Tutaj chciałbym zamieścić chyba coś
nie na temat.
Otóż pod spodem znajduje się pierwszy rozdział mojej
książki "Nieme Słońce". Jest to książka dziejąca się
wspólcześnie.
W swoich zbiorach posiadam jeszcze kilka innych książek
pisanych "do szuflady" m.in. "Prawo Stwórcy" - powieść
fantasy.
Chciałbym powiedzieli co o tym sądzicie, i czy spokojnie mogę
pisać dalej, czy raczej mam sobie dac spokój.
Dzieki.
Na kilka tygodni przed śmiercią Claire miałem sen. Śniło mi się, że się
kochamy. Pokój oświetlony był tylko przez lampkę nocną. Niekiedy przez okno
wpadało światło księżyca. Kochaliśmy się całą noc. Z jej twarzy spadały
kropelki potu. Była uśmiechnięta. Lecz nagle jej uśmiech znikł. Jej czarne
włosy powoli się rozjaśniały. Twarz zmieniła się nie do poznania. Po kilku
chwilach przede mną leżała inna kobieta. Uśmiechnęła się, przetarła ręką
moje włosy i spojrzała mi w oczy.
- Bierz z życia to co najlepsze. Bierz
je całymi garściami, bo zostało Ci niewiele czasu.
Po tych słowach
nieznajoma ponownie zmieniła się w moją żonę, lecz teraz śpiącą, przytuloną
do mojego ramienia. Przeczesałem ręką jej włosy i położyłem się.
Przez całą noc myślałem o tym śnie. O co chodzi? Czy to znaczy, że niedługo
umrę. Co do cholery znaczy „zostało Ci niewiele czasu”. Pięć
tygodni później Claire zmarła w wypadku samochodowym.
Poznałem ją
pewnego dnia na swoim wieczorku autorskim w małej kawiarence artystycznej.
Sześć stolików, przy każdym komplet gości. I nie myślcie, że przyszli
specjalnie dla mnie. Tu nawet w zwykły dzień jest komplet gości, a to za
sprawą najtańszej kawy i pączków w mieście. Przy barze siedziało kilka osób
topiących swoje żale w butelce piwa. Przychodziłem do tej kawiarenki każdego
wieczora, razem ze znajomymi. Ale dopiero pierwszy raz mam tutaj swój
wieczorek autorski. Jedyne co mnie przerażało to obrazy na ścianach. Na
wprost mnie wisiał „Krzyk” Muncha, obraz, który napawa mnie
przerażeniem. Obraz, przez który w dzieciństwie miałem bezsenne noce.
Pozostałe obrazy w kafejce były utrzymane w podobnym nastroju. Ale tylko ten
jeden mnie przerażał. Dlaczego? Czyżby odezwały się odgłosy z
przeszłości?
Gdy przyszła moja kolej usiadłem na krzesełku,
podsunąłem sobie mikrofon i mimowolnie spojrzałem na TEN obraz. Ciarki
przeszły mi po plecach. Spoglądałem to na obraz, to na publikę. Nie wiem ile
czasu to trwało.
- Chcielibyśmy, aby pan zaczął – powiedziała
młoda kobieta, siedząca przy stoliku
vis-a-vis mnie. To była ta
czarnowłosa, niebieskooka piękność, nazwana przez swych rodziców
Claire.
- Oczywiście, przepraszam – powiedziałem lekko
przerażony i z wymuszonym uśmiechem.
Przysunąłem mikrofon bliżej,
otworzyłem tomik wierszy i zacząłem czytać. Za każdym razem, gdy zaczynałem
nowy akapit spoglądałem na Claire. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
Uśmiechała się. Przyszła pora na ostatni wiersz. Patrząc na Claire skleciłem
w głowie szybko kilku linijkowy wiersz o niebieskookiej, czarnowłosej
kobiecie. Recytowałem go patrząc cały czas na nią. Jej twarz się
zarumieniła. Widząc to byłem w siódmym niebie. Gdy skończyłem wszyscy bili
brawo, ale cała moja uwaga skupiona była na adresatce mojego ostatniego
wiersza.
Przy barze zamówiłem piwo. Gdy doszedłem do połowy butelki
czyjaś ręka oparła się na moim ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem JĄ.
-
Cześć. To znaczy dzień dobry.
- Cześć. Jestem Claire Stanfield.
Podobał mi się twój ostatni wiersz.
- Naprawdę? – zapytałem
zdziwiony
- Tak. Tylko, czemu nie ma go w tomiku?
- Nie ma?
-
Tak się składa, że kupiłam tomik wierszy „Nieme Słońce” i nie
pamiętam, aby ten wiersz znajdował się w tomiku. Improwizowałeś?
Nie
wiedziałem co powiedzieć. Stała przede mną kobieta, która nie tylko mi się
podobała, ale jeszcze czyta moje wiersze?
- Napijesz się czegoś? –
zapytałem
- Słucham?
- Przepraszam. Nazywam się Michael Donovan.
Czy masz ochotę na drinka?
- Z przyjemnością.
Siedzieliśmy w barze do
późnej nocy. Powiedziałem jej prawdę o ostatnim wierszu. Bałem się jej
reakcji, ale okazało się, że nie potrzebnie. Piliśmy drinki, rozmawialiśmy.
Okazało się, że mamy sporo cech wspólnych. Mamy tego samego ulubionego
pisarza, reżysera i aktora. Lubimy tych samych malarzy. Podczas któregoś z
kolei drinka powiedziała mi, że panicznie boję się Muncha.
- Skąd
wiesz?
- Widziałam jak na niego patrzyłeś. Napawał Cię
przerażeniem.
Byłem lekko zszokowany jej wypowiedzią. Była to jedyna
osoba, która to zauważyła.
- Masz rację. Jako dziecko miałem
koszmary, gdy przed snem spojrzałem na ten obraz. Dlatego matka musiała go
sprzedać.
- Mieliście w domu Muncha?
- A co w tym dziwnego?
-
Nic. Tylko, że ja, co najwyżej wyniosła bym go na strych, i poczekała aż się
wyprowadzisz, a nie od razu sprzedawała.
Gdy tak mówiła patrzyłem jej
głęboko w oczy. Zaglądałem w ten czysty błękit, przy każdej nadarzającej się
okazji. Później doszło do sytuacji, których zazwyczaj nie robię. Mianowicie:
Nie idę z dziewczyną do łóżka po pierwszej randce. Ale ponieważ żadne z nas
nie traktowało tego jak randki, nie złamałem swoich zasad.
Od
tego czasu spotykaliśmy się codziennie. Codziennie kończyliśmy dzień w ten
sam sposób. Podobało nam się to. Po czterech miesiącach znajomości
poprosiłem ją o rękę. Może to za wcześnie, ale czułem, że dłużej nie
wytrzymam. Wzięliśmy ślub w maju. Była to skromna uroczystość tylko dla
kilku znajomych i dla rodziny. Łącznie około dwustu osób.
Jako cel
naszej podróży poślubnej wybraliśmy Hiszpanię. Kraj, o którym każde z nas
marzyło, ale nie miało dostatecznie dużo pieniędzy na realizację tych
marzeń. Spędziliśmy tam 2 miesiące. Nie było chyba miasta, którego byśmy nie
zwiedzili. Później kupiliśmy mieszkanie na Manhattanie, w którym
mieszkaliśmy przez cztery lata.
Po jej śmierci nie mogłem
znaleźć sobie miejsca w domu. Zastanawiałem się nad jego sprzedażą i kupnem
czegoś mniejszego.
koniec rozdziału pierwszego
Jak na jeden rozdział książki to trochę
mało.... pisz dalej. na razei się nie wypowiadam
Jest już całą napisana, ale jej całej
nie pokaże. Drugi rozdział mogę dać.
Oto on:
Na pogrzeb nie
przyszło wiele osób. Tylko jej rodzice, nasi znajomi i kilka starszych
kobiet, które są na każdym ślubie czy pogrzebie. Po uroczystości poszliśmy
do naszego/mojego mieszkania.
- Brakuje Ci jej? – jej matka
zapytała ze łzami w oczach. Była moją teściową, ale mimo panującej wówczas
mody na dowcipy o teściowych, nie mogłem powiedzieć na nią złego słowa.
Zawsze można było na nią liczyć.
- Bardzo. Cały czas mam nadzieję, że
to tylko zły sen. Mam nadzieje, że wkrótce się obudzę i ujrzę ją obok
siebie.
Nie mogłem powstrzymać łez. Pierwszy raz od pogrzebu rodziców nie
wstydziłem się tego. Nalałem sobie drinka, usiadłem w fotelu i zacząłem
płakać. Przypominałem sobie różne chwile z naszego wspólnego życia.
Jej matka usiadła obok mnie na oparciu. Przytuliła mocno do siebie.
-
Popłacz sobie synku – powiedziała to poczym poczułem, że też zaczyna
płakać.
Po kilku godzinach wszyscy rozeszli się do swoich domów. Ja
zostałem sam w swoim wielkim mieszkaniu na ostatnim piętrze jednego z
nowojorskich drapaczy chmur. Przez kilka następnych nocy nie mogłem zasnąć.
Przed oczyma miałem cały czas twarz Claire. Nagle poczułem strach. Nie wiem
przed czym. Przed oczyma pojawił mi obraz Muncha. Wrzasnąłem. Zacząłem latać
po mieszkaniu. Próbowałem zrobić coś ze sobą, aby twarz znikła. Nic nie
pomagało. Wbiegłem jak szalony do łazienki, zdjąłem ubranie i wbiegłem pod
prysznic. Odkręciłem kurek z wodą i stanąłem wprost pod jej strumieniem.
Twarz nadal była przede mną. Zacząłem krzyczeć. Zwiększyłem strumień wody i
kląkłem w brodziku. Silny strumień wody spływał z mojej głowy.
Następnego dnia rano zadzwoniłem do Julii – mojej przyjaciółki
z czasów szkolnych.
- Słucham? – zabrzmiał dźwięcznie głos w
słuchawce.
- Julia. Cześć, mówi Michael. Nie przeszkadzam?
- Nie.
Co ci jest? Masz jakiś dziwny głos.
- Claire nie żyje –
powiedziałem to powstrzymując się od płaczu
- O mój Boże. Tak mi
przykro. Kiedy pogrzeb? – w jej głosie wyraźnie było słuchać ton
współczucia
- Już po. Jej matka wszystko zorganizowała. Zaprosiła
tylko rodzinę.
- Rozumiem – przez chwilę milczała jakby czekała
na dalszą część mojej wypowiedzi, ale ja nic już nie powiedziałem.
- Może
nie powinnam, ale... może zjadłbyś ze mną lunch?
- Tak. Z
przyjemnością.
Umówiliśmy się na lunch. Prawdę mówiąc nie miałem ochoty
jeść z nią lunchu, ale od dłuższego czasu odczuwałem brak osoby, której
mógłbym się wyżalić i być może opowiedzieć jej o swoich wizjach.
Ubrałem się. Sprzątnąłem łazienkę, która po ostatniej nocy wyglądała jak
wejście na basen. Gdy całe mieszkanie zostało wysprzątane, co zostało
uczynione pierwszy raz od śmierci Claire, wyciągnąłem z szafy swój najlepszy
strój wyjściowy. Był to komplet złożony z luźnych spodni i bluzki z krótkim
rękawkiem. Założyłem do tego swoje czarne wyjściowe buty i udałem się na
lunch.
Lunch jadaliśmy zwykle u Berniny’ego. Była to jedna z
niewielu restauracji w pobliżu, która dania przeznaczone na lunch serwowała
całą dobę. Od bloku, w którym mieszkałem do restauracji było około pół
godziny drogi. Zwykle pokonuję tę odległość oglądając wystawy sklepowe
pobliskich domów handlowych, lecz dziś zrobiłem wyjątek. Wszedłem do ogródka
restauracyjnego i zająłem miejsce przy naszym stałym stoliku.
