Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: "Czas Zgonu" [zak] do LW
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Agrado
W tym topicu chciałbym zaprezentować

swoje opowiadania medyczne pt. "Czas Zgonu". Prosiłbym o wasze

opinie.

„Czas Zgonu”

cz. 1
„Niech

odpoczywa w pokoju”


Nie zdążył się jeszcze położyć, jak

zadźwięczał mu pager. Przecież dopiero co wrócił. O co mogło im chodzić?

Ociężale wstał i chwycił pager. Spojrzał na niego po czym podszedł do

telefonu i wybrał wskazany przez beeper numer.
- Izba przyjęć –

odezwał się kobiecy głos w słuchawce
- Mówi Jack Williams. O co

chodzi?
- Mamy kilku... – przerwał jej Phil, który przechodził

obok i wyrwał jej słuchawkę z ręki
- Mamy rannych ze strzelaniny. Nie

wyrabiamy. Pomożesz?
- Już jadę.
Odłożył słuchawkę i zaczął się

ubierać. Po kilku minutach siedział już w samochodzie i jechał w kierunku

Szpitala Św. Krzysztofa. Obliczył, że dotarcie na miejsce nie zajmie mu

więcej niż dziesięć, góra piętnaście minut. Zwłaszcza, że ulice Los Angeles

nie bywają o tej porze tak zakorkowane jak to jest podczas dnia.



Włączył radio. Zazwyczaj tego nie robił, ale wolał żeby cos szumiało

niżby miała go otaczać cisza. Tak zawsze słyszał szum samochodów, a teraz

był sam na tym odcinku ulicy.
- Minęła 5:30, czas na wiadomości

– szumiał głos z radia – przynajmniej osiem rannych w tym sześć

ciężko w wyniku dzisiejszej strzelaniny, która miała miejsce kilka minut

temu w barze „Relax”...
- No to mamy robotę –

powiedział sam do siebie.
Chciał się wsłuchać w to co mówią w radiu ale

przeszkodzono mu. Z niezwykłą prędkością minął go samochód, jadący pasem

obok. W momencie gdy przejechał samochodem Jacka zatrzęsło. Nie zdziwiło by

go to pewnie, gdyby nie fakt, że samochód który go minął jechał złym pasem.

Samochód wyprzedził jeszcze kilka innych jadących przed nim i zbliżał się do

skrzyżowania. Światło zmieniło się na czerwone. Samochód jednak nie

zwalniał. Wyjechał na skrzyżowanie i wbił się prosto pod koła wjeżdżającej

na skrzyżowanie cysterny. Samochód odrzuciło na bok i wgniotło go w mur

stojącego nieopodal budynku. Cysterna wpadła w poślizg. Naczepa zakręciła i

uderzyła w pobliski słup. Kula ognia natychmiast rozerwała cysternę. To co z

niej zostało wjechało na jadące z przeciwka samochody. Wszystkie samochody

będące na skrzyżowaniu stłukły się ze sobą. Potężny płomień ogarniający

cysternę zaczął się powoli przenosić na stojące obok samochody.

Jack

akurat podjeżdżał do skrzyżowania, gdy zauważył co się dzieje. Nacisnął

szybko na hamulec, jednak nie uchroniło go to przed uderzeniem w auto

stojące przed nim. Samochód jadący za Jackiem również w niego uderzył.

Wlliams nie wierzył własnym oczom. Mieszkał w Mieście Aniołów od kilku lat i

widział nie jeden wypadek, ale czegoś takiego jeszcze nigdy. Natychmiast

wybiegł z samochodu i zaczął rozglądać się po okolicy. Przed sobą miał tylko

potężną kulę ognia. Wszyscy ludzie krzyczeli. Jack z ledwością wyłapywał

wśród nich wołanie pomocy. W pierwszej kolejności podbiegł do płonących

samochodów. Z cysterny nie było już kogo ratować. Podbiegł do auta wbitego w

cysternę, którego tylko chwila, dzieliła od wybuchu. Za kierownicą ujrzał

kobietę. Leżała na kierownicy. Ręce miała zakrwawione. Po kierownicy

spływały krople krwi. Jack natychmiast otworzył drzwi i spróbował wyjąc

kobietę. Jednak była zaklinowana pomiędzy siedzeniem a kierownicą. Jack nie

chciał jej bardziej zaszkodzić. Podbiegł do pobliskiego samochodu i

wyciągnął z niego mężczyznę.
- Musi mi pan pomóc
- Ale ja się

nie znam
- Nie szkodzi.
Podbiegli do kobiety i tworzyli drzwi.
-

Pan wejdzie z tyłu i powoli odsunie fotel a ja ją wyciągnę – krzyczał

Jack
- Wie pan co pan robi?
- Jestem

lekarzem.
Mężczyzna wszedł do tyłu i kucnął na tylniej kanapie. Jack z

wielkim trudem odblokował przedni fotel i dał mężczyźnie znak, żeby ten

ciągnął.
- Tylko powoli
Mężczyzna ciągnął fotel do siebie. Sprawiło

mu to wiele wysiłku.
- Gorąco tu – krzyczał mężczyzna]
-

Jeszcze chwilę. Niech pan ciągnie.
Fotel się trochę odsunął. Nie była to

spora odległość, ale wystarczyła aby pomóc kobiecie.
- Może pan

wyjść. Ma pan coś do unieruchomienia szyi?
- Co?
- Nie wiem.

Kołnierz, karton. Cokolwiek.
- Cholera – Jack rozglądał się

nerwowo – niech pan da sweter
Mężczyzna posłusznie wykonał

polecenia. Jack chwycił sweter po czym owinął go wokół szyi kobiety, w celu

prowizorycznego unieruchomienia.
- Teraz pan chwyci za nogi a asekuruję

głowę. Zaniesiemy ją na chodnik.
Mężczyzna chwycił nogi kobiety, a Jakc

jej barki. Powoli wyciągali kobietę z samochodu. Po chwili szli z nią w

kierunku bezpiecznego odcinka chodnika. W tym samym momencie Jackowi

zadzwonił telefon komórkowy.
- Tu na chodnik.
Położyli ją. Jack

odebrał telefon.
- Tak.
- Ile czasu można czekać? Nie

wyrabiamy – wrzeszczał Phil
- Był wypadek. Sporo rannych. Mam

rozbity samochód. Ratuję poszkodowanych.
- Nic ci nie jest? Sam

jesteś?
- Ze mną dobrze. Gorzej z nimi. Potrzebuje wsparcia.
-

Możemy wysłać kilka wozów. Zabierzesz jednego z poszkodowanych i

przyjedziesz razem z nimi.
- Ale...
- Żadnego ale.
Rozłączył

się. Jack schował telefon i kucnął przy kobiecie.
- Słaby puls. Niech

pan zrobi usta-usta a ja masaż serca. Wie pan jak?
- To akurat

wiem.
Mężczyźni zaczęli współpracować.
- Nie mogę. Powietrze się

cofa. – krzyknął mężczyzna
- Musi mieć coś w przełyku. Ma pan

scyzoryk?
- Tak.
- Niech pan przyniesie.
Mężczyzna odbiegł.

Zaraz podbiegł inny.
- Niech pan nam pomoże. Mój brat jest...
-

Chwilę. Jestem sam. Zaraz przyjadą karetki.
Mężczyzna wrócił ze

scyzorykiem. Jack odwinął sweter z szyi kobiety, po czym chwycił scyzoryk i

przyłożył do wgłębienia szyjnego.
- Co pan robi?
- Pomagam jej

oddychać.
Jack wbił scyzoryk. Wyjął z kieszeni długopis, po czym go

rozkręcił i włożył końcówkę, przez którą wychodzi wkład w nakłucie w

szyi.
- Niech pan dmucha – powiedział
- To

bezpieczne?
- To być może jedyny sposób, żeby ją

uratować.

JJ weszła niepewnym krokiem do Izby Przyjęć. Gdyby mogła to

pewnie by wyszła po tym co zobaczyła. Ogromny harmider i latanie lekarzy od

jednej sali do drugiej. Pielęgniarki jeżdżące z pacjentami na łóżkach.

Chciała się cofnąć i jeszcze raz przemyśleć, czy na pewno chce tu być, gdy

uderzyła w kolejne łóżko, pchane przez sanitariuszy.
- Pomóżcie

– krzyknął sanitariusz
Dave, student czwartego roku chirurgii

chwycił łóżko.
- Co mamy?
- Ostatnia ofiara strzelaniny. Mark

Louis. Lat 16.Nieprzytomny. Źrenice reagujące. Kula utkwiła w jamie

brzusznej. Glasgow 7. Ciśnienie 90/60. Puls 52. Dostał 2 jednostki

Lidokainy.
- Bierzemy go. Jammie pomóż.
Jammie była jedynym na

Izbie Przyjęć pediatrą. Pomimo iż miała pełne ręce roboty podbiegła do

Dave’a.
- Na urazówkę – powiedział Dave.

JJ nadal

stała w poczekalni. Rozglądała się dookoła.
- Pomóc w czymś?

– zapytał Phil
- Nie. To znaczy tak. Jestem nową

praktykantką. Nazywam się JJ.
- Phil Waren. Szef stażystów. Miło

mi.
- Mi również. Studiuję trzeci rok chirurgii. Miałam się

dzisiaj zgłosić.
- O szóstej rano?
- Tak mi kazali.
Phil

westchnął po czym chwycił JJ i zaprowadził ja do przebieralni.
-

Przebierz się. Potem zapytaj o mnie w recepcji. Pomożesz nam.
- Ale

ja...
- Przynajmniej zaliczysz kilka zabiegów.
Po tych słowach

wyszedł. JJ odprowadziła go wzrokiem, po czym zaczęła się

przebierać.

- Wykrwawia się – wrzasnął Dave
-

Założyć tamponadę – powiedziała Jammie do pielęgniarki.
- Mam

wyniki gazometrii – krzyknęła Cybil, przełożona pielęgniarek –

pH 6,3; pCO2 – 22; PO2 – 63; HCO3a – 7,1 ; BE –12,3

; saturacja 82%
- 50mg Xylocainy – powiedziała pewnie Jammie


- Bradykardia – wrzasnął Dave – elektrody

Jack

odprowadzał właśnie do samochodu medyków, którzy nieśli na noszach kobietę z

wypadku.
- Pan jedzie z nami? – zapytał Jacka sanitariusz
-

Nie.
- Dostałem wyraźny rozkaz...
- To powie pan, że odmówiłem.

Kiedy przyjadą kolejni?
- Są już w drodze.
- Gdzie ją

zabieracie.
- Do was.
- Jesteśmy przeładowani.
- Ale

jesteście najbliżej – sanitariusz zamknął drzwi i karetka odjechała.


Jack pomógł już kilku osobom. Po drugiej stronie ulicy zauważył jednak

kogoś leżącego na ulicy. Gdy chciał przejść drogę zagrodziły dwie

nadjeżdżające karetki. Z jednej wysiadł sanitariusz.
- Tam z tyłu

– krzyknął do niego Jack i popędził na drugą stronę ulicy.
Na

ziemi leżał młody mężczyzna. Był przytomny jednak seplenił.
- Ej

– krzyknął Jack do jednego z sanitariuszy i pokazał, że ma

podejść.
- Co?
- Słaby puls. Maska z workiem Ambu, Dopamina i

Chaloperidol.
- Tak jest – sanitariusz natychmiast pobiegł do

wozu.

