoś inny i …
- Jak to zajął je ktoś
inny? Jak mógł zająć moje mieszkanie?
- I nie masz, gdzie przyjmować
klientów. - kontynuował nie zwracając uwagi na jej pytanie.
Kilku
Śmierciożerców zaśmiało się i z nieskrywaną chęcią patrzyło na Marthę.
-
Tutaj miałabyś kilku chętnych kotku. Uprzedzam tylko, że nie mają
wygórowanych wymagań. Są zbyt prymitywni. Preferują klasyczne pozycje w
przeciwieństwie do naszego pana. W końcu przez jakiś czas oferowałaś mu
swoje hmm.. usługi.
- Nigdy nie byłam dziwką Voldemorta! - poruszyła
się gwałtownie, próbując rzucić się na mówiącego mężczyznę.
- Ale dziwką
byłaś. I nie tylko Lorda. - dodał ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
-
Ale manier lordowskich to on nie miał.
Ręka jednego ze Śmierciożerców
chlasnęła ją w twarz, rozcinając jej policzek. Otarła szybko sączącą się
krew i zdusiła w sobie kolejne słowa.
- Widzę, że panna Windward zaczyna
się powoli uczyć zachowania, które jej przystoi. Primo - nie powinna
przerywać starszym. Secundo - nie powinna się tak rzucać. Na dobre jej to
nie wyjdzie. Może zrobić sobie kuku. - powiedział, patrząc na krew sączącą
się z rozcięcia na jej policzku.
Wszyscy zebrani w pomieszczeniu ryknęli
śmiechem.
- Jesteście prymitywnymi gburami. Wszyscy bez wyjątku. I
wypuście mojego syna - syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Widzę, że nie
straciłaś dawnej pewności siebie. Niesamowite. Po tylu latach życia w
ukryciu przed dawnymi przyjaciółmi. A o syna się nie martw. Jest tu
traktowany prawie na równi z ojcem.
- Skąd wiecie, ze to jest jego syn.
W jaki sposób…
- Nasza wrodzona inteligencja nam na to pozwoliła.
Tak więc, hipotetycznie mogło by to być dziecko któregoś z twoich klientów.
Jednakże wnikliwa obserwacja pomogła nam w dojściu do prawdy. Ma takie same
ruchy jak ojciec. Nie wierzę, że nigdy nie zauważyłaś tej chorobliwej chęci
osiągnięcia celu.
- Ale…
- Ale jest taki sam pyskaty jak ty. I
nie da sobie wytłumaczyć pewnych istotnych rzeczy. Cóż, kwestia genów.
-
Wiesz co Nott? Ty też nie zmieniłeś się przez te wszystkie lata.
Wszystkie twarze obecnych skierowały się w stronę Marthy, która nadal
wycierała krew z policzka, ale najwyraźniej odzyskała pewność siebie.
-
Nadal gadasz jak potłuczony. - dodała.
Kilka osób wybuchnęło śmiechem.
- Zamknijcie się kretyni. Nie widzicie, ze ona sobie z was kpi. Próbuje
wam uzmysłowić, że ja niby nie jestem wart stanowiska, które zajmuję.
-
A jakie teraz zajmujesz? Kiedyś byłeś Naczelnym Wazeliniarzem Voldemorta. A
teraz?
- Byłem jego prawą ręką!
- To ciekawe dlaczego sam masz
dwie lewe? Czego dotkniesz to sknocisz. - powiedziała z chytrym uśmiechem na
twarzy.
- Nie pozwalaj sobie za dużo Windward. Teraz jesteś nikim!
Rozumiesz? Nikim. Już nie ma kto się za tobą wstawić. Czarny Pan nie
pozwalał się ciebie pozbyć, bo straciłby łatwy sposób zaspokajania swoich
przyjemności.
Martha gwałtownie wyrwała się do przodu, nie zważając na
trzymających ją mężczyzn. Gotowała się w niej nienawiść pomieszana ze
zwykłą, niezmąconą innymi górnolotnymi pobudkami złością. Zacisnęła mocno
zęby i nadal wyrywając się z mocnych męskich ramion wysyczała.
- A ty
kim jesteś żeby móc tak mówić? Nie masz nawet ambicji takich jak Voldemorta,
Nawet w tym mu nie dorównujesz! Co tu mówić o innych aspektach twojego
życia. Nie masz prawa mnie tu więzić.
