Po dłuuuugiej przerwie
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/>
_____________________________________________________
______
***
Zmrok zapadał szybciej niż się spodziewali. Za dnia
niegroźne i przyjazne cienie wydłużały się, malując na drodze widmowe
kształty. Las był co raz ciemniejszy i bardziej ponury, promienie słońca,
odchodząc, zabierały spośród liści bezpieczeństwo i wrażenie opieki. Chirara
wyraźnie przyspieszyła. Jej drobna, skarogniada klacz przechodziła
delikatnie z kłusa do galopu, czasem zwalniając, ale nigdy się nie
zatrzymując. Shag nie zadawał żadnych pytań. Nie chciał. Zaciskał tylko zęby
i wpatrywał się uporczywie w plecy żony, starając się nie myśleć o tym, co
mogło dziać się z nią przez ten długi czas. Nie wyglądała dobrze –
zapadnięte policzki, siniaki i zadrapania na całym ciele, blask jej oczu
chorobliwie rozniecony. Zawsze była filigranowa, ale teraz zapadła się w
sobie jeszcze bardziej, jakby dręczył ją nieustanny głód i poczucie
zagrożenia. Zacisnął pięści. Obronię cię, pomyślał, obronię przed wszystkim,
przed całym światem. Już cię nie zostawię. Odwróciła się do niego, jakby
usłyszała jego myśli. Na jej policzku kwitła cienka linia skaleczenia. Nie
uśmiechnęła się, ani nie zrobiła żadnego gestu w jego stronę, żadnego z tych
których tak bardzo pragnął. Koń Maxima parskał i boczył się na czarną ścianę
lasu, błyskając co chwilę białkami w stronę drzew.
-Przyspieszmy –
powiedział Maxim – To niebezpieczna okolica. Zwłaszcza w
nocy.
Przeszli do galopu, dzikiego i nerwowego w ciszy zmierzchu. Piach
sypał się spod kopyt, gałęzie smagały po twarzy. Noc nadchodziła co raz
szybciej, gasząc różowy poblask na zachodzie i rozniecając pochodnie gwiazd.
Nagle Chirara zwolniła, rozejrzała się niespokojnie i skręciła w boczną
ścieżynę.
-Co się stało? – spytał Shag, kierując konia tuż za nią.
Z tyłu słyszał chrapanie klaczy Maxima.
-Uroczysko – rzuciła cicho
– prawie na nie wjechaliśmy.
Od cienkim lnem jej koszuli rozjarzył
się lekki, błękitnawy blask. Shag odruchowo sięgnął ręką do pasa, chwytając
za rękojeść. Maxim zaklął szpetnie.
-Pędźmy, pędźmy, póki konie mogą
– zawołał – I miejmy nadzieję, że dzisiaj nie ma nowiu. Ani
pełni.
Odruchowo unieśli głowy spoglądając ponad konary drzew. Księżyca
nie było widać na szybko ciemniejącym niebie.
-Może jeszcze nie wzeszedł.
– wysapał Maxim sponad grzywy bułanki. W tym samym momencie gdzieś z
prawej rozległo się wycie, które zmroziło im krew w żyłach. Blask dobywający
się spod koszuli Chirary zamigotał, a potem zapłonął jaśniej.
-Miejmy
nadzieję, że to tylko jakiś zbłąkany pies.
***
Fakt, że siedziała
akurat tam, był zupełnie przypadkowy. Zmrużonymi oczyma obserwowała
niezwykły obrazek: trzech jeźdźców pędzących skrajem uroczyska. Głupcy.
Samobójcy. Idioci. Oblizała zeschnięte wargi i wbiła wzrok w figurę na
przedzie, w błękitne światło uczepione jej szyi. A więc
jednak.
***
Konie zaczęły się potykać. Najpierw klacz Chirary,
potem ciężki karosz Shaga. Musieli zwolnić. Wierzchowce miały spienione boki
i chrapy rozdęte szybkim oddechem, rwały się jednak do biegu, wyczuwając
niebezpieczeństwo. Maxim jeszcze raz spojrzał w górę, ale księżyca nadal nie
było widać. Może schowany jest za koronami drzew, pocieszał się. Może
przesłoniła go zbłąkana chmura. Popatrzył uważnie na parę przed nim, na ich
pełne napięcia sylwetki. Dziewczyno, gdzież ty nas wyprowadziłaś. Chirara
rozglądała się nerwowo na boki. Wrzask powtórzył się, nieco bliżej. Gonią
nas, przemknęło Maximowi przez myśl. Naszyjnik kobiety pulsował. Nie było
nawet czasu na ucieczkę, czarny cień wyrósł przed nimi na drodze. Potem
drugi i trzeci. Potem cała chmara. Nocne stworzenia wychodziły, spodziewając
się łatwego łupu. Ich kły i pazury połyskiwały, smrodliwy oddech szybko
wypełnił powietrze. Mężczyźni chwycili za broń. Stworzeń było dużo, ich
wielkie oczy zdawały się rozświetlać ciemność lasu. Były głodne i wściekłe,
a kolacja sama wmaszerowała im do garnka. Nie zamierzały z niej rezygnować.