- Przepraszam, gdzie jest doktor Phil Waren? – zapytała

JJ wchodząc do rejestracji
- Jest na urazówce. Korytarzem prosto, czwarte

drzwi po prawej – odpowiedziała uprzejmie Michelle –

koordynatorka Izby Przyjęć.
JJ udała się wskazaną drogą. Rozglądała się

na boki mijając każde drzwi. W końcu przez okno w drzwiach zauważyła Phila.

Pchnęła drzwi i weszła pewnie do środka.
- O jesteś JJ. Chodź pomożesz

nam.
Podeszła bliżej stołu operacyjnego.
- To nowa

praktykantka, JJ.
Wszyscy kiwnęli głową na znak przywitania. JJ

odpowiedziała im tym samym.
- Zaintubuj go, a potem pobierz krew z

tętnicy w celu gazometrii.
JJ chwyciła laryngoskop i włożyła w usta

pacjentowi.
- Rurka numer 6 – powiedziała
Jednym szybkim

ruchem wsunęła rurkę.
- Rurka na miejscu.
- Znakomicie –

odpowiedział Phil – teraz gazometria
JJ obeszła pacjenta. Chwyciła

strzykawkę i wbiła ją w tętnice na ramieniu.

Dave i Jammie jeszcze

przez blisko dwadzieścia minut reanimowali młodego pacjenta.
-

Jeszcze raz. Do dwustu – zawołał Dave trzymając w ręku elektrody
-

To nie ma sensu – powiedziała Jammie
- Odsunąć się – Dave

przyłożył elektrody do ciała pacjenta, które
wygięło się w łuk. Dave

spojrzał na monitor. Odłożył elektrody i spojrzał na Jammie.
- Czas

zgonu 6:32 – powiedziała Jammie
Dave zdjął rękawiczki i wyszedł z

sali. Idąc szpitalnym korytarzem minął Phila.
- Dave – zawołał

Phil – pokażesz naszej nowej praktykantce jak się robi nakłucie

lędźwiowe. Pacjent jest w jedynce.
Dave spojrzał na JJ, która się

uśmiechnęła.
- W porządku – odpowiedział z uśmiechem
-

To będzie już czwarty zabieg, który dzisiaj zaliczysz. Szczęście ci dopisuje

– powiedział Phil
- Oby tak dalej – odparła JJ uśmiechając

się do obydwóch lekarzy.
Dave dalej patrzył na JJ. Zauroczyło go jej

długie blond włosy spływające na ramiona jak strumień wodospadu. Dołożyła do

tego swój uśmiech, który działał hipnotyzująco.
- Idziemy? –

zapytał Dave
- Jasne

Phil wszedł do recepcji i od razu

chwycił za telefon. Po chwili po drugiej stronie odezwał się Jack.
-

Miałeś tu przyjechać razem z ekipą
- Nie mogę. Jestem potrzebny.
-

Tutaj też. Mamy tylko sześciu chirurgów, czterech jest na urlopie, a ty

wspomagasz sanitariuszy.
- Nie są w stanie wszystkim pomóc – po

tych słowach się rozłączył
- Michelle – zawołał Phil – jak

tylko pojawi się Jack niech przyjdzie do mnie. Victor się o niego

dopytuje.

- Intubacja, gazometria, odsysanie i nakłucie

lędźwiowe jednego dnia. Gratuluje – powiedział Dave podając JJ

strzykawkę

- Dzięki. Tobie się nie udało?
- Nie w tak

krótkim czasie.
Zrobił chwilę przerwy.
- O której kończysz?
- A

czemu pytasz – spytała niepewnie JJ
- Może dasz się zaprosić na

kolację?
- A jeśli kogoś mam?
- A masz?
- Nie
- To

jak?
- Dlaczego?
- To taka nasza szpitalna tradycja. Student

czwartego roku zaprasza na kolację nową praktykantkę. A poza tym twoje

dzisiejsze zabiegi.
- Skoro to wasza tradycja, to trzeba jej

dotrzymać.
- Może byście zaczęli. Długo mam tak leżeć? – burknął

czarnoskóry, starszy mężczyzna oczekujący na pobranie płynu

mózgowo-rdzeniowego.
- Wbij się w przestrzeń podpajęczynówkową

pomiędzy trzecim a czwartym kręgiem – instruował JJ Dave.

Jack

pomagał w ocaleniu mężczyzny leżącego na ulicy. Mężczyzna nagle zdjął

maskę.
- Tttam jjeest mmoja córreczkka – wyjąkał
Jack zerwał

się na równe nogi i zaczął iść w stronę furgonetki. Tuż obok niego spadł

słup, który uderzyłw pobliski samochód powodując wybuch. Jack zachwiał się

na nogach pod wpływem podmuchu. Mało by brakowało, a podmuch zerwał by go z

nóg. Odsapnął chwilę zgięty w pół, po czym wyprostował się podbiegł do

furgonetki. Wszedł do środka. Usłyszał płacz.
- Przygotujcie

izolator – zawołał do sanitariuszy.
Podbiegli do karetki. Nagle

usłyszeli wybuch. Odwrócili się. Miejsce na którym stała furgonetka stało w

ogniu a wszędzie latały strzępy płonących różnorakich części.
- O

mój Boże – krzyknął sanitariusz – powiadom Św. Krzysztofa i

wezwij posiłki – nakazał swojemu partnerowi.

cdn...
Ellie
Zaczyna się ciekawie, ale miejscami

przypomina "Ostry dyżur". Pomimo tego podoba mi się, zresztą już

ci pisałam, że lubię takie opowiadanka. Pisz dalej. I popraw parę literówek.

Lousie
RAcja, zaczyna się ciekawie. Poza tym, są

powtórzenia, bo nic innego nie wyłapałam, ale co do powtórzeń. W niektórych

miejscach dało się ich uniknąć, zastępując innymi słowami, w niektórych były

one konieczne. Pozdrawiam i pisz dalej.
Bloodlust
Względnie ciekawe.




width='95%' cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE

Jack zerwał się na równe

nogi i zaczął iść w stronę furgonetki. Mało brakowało a oberwał by słupem,

który się właśnie złamał i uderzył w jeden z samochodów powodując wybuch.

Jack obszedł naokoło słup i wszedł do furgonetki.


class='postcolor'>
Hmmm, za bardzo nie rozumiem tego

szczęśliwego zbiegu okoliczności.
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> Zawsze myślałam,że coś wybuchnie, to siła odrzutu jest

b.duża (samochód to przecież nie pudełko zapałek). A tu odważny Jack

Williams nieśpiesznie mija słupek jak gdyby nic się nie wydarzyło. Urodzony

pod szczęśliwą gwiazdą, hę?

BTW chyba chodziło Ci o intubację,

a nie inkubację, no chyba że chciałeś wyhodować sobie jakieś paskudztwa na

szyi pacjenta (drobnoustroje, np.) Ok, twój ff.

muszka Me
A mi się bardzo podoba =) Przede wszystkim

akcja, która dzieje się szybko, a w wyniku tego opowiadanie czyta się jednym

tchem. Faktycznie, jest kilka powtórzeń, czy literówek, ale to można zawsze

poprawić. Naprawdę super, pisz takich jak najwięcej... A resztę dopowiem na

gg, bo to raczej bardzo osobiste uwagi =) ale się nie bój -- pozytywne jak

najbardziej. Buźki.
Agrado
Poprawiłem pare literówek (przede

wszystkim tą nieszczęsną intubację
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>) i zmieniłem trochę ten moment "szczęsliwego zbiegu

okoliczności"
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Teraz powinno byc dobrze.
Już jutro kolejny part.
Agrado
"Czas Zgonu"

cz.

2
"Liberate Me"



W Izbie Przyjęć panowało

wielkie zamieszanie. Wyglądało tam prawie jak podczas otwarcia jakiegoś

nowego supermarketu. Wszyscy krzyczeli przez siebie, przez co zrobił się

jeden, wielki szum. Lekarze i pielęgniarki biegali od pacjenta do pacjenta,

podczas gdy cały czas dowożono rannych z wypadku, do którego niedawno

doszło. Koordynatorka, która sprawiała wrażenie, że nad wszystkim panuje

powoli kierowała wszystkich do poczekalni.

Drzwi Izby Przyjęć

otworzyły się z wielkim hukiem. Para sanitariuszy wwiozła na noszach

młodego, mokrego chłopca, którego sine usta wyraźnie kontrastowały z bladą

skórą jego twarzy.
- Ktoś nam pomoże? – wrzasnęła sanitariuszka,

jednak nie
otrzymała żadnej odpowiedzi.
- Niech nam ktoś

pomoże – wrzasnęła po raz drugi
W odpowiedzi podbiegła do nich

pielęgniarka, która kazała im chwilę zaczekać. Przebiegła na drugi koniec

korytarza i po chwili wróciła z Davem i Philem.
- Co macie? –

spytał Dave
- Bill Knight, dwunastolatek. Hipotermia. Wyłowiony z

jeziora. Zatrzymanie krążenia. Tętno nitkowate, ciśnienie 70/40.

Resyscytowany.
- Do czwórki z nim – odpowiedział Phil.
Po

chwili znaleźli się na miejscu. Przełożyli chłopca na łóżko, po czym

sanitariusze się oddalili.
- Zawołać Jammie – krzyknął Dave

do jednej z dwóch pielęgniarek, które właśnie weszły do sali.
-

Zaintubuję. 1mg Adrenaliny co cztery minuty do dziesięciu.
-

Asystolia – zawołała pielęgniarka
- Defibrylator do trzystu

sześćdziesięciu
Pielęgniarka naładowała elektrody, po czym podała je

Dave’owi.
- Odsunąć się – wrzasnął
Trzysta

sześćdziesiąt dżuli przeszło przez ciało chłopca. Dave zaczął masaż serca.


- 1mg Atropiny – wydał polecenie Phil
Pielęgniarka wykonała

polecenie. W tym samym momencie do sali weszła Jammie.
- Co

mamy?
- Bradykardia – powiedział Dave.
- Hipotermia.

Tętno nitkowate. Dostał miligram adrenaliny i atropiny. Puls 51. Ciśnienie

74/55. Zaintubowany.
- Ile waży? – zapytała Jammie
-

Około 20 – 25 kg – odpowiedział Dave
- Bretylium 5 mg na

kilogram, maksymalnie do stu. Podawać stu procentowy tlen, okryć ciepłymi

kocami. 0,9% roztwór NaCl ogrzany do czterdziestu stopni. 50 ml 50% glukozy,

100 mg tiaminy i 2 mg Naloksonu. Temperatura?
- Dwadzieścia osiem

stopni – powiedział Phil
- Ogrzewać.
Zdjęła rękawiczki i

rzuciła je na podłogę.
- A następnym razem radzę poczekać z

defibrylacją do ogrzania do przynajmniej trzydziestu

stopni.
Wyszła.

Twarz miał całą zakrwawioną. Siedział okryty kocem

na progu jednej z karetek i patrzył na to, co działo się przed nim. Prawie

wszystkie ofiary zostały już rozwiezione do szpitali. Niektórych nie było

sensu odwozić, bo i tak by im to nie pomogło. Samochody biorące udział w

kolizji powoli zaczęły opuszczać ulicę. Straż pożarna już kończyła gasić

pożar, przez co jedyną rzeczą, jaką oświetlała ulicę były koguty karetek i

wozów straży pożarnej. Przemyślenia przerwał mu sanitariusz, który usiadł

obok niego.
- To jak Jack? Jedziemy?
- Taa –

odpowiedział zamyślony – co z tą dziewczynką?
- Nic jej nie

będzie. Złamana noga i wstrząs pourazowy. Wyliże się z tego.
- A ta

kobieta, którą najpierw zabrali?
- Nie wiem. Chodź. Musimy już jechać.