- Nie rzucaj się tak kotku. Ja cię
wcale nie więżę tutaj. Po prostu chcieliśmy z tobą normalnie porozmawiać. A
ty odstawiasz tu nie wiadomo jakie sceny. Nie łudź się, że uwierzę w tą
udawaną rozpacz. O nie kochana. Nigdy w życiu.
- Nie udaję, że
rozpaczam. Jestem zadowolona, że mogę wam trochę podogryzać. Zawsze to
lubiłam. Bardziej niż te prymitywne polowania na mugoli i oglądanie jak je
gwałcicie na środku tej Sali. Wcale mnie nie rajcowały te wasze widowiska,
że tak to ujmę.
Nott popatrzył na nią ze złością. Każdy mięsień twarzy
drgał mu, a oczy zrobiły się nieco czerwone. Otworzył usta, by coś
powiedzieć, ale ktoś go uprzedził.
- No kuzyneczko. Widzę, że nie
straciłaś tej swojej swobody posługiwania się słowami. Złośliwie, ale
elegancko. Krew Malfoy’ów. To słychać. A ty Nott uspokój się, bo
jeszcze czegoś dostaniesz, choć to się zdarza tylko w przypadku kobiet.
Marta po raz pierwszy zaśmiała się widząc zmieszaną twarz swojego
rozmówcy. Na uwagę zasługiwał także w jej mniemaniu ciągle zmieniający się
kolor twarzy. Przyszła jej na myśl mugolska dyskoteka, gdzie migające
światełka zmieniały się od czerwonego, poprzez żółty, różowy i fioletowy, aż
do zielonego. Albo i szarego, bo właśnie w tej chwili twarz Notta ze złości
mieniła się taka barwą.
- No to co? Mogę zabrać kuzynkę z tego zebrania
towarzystwa wzajemnej adoracji? Chyba jej skromna osoba nie jest tu
niezbędna. Chcę jej pokazać jeszcze kilka rzeczy i jej nową kwaterę. Widzę,
że nie masz nic przeciwko Nott? - Malfoy pociągnął ją za rękę i szybko
zamknął za sobą drzwi nim wyżej wspomniany Śmierciożerca zdążył się odezwać.
Lucius szedł szybko nie oglądając się za siebie. Martha wkładała
wiele wysiłku w to, aby nad nim nadążyć. Przez całą drogę nie odezwał się do
niej ani słowem, więc sama postanowiła zacząć rozmowę.
- Lu, dlaczego
mnie stamtąd zabrałeś? - wyszeptała patrząc na jego skupiony profil.
-
Myślałem, że się domyśliłaś? Nie mogłem pozwolić a to, żeby się zabawili
twoim kosztem. W końcu jesteśmy rodziną.
- Jak to zabawić moim kosztem?
Przecież oni… - przystanęła na środku korytarza patrząc z
niedowierzaniem na Luciusa.
- Wiesz co to jest gwałt zbiorowy? A
widziałaś jak wygląda? Chyba nie chciałabyś, żeby ci to zaprezentowali? -
popatrzył na nią z kamienną twarzą.
- Gwałt zbiorowy?
- Tak,
Martusiu. Jesteś już dużą dziewczynką i wiesz co to znaczy. - pociągnął ją
za rękę i poprowadził ją dalej długim korytarzem.
Minuty drogi dłużyły
się jej w nieskończoność. Na dworze było całkiem ciemno. Stare mury twierdzy
oświetlały tylko kinkiety zawieszone na ścianach. Całe wnętrze było
pogrążone w półmroku. Nagle jej oczom ukazały się wielkie drewniane drzwi z
okuciami. Lucius podszedł do nich i powoli zaczął je otwierać.
Fajne. Z każdym partem coraz bardziej
wciąga. Bardzo mi się podoba.
Lamenthia
21.06.2004 16:22
Martha pogrzebała po kieszeniach
najwyraźniej czegoś szukając. Po chwili wyciągnęła z jednej pogniecioną
paczkę papierosów. Obejrzała ją dokładnie i wysypała na wewnętrzną stronę
dłoni całą jej zwartość w postaci jednego nieco pomiętego papierosa. Jej
twarz rozjaśnił uśmiech podobny do uśmiechu dziecka, które widzi rodziców po
długiej nieobecności, albo najzwyczajniej w świecie dostaje nową zabawkę.