-
Witam. Podać coś panu? – zapytał kelner. Przyglądałem mu się dłuższą
chwilę, bo wyglądał jak Grucho Marx. W końcu powstrzymując się od śmiechu
poprosiłem o szklankę wody.
Grucho szybko zrealizował moje zamówienie.
Po wypiciu wody spojrzałem na zegarek. Było piętnaście po drugiej. Julia
spóźniała się już piętnaście, a to do niej nie podobne. Zacząłem obawiać się
najgorszego, ale moje obawy przerwał jej radosny głos. Wszyscy siedzący w
ogródku szybko zlokalizowali źródło głosu.
- Cześć Mikey.
Kelner!
- Cześć, o ile wiem to spóźnianie nie leży w twoim
geście.
- Przepraszam, ale właśnie podpisaliśmy kontrakt z Newsweekiem
na nowele Jacobsa.
Zastanawiałem się po co ona mi to mówi. Być może
po to, żeby rozładować panującą smutną atmosferę, ale nie wiedziałem jak
powiedzieć, że nic mnie to nie interesuję. Prawdę mówiąc spotkałem się z
nią, myśląc, że to ja będę pełnił rolę konferansjera. Jednak przypomniawszy
sobie ile musiała wycierpieć podczas naszej znajomości, gdy opowiadałem jej
o różnych sprawach, postanowiłem, przymknąć na to oko i dzielnie wysłuchać.
Skończyła po dziesięciu minutach, silnie podkreślając, że z każdej
sprzedanej książki Jacobsa, będzie miała trzy procent. Kelner, który
podszedł przyjąć ponownie zamówienie przykuł jej uwagę, podobnie jak moją
poprzednio.
- Czym mogę służyć?
Julia popatrzyła najpierw na
niego, potem na mnie. Wciągnęła parę razu głęboko powietrze i zamówiła: dwa
razy sałatkę z owoców morza, dwa razy dietetyczną colę i pieczywa czosnkowe.
Przyzwyczaiłem się już do tego, że to ona składa zamówienie zapraszając mnie
na lunch. Kilka razy usiłowałem zmienić jej decyzję, lecz wtedy spojrzała na
mnie krzywo i odeszła od stolika. Od tego czasu zdaję się na jej łaskę.
- Widziałeś tego kelnera? – zapytała mnie po czym wybuchła salwą
śmiechu. Osoby zajmujące ogródek ponownie spojrzeli na nią i zaczęli mruczeć
coś pod nosem.
- Grucho
- Kto?
- Mówię, że wygląda
jak Grucho Marx. Znasz braci Marx?
- Tak.
Przeszło mi przez myśl, czy
Julia jest świadoma istnienia wynalazku zwanego telewizją. Odkąd ją znam
dzieliła swój czas pomiędzy pracą a obowiązkami domowymi. Jednak, jak znam
Julię do obowiązków domowych, na pewno nie zalicza oglądania telewizji.
Grucho przyniósł zamówione przez nią/nas potrawy. Nie wiele myśląc
zabraliśmy się do konsumpcji.
Nagle nasze milczenie przerwało jej
pytanie.
- Jak to się stało? – patrzyła cały czas w talerz goniąc
po nim krewetkę
- Co? – zapytałem zdziwiony, bo nie wiedziałem o
co jej chodzi. Skończyła referować osiągnięcia Jacobsa i
„Newsweeka” i od tej pory nie rozmawialiśmy na inne tematy. Może
jej pytanie było z tym związane. Może chodziło jej oto jak to się stało, że
nazwałem kelnera Grucho.
- Chodzi mi śmierć Claire.
Westchnąłem.
Przełknąłem kolejną porcję sałatki i spojrzałem na Julię.
- To był
wypadek. Samochodowy. Według protokołu policji, nie zauważyła czerwonego
światła i wleciała prosto pod pędzącego TIR-a. Zginęła na miejscu.
- Jak
się o tym dowiedziałeś?
- Gdy wróciłem z wydawnictwa pod mieszkaniem
czekała policja. Zawieźli mnie do kostnicy i kazali zidentyfikować zwłoki.
Gdy to mówiłem moje oczy zaczęły napełniać się łzami. Julia popatrzyła
na mnie. Dotknęła mojego ramienia i puściła buziaka w powietrze.
-
Przykro mi – powiedziała, po czym szybko spuściła ze mnie
wzrok.
Popatrzyłem przez chwilę na nią i chwyciłem ją za dłoń. Podniosła
twarz. Uśmiechnąłem się do niej.
- Może nie powinnam pytać, ale... jak
tam twoja książka? – zapytała lekko drżącym głosem.
- Jakoś idzie.
Iwan dał mi czas do końca tego miesiąca.
Iwan. Tak nazywaliśmy mojego
wydawcę. Na pierwszy rzut oka był bardzo miłym facetem, ale jak tylko
zamieniło się z nim kilka słów, od razu zmieniało się zdanie. Pewnego dnia,
ktoś wymyślił dla niego przezwisko Iwan Groźny. Tak już zostało.
W drodze powrotnej ponownie podziwiałem wystawy sklepowe. Moją uwagę na
dłużej przykuła wystawa sklepu „4 Men”. Był to jeden z wielu
sklepów w tej dzielnicy oferujący oryginalne ubrania męskie, które wyszły
spod ręki Gucci’ego, Laureint czy Pierre’a Cardin. W oko
„wpadł” mi zestaw złożony z garnituru, spodni, kamizelki i
butów. Wyobrażałem sobie jakbym wyglądał w tym „cudeńku”. Na
ziemie sprowadziła mnie cena tego kompletu. Ponad osiem tysięcy dolarów.
Owszem, mógłbym sobie pozwolić na kupno tego zestawu, ale mam taką naturę,
że kupuję coś co mi się przyda. Ponieważ nie planowałem w najbliższym czasie
żadnych spotkań, a jeden garnitur (co prawda prawie dwuletni) mam w domu.
Odszedłem więc od wystawy i pomaszerowałem do domu.
Dotarcie do
domu zajęło mi około czterdziestu pięciu minut. Na sekretarce miałem nagrane
dwie wiadomości. Pierwsza od Iwana, który przypomina mi o terminie oddania
maszynopisu kolejnej książki. Druga od Julii. Zdziwiłem się. Przed niecałą
godziną skończyliśmy jeść lunch a ona zdążyła już zostawić mi wiadomość na
sekretarce. Odsłuchałem.
- Cześć Michael. Nie gniewaj się, ale
zapomniałam Ci czegoś powiedzieć. Jakbyś znalazł trochę czasu to zadzwoń.
Pozdrawiam Julia.
Czego ona mogła chcieć? Postanowiłem do niej zadzwonić,
ale dopiero wtedy gdy pozałatwiam wszystkie swoje sprawy. Musiałem wziąć
prysznic, pozmywać po wczorajszej kolacji. Zawsze zmywam następnego dnia.
Gdy już miałem to wszystko za sobą usiadłem wygodnie na fotelu i zadzwoniłem
do Julii.
- Słucham?
- Julia. To ja Michael.
Dzwoniłaś?
- Tak. Przepraszam, ale zapomniałam ci powiedzieć przy lunchu.
Przez chwilę zapanowała cisza. Wyglądało na to jakby bała się odezwać.
- Mów – zachęciłem ją
- A więc. Jutro po południu wylatuję
do Wiednia. Może poleciałbyś ze mną?
- Słucham?
- Mam
zarezerwowane dwa bilety do Wiednia.
- A co z moją książką?
-
Tam będziesz miał doskonały klimat do kontynuowania prac. To jak?
- O
której?
- Samolot wylatuje o trzynastej. Musimy być około
dwunastej.
- W porządku. Przyjadę po ciebie o wpół
dwunastej.
Odłożyłem słuchawkę. Muszę przyznać, że się ucieszyłem. Wylot
do Wiednia dobrze mi zrobi. Dokończę tam swoją książkę. Zwiedzę ponownie
miasto. Zapowiada się urocza/przyjemna zabawa. Zacząłem się pakować. Kilka
swetrów, kurtka, bielizna. Cała moja garderoba zmieściła się w dwóch
walizkach. Pomyślałem, że dobrze bym wypadł pojawiając się po Julię w nowym
garniturze. Lecz dziś na odwiedzenie sklepu było już za późno. Zrobię to
jutro przed wyjazdem. Położyłem się więc spać.
Próbowałem
zasnąć, gdy nagle usłyszałem jakiś dziwny hałas pochodzący z łazienki.
Wstałem i skierowałem swoje kroki w kierunku łazienki. Otworzyłem drzwi i
ujrzałem jakąś postać pod prysznicem. Zdziwiłem się. Kto to może być?
Popatrzyłem chwilę. Nagle drzwi od kabiny prysznicowej się otworzyły. Z
wnętrza wydobywała się para. Nagle wyłoniła się kobieca postać. O mój boże.
To była Claire.
- Możesz podać mi ręcznik? – zapytała błagalnym
głosem
Odwróciłem się w kierunku wieszaków, ściągnąłem ręcznik i podałem
jej.
- Proszę.
Wyszła cała z kabiny. Rozwinęła ręcznik i owinęła
się nim. Zamknęła za sobą kabinę, rozczesała ręką włosy i wyszła z łazienki.
Co to wszystko miało znaczyć? Przecież Claire nie żyje. Stanęła na środku
pokoju i odwróciła się w moim kierunku.
- Więc wyjeżdżasz do
Wiednia?
- Tak – powiedziałem lekko przerażony
- Znowu?
-
Jak znowu?
- Nie wygłupiaj się. Myślisz, że o niczym nie wiem?
- O co
Ci chodzi?
Wyrywał się ze mnie paniczny strach. Najchętniej wyskoczyłbym
przez okno, albo uciekłbym z mieszkania i pobiegł jak najdalej, żeby o tym
wszystkim zapomnieć.
- Wiem o wszystkim Michael!
Powiedziała
to z takim przekonaniem, że poczułem się jak dziecko, które coś zbroiło i
bało się konsekwencji swoich następnych wypowiedzi.
- Nie
rozumiem, o czym mówisz. A poza tym, ty nie żyjesz.
- Ale jesteś
spostrzegawczy.
Uśmiechnęła się do mnie, lecz było widać, że jest to
uśmiech wymuszony.
- Wiem po co tam jedziesz. Wiem także o twoich
wcześniejszych wyjazdach.
Zacząłem krzyczeć.
- Nie rozumiem o co ci
chodzi?
- Nie? Pamiętasz dwa lata po naszym ślubie, jak to niby miałeś
spotkanie autorskie w Paryżu?
- No i?
- Wyjechałeś wtedy do
Wiednia. Razem z tą dziwką Julią.
- Nie mów tak o niej!
Ton
mojego głosu wyraźnie się zmienił. Nie mogłem rozmawiać z nią spokojnie.
Darłem się. Kłóciłem się z nią.
- Lecz to nie wszystko.
Odwróciła
się na pięcie i przeszła się po pokoju.
- Australia, Europa. Tam też
mnie zdradzałeś. Rozumiesz. Pieprzyłeś się za moimi plecami. A potem niby
nic, wracałeś do domu, opowiadałeś o swoich niby wieczorkach autorskich i
robiłeś to ze mną.
- Wynoś się stąd.
- Wiedziałam o
wszystkim Michael. Wiedziałam o każdym twoim wybryku.
- To czemu w
takim razie żyłaś ze mną?
W tym samym momencie rozległo się pukanie do
drzwi. Popatrzyłem ostatni raz na Claire i poszedłem otworzyć drzwi. Na
korytarzu stał jeden z sąsiadów z tego pietra.