Zrobiłeś już wszystko, co mogłeś.
Jack usiadł z tyłu wraz z

sanitariuszem, który zamknął drzwi i dał znak do odjazdu. Samochód zgrabnie

omijał pozostałości po tym, co niegdyś było samochodami. Po kilku chwilach

znikneli w głębi ulicy.

- Wiozą nam Jacka – krzyknęła

koordynatorka do Cybil
- Nic mu nie jest?
- Nie. Wyszedł na

chwilę przed wybuchem. Ma tylko lekkie oparzenia rąk pierwszego stopnia i

jest trochę poharatany. Będą za dziesięć minut.
- Wspaniale –

wyszeptał Phil, który przechodząc obok recepcji usłyszał

rozmowę.

Młody mężczyzna wszedł na Izbę Przyjęć prowadząc kogoś

starszego. Kierowali się prosto do okienka recepcji.
- Przepraszam.

Może nam ktoś pomóc? – zapytał młody koordynatorkę
- Co się

stało?
- Mój ojciec źle się poczuł.
- JJ – zawołała

koordynatorka, do przechodzącej właśnie obok biurka recepcji studentki
-

Słucham
- Zajmij się pacjentem i załóż mu kartotekę. Drugi parawan

jest wolny.
JJ podeszła do mężczyzn.
- Proszę za mną –

pokierowała ich
Po chwili znaleźli się za drugim parawanem. Starszy

mężczyzna usiadł na łóżku. Jego syn stał obok niego.
- Poproszę o

imię i nazwisko
- Stanley Goobys, lat 56
JJ wszystko dokładnie

zapisywała.
- Boli – wyszeptał mężczyzna, po czym upadł na

łóżko.
JJ wybiegła przed parawan.
- Niech ktoś pomoże –

krzyknęła, po czym wróciła do pacjenta
- Co mu jest? – zapytał

jego syn
Za parawan weszła pielęgniarka.
- Podejrzenie zawału

mięśnia sercowego. Na urazówkę. Szybko – powiedziała JJ.
Chwilę

później JJ i Cybil, przełożona pielęgniarek znalazły się na urazówce.
-

Kto jest wolny? – zapytała JJ
- Nikt. Wszyscy zajęcie. Przez

ten wypadek.
- W porządku. Zrób EKG. Tlen przez maskę sześć litrów

na minutę. Ja zrobię wkłucie.
Obydwie dziewczyny doskonale sobie radziły.

Po chwili wykonały wszystkie swoje czynności. JJ odebrała wydruk z EKG.
-

Nitrogliceryna. 2 mg Morfiny.
- Brak depresji oddechowej
- W

porządku. Streptokinaza 1,5 mln jednostek przez godzinę. tPA 10 mg w bolusie

plus 50 mg na godzinę. APSAK trzydzieści jednostek przez 5 minut.
-

Czynności życiowe w normie.
- Zostanie na obserwacji. Łóżko z

monitorem. Aspiryna 300 mg na dobę, Metoprolol 50 mg co sześć godzin przez

dwa dni plus 100 mg dwa razy dziennie. Nitrogliceryna 10 mg na minutę,

zwiększac co 15 minut o 5 mg.
- ACE-blokery?
- Nie

wiem.

Phil właśnie wszedł do sali, na której leżał Jack. Pielęgniarka

kończyła zszywać mu rany na głowie.
- W końcu jesteś?
- Nie

rozumiem – zapytał Jack
- Jedna pacjentka prawie zmarła

czekając, aż się nią ktoś zajmie, bo
byliśmy obłożeni.
- Ale

nie zmarła – krzyknął Jack
- Ale mogła, bo ty zamiast wykonać

moje polecenie wolałeś bawić się w siostrę miłosierdzia.
- O co ci

chodzi?
- O to, że sanitariusze daliby sobie radę.
- Może i by

sobie dali, ale na pewno wtedy zmarło by więcej osób.
- Pozwól, że

to ja...
- Nie. To ja ci coś powiem: „Lekarz ma obowiązek

udzielać pomocy lekarskiej w każdym przypadku, gdy zwłoka w jej udzieleniu

mogłaby spowodować niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia

ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia, oraz w innych przypadkach nie

cierpiących zwłoki”. Pamiętasz?
Phil nie wiedział co powiedzieć.

Nigdy nie lubił gdy ostatnie słowo należało do kogoś innego.
- Jak

cię zszyją do zgłoś się do mnie. Mamy iść do Victora.
Phil wyszedł. Jack

z powrotem oparł głowę na łóżku i pozwolił pielęgniarce dokończyć

zszywanie.

- JJ – zawołał Dave w momencie gdy dziewczyna

wysiadała z windy
- Tak?
- Gratulują. Słyszałem, że nieźle ci

poszło z tym zawałowcem.
- Dzięki – odpowiedziała z usmiechem

– miałam okazję wypróbować wiadomości zdobyte na studiach.
Szli

razem w kierunku recepcji, aż w końcu Dave zapytał.
- To jak z ta

kolacją?
JJ długo się zastanawiała zanim mu odpowiedziała.
- Nie

mogę.
- Słucham?
- Wybacz, ale nie mogę.
- Nie możesz

ze mną, czy nie możesz dzisiaj?
- Nie mogę dzisiaj –

odpowiedziała patrząc mu prosto w oczy – mam plany. Matka...
- Nie

tłumacz się. To może lunch?
Przeszkodził im sanitariusz, który wwiózł

kobietę na noszach.
- Pomóżcie.
JJ i Dave podeszli do niego. Do

nich dołączył Phil.
- Odpowiedz – poprosił Dave
- Dave

ze mną. JJ do jedynki. Cybil czeka.
JJ odeszła. Czuła na sobie wzrok

Dave’a. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Z jednej strony bardzo tego

chciała, jednak z drugiej nie wiedziała czy powinna tak postąpić. W końcu

prawie się nie znali.
- Szybko – krzyknęła Cybil do JJ, która

właśnie przestąpiła próg sali numer jeden.

cdn...
muszka Me
Dobra, posiłek to nic szczególnie

zobowiązującego mogą iść^^

A co do opowiadania -- naprawdę je lubię.

Pewnie ze względu na tych lekarzy *_* ale mimo wszystko idzie Ci nieźle.

Znowu kilka powtórzeń =) No właściwie jedno chyba mi się rzuciło w oczka.

Czynisz postępy =)

Podoba mi się szybkość akcji, jak zwykle. Tylko ta

końcówka z JJ taka jakaś naiwna =P (ona zachowuje się jakby widziała faceta

pierwszy raz w życiu... heh, rozumiesz). No ale super i tak. Pisz dalej,

pisz...
Agrado
„Czas Zgonu”

cz.

III
„Dlaczego?”

- Phil wyjdź stąd – wysyczał

przez zęby Victor
- Ale ja...
- Masz stąd wyjść rozumiesz? Chcę

zostać z Jackiem sam na sam.
Phil wstał. Z jego twarzy łatwo można było w

tej chwili wyczytać złość. Spojrzał na Victora, który wygodnie siedział w

fotelu za swoim ogromnym dębowym biurkiem, po czym zwrócił się w kierunku

Jacka siedzącego z założonymi rękoma na krześle. Lewą rękę miał owiniętą

bandażem, a na jego twarzy widać było kilka opatrunków, pod którymi kryły

się świeżo założone szwy. Phil kiwnął głową i wyszedł trzaskając za sobą

drzwiami. Jack uśmiechnął się do Victora.
- O co mu chodzi? –

zapytał
- O to, że nie przyjechałeś – odpowiedział Victor

– między innymi o to.
Jack poprawił się na krześle.
-

Przecież powiedziałem mu gdzie jestem.
- Owszem. Ale o ile mi

wiadomo, to miałeś wrócić razem z ekipą z wozu 26, która przyjechała jako

pierwsza. Ale tego nie zrobiłeś.
- Byłem potrzebny tam. Nie było tyle

karetek, żeby zapewnić pomoc wszystkim potrzebującym. Musiałem tam zostać.


Victor wstał i podszedł do okna.
- Można nam było o tym

powiedzieć. Próbowaliśmy się z tobą skontaktować i na telefon komórkowy i na

pager. Jednak nie dawałeś znaku życia. Myśleliśmy, że coś się z tobą stało.


- Przepraszam. To się więcej nie powtórzy.
Victor odwrócił się w

stronę pokoju. Przeczesał ręką włosy, po czym wrócił na swoje miejsce i

zajął dokładnie identyczna pozycję jak ta zanim wstał.
- Mam

nadzieję.
- Telefon widocznie się rozładował, a pagera nie

słyszałem.
- Tak więc po części Phil miał uzasadniony powód, aby na

Ciebie naskoczyć, jednak uważam, że obwinianie cię za to, że oni sobie tutaj

nie poradzili nie powinno mieć miejsca. Jeszcze z nim pogadam – urwał

na chwilę i zaczerpnął powietrza, gdyż cała poprzednią kwestię wypowiedział

na jednym oddechu – a ty kontaktowałeś się już chirurgiem

plastykiem?
- Nie ma sensu. To tylko draśnięcie. Raz dwa się

zagoi.
- A ręka?
- Dziękuję. W porządku.

Dave właśnie

wyszedł z szatni i pierwsza rzecz, jaka chodziła mu po głowie, to jak

najszybciej odnaleźć JJ. Nie wiedział, o co jej tak naprawdę chodzi. Może

się przestraszyła?
- Za szybko Dave. Stanowczo za szybko –

mruknął pod nosem
Wszedł do recepcji i odłożył karty pacjentów na

miejsce. Wymazał swoje nazwisko z tablicy informującej, kto kim się zajmuje.

Do recepcji weszła akurat Cybil, która postąpiła podobnie jak Dave.
-

Michelle – zawołała – na którą przychodzi Brian?
Brian był

koordynatorem w Izbie przyjęć. Pomagał w tej pracy Michelle. Pomimo, iż

dzieliła ich znacząca różnica wieku doskonale się ze sobą dogadywali.
-

Na dziesiątą
- Dzięki. Zapisz sobie jeszcze, ze Damien, Lilly i

Warren przychodzą na dwunastą.
- Wporzo.
Cybil chciała odejść, gdy

zaczepił ją Dave.
- Nie wiesz gdzie jest JJ?
- Była ze mną przy

zabiegu, a potem wyszła. Nie mam pojęcia gdzie może być.
- Dzięki.
-

Michelle – tym razem zawołał ją Dave
- Co – odpowiedziała nie

kryjąc przy tym zdenerwowania
- Numer pagera JJ
- Nie dostała

jeszcze
- Super – odpowiedział lekko zdenerwowany i

odszedł

JJ stała przed drzwiami sali, w której leżało dziecko

uratowane przez Dave. Zerkała na jego małe ciało, które powoli zaczynało

nabierać kolorów. Co jakiś czas kierowała swój wzrok w kierunku monitora.