- Masz zapałki Lu? Mi się chyba zgubiły, że tak powiem.
- Nie mam,
schowaj to. Jesteś uzależniona. – odparł, nie przerywając grzebania
kluczem w wielkiej kłódce.
- Nie jestem nałogowcem. Przestań! –
krzyknęła z papierosem w ustach.
- Ile palisz dziennie? Jeden, dwa, a
może całą paczkę? – spytał, nie odwracając się do niej.
- Trzy.
Paczki. – powiedziała patrząc na niego z wyrzutem
- To na pewno nie
jesteś uzależniona. – odpowiedział z lekką ironią.
Odwróciła się od
niego i zajęła się oglądaniem palących się kinkietów.
- Długo jeszcze?
Może ja jednak poszukam tych zapałek. – syknęła i ruszyła korytarzem
przed siebie.
Lucius złapał ją za rękę i pociągnął w swoją stronę. Wyjął
jej papierosa z ust i rozdeptał go na posadzce.
- Lu! Jak mogłeś. To
był ostatni. – krzyknęła.
Lucius nie spojrzał na nią i powoli
zaczął uchylać drzwi. W środku pomieszczenia panował mrok. Nie paliła się
żadna świeca. Martha wzdrygnęła się leciutko i zapytała:
- Co to za
pomieszczenie?
- Twoja nowa kwatera, że tak to ujmę. Będziesz tutaj spać
i możesz też robić inne rzeczy, ale nie wiem czy masz z kim. –
szepnął.
Wziął ją za rękę i wprowadził do pokoju. Zapalił jedną ze świec
różdżką, a Martha przeklęła cicho, ze nie wpadła na ten pomysł, kiedy
chciała zapalić.
Pod ścianą stało duże, drewniane łóżko z czterema
kolumnami, podobne do tych jakie były w Hogwarcie. W myślach Marthy pojawiły
się obrazy jeszcze z czasów szkolnych. Lucius tymczasem rozpalił też ogień w
kominku. Cały pokój wypełniła woń palonego drewna, a Martha rozłożyła się na
łóżku.
- A gdzie jest Tom? Dlaczego go nie przyprowadzisz? –
zapytała cicho.
- Jest pod dobrą opieką. Możesz mi wierzyć. Kładź się
spać, jesteś już zmęczona. – odpowiedział zamykając drzwi.
Martha
ułożyła głowę na poduszce i spokojnie zasnęła.
W drugiej części
twierdzy było gwarno. Kilka osób wymieniała miedzy sobą uwagi, a mały
chłopczyk siedział na wysokim krześle, beztrosko machając nogami.
- Gdzie
jest mamik? Gdzie ją zabraliście? – spytał.
- Poszła się położyć,
była już zmęczona. – odpowiedział Lucius, który właśnie wchodził do
pomieszczenia.
- Dlaczego ja tu jestem sam z tymi panami w czarnych
kapturach A pan kim jest? – wyszeptał.
- Jestem twoim wujkiem.
Nazywam się Lucius, a ty jesteś Tom, jeśli się nie mylę. – zapytał
Lucius podając małemu rękę.
- Tak. Fajnie, że mam kogoś oprócz mamy, Jo i
pani Ford. Nigdy nie znałem żadnych wujków. Jo miała ich dużo. Jej mama
nazywała tak każdego, który u nich nocował.
- Ja jestem takim prawdziwym
wujkiem.
- A co to znaczy być prawdziwym wujkiem? – mały nie dawał
za wygraną.
Lucius zastanawiał się jak rozmawiać z tym dzieckiem. Sam
miał syna niewiele starszego od Toma, ale w jego wychowaniu ograniczał się
jedyne do wydawania rozkazów, które jego latorośl wypełniała nader
sumiennie. Nie potrafił zajmować się małym chłopcem, zawsze wyręczała go w
najprostszych czynnościach związanych z synkiem banda domowych skrzatów.
Teraz w promieniu kilku mil nie było nikogo kto mógł by mu pomóc, a kilku
Śmierciożerców wybitnie się do tego nie nadawało.
