Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Memory Is The Worst
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Lamenthia
Na razie jest to pierwsza część.

Komentujcie to, abym wiedziała czy jest sens dawać resztę.


* * *

Najgorsza jest pamięć
Wie o każdym spojrzeniu
I dotyku
Wie to tamtym dniu
I tamtej nocy
Zachowała wszystkie jego słowa
I odgrzewa je co wieczór
Ona ciągle wierzy
Że on wróci
Naiwna….

* * *

Na dworze szalał wiatr, bezczelnie wdzierając się do pomieszczenia przez nieszczelne okno. Porozrzucane kartki oświetlał nikły płomień świecy stojącej na biurku. Wosk skapywał bezszelestnie na zeszyt.
Błogą ciszę przerwało trzaśnięcie okiennic. Na łóżku poruszyła się mała postać.
- Mamo…. – wyszeptała.
- Śpij synku, śpij… - odezwała się kobieta siedząca w starym, połatanym fotelu pogrążonym w otaczającym go mroku. Po chwili podeszła do biurka i zaczęła sprzątać papiery. Z ręki wypadła jej koperta zaadresowana ciemnozielonym atramentem. Załkała cicho i ukryła twarz w dłoniach.
- Mamik, czemu płaczesz? Mamik, odezwij się… - chłopczyk zeskoczył z łóżka i wdrapał się jej na kolana.
Przytuliła go mocno i popatrzyła w ciemność za oknem, jakby chciała tam dostrzec jakieś słowa otuchy.
- Kiedyś zrozumiesz… - pomyślała – może zrozumiesz…


* * *

Deszcz siąpił od samego rana pokrywając wybrukowaną ulicę nierównomiernie kałużami. Nie przeszkadzało to mieszkańcom, dla których ta pogoda była czymś zupełnie normalnym. Wiatr przedzierał się przez dziurawe rynny wygwizdując żałosną pieśń. Ze ściany odpadał mokry tynk.
Przy jednym ze sklepów leżała sterta śmieci, czekających cierpliwie na usunięcie. Dachówki ruszały się gwałtownie. Ludzie mieszkający tu wtapiali się w otocznie.
Najmroczniejsza i najbardziej zaniedbana część Nokturnu nie kusiła swym widokiem.
Po popękanych płytkach powoli podążała wysoka kobieta, starannie omijając kałuże. Czarny płaszcz powiewał za nią jak skrzydła. Na jej długich, kasztanowych włosach igrały ogniki światła, które przypadkiem dostały się w to mroczne miejsce. Wszystkie skupiały się tylko na jej kosmykach. Nikt nie zwracał na przechodzącą osobę uwagi.
Kiedy doszła do jednej z najbardziej obdrapanych kamienic lekko uchyliła drzwi i wśliznęła się do środka. Stare drewniane schody trzeszczały, gdy stąpała po nich leciutko. Poręcz ruszała się niebezpiecznie, ale nie zważała na to mała dziewczynka, która uśmiechając się do kobiety szybko zsunęła się na dół.
Odwzajemniając jej uśmiech przekręciła klucz w zamku, weszła i zamknęła drzwi cichutko zostawiając śmierdzący zgnilizną i nie wietrzony od lat korytarz zupełnie pusty.
W jej małym mieszkaniu wiele rzeczy wymagało naprawy. W rogu kuchni stało kilka starych kociołków, zniszczonych przez chropianki. Noga od stołu chwiała się, od upadku przytrzymywały go tylko zaklęcia rzucone przez właścicielkę. Na obrusie widniało kilka plam i ślady wypalenia. Zdjęła płaszcz i położyła go obok zepsutego radia. Rozsunęła stare zakurzone zasłony i do pomieszczenia wpadło trochę światła. Na stole stała popielniczka, w której tliło się kilka niedopalonych papierosów. Cisza w pomieszczeniu przerażała. Usiadła cicho, by móc wsłuchiwać się w muzykę milionów kropel deszczu, spadających na dach. Zamknęła oczy.
….Las pogrążony w ciemności. Cisza. Straszna, ale pociągała ją. Spośród połamanych gałęzi wydostawało się nikłe światło. Postawiła cicho krok i odgarnęła gałęzie. Poruszała się delikatnie stawiając stopy na mokrym mchu. Listki łaskotały ją po twarzy. Szła. Chciała tam dotrzeć. Tam, do tego światła. Nie wiedziała ile minut już minęło, ale dalej przedzierała się przez ten gąszcz. Dotarła do małej polany. Przez gęste korony drzew przedzierały się promienie porannego słońca, oświetlając kropelki rosy na ździebełkach traw. Las śpiewał… Nagle jej ramię ujęła czyjaś dłoń.
- Kochanie jesteś… Wiedziałem, że przyjdziesz – wyszeptał – Zawsze kazałaś na siebie czekać, ale przychodzisz…
- Ja…ja nie wiem co powiedzieć – załkała
- Nie mów nic. Tak będzie najlepiej…
- Dla ciebie?
- Nie.. Dla nas…Nie ma ciebie, nie ma mnie. Jesteśmy my. Na zawsze… Zawsze będziemy razem…
- Już mnie nie opuścisz?
- Już nigdy…
Nie odpowiedziała nic. Ujął jej dłonie w swoje i pocałował. Przytuliła się do niego… Nagle usłyszała straszny huk…

Otworzyła niechętnie oczy. Znów znalazła się w małej, zagraconej kuchni. Zginęło ciepło tamtej chwili. Już po raz kolejny wracała do tego. To wspomnienie… Nie może o tym myśleć…On już nie wróci…Nieważne co mówią inni. Już nigdy nie będą razem…Ale czy byli? Czy kiedykolwiek byli parą…
Huk powtórzył się ze zdwojoną siłą. To on ją obudził.. Ktoś dobijał się do drzwi. Zacisnęła dłonie na różdżce i uchyliła drzwi. Posłaniec…Co on tu robi? Dlaczego nie sowa…
- Ktoś mógł ją przechwycić – przybysz najwyraźniej czytał jej w myślach – Pani Windward Martha?
- Ciszej… Niech pan tego nie mówi. Ktoś usłyszy. – pociągnęła go za sobą do środka i zatrzasnęła drzwi.
- Nikt… Zapewniam panią, że nikt stąd. Wszyscy znają panią jako Czarną Damę. Nie ma osoby, która mówi o pani jako Marthcie - odparł.
- Niech pan nie używa mojego imienia. – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- A…przeszłość? – dopytywał się – Ściany mają uszy?
- Proszę oddać ten list i wynieść się stąd natychmiast ! – wybuchła i otworzyła mu drzwi.
- Nie uda się pani..- mruknął podając jej kopertę,
Potężne zaklęcie wyrzuciło go na korytarz. Zatamował krew sączącą się z wargi i odwrócił się do niej.
- Niech pani uważa… Tu nikt nie jest po pani stronie. Nie ufają nikomu oprócz siebie. Co dopiero obcym.
Zatrzasnęła drzwi i rzuciła się z płaczem na łóżko. Koperta zsunęła się na podłogę razem z różdżką. Deszcz wezbrał na sile i wielkie krople uderzające o szybę zagłuszyły jej łkanie.

Do kuchni wśliznęły się dwie małe, zabłocone postacie. Ta bardziej brudna zajrzała po cichu do pokoju. Martha ze śladami łez na ślicznych, jasnych policzkach jeszcze spała. Chłopczyk wrócił do izdebki, w którym zostawił gościa. Wdrapał się na krzesło i uśmiechnął się szeroko do osóbki, którą przyprowadził.
- To moja chata… Ale Mamik śpi, więc musimy być cicho. Poszukam czegoś do picia.
Dziewczynka rozglądała się badawczo po małym pomieszczeniu. Brudne włosy miała splecione w dwa niedbałe warkoczyki. Z oczy popłynęły jej łzy, zostawiając na zabłoconych policzkach dwie czyste smugi. Zamrugała szybko i otarła je rękawem. Obejrzała na krzątającego się z przejęciem chłopczyka. Czarne kosmyki opadały mu zawadiacko na twarz. Miał niewiele ponad cztery lata. Niezdarnie wyjmował z szafki dwa kubki.
- Tu jest coś do picia. Nalej… W końcu jesteś starsza.
Dziewczynka wstała i podeszła do niego. Zabrała naczynia i postawiła je na stole. Z wdziękiem nalała do nich soku. Usiedli przy stole. Chłopczyk znanym tylko sobie sposobem siorbał szybko napój. Połowa wylewała mu się na sweter, ale w ogóle się tym nie przejmował. Jego gość wpatrywał się nieprzytomnie w okno.
W pokoju śpiąca Martha otworzyła oczy i przez szparę w uchylonych drzwiach ujrzała syna. Wstała cicho zapominając o leżącej kopercie. Weszła do kuchni i przytuliła go.
- Tom… Gdzie byłeś? Jesteś brudny… - spojrzała z uśmiechem na umorusanego chłopca.
Chłopiec wyswobodził się z ramion matki i wyjął z kieszeni dżdżownicę. Podał jej z uśmiechem, nie zważając ,że na widok tego stworzenia Martha lekko się wzdrygnęła.
- Zbieraliśmy. Po deszczu wyłażą z dziur. Zobacz…duża co? Jo ją znalazła – dodał
- Jo? – poruszyła się niespokojnie. Dopiero teraz zobaczyła drugą osóbkę, zajmującą miejsce przy stole.
- To ty? – zapytała.
- No, to kurde niestety ja.
- Dlaczego niestety? Gdzie są twoi rodzice? – niestety za późno zorientowała się, że zna odpowiedź na to drugie pytanie. Znała matkę Jo. Pamiętała ją jak wieczorami, nie mogąc znaleźć sobie miejsca przesiadywała w obskurnym barze w najciemniejszym zakątku Nokturnu. Jej matka była tamtejszą atrakcją, jeżeli tak to można było nazwać.
- Moja mama teraz śpi. Pracowała przez całą tą cholerną noc… - odpowiedziała rezolutnie- A tatusia to nie znam – dodała.
- Tatuś to pewnie jeden z klientów. Biedne dziecko… - pomyślała
Zdawało jej się, że nie musi nic mówić na ten temat, bo i tak mała wszystko wie.
- Muszę iść. Jak wychodziłam, to mamę bardzo łeb bolał. Pewnie się o mnie niepokoi.
Jo wstała z krzesła i skierowała się do wyjścia. Zatrzasnęła z hukiem drzwi i szybko zbiegła po schodach.
- Wątpię…- mruknęła Martha.
Edwina
Rany, jestem wreszcie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Czy dawać resztę? Już mi się niedługo znudzą te

retoryczne pytania, droga autorko, ale ten jeden raz zrobię wyjątek. Pewnie,

że dawać, jak najszybciej dawać, no i dużo dawać!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Fajny klimat, brak tej potwornej słownej waty, zajmująco,

plastycznie (ojoj za dużo pochwał)... no ale oczywiście stać Cię na więcej,

nieprawdaż? A ja mam nadzieję się o tym przekonać... I żeby mi się żadne

opowiadania nie walały zapomniane po szufladach!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Siobhan
Bardzo ładnie, ciekawie napisane. Podoba mi

się twój styl ma w sobie coś...urzekającego. Pewnie, że dawać resztę.
Lamenthia


* * * * *


Martha powoli zanurzyła się w ciepłej wodzie.