- Byłbym bardzo
uprzejmy, gdyby zechciał Pan przestać hałasować i dał spać sąsiadom.
Powiedział to z takim tonem, że nie posłuchanie jego prośby, mogłoby
zakończyć, się dla mnie co najmniej nieprzyjemnie. Zamknąłem drzwi. Wróciłem
do pokoju, lecz Claire już tam nie było. Na środku pokoju leżał tylko jej
ręcznik. Mokry. Podniosłem go i powiesiłem w łazience na uchwycie od drzwi
prysznicowych. Wróciłem do łóżka.
Obudziłem się zlany potem.
Usiadłem na łóżku i zacząłem myśleć o swojej nocnej przygodzie z Claire.
Miałem nadzieję, że to był tylko sen. Wstałem i poszedłem do łazienki. Na
uchwycie od drzwi kabiny prysznicowej wisiał ręcznik. Podszedłem bliżej.
Dotknąłem go był wilgotny. Czyżbym oszalał. Przecież Claire nie żyje. Jak w
takim razie mogłem z nią rozmawiać. Nawet gdyby żyła, to jak mogłaby wejść
bezszelestnie do mieszkania. I skąd u licha wiedziała o moich
„wyczynach”.
Wow. Bardzo mi sie podoba.
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/> Pisz dalej, chociażby dla mnie.
Kalamburka
05.03.2004 16:11
Świetne, opowiadanie od pierwszego zdania
spodobało mi sie. Jest inne i osadzone w bardzo w ciekawej rzeczywistości.
Fajnie pisane noi co najważniejsze ciekawe.
Narazie nie mam zastrzeżeń.
Ze zniecierpliwieniem czekam na next parta.
Kasandra Black
05.03.2004 16:31
Przypomina mi to "Amerykańskich
bogów" Neila Gamana. Tzn, ten moment z duchem Claire. To samo było,
czyli tez się coś takiego pojawiło.
A teraz do rzeczy. Błędów nie
zauważyłam. Ciekawie się rozwija, coś nowego po wszystkich fanfickach, w
których są tez i moje, przepełnionych HP i dziką fantastyką.
Hmm... poszukujesz promotora dla książki?
XP
Ale serio - jeżeli masz tego więcej i napisane w taki sam -
niesamowity - sposob, to ja na Twoim miejscu bym się poważnie zastanowił,
czy tego nie zanieść do publikacji.
Więc owszem promotora poszukuję. Dwa
kolejne wydawnictwa mi odmówiły, twierdząc, że treśc książki jest aż nadto
zmyślona i wydumana.
Dla was zrobie wyjątek i zamieszczę tylko pierwszą
część ksiązki (liczy ona sobie trzy części) mającą około 4-5 rozdziałów.
Więcej niestety nie dam. Teraz ładuje trzeci rozdział, a kolejne
potem.
Pozdrawiam.
P.S. Dzięki za wszystkie
wypowiedzi
Rozdział trzeci:
Po Julię przyjechałem zgodnie
z obietnicą o jedenastej trzydzieści. Zgodnie z obietnicą postawioną sobie
przyjechałem w nowym garniturze. Załadowałem walizki Julii do bagażnika i
ruszyliśmy w kierunku lotniska.
- O masz nowy garnitur.
Zauważyła.
Nie było w tym dziwnego. Julia wypatrzy wszystko. Kiwnąłem głową w ramach
odpowiedzi. Nie miałem w tej chwili ochoty do rozmów. Cały czas myślałem o
ostatniej nocy.
- Stało się coś? Wyglądasz jakoś dziwnie.
- Nie
nic. Po prostu się nie wyspałem.
Resztę drogi przemilczeliśmy.
Pomyślałem sobie, że ją kocham. Może nigdy nie okazywałem jej tego w
znaczący sposób, ale kocham ją. Miałem taką teorię, że prawdziwą miłość
można poznać potrafiąc rozmawiać na wspólne tematy i potrafiąc milczeć na
wspólne tematy.
Na lotnisku znaleźliśmy się później niż
założyliśmy. A to wszystko z powodu korków. Wcześniej w ogóle nie braliśmy
nie dogodnień komunikacyjnych pod uwagę. Weszliśmy do środka dwadzieścia po
dwunastej. Cała odprawa trwała około pół godziny.
W samolocie
zajęliśmy swoje miejsca i czekaliśmy na odlot. Dalej milczeliśmy. Julia
wzięła moją rękę i ścisnęła ją.
- Śniła mi się Claire.
-
Co?
- Mówię, że śniła mi się Claire. Kłóciliśmy się. Owinęła się
ręcznikiem. Rano jak wstałem, ręcznik był tam gdzie go odwiesiłem. W dodatku
był wilgotny.
Samolot wystartował.
- W Wiedniu znam doskonałego
psychoanalityka. Umówię Cię z nim.
- Co? Chyba oszalałaś. Mam się radzić
psychiatry.
Julia westchnęła. Ścisnęła moją rękę mocniej.
- To
nie psychiatra. Po za tym on pomógł wielu osobom.
- Co to za jeden.
-
Hans Zimmerman.
- Ten Hans Zimmerman. Ten wariat z telewizji. Opowiem
mu o sobie a w następnym programie usłyszę o idiocie, który w nocy rozmawia
ze swoja zmarła żoną budząc przy tym sąsiadów. Nie licz na to.
- On
gwarantuje prywatność. Poza tym...
Zamilczała przez chwilę.
-
...leczę się u niego od kilku lat i jeszcze ani razu nie wykozystał mojego
faktu w programie.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Leczysz się
u psychia..., psychoanalityka?
- Tak.
- Opowiesz mi o
tym?
Westchnęła kilka razy, po czym zaczęła mówić.
- Ćpałam. Po
śmierci koleżanki się załamałam i postanowiłam zerwać z tym nałogiem. Wtedy
poznałam doktora Zimmermana.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
Zdziwiłem się. Znam ją ponad dwadzieścia lat i dopiero teraz dowiedziałem
się, że była narkomanką. Chciałem przytulić ją do siebie, ale spała. Zawsze
zasypiała w samolocie. Przeczesałem jej włosy dłonią i chwyciłem kolorowe
czasopisma. Przed nami było jeszcze prawie siedem godzin lotu.
-
Podać coś panu? – zapytała stewardessa. Była ona wysoką, dobrze
zbudowaną kobietą. Patrząc na nią miało się wrażenie, że ogląda się występ
kulturystek. Przez chwilę byłem ciekaw czy nie jest ona przypadkiem agentką
ochrony. Możliwe, że na pokładzie był jakiś morderca czy coś w tym stylu, a
po ostatnich zamachach lepiej mieć takich na oku.
- Whisky z
lodem
Odeszła. Tak naprawdę to nie miałem w tej chwili ochoty na alkohol.
Może najdzie mnie za jakiś czas a stewardessy na pewno mają lepszą robotę
niż obsługiwanie niezdecydowanego klienta. Z drugiej jednak strony w końcu
zapłacono za ten bilet i nawet gdybym miał potem wylać drinka to i tak
miałem prawo do jego zamówienia. Nie miałem jednak na myśli dosłownego
wylewania drinka, bo czuł bym tak jakbym wyrzucał pieniądze, które dostałem
od Julii. W końcu to ona zapłaciła za ten bilet.
Wszystkie
czasopisma, włożone do koszyka przed moim fotelem zostały dokładnie
kilkakrotnie przejrzane. W jednym z nich znalazłem artykuł o doktorku z
którym chciała umówić mnie Julia. Artykuł zatytułowany był:
„NAWIEDZONY” i opisywał ludzi dręczonych przez wizje swojej
śmierci. Doktorek opisywał przemiany psychologiczne zachodzące w mózgu i z
łatwością tłumaczył wszystkie przypadki „zachorowań” swoich
pacjentów na psychozę.
DOKTOR HANS ZIMMERMAN ZAPRASZA DO SWOJEGO
NOWOOTWARTEGO GABINETU PSYCHOANALIZY
W WIEDNIU NA STARYM
MIEŚCIE
Wylądowaliśmy w Wiedniu około godziny dwudziestej
„naszego” czasu. Od razu przestawiliśmy sobie zegarki o sześć
godzin w tył. Była więc godzina czternasta.
Z lotniska pojechaliśmy
prosto do hotelu. Kierowca taksówki zapakował nasze walizki do bagażnika i
ruszyliśmy.
- Wiesz co? – zapytałem usiłując przerwać długo
narastające milczenie.
- No?
Powiedziała to z takim
przekąsem/niechęcią, że bałem się iż ją uraziłem tym pytaniem. Może
przeszkodziłem jej w czymś. Kto wie?
- W jednej z gazet w samolocie
znalazłem artykuł o tym psychiatrze
Popatrzyła na mnie jak na osobę,
która przez całe życie uchodziła za niemowę i w końcu wypowiedziała pierwsze
słowo.
- Psychoanalityku! – powiedziała ze złością
-
Dobra, wszystko jedno.
- Nie. Nie wszystko jedno. Temu facetowi
zawdzięczam to, że wyciągnął mnie z nałogu. Gdyby nie on to prawdopodobnie w
ogóle byśmy się nie poznali. Zrozumiałeś?
Pomyślałem sobie jakbym dzisiaj
wyglądał gdybym nie poznał Julii? Co bym dzisiaj robił? Jak wyglądałoby całe
moje dotychczasowe życie gdyby ten PSYCHOANALITYK nie wyciągnął jej z
nałogu?
- Przepraszam!
- I co z tym artykułem?
- Nie
nic. Tak tylko mówię.
- Poważnie?
- Tak.
Skłamałem. Po tym co
od niej usłyszałem, ile dobrego zawdzięcza doktorowi Zimmermanowi
postanowiłem dłużej jej nie drażnić i nie mówić jej o moim odczuciu na temat
artykułu i doktorka. Patrzyłem jeszcze chwilę na jej twarz. Na prawym
policzku miała jeszcze odciśnięty ślad/wzorek od fotela samolotowego. W jej
włosach odbijały się promienie wiedeńskiego słońca. Naprawdę ją
kocham.
Dotarliśmy do hotelu po około czterdziestominutowej jeździe
po mieście. Dostaliśmy pokój na szóstym piętrze. Julia jak zwykle chciała
pokazać, że pieniędzy jej nie brakuje i zarezerwowała pokoje w najdroższym
wiedeńskim hotelu. Za dobę spędzoną w tym miejscu można było spłacić kilka
rat samochodowych w cale nietaniego samochodu. Z jej relacji dowiedziałem
się, że na osiemnastą mamy zarezerwowany stolik w hotelowej
restauracji.
Wspólna kolacja z Julią to to czego było mi trzeba.
Rozpakowaliśmy swoje bagaże i położyliśmy się obok siebie na wygodnym łóżku.
Zapomniałem dodać, że Julia wynajęła apartament dla nowożeńców. Leżeliśmy
obok siebie nie wydając z siebie żadnego odgłosu. To była jedna z naszych
wspólnych cech – mogliśmy leżeć godzinami w łóżku i nawet nie zamienić
ze sobą ani jednego słowa.
- Wiesz na co mam ochotę? – zapytałem
tonem, który od razu nasunął jej odpowiednią odpowiedź.
- Nie
teraz
- Co?
- Słyszałeś.
Co Ona wyprawia? Po raz
pierwszy odkąd się znamy odmówiła mi. Dlaczego? Może tylko się ze mną
droczy? Może chce abym nalegał tak długo aż w końcu odpuści?
- Co
się stało?
- Nic.
Podniosła się z łóżka i podeszła do szafy w której
schowała swoje ciuchy. Wyjęła z niej swoją walizkę. Otworzyła ją i zaczęła
czegoś szukać. Po kilku chwilach poszukiwań wyjęła ze środka jakąś małą
karteczkę, schowała walizkę i podeszła do mnie.