- Jestem kuzynem twojej
mamy. – odpowiedział szybko odwracając się od chłopca w nadziei, że ta
odpowiedź go usatysfakcjonuje i przestanie go zamęczać pytaniami.
- A co
to jest kuzyn, wujku? – dodał po chwili malec.
Lucius zacisnął zęby
i policzył w myślach do dziesięciu.
- Jestem synem brata twojej babci.
– oznajmił podchodząc do okna.
Tom zeskoczył z krzesła i podbiegł
szybko do mężczyzny wyciągając w górę rączki.
- Skoro jesteś moim wujkiem
to weź mnie na ręce. – uśmiechnął się do niego. – Proszę.
– dodał po chwili zastanowienia.
Wziął go w ramiona i podszedł z
nim do okna wychodzącego w stronę wielkiego jeziora, zarośniętego ze
wszystkich stron nieprzebytymi przez zwykłych ludzi krzakami. Cieszył się,
że nie pokazał tego Marcie, bo znając jej upodobania do miejsc gdzie nie
stanęła jeszcze żadna ludzka noga, zabrałaby go na krótką wyprawę w tamtą
stronę i przepłynięcie się łódką.
Wiedział, że pomysły jego kuzynki
wynikały z jednej rzeczy. Była dzieckiem, które musiało zbyt szybko
dorosnąć. Sam się do tego trochę przyczynił, wprowadzając ją w szeregi
Śmierciożerców. Tyle śmierci ile widziała na własne oczy mając zaledwie
osiemnaście lat, tyle ile sama musiała dokonać mordów spaczyły by każdą
młodą psychikę. Potem ta ciąża. Wiedział, że to nie jest tylko jego wina,
ale też jej rodziców. Trzymanie pod kloszem córki i ciągłe oskarżenia,
jakoby nie spełnia ich wymagań i ambicji.
I to jak się od niej odwrócili
po urodzeniu Toma. Tak nie zachowują się prawdziwi rodzice, szanowani w
czarodziejskim społeczeństwie aurorzy.
Jego mały siostrzeniec kręcił się
strasznie, ale po chwili ułożył główkę na jego ramieniu i zasnął. Lucius
trzymał go jak najdelikatniejszy skarb i zaniósł go do swojej komnaty. Tam
ułożył do na wielkim łóżku, które zajmował. Usiadł koło śpiącego malca i
przyjrzał mu się dokładnie.
Był bardzo podobny do matki. Po niej
odziedziczył kasztanowe włosy, dodające niekwestionowanego uroku mlecznej
skórze. Brązowe oczy, w których czasami mieniły się szkarłatną barwą. Spał
bardzo spokojnie, oddychając miarowo.
Kiedy dorośnie będzie miał
powodzenie u przedstawicielek płci przeciwnej. Poza tym tak dobrze je
rozumie. Lucius obawiał się tylko czy dzieciństwo na Nokturnie nie wpłynie
na jego psychikę negatywnie. Ale przecież jest wychowywany w wielkiej
miłości i czułości ze strony matki.
Śmierciożercy powoli wychodzili z
pokoju zamykając za sobą cicho drzwi. Lucius dziękował im w myśli, że nie
chcieli obudzić śpiącego chłopca. Mieli trochę serca i wyczucia, choć w
społeczeństwie byli uważani za osoby pozbawione tej części organizmu i wielu
cech charakteryzujących prawych obywateli.
Mężczyzna po raz kolejny
spojrzał kątem oka na śpiącego siostrzeńca. Mały chłopiec nie przypuszczał,
że jutro będzie musiał poznać kogoś, kto zaważy na jego przyszłym życiu.
Którego obecność bardzo na niego wpłynie. Nie wyobrażał sobie, żeby
mężczyzna ten znał potrzeby kilkuletniego chłopca i potrafił okazać mu
miłość taką na jaką zasługuje. Powinien go kochać bezgranicznie, ale czy
będzie umiał?
Lucius położył się koło Toma i targany wewnętrznymi
rozterkami zasnął. We śnie przewijały się mu obrazy dotyczące jego młodości
i dzieciństwa.