Biała piana osiadała jej na całym ciele, delikatnie muskając skórę. Pęcherze

wody łagodnie wzbijały się w górę, znikając w ciemności. Po pomieszczeniu

rozchodziło się migotliwe światło świecy. Rozłożyła się wygodnie i zamknęła

oczy. Na prawej ręce miała niewyraźny znak. Pogrążyła się w myślach i

zapomniała o całym świecie.
W pokoju siedziało kilku ludzi wymieniając

między sobą uwagi. Tylko dwie kobiety nie uczestniczyły w rozmowie. Jedna z

nich miała długie, gęste czarne włosy. Patrzyła z niepokojem w okno,

wypatrując czegoś w ciemności. Na ustach pojawiał się mściwy uśmiech.

Spojrzała ze smutkiem na drugą z nich. Twarz miała ukrytą w dłoniach.

Posągowa uroda, kasztanowe włosy łagodnie opadające na ramiona. Łkała po

cichu wypowiadając szeptem czyjeś imię.
- Co ona tu robi... - pomyślała

czarnowłosa.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia wskoczyło

kilku ludzi. Każdy z nich trzymał wyciągniętą różdżkę.
- Poddajcie się.

- powiedział jeden całkowicie spokojnie. - Tych na dole już mamy. Jesteście

osaczeni.
Wkrótce po wypowiedzeniu tych słów obydwie strony zaczęły

miotać zaklęciami. Dziewczyna z kasztanowymi włosami ukryła się pod

stolikiem, który jakimś cudem nie oberwał żadnym zaklęciem. Obserwowała

toczącą się bitwę. Kobieta z czarnymi włosami miotała zaklęciami, powalając

bez problemu aurorów. Przedmioty roztrzaskiwały się z hukiem. Na podłogę

padł jeden z ich towarzyszy.
- Evan!!! Nie? tylko nie to. To

nieprawda. - szepnęła ukryta dziewczyna.
Walki toczyły się jeszcze

długo. Co chwilę ktoś przewracał się oszołomiony. Czarnowłosa rzuciła jednym

z wrogów o ścianę i wykorzystując chwilę uśmiechnęła się do koleżanki.
-

Nie wychodź. Pod żadnym pozorem nie opuszczaj tego miejsca.
Upadła na

podłogę z otwartymi oczami. Dziewczyna obserwowała jak aurorzy wyprowadzają

jej pokonanych towarzyszy. Chwilę później zobaczyła przez okno miotającą się

przyjaciółkę.
- Och, Bella ... Dlaczego ... - szepnęła sama do siebie.



Martha wynurzyła się z wody. Nadal majaczyły się jej przed oczami

niewyraźne postacie. Męczył ją straszny ból głowy. Pojawiał się tylko, gdy

nawiedzały ją wspomnienia. Od tamtego wydarzenia minęło już cztery lata, ale

ciągle ją nawiedzało.
Drzwi od łazienki uchyliły się delikatnie. Przez

szparę ujrzała szare oczy.
- Martha ... Nie przeszkadzam?- przybysz

zapytał cicho.
- Lu? - kobieta poderwała się z krzykiem, zakrywając

nagie ciało ręcznikiem.
- Oj kochana... Nie musisz niczego przede mną

ukrywać... Mogę usiąść? - zapytał niezrażony.
- Ja cię tu nie

zapraszałam. Skąd się tu wziąłeś? - wycedziła wychodząc szybko z wanny.


- Chciałem cię odwiedzić. Trzeba pielęgnować stare znajomości. Mamy ze

sobą coś wspólnego. - Schowała za siebie rękę, na której widniał niewyraźny

znak.
- Przeszłości nie zmienisz... Nic nie poradzisz na wspomnienia. -

dodał widząc jej zakłopotanie.- Nie poczęstujesz mnie kawą?
Martha

mimowolnie uśmiechnęła się, widząc beztroską minę Luciusa.
-

Oczywiście... Chodź do kuchni.
Świeczka w łazience zgasła, pozostawiając

ją w nieprzyjaznym mroku.
Kobieta siedziała przy stole wycierając mokre

włosy ręcznikiem. Nad gorącą kawą unosiły się kłęby pary. Lucius spacerował

po pokoju oglądając stojące zdjęcia.
- To jego syn? - zapytał cicho. -

Jest do niego podobny. Ale oczy...
- Ma po mnie. Charakter na szczęście

też. Nie ulatnia się nie spodziewanie.
- Przestań... Przecież wiesz jak

było... Nie mógł tego przewidzieć. Myślał, że to wszystko załatwi szybko i

...
- I zgubiła go jego duma. Ta okropna pewność siebie... - Martha nie

kryła furii, która ją właśnie ogarnęła.
- Nie mów tak o nim... Nie

powinnaś... On kiedyś wróci...
- Niech sobie wraca nawet jutro. Ale nie

do mnie.. Niech sobie kontynuuje ten swój głupi plan. Ale beze mnie... -

niespodziewanie wybuchnęła płaczem. Lucius przytulił ją delikatnie. Długie

blond włosy mężczyzny spłynęły po jej ramionach.
- Nie martw się... My

będziemy z tobą. Śmierciożercy zawsze trzymają się razem. Zawsze...


Płacz Marthy ustał na chwilę. Odsunęła się od niego i ze złością

spojrzała w jego zimne, szare oczy.
- Ja już do was nie należę... Nie

chce już tego...
- My jesteśmy do końca razem... Nie zapominaj o tym.

Nie możesz odejść...
Uśmiechnął się do niej i deportował się z

trzaskiem.
- Lu wracaj... Nie wyjaśniłeś mi wszystkiego... Wróć... -

Martha rzuciła się na fotel, znowu zanosząc się płaczem.
matoos
Hmmm... ciężka sprawa... Zasadniczo rażących

błędów nie ma, ale temu fickowi czegoś brakuje... Chodzi bardziej o styl niż

konkretne rzeczy. Opisy sa po prostu super, bardzo mi się podobają, ale

cierpią dialogi - są bardzo nienaturalne, sądząc po reszcie opowa mogłabyś

napisać je lepiej. Fabuła strasznie zagmatwana, jak na mój gust czytelnik

powinien wiedzieć chociaż jakieś niezbędne minimum, a nie zastanawiać się

nad każdym akapitem...

W szkolnym systemie ocen zasłużona

czwóra.

No, czwóra z minusem, bo świat Harry'ego Pottera -

strasznie mion nie pasuje do opowiadań...
Siobhan
Pisałam już, że mi się podoba, a po tym

parcie moje uczucia wcale się nie zmieniły.
Mnie się podoba tak

atmosfera tajemnicy. Wcale nie uważam, że powinnam wiedzieć więcej, a moim

zdaniem niezbędne minimum już tu zawarłaś.
Lamenthia
Martha snuła się cicho po pokoju zbierając

ubrania niedbale rzucone na podłogę. Bezszelestnie układała je na łóżku, nie

chcąc obudzić syna. Kiedy podniosła leżącą chustę ujrzała coś o czym już

zapomniała. Koperta... Ta, którą przyniósł posłaniec kilka dni temu.

Rozerwała ją szybko i wyjęła z niej kartkę. Uśmiechnęła się leciutko i

pogrążyła się w myślach.
Na zewnątrz szalała śnieżyca, ogień wesoło

trzaskał w kominku, a lampki na kilku choinkach oświetlały cały salon Po

pomieszczeniu snuło się wielu ludzi, rozmawiając ze sobą. Na jednej z

szmaragdowo zielonych kanap siedziały trzy kobiety. Jedna z nich miała

długie jasne włosy spływające kaskadą po jej ramionach. Jej uśmiech nie

obejmował jedynie zimnych szarych oczu. W dłoniach trzymała z wielką gracją

kieliszek wina. Obok niej rozsiadła się jej siostra. Czarnowłosa piękność

spoglądała z wyższością na snujących się gości. Ciężkie powieki nadawały jej

twarzy groźny wyraz. Ich towarzyszka z ufnością spoglądała na nie.

Uśmiechnęła się i wstała z kanapy. Potrząsnęła długimi kasztanowymi włosami

i wyjrzała przez okno. Nagle obok niej pojawił się mężczyzna podając jej

rękę.
- Martho, chcę cię komuś przedstawić. Chodź ze mną.
Przy

kominku stał wysoki mężczyzna podpierając się ręką o gzyms. Jego brązowe

oczy zawierały w sobie wszystkie ciepłe kolory, a ciemne włosy tworzyły z

nimi dobrany duet.
- Jack, to jest moja kuzynka Martha. Poznajcie się.


Podała mu dłoń uśmiechając się do niego. Był bardzo przystojny.

Zmierzyła go dokładnie wzrokiem. Nagle na jego prawej ręce ujrzała

niewyraźny Mroczny Znak. Taki mężczyzna śmierciożercą...- otrząsnęła się

szybko, bo przemówił do niej.
- No, no Luciusu. Ładną masz kuzynkę, ale

wyraz twarzy macie taki sam.
Uśmiechnął się do niej ponownie widząc jej

zaciętą minę.
- Zaopiekujesz się nią. Niedawno do nas dołączyła. -

powiedział Lucius odsłaniając znak na jej ramieniu. Spłonęła rumieńcem i

odwróciła wzrok od Jacka.
- Z wielką przyjemnością...
Obraz

rozpłynął się, a w jego miejsce pojawił się inny. Zwijający się z bólu

mężczyzna, leżący w kałuży krwi. Dwóch ludzi odciągających ją od tego

miejsca. Ostatnie słowa konającego.
- Kocham cię...
Tyle pamiętała

do ogłuszenia przez towarzyszy. Niestety, czy na szczęście tylko tyle.