Chciała już odejść, ale ktoś chwycił ją za ramię.
- Unikasz mnie?
To

był Dave. Stał za nią, z ręką położoną na jej ramieniu. Patrzył cały czas w

jej włosy.
- Nie. Skądże. – odpowiedziała z uśmiechem – tylko

słyszałeś co powiedział Phil. Niedawno skończyłam pomagać Cybil.
-

Dobra. Masz chwilę wolną?
- Tak. A czemu pytasz?
- Bo pójdziemy

coś zjeść. Na razie tylko do stołówki, ale potem znajdziemy coś

innego.
Oboje zaczęli się śmiać i odeszli.

Do Izby Przyjęć weszła

młoda kobieta z chłopcem, trzymającym się za nos. Rozejrzała się dokładnie

dookoła, po czym podeszła do rejestracji.
- Przepraszam –

zawołała
- Tak – odpowiedziała Michelle, która pojawiła się tak

nagle jakby wyrosła z pod ziemi.
- Mój syn krwawi.
- Phil –

zawołała Michelle – masz pacjenta
Phil odszedł od komputera i

podążył w kierunku kobiety.
- Julia ze mną – zawołał Phil

jedną z pielęgniarek
Po chwili znaleźli się w sali.
- Co dolega

chłopcu?
- Od kilku dni krwawi z nosa. Czasami nawet kilka razy

dziennie.
- Bierze jakieś leki?
- Nie. Żadnych.
-

Julia, załóż mu kartę i zawołaj Jammie. I przygotuj cztero procentowy

roztwór lidokainy z epinefryną.

- Więc jesteś zadowolona? -

zapytał Dave
Siedzieli w stołówce. Każde z nich grzebało w talerzach

udając, że czegoś szukają.
- Tak. Na razie. Chociaż trudno to

ocenić pierwszego dnia. A ty ile tu jesteś?
- Dwa lata. Chociaż

czasami mi się wydaje, że siedzę tu o wiele dłużej.
- Dlaczego

medycyna? – zapytała, po czym chwyciła do ręki pustą szklankę.
Dave

przysunął się bliżej stołu.
- Bo tutaj to ty decydujesz o

wszystkim
- A poważnie
- Od dziecka marzyłem, żeby pomagać ludziom.

Czytałem wszystkie książki medyczne, aż w końcu nadszedł czas, kiedy to sam

zacząłem decydować o własnym losie. Wybrałem studia medyczne. Wbrew ojcu.

Nie sądziłem, że medycyna jest tak trudna.
- Ojciec nie chciał żebyś był

lekarzem?
- Nie. Ubzdurał sobie, że to oni zabili matkę. A ona po prostu

za dużo tankowała.
W tym momencie rozległ się dźwięk pagera. Dave go

wyjął i spojrzał na wyświetlacz.
- Idziemy.

Wszyscy czekali już

przy wejściu do Izby Przyjęć. Dave i JJ szybko do nich podbiegli.
- Co

mamy? – spytał Dave
- Jeszcze jedna osoba z tego wypadku.

Chrupiąca skórka.
Sanitariusze przyjechali. Szybko wyciągnęli

poszkodowanego i podwieźli go do lekarzy.
- Poparzenie trzeciego

stopnia. Około 60 % powierzchni ciała. Tętno 140 na minutę. Nie dało się

zaintubować.
- Na urazówkę. Szybko. – nosze przejął Phil.


Po dotarciu na miejsce przenieśli go na łóżko.
- Stu procentowy tlen

przez maskę – krzyknął Phil
- Może zaintubować? – spytał

Dave
- Nie. Sprawdź jego stan. Cybil płyn Ringera.
-

Ile?
- Chwilę. Ile waży?
- Około 75 kg.
- Półtora

litra.
- Poparzenia błony śluzowej nosa i przełyku. Tachykardia.
-

Haloperidol 4mg. Założyć sondę nosowo-żołądkową.
Mężczyzna leżący na

stole poruszył się. JJ pochyliła się nad nim. Mężczyzna podniósł rękę.

Spojrzał jej głęboko w oczy. JJ zdjęła mu na chwilę maske.
- Pozwólcie mi

umrzeć – wyszeptał
JJ ponownie założyła mu maskę. Cały czas na

niego patrzyła.
- Oddech wymuszony – powiedział Phil –

sonda na miejscu.
- Escharotomia? – zapytał Dave
- Tak. JJ ci

pomoże. Jammie, anatoksyna tężcowa. Przygotujcie opatrunki z becytracyny i

sulfadiazyny.
- JJ – krzyknął Dave to zapatrzonej w mężczyznę

koleżanki – pora zaliczyć kolejny zabieg.
JJ chwyciła skalpel.

Niepewnie dotknęła nim boku pacjenta.
- To go nie zaboli, ale mu

pomoże. Uwierz mi – powiedział Dave.
Po tych słowach JJ i Dave

wbili skalpel i przeciągnęli go kawałek wzdłuż pasa. Mężczyzna wziął głębszy

oddech.

Drzwi urazówki otworzyły się z hukiem. Do środka wbiegła

Michelle.
- Jammie, stan chłopca z hipotermią się gwałtownie

pogorszył.
Jammie spojrzała na Phila, który był tu jedną z

najważniejszych osób.
- Idź. Damy sobie radę.
- A ja?

– zapytał Dave – to ja mu...
- A ty nam

pomożesz.


cdn...

Bloodlust
Nio, teraz koniec I parta b. mi sie podoba


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Przechodzac do dalszych czesci: otoz coraz bardziej

przypomina mi to wszystko "Ostry Dyzur", sama kocham ten serial


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> Nawet Twoi bohaterowie sa uderzajaco podobni pod wzgledem

charakteru do tych serialowych, np. Jack przypomina mi czupurnego dr

Rossa...
W kazdym razie ff jest ciekawy, w koncu pewnych porownan nie da

sie uniknac
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/>
Agrado
„Czas Zgonu”

cz.

4
„Powrót Jacka”


Słońce jeszcze nigdy nie grzało w

tym mieście tak jak teraz. Na ulicach trudno było nie dostrzec mężczyzn

chodzących w bermudach i kobiet w bikini. Co prawda nie wszyscy tak

chodzili. Dotyczyło to tych, którzy byli przed albo po pracy. Reszta ludzi

musiała nosić na sobie garnitur, który działał grzałka, przez cały czas

ogrzewając garnitur. Jednak nawet wśród osób idących do pracy można było

spotkać wyjątki. Jednym z nich był Jack Williams, który właśnie zmierzał do

pracy. Postanowił wykorzystać uroki pogody i ruszyć pieszo. Było to za razem

mądrzejsze rozwiązanie, niż ścieśnianie się w zatłoczonym autobusie czy

pociągu, w których temperatura już pewnie dawno przekroczyła tą

odpowiedzialną za koagulację białka.

W Izbie Przyjęć panowała wrzawa.

Co prawda nie było specjalnie ruchu, ale każdy robił co mógł, aby jak

najmniej odczuć skutki feralnej pogody.
- Wiecie, że nie ma lodu w

stołówce? – powiedziała z uśmiechem JJ, która przytargała ze sobą

kilka oszronionych butelek Coli
- Jak to? – zapytał Phil, który

jako pierwszy chwycił napój
- Maszyna im się przegrzała i odmówiła

posłuszeństwa. W dodatku padła im klimatyzacja. Możecie sobie wyobrazić co

tam się dzieje – uśmiech nie zniknął jej ani na moment z twarzy.
-

Ja to musze zobaczyć – powiedział Bill, koordynator, który niestety

sam dzisiaj pracował, ponieważ Michelle postanowiła wziąć sobie wolne.
JJ

odstawiła skrzynkę, z której każdy wziął już sobie Colę pod ścianę.
-

Cześć – wyszeptał jej do ucha Dave
Zauważyła go dopiero, gdy się

wyprostowała.
- Hej. Super wyglądasz.
Miała rację. Dave miał na

sobie t-shirt i krótkie spodenki, które dawno już wyszły z mody. W zasadzie

to nikt się tutaj tym nie przejmował. Ważne było, aby ubrać coś co pozwoli

dotrzeć bez przegrzania do pracy.
- Coś nie tak? – zapytał

niepewnie patrząc na swoje spodnie
- Nie. Czemu. Super. Podoba mi się

– pod koniec zdania nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
Dave

pomimo lekkiego zdenerwowania wybaczył jej, gdyż ten śmiech podziałał by na

każdego.
- Więc ty taka jesteś?
- Chyba muszę Ci coś nowego

kupić.
- Ale to po kolacji, która mam nadzieję nadal aktualna?
-

Czy ja bym mogła tobie odmówić?
Obydwoje się uśmiechnęli. Całus. Dave

poszedł w kierunku szatni. JJ odprowadziła go wzrokiem po czym wróciła do

nudzenia się przy recepcji.
- Wóz 25 do Świętego Krzysztofa. Ktoś

nas słyszy?
Bill podszedł leniwie do radiostacji.
- Tu Św.

Krzysztof.
- Wieziemy wam kobietę. Utrata przytomności. Skarżyła się na

zawroty głowy. Wiek siedemdziesiąt dziewięć. Będziemy za trzy minuty.
-

Zrozumiałem.
- JJ idziesz ze mną? – zapytał Phil, który szedł

już w kierunku drzwi
- Jasne
- Carol i David

też.
Wszyscy posłusznie poszli za Philem. Carol będąca asystentką

chwyciła pustą kartę i zaczęła szukać długopisu. David – internista,

przybyły tu na staż z RPA – wyjął z kieszeni swoje pióro i podał je

Carol.
- Dzięki – odpowiedziała.

Drzwi Izby Przyjęć

otworzyły się i wjechali sanitariusze z pacjentką.
- Jasmine

Garby. Lat 79. Skarżyła się na zawroty głowy. Utrata przytomności.

Zaintubowana. Puls 52. Ciśnienie 130/70.
- Do dwójki – krzyknął

Dave
- Mierzyliście jej temperaturę?
- Nie.
Wjechali do

sali i szybko ja przenieśli na łóżko.
- Carol zmierz temperaturę. JJ

Morfologia, glikemia, EKG. David 1 mg Atropiny.
- Temperatura 41

– odpowiedziała Carol
- Przegrzanie. 0,9% roztwór NaCl,

preparat witaminowy, pojemniki z lodem.
- Nie ma lodu –

odpowiedziała JJ
- Namoczcie ręczniki w zimnej wodzie i ją obłóżcie.

Spryskiwać zimną wodą. Mierzyć temperaturę. JJ jaka jest właściwa?
-

Wewnątrz odbytnicza 39.
- Doskonale.
- Cukier 52 –

krzyknęła pielęgniarka, która weszła właśnie z wynikami.
- Ampułka

pięćdziesięcio procentowej glukozy z tiaminą – nakazał Phil –

Monitorować.

JJ była jedną z ostatnich osób, które opuściły salę

numer dwa. Być może wyczuła moment kiedy wyjść, bo w tym samym momencie

przeszedł koło niej Dave.
- Co dzisiaj mieliście? – zapytał
-

To już chyba szóste przegrzanie. A co u Ciebie?
- Tęskniłem wiesz? I

to bardzo.
- Nie widzieliśmy ledwo pięć godzin, a ty już płaczesz?
-

No niestety – włożył rękę do kieszeni po czym wyjął z niej małe czarne

pudełeczko – zapomniałaś – powiedział dając jej to – masz

szczęście, że Cię nie wzywali
To był jej pager. JJ teraz sobie

przypomniała, że zostawiła go na szafce nocnej w domu Dave’a.

Pocałowała go w ramach podziękowań.