- Trzymaj –
powiedziała jednocześnie wręczając mi tą karteczkę. Popatrzałem na nią i
zauważyłem, że jest wizytówka z wpisaną doktora Hanza Zimmermana. Na drugiej
stronie wpisane czarnym atramentem: 23.VII. godz. 1100
- Idziesz do
niego?
- Nie. Ty idziesz! Jutro na jedenastą. Powiem kierowcy,
żeby Cię jutro zawiózł.
- Ale to nie potrzebne
Zapierałem się
jak tylko mogłem. Nie chciałem mieć nic wspólnego z tym facetem. Owszem
jestem jemu wdzięczny za uratowanie Julii, ale ja świetnie dają sobie radę
bez jego pomocy.
- W porządku. Jak chcesz. Ale wiedz, że nie pójdę z
tobą to łóżka dopóki nie porozmawiasz z doktorem
To był szantaż, a tego
nie lubiłem. Ale jeśli idzie o Julię to jestem gotowy na wszystko.
-
Dobrze.
- Wiedziałam.
Cieszyła się jak małe dziecko. Ja także byłem
zadowolony z tego, że mogłem sprawić jej radość.
- A dzisiaj?
- Co
dzisiaj?
- Czy dzisiaj poszła byś ze mną do łóżka?
- Dopiero po
spotkaniu z doktorem.
O osiemnastej zeszliśmy do restauracji na kolację.
Kelner zaprowadził nas do stolika, podał menu i odszedł. Byłem
przyzwyczajony do tego, że gdy Julia zaprasza na posiłek (a do tej pory
jedynym posiłkiem na jaki mnie zapraszał był lunch), to ona wybiera danie
które jemy. Tym razem było inaczej. Pozwoliła mi samemu wybrać to na co mam
ochotę.
- I nie krępuj się, mam dużo pieniędzy.
Złożyliśmy
zamówienie. Ja: Na przystawkę łódeczki z łososiem, zupę z soczewicy, jagnię
z ziołami, a na deser płonące lody. Ona: Na przystawkę tosty czosnkowe,
zupę-krem z krewetek, królika po meksykańsku i płonące lody. Alkohol wybrała
sama: butelkę najlepszego szampana.
- Szampan?
Spytałem, bo ja
na jej miejscu zamówiłbym wino.
- Tak. Do twojego dania powinno się
pić czerwone wino, do mojego białe. Szampanowi nie robi różnicy czy jest
podawany z jagnięciną czy z dziczyzną.
Julia znana była ze swej
znajomości gastronomii. Jako siedemnastoletnia dziewczynka jej marzeniem
było zostać kucharką, więc zapisała się na prywatny kurs gastronomii i
towaroznawstwa. Jednak podczas kursu jej zainteresowania kilkakrotnie uległy
zmianie. Stanęło na tym, że chciała zostać dziennikarką. Zdawała więc
egzaminy nie do szkoły o profilu gastronomicznym a o profilu dziennikarskim.
I tak dziś jest jedną z najpopularniejszych dziennikarek pracujących dla
kilku najwybitniejszych pism ukazujących się nie tylko na terenie Stanów
Zjednoczonych. Między innymi dla Newsweeka.
Kelner przyniósł
pierwsze dania. Moje nie wyglądało zachwycająco, ale czego można się
spodziewać po talerzu zupy z soczewicy. Jej natomiast miało przyjemny
bladoróżowy kolor. Jednak nie zmienię swojej decyzji. Wszystkie te
„owoce morza” przyprawiają mnie o mdłości. Dlaczego, skoro ich
nigdy nie próbowałem.
- Pyszna. Na kursie robiliśmy taką dla
jaroszy. Na wywarze warzywnym.
- Poważnie?
Drugie dania obydwa
wyglądały bardzo smakowicie. Patrzyłem na Julię, jak zgrabnie posługuje się
sztućcami.
- Lubisz królika?
- Słucham?
- Pytałam, czy
lubisz królika?
- Tak, czemu pytasz?
- Zamawiasz, że tak powiem
„tradycyjne” dania restauracyjne. Mogłeś sobie pozwolić na
trochę ekstrawagancji.
- Wolę wypróbowane rzeczy. Odczuwam lekki
strach przed czymś nowym.
- Biedaczek. Jak ty sobie poradziłeś w
życiu?
- Miałem spore grono przyjaciół.
- Wyręczali Cię w
brudnej robocie?
- Czasami.
Popatrzała na mnie jakbym nie wiem co
powiedział. Przez pierwszych kilka lat swojego życia mieszkałem na
przedmieściach. Tam trzeba było mieć przyjaciół, aby przetrwać.
Przynieśli deser i kolejną butelkę szampana. Deser ten było widać już z
drugiego końca sali. Od razu zabraliśmy się za jedzenie. W połowie czwartej
łyżeczki powiedziała:
- W ogóle nie opowiadałeś o swoim ojcu. Ani
razu.
Uśmiechnąłem się.
- Nie było o czym. Prawie w ogóle go
nie znałem. Przed śmiercią matka powiedziała mi, że zaszła w ciążę przez
przypadek. Że sytuacja wymknęła jej się spod kontroli. Po moim porodzie
przyjechał do nas do domu facet, który powiedział, że to z nim przeżyła te
ekscytującą przygodę. Wprowadził się. Zaczepił się u jakiegoś mechanika
samochodowego. Po paru latach poznał jakąś kobietę od nowego mercedesa i
wyjechał z nią do Argentyny. Pięć lat temu zmarł. Prawdę mówiąc to ani ja
ani moja matka nie mieliśmy pewności czy mówi prawdę, to znaczy czy
rzeczywiście jest moim ojcem. Ciekaw jestem tylko czy byli po ślubie.
-
Jak to? Nie wiesz czy mężczyzna, który podawał się za twojego ojca był twoim
ojcem i nie wiesz czy twoi rodzice byli po ślubie?
- Dokładnie. Ciekawe
no nie? Można by o tym napisać książkę.
- Użyj to w swojej.
-
Czemu?
- Było by ciekawie? A właśnie jaki ma tytuł?
- Nie wiem.
Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.
- Nieme Słońce.
-
Co?
- Mówię, abyś nazwał ją Nieme Słońce. Wykorzystujesz w niej
spore fragmenty z tomika, czemu więc nie nazwać jej tak samo.
- Może
i masz rację, ale co na to Iwan?
- Kto pisze tę książkę? Ty czy
On?
- Ja, ale...
- Żadnego ale. Pomyśl nad tym.
-
Pomyślę.
Udaliśmy się na górę. Myślałem nad tym, co powiedziała
mi przy kolacji. Czy była szczera rada, czy tylko skutek luźnego języka po
„pochłonięciu” sporej jak na jej możliwości ilości alkoholu.
Weszliśmy do pokoju. Julia natychmiast pobiegła do łazienki. Ja skorzystałem
z chwili samotności i położyłem się na łóżku. Po chwili wyszła Julia w
skąpym czarnym, koronkowym stroju. Położyła się obok mnie, dotknęła mojej
ręki. Potem położyła ją na mojej szyi i przesunęła ją niżej. Zatrzymała się
na wysokości pępka.
- Nie. Dzisiaj na to nie licz.
Odkąd się
położyłem leżałem nieruchomo. Czy była to zachęta z jej strony? Coś w stylu
– „Mówię nie, ale jak ładnie poprosisz to ulegnę”. Nic jej
nie odpowiedziałem. Patrzyliśmy sobie cały czas głęboko w oczy.
-
Mówię nie. Ale jak jutro pójdziesz do doktora to przez cała noc będę tylko
twoja.
W porządku. Pójdę. Przez ostatnich kilka godzin mi też zaczęło
zależeć na tym, aby skontaktować się z doktorkiem. Może moje wizje były
objawem jakiejś choroby psychicznej.
- No nie podpuszczaj mnie.
Dzisiaj nic z tego – mówiła dalej przesuwając swoją dłoń
niżej.
Była pijana. Nawet gdyby dawała wyraźne znaki, że tego chce, to ja
i tak bym tego nie zrobił. Dlaczego? Bo to kolejna z moich zasad. Nigdy nie
kocham się z pijaną kobietą. Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki.
Potrzebowałem prysznica. Stając pod prysznicem poczułem na ramieniu czyjś
dotyk. Byłem święcie przekonany, że to Julia. Odwróciłem się.
-
Julia, do jasnej cholery. Czy ty nie rozumiesz, że...
- Że
co?
Claire. To ona stała w tej chwili pod prysznicem tuż obok mnie.
Zaczęła zmywać szampon z włosów, gdy się odwróciła.
- Bo Cię
kochałam. Byłam z tobą Michael bo Cię kochałam. Cały czas miałam nadzieję,
że się zmienisz. Usilnie modliłam się do Boga, aby wysłuchał moich próśb,
ale też ze mnie zakpił. Wiesz jak się czułam Mickey? Jak dziwka. Jak ktoś
kogo masz na jedną noc. Jak dziwka, z którą umawiasz się na jedną noc a
potem wracasz do swej prawdziwej miłości. Czułam się jak szmata.
Wykorzystałeś mnie.
- Kochałem Cię. Zrozum!
- Jeśli w ten
sposób okazywałeś swoją miłość...
- Naprawdę Cię kochałem.
- To
dlaczego do jasnej cholery pieprzyłeś się z innymi. Ja Ci nie wystarczałam?
Chciałeś tam kogoś mieć, trzeba było powiedzieć pojechałabym z tobą.
-
Ale twoja praca.
- Jestem Ci niezmiernie wdzięczna, że z taką dbałością
troszczyłeś się o moją pracę.
Kolejny raz czyjaś ręka zatrzymała się na
moim ramieniu. To była Julia.
- Nic ci nie jest?
- Nie. Już
wychodzę.
Claire już nie było.
Kasandra Black
05.03.2004 18:02
I znowu akcent z Gamana. Żeby to się
nie zdarzało zbyt często.
Coraz ciekawiej. Błędów oczywiscie nie ma.
Czekam z nicierpliwością na nexta. K.B.
ok. teraz moge powiedzieć, że moze być.
fajne, ciekawe. nawet bardzo fajne. nie wiem tylko dlaczego, wydawnictwa
odmówiły takiej fajnej książce...
Też uważam, że fajne. Bardzo mi się
podoba. Widziałam może ze dwa błędy. Dobry styl, lekko się czyta ale zapada
w pamięć. Nie uważam także, aby to były "Gaimanowskie" wstawki i
jak najwięcej takowych
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/>
Jednak rozumiem czemu nie chcą. Nie lubią ryzykować.
Nie tak łatwo wydać książkę bez nazwiska i żadnego doświadczenia. Nie opłaca
się im to. Proponuję autorowi, żeby zaczął od publkacji opowiadań w jakiś
mniejszych czasopismach, potem stopniowo w coraz lepszych a następnie
szturmował wydawnictwa. Ew. wziąć udział i wygrać w jakimś poważnym
literackim konkursie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/>
Szczere powodzenia, wierzę, że kiedyś ci się uda.
Masz potencjał.
Wytrwałości.
Pzdr. Mintir
W sumie to mogę też mieć żal do
Jonathana Carrolla. Czytał fragmenty, podobało mu się. Miał mnie polecić i
dupa...
A propos tych czasopism, do których te opowiadanka to można
prosic o jakieś tytuły, bo się nie orientuję.
Dzięki.
Wiesz... wielu znanych autorów początkowo
publikowało w Playboy'u
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'
/> lub popularnym w stanach Penthous'ie. I niekoniecznie
było to porno
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'
/> jednak nie proponuję ci tego.
Ogólnie zależy to od
konwencji w jakiej chcesz tworzyć, więc od tematyki potekcjalnej gazety. I
na początek wyszukałabym coś we własnej okolicy o mniejszym zasięgu niż np.