Dlaczego zginął? Tego nigdy się nie dowiedziała.
Martha otworzyła oczy,

otrząsając się z okropnych wspomnień. Świąteczne przyjęcie, na które dostała

teraz zaproszenie. Dzięki tamtemu poznała Jacka. Ale dlaczego umierając

jeszcze raz zapewnił ją o swojej miłości. Przecież ona... Łzy napłynęły jej

do oczu.
- Mamik! Pada śnieg, zima do nas przyszła. - Tom zeskoczył

z łóżka i uśmiechając się szeroko podbiegł do okna.
Otarła łzy i

przytuliła do siebie synka.
- Wiesz mamusiu, myślałem, że nas nie

znajdzie. - wyszeptał jej z wielka powagą.

Wielka willa

Malfoy'ów była oświetlona setkami lampek na choinkach. Po ogromnym

salonie spacerowało wielu ludzi zajętych rozmową. Lucius siedział na jednej

z kanap z kieliszkiem wybornego wina w dłoni, jakby nieobecny. Wpatrywał się

w zdjęcie stojące na stoliku. Mała dziewczynka z długimi ciemnymi włosami,

zaplecionymi w dwa warkocze uśmiechała się do niego. Trzymała za rękę

wysokiego, chudego chłopca o takim samym wyrazie twarzy jak ona. Miał długie

blond włosy i spoglądał na niego z wyższością. Nagle ktoś objął Luciusa za

szyję.
- Znowu Lu? Dlaczego oglądasz to zdjęcie. Ona już nie wróci,

przecież dobrze o tym wiesz.
Odwrócił się do tyłu i wziął ją za rękę.


- Narcisso, ja u niej byłem. Ona żyje, ale...
- Wiem Lu.. Już nic

nie mów. - popatrzyła na niego ze smutkiem. Chciała jeszcze coś powiedzieć,

ale ktoś zapukał do drzwi.
Lucius podszedł i otworzył je szeroko. Na

dworze szalała śnieżyca, a z ciemności wynurzyła się wysoka postać w czarnym

płaszczu. Podeszła do niego i odrzuciła kaptur na plecy. Długie włosy

spłynęły jej na ramiona. Na pięknej twarzy nie było widać oznak zmęczenia,

które towarzyszyły jej na co dzień. Brązowe oczy patrzyły na zgromadzonych z

nieukrywaną dumą.
- Martha? - wykrztusił ktoś z gości.
- A kogo się

spodziewaliście? Witam kochani, powróciłam do świata żywych...
Zamknęła

drzwi z hukiem i weszła do środka, zrzucając śnieg z płaszcza.
- Wiele

się tu zmieniło... Kiedy ja tu byłam ostatnio?
- Prawie pięć lat temu. -

odparł Lucius
- Tak? Ale jedna rzecz nie uległa zmianie...
- Jaka? -

zapytał.
- Twój piesek salonowy nadal tu jest.. - odparła z mściwym

uśmieszkiem na twarzy.
Przy kominku stał oszołomiony Snape, patrząc na

nią z nieskrywaną nienawiścią.
- Nic się nie zmieniłeś Snivellku. Nic...

- dodała.
- Mylisz się. Wtedy też się pomyliłaś. On by zginął, gdybyś

odmówiła Czarnemu Panu. A tak stałaś się jego... - popatrzył na nią z

satysfakcją.
Wszyscy patrzyli na nich z zainteresowaniem. Martha

przełykała nerwowo ślinę, patrząc na niego ze złością.
- Mylisz się... -

wyszeptała.
Narcissa podeszła i objęła ją ramieniem, rzucając

Snape'owi pogardliwe spojrzenie. Usiadły na kanapie i podała jej

kieliszek. Martha spojrzała na zdjęcie pozostawione przez Luciusa.
- To

my... Ile ja mogłam mieć wtedy lat? Osiem? Stare dobre czasy... -

uśmiechnęła się widząc minę Narcissy.
- Pamiętasz tamto przyjęcie? Była

z nami Bella i tyle innych osób, które już nie mogą zaszczycić nas swoja

obecnością.
- Widziałam jak ją zabierali do Azkabanu. Miotała Aurorami

jak zabawkami. Biedactwa, nie wiedzieli na co się porywają.
Narcissa

zakrztusiła się ze śmiechu. Martha spojrzała na gości pogrążonych w

rozmowie.
- Na chwilkę cię opuszczę, ale postaram się szybko wrócić. -

powiedziała.
Skierowała się w stronę łazienki. Weszła do wielkiego

pomieszczenia. Przejrzała się w lustrze i poczuła czyjeś spocone ręce na

swojej talii.
- Och mała nic się nie zmieniłaś. - jedna ręka powędrowała

w stronę biustu, a druga w przeciwną stronę. Ktoś przylgnął do niej całym

ciałem.
- Nie wyrywaj się maleńka. Voldemortowi się tak nie wyrywałaś.

Przyjemnie było być jego prywatną dziwką. Co nie kochana? - coraz lepiej

słyszała jego syczący głos.
Natręt zepchnął ją na umywalkę i odwrócił do

siebie. Dobrze znała tą twarz. To on był wtedy przy tym, jak Voldemort ją

wykorzystał. Ten głos słyszała tylko w najgorszych snach.
- Macnair? Ty,

ty... - wysyczała.
- No dokończ mała. Chcę to wreszcie usłyszeć. Potem

będzie ci tak dobrze, jak nie było od dawna. - wyszeptał.
Uderzyła go

pięścią w twarz. Krew rozbryzgała się naokoło, a on zatoczył się na środek

łazienki. Szybko podbiegła do niego kopiąc go mocno, gdzie tylko popadło.

Kiedy wstał walnęła go z siłą, której nie powstydził by się dorosły

mężczyzna. Wybiegła szybko z łazienki pozostawiając oszołomionego i prawie

nieprzytomnego kolegę na śnieżnobiałej podłodze, obryzganej jego krwią.


W drzwiach pojawił się oparty o framugę Lucius. Obejrzał z satysfakcją

leżącego mężczyznę.
Uśmiechnął się mściwie i wyszeptał.
- Zawsze

wiedziałem, że jest lepsza w walce wręcz niż miotając zaklęciami. I bardziej

niebezpieczna. Na drugi raz nie waż się dotykać mojej kuzynki. - wyciągnął w

jego stronę różdżkę.
Pomieszczenie wypełniły krzyki. Lucius zamknął

szybko drzwi i oddalił się do salonu.
Lousie
Ciekawe, nawet bardzo. Z każdym partem

coraz bardziej zaczynało mnie wciągać. Widać, że potrafisz pisać i dobrze

rozłozyć akcję. Oby tak dalej. Powodzenia
ikar
Zajmujące ^^ - całkiem fajne ^^ - wiesz,

co jest najgorsze? Że dzieje się w świecie HP
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>, nie spodziewałem się tego
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>. Anyway - nie mam czasu na krytykę, a tym bardziej

konstruktywną
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> - jak narazie - fajne.
Emily Strange
Nie można z góry zakładać, że jak coś

się dzieje w świecie HP to jest beznadziejne. Ficki typu 'pamiętnik

draca' są beznadziejne, ale jest też dużo świetnych ficków, których

akcja odgrywa się w świecie HP. Ten na przykład jest mistrzowsko napisany i

interesujący. Czekam na next parta
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Pozdrawiam
Lamenthia
Martha szła szybko ośnieżoną drogą

zakrywając twarz od zimnych podmuchów północnego wiatru. Cała ulica była

pogrążona w zupełnej ciemności. W jednym z okien świeciło się nikłe światło.

Kilka postaci snuło się leniwie po pomieszczeniu. Przystanęła na chwilę, by

przyjrzeć się mieszkańcom tego domu. Jakaś kobieta trzymała na rękach

dziecko i pokazywała je stojącej obok dziewczynce. Ona patrzyła na nie z

wyrzutem. Łzy napłynęły Marthcie do oczu i zakręciło jej się w głowie.


Świeczki na choince dawały przyjemny blask. Wysoki mężczyzna trzymał na

rękach małe zawiniątko. Na eleganckiej kanapie siedziała naburmuszona

dziewczynka, ze złością patrząc na małe dziecko. Odwróciła się do kobiety

zaglądającej do becika.
- Po co wam ona? Ja już nie wystarczam? Już mnie

nie kochacie? - łzy pociekły jej strumieniami.
- Skądże słoneczko... My

kochamy was obie. Tak samo. - objęła ją mocno i dotknęła ręką jej podbródka.


- Ja tak nie chcę! Mnie macie kochać bardziej! - wytarła rękawem

oczy i wybiegła z pokoju.
Ten obraz nigdy nie dawał Marthcie spokoju.

Tamte święta po narodzinach Alvy. Dużo czasu minęło nim ją pokochała. Żeby

stała się jej ukochaną siostrą.
Tylko Alva spełniła oczekiwania

rodziców. Została aurorką tak jak sobie życzyli. Wyszła za porządnego

czarodzieja. Była zupełnym przeciwieństwem Marthy - spokojna, zrównoważona,

lubiana przez wszystkich. Została prefektem naczelnym tak jak sobie

wymarzyli rodzice. Gdy Martha urodziła Toma rodzice wyrzucili ją z domu

razem z dzieckiem. Nazwali ją wtedy cholerną dziwką Voldemorta, która

wskoczyła mu do łóżka tylko po to by zasłynąć w gronie śmierciożerców. Nie

rozumieli? Tyko Alva jej nie wyklęła? Ukryła siostrę przed innymi aurorami.