Pierwsza gwiazdka, na której poznał swoją małą
kuzynkę. Była od niego siedem lat młodsza, ale z miejsca zawładnęła sercem
tego, który na pierwszy rzut oka nie potrafił obdarzyć miłością żadnej żywej
istoty. Długie kasztanowe warkocze małej czteroletniej dziewczynki na
ramionach jedenastoletniego chłopca, który właśnie poszedł do Hogwartu. Ten
sielski obraz śnił mu się tej nocy, kiedy wprowadził zaledwie
osiemnastoletnią Marthę w szeregi Śmierciożerców. Być może to były wyrzuty
sumienia, ale Lucius nigdy wcześniej tego nie przeżył.
Ich wspólne
wakacje, kiedy uczył ją jeździć na koniu. Do dzisiaj pamiętał jej śmiech i
zachwyt w orzechowych oczach. To bezgraniczne uwielbienie dorosłego już
wtedy kuzyna, będącego dla niej wzorem do naśladowania. Ona nie widziała w
nim żadnych wad. W jej oczach był ideałem mężczyzny.
Jego ślub z
Narcissą, poniekąd jej przyjaciółką. Był wtedy taki młody, miał zaledwie
dwadzieścia cztery lata, a ona rok młodsza. Małżeństwo ze spisaną intercyzą.
Zaaranżowane przez rodziców. Martha była wtedy ich świadkiem, to dzięki jej
słowom pokochał swoją żonę, chociaż nie ujawnił tego przez piętnaście lat.
Martha zawsze ją o tym zapewniała, Narcissa tak bardzo zaufała kuzynce
swojego męża.
Wieczór po wstąpieniu Marthy w szeregi armii Czarnego
Pana. To było oficjalne przedstawienie jej współtowarzyszom. Już wtedy
wiedział, że to nie skończy się dla niej dobrze, ale ona zawsze go chciała
naśladować, więc już nic nie mógł zrobić. Miał też przeczucie, że miłość
jego kuzynki do Jack’a nie wróży nic dobrego.
Śmierciożercy nie
znali tego pojęcia i chcieli się go pozbyć. Jej nie mogli ruszyć ze względu
na powiązania rodzinne i prywatną służbę Voldemortowi, w zamian za
uratowanie ukochanego.
Voldemort jej nie oszukał i dotrzymał słowa, ale
jego poplecznicy już nie.
Ona widziała śmierć najbliżej jej osoby.
Potem narodziny Toma w kilka miesięcy po klęsce Czarnego Pana i
morderstwie jej ukochanego. Lucius wiedział, ze gdyby nie on nie przeżyła by
tyle w sowim życiu.
Taka krucha istotka. Tak bardzo mu
bliska.
Ranek zastał ich w tej samej pozycji jaką obrali wieczorem.
Lucius spał na wielki, drewnianym łóżku obejmując drobne ciałko maleńkiego
chłopczyka, wtulonego w poły jego szaty. Odsunął go powoli i obudził go
delikatnie.
Wiedział, ze już nadszedł czas na to spotkanie.
Niestety
nadszedł.
Po kilku minutowym spacerze ciemnymi, mrocznymi korytarzami
twierdzy Lucius zapukał do starych drewnianych drzwi. Ściskał drobniutką
rączkę siostrzeńca.
- Wejść – z głębi pomieszczenia dobiegł ich
chrapliwy głos należący do jakiegoś mężczyzny.
Uchylił drzwi i weszli do
środka.
Bardzo mi się podoba. Jest interesujace,
umiesz zaciekawić czytelnika i wciągnąć go do opowiadania. Nie jest żle.
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/wink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'
/>
Lamenthia
22.08.2004 18:09
W przygotowaniu już tylko epilog.
To
ostatni rozdział...
W pokoju było ciemno i tylko w rogu paliła
się maleńka lampa, dzięki której ta część pomieszczenia była ogarnięta
nastrojowym półmrokiem.
Na środku stał wielki fotel z wysokim oparciem,
obity ciemnozielonym aksamitem. Lucius ujął chłopca za rękę i zaprowadził
przed ten okazały mebel. Malec trzymał go kurczowo za dłoń, dygocząc z
przerażenia, co nie zdarzało się mu dotąd zbyt często.