Podchodziły powoli, sycząc, piszcząc i pochrząkując, wystawiając długie
języki – pół gady, pół ssaki o podwójnym rzędzie zębów. Konie kwiczały
przerażone obecnością drapieżników. Shag spojrzał na Maxima.
-Na trzy
– powiedział. – Raz... dwa...
Spadło niemalże bezszelestnie,
ktoś spłynął na ziemię z pobliskiej gałęzi, wskakując dokładnie w przestrzeń
pomiędzy końmi a stworami.
-Szerek zweij! Naaa’pte!
Naaa’pte!
Stwory zafalowały i gniewnie zasyczały, ale cofnęły
się. Maxim kontem oka zobaczył, że te, które czaiły się dotychczas z tyłu i
odcinały im drogę ucieczki, także się wycofały i dołączyły do
grupy.
-Naaa’pte! Narane? A? Szerek tapt, ne mosz, ssakrt.
Naaa’pte!
Postać wyciągnęła białą dłoń przed siebie, nie w
geście obronnym, ale demonstracyjnym. Maxim dopiero teraz zdał sobie sprawę,
że to była kobieta. Stwory zasyczały, zapiszczały, ale cofnęły się i
zniknęły w głębi lasu.
Kobieta odwróciła się. Była niewysoka i szczupła,
odziana w białą sukienkę. Włosy koloru pszenicy, miała luźno rozpuszczone.
Patrzyła na nich twardo miodowymi oczami, założywszy ręce na
piersiach.
-Głupcy. Pewna śmierć was by tu czekała, gdyby nie ja. –
powiedziała srebrzystym głosem. – Nawet ta błyskotka by cię tym razem
nie uratowała.
Wyciągnęła białą rękę i wskazała na gasnący błękit
naszyjnika Chirary. Shag najszybciej odzyskał głos.
-Dziękujemy ci, pani.
– powiedział zsiadając z konia – Ale twoja pomoc nie była
konieczna. Poradzilibyśmy sobie.
Kobieta prychnęła, a potem roześmiała
się srebrzystym głosem.
-I dziesięciu takich jak wy nie poradziłaby
przeciwko im trzem.
Maxim zsunął się z siodła, Chirara poszła w jego
ślady.
-Śmiem twierdzić, pani, że nie doceniasz naszych możliwości
– powiedział uśmiechając się miło.
-Śmiem twierdzić, że nigdy nie
spotkałeś demona na uroczysku.
Nie uśmiechała się, stała wyprostowana,
wpijając spojrzenie w twarz każdego z nich. Chirara uśmiechnęła się
ciepło.
-Jestem Chirara. To mój mąż Shag i jego przyjaciel, Maxim.
Bylibyśmy wdzięczni, gdybyś się, pani, przyłączyła do nas i chroniła od
takich... wydarzeń.
Mżeżczyźni spojrzeli po sobie, potem zacisnęli zęby i
zmierzyli kobietę od stóp do głów. Widocznie nie wyglądała na najsilniejszą,
bo skrzywili się nieładnie i przewrócili oczyma. Chirara nie zwróciła na to
uwagi. Jej ciemne oczy długo wpatrywały się w dziwne oczy drobnej
kobiety.
-Tego też i ja pragnę. – powiedziała w końcu nieznajoma,
podchodząc kocim ruchem do karosza Shaga. Koń parsknął gniewnie i błysnął
białkami – Mówcie do mnie Fei, tak będzie najłatwiej.
-To twoje
imię? – spytał Shag podejrzliwie
-Nie, ale wśród moich pobratymców
nie ma zwyczaju wyjawiać swojego imienia. Mawiają, że przez to można stracić
duszę.
Popatrzyła się na nich oczami koloru miodu. A potem uśmiechnęła
się, ukazując ostre jak u wilka zęby.
- Więc? Ruszajmy w drogę –
powiedziała.