To jej zawdzięcza życie.
Tamta dziewczynka tez kiedyś zrozumie, że od

tego krzyczącego becika może kiedyś zależeć jej życie..
Podniosła się z

zaśnieżonego chodnika i powoli ruszyła przed siebie. Głowa bolała ją od

powracających myśli. Pamięć nie dawała jej spokoju od wprowadzenia się na

Nokturn. W chwilach, w których najmniej się tego spodziewała powracały

bolesne wspomnienia. Były swoistego rodzaju karą za dotychczasowe życie, ale

los już wystarczająco ją doświadczył, by zrozumiała swoje błędy.
Aleja

Śmiertelnego Nokturnu ginęła w mroku, a w powietrzu tańczyły miliony płatków

śniegu. Wiatr prawie ustał, gdy Martha podchodziła do kamienicy, w której

zajmowała mieszkanie. Stare drewniane drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, gdy

delikatnie je uchylała. Wśliznęła się cicho i powoli weszła na górę. Na

korytarzu było bardzo zimno. Z wydychanego powietrza tworzyły się kłęby

pary, ale i tak wnętrze było przesycone odorem zgnilizny, który można było

wyczuć nawet o tej porze roku.
Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do

mieszkania. Zdjęła płaszcz, otrzepując go ze śniegu i położyła go na

krześle. Zajrzała do pokoju, w którym jedynym źródłem światła była ledwo

tląca się świeczka. Tom leżał zwinięty w kłębek na łóżku, a obok niego

siedziała śpiąca kobieta. Martha podeszła do niej i cicho obudziła.
-

Pani Ford... Proszę wstać. Już wróciłam.
Postać poruszyła się gwałtownie

i otworzyła szeroko oczy.
- Już pani jest. Na Merlina... ja usnęłam. Nie

pilnowałam Toma. ? załkała patrząc na Marthę z przerażeniem.
- Niech się

pani nie martwi. On sam potrafi o siebie zadbać. Bałam się tylko żeby razem

z Jo nie roznieśli mieszkania. - uśmiechnęła się do niej. - Poza tym jest w

doskonałej komitywie ze wszystkimi zwierzętami w okolicy.
- Ja naprawdę

nie chciałam... - dodała kobieta.
- Ma pani może ochotę na gorącą

herbatę? - wyszeptała Martha
- Oczywiście. - uspokojona wstała z łóżka.


Martha weszła do kuchni i zapaliła małą świeczkę. Pomieszczenie oblało

się ciepłym światłem. Zaparzyła dwie herbaty i usiadła obok pani Ford. Obie

piły w milczeniu i nie przerywały przeraźliwej ciszy żadną rozmową. Nagle

kobieta odwróciła się do Marthy i zapytała ją cicho.
- Pani nie jest

stąd?
- Nie, przyjechałam tutaj kilka lat temu. - odpowiedziała.
-

Uciekła pani z domu. Jakiegoś bogatego dworu z kominkiem w salonie i

ogromnym tarasem. Mam rację?
- Nie do końca... Rodzice wyrzucili mnie z

właśnie takiego domu o jakim pani wspomniała. Dlatego się tu znalazłam.

Proszę mnie o więcej nie pytać. - dodała.
- To może ja już pójdę. Dzieci

zostały tylko z mężem, a przecież są święta. - wstała szybko od stołu. -

Wesołych świąt! - powiedziała otwierając drzwi.
- Już nigdy nie będą

wesołe... - wyszeptała Martha.
Łzy powoli pociekły jej po policzkach.

Skryła twarz w dłoniach i cicho łkała, pozbywając się wszystkich emocji,

które dzisiaj nagromadziła.
Spotkanie po latach, nieprzyjemna rozmowa z

Severusem, który jeszcze niedawno był jej przyjacielem, a teraz winił ją za

śmierć Jacka. Czy on myślał, że ona nie cierpiała z tego powodu? I do tego

ta kłopotliwa sytuacja z Macnairem. To za wiele jak na jeden dzień. Za wiele

jak na jedną słabą kobietę...

* * * * *

Miłość...
Czy

warto śnić?
Czy warto czekać?
Łzy...
Lśnią a powiekach..


Jego nie ma...
Łzy i serce nie dają spokoju..
Przestań, więc

kochać..
To boli...

Na zewnątrz szalała śnieżyca, a wiatr

wdzierał się do środka. W pomieszczeniu było cicho. Na stoliku stała

wypalona świeczka. Obok leżało kilka pomiętych chusteczek, na które spadły

krople gorącego wosku, pozostawiając na nich dziury. Martha poruszyła się

niespokojnie na łóżku.
Słoneczne sierpniowe popołudnie? Źródełko?

krystalicznie czysta woda? Na powalonym pniu siedziały dwie osoby.

Dziewczyna zeskoczyła do wody i rozpuściła długie kasztanowe włosy, które

spłynęły jej łagodnie na ramiona. Nabrała wody w dłonie i obryzgała nią

swojego towarzysza. Miał ciemne włosy i ciepłe, brązowe oczy. Uśmiechnął się

i szybko znalazł się koło niej obejmując ją w talii. Zakołysał nią powoli i

delikatnie wrzucił do nagrzanej o tej porze wody. Ona nie pozostała mu

dłużna i pociągnęła go za sobą. Turlając się i wygłupiając w płytkim

źródełku zupełnie zapomnieli o otaczającym ich świecie. Wziął ją delikatnie

na ręce, wyniósł na brzeg i położył na trawie. Objęła go mocno za ramiona.

Wyjął jej z włosów ździebełko i pocałował. Zdjęła z siebie mokrą bluzkę i

przytuliła go mocno.... On bezbłędnie odczytał jej intencje i dla obojga to

popołudnie stało się niezapomnianym... Nie ostatnim takim, ale

niezapomnianym...
Martha otworzyła oczy i wybuchła niepohamowanym

płaczem. Łzy płynęły jej po policzkach, a ona łkała w poduszkę...


Dlaczego nie może o nim zapomnieć... Jego już nie ma... Nie wróci... Nie

tak jak Voldemort, który zniszczył życie im obojgu. Nie przyłączyli by się

do niego, gdyby nie ich chorobliwe ambicje stania się kimś wielkim... Ale

wtedy by się nie poznali... Dla tych kilku miesięcy spędzonych razem, ona

będzie cierpiała całe życie... On już poniósł swoją karę...
Lamenthia
Całe pomieszczenie wypełnił donośny huk.

Szyby rozkruszyły się w drobny mak. Wiatr wdarł się do pomieszczenia

przewracając choinkę i wiele sprzętów. Ogień ze świeczek błyskawicznie

rozniósł się po całym pomieszczeniu, ogarniając coraz większą powierzchnię.

Porozrzucane kartki papieru spalały się szybko pozostawiając po sobie kupki

popiołu. Martha wepchnęła synka w najdalszy kąt pokoju i szybko wyjęła

różdżkę. Zaczęła gasić rozżarzone meble wodą. Minuty walki z ogniem dłużyły

się w nieskończoność. Walka na miarę pojedynków, w których brała udział

kilka lat temu. Palone przez nich wsie... Ten ogień był taki podobny... Czy

ktoś chciał jej to przypomnieć... Dlaczego? Czy to miała być kara... Zebrała

się w sobie i wykrzesała jak najwięcej mocy ze swojej różdżki. Wysoki

poziom... Tyle lat praktyk... Tyle ofiar...
Zapaliła światło z różdżki.

Zgliszcza prezentowały żałosny widok. Szczątki mebli wyłaniały się spod

popiołu. Martha obejrzała się do tyłu. Tom i z zaciekawieniem przyglądał się

spalonemu pokojowi. Przez ten czas ani razu nie mrugnął okiem... Przyjrzała

mu się dokładnie i zauważyła w jego oczach czerwony błysk. Przywidzenie...

To nie mogła być prawda... Za dużo o tym myślała... Ogarnęła wzrokiem

pomieszczenie. Chłód zdążył już je przeniknąć, ponieważ w żadnym oknie nie

było już szyb. Na dworze było ciemno, a ocalała tylko jedna mała świeczka.

Podeszła w miejsce, gdzie wcześniej stała choinka oświetlając sobie drogę

różdżką.
Huk powtórzył się, a mocny podmuch wiatru popchnął ją na

ścianę. Oczy zaszkliły się z bólu po uderzeniu, a na prawej ręce poczuła

nieprzyjemne pieczenie. Mroczny znak na jej ramieniu był wyraźniejszy niż

zwykle. Przetarła oczy i spojrzała przed siebie. Na środku stała wysoka

postać odziana w czerń. Twarz miała skrytą pod kapturem. Martha przełknęła

szybko ślinę i podniosła się. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i podeszła do

gościa. Nagle tajemnicza postać przemówiła.
- Windward! Nigdy się

nie nauczysz, że niebezpiecznie jest wyciągać tak daleko różdżkę? Łatwo

można ją wytrącić... - silniejszy podmuch wyrwał jej różdżkę, która

poszybowała w stronę przybysza. - O zobacz już jej nie masz... - chrapliwy

głos wydobywał się spod kaptura.
- To ty.. ty... Jak mogłeś się tu teraz

pojawić. Ty... - popatrzyła na niego z nienawiścią.
- No dokończ

maleńka. Lubię jak mnie obdarzasz tymi soczystymi epitetami. Ale wolałbym

cos innego... Wiesz dokładnie co... - odgarnął kaptur z głowy i podszedł do

niej.
- Zabieraj te spocone łapska ode mnie... Odejdź... - odsuwała się

powoli do tyłu.
Złapał ją za talię i przysunął do siebie mocno. Nachylił

się do jej ucha i syczącym głosem zapytał.
- To może za skromną opłatą?

Co kotku?
- Nie jestem dziwką. Nawet o tym nie myśl.. - bezskutecznie

próbowała wyrwać się z jego objęć.
- Ale byłaś. Przeszłość nie da o

sobie zapomnieć. Zobaczymy czy będziesz się wyrywać, jak oni z tobą skończą.


- Jacy oni? O czym ty w ogóle mówisz? - w gardle zrobiło jej się

niesamowicie sucho.
- Twoi dawni przyjaciele.- wysyczał.
Jednym

ruchem różdżki przygarnął do siebie Toma i zamienił jedyną ocalałą świeczkę

w śwstoklik.

Upadli na zimną posadzkę. Wyciągnęła przed siebie rękę,

szukając synka. Podniosła obolałą głowę do góry i ujrzała zakneblowanego

Toma trzymanego na rękach przez jednego z zakapturzonych ludzi.
- Witamy

Windward w naszej twierdzy. Chyba dobrze ją znasz? Szczególnie tamto

pomieszczenie... - spod jednego z kapturów wydobył się znajomy głos.