Na fotelu siedział
wysoki mężczyzna, na oko co najmniej czterdziestoletni z wystrzępionymi
ciemnymi włosami. Wydawał się bardzo przystojny, a ciemnozielone oczy,
stające się co jakiś czas czerwone, dodawały mu pewnego uroku. W długich
kościstych palcach trzymał pióro, którym wcześniej pisał coś na pergaminie,
ułożonym równo na stoliku.
- Coś chciałeś Luciusie? Kim jest ten
chłopiec? To twój syn? – zapytał.
- Czyż nie poznajesz panie? Oczy
panny Windward, ale rysy twarzy są niemal identyczne jak pańskie –
oznajmił, stawiając chłopca przed sobą.
- Ach tak… ten młodzieniec
jest moim synem jak mniemam. Nie mylę się? – spytał mrużąc
powieki.
- Tak panie. Ten chłopiec jest owocem poświęcenia mojej kuzynki,
wobec pańskiej osoby – odpowiedział wspominając z dumą o więzach krwi
z tym dzieckiem.
- Niebywałe. Mam syna i to z drugą najlepszą poddaną.
Przyprowadziła go?
- To my sprowadziliśmy ich oboje, panie. Trochę
stawiała opór. Jak zawsze…
- Podejdź chłopcze. Ja mam syna.
Niemożliwe. A już myślałem, że umrę ze starości, nie zaznając nigdy
dziecięcego śmiechu i tupotu małych nóżek – zaśmiał się cynicznie
– Jak masz na imię, mój dziedzicu?
- Tom… - wyszeptał
chłopczyk przytulając się do wujka
- Tom – prychnął – Znała
moje imię, żmija. Wiedziałem, że nie jest taka łaszowata i uległa jak
przeczuwałem. W końcu jako jedyna przespała się ze mną bez przymuszania
– dodał po chwili.
- A ta dziewczyna, co ostatnio dostąpiła
zaszczytu dzielenia z tobą łoża? Wydaje się niezwykle szczęśliwa z tego
powodu – zapytał Lucius.
- Dzielenia łoża? Co ty mówisz?
Zaspokajania moich potrzeb. Poza tym pierwszym razem musiałem ją wziąć siłą,
bo protestowała.
- W końcu musiała trochę przeżyć porwanie i gwałt
wszystkich sióstr jednej nocy – stwierdził Lucius, z nutką ironii w
głosie.
- Wracając do sprawy mojego potomka i jego matki. Przyprowadź ją
tutaj. Natychmiast – syknął – A ty synu, chodź do
mnie
Ciężkie drewniane drzwi otworzyły się z hukiem i ukazała się im
postać Marthy, prowadzonej przez Macnaira i Notta. Rzucała się i wyrywała,
ale mocny uścisk mężczyzn uniemożliwiał jej ucieczkę.
- Kochanie, witamy
w świecie, który opuściłaś klika lat temu. Tak się za tobą stęskniłem
– wyszeptał Lord podchodząc do niej.
- Myślisz, że uwierzę w te
twoje kłamstwa po raz kolejny? Nie jestem taka głupia jak myślisz. Mylisz
się – odpowiedziała
- Wcale tak nie sądzę. Zawsze wydawałaś mi się
wartościową kobietą. Nie mylę się co do ludzi. Wiem, kto się ugnie pod
presją, a kto nie. Kto odda życie za innych.
- Za nikogo nie oddałam
życia. Nawet gdyby, to i tak skasowałbyś Jacka, bo nie chciał wykonywać
twoich chorych rozkazów.
- Spokojnie. Ta sprawa została zakończona. To
nie ja go zabiłem, więc się nie rzucaj.
- Ja się rzucam? To ty nasłałeś
Waldena, żeby go zabił. Odbierał ci mnie, a ty nie lubiłeś sprzeciwu. Nie
znosiłeś, jak ktoś ci się stawiał.
- Mówiłem, ze jesteś inteligentna.
Wiedziałem co sobie biorę do sypialni. I dzięki temu mam dziedzica.
Spełniłaś swoją rolę kochanie.
- Zjeżdżaj stary zboczeńcu. I odczep się
od mojego syna. – syknęła
- Naszego. Naszego syna, kotku –
nachylił się nad nią – a dlaczego się z nim tyle ukrywałaś? Już dawno
przyjąłbym was z otwartymi ramionami. A ty się tułałaś na Nokturnie.