- Nikt stąd nie wyjdzie żywy

– wrzeszczał mężczyzna, który wbiegł do Izby Przyjęć i zaczął

wymachiwać bronią – zabiję wszystkich
- Dave zawołaj ochronę

– krzyknął Phil do Dave’a, który podchodził razem z JJ bliżej

tego niecodziennego widowiska.
Dave podszedł do telefonu.
- Wy

świnie. Zabiję was – po tych słowach strzelił. Kula przeleciała


przez szybę w recepcji i przeleciała dalej, po czym wbiła się w brzuch

jednej z pacjentek przechodzących właśnie korytarzem. Kobieta upadła.


Dave chciał podbiec do kobiety.
- Jak ktoś się ruszy to zabiję

– wrzeszczał mężczyzna
Strzał. Tym razem był to jeden z

ochroniarzy, który trafił napastnika w dłoń. Mężczyzna upuścił pistolet.


- 10 mg Haloperidolu – poprosił Phil, który chwile później

podszedł
do mężczyzny i uspokoił go lekiem – zabierzcie go do

czwórki – powiedział do ochroniarzy.
W tym samym momencie do Izby

wszedł Jack.
- Fajerwerki na mój powrót? – zażartował
-

Lepiej nam pomóż.

Po chwili Jack wraz z Philem weszli do sali, gdzie

Dave właśnie ratował postrzeloną pacjentkę.
- Co masz? –

zapytał Jack?
- Zatrzymanie krążenia. Zaintubowana. Elektrody do

trzystu.
Trzask. Po chwili na monitorze pojawił się malutki wykresik.


- Miligram adrenaliny, 1.5 mg lidokainy na kilogram. Bretylium 5 mg na

kilogram. Rentgen jamy brzusznej - krzyczał Jack
Pielęgniarka obniżyła

aparat rentgenowski. Wszyscy założyli specjalne fartuchy ochronne. Po chwili

wrócili do normalnej pracy.
- Zaniosę zdjęcia – powiedziała

Julia, jedna z pielęgniarek.
- Krwawienie wewnętrzne –

powiedział Dave
Jack odwrócił delikatnie pacjentkę. Obejrzał jej

plecy.
- Nie widzę rany wylotowej. Na górę z nią.
- Witaj z

powrotem Jack – powiedział Phil, klepiąc Jacka po ramieniu.

W

ciągu tego dnia już nic specjalnego nie się wydarzyło. Przewinęło się kilku

pacjentów z przegrzaniem, jednak personel dał sobie z tym radę. Każdy

chciał, aby ten dzień już się zakończył. Nawet Jack, który operował

postrzeloną kobietę.
- Odessij – powiedział do asystentki

– przetnij
Spod niebieskiego kitla i czepka nie było widać żadnych

zadrapań na twarzy Jacka, świadczących o wypadku sprzed dwóch tygodni.

Dopiero, gdy był bez czepka i ochronki na usta można było zauważyć dwa

strupy na czole i bliznę na policzku. Jednak Jack zdawał się tym nie

przejmować. Dla niego najważniejsze było to, że uratował tamtych ludzi.


- Zszyj. Ja idę.
- Gratuluję Jack – powiedziała szefowa

chirurgii, która w tym momencie przejęła stery.

Noc nie przyniosła

zbytniego ochłodzenia. Nikt nie pamiętał, aby w nocy było tak ciepło. Jednak

było to lepsze niż prażące za dnia słońce. JJ i Dave właśnie wychodzili, gdy

usłyszeli wiadomości, które dochodziły z włączonego w recepcji

telewizora.
- Jutro możemy się spodziewać obfitych opadów deszczu.

Dzisiejszy dzień był niczym przysłowiowa cisza przed burzą.
- W

końcu ktoś wysłuchał moich próśb – powiedział Dave
- Tak się nie

ciesz, bo się zdziwisz – odpowiedział z uśmiechem Phil
- Do

jutra – powiedzieli zgodnie JJ i Dave.
- Na razie. Bawcie się

dobrze.
- Obiecujemy – powiedział Dave.
JJ uśmiechnęła się i

pocałowała Dave’a. Objęci wyszli na zewnątrz.
- To teraz na

umówioną kolację, a potem po spodenki
- Ale przecież jutro ma padać

– odpowiedziała JJ
- Jeszcze nie jeden upał przed

nami.
Odeszli w czułych objęciach. Po chwili zniknęli za pobliskim

budynkiem.

Niebo oświetlały niezliczone ilości gwiazd. Nikt nie

byłby chyba ich w stanie zliczyć. Gdzie niegdzie pojawiały się małe chmurki,

które nie utrzymywały się długo. Wszyscy chcieli, aby z tych malutkich

utworzyła się jedna duża chmura i spełniła meteorologiczna

przepowiednią.


cdn...
Ellie

align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'>Było to za razem mądrzejsze rozwiązanie, niż

ścieśnianie się w zatłoczonym autobusie czy pociągu, w których temperatura

już pewnie dawno przekroczyła tą odpowiedzialną za koagulację

białka.

class='postcolor'>
Bardzo mi się podobało to

zdanie.

A co do części II- tam jest resyscytowany. Nie powinno być

resuscytowany (od resuscytacji).
Pisz dalej, bo coraz ciekawsze się robi

:)
Cho Chang
a mi się to nie za bardzo podoba. Tak

jakbyś nagrywał "Ostry Dyżur" a potem pozmieniał imiona


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> Do tego liczne powtórzenia...W dwóch słowach: nie podoba mi

się
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/dry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='dry.gif' />

Agrado

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Cho Chang @

31-03-2004 18:48)
W dwóch

słowach: nie podoba mi się
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/dry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='dry.gif' />




To były cztery słowa. XD
A poza tym to dziwnym

zjawiskiem byłoby, gdyby podobało się każdemu.
A co do porównania -

trudno tego uniknąć zwłaszcza teraz, kiedy "ER" emitowany był w

telewizji. Ciekaw jestem czy gdyby "ER" nie było tak popularne to

do czego byłby "Czas Zgonu" porównywalny.
No, ale cóż. Jednym

się podoba - drugim nie. I czekam na wszystkie opinię, dzięki którym wiem

kto co myśli.
Agrado
"Czas Zgonu"

cz.

5
Jeden za wszystkich...



JJ obudziła się i rozejrzała do

dookoła, tak delikatnie jak tylko była w stanie. Pierwszy obrót głowy

– zegar na szafce wskazujący 6:53. Drugi obrót – Dave u boku,

śpiący tak słodko, że JJ nie miała sumienia go obudzić. Czuła się jednak w

obowiązku. Delikatnie pchnęła Dave’em, który natychmiast otworzył

oczy.
- Która godzina? – to były jego pierwsze słowa po

przebudzeniu
- Za pięć siódma. Czas wstawać.
Dave obrócił się do JJ.

Podparł się łokciem i pocałował ją.
- Idź pierwsza. Potrzebujesz więcej

czasu. Ja trochę dośpię.
JJ wytknęła mu język i wstała z łóżka.



Jacka jeszcze cztery godziny dzieliły do końca nocnego dyżuru. Dwa

dyżury pod rząd totalnie go wykończyły. Każdy możliwy moment wykorzystywał

na to, aby chociaż w minimalnym stopniu odbudować siły. Właśnie znalazł

pustą salę, w której mógłby się trochę zdrzemnąć, gdy do środka weszła

Cybil.
- Jack, masz pacjenta. Szóstka.
Gdyby wzrok mógł zabijać to

Cybil pewnie leżałaby teraz w progu sali. Jack chwycił kartę chorobową

pozostawioną przez pielęgniarkę na szafce, po czym leniwie wyszedł. Po

drodze przeczytał informacje na karcie. Janette Vilmore, lat 34, ostry ból

brzucha. Chwilę później znalazł się w sali numer sześć.
- Witam, nazywam

się Jack Williams. Zbadam panią.
Kobieta, leżała i nie reagowała na

Jacka. Jedyna rzecz, jaką robiła, to wydawanie cichych pisków, które

przerodziły się we wrzask, gdy tylko Jack dotknął jej brzucha.
- A tu

jesteś – wyszeptała Cybil, która właśnie weszła do sali –

myślałam, że będę Cię musiała poganiać.
Jack uśmiechnął się lekko i

wskazał na pacjentkę.
- Podłącz monitor. Nie podawaj żadnych pokarmów

ani płynów. 1 mg morfiny, USG jamy brzusznej, RTG klatki piersiowej,

morfologia, poziom elektrolitów, cukier, hematokryt. Jak tylko będą wyniki

daj mi znać.

Dave i JJ żwawo weszli do Izby Przyjęć. Od razu

podążyli do szatni.
- Dzień dobry – krzyczał za nimi Phil
-

Dobry, dobry – odpowiedział Dave, po czym razem z ukochaną weszli do

szatni.

Jammie szła właśnie za drugi parawan, gdzie czekał na nią

mały pacjent. Odgarnęła swoje brunatne włosy, po czym odsłoniła parawan i

podeszła do łóżka, na którym siedział młody chłopak, a obok prawdopodobnie

jego ojciec.
- Witam, Alex Kinley?
- Tak. Odpowiedział mężczyzna

– zamilkł na chwilę – to znaczy to mój syn
- Rozumiem.

Jestem Jammie, pediatra. Co dolega synowi?
- Ściągnął obrus ze stołu, na

którym stał kubek z gorącą herbatą, którą wylał na siebie.
Jammie

podeszła do chłopca. Dopiero teraz na jego białej bluzce zauważyła mokrą

plamę. Spojrzała jeszcze raz na plamę, a potem na mężczyznę.
- Odmocz to

– powiedziała do pielęgniarki, która stała obok. 2 mg morfiny.
Po

chwili chłopiec leżał już bez bluzki, a na jego klatce piersiowej widać było

sporych rozmiarów czerwony placek.
- Okłady z lodu
Pielęgniarka

kiwnęła głową i wyszła.
- Zaraz wrócę – powiedziała Jammie i udała

się za pielęgniarką
- I znajdź kartę chłopaka – powiedziała do

pielęgniarki, tuż po wyjściu za parawan.

- Wyspany? – zapytał

Jack Dave’a wchodzącego właśnie do Izby.
- Jeszcze się pytasz. Co

mamy?
- Na razie nic ciekawego. Poparzony chłopak, kobieta z bólem

brzucha, kamica nerkowa, mężczyzna z ostrym kaszlem w czwórce...
- Witam

– powiedziała JJ
- ...którym się zajmiesz – powiedział Jack

wręczając jej kartę.
Dziewczyna odeszła. Trafiła do mężczyzny po

odgłosach głośnego kaszlu. Weszła do środka. Zdziwiła się. Spodziewała się

jakiegoś staruszka z papierosem w ręku, a tu jej oczom ukazał się młody, na

oko 25-30 letni mężczyzna.
- Co panu dolega?
- Od kilku tygodni

męczy mnie ten... – krótki atak kaszlu przerwał na chwilę wypowiedź

– kaszel
- Od zawsze jest taki?
- Nie. Do tej pory był znośny,

ale od kilku dni jest coraz gorzej.
- Jest pan astmatykiem, alergikiem,

choruje na coś?
- Nie.
- Proszę zdjąć koszulę.
JJ osłuchała

mężczyznę.
- Zrobimy panu podstawowe badanie krwi, moczu oraz RTG klatki

piersiowej.
Mężczyzna nie odpowiedział, gdyż ponownie zaatakował go

kaszel.

- Wyniki kobiety z szóstki – krzyknął ktoś rzucając

kopertę na blat w rejestracji.
Jack szybko chwycił kopertę i przejrzał

wyniki. Przyczepił zdjęcie klatki piersiowej do rzutnika i zapalił światło.