Nowa Fantastyka, czyt. gazetę lokalną o danej tematyce.
Jak już
znajdziesz coś takiego to prześlij mi egzemplarz, może być na mój koszt. A i
koniecznie umieść mnie w podziękowaniach, za pomyślunek
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'
/>
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'
/>
Kolejna porcja "Niemego
Słońca"
Rozdział czwarty:
Obudził mnie telefon.
-
Dzieńdobry. Zamawiano budzenie do pokoju 2503 na godzinę dziesiątą?
-
Tak. Dziękuję bardzo.
To była obsługa hotelowa. Przed pójściem spać
poprosiłem ich, żeby obudzili mnie o dziesiątej. Wstałem. Poszedłem do
łazienki i tam się przebrałem. Nie wiedziałem o której muszę wyjść, żeby na
wpół dwunastej na Stare Miasto. Podszedłem do szafki nocnej, wyjąłem z niej
karteczkę i zacząłem pisać:
DZIEŃDOBRY KOCHANIE.
POJECHAŁEM DO
DOKTORA ZIMMERMANA.
POSTARAM SIĘ WRÓCIĆ JAK NAJSZYBCIEJ.
NIE JEDZ
BEZE MNIE OBIADU.
CAŁUJĘ – MICHAEL
Wyszedłem przed
hotel. Na postoju stała tylko jedna taksówka. Ciekawe co by było, gdyby
kilka osób musiało się nagle dostać na drugi koniec Wiednia, gdy przed
hotelem stoi tylko jedna taksówka. Wsiadłem do środka. Wnętrze nie różniło
się niczym specjalnym od innych europejskich taksówek. Niezatarte wrażenie
zrobiły na mnie londyńskie taksówki. Osobliwy wygląd. Przytulne wnętrze. Nie
to, że ta taksówka jest obskurna, ale wolałbym jednak to londyńskie
cacko.
- Na Stare Miasto proszę.
Nie bardzo wiedziałem, czy facet
rozumie po angielsku, ale skoro ruszył z miejsca to znaczy, że chyba tak. Po
drodze oglądałem uroki architektoniczne tego miasta. To wspaniałe. Stare
budownictwa mające w sobie tyle nowoczesności.
- Pan
obcy?
Taksówkarz. Odezwał się łamaną angielszczyzną.
- Tak.
-
Można wiedzieć skąd?
- Nowy Jork.
- Ooo. Nowy Jork to bardzo
ładne miasto.
- Był tam pan?
Pokręcił głową, po czym spojrzał w
lusterko.
- Nie. Widziałem w telewizji.
Koniec. Dotarliśmy na miejsce
w niecałe pół godziny. Zapłaciłem facetowi i wysiadłem.
Zrobiłem kilka kroków, żeby zorientować w jakim dokładnie miejscu jestem. Za
małym straganem z warzywami zobaczyłem szyld.
Dr. Hanz
Zimmerman
Psychoanalityk
Poszedłem więc w kierunku szyldu. Po
drodze spojrzałem na zegarek. Do spotkania miałem jeszcze dziesięć minut. Po
krótkim spacerze dotarłem przed stary blok z otwartą bramą. Wszedłem więc do
środka. Znaki informacyjne prowadziły do gabinetu doktora. Było to na
pierwszym piętrze. Ostrożnie podszedłem do drzwi. Wysunąłem palec i
zadzwoniłem. Nie minęło nawet pięć sekund jak starszy, siwawy mężczyzna
otworzył mi drzwi. Wszedłem do środka. Z przedpokoju wyglądało to na zwykłe
mieszkanie. Miałem taki nałóg, że lubię rozglądać się po mieszkaniu do
którego wejdę pierwszy raz.
- Pan Donovan jak sądzę?
Donovan
wypowiedział przez twarde W. Donowan. Tego nie lubiłem.
- DONOBAN. V
czytamy jako B.
- Hiszpan?
- Matka pochodzi z Hiszpanii.
-
Jak się czuje?
- Jak na osobę nieżyjącą od trzech lat to całkiem
nieźle.
- Przepraszam. Nie wiedziałem.
Facet cały czas mówił.
Skierował mnie do pokoju znajdującego się naprzeciwko wejścia. Był to jego
gabinet. Urządzony był jak filmach. Duże biurko pod oknem a w przeciwległym
końcu pokoju leżanka i jego fotel.
- Proszę. Niech pan
wejdzie.
Wszedłem. Rozejrzałem się dookoła. Białe ściany i nic po za
biurkiem i siedziskami.
- Pan się położy.
Zdjąłem marynarkę,
powiesiłem ją na wieszaku za drzwiami i położyłem się.
- Proszę
zacząć.
- Słucham?
- Widzę, że nie jest pan do mnie przyjaźnie
nastawiony.
- Do wszystkich lekarzy odnoszę się tak samo.
-
Ale ja odczuwam specjalny rodzaj agresji. Proszę się rozluźnić.
Wziąłem
kilka głębokich oddechów i rozpiąłem pierwszy guzik koszuli.
- Co
panu dolega?
Spojrzałem na niego. Z twarzy wydawał się nawet przyjazny.
Ale skoro Julia go zachwalała to chyba nie jest taki zły.
- Rozmawiałem
ze swoją żoną. Martwą żoną.
- To jeszcze nic dziwnego. Wiele osób
rozmawia ze swoimi zmarłymi bliskimi.
- Ale to wyglądało inaczej.
Wieczorem obudziły mnie szumy z łazienki. Wszedłem tam i zobaczyłem pod
prysznicem swoją żonę. Podałem jej ręcznik. Owinęła się nim i zaczęliśmy się
kłócić.
Cały czas coś zapisywał.
- Proszę kontynuować.
-
Kłóciliśmy się. Powiedziała, że wie, że ją zdradzałem.
- A zdradzał
ją pan?
- Tak.
- Znała wszystkie, że tak powiem terminy mojej
zdrady. Miejsca w jakich TO robiłem.
- Jak zginęła.
- W
wypadku samochodowym.
- Kiedy ostatni raz pan ją widział?
-
Wczoraj wieczorem. Też pod prysznicem.
- Czy to co mówiła to była
prawda.
- Tak. Podała dokładne miejsca i w ogóle.
- Czuł się pan
winny za jej śmierć?
- Tak.
Miałem tego dość. Czułem się jak
na jakimś egzaminie. Nie chciałem żeby żona mnie więcej nawiedzała, ale nie
chciałem też powiedzieć na nią złego słowa.
- Mogę o coś
zapytać?
Teraz ja chciałem go o coś spytać. Popatrzył na mnie jakbym był
pierwszą osobą, która odważyła o cos spytać podczas sesji.
-
Słucham.
- Wierzy pan w Doppelgeniery?
- Tak.
- Czy
myśli pan, że ona to...
- Doppelgenier? To raczej niemożliwe. Nauka
dowodzi ich istnieniu, ale aby doppelgenier żył musi też żyć jego cielesny
odpowiednik.
- Jest pan pewien
- Tak.
- A te
zwidy?
- Według mnie to obwinianie się za śmierć żony. Podświadomie
czuje się pan winny śmierci i próbuje pan się przyznać to wszystkich błędów
aby mieć święty spokój.
- A te wizje? A mokry ręcznik?
-
Nauka dowodzi materializacji. Pod wpływem silnych impulsów nerwowych może
dojść do materializacji przedmiotu.
- To znaczy?
- Tak bardzo
uwierzył pan w to, że żona pana odwiedziła i użyła ręcznika, że
zmaterializował pan ten ręcznik.
- Ma pan mnie za idiotę.
- Jest
pan dopiero w pierwszym z czterech stadiów, jak pan to nazywa zidiocenia.
Nauka dowodzi, że...
- Gówno mnie to obchodzi czego dowodzi nauka.
Więc jestem czubkiem?
- Już panu mówiłem, że...
- Wychodzę. I
niech pan nie liczy, że zapłacę za wizytę.
- Wszystko już
uregulowane.
Wyszedłem. Zły. Jestem zły. Aby dojść do tego, czego się
dowiedziałem nie potrzebowałem tej wizyty.
Przed wejściem do
gabinetu, chciałem wracając zwiedzić parę miejsc, ale byłem tak
zdenerwowany, że odechciało mi się wszystkiego.
Wszedłem do pierwszej
brzegu taksówki. Poprosiłem o zawiezienie mnie do hotelu. Przez całą drogę
myślałem nad diagnozą. Uznałem, że najlepszym „lekarstwem”
będzie kieliszek czegoś mocniejszego.
Opuściłem taksówkę i
wszedłem do hotelu.
- Dzieńdobry panie Donovan.
Portier.
Minąłem go nie odpowiadając mu ani słowa. Wszedłem szybko do hotelowego
baru, podszedłem do lady i zamówiłem szklaneczkę whisky z lodem.
- -
Widzę, że nie w humorze? – zapytał barman. Był to facet niski i gruby.
Do co u niego nie poszło w górę rozlało się na boki.
- Jak pan na
to wpadł?
- Trudno nie poznać. Mina jakby kot panu
nasrał...
Dokończyłem szklaneczkę po czym dałem ją barmanowi. Dałem znak
żeby nalał jeszcze raz.
- ...i szklaneczka czegoś mocniejszego.
-
Z taką dedukcją mógłby pan pracować w policji.
Barman popatrzył się na
mnie „kątem oka” po czym odszedł. Chyba za bardzo dałem mu do
zrozumienia, że nie chcę z nim rozmawiać.
Po kilku szklaneczkach
poczułem się śpiący i coraz bardziej wkurzony. Poprosiłem o kolejną
szklaneczkę.
- Uważam, że powinien pan przystopować.
- O
ile dobrze się orientuje to nie płacą panu za dawanie dobrych rad tylko za
realizowanie zamówień klientów.
Dostałem szklaneczkę. Nie pamiętam, która
szklanka to była. Przybliżyłem ją do ust, gdy nagle coś dotknęło mojego
ramienia. Nie miałem podnieść głowy i sprawdzić kto to. Wiem tylko tyle, że
osoba ta usiadła obok mnie i położyła rękę na lewym ramieniu.
-
Myślę, że już czas iść
To była Julia. Jej głos nie wskazywał „stanu
ogólnego zadowolenia”, wręcz przeciwnie – była zła.
-
Zostaw mnie!
Nie chciałem, żeby patrzyła na mnie w takim stanie.
- Idziemy. Poza tym jestem głodna. Czekałam z jedzeniem tak jak
chciałeś.
- Co?
Łapałem tylko co niektóre jej słowa, a było ich za
mało żeby ułożyć z nich sensowne zdanie. Wyjęła z kieszeni portfel i dała
zwitek banknotów barmanowi. Potem chwyciła mnie pod ramię i podniosła z
krzesła. Kilka minut później znaleźliśmy się w naszym pokoju.
Nie widzę w tym opowiadaniu nic
specjalnego.
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/blink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='blink.gif'
/> Masa błędów, szczególnie powtórzeń, mało opisów i jak dla
mnie troche za szybka akcja. Fabuła też super-duper-hiper-extra-i-w-ogóle
nie jest. Ale wrzuć coś jeszcze.
Wiesz Agrado, ludzie z reguły są głupi
(poza pewnymi wyjątkami, oczywiście). Ich głupota sprawia, że nie chcą tego
wydać. Mnie się bardzo podoba.
A z tymi czasopismami to niezły
pomysł. Spróbuj, ja trzymam kciuki.
Kolejna porcja "Niemego
Słońca"
Rozdział Piąty:
Obudziłem się z potwornym
bólem głowy. Delikatnie się odwróciłem. Szum pościeli sprawiał ogromny
hałas. Nie wiem jak wytrzymam dzisiejszy dzień. Obok mnie leżała Julia. Na
szczęście nie chrapała.