Martha popatrzyła na drzwi, które jej wskazał. Wydawały jej się

znajome... za bardzo znajome..
Śmierciożercy szeptali coś miedzy sobą, a

ona rozejrzała się dokładniej dookoła. Tak? Pamiętała to miejsce. Dawna

twierdza Voldemorta... Często tu kiedyś bywała... chyba za często...
-

Wiesz, gdzie z tobą porozmawiamy? Właśnie tam... Nie ma to jak przyjemne

wspomnienia... Prawda? - jeden z nich pociągnął ją za ubranie i zawlekł do

tamtej komnaty, jeżeli tak można było to nazwać.
Pomieszczenie było

ogromne. Sufit łączyły z podłogą długie kolumny z marmuru oplecione rzeźbami

węży. Naprzeciwko wejścia, na podeście stał kamienny fotel, stylizowany na

średniowieczne trony. Na oparciu widniał Mroczny Znak wykuty z czarnego

marmuru. Chłód ogarniający to pomieszczenie stawał się z każdą minutą nie do

zniesienia. Martha potarła dłońmi o ubranie, ale nie dało to żadnego efektu.


Znała to pomieszczenie. Wiele razy w nim przebywała. Podczas ulubionych

zabaw Czarnego Pana - torturowania mugoli, porwanych z domów. Pozbawiania

ostatniej godności młodych dziewczyn... W jej wieku... Ale najbardziej

utkwiła jej w pamięci jedna scena...
.... Na zewnątrz panowała już noc,

gdy do pomieszczenia wprowadzono wyrywającego się młodego mężczyzny. Jeden

ze Śmierciożerców trzymał długowłosą dziewczynę, która jedną ręką wycierała

załzawioną twarz, a drugą odpychała swojego oprawcę. Na kamiennym tronie

siedział wyjątkowo spokojny Czarny Pan. U jego stóp zwinął się jego wąż,

odstraszając innych ludzi przebywających w tym pomieszczeniu. Majestatycznym

ruchem wskazał na jednego z stojących najbliżej niego. Tamten wskazał palcem

na przyprowadzonego mężczyznę i spojrzał na niego z obrzydzeniem.
-

Ten... nie wykonywał twoich poleceń panie... Wczoraj zaatakowaliśmy tamtą

wioskę, w której ukrywało się kilku ludzi sprzymierzonych z tym starym... no

z Dumbledorem. Najpierw zachowywał się normalnie, a potem nie chciał przed

zabiciem mugolki, trochę się z nią zabawić.
- Może ma z kim się

zabawiać? - skierował swoje czerwone oczy w stronę przerażonej dziewczyny.


- No tak... Ale on tez nie chciał wykończyć kilku innych mugoli... To

jawna zdrada. Podejrzewam, że współpracuje z jakimś aurorem. Coś za często

wiedzą gdzie się pojawiamy... - otarł pot z czoła i spojrzał z obrzydzeniem

na wyrywającego się mężczyznę.
- To nie on... On nas nie zdradza... -

dziewczyna wyrwała się z objęć Śmierciożercy.
- Milcz... - ręka jednego

ze stojących obok niej mężczyzn chlasnęła ją w twarz.
- Powstrzymaj się

Jugson. A ty wstań... Natychmiast. - słowa wypowiedziane z wielkim spokojem

przez Czarnego pana przecięły jak brzytwa ciszę, która zapadła po uderzeniu.


Dziewczyna wstała z podłogi i ocierając ręka krew sączącą się z

rozciętego policzka spojrzała na człowieka, którego nazwano zdrajcą.

Popatrzył na nią ze zrozumieniem, a na zakrwawionej twarzy pojawił się

uśmiech.
- Co ja mam zrobić? Wyjdźcie! Muszę to przemyśleć...

Cisza! - żaden ze Śmierciożerców nie wydał z siebie żadnego dźwięku i

posłusznie wykonali rozkaz. - Ty zostań maleńka...
Wielka komnata

natychmiast opustoszała. Został w niej jedynie Czarny Pan i przerażona

dziewczyna.
- Podejdź do mnie Windward. Możemy zawrzeć umowę... Jeśli

zechcesz... Nie będę nachalny i do niczego cię nie zmuszę - jego twarz

wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu.
Martha weszła powoli na podest

patrząc ze strachem, raz na Voldemorta, a raz na Nagini.
- Na czym ma

polegać ta umowa? - wykrztusiła cicho.
- Powinienem go zabić... Ale mogę

tego nie zrobić, jeżeli ty wyświadczysz mi przysługę. Coś za coś... -

powiedział - Wieczorami będziesz jedynie do mojej dyspozycji. Będę mógł

robić z tobą co tylko zechcę. Nie bój się... Nie zamierzam cię zabić...

Zgadzasz się na moje warunki?
- Chyba... chyba tak. Ale Jack nie ... nie

zabiją go? - wyszeptała.
- Jeżeli nie podwinie się pod czyjąś Kedavrę to

nie... - popatrzył na dziewczynę, która dygotała, albo z zimna które

panowało w tym pomieszczeniu albo ze strachu. - Możesz wyjść...
Martha

dygocząc skierowała się do wyjścia. Po otwarciu drzwi jeszcze raz spojrzała

na Czarnego Pana, siedzącego spokojnie na swoim tronie.
- Do niczego cię

nie zmuszę... Jasne... - pomyślała.
W głowie Marthy przewijały się

szybko kolejne obrazy. Kilka wieczornych odwiedzin u Voldemorta, które

zawsze odbywały się w jego słynnym pokoju, do którego wstęp mieli tylko

nieliczni.
Wstąpiła do szeregów Śmierciożerców za namową swojego kuzyna.

Lucius zajmował się nią jak brat. Kiedyś zaproponował jej spotkanie ze swoim

panem. W tym czasie interesowała ją czarna magia, tak na przekór zawsze

dobrym i szlachetnym rodzicom, którzy byli Aurorami. Taką samą karierę

przewidzieli dla swoich ukochanych córek. Niestety tylko młodsza ich

posłuchała i zawsze robiła to co chcieli. Ona chciała im wtedy pokazać, ze

nie jest już małą dziewczynką uzależnioną od nich i wykonującą ślepo

polecenia. Wiele zapłaciła za ten krok...
Otworzyła niechętnie oczy i

popatrzyła na marmurowe wnętrze. Mimowolnie zwróciła wzrok w stronę

kamiennego tronu, wypatrując siedzącej na nim postaci. Teraz to miejsce było

wolne, ale i tak nie mogła opanować drżenia rąk.
- Co Winward?

Przypomniałaś sobie? - Jugson uśmiechnął się złośliwie.
- No jasne

jakbym mogła zapomnieć. Tutaj skatowaliście mojego Jacka, mojego ukochanego

Jacka...
- Przeklętego zdrajcę... przez niego straciliśmy tylu ludzi. -

powiedział
- Nie nazwałabym ich ludźmi... - wyszeptała.
Do Sali

weszło kilka zakapturzonych postaci. W pomieszczeniu zaczął unosić się

zapach palonych kości. Martha popatrzyła z niepokojem na osobę, która

podążała pierwsza.
Potti
zaczynając od 'wad';
~ dialogi

rzeczywiście pozostawiają wiele do życzenia. ale pisanie naturalnych

dialogów to sztuka i niewielu ją stąd opanowało.
~ fabuła jest trochę...

hm, wymuszona? jakoś mi się wydała równie nienaturalna jak dialogi.



ale to nie przeszkodzi mi w czytaniu wszystkich następnych partów.

bo wciąąga. ogólnie dobrze napisane, pisz dużo... bo coś w sobie masz, a

praktyka czyni mistrza.
Megan
Smutne. Więcej nie potrafię powiedzieć.

Opowiadanie mi się podobało. Niby takie proste, ale daje do myślenia. Pisz

dalej, bo nie mogę się już doczekać dalszego ciągu.
Lamenthia
Szelest czarnych peleryn i milczenie

sunących przez pomieszczenie osób, spotęgowało budzące się w niej uczucie

strachu. Przełknęła ślinę i znowu spojrzała na mężczyznę, za którym podążała

reszta. Spod czarnego kaptura wydobył się niski głos.
- Witamy Windward

w naszych jakże skromnych progach. Nie mają porównania do twojego

mieszkania, które zajmowałaś przez kilka ostatnich lat. Ta przestrzeń…

Szkoda, że teraz zajął je ktoś inny i …
- Jak to zajął je ktoś

inny? Jak mógł zająć moje mieszkanie?
- I nie masz, gdzie przyjmować

klientów. - kontynuował nie zwracając uwagi na jej pytanie.
Kilku

Śmierciożerców zaśmiało się i z nieskrywaną chęcią patrzyło na Marthę.
-

Tutaj miałabyś kilku chętnych kotku. Uprzedzam tylko, że nie mają

wygórowanych wymagań. Są zbyt prymitywni. Preferują klasyczne pozycje w

przeciwieństwie do naszego pana. W końcu przez jakiś czas oferowałaś mu

swoje hmm.. usługi.
- Nigdy nie byłam dziwką Voldemorta! - poruszyła

się gwałtownie, próbując rzucić się na mówiącego mężczyznę.
- Ale dziwką

byłaś. I nie tylko Lorda. - dodał ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
-

Ale manier lordowskich to on nie miał.
Ręka jednego ze Śmierciożerców

chlasnęła ją w twarz, rozcinając jej policzek. Otarła szybko sączącą się

krew i zdusiła w sobie kolejne słowa.
- Widzę, że panna Windward zaczyna

się powoli uczyć zachowania, które jej przystoi. Primo - nie powinna

przerywać starszym. Secundo - nie powinna się tak rzucać. Na dobre jej to

nie wyjdzie. Może zrobić sobie kuku. - powiedział, patrząc na krew sączącą

się z rozcięcia na jej policzku.
Wszyscy zebrani w pomieszczeniu ryknęli

śmiechem.
- Jesteście prymitywnymi gburami. Wszyscy bez wyjątku. I

wypuście mojego syna - syknęła przez zaciśnięte zęby.
- Widzę, że nie

straciłaś dawnej pewności siebie. Niesamowite. Po tylu latach życia w

ukryciu przed dawnymi przyjaciółmi. A o syna się nie martw. Jest tu

traktowany prawie na równi z ojcem.
- Skąd wiecie, ze to jest jego syn.

W jaki sposób…
- Nasza wrodzona inteligencja nam na to pozwoliła.

Tak więc, hipotetycznie mogło by to być dziecko któregoś z twoich klientów.