Przyjrzał się dokładnie zdjęciu, po czym je zdjął i schował do koperty.

Zajął się przeglądaniem pozostałych wyników.

- Alex Kinley lat 13

– czytała Cybil Jammie stojącej obok – siedem miesięcy temu

trafił tu z połamanymi żebrami. Podobno wpadł na stół w mieszkaniu bo gonił

kota. Trzy miesiące temu złamanie ręki i stłuczenia na nogach i brzuchu.

Wtedy spadł ze schodów w piwnicy. W innych szpitalach nie byli. Teraz mały

wylał na siebie herbatę, tylko że...
- Na bluzce nie ma po niej śladu

– przerwała jej Jammie – wezwij kogoś z opieki społecznej.



Jack wszedł do szóstki i usiadł obok kobiety.
- Mamy pani wyniki


- I co? – wyszeptała po cichu
- Zapalenie trzustki. Zatrzymamy

panią na kilka dni. Podamy antybiotyk i leki przeciwbólowe. Za kilka dni

będzie dobrze.
Jack wyszedł. Podpisał kartę chorobową i włożył ją do

odpowiedniej przegródki.
- Metronizadol 15mg na kilogram i 4mg morfiny

dla pacjentki z szóstki. Jakby co dzwońcie do mnie.
- Spanko? –

spytała Michelle
- Owszem

- Michelle, gdzie Jammie –

spytała Cybil
- Z tym małym, poparzonym
Cybil natychmiast ruszyła w

kierunku drugiego parawanu.
- Jammie, możesz na chwilę
Jammie

wyszła. Zobaczyła niską brunetkę, troszkę pulchną o małych zielonych oczach


- Witam, jestem Karren Fox z opieki społecznej. Cybil zapoznała mnie ze

sprawą. Gdzie ojciec dziecka?
- Proszę pana – powiedziała Jammie

wchodzą cna chwilę za parawan – ktoś chce z panem rozmawiać.



JJ wparowała do sali numer cztery i natychmiast wpięła zdjęcie do

rzutnika.
- Mamy pańskie wyniki.
- Co mi jest?
- Widzi pan te

małe zacienione obszary?
Mężczyzna podszedł bliżej, aby dokładnie

przyjrzeć się zdjęciu.
- To obszary zmienione chorobowo. Na razie są to

niewielkie obszary, więc jest szansa na wyleczenie.
- To rak? - zapytał

załamanym głosem
- Musimy zrobić dokładne badania. Zatrzymamy pana na

badania. Jutro możemy zrobić bronchoskopię.
- Co to?
- Wprowadzimy

panu sondę do i pobierzemy wycinki płuc, w celu zbadania. Zaraz ktoś pana

zawiezie na górę. Jutro do pana przyjdę.
Szła w kierunku drzwi.
-

Aha. I niech pan rzuci palenie.
- Kiedy ja nie palę – powiedział

mężczyzna
JJ zdziwiła się i wyszła z sali.

- Wiem, że to dziwne

– mówił zdenerwowany ojciec Alexa – ale nie potrafię temu

zaradzić. Jak tylko proszę żonę żeby przestała, zaczyna się awantura. Alex

na tym cierpi najgorzej. A ja nie potrafię mu pomóc – rozpłakał się

– chcę żeby żona przestała pić, i żeby wszystko było jak dawniej.


- Rozumiem – wyszeptała Karren
- Wiem co pani teraz myśli.

Wstydzę się siebie, tego, że nie potrafię pomóc własnemu synowi. Widzi pani

to – mężczyzna otworzył dłoń i pokazał jej
zewnętrzną stronę.

Karren przyjrzała się. U czubka małego palca brakowało około jednego

centymetra, razem z paznokciem.
- To ona to zrobiła?
- Tak. Pół roku

temu. Chciałem zabrać syna z domu. Wyrwała mi go, chwyciła tasak i zaczęła

nim wywijać, aż w końcu odrąbała mi kawałek palca.
- Postaramy się panu

pomóc.
- Syn musi zostać dziś w szpitalu – powiedziała Jammie

– może pan zostać z nim
- Nic mu nie będzie?
- Nie. Oparzenie

nie sporządziło żadnych szkód. Raz, dwa syn wróci do zdrowia.
-

Dziękuję.

Jack wybiegł z szatni. Pożegnał wszystkich w recepcji i

zbierał się do wyjścia.
- Jutro operujesz? – spytał Jack –

chcę asystować
- Jutro mam wolne. Zgłoś się O’Harry. Powiedz, że

cię przysyłam. Powinien się zgodzić. A jak nie to trudno.
Odwrócił się

na pięcie i wyszedł.
- A może zechcesz mi asystować? – zapytała JJ


Dave spojrzała na nią i po chwili obydwoje buchnęli śmiechem.
Ellie
Juz czytałam tą część, oczywiście dzięki

twojej uprzejmości
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> Czekam na coś nowego, bo to co już przeczytałam naprawdę

jest bardzo dobre. Widziałam tam parę literówek, ale to jest do poprawienia.

No i ciekawa jestem, co dalej z JJ i Dave'm, po tym jak... Nie będę tego

pisać, bo inni jeszcze nie czytali. Pisz i nie przejmuj się porównaniami do

ER
Agrado
"Czas Zgonu"

cz.

6
Strach przed nieznanym



- Odessij – poprosił Dave,

podczas zabiegu, który zlecił mu Stanley O’Harra, jeden z najstarszych

stażem chirurgów pracujących w Świętym Krzysztofie.
Dave miał asystować

przy resekcji jelita, którą miał w planach Jack, ale z powodu dwóch dyżurów

nocnych pod rząd zabiegiem zajął się kto inny, a co za tym idzie asystować

też będzie kto inny. Dave zatem wcisnął się do O’Harry i „z

polecenia Jacka Williamsa” pozwolono mu wykonać zabieg. Dopiero potem

okazało się, że to usunięcie wyrostka, które Dave mógł robić z zamkniętymi

oczami. Jednak nie dał po sobie poznać, że jest zawiedziony i przeprowadził

zabieg.
- Odessij raz jeszcze – poprosił
- Bradykardia
-

Miligram adrenaliny co trzy minuty do osiągnięcia normy. Podaj jeszcze

miligram atropiny.
Pielęgniarka dzielnie wykonała polecenie

Dave’a, który nadal grzebał we wnętrznościach czarnego pacjenta.



Jammie chwyciła kartę małego Alexa i poszłą do jego sali. Chłopak

leżał na łóżku podpięty do kroplówki. Jego ojciec siedział na fotelu

podstawionym pod okno. Głowa, która spoczywała oparta na ręku natychmiast

się podniosła i zwróciła się na Jammie.
- Co z nim? – zapytał po

cichu ojciec
- Wszystko w porządku. Przyszłam sprawdzić jak się mały

czuje.
- Spał całą noc.
- Podam mu jeszcze miligram morfiny, bo może

go boleć, a nie warto budzić.
Jammie wyszła na chwilę i z wózka

stojącego przez salą wzięła igłę i napełniła ją jednym miligramem morfiny.

Zawartość strzykawki wpuściła do wenflonu na ręku Alexa.
- Kiedy będzie

musiał wyjść?
Jammie podrapała się po głowie.
- W zasadzie to

wczoraj mógł zostać wypuszczony. Jednak skoro zatrzymaliśmy go na noc, to

żeby ubezpieczalnia nam koszty zwróciła musimy go przytrzymać czterdzieści

osiem godzin.
- Dziękuję.
Jammie odwróciła się i szła w kierunku

drzwi.
- Moja żona może dzwonić. Dowie się, że Alex tu jest.
-

Postawimy ochronę przed drzwiami. Tylko lekarze będą wpuszczani. Może nam

pan zaufać.
Wyszła.

JJ znalazła chwilę wolnego czasu i

powędrowała do swojego pacjenta z podejrzeniem nowotworu. Akurat dostarczono

jej wyniki badań więc mogła powiedzieć pacjentowi co mu dolega. Przed

wejściem do sali przejrzała badania. To co przeczytała przeszło jej

najśmielsze oczekiwania.
- Witam – przywitała się z pacjentem


- Dzień dobry.
- Mamy wyniki badań. Zdjęcia rentgenowskie i

tomografia każą przypuszczać nowotwór. Jednak bronchoskopia tego nie

potwierdza.
- Czyli jestem zdrowy?
JJ przetarła twarz dłonią.

Podsunęła sobie krzesło i usiadła obok łóżka.
- Niestety nie. Według

pulmunologa choruje pan na sarkoidozę.
- To groźne? – zapytał

zrozpaczonym głosem
- Osiemdziesiąt pięć procent przypadków leczy się

samoistnie i nie pozostawia żadnych śladów ani objawów. Jednak podczas

tomografii wykryliśmy u pana nacieki na śledzionę i wątrobę.
- Czyli

umrę?
- Pan jest w trzeciej fazie choroby. Były przypadki, kiedy ludzie

wychodzili z czwartej fazy...
- Ile ich było? – zapytał gwałtownie


- Dwa – odpowiedziała JJ po trwającym dłuższą chwilę milczeniu

– ale ma pan duże szansę. Jeszcze dzisiaj rozpoczniemy leczenie

sterydowe i wspomagające.
Popatrzała przez chwilę na mężczyznę.
-

Przez tydzień będzie pan u nas, potem przewieziemy pana do Katedry

Pulmunologii.
- Niech pani zawiadomi moją żonę. W karcie powinien być do

mnie numer. Żona jest w domu, ale nie wie, gdzie jestem. Będę wdzięczny.


JJ kiwnęła głową i wyszła. Weszła do recepcji. Wpisała leki dla

mężczyzny i odłożyła kartę. Akurat wpadła na Cybil.
- Dla pacjentka z

dziewiątki, tego z sarkoidozą prednizon – 1mg/kg, metotreksat i

azatiopryna. W wypadku kaszlu podać kodeinę. Lactil 4mg na dobę, w razie

konieczności morfina. Wszystko jest w karcie.
Wyszła.
- Jaka ważna

się zrobiła – mruknęła Cybil pod nosem

Tymczasem Jammie

została wezwana do Victora. Rzuciła wszystko i natychmiast pobiegła do

dyrektora.
- Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?
- O co ci chodzi?


- O tego poparzonego dwunastolatka. O ile się orientuję to jego stan nie

zagraża zdrowiu – wrzeszczał Victor. Zawsze tak robił ,gdy chciał

komuś pokazać kto tu
rządzi. Teraz wrzeszczał coraz głośniej.
-

Skarżył się na ból – odparła atak Jammie – zatrzymaliśmy go,

porobiliśmy wszystkie badania, podaliśmy leki przeciwbólowe.
- Na łączną

kwotę sześciuset dolarów. Owszem, to nie dużo, ale zawsze jakiś wydatek.

Dziś masz go wypisać do domu.
- Nie. Obiecałam jego ojcu, że

przytrzymamy go jeszcze
- Nie rozumiem
- Jak wyjdzie to niebawem

wróci
- To normalne chyba
- Jest bity przez matkę
- A ojciec?


- Odrąbała mu palec
Przez chwilę patrzyli się na siebie.