Podniosłem się z łóżka i poszedłem
do łazienki. Z apteczki wyjąłem opakowanie Aspiryny i rozpuściłem dwie
tabletki. Wypiłem je „duszkiem”. Postanowiłem nie kłaść się
ponownie, więc umyłem się i przeprałem w codzienne ciuchy. Gdy wyszedłem z
łazienki usiadłem obok Julia z boku łóżka. Popatrzałem na nią. Było mi jej
żal. Żal, że „miała okazję” widzieć mnie w takiej sytuacji jak
wczorajsza.
- Hej – powiedziała cichutko i odwróciła się w
moim kierunku
- Hej – odpowiedziałem i wstałem z
łóżka
Claire popatrzała przez chwilę na mnie, poczym wstała. Może to
dziwne, ale dopiero zauważyłem, że całą dzisiejszą noc przespała nago.
Wstała nie owinąwszy się nawet prześcieradłem.
- Jak się dziś
czujemy? – stanęła przede mną i zaczęła mnie całować. Przez chwilę
przystałem na taki rozwój wydarzeń, jednak po kilkunastu sekundach ogłosiłem
„stan ogólnego niezadowolenia” wyzwalając się z jej
uścisku.
- Niespecjalnie. Łeb mi pęka i chce mi się rzygać.
Odszedłem od niej kilka kroków. Odsunąłem zasłonę przy oknie i
spojrzałem na krajobraz. Po raz pierwszy odkąd tu przyjechaliśmy zobaczyłem
jaki cudowny widok nas otacza. Przede mną rozpościerały się góry. Widać było
wysokie, pokryte śniegiem wzniesienia. Pomyślałem sobie, że cudownie było by
tam pojechać. Owszem, ale nie dzisiaj. Dzisiaj mam zamiar odpocząć.
Claire ubrała się.
- Zaraz wracam – powiedziała wychodząc z pokoju.
Nawet nie zdążyłem się odwrócić i spojrzeć w co się ubrała. Odszedłem od
okna i położyłem się z powrotem na łóżku. Założyłem ręce za głowę i zacząłem
rozmyślać. Po co ja tu w ogóle przyjechałem. Miałem pracować nad książką a
kolejny dzień nic nie robię. Dzisiaj jestem przynajmniej usprawiedliwiony,
ale poprzednie wolne popołudnia, czy wieczory mogłem poświęcić na napisanie
chociaż kilku zdań. Iwan mnie zabije. Niedługo mija termin oddania
maszynopisu a ja mam dopiero kilka stron.
Wstałem i podszedłem do
stolika z telefonem. Podniosłem słuchawkę i od razu zostałem połączony z
recepcją.
- Recepcja. Carl Munrich. W czym mogę pomóc?
- Dzieńdobry.
Proszę mnie połączyć z Nowym Jorkiem, numer 554-3759.
- Już
łączę.
Postanowiłem zadzwonić do siebie i sprawdzić czy nikt nie zostawił
wiadomości na sekretarce. Po chwili ciszy usłyszałem w słuchawce.
- Tu
mieszkanie Michaela Donovana. W tej chwili nie ma mnie w domu. Po sygnale
zostaw wiadomość i numer telefonu. Oddzwonię.
Wcisnąłem odpowiedni
przycisk na klawiaturze telefonu.
- Masz osiem nowych wiadomości.
Wciśnij „1” aby odsłuchać.
Postępowałem zgodnie z
poleceniami.
- Pierwsza: Cześć Mickey. Masz przesrane. Za kilka dni
mija termin a ty...
Wcisnąłem ponownie przycisk.
- Druga: Gdzie
jesteś. Może byś tak...
Trzecia, czwarta, piąta i tak dalej. Wszystkie
od tej samej osoby. Od Iwana. Pewnie jest niespokojny. Za kilka dni mija
termin dostarczenia przeze mnie maszynopisu, a mnie nie ma w kraju.
Odłożyłem słuchawkę i podniosłem ją ponownie, aby połączyć się
recepcją.
- Recepcja. Carl..
- Dzieńdobry. Proszę mnie połączyć z
wypożyczalnią samochodów.
- Hotelową czy jakąś na mieście?
-
Hotelową.
- Łączę.
Trwało to niemiłosiernie długo. Już miałem zamiar
się rozłączyć gdy usłyszałem głos w słuchawce.
-
„Rent’a’Car” w czym mogę pomóc?
-
Dzieńdobry. Chciałbym wypożyczyć samochód na jutrzejszy dzień.
- Jaka
marka pana interesuje?
- Mercedes 300 SL.
- To jeden z
droższych...
- Nie obchodzi mnie to.
- Tak jest.
Podprowadzimy samochód na parking około godziny 1200. Pana nazwisko?
-
Donovan. Michael Donovan.
- Zostawimy kluczyki w recepcji.
-
Dziękuję.
Samochód już mam. Do szczęścia potrzebuję tylko jakiegoś
przytulnego zakątka w górach. Ponownie połączyłem się z recepcją.
-
Proszę o połączenie z Ośrodkiem Wypoczynkowym „Holiday”
Tym
razem trwało to niewiarygodnie krótko.
- „Holiday”.
Słucham.
- Moje nazwisko Donovan. Chciałbym zarezerwować domek na
jutrzejszy dzień.
- Nie ma sprawy. Zapraszamy jutro od 1600.
Gdy
odkładałem słuchawkę do pokoju weszła Julia. Miała w ręku mały notesik.
Zamknęła drzwi.
- Gdzie dzwoniłeś?
Zapytała w ogóle na mnie
patrząc.
- Nigdzie. A gdzie ty byłaś?
- Nigdzie.
Kłamałem.
Obydwoje kłamaliśmy. Co ona przede mną chowała. Nie chciała powiedzieć bo
się czegoś bała? Bo ja jej nie odpowiedziałem?
- Robisz coś
jutro?
Pytając wszedłem do łazienki. Malowała sobie usta. Miałem
wrażenie, że była to ta sama szminka, którą dostała ode mnie na swoje
dwudzieste dziewiąte urodziny. Jednak od tamtego dnia minęło już sporo
czasu, nie mogło więc to być możliwe.
- Że co?
- Pytam czy
masz na jutro jakieś plany?
- Upiłeś się czy co?
Spojrzała na
mnie po chwili ze wzrokiem jakby wiedziała, że popełniła gafę. Wyszedłem z
łazienki i położyłem się na łóżku.
- Chyba się nie obraziłeś?
Usiadła
obok i zaczęła głaskać moje włosy.
- Pytałem tylko...
- Nie. Nic
jutro nie robię. Można wiedzieć czemu pytasz?
- Mam na jutro plany.
Chcę żebyś mi w nich towarzyszyła.
Spojrzała na mnie i położyła się obok.
- Jakie?
- Co powiesz na szybki samochód, domek w górach?
-
Żartujesz?
Ogarnęło mnie zadowolenie. Zawsze ogarnia mnie zadowolenie
gdy sprawić radość bliskiej/ukochanej osobie. Julia przysunęła się bliżej
mnie. Położyła mi ręce na brzuchu i zaczęła mnie drapać. Starałam się ukryć
fakt, że jestem na kacu i boli mnie głowa. Nie udało się jednak. Julia
zrozumiawszy, że każdy głośniejszy odgłos sprawia mi ból przestała mówić.
Nadal jednak jej ręce wędrowały po moim ciele. Mógłbym z nią tak leżeć
godzinami. Nic nie mówić, leżeć plackiem patrząc w sufit z rękoma na ślepo
wędrującymi po naszych ciałach. W tym dniu nie wstaliśmy nawet na obiad. Po
kilku następnych godzinach poczuliśmy jednak głód i zamówiliśmy kolację do
pokoju.
Następnego ranka zbudziła mnie Julia. Trzymała w
ręku słuchawkę telefonu. Dała mi znak, że to do mnie. Czy już nawet podczas
„urlopu” człowiek nie może mieć chwili spokoju. Wstałem i
podszedłem do telefonu.
- Słucham – powiedziałem starając się
ukryć złość
- Michael, co ty do cholery wyprawiasz? Teraz Ci się
na odpoczynek zebrało?
- Iwan...
- Prosiłem, żebyś mnie tak nie
nazywał. Co ty robisz w Wiedniu?
- Piszę książkę, a co innego mógłbym
robić?
- Prześlij mi ją faksem.
- Co?
- Faksem.
Jesteś świadom istnienia wynalazku zwanego FAKS.
To jego typowe
poczucie humoru. Naoglądał się filmów i myśli, że jest śmieszny. Nikt jednak
nie śmiał się z jego dowcipów. Nikt normalny, chyba, że ktoś starał się o
pracę, wtedy śmiech z jego dowcipów był obowiązkowy.
- Nie chodzi
mi o to. Jeszcze nie skończyłem i w ogóle.
- To prześlij to co
dopisałeś.
Odłożyłem słuchawkę. Nie miałem zamiaru dłużej go słuchać
zwłaszcza, że obudził mnie o zbyt wczesnej jak o mnie chodzi porze.
-
Iwan?
- Tak. Pójdę się ubrać.
Wszedłem do łazienki. Siedziałem
tam dłużej niż zwykle. Po wyjściu pocałowałem Julię i powiedziałem jej, że
zaraz wracam. Zjechałem windą na parter. Podszedłem do recepcji.
-
Dzień dobry. Są dla mnie jakieś wiadomości?
Recepcjonista poszedł na
chwilę na zaplecze. Wrócił z kopertą w ręku.
- To dla
pana.
Wziąłem i podziękowałem mu. Zajrzałem do środka. Były to
kluczyki i karteczka z napisem: 13B. Pewnie chodzi o numer miejsca
parkingowego. Zszedłem więc na parking i zacząłem szukać. Zajęło mi trochę
czasu. Na pewno znacie ten fakt: szukacie czegoś i znajdujecie w ostatnim
miejscu jakie sprawdzacie. Tak też było w tym przypadku. Stał tam czerwony,
lśniący Mercedes 300 SL. Cabrio . Wsiadłem do środka. Przekręciłem kluczyk w
stacyjce i ruszyłem do przodu. Nie byłem miłośnikiem samochodów jednak
odgłos silnika tego cudeńka był jak muzyka dla moich uszu.
Ruszyłem do przodu. Wyjechałem z parkingu i podążyłem w kierunku starszej
części miasta. Robiłem kółeczka dookoła miasta. Z takim samochodem mógłbym
poderwać każdą kobietę w tym i nie tylko w tym mieście. Gdy miałem zamiar
wracać spojrzałem na wskaźnik benzyny. Brakowało jej trochę. Pojechałem
zatem w kierunku stacji benzynowej.
- Witam pana, panie
Donovan.
Kobiecy głos. Delikatnie odwróciłem się w kierunku siedzenia dla
pasażera i zauważyłem na siedzeniu Claire. Jej długie blond włosy rozwiewane
były przez wiatr.
- Co ty tu u licha robisz?
- Spokojnie bo straci
pan panowanie nad samochodem.
- Nie mów tak do mnie.
- O
Boże. Ostatnio kazałeś mi się zamknąć a teraz mam do Ciebie mówić.
Nic
nie odpowiedziałem. Patrzyłem przed siebie i szukałem jakiejś stacji
benzynowej.
- Brzydko potraktowałeś tego lekarza.
- Ten
lekarz to idiota.
- Czy każdy kto mówi tobie prawdę prosto w oczy jest
idiotą Mickey.
- Nie, ale...
- Wiedziałam. Ty zawsze miałeś
jakieś ale.
W pobliżu pojawiła się stacja benzynowa. Podjechałem pod
dystrybutor.
- Dzień dobry. Nazywam się Kyle. Mogę w czymś państwu
pomóc?
