1.
Szedł wzdłuż wyrębu i chłonął
zapach żywicy. Powietrze przesycone wonią ziół oszołamiało i odurzało. Świat
wirował wśród blasków i cieni, i świergotu ptaków. Koń pasł się nieopodal, a
on wybierał, które drzewo dzisiaj ucałuje swą matkę. Machinalnie gładził
stylisko swojej siekiery. Inni mogli sobie do woli używać tego głośno
huczącego ustrojstwa, zwanego piłami motorowymi, ale on nie chciał krzywdzić
natury bardziej, niż musiał.
W końcu wybrał odpowiednią sosnę, podszedł
do niej i objął pień.
- Przepraszam – wyszeptał.
Cofnął się o
krok, później o kolejny. Rzucił torbę na ziemię. Wyjął siekierę zza pasa,
wziął głęboki oddech i chwycił mocno stylisko.
Pierwsze uderzenie
poniosło się echem po pięknym bieszczadzkim lesie.
Pracował bez
wytchnienia już od ładnych kilku godzin. Sosna wciąż nie chciała się poddać
– nic dziwnego, była przecież największa z tych, które miał w zasięgu
wzroku. Jego koszula, przesiąknięta potem, dawno już schła rozwieszona na
pobliskiej gałęzi. Pomyślał, że może warto byłoby coś zjeść. Usiadł na ziemi
i sięgnął po torbę. Wyjął z niej butelkę z wodą i ćwiartkę bochenka chleba.
Zjadł chleb, popił. Po chwili namysłu wygrzebał z torby kilka kostek cukru i
podszedł do konia, który natychmiast wsadził mu chrapy w dłoń i przyjął
cukier, łypiąc na niego z wdzięcznością.
Czas wracać do
pracy.
Lekko popchnął i królewska sosna pochyliła swą
smukłą szyję. Po niedługiej chwili zwaliła się z głuchym hukiem na ziemię.
Uśmiechnął się i otarł pot z czoła. Teraz jeszcze tylko odrąbać gałęzie i
można zacząć zrywkę. Powinien zdążyć przed wieczorem.
Koń
chrapał z wysiłku, ale ciągnął. Drwal pomagał mu, jak tylko mógł,
nieświadomie zaciskając szczęki. Mięśnie grały mu pod koszulą, z wysiłku
zbijając się w węźlaste wypukłości. Wreszcie dotarł na swoją polanę. Odpiął
konia od pnia, który razem podtoczyli do olbrzymiej sterty podobnych pni.
Napoił konia z koryta wydłubanego z fragmentu dębowego pnia, po czym
zgrabnie wskoczył mu na grzbiet i powoli pojechał, odwracając się plecami do
zachodzącego słońca. Marzył już tylko o tym, żeby położyć się na stryszku u
znajomych gospodarzy i zasnąć.
2.
W miasteczku
oddalonym o 44 kilometry młoda kobieta ciężko westchnęła. Miała górę
klasówek do poprawienia. Musiała szybko się z tym uporać, jeśli chciała
jutro rano pojechać do swego męża, który pracował w lesie, daleko w górach.
Pomyślała, że już niedługo będą razem, i łagodny uśmiech zalśnił w jej
oczach. Skrzętnie odkładała zarobione w szkole pieniądze, żeby móc być z nim
tak, jak tego oboje pragnęli i tam, gdzie tego pragnęli. Westchnąwszy
ponownie, włączyła małą lampkę stojącą na stole, przysunęła do niego swój
ulubiony fotel i zabrała się za poprawianie
klasówek.
3.
Obudziły go promienie słońca mile
łechczące go po twarzy. Z dołu dochodziły go odgłosy krzątaniny gospodyni,
szykującej mu śniadanie i jedzenie, które zabierze w swojej zniszczonej
torbie do lasu. Wstał, przeciągną się i poczuł, jak bardzo jest głodny.
Zszedł więc po drabinie i rzucił do gospodarza idącego w stronę
stodoły:
- Pochwalony.
- Pochwalony – mruknął gospodarz i
zniknął w ciemnym wnętrzu za ogromnymi drzwiami.
Drwal wszedł do izby,
witając się z gospodynią, która obdarzyła go ciepłym uśmiechem i miską, a
raczej faską gorącej owsianki. Jadł łapczywie. Chciał jak najszybciej
pojechać do lasu, na swoją polanę.
- I jak robota? – spytała
gospodyni.
- Dziś zacznę stawiać dom – odparł drwal i uśmiechnął
się pogodnie.
Przed domem stał już jego koń wyprowadzony przez
gospodarza. Drwal skończył owsiankę, chwycił torbę, rzucił „Bóg
zapłać” i wypadł na podwórze. Stał już tam jego koń, wyprowadzony
przez gospodarza. Ten ostatni stał tuż obok, trzymając w dłoni siekierę
drwala.
- Naostrzyłem ją, bo wczoraj trochę się stępiła. W torbie
znajdziesz hebel i trochę innych narzędzi, które mogą Ci się przydać –
rzekł.
- Dziękuję – rzekł drwal, wskoczył na konia i odjechał
cwałem.
Wieczorem wszystkie pnie były już pocięte, a obok
piętrzyła się pokaźna sterta gotowych desek. Drwal nie zważał na słońce
chylące się ku zachodowi i uparcie pracował dalej. Drewno nabierało
odpowiednich kształtów w jego rękach. Zdawało mu się, że sama dusza lasu
tętni jeszcze w jego dłoniach, że sam las daje mu dom.
Zapamiętał
się w swej pracy tak, że zupełnie zapomniał o przyjeździe żony, mimo że jego
myśli cały czas krążyły wokół niej i szczęścia, które tak bardzo pragnął jej
ofiarować.
Dawał jej marzenie, które na jego oczach i za sprawą jego
pracy stawało się rzeczywiste.
4.
Było już późno.
Lampka świeciła łagodnym światłem, rzucając ciepły blask na twarz kobiety
śpiącej z głową opartą na stole.
Nie zdążyła poprawić klasówek.