Jednakże wnikliwa obserwacja pomogła nam w dojściu do prawdy. Ma takie same

ruchy jak ojciec. Nie wierzę, że nigdy nie zauważyłaś tej chorobliwej chęci

osiągnięcia celu.
- Ale…
- Ale jest taki sam pyskaty jak ty. I

nie da sobie wytłumaczyć pewnych istotnych rzeczy. Cóż, kwestia genów.
-

Wiesz co Nott? Ty też nie zmieniłeś się przez te wszystkie lata.


Wszystkie twarze obecnych skierowały się w stronę Marthy, która nadal

wycierała krew z policzka, ale najwyraźniej odzyskała pewność siebie.
-

Nadal gadasz jak potłuczony. - dodała.
Kilka osób wybuchnęło śmiechem.


- Zamknijcie się kretyni. Nie widzicie, ze ona sobie z was kpi. Próbuje

wam uzmysłowić, że ja niby nie jestem wart stanowiska, które zajmuję.
-

A jakie teraz zajmujesz? Kiedyś byłeś Naczelnym Wazeliniarzem Voldemorta. A

teraz?
- Byłem jego prawą ręką!
- To ciekawe dlaczego sam masz

dwie lewe? Czego dotkniesz to sknocisz. - powiedziała z chytrym uśmiechem na

twarzy.
- Nie pozwalaj sobie za dużo Windward. Teraz jesteś nikim!

Rozumiesz? Nikim. Już nie ma kto się za tobą wstawić. Czarny Pan nie

pozwalał się ciebie pozbyć, bo straciłby łatwy sposób zaspokajania swoich

przyjemności.
Martha gwałtownie wyrwała się do przodu, nie zważając na

trzymających ją mężczyzn. Gotowała się w niej nienawiść pomieszana ze

zwykłą, niezmąconą innymi górnolotnymi pobudkami złością. Zacisnęła mocno

zęby i nadal wyrywając się z mocnych męskich ramion wysyczała.
- A ty

kim jesteś żeby móc tak mówić? Nie masz nawet ambicji takich jak Voldemorta,

Nawet w tym mu nie dorównujesz! Co tu mówić o innych aspektach twojego

życia. Nie masz prawa mnie tu więzić.
- Nie rzucaj się tak kotku. Ja cię

wcale nie więżę tutaj. Po prostu chcieliśmy z tobą normalnie porozmawiać. A

ty odstawiasz tu nie wiadomo jakie sceny. Nie łudź się, że uwierzę w tą

udawaną rozpacz. O nie kochana. Nigdy w życiu.
- Nie udaję, że

rozpaczam. Jestem zadowolona, że mogę wam trochę podogryzać. Zawsze to

lubiłam. Bardziej niż te prymitywne polowania na mugoli i oglądanie jak je

gwałcicie na środku tej Sali. Wcale mnie nie rajcowały te wasze widowiska,

że tak to ujmę.
Nott popatrzył na nią ze złością. Każdy mięsień twarzy

drgał mu, a oczy zrobiły się nieco czerwone. Otworzył usta, by coś

powiedzieć, ale ktoś go uprzedził.
- No kuzyneczko. Widzę, że nie

straciłaś tej swojej swobody posługiwania się słowami. Złośliwie, ale

elegancko. Krew Malfoy’ów. To słychać. A ty Nott uspokój się, bo

jeszcze czegoś dostaniesz, choć to się zdarza tylko w przypadku kobiet.


Marta po raz pierwszy zaśmiała się widząc zmieszaną twarz swojego

rozmówcy. Na uwagę zasługiwał także w jej mniemaniu ciągle zmieniający się

kolor twarzy. Przyszła jej na myśl mugolska dyskoteka, gdzie migające

światełka zmieniały się od czerwonego, poprzez żółty, różowy i fioletowy, aż

do zielonego. Albo i szarego, bo właśnie w tej chwili twarz Notta ze złości

mieniła się taka barwą.
- No to co? Mogę zabrać kuzynkę z tego zebrania

towarzystwa wzajemnej adoracji? Chyba jej skromna osoba nie jest tu

niezbędna. Chcę jej pokazać jeszcze kilka rzeczy i jej nową kwaterę. Widzę,

że nie masz nic przeciwko Nott? - Malfoy pociągnął ją za rękę i szybko

zamknął za sobą drzwi nim wyżej wspomniany Śmierciożerca zdążył się odezwać.



Lucius szedł szybko nie oglądając się za siebie. Martha wkładała

wiele wysiłku w to, aby nad nim nadążyć. Przez całą drogę nie odezwał się do

niej ani słowem, więc sama postanowiła zacząć rozmowę.
- Lu, dlaczego

mnie stamtąd zabrałeś? - wyszeptała patrząc na jego skupiony profil.
-

Myślałem, że się domyśliłaś? Nie mogłem pozwolić a to, żeby się zabawili

twoim kosztem. W końcu jesteśmy rodziną.
- Jak to zabawić moim kosztem?

Przecież oni… - przystanęła na środku korytarza patrząc z

niedowierzaniem na Luciusa.
- Wiesz co to jest gwałt zbiorowy? A

widziałaś jak wygląda? Chyba nie chciałabyś, żeby ci to zaprezentowali? -

popatrzył na nią z kamienną twarzą.
- Gwałt zbiorowy?
- Tak,

Martusiu. Jesteś już dużą dziewczynką i wiesz co to znaczy. - pociągnął ją

za rękę i poprowadził ją dalej długim korytarzem.
Minuty drogi dłużyły

się jej w nieskończoność. Na dworze było całkiem ciemno. Stare mury twierdzy

oświetlały tylko kinkiety zawieszone na ścianach. Całe wnętrze było

pogrążone w półmroku. Nagle jej oczom ukazały się wielkie drewniane drzwi z

okuciami. Lucius podszedł do nich i powoli zaczął je otwierać.
Agrado
Fajne. Z każdym partem coraz bardziej

wciąga. Bardzo mi się podoba.
Lamenthia
Martha pogrzebała po kieszeniach

najwyraźniej czegoś szukając. Po chwili wyciągnęła z jednej pogniecioną

paczkę papierosów. Obejrzała ją dokładnie i wysypała na wewnętrzną stronę

dłoni całą jej zwartość w postaci jednego nieco pomiętego papierosa. Jej

twarz rozjaśnił uśmiech podobny do uśmiechu dziecka, które widzi rodziców po

długiej nieobecności, albo najzwyczajniej w świecie dostaje nową zabawkę.


- Masz zapałki Lu? Mi się chyba zgubiły, że tak powiem.
- Nie mam,

schowaj to. Jesteś uzależniona. – odparł, nie przerywając grzebania

kluczem w wielkiej kłódce.
- Nie jestem nałogowcem. Przestań! –

krzyknęła z papierosem w ustach.
- Ile palisz dziennie? Jeden, dwa, a

może całą paczkę? – spytał, nie odwracając się do niej.
- Trzy.

Paczki. – powiedziała patrząc na niego z wyrzutem
- To na pewno nie

jesteś uzależniona. – odpowiedział z lekką ironią.
Odwróciła się od

niego i zajęła się oglądaniem palących się kinkietów.
- Długo jeszcze?

Może ja jednak poszukam tych zapałek. – syknęła i ruszyła korytarzem

przed siebie.
Lucius złapał ją za rękę i pociągnął w swoją stronę. Wyjął

jej papierosa z ust i rozdeptał go na posadzce.
- Lu! Jak mogłeś. To

był ostatni. – krzyknęła.
Lucius nie spojrzał na nią i powoli

zaczął uchylać drzwi. W środku pomieszczenia panował mrok. Nie paliła się

żadna świeca. Martha wzdrygnęła się leciutko i zapytała:
- Co to za

pomieszczenie?
- Twoja nowa kwatera, że tak to ujmę. Będziesz tutaj spać

i możesz też robić inne rzeczy, ale nie wiem czy masz z kim. –

szepnął.
Wziął ją za rękę i wprowadził do pokoju. Zapalił jedną ze świec

różdżką, a Martha przeklęła cicho, ze nie wpadła na ten pomysł, kiedy

chciała zapalić.
Pod ścianą stało duże, drewniane łóżko z czterema

kolumnami, podobne do tych jakie były w Hogwarcie. W myślach Marthy pojawiły

się obrazy jeszcze z czasów szkolnych. Lucius tymczasem rozpalił też ogień w

kominku. Cały pokój wypełniła woń palonego drewna, a Martha rozłożyła się na

łóżku.
- A gdzie jest Tom? Dlaczego go nie przyprowadzisz? –

zapytała cicho.
- Jest pod dobrą opieką. Możesz mi wierzyć. Kładź się

spać, jesteś już zmęczona. – odpowiedział zamykając drzwi.
Martha

ułożyła głowę na poduszce i spokojnie zasnęła.

W drugiej części

twierdzy było gwarno. Kilka osób wymieniała miedzy sobą uwagi, a mały

chłopczyk siedział na wysokim krześle, beztrosko machając nogami.
- Gdzie

jest mamik? Gdzie ją zabraliście? – spytał.
- Poszła się położyć,

była już zmęczona. – odpowiedział Lucius, który właśnie wchodził do

pomieszczenia.
- Dlaczego ja tu jestem sam z tymi panami w czarnych

kapturach A pan kim jest? – wyszeptał.
- Jestem twoim wujkiem.

Nazywam się Lucius, a ty jesteś Tom, jeśli się nie mylę. – zapytał

Lucius podając małemu rękę.
- Tak. Fajnie, że mam kogoś oprócz mamy, Jo i

pani Ford. Nigdy nie znałem żadnych wujków. Jo miała ich dużo. Jej mama

nazywała tak każdego, który u nich nocował.
- Ja jestem takim prawdziwym

wujkiem.
- A co to znaczy być prawdziwym wujkiem? – mały nie dawał

za wygraną.
Lucius zastanawiał się jak rozmawiać z tym dzieckiem. Sam

miał syna niewiele starszego od Toma, ale w jego wychowaniu ograniczał się

jedyne do wydawania rozkazów, które jego latorośl wypełniała nader

sumiennie. Nie potrafił zajmować się małym chłopcem, zawsze wyręczała go w

najprostszych czynnościach związanych z synkiem banda domowych skrzatów.