- Tak. Do pełna proszę.
Odwróciłem się w kierunku Claire.
Układała włosy patrząc w lusterko.
- Czego ty tak właściwie ode mnie
chcesz?
Popatrzyła na mnie jakbym to ja nagle jej się pokazał.
- Ja
niczego. To ty mnie potrzebujesz.
- Co?
Nie odzywała się. Dopiero
przed zjazdem na hotelowy parking odwróciła się z powrotem do mnie.
-
Materializacja.
- Powtórz.
- Proszę powtórz. Nie masz za grosz
wychowania.
- Proszę powtórz.
Byłem zły. Najpierw rano budzi
mnie idiota z wydawnictwa a teraz ona wtyka mi, że to ja jej
potrzebuję.
- Materializacja. Materializacja.
Koniec.
Zniknęła równie nagle jak się pojawiła. Lekko roztrzęsiony zjechałem na
parking i poszedłem do pokoju po Julię. Przez to wszystko nie pamiętam nawet
czy zamknąłem samochód. Miałem zamiar powiedzieć o wszystkim Julii. W końcu
miałem na to jakiś dowód. Kyle. Facet ze stacji benzynowej. On widział mnie
razem z Claire. W przeciwnym wypadku nie powiedziałby: w czym mogę PAŃSTWU
pomóc. W końcu miałem dowód. Dowód na to, że nie ogłupiałem. Tylko co
Claire miała na myśli mówiąc, że to ja jej potrzebuję?
Zeszliśmy z
Julią do samochodu. Od wyjścia z pokoju nie powiedziałem do niej ani słowa,
a to do mnie nie podobne.
- Stało się coś? – zapytała
- Nie.
Skąd Ci to przyszło do głowy?
Ruszyliśmy. Jechałem w kierunku stacji
benzynowej. Tej samej na której byliśmy niedawno z Claire.
-
Wyglądasz jakoś dziwnie.
- Wydaje Ci się.
Popatrzała na mnie i
odwróciła się w kierunku okna. Nie byłem dla niej przyjemny. Może to
wszystko przez to, że byłem zły. Z drugiej jednak strony nie powinienem
wyładowywać swojej złości na Julii. Ona nie jest niczemu winna. Odwróciła
się ponownie w moim kierunku.
- Dokąd mnie wieziesz?
-
Niespodzianka.
Uśmiechnęła się lekko.
- Super.
Po kilku chwilach
wjechaliśmy na stację. Tą na której byłem przed chwilą.
Zaraz po
zatrzymaniu samochodu podszedł do nas pracownik obsługi.
- Witam. W
czym mogę pomóc?
- Chciałbym rozmawiać z Kyle’em.
- Nie
rozumiem. – Popatrzył najpierw na mnie a potem na Julię jakby chciałby
jej powiedzieć, że siedzi obok jakiegoś idioty.
- Chciałbym rozmawiać
z Kyle’em. Pracuje tutaj. Obsługiwał mnie kilka minut
temu.
Facet podrapał się po brodzie, potem zmarszczył brwi i
powiedział:
- Przykro mi, ale żaden Kyle tutaj nie pracuje.
-
Jak to?
- Tak. Znam wszystkich pracowników i nie przypominam sobie,
aby pracował tu jakiś Kyle.
- Aha. Dziękuję.
Ruszyłem. Byłem
jeszcze bardziej zły niż poprzednio.
- Dowiem się o co chodzi?
-
O nic.
Odpowiedziałem jej beznamiętnie.
- Zatrzymaj samochód.
-
Co?
- Zatrzymaj samochód. Jak załatwisz swoje sprawy, o których
nie mam prawa wiedzieć to po mnie przyjedziesz.
- To nie tak.
Przez
to wszystko przejechałem na czerwonym świetle. Nie wiedziałem czy mogę jej
powiedzieć co mnie dręczy. Jednak i tak pewnie wkrótce będzie wiedziała
więcej ode mnie. No cóż. Raz kozie śmierć.
- Chodzi o Claire.
-
Mogłam się spodziewać.
- Widziałem ją rano. Jak robiłem jazdę próbną
pojawiła się w moim samochodzie. Była też w samochodzie jak byłem na stacji
benzynowej. Wtedy właśnie obsługiwał nas Kyle.
- A teraz go nie
ma.
- Właśnie. Coraz bardziej zaczynam się bać. Boję się nie tego,
że mnie nawiedza, ale tego, że jak tak dalej pójdzie to za kilka miesięcy
trafię do wariatkowa. I jak to będzie wyglądało. Już widzę te nagłówki:
MICHAEL DONOVAN AUTOR POCZYTNYCH POWIEŚCI ZAMKNIĘTY W WARIATKOWIE
-
Nie wygłupiaj się.
- Nie wygłupiam się. Jestem nadzwyczaj poważny! -
wrzasnąłem
Zamilkła. Jechaliśmy dalej. Do celu naszej wędrówki zostało
jeszcze około godziny drogi. Bałem się, że nie odezwie się do kresu
podróży.
Moje przewidywania się spełniły. Claire nie odezwała
się do mnie do końca. Wydusiła coś z siebie dopiero w momencie, gdy
podjechaliśmy pod domek, w którym mieliśmy spędzić trochę czasu. Zrozumiałem
tylko: Cudny.
Rozpakowanie bagaży zajęło nam kilkanaście minut. W
zasadzie nie było to tradycyjne rozpakowanie. To znaczy: Normalny człowiek
rozpakowuje walizki i składa i/lub chowa je do szafy. My wyjęliśmy wszystko
z walizek i wrzuciliśmy do szafy. Powtarzam do szafy, bo w całym domku była
tylko jedna szafa. Jeśli chodzi o mnie to było w niej zdecydowanie mało
miejsca. Dla Normalnych ludzi miejsca pewnie było aż nadto. Jednak brak
dodatkowej szafy rekompensowało duże łóżko w sypialni. Bez problemu
zmieściłaby się na nim cała czteroosobowa rodzina. Gdy się rozpakowaliśmy
spojrzałem na zegarek. Była siedemnasta. Postanowiłem przeprosić Claire i
zrobić jej niespodziankę. Wszedłem do kuchni i chwyciłem za patelnię.
Spojrzałem potem do lodówki i... i nic w niej nie znalazłem.
-
Kochanie!
Nie odpowiedziała. Teraz nie miałem wątpliwości, że jest na
mnie zła. Znałem jednak jej słabą stronę. Julia jest miłośniczką kuchni
śródziemnomorskiej.
Wyszedłem więc i pojechałem do najbliższego
sklepu. Był dalej niż mogłem sobie wyobrazić. Jednak w końcu dojechałem. Był
jeden z tych średniej wielkości supermarketów. Wszedłem do środka, chwyciłem
za koszyk i ruszyłem na podbój sklepu. Ładowałem do koszyka to co mi się
podobało i co było (miejmy nadzieję) potrzebne. W sklepach traciłem poczucie
czasu, ale mimo wszystko zdziwiłem się gdy dowiedziałem się, że jest już po
dziewiętnastej. Podszedłem więc szybko do kasy. Była to jedyna kasa przy
której nie było kolejki. Jakby specjalnie przygotowana na moją wizytę.
Kasjerka obsłużyła mnie szybko i sprawnie. Zapłaciłem kartą. Zawsze tak
robię. Nigdy nie noszę przy sobie pieniędzy. W razie kradzieży czy coś to
wystarczy zadzwonić do banku i blokują kartę.
Wychodząc ze sklepu
usłyszałem silne nawoływanie.
- Michale, Michael.
Rozejrzałem się
dookoła, lecz nikogo nie zauważyłem. Ruszyłem więc ponownie w stronę
samochodu.
- Michael. Tu!
Rozejrzałem się raz jeszcze. Za rogiem
sklepu stała jakaś postać. Nie widziałem dokładnie twarzy. Podszedłem lekko
speszony. Gdy doszedłem do krawędzi postać szarpnęła mnie za koszulę i
pociągnęła w swoją stronę. Upuściłem przez to wszystkie zakupy.
- Co
jest do...
- Nic nie mów.
- Doktor Zimmerman? To pan?
-
Cicho. Musisz o czymś wiedzieć, a to był jedyny sposób, aby Ciebie
dorwać.
- O co chodzi?
W tym samym momencie na parking sklepu
wjechała duża furgonetka. Nie zatrzymała się na żadnym miejscu wyznaczonym
do parkowania tylko parła do przodu. Prosto na nas.
- Niech pan
przyjdzie jutro do mojego gabinetu. Koniecznie.
Uciekł. Biegł przed
siebie. Furgonetka przejechała obok mnie. Z okna kierowcy spojrzała na mnie
jakaś dziwna twarz. Mógłbym przysiąc, że już ją gdzieś widziałem.
Pozbierałem zakupy i wróciłem do samochodu. Gdy dotarłem na miejsce było już
po dwudziestej. Wszedłem z zakupami i wpadła na mnie Julia.
-
Gdzie byłeś?
- Już nie jesteś na mnie zła?
- Jestem, ale
nie oznacza to, że przestanę się o Ciebie martwić. Wciąż Cię
kocham.
Zarumieniłem się.
- Byłem w sklepie. Postanowiłem zrobić
Ci niespodziankę.
- Wyjściem do sklepu?
- Nie.
Kolacją.
Zaniosłem zakupy do kuchni i wziąłem się do roboty. Julia
towarzyszyła mi w kuchni jednak nie odezwała się ani razu. Patrzyła za to
uważnie na moje ręce i uśmiechała się pod nosem.
Całość
zajęła mi około pół godziny.
Hmm...fabuła OK , lecz pełno , pełno
błędów. Różne literówki , stylistyka , itd..
Kalamburka
08.03.2004 17:28
Mimo kilku błędów opowiadanie nadal
bardzo mi się podoba.
Ciekawi mnie czy będziesz wklejał dalsze części,
czy na tym koniec.
cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Siobhan @
06-03-2004 20:15) |
Wiesz
Agrado, ludzie z reguły są głupi (poza pewnymi wyjątkami, oczywiście). Ich
głupota sprawia, że nie chcą tego wydać.
|
Może nie
głupota, tylko fakt, że w naszym pięknym kraju najczęściej nie opłaca się
wydawać książek rodzimych pisarzy...
A do do samego opowiadania -
denerwują mnie powtórzenia, fabuła może być. Jeśli dotarłam do końca to
oznaka, że nie jest źle. Chociaż jednego nie mogę zrozumieć - po śmierci
Claire Michael nie mógł sobie znaleźć miejsca w domu, a potem okazuje się,
że nie dośc, że ją zdradzał to jeszcze od razu wyznaje miłości Julii. Jak
dla mnie trochę to dziwne.
Żeby zrozumieć całą treśc trzeba
przeczytać całą książkę i.. jej drugą część "Uciec przed Ciszą".
Dlaczego Michael to zrobił??? Podczas pisania (zwłaszcza tak długiego -
pisałem to ponad trzy lata) okazuje się, że bohaterowie twojej książki
zaczynąją żyć własnym życiem. Michael po stracie żony zdał sobie sprawę, że
po powrocie z "pracy" zasta pusty dom. Wszystko co go otaczało
przypominało mu Claire. Dlatego chciał sie wyprowadzić. Gdy Julia się
odezwała, okazało się, że ta kobieta może mu z łatwością zastąpić Claire.
Jednak ją kocha naprawdę.
Poza tym to nie jedyna kobieta, w której
zakocha się Michael.
A co do ilości książki to jeszcze trzy rozdziały
wrzucę, czyli tak jak obiecałem cały pierwszą część (bo książka podzielona
jest na trzy części).
Rozdział Szósty:
Po kolacji położyliśmy
się. Julia już mi wybaczyła więc mogłem do niej mówić i
liczyć na
odpowiedź.