- Co
cię to obchodzi. To moja sprawa. Nie chcę, żebyś mnie dotykał tymi spoconymi
łapskami. Poza tym mam swoją godność – krzyczała
- Nie przesadzaj
ze słowami, żabciu. Nie przesadzaj. Bo się mogę zdenerwować –
szepnął.
- Mam swoją dumę i dlatego nie wróciłam. Zabiłeś mojego
chłopaka. To on miał być ojcem Toma. Nie ty stary kretynie.
- Temat
twojego domniemanego narzeczonego uważam za zakończony. A teraz chodź tu do
mnie, niech cię uściskam – uśmiechnął się jadowicie.
- Zjeżdżaj i
oddaj mi syna
- Teraz to ja się nim zaopiekuję. A ty możesz wybrać sobie
przyszłość. Albo nadal mi będziesz dostarczać uciech wspólnego łoża, albo
skończysz jak ten zdrajca.
- Jack nie był zdrajcą, I nigdy w życiu nie
będę z tobą sypiać.
- Sama tego chciałaś. Musisz ponieść swoją karę za
niesubordynację i zdradę. Nie będę już tego tolerował, choć mam do ciebie
pewną słabość. Ja jestem ojcem tego dziecka i twoim panem.
- Nikt nie
będzie mną rządził. Wolę zginąć niż oddać ci syna.
- Sama o to prosisz.
Ale nie dam ci odejść tak w spokoju. Zasłużyłaś sobie na efekty
specjalne.
Pomieszczenie wypełniły krzyki kobiety i przejmujący szloch
dziecka.
Na dworze padał deszcz i szalała niesamowicie gwałtowna burza.
Pioruny trzaskały w drzewa i o dach. Grzmoty zagłuszały wszystkie możliwe
dźwięki.
Największa nawałnica od wieku.
Najsmutniejszy dzień od
lat.
Najgorsza kara.
Lamenthia
05.06.2005 15:10
Epilog
Listopadowe dni są najczęściej ponure i smutne, a siąpiący niemal bez przerwy deszcz odbiera wszelką ochotę na wyjście z domu. Jednakże nie wszyscy ulegają tej magii.
Młody, około dwudziestoletni chłopak przeskakiwał przez kałuże, aby nie zamoczyć swoich jasnych zamszowych butów. Gdy prosto w jego stronę zawiał zimny, północny wiatr, okrył się szczelniej kurtką.
Ze skrzypieniem otworzył mosiężną bramę cmentarza, nad którą wisiały gałązki bluszczu, będące w cieplejszych porach roku, zielonym płaszczem, otulającym zimny kamienny mur.
Wszystkie groby stanowiły przeróżne rodzaje krzyży. Od wygiętych fantazyjnie w metalu, przez rzeźbione w drewnie, do prostych zbitych jedynie z dwóch desek.
Chłopak stanął przy jednym ukrytym w głębi krzewów róż. Zdjął zmoknięte liście, które opadły na mały kopiec. Przykucnął przy nim i poprawił długie, kasztanowe włosy.
- Witaj mamik… - wyszeptał, a w jego inteligentnych brązowych oczach pojawiły się łzy
- Masz rację nie powinienem się rozklejać. Jestem dorosłym facetem, który miał cię chronić. Byłem za mały i nie potrafiłem. Bardzo chciałem, ale nie mogłem, chociaż byłaś dla mnie wszystkim – załkał, ocierając krople łez płynące po jego policzkach – Chciałem porozmawiać z tobą. Severus mnie wysłał na te studia, bo uważa, że te siedem lat w Durmstrangu mi nie wystarczy. Chce żebym zajął miejsce profesora Flitwicka, który już niedługo odejdzie, bo uważa, że wyczerpały mu się już siły na nauczanie młodzieży. Uczyłbym zaklęć, mamo… - głos trochę przestał mu się łamać i ustąpiło to zdecydowaniu, jakie odziedziczył właśnie po rodzinie matki.