Teraz w promieniu kilku mil nie było nikogo kto mógł by mu pomóc, a kilku

Śmierciożerców wybitnie się do tego nie nadawało.
- Jestem kuzynem twojej

mamy. – odpowiedział szybko odwracając się od chłopca w nadziei, że ta

odpowiedź go usatysfakcjonuje i przestanie go zamęczać pytaniami.
- A co

to jest kuzyn, wujku? – dodał po chwili malec.
Lucius zacisnął zęby

i policzył w myślach do dziesięciu.
- Jestem synem brata twojej babci.

– oznajmił podchodząc do okna.
Tom zeskoczył z krzesła i podbiegł

szybko do mężczyzny wyciągając w górę rączki.
- Skoro jesteś moim wujkiem

to weź mnie na ręce. – uśmiechnął się do niego. – Proszę.

– dodał po chwili zastanowienia.
Wziął go w ramiona i podszedł z

nim do okna wychodzącego w stronę wielkiego jeziora, zarośniętego ze

wszystkich stron nieprzebytymi przez zwykłych ludzi krzakami. Cieszył się,

że nie pokazał tego Marcie, bo znając jej upodobania do miejsc gdzie nie

stanęła jeszcze żadna ludzka noga, zabrałaby go na krótką wyprawę w tamtą

stronę i przepłynięcie się łódką.
Wiedział, że pomysły jego kuzynki

wynikały z jednej rzeczy. Była dzieckiem, które musiało zbyt szybko

dorosnąć. Sam się do tego trochę przyczynił, wprowadzając ją w szeregi

Śmierciożerców. Tyle śmierci ile widziała na własne oczy mając zaledwie

osiemnaście lat, tyle ile sama musiała dokonać mordów spaczyły by każdą

młodą psychikę. Potem ta ciąża. Wiedział, że to nie jest tylko jego wina,

ale też jej rodziców. Trzymanie pod kloszem córki i ciągłe oskarżenia,

jakoby nie spełnia ich wymagań i ambicji.
I to jak się od niej odwrócili

po urodzeniu Toma. Tak nie zachowują się prawdziwi rodzice, szanowani w

czarodziejskim społeczeństwie aurorzy.
Jego mały siostrzeniec kręcił się

strasznie, ale po chwili ułożył główkę na jego ramieniu i zasnął. Lucius

trzymał go jak najdelikatniejszy skarb i zaniósł go do swojej komnaty. Tam

ułożył do na wielkim łóżku, które zajmował. Usiadł koło śpiącego malca i

przyjrzał mu się dokładnie.
Był bardzo podobny do matki. Po niej

odziedziczył kasztanowe włosy, dodające niekwestionowanego uroku mlecznej

skórze. Brązowe oczy, w których czasami mieniły się szkarłatną barwą. Spał

bardzo spokojnie, oddychając miarowo.
Kiedy dorośnie będzie miał

powodzenie u przedstawicielek płci przeciwnej. Poza tym tak dobrze je

rozumie. Lucius obawiał się tylko czy dzieciństwo na Nokturnie nie wpłynie

na jego psychikę negatywnie. Ale przecież jest wychowywany w wielkiej

miłości i czułości ze strony matki.
Śmierciożercy powoli wychodzili z

pokoju zamykając za sobą cicho drzwi. Lucius dziękował im w myśli, że nie

chcieli obudzić śpiącego chłopca. Mieli trochę serca i wyczucia, choć w

społeczeństwie byli uważani za osoby pozbawione tej części organizmu i wielu

cech charakteryzujących prawych obywateli.
Mężczyzna po raz kolejny

spojrzał kątem oka na śpiącego siostrzeńca. Mały chłopiec nie przypuszczał,

że jutro będzie musiał poznać kogoś, kto zaważy na jego przyszłym życiu.

Którego obecność bardzo na niego wpłynie. Nie wyobrażał sobie, żeby

mężczyzna ten znał potrzeby kilkuletniego chłopca i potrafił okazać mu

miłość taką na jaką zasługuje. Powinien go kochać bezgranicznie, ale czy

będzie umiał?
Lucius położył się koło Toma i targany wewnętrznymi

rozterkami zasnął. We śnie przewijały się mu obrazy dotyczące jego młodości

i dzieciństwa.

Pierwsza gwiazdka, na której poznał swoją małą

kuzynkę. Była od niego siedem lat młodsza, ale z miejsca zawładnęła sercem

tego, który na pierwszy rzut oka nie potrafił obdarzyć miłością żadnej żywej

istoty. Długie kasztanowe warkocze małej czteroletniej dziewczynki na

ramionach jedenastoletniego chłopca, który właśnie poszedł do Hogwartu. Ten

sielski obraz śnił mu się tej nocy, kiedy wprowadził zaledwie

osiemnastoletnią Marthę w szeregi Śmierciożerców. Być może to były wyrzuty

sumienia, ale Lucius nigdy wcześniej tego nie przeżył.

Ich wspólne

wakacje, kiedy uczył ją jeździć na koniu. Do dzisiaj pamiętał jej śmiech i

zachwyt w orzechowych oczach. To bezgraniczne uwielbienie dorosłego już

wtedy kuzyna, będącego dla niej wzorem do naśladowania. Ona nie widziała w

nim żadnych wad. W jej oczach był ideałem mężczyzny.

Jego ślub z

Narcissą, poniekąd jej przyjaciółką. Był wtedy taki młody, miał zaledwie

dwadzieścia cztery lata, a ona rok młodsza. Małżeństwo ze spisaną intercyzą.

Zaaranżowane przez rodziców. Martha była wtedy ich świadkiem, to dzięki jej

słowom pokochał swoją żonę, chociaż nie ujawnił tego przez piętnaście lat.

Martha zawsze ją o tym zapewniała, Narcissa tak bardzo zaufała kuzynce

swojego męża.

Wieczór po wstąpieniu Marthy w szeregi armii Czarnego

Pana. To było oficjalne przedstawienie jej współtowarzyszom. Już wtedy

wiedział, że to nie skończy się dla niej dobrze, ale ona zawsze go chciała

naśladować, więc już nic nie mógł zrobić. Miał też przeczucie, że miłość

jego kuzynki do Jack’a nie wróży nic dobrego.
Śmierciożercy nie

znali tego pojęcia i chcieli się go pozbyć. Jej nie mogli ruszyć ze względu

na powiązania rodzinne i prywatną służbę Voldemortowi, w zamian za

uratowanie ukochanego.
Voldemort jej nie oszukał i dotrzymał słowa, ale

jego poplecznicy już nie.
Ona widziała śmierć najbliżej jej osoby.



Potem narodziny Toma w kilka miesięcy po klęsce Czarnego Pana i

morderstwie jej ukochanego. Lucius wiedział, ze gdyby nie on nie przeżyła by

tyle w sowim życiu.
Taka krucha istotka. Tak bardzo mu

bliska.

Ranek zastał ich w tej samej pozycji jaką obrali wieczorem.

Lucius spał na wielki, drewnianym łóżku obejmując drobne ciałko maleńkiego

chłopczyka, wtulonego w poły jego szaty. Odsunął go powoli i obudził go

delikatnie.
Wiedział, ze już nadszedł czas na to spotkanie.
Niestety

nadszedł.

Po kilku minutowym spacerze ciemnymi, mrocznymi korytarzami

twierdzy Lucius zapukał do starych drewnianych drzwi. Ściskał drobniutką

rączkę siostrzeńca.
- Wejść – z głębi pomieszczenia dobiegł ich

chrapliwy głos należący do jakiegoś mężczyzny.
Uchylił drzwi i weszli do

środka.

Galia
Bardzo mi się podoba. Jest interesujace,

umiesz zaciekawić czytelnika i wciągnąć go do opowiadania. Nie jest żle.


src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
Lamenthia
W przygotowaniu już tylko epilog.
To

ostatni rozdział...


W pokoju było ciemno i tylko w rogu paliła

się maleńka lampa, dzięki której ta część pomieszczenia była ogarnięta

nastrojowym półmrokiem.
Na środku stał wielki fotel z wysokim oparciem,

obity ciemnozielonym aksamitem. Lucius ujął chłopca za rękę i zaprowadził

przed ten okazały mebel. Malec trzymał go kurczowo za dłoń, dygocząc z

przerażenia, co nie zdarzało się mu dotąd zbyt często.
Na fotelu siedział

wysoki mężczyzna, na oko co najmniej czterdziestoletni z wystrzępionymi

ciemnymi włosami. Wydawał się bardzo przystojny, a ciemnozielone oczy,

stające się co jakiś czas czerwone, dodawały mu pewnego uroku. W długich

kościstych palcach trzymał pióro, którym wcześniej pisał coś na pergaminie,

ułożonym równo na stoliku.
- Coś chciałeś Luciusie? Kim jest ten

chłopiec? To twój syn? – zapytał.
- Czyż nie poznajesz panie? Oczy

panny Windward, ale rysy twarzy są niemal identyczne jak pańskie –

oznajmił, stawiając chłopca przed sobą.
- Ach tak… ten młodzieniec

jest moim synem jak mniemam. Nie mylę się? – spytał mrużąc

powieki.
- Tak panie. Ten chłopiec jest owocem poświęcenia mojej kuzynki,

wobec pańskiej osoby – odpowiedział wspominając z dumą o więzach krwi

z tym dzieckiem.
- Niebywałe. Mam syna i to z drugą najlepszą poddaną.

Przyprowadziła go?
- To my sprowadziliśmy ich oboje, panie. Trochę

stawiała opór. Jak zawsze…
- Podejdź chłopcze. Ja mam syna.

Niemożliwe. A już myślałem, że umrę ze starości, nie zaznając nigdy

dziecięcego śmiechu i tupotu małych nóżek – zaśmiał się cynicznie

– Jak masz na imię, mój dziedzicu?
- Tom… - wyszeptał

chłopczyk przytulając się do wujka
- Tom – prychnął – Znała

moje imię, żmija. Wiedziałem, że nie jest taka łaszowata i uległa jak

przeczuwałem. W końcu jako jedyna przespała się ze mną bez przymuszania

– dodał po chwili.
- A ta dziewczyna, co ostatnio dostąpiła

zaszczytu dzielenia z tobą łoża? Wydaje się niezwykle szczęśliwa z tego

powodu – zapytał Lucius.
- Dzielenia łoża? Co ty mówisz?