Zastanawiali się, które z nich pierwsze się odezwie.
- Przytrzymamy go

48 godzin. Ubezpieczalnia zwróci pieniądze, a my w tym czasie znajdziemy im

pomoc – powiedziała spokojnie Jammie
- 48 godzin. Jeżeli ten mały

po tym czasie jeszcze tu będzie, to będziemy rozmawiać inaczej, a wstępem do

rozmowy będzie pokrycie przez Ciebie jego kosztów utrzymania.
- Zgoda

– powiedziała stanowczo Jammie i wyszła – Skurwiel –

szepnęła pod nosem
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że mogła to

wypowiedzieć trochę głośniej. Przynajmniej Victor usłyszałby, co o Jammie o

nim myśli.

- Igła i nić czwórka – poprosił Dave
Właśnie

skończył wycinać wyrostek i zabierał się za szycie pacjenta.
- Zwiększ

dopływ tlenu.
Dave był zmęczony. Sprawnie jednak manewrował igłą i

zaszywał otrzewną pacjenta.
- Odetnij. Resztę ty zszyj – nakazał

pomocnikowi, po czym zdjął rękawiczki i
wyszedł. Zszedł prosto do

rejestracji. Natknął się JJ.
- Masz chwilkę – zapytał
-

Chwilkę – powiedziała trzymając słuchawkę telefonu w ręku – Pani

Humphrey? – zapytała do słuchawki – mówi JJ Coles ze Szpitala

Św. Krzysztofa. Na naszym oddziale jest pani mąż. Jest chory i wymaga

leczenie, Chciał, żeby panią poinformować...Tak...Dobrze – odłożyła

słuchawkę
- Ktoś zmarł? – zapytał Dave
- Nie. Pacjent z

sarkoidozą prosił aby powiadomić rodzinę.
- Sarkoidoza?
- Tak.
-

Gratuluję. To twoja pierwsza.
- A co u Ciebie?
- Wycinałem wyrostek.

Murzyński wyrostek.
- Gratuluję. To twój dwudziesty – zaczęła się

śmiać
- Idziemy na kawę?
- Z przyjemnością.
Pocałowała go i

zeszli po schodach.

W recepcji rozdzwonił się telefon.
- Św.

Krzysztof – powiedziała Michelle – chwilkę zaraz sprawdzę

– pogrzebała coś w komputerze – tak jest. Trafił tu z

poparzeniem. Dobrze.

Jammie zrobiła obchód po swoich pacjentach i

odniosła karty do recepcji.
- Jammie, zaraz tu będzie matka tego

poparzonego dzieciaka
- O boże. Dzięki. Zawołaj ochronę szóstki.


Pobiegła szybko pod salę numer sześć. Stanęła przed salą. Rozejrzała się

dookoła, ale nikogo nie zauważyła. Weszła do środka.
- Zaraz tu będzie

pańska żona. Wzmocnimy ochronę sali. Gwarantuję, że nie wejdzie do środka.


W tym samym momencie do sali wszedł ochroniarz.
- Wzywano nas.
-

Tak. Pilnujcie, aby nikt poza lekarzami nie wchodził do sali.

-... i

wtedy ona wchodzi do środka i mówi: Czy ktoś widział mojego męża?
JJ nie

mogła opanować śmiechu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu jakiś dowcip

Dave’a na tyle ją rozbawił, że o mało nie spadła z krzesła.
-

Poważnie – spytała
- Jak Boga kocham. Możesz się spytać Jacka jak

wróci.
- Właśnie: Jack. Mówiłeś, żebym na niego uważała, że jest wredny

i że jak zostanę jego praktykantką to będzie miała źle. A tymczasem on jest

w porządku.
- Owszem. Poprawił się. Jednak jakbyś trafiła tu kilka

miesięcy wcześniej to wiedziałbyś o czym mówię.

Brunetka w prochowcu

szła przez korytarz. Zatrzymała się przy recepcji.
- Przepraszam. W

której sali leży Alex Kinley?
- Sześć
Kobieta pomaszerowała wzdłuż

korytarza. Zatrzymała się przed szóstką. Wejście zastawili jej dwaj

ochroniarze.
- Chcę wejść. Jestem jego matką.
- Mamy rozkaz nikogo

nie wpuszczać.
- Ale...
- Proszę stąd odejść
Kobieta spojrzała

na nich po czym odeszła. Na końcu korytarza zauważyła wieszak, na którym

wisiał biały fartuch. Odwróciła się na chwile, po czym zdjęła prochowiec i

założyła fartuch. Biegłą teraz w stronę szóstki. Ochroniarze natychmiast

zeszli jej z drogi. Kobieta bez trudu weszła do środka.
- Kochanie. Nic

Ci nie jest? – zapytała
- Co ty tu robisz?
- Kochanie. Synu


- Ochrona – wydarł się mężczyzna
Ochroniarze natychmiast

wbiegli do środka i chwycili kobietę. Zaczęli się z nią siłować.



Dave’owi zadzwonił pager. Dopił kawę. Spojrzał na JJ i

obydwoje ruszyli na górę.
- Masz jakieś plany na wieczór? –

zapytała JJ
- Owszem. Jestem bardzo zajęty... Tobą – dodał po

przerwie
- Doskonale. Pozwolisz, że Cię gdzieś zabiorę?
Weszli na

główny hol. Szli w stronę recepcji.
- A gdzie chcesz mnie zabrać?


Nagle z sali obok której przechodzili wyskoczyło dwóch ochroniarzy

trzymających kobietą i wpadli na JJ, która upadła na podłogę. Kobieta

wyrwała się, jednak Dave podłożył jej nogę i czym prędzej podszedł do JJ.

Odwrócił jej głowę. Była zakrwawiona.

JJ została natychmiast

przewieziona do sali operacyjnej. Jednak w drodze ocknęła się. Dave obejrzał

dokładnie JJ.
- Leż spokojnie. Nic Ci nie jest. Tylko rozcięłaś sobie

czoło.

Jammie szła oburzona do recepcji. Akurat weszła na Phila,

który przyszedł do pracy.
- co się stało – zapytał?
- Daliśmy

ochronę temu małemu maltretowanemu przez matkę. A ta przebrała się za

lekarza i weszła do środka. Jak ją wyprowadzali, to zranili JJ. Leży za

trzecim parawanem.
- Nic jej nie jest?
- Nie. Tylko rozcięte czoło.

Czekamy na RTG i tomografię.
- Zaraz do niej zajrzę.
Phil odsłonił

zasłonę parawanu i zobaczył Dave’a, który trzymał JJ za rękę.
-

Phil. Jakaś kobieta czeka na Dave’a.
- Powiem mu.
Wszedł do

środka.
- Nie licz na zwolnienie mała – zażartował – Dave,

jakaś kobieta do Ciebie – powiedział Phil odwracając się do

Dave’a – czeka w poczekalni.
Dave wyszedł zza parawanu. JJ

cały czas za nim patrzyła.
Agrado
Troche zaniedbałem ten topic. Teraz daje

dwa kolejne party.

„Czas Zgonu”

cz.

7
„Konsekwencje”


Jammie wrzuciła podpisaną kartę

chorobową w odpowiednią przegródkę i natychmiast odeszła. Zdjęła fartuch,

który odwiesiła na stojący obok kawałek drutu przypominający wieszak.

Rozejrzała się dookoła i wyszła.
- Do domciu? – zapytał Jack,

którego spotkała przy wyjściu
- Nawet tak leniwej osobie jak mi

należy się chwila odpoczynku – odpowiedziała z nieskrywanym

uśmiechem
- Mały wypisany?
- Wczoraj. Trzeba było być panie

doktorze.
Jack uśmiechnął do Jammie szczerząc przy tym wszystkie zęby.

Przez chwilę jeszcze na nią patrzył po czym wszedł do Izby Przyjęć.



- Trzy tysiące jednostek heparyny w bolusie, 200 mg aspiryny,

monitorujcie – mówiła JJ do asystentki stojącej obok łóżka z jęczącą,

starszą kobietą – jakby jej stan się pogorszył poinformuj

mnie.
Wyszła. Przetarła twarz rękoma, po czym podbiegła do automatu z

kawą. Wygrzebała z kieszeni kilka drobnych monet i wrzuciła je do środka.

Automat wyświetlił ilość wrzuconych pieniędzy. JJ wcisnęła guzik. Automat w

odpowiedzi chrząknął, wydał serię dziwnych odgłosów, które zakończył syk

podobny do tego jaki wydają lokomotywy parowe spuszczające powietrze. JJ

schyliła się, zerknęła w komorę kubeczka i... nic nie zauważyła. Uderzyła

pięścią w maszynę, po czym wstała. Lekko nią zakołysało. Poczuła lekki ból

głowy. Chwyciła się za nią i oparła się o ścianę. Uczucie dyskomfortu

pogłębiał opatrunek, który czuła pod palcami. Wzięła kilka głębokich

oddechów i poszła w kierunku rejestracji.

Jack z Philem siedzieli w

kantorku ze sprzętem medycznym i uzupełniali listę zamówienia.
-

Aspiryna, Dobutamina, Diapezol, Lorafen, Nitrocyt... – wymieniał Jack

przeglądający półki
- Wczoraj tu była – przerwał Phil
-

Nitrocyt? – zapytał z ironią Jack
- Nie wygłupiaj się.

Sarah.
- Co chciała?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że

płakała. Dave się nią zajął
Jack starał się w ogóle nie zwracać uwagi na

słowa Phila. Nie chciał słyszeć żadnego słowa więcej na temat Sarah. To

przez nią cierpiał. Zostawiła go dla innego, a teraz wróciła i chce błagać o

przebaczenie. Nic z tego. Jack jej nie daruje.
- Co jej jest? –

ciekawił się Phil
- Nie mam pojęcia co jej jest, nie wiem co było

powodem jej płaczu i nie interesuje mnie to. Zraniła mnie. Myśli, że teraz

będę w stanie jej wybaczyć. Ze zapomnę o wszystkim, jak za dotknięciem

czarodziejskiej różdżki? – zatrzymał się na chwilę i nabrał powietrza

w płuca – z każdym dniem staram się coraz bardziej o niej

zapomnieć...
- Ale z każdym dniem to coraz trudniejsze? –

przerwał mu Phil
Jack w odpowiedzi tylko kiwnął głową i obrócił się z

powrotem w stronę półek zastawionych sprzętem i lekami.

Cybil

sprawdzała stan szpitala w komputerze, gdy dostała wiadomość, że pacjent z

dziewiątki dostał ataku kaszlu. Pobiegła szybko do chorego. Wyprzedziła ja

JJ, która zjawiła się niespodziewanie szybko. Wbiegła do sali i ujrzała

wijącego się w ataku kaszlu mężczyznę.
- Kodeina. Szybko
Cybil

sięgnęła szybko po kodeinę, którą wstrzyknęła pacjentowi.
- Kiedy była

ostatnia dawka?
- Godzinę temu
Obserwowali chorego. Kaszel jednak

ani na chwilę nie ustąpił.
- Musimy go zwiotczyć. Dwie jednostki pavulonu

dożylnie.
Cybil spojrzała niepewnie na JJ. Ta nie spojrzała na

pielęgniarkę, tylko cały czas obserwowała pacjenta. Cybil podała pavulon.

Efekt był praktycznie natychmiastowy.
- Laryngoskop i rurka numer

sześć
JJ stanęła za głową mężczyzny. Odchyliła ją trochę do tyłu, po czym

rozłożyła laryngoskop. Wsunęła go delikatnie. Głowa mężczyzny się zatrzęsła

i z ust wykrztusił krew, która chlusnęła na twarz JJ brudząc jednocześnie

fartuch.
- Idź szybko po Jacka – krzyknęła do

Cybil
Pielęgniarka wybiegła z sali.