- Naprawdę mnie kochasz?
- A co? Masz kogoś
innego?
- Nie. Zgadnij kogo widziałem w sklepie?
-
Claire?
Spojrzałem na nią jak na dziecko, które zrobiło właśnie głupi
kawał swoim rodzicom.
- Nie. Doktora Zimmermana.
- Co?
-
Doktora....
- Słyszałam, ale aż nie mogę uwierzyć.
-
Chciał, żebym jutro przyjechał do jego gabinetu.
- Pojedziesz.
-
Nie wiem.
Po tych słowach obróciłem się w jej kierunku i pocałowałem ją.
Ona mnie też i zrobiliśmy to co każdy dorosły człowiek robi z
przedstawicielem płci przeciwnej w łóżku. Trwało to długo. Długo. Długo. A
było cudnie.
Gdy było już po wszystkim (Julia nie lubiła gdy tak
mówiłem), wyszedłem na taras. Tej nocy było bardzo ładne niebo, więc
postanowiłem skorzystać z okazji i popatrzeć w gwiazdy. Przypomniał mi się
wieczór, kiedy zaraz po ślubie z Claire patrzyliśmy całą noc w niebo.
Podeszła do mnie Julia i objęła moją rękę. Pocałowała w policzek i usiadła
na foteliku.
- Nie kochałem jej.
- Co?
Julia podkurczyła
nogi, naciągnęła szlafrok na nogi i odwróciła głowę w moją stronę.
-
Chodzi mi o Claire. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że ja jej wcale nie
kochałem. Z własnej nie przymuszonej woli poszedłem z nią do łóżka tylko dwa
czy trzy razy. Potem się wykręcałem. Na wyjazdach kochałem się z każdą.
Każdą, która tego chciała, lub wydawało mi się, że chciała. A po powrocie:
BOLAŁA MNIE GŁOWA.
- Zmarnowałeś jej i sobie życie.
- Od zawsze
starałem się być człowiekiem, który chce żyć jak najdłużej. Lecz nie robię
nic, aby na to życie zasłużyć.
- Mylisz się.
- Nie. Dopiero
teraz zdałem sobie z tego sprawę. Postąpiłem nie fair w stosunku do siebie i
do niej.
- Kochałeś ją. Słyszysz. Kochałeś ją.
Podeszła do mnie i
chwyciła moją głowę. Krzyczała do mnie: Kochałeś ją.
- Czy gdybym
ją kochał to nie odwiedzałbym jej grobu. Od kiedy umarła ani razu nie byłem
na jej grobie. Słyszysz. Nie byłem ani razu na jej pieprzonym
grobie.
Płakałem. Poczułem się szmata. Jak ktoś kto wykorzystał, być
może jedyną osobę, która mnie kochała. Julia otarła moje
łzy i pocałowała mnie.
- Chodź się połóż. Potrzebujesz
snu.
Posłuchałem jej. Zeszliśmy z tarasu i poszliśmy w stronę łóżka.
Julia weszła pierwsza pod kołdrę i z dzikim uśmiechem poprosiła abym położył
się obok niej. Wszedłem. Nasunęła na mnie kołdrę i przytuliła się. Jej
gorący oddech ocierał się o moją twarz. Nie zaprzeczam, że było to bardzo
podniecające, ale nie wiem czy w tej chwili miałem ochotę na to na co ochotę
miała Julia. Jakby w odpowiedzi na moje pytanie Julia coraz bliżej
przysuwała swoją twarz. Była coraz bliżej i bliżej, aż w końcu prawie na
mnie weszła. Pocałowała mnie. Całowała raz po raz.
- Chyba pójdę jutro do
Zimmermana.
- Co?
Mówiąc to Julia zeszła ze mnie. Miała przy
tym strasznie złą minę. Gdyby wzrok mógł zabijać to pewnie już leżał bym
trupem. Położyła się na swoją połowę i udawała, że słucha.
- Mówię, że
pójdę jutro do doktorka.
- Hm...
Jej typowe zachowanie. Gdy coś
idzie nie po jej myśli, zachowywała się tak jak teraz. Udawała, że słucham,
a w odpowiedzi mruczała tylko pod nosem lub chrząkała. I ani mi się waż
zapytać co jej jest, bo wtedy okaże swoje prawdziwe oblicze. Zeżre Cię
żywcem.
- Słuchasz mnie?
- Aha.
W myśl zasady podobne lecz
podobnym odwróciłem się w przeciwnym kierunku, okryłem się kołdra i
poszedłem spać.
- Jesteś śpiący? – zapytała
-
Aha
Koniec. Poszliśmy spać.
Następnego dnia wstałem, jak zwykle
zresztą pierwszy. Poszedłem do kuchni i skorzystałem z luksusu kuchni
– kuchenki mikrofalowej. Odgrzałem sobie resztki wczorajszej kolacji.
Podzieliłem to na dwie porcję i jedną położyłem na stoliku obok łóżka, aby
Julia mogła zjeść jak się obudzi. Spojrzałem na zegarek znajdujący się na
kuchence mikrofalowej. 10.47. Poszedłem na coś w rodzaju przedpokoju i
wyciągnąłem wizytówkę doktora z kieszeni kurtki. Doktorek przyjmował od
godziny dziesiątej. Ubrałem się więc, bo czym prędzej to załatwię tym
szybciej będę miał spokój.
Napisałem na kartce:
JULIA. POJECHAŁEM DO
DOKTORA ZIMMERMANA.
POSTARAM SIĘ WRÓCIĆ JAK
NAJSZYBCIEJ.
Wyszedłem. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę Wiednia. Droga była
dziwnie pusta jak na tą porę dnia. Zawsze o tej porze (przynajmniej w Nowym
Jorku) ulice są zakorkowane i cudem jest przejechanie kilkumetrowego odcinka
w krócej niż półtorej godziny. Dotarcie do miasta zajęło mi około
trzydzieści minut. Zaparkowałem samochód pod domkiem doktorka. Drzwi
zamykane były na domofon jednak teraz były otwarte na oścież. Wszedłem na
pierwsze piętro, gdzie znajdował się gabinet doktora. Zadzwoniłem. Nikt nie
odpowiadał. Spróbowałem jeszcze raz. Też nikt nie odpowiedział. Czyżby
doktor miał wolne. Jeśli tak to dlaczego się ze mną umówił? Zapukałem w
drzwi. Odczekałem chwilę i przekręciłem gałkę przy drzwiach. Drzwi się
otworzyły. Wszedłem do środka. Było cicho jak makiem zasiał .Zamknąłem za
sobą drzwi i wszedłem głębiej. Obszedłem kuchnię, pokój. Nikogo nie było.
Postanowiłem więc wrócić do domu. Najpierw jednak musiałem załatwić
potrzebę. Wszedłem do łazienki i mnie zamurowało. Na podłodze leżał doktor.
Przykucnąłem nad nim. Dotknąłem palcami jego szyi. Widziałem to na filmie.
Nie wyczułem żadnego drgania. Odwróciłem doktora na plecy. Wyglądał całkiem
normalnie. Poklepałem go po twarzy.
- Doktorze!
Nie
ruszał się. Pobiegłem do pokoju. Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem
zadzwonić na policję. Usiłowałem zadzwonić na policję. Po wybraniu 911 w
słuchawce dudnił głuchy odgłos. Nie ma takiego numeru. Jaki jest numer na
policję w Wiedniu? 911 w Ameryce. Innym krajem europejskim jakie odwiedziłem
była Polska. U nich 997. Jaki jest do jasnej cholery numer na policję w
Wiedniu. Postanowiłem spróbować numeru, że tak powiem uniwersalnego.
„Komórkowego”. 112. W słuchawce usłyszałem milutki kobiecy
głosik:
- Polizei.
Reszta nie była problemem. No prawie nie. Znałem
niemiecki, ale nie perfekcyjnie. Nauczyłem się kilku zwrotów podczas
ostatniej wizyty w Wiedniu. Pewnie się teraz śmiejecie, ale wtedy nie
potrzebowałem numeru na policję. Powiadomiłem dyspozytorkę o swoim
problemie. Najwięcej czasu zajęło mi podanie adresu, bo dopiero po kilku
minutach przypomniałem sobie o wizytówce w kieszeni.
Od momentu
powiadomienia do przyjazdu policji minęło około piętnastu minut. Jako
pierwszy wszedł grubszy facet. Podszedł najpierw do ciała a potem do
mnie.
- Oficer Kleinman.
- Michael Donovan.
- Niech pan
opowiada.
Kolejny facet gadający łamanym angielskim. Mniejszym problemem
byłoby rozmawianie z nim po niemiecku, bo znaczenie niektórych słów w jego
angielskim musiałem się domyślić. Facet rozparł się w fotelu. Wrzasnął coś
po niemiecku i do mieszkania wleciała kilkunasto osobowa ekipa. Ludki w
zielonych mundurach, białych kitlach.
- Słucham?
- Niech pan
opowiada. Co się stało?
- Byłem umówiony z doktorkiem. Zadzwoniłem, a
że nikt nie otwierał to pozwoliłem sobie wejść.
- Pozwolił pan sobie
wejść?
Wydawał się być lekko zdziwiony, jednak później okazało się,
że był to zwykły ironiczny uśmieszek.
- Tak. Pozwoliłem sobie. Dziwi
to pana?
- Trochę.
- Podobno wy, Austriacy słyniecie z
gościnności.
Oficer popatrzył na mnie, po czym szybko się obrócił i
zasiadł ponownie w fotelu. Zrobiłem to samo co on. Usiadłem w fotelu
naprzeciwko.
- Niech pan kontynuuje.
- Nikt nie otwierał,
więc przekręciłem gałkę i wszedłem do środka.
- I co pan zastał w
środku?
- Nic.
Facet pisał coś w notatniku. Na chwilę przeszkodził
mu jakiś facet w białym kitlu i zaczął szeptać mu coś na ucho.
-
Danke
Powiedział do faceta w białym kitlu.
- A więc, jak to pan
nic nie znalazł?
- Normalnie. Pokój pusty, kuchnia pusta.
- Więc
sprawdził pan łazienkę?
- Powiedzmy
- Nie rozumiem.
Pokręciłem
głową i podrapałem się po głowie.
- Chciałem wychodzić, ale ponieważ
czekała mnie długa droga powrotna to postanowiłem najpierw skorzystać z
toalety. Wszedłem do środka i zobaczyłem doktora nieżywego.
- Skąd
pan wiedział, że był nieżywy?
- Nie oddychał, nie miał pulsu.
-
Dziękuję.
Zapisał cos w notatniku, po czym wstał z fotela.
-
Kiedy się pan z nim umówił?
- Wczoraj. Około wpół do ósmej
wieczorem.
- W jakim celu miał pan się z nim spotkać?
- Nie wiem.
Miał mi coś ważnego do powiedzenia.
- I nie wie pan co?
Znów
ten ironiczny ton głosu.
- Nie, nie wiem. Był bardzo przestraszony.
Uciekł gdy w jego kierunku jechała furgonetka.
-
Furgonetka?
Wszedł do łazienki, gdzie doktorek leżał już nakryty workiem.
Dwóch mężczyzn wzięło go i wyniosło.
- Dobrze niech pan nam zostawi
swój adres. Odezwiemy się do pana.
Podałem mu adres hotelu. Kazał mi
wyjść.
W drodze do domku myślałem o tym co się stało. O ile wiem to
doktor nie miał wrogów. Komu więc mogło zależeć na śmierci doktorka. Chyba,
że to znowu sprawka Claire.
Wszedłem do domku udając, że nic się nie
stało. Julia jednak szybko zwietrzyła podstęp.
- Co się
stało?
Wydusiłem z siebie resztki powietrza.
- Doktor nie
żyje.