- Nie martw się o mnie. Po klęsce ojca, Severus zrobił wszystko, żeby odsunąć mnie od wszelkich podejrzeń. Uważa, że tylko spłaca dług wdzięczności wobec ciebie. Mówił, że kiedyś dzięki tobie ktoś nie zginął okryty złą sławą, jako zdrajca, ale on tego długo nie mógł zrozumieć, więc teraz jest mi to winien. To był ktoś ważny dla was obojga. Nie wypytywałem go o szczegóły, bo sama wiesz jaki on jest. Kiedyś tylko powiedział, że bardziej przypominam mu tego kogoś, niż własnego ojca – jego szept nie był już zdławionym łkaniem
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć – uśmiechnął się lekko – Za miesiąc biorę ślub z kobietą, która mi ciebie tak bardzo przypomina, ale kocham ją za to, że jest tak inna niż ty. Nazywa się Julianne i pracuje w Ministerstwie Magii. Może to dziwne, bo przecież twoi rodzice byli Aurorami i moje nazwisko jest tam bardzo znane. A ja będę tylko szarym, bezbarwnym profesorem w szkole, w której nie mogłem się uczyć, bo ojciec zadecydował inaczej.
- Ale najwspanialszym i najbardziej czułym mężczyzną jakiego w życiu spotkałam – oznajmił głęboki damski głos znad jego ramienia.
Szczupłe ramiona objęły jego szyję. Długie jasne włosy spłynęły na jego barki, a ich właścicielka pocałowała go w policzek.
- Kochanie co ty tu robisz? Skąd wiedziałaś, że ja tu jestem? – wyszeptał ujmując za jej delikatną, niemal białą dłoń.
- Była piękną kobietą, prawda? Chociaż życie dało jej niezłe lanie. Była bardzo młoda jak zmarła? – szepnęła kucając obok niego.
- Zginęła. Bo nie chciała mnie oddać mnie poplecznikom mojego biologicznego ojca. A Severus… - urwał, bo ona błyskawicznie się odezwała
- Stąd ma tą szramę?
- Tak. Zgadłaś. Chciał pomóc mojej mamie, ale się mu nie udało – odpowiedział gładząc ją po policzku.
Wziął ją za rękę i wstał. Odwrócił się w stronę grobu matki i uśmiechnął się lekko.
- Do widzenia mamik. Niedługo do ciebie przyjdę – szepnął i pociągnął Julianne za sobą w stronę bramy. Ona przytuliła się do niego, ale po chwili powiedziała
- Zostawiłam tam szalik. Idź, ja zaraz cię dogonię.
Pobiegła w stronę metalowego krzyża nie zważając na mokre liście, przylepiające się jej do twarzy.
Kucnęła przy grobie i wyszeptała:
- Ma pani wspaniałego syna i szkoda, że nie może pani zobaczyć jak obdarza tą wspaniałością innych.
Wstała i wróciła do oddalającego się Toma z uśmiechem na twarzy i radością, której nie mógł zmącić nawet siąpiący nadal deszcz.
Pod mostami naszych słów
i w pożądań mrocznych bramach,
na podwórkach czułych chwil,
miedzy snem a deja vu;
gdzie losu żart i nagły dramat,
`na każdym progu ciągle drży
proporzec pamięci` -
tu gdzie mnie nie ma świat umiera
i o litość blaga każde drzewo kamień książka rym
tu gdzie mnie nie ma jest ponury wietrzny wieczór
ulicami snuje się trujący dym
tu gdzie mnie nie ma nie ma też nadziei
na najmniejszy pozytywny obrót moich spraw
tu gdzie nie mnie nie ma nic w ogóle nie ma
prócz pamięci mej mizernych papierowych raf
Na milczenia zimnym dnie,
w słodkim cyjanku papierosa,
na powierzchni morza głupstw
i pod wodą przykrych snów;
gdzie dziecka śmiech i śmierci kosa,
`na każdym progu zadrży znów
proporzec pamięci` -
tu gdzie mnie nie ma....
Pod mostami naszych słów
i w pożądań mrocznych bramach...
[Grzegorz Turnau „Pamięć”]

dla autorki. Zapomniała ona, że tu też ma swoje opowiadanie? Czytelnicy mają szczęście, że udało mi się jej to przypomnieć, bo inaczej nie dodałaby w ogłe epilogu.
Cudnie jak zawsze, chociaż czytałam to już dawno. Jak będę bogatsza, to kupię Ci czekoladę z bakaliami. Tak na zachętę do nowego opowiadania.