Cybil nie pamiętała, kiedy

po raz ostatni osiągnęła taką prędkość. Zwinnie ominęła wszystkie zakręty aż

w końcu wpadła do kantorka siedział Phil z Jackiem.
- Jack szybko

do dziewiątki
- Co się stało?
- Mamy problem z tym pacjentem

z sarkoidozą. Kaszel i krwioplucie.
Jack podparł się o ladę i

przeskoczył przez nią. Pobiegł szybko do dziewiątki.

- Co się

dzieje? – zapytał po wejściu – o mój Boże – dodał widząc

zakrwawioną JJ
- Atak kaszlu. Kodeina nie pomogła. Zaleciłam pavulon.

Chciałam zaintubować. Nastąpiło krwioplucie.
Jack podszedł bliżej

pacjenta. Założył stetoskop na uszy. Osłuchał pacjenta.
- Świsty.

Niedobrze. Na urazówkę z nim. Cybil dawaj Dave’a. Będzie

asystował.
- Ja po niego pójdę – powiedziała JJ
- Nie. Zajmij

się swoim – zaakcentował wyraz „swoim” –

pacjentem
Cybil wybiegła z sali, a Jack i JJ ciągnęli łóżko do sali

urazowej.

- Zwiotczyć. JJ zainstaluj laparoskop.
W tym

momencie do sali wszedł Dave z Cybil i dwiema asystentkami.
- Co

mamy? – zapytał Dave
- Czwarte stadium sarkoidozy. Krwioplucie,

kaszel. Podejrzenie oderwania skrzepów napłucnych. Założymy sondę

laparoskopową. Gdyby trzeba było otwierać to będziesz asystował.
-

Super – zatarł ręce Dave
JJ zaczęła laparoskopię. Delikatnie

wsunęła sondę w przełyk mężczyzny i włączyła obraz na monitorze.
- Nic

nie widzę – powiedziała
- Daj trochę głębiej –

pokierował Jack
Wszyscy zerkali na monitor. Nagle aparatura rejestrująca

funkcje życiowe zaczęła coraz częściej pikać.
- Bradykardia –

wrzasnął Dave
- Defibrylator do trzystu – nakazał Jack –

JJ zaintubuj. Szybko
JJ wyjęła sondę i natychmiastowo zaintubowała

mężczyznę.
- Adrenalina. Miligram lidokainy.
- Asystolia –

krzyknęła asystentka
- Dave. Defibryluj. 360. Grupa i krzyżówka dla

trzech jednostek.
Dave chwycił elektrody i włączył je na ciele pacjenta.


- Nic. Jeszcze raz.
Dave powtórzył czynność. Nagle poprzez rurkę

intubacyjną zaczęła sączyć się krew.
- Otworzę go – krzyknął

Jack
Jack naciął skórę skalpelem. Cienka, czerwona stróżka krwi pojawiła

się na skórze.
- Odciągnij – powiedział do

Dave’a
Chwycił piłę i przeciął mostek.
- JJ retraktor.

Odciągnij żebra.
JJ wykonała polecenie.
- Nic nie widzę.

Ssanie szybko. Założyć tamponadę.
- Ciśnienie spada. Puls 42.
-

Lidokaina 2 mg.
Każdy wykonywał powierzona mu czynność. JJ odsysała krew,

Dave przemywał wnętrze klatki piersiowej.
- EKG. Cyclonamina

dożylnie.
- Rytm agonalny
- Resuscytuj JJ
Minęło prawie

czterdzieści minut, a mężczyzna nadal był w takim samym stanie.
- Daj

sobie spokój JJ – powiedział Jack
- Jeszcze nie –

odpowiedziała spocona i czerwona na twarzy JJ
- On ma rację kochanie

– powiedział Dave
JJ spojrzała na niego i odeszła kilka kroków w

tył.
- Czas zgonu 17:46 – wysapała JJ. Jej oczy się

zaszkliły
- Odwołajcie Pulmunologię – powiedział Jack

Do

recepcji weszła starsza kobieta. Zatrzymała Michelle.
- Przepraszam.

Mój mąż był w sali numer 9, a teraz go nie ma.
- Jest na sali

operacyjnej
Michelle wypatrzyła idąca w jej kierunku JJ.
- Pani

się jej spyta
Kobieta odeszła. Zatrzymała się przed JJ.
- Mój

mąż. Podobno...
- Pani usiądzie.
- Nie. Co z nim?
-

Doszło do ataku kaszlu, w wyniku czego zerwały się skrzepy krwi, które

doprowadziły do krwotoku. Stracił zbyt dużo krwi. Zmarł.
Kobieta się

rozpłakał. JJ zrobiło się żal kobiety. Pomyślała sobie, że mogła to

powiedzieć trochę łagodniej, ale sama była zdenerwowana, bo to jej pierwszy

martwy pacjent. Spojrzała jeszcze raz na kobietę.
- Bardzo mi

przykro.
Odeszła.

- Idziesz się przejść – zapytał

Dave
- Z przyjemnością – odpowiedziała JJ
Gdy byli przy

wyjściu zaczepiła ich skąpo ubrana, blondynka.
- Sorki – oparła

się o Dave’a – gdzie do szefa? Jestem nową asystentką. Nazywam

się Betty Louis Archangel
- W rejestracji pani spyta – pokierował

Dave
- Dzięki misiek
Kobieta odeszła. Dave odwrócił się w jej

kierunku. JJ ścisnęła jego dłoń z całych swoich sił.
- Tu jestem

– syknęła
Dave natychmiast spojrzała jej w oczy i uśmiechnął

się.

cdn...


Agrado
„Czas Zgonu”

cz.

8
„CBC ”


Siedziała przy stole w kuchni w

szlafroku i popijała gorąca czekoladę. Za oknem już od kilku godzin było

ciemno. Stół znajdował się tuż przy oknie, więc JJ cały czas miała wzrok

wlepiony w okno i obserwowała krajobraz. Co prawda w nocy nie jest on zbyt

imponujący, ale ponieważ nie mogła zasnąć, to wydawało jej się to jednym z

sensowniejszych rozwiązań. Chłepcząc czekoladę myślała o ludziach, którzy co

jakiś przewinęli się pod oknem. Skąd mogli wracać? Dokąd idą? Czy też nie

mogą zasnąć i postanowili wybrać się na spacer? Pewnie nigdy nie dostanie

odpowiedzi na te pytania, ale lubiła snuć przypuszczenia.

Dave

chrapał. Rzadko mu się to zdarzało, ale jak już do tego dochodziło, to mało

brakowało, a cały blok wprawiony w drgania przebudziłby się. Być może to był

jeden z powodów, przez który JJ nie mogła zasnąć. Z drugiej jednak strony,

gdy zasnęła to ciężko było ją obudzić.

Otworzył oczy i rozejrzał

się dookoła. Kilkakrotnie przetarł ręką twarz i przyjrzał się miejscu, gdzie

powinna leżeć JJ. Powoli wstał, nałożył szlafrok i wyszedł z pokoju.

Delikatnie przeszedł przez przedpokój. Zatrzymał się przed lustrem. Nie mógł

uwierzyć w to co zobaczył. Każdy włos na jego głowie oddawał pokłon innej

stronie świata, a twarz przypominała jedwabną tkaninę po wyjęciu z wirówki.



JJ wzięła łyk czekolady. Szybko go przełknęła, po czym

ziewnęła.
- Nie śpisz – zapytał cichym głosem Dave
JJ obróciła

się. Uśmiechnęła się delikatnie w jego stronę.
- Jakoś nie mogę

– odpowiedziała – zrobić Ci czekoladę?
- Nie,

dzięki.
Podszedł bliżej i usiadł koło niej. Chwycił ja za rękę i

pocałował.
- O czym myślisz?
- O niczym – pokręciła głową i

dopiła czekoladę
- O tym mężczyźnie?
Wstała i odniosła kubek do

zlewu.
- O nim, o jego żonie...
- Nie rozumiem
- Ona

chce podać szpital do sądu – krzyknęła – przymoczyłam dupę

rozumiesz? Uśmierciłam pacjenta.
- Nie – wrzasnął – ty

jesteś tylko rezydentką. Nie masz jeszcze pacjentów. Odbywasz praktykę pod

opieką Jacka, i...
- I to on oberwie. Cudowna perspektywa.
Dave wstał

i podszedł do JJ. Objął ją i pocałował.
- Nie mogłaś temu zaradzić,

kochanie.
- Jakbym podała wcześniej Cyklonaminę...
- Na godzinę

przed atakiem – zapytał – to nie miałoby sensu
Pocałowała go.

Przeczesała mu ręką włosy.
- A eschalotomia? – zapytała, po czym

wyrwała się z objęć Dave’a i podeszła do okna.
- Musisz

zrozumieć jedną rzecz. Usiądź.
- Nie.
- Siadaj –

wrzasnął
JJ się przestraszyła. Znają się od kilku tygodni, a Dave po raz

pierwszy na nią krzyknął.
- Po pierwsze: Jesteś rezydentką i każdy twój

wpis w kartę chorobową jest sprawdzany i podpisywany przez Jacka. Gdyby Jack

zauważył, że eschalotomia jest potrzebna to na pewno by cię o tym

powiadomił. A po drugie: facet nie miał zapalenia trzustki, ani nie skarżył

się na ból. Gdybyś zleciła zabieg, a on by zmarł to dopiero byś narobiła

problemów.
JJ słuchała Dave’a.
- Wiesz – zaczęła powoli

– od dziecka chciałam zostać chirurgiem. Nikim innym tylko chirurgiem.

Rodzicom się to nie podobało. Dla nich co najwyżej mogłam zostać

pielęgniarką, ale nie chirurgiem. Kto to widział kobietę chirurga? –

przystanęła na chwilę – A wiesz co ja im na to? Że udowodnię im, że

mam dość sił, żeby zdawać na medycynę, zdać studia i zostać chirurgiem.

Jednak...
Spojrzała się w okno, potem na Dave’a i uśmiechnęła

się.
- ... teraz z każdym dniem czuję, że mam coraz mniej tych

sił.
Dave chwycił ją za rękę.
- Masz wystarczająco dużo sił. Uwierz

mi. Ale nie możesz przejmować się każdym pacjentem, który umrze w twojej

obecności. Jeżeli teraz tak reagujesz, to co będzie jak zostaniesz

chirurgiem?
JJ pokręciła tylko głową. Chciała coś odpowiedzieć, jednak

nie wiedziała co.
- Jeżeli chcesz – mówił Dave – to zakończ

studia, ale pamiętaj, że ja tej decyzji nie pochwalam. Za dwa lata masz

zostać chirurgiem.
Uśmiechnęła się.
- A teraz wybacz, ale mam

jutro długi i ciężki dzień. Pogadamy potem.
Dave wstał i szedł w kierunku

wyjścia z kuchni.
- Dave – zawołała JJ
Odwrócił się i spojrzał

prosto w jej oczy.
- Zostanę. Kocham Cię.
- Ja Ciebie

też.

Po kilkunastu minutach zalała sobie drugi kubek czekolady i

wypiła go jednym duszkiem. Miała dzień wolny więc usiadła z powrotem przy

oknie i obserwowała ludzi. Uśmiechała się do nich.
- Jak ja wam

zazdroszczę braku takich problemów – wyszeptała


cdn...

nie wiem. jak na razie cdn nie nastapil.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.