Zaspokajania moich potrzeb. Poza tym pierwszym razem musiałem ją wziąć siłą,

bo protestowała.
- W końcu musiała trochę przeżyć porwanie i gwałt

wszystkich sióstr jednej nocy – stwierdził Lucius, z nutką ironii w

głosie.
- Wracając do sprawy mojego potomka i jego matki. Przyprowadź ją

tutaj. Natychmiast – syknął – A ty synu, chodź do

mnie

Ciężkie drewniane drzwi otworzyły się z hukiem i ukazała się im

postać Marthy, prowadzonej przez Macnaira i Notta. Rzucała się i wyrywała,

ale mocny uścisk mężczyzn uniemożliwiał jej ucieczkę.
- Kochanie, witamy

w świecie, który opuściłaś klika lat temu. Tak się za tobą stęskniłem

– wyszeptał Lord podchodząc do niej.
- Myślisz, że uwierzę w te

twoje kłamstwa po raz kolejny? Nie jestem taka głupia jak myślisz. Mylisz

się – odpowiedziała
- Wcale tak nie sądzę. Zawsze wydawałaś mi się

wartościową kobietą. Nie mylę się co do ludzi. Wiem, kto się ugnie pod

presją, a kto nie. Kto odda życie za innych.
- Za nikogo nie oddałam

życia. Nawet gdyby, to i tak skasowałbyś Jacka, bo nie chciał wykonywać

twoich chorych rozkazów.
- Spokojnie. Ta sprawa została zakończona. To

nie ja go zabiłem, więc się nie rzucaj.
- Ja się rzucam? To ty nasłałeś

Waldena, żeby go zabił. Odbierał ci mnie, a ty nie lubiłeś sprzeciwu. Nie

znosiłeś, jak ktoś ci się stawiał.
- Mówiłem, ze jesteś inteligentna.

Wiedziałem co sobie biorę do sypialni. I dzięki temu mam dziedzica.

Spełniłaś swoją rolę kochanie.
- Zjeżdżaj stary zboczeńcu. I odczep się

od mojego syna. – syknęła
- Naszego. Naszego syna, kotku –

nachylił się nad nią – a dlaczego się z nim tyle ukrywałaś? Już dawno

przyjąłbym was z otwartymi ramionami. A ty się tułałaś na Nokturnie.
- Co

cię to obchodzi. To moja sprawa. Nie chcę, żebyś mnie dotykał tymi spoconymi

łapskami. Poza tym mam swoją godność – krzyczała
- Nie przesadzaj

ze słowami, żabciu. Nie przesadzaj. Bo się mogę zdenerwować –

szepnął.
- Mam swoją dumę i dlatego nie wróciłam. Zabiłeś mojego

chłopaka. To on miał być ojcem Toma. Nie ty stary kretynie.
- Temat

twojego domniemanego narzeczonego uważam za zakończony. A teraz chodź tu do

mnie, niech cię uściskam – uśmiechnął się jadowicie.
- Zjeżdżaj i

oddaj mi syna
- Teraz to ja się nim zaopiekuję. A ty możesz wybrać sobie

przyszłość. Albo nadal mi będziesz dostarczać uciech wspólnego łoża, albo

skończysz jak ten zdrajca.
- Jack nie był zdrajcą, I nigdy w życiu nie

będę z tobą sypiać.
- Sama tego chciałaś. Musisz ponieść swoją karę za

niesubordynację i zdradę. Nie będę już tego tolerował, choć mam do ciebie

pewną słabość. Ja jestem ojcem tego dziecka i twoim panem.
- Nikt nie

będzie mną rządził. Wolę zginąć niż oddać ci syna.
- Sama o to prosisz.

Ale nie dam ci odejść tak w spokoju. Zasłużyłaś sobie na efekty

specjalne.
Pomieszczenie wypełniły krzyki kobiety i przejmujący szloch

dziecka.
Na dworze padał deszcz i szalała niesamowicie gwałtowna burza.

Pioruny trzaskały w drzewa i o dach. Grzmoty zagłuszały wszystkie możliwe

dźwięki.
Największa nawałnica od wieku.
Najsmutniejszy dzień od

lat.
Najgorsza kara.
Lamenthia
Epilog

Listopadowe dni są najczęściej ponure i smutne, a siąpiący niemal bez przerwy deszcz odbiera wszelką ochotę na wyjście z domu. Jednakże nie wszyscy ulegają tej magii.
Młody, około dwudziestoletni chłopak przeskakiwał przez kałuże, aby nie zamoczyć swoich jasnych zamszowych butów. Gdy prosto w jego stronę zawiał zimny, północny wiatr, okrył się szczelniej kurtką.
Ze skrzypieniem otworzył mosiężną bramę cmentarza, nad którą wisiały gałązki bluszczu, będące w cieplejszych porach roku, zielonym płaszczem, otulającym zimny kamienny mur.
Wszystkie groby stanowiły przeróżne rodzaje krzyży. Od wygiętych fantazyjnie w metalu, przez rzeźbione w drewnie, do prostych zbitych jedynie z dwóch desek.
Chłopak stanął przy jednym ukrytym w głębi krzewów róż. Zdjął zmoknięte liście, które opadły na mały kopiec. Przykucnął przy nim i poprawił długie, kasztanowe włosy.
- Witaj mamik… - wyszeptał, a w jego inteligentnych brązowych oczach pojawiły się łzy
- Masz rację nie powinienem się rozklejać. Jestem dorosłym facetem, który miał cię chronić. Byłem za mały i nie potrafiłem. Bardzo chciałem, ale nie mogłem, chociaż byłaś dla mnie wszystkim – załkał, ocierając krople łez płynące po jego policzkach – Chciałem porozmawiać z tobą. Severus mnie wysłał na te studia, bo uważa, że te siedem lat w Durmstrangu mi nie wystarczy. Chce żebym zajął miejsce profesora Flitwicka, który już niedługo odejdzie, bo uważa, że wyczerpały mu się już siły na nauczanie młodzieży. Uczyłbym zaklęć, mamo… - głos trochę przestał mu się łamać i ustąpiło to zdecydowaniu, jakie odziedziczył właśnie po rodzinie matki.
- Nie martw się o mnie. Po klęsce ojca, Severus zrobił wszystko, żeby odsunąć mnie od wszelkich podejrzeń. Uważa, że tylko spłaca dług wdzięczności wobec ciebie. Mówił, że kiedyś dzięki tobie ktoś nie zginął okryty złą sławą, jako zdrajca, ale on tego długo nie mógł zrozumieć, więc teraz jest mi to winien. To był ktoś ważny dla was obojga. Nie wypytywałem go o szczegóły, bo sama wiesz jaki on jest. Kiedyś tylko powiedział, że bardziej przypominam mu tego kogoś, niż własnego ojca – jego szept nie był już zdławionym łkaniem
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć – uśmiechnął się lekko – Za miesiąc biorę ślub z kobietą, która mi ciebie tak bardzo przypomina, ale kocham ją za to, że jest tak inna niż ty. Nazywa się Julianne i pracuje w Ministerstwie Magii. Może to dziwne, bo przecież twoi rodzice byli Aurorami i moje nazwisko jest tam bardzo znane. A ja będę tylko szarym, bezbarwnym profesorem w szkole, w której nie mogłem się uczyć, bo ojciec zadecydował inaczej.
- Ale najwspanialszym i najbardziej czułym mężczyzną jakiego w życiu spotkałam – oznajmił głęboki damski głos znad jego ramienia.
Szczupłe ramiona objęły jego szyję. Długie jasne włosy spłynęły na jego barki, a ich właścicielka pocałowała go w policzek.
- Kochanie co ty tu robisz? Skąd wiedziałaś, że ja tu jestem? – wyszeptał ujmując za jej delikatną, niemal białą dłoń.
- Była piękną kobietą, prawda? Chociaż życie dało jej niezłe lanie. Była bardzo młoda jak zmarła? – szepnęła kucając obok niego.
- Zginęła. Bo nie chciała mnie oddać mnie poplecznikom mojego biologicznego ojca. A Severus… - urwał, bo ona błyskawicznie się odezwała
- Stąd ma tą szramę?
- Tak. Zgadłaś. Chciał pomóc mojej mamie, ale się mu nie udało – odpowiedział gładząc ją po policzku.
Wziął ją za rękę i wstał. Odwrócił się w stronę grobu matki i uśmiechnął się lekko.
- Do widzenia mamik. Niedługo do ciebie przyjdę – szepnął i pociągnął Julianne za sobą w stronę bramy. Ona przytuliła się do niego, ale po chwili powiedziała
- Zostawiłam tam szalik. Idź, ja zaraz cię dogonię.
Pobiegła w stronę metalowego krzyża nie zważając na mokre liście, przylepiające się jej do twarzy.
Kucnęła przy grobie i wyszeptała:
- Ma pani wspaniałego syna i szkoda, że nie może pani zobaczyć jak obdarza tą wspaniałością innych.
Wstała i wróciła do oddalającego się Toma z uśmiechem na twarzy i radością, której nie mógł zmącić nawet siąpiący nadal deszcz.

Pod mostami naszych słów
i w pożądań mrocznych bramach,
na podwórkach czułych chwil,
miedzy snem a deja vu;
gdzie losu żart i nagły dramat,
`na każdym progu ciągle drży
proporzec pamięci` -
tu gdzie mnie nie ma świat umiera
i o litość blaga każde drzewo kamień książka rym
tu gdzie mnie nie ma jest ponury wietrzny wieczór
ulicami snuje się trujący dym
tu gdzie mnie nie ma nie ma też nadziei
na najmniejszy pozytywny obrót moich spraw
tu gdzie nie mnie nie ma nic w ogóle nie ma
prócz pamięci mej mizernych papierowych raf
Na milczenia zimnym dnie,
w słodkim cyjanku papierosa,
na powierzchni morza głupstw
i pod wodą przykrych snów;
gdzie dziecka śmiech i śmierci kosa,
`na każdym progu zadrży znów
proporzec pamięci` -
tu gdzie mnie nie ma....
Pod mostami naszych słów
i w pożądań mrocznych bramach...

[Grzegorz Turnau „Pamięć”]
Eleo
czekolada.gif dla autorki. Zapomniała ona, że tu też ma swoje opowiadanie? Czytelnicy mają szczęście, że udało mi się jej to przypomnieć, bo inaczej nie dodałaby w ogłe epilogu.

Cudnie jak zawsze, chociaż czytałam to już dawno. Jak będę bogatsza, to kupię Ci czekoladę z bakaliami. Tak na zachętę do nowego opowiadania.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.