style='font-family:Geneva'>Nie, to nie plagiat, po prostu Dziewczyna
Hagrida wróciła do panieńskiego imienia Minerwa.
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/>
Tekst jest stary, pamięta początki mojej potteromanii -
ale może jeszcze ktoś go nie czytał.
style='font-size:17pt;line-height:100%'>Dziennik prof. Remusa J.
Lupina
Prolog
Szanowna Pani,
nasz wspólny znajomy, p. Rubeus Hagrid powiedział mi, że zamierza Pani pisać
fanfiction poświęcone jednemu z naszych najzdolniejszych absolwentów -
Harry'emu Potterowi. Dlatego też po namyśle zdecydowałam, że spróbuję
zainteresować Panią pewnym rękopisem, który od lata 1994 roku jest w moim
posiadaniu. Kiedy z panem Filchem - bo domyśliła się Pani zapewne, iż
autorką tego listu jest kotka, zwana w Hogwarcie Panią Norris - po
zakończeniu roku szkolnego porządkowaliśmy gabinety profesorów, w pokoju
profesora Lupina znalazłam pod szafą zapomniany zeszyt. W pierwszej chwili
bardziej zainteresowały mnie myszy, które obgryzły okładkę i zabierały się
właśnie do pierwszej strony, jednak po pokrzepieniu się drugim śniadaniem
(no, z tym pokrzepieniem to przesada, myszy karmione papierem nie są
szczególnie kaloryczne, a poza tym ośmielam się twierdzić, że przy prof.
Lupinie nawet mysz by się nie pożywiła) przystąpiłam do lektury. Zeszyt
okazał się rodzajem dziennika prowadzonego przez cały rok pobytu prof.
Lupina w Hogwarts. Ponieważ, jak Pani zapewne wie, odznaczam się wyjątkowo
wrednym charakterem tudzież wścibstwem, ciekawość zwyciężyła nad dobrym
wychowaniem i przeczytałam cały tekst, co więcej, ośmielam się zaproponować
Pani lekturę. Zeszyt jest cienki, zszyty ręcznie z pergaminowych kartek,
zapisany w połowie dość niestarannym pismem. Moim skromnym zdaniem zawiera
parę ciekawych informacji dotyczących Harry'ego Pottera i jego kolegów,
a także profesorów naszej szkoły. Jeśli zatem jest Pani zainteresowana
przeczytaniem go, będę nadsyłać fragmenty dalszego ciągu.
Z
poważaniem
Norris the Cat
1.IX.1993
Tym
razem księżyc był wyjątkowo jasny - dawno przemiana nie kosztowała mnie tyle
zdrowia, co teraz. Mimo to cieszyłem się, kiedy nadeszła, bo wiedziałem, że
następnego dnia wyjadę do Hogwartu. Hogwart... To coś więcej niż praca,
mimo, że nigdy nie byłem w takiej potrzebie jak teraz. A jednak bałem się.
Od śmierci Jamesa i tego, co się potem stało, moje wspomnienia ze szkoły
zamieniły się w koszmar. A jeszcze teraz, kiedy myśli wszystkich
zaprzątnięte są ucieczką Syriusza... Nie! Dosyć. Najwyższa pora, żebyś
oduczył się myśleć o nim per "Syriusz". Miałeś na to dwanaście
lat.
Byłem tak wykończony, że kiedy ekspres do Hogwartu wreszcie
przyjechał, wsiadłem do najbliższego przedziału i wcisnąwszy się w kąt
zasnąłem jak zabity. Co jakiś czas sen stawał się płytszy, czułem wtedy
kołysanie pociągu, słyszałem głosy jadących ze mną w przedziale dzieci, ale
nie mając siły otworzyć oczu zasypiałem z powrotem.
Obudziły mnie
krzyki dzieci. Pociąg stał, dookoła było ciemno. Krzyknąłem
"spokój!" i zapaliłem płomyki. Przez ułamek sekundy myślałem,
że mam zwidy - naprzeciwko mnie siedział James. Trzynastoletni i trochę
przerażony. Dopiero potem przypomniałem sobie, co Dumbledore pisał mi o
Harry'ym. Rzeczywiście, chłopiec jest strasznie podobny. Od Minerwy
wiedziałem, że mieszka u mugolskiej rodziny Lilki, a po spotkaniu z
Voldemortem została mu na czole blizna w kształcie błyskawicy. Nie miałem
czasu mu się przyglądać - chciałem iść zobaczyć, co się stało, kiedy drzwi
rozsunęły się i wszedł dementor. Pewnie Knot kazał im przeszukać pociąg, a
oni zrobili to z właściwym sobie taktem. Wyjąłem różdżkę i najspokojniej jak
umiałem wyprosiłem go, ale nie posłuchał. Jakaś dziewczynka zaczęła płakać,
z Harrym też zaczęło się dziać coś dziwnego, słaniał się jakby miał zemdleć
- nie można było dłużej czekać. Użyłem patronusa i dementor znikł, niebawem
też zapaliło się górne światło i z przerażeniem zobaczyłem, że Harry leży na
podłodze nieprzytomny.
Poklepałem go po twarzy, ocknął się. Na
szczęście miałem ze sobą czekoladę, kazałem wszystkim wziąć po kawałku i
poszedłem wzdłuż pociągu. Zaglądałem do przedziałów, wyglądało na to, że dla
innych dzieci skończyło się tylko na strachu. W przedziale obok naszego
dwóch trzynastoletnich osiłków trzęsło się jak w febrze, a o połowę od nich
mniejszy blady blondynek na mój widok zrobił minę, jakby poskromił
dementorów gołymi rękami, choć widać było, że i on miał nielichego stracha.
Gdybym nie martwił się tak o Harry'ego, byłoby to nawet zabawne.
Wróciłem do przedziału. Dzieci siedziały bez ruchu, a czekolada topiła im
się w rękach. Harry na szczęście wyglądał już trochę lepiej. Zażartowałem,
że nie zatrułem tej czekolady, i wreszcie zaczęły jeść. Oprócz Harry'ego
były tam dwie dziewczynki, jedna starsza, z wielkim, krzywołapym kotem na
kolanach, i druga mała, ruda jak wiewiórka - bardzo podobna do siedzącego
obok Harry'ego chłopca, jak się potem dowiedziałem, jego siostra. Był
tam jeszcze jeden chłopiec, pucołowaty brzdąc ściskający w spoconych rękach
wierzgającą łapami ropuchę.
Niebawem dojechaliśmy do Hogsmeade,
lał deszcz, było ciemno. Nie chciałem tracić z oczu Harry'ego, ale
wsiadł z kolegami do innego powozu. Ze mną wsiadła dziewczynka, która miała
sowę, pożyczyłem ją od niej i posłałem Minerwie wiadomość o dementorach w
pociągu. Nie zataiłem też, że Harry zemdlał - czekolada robi swoje, ale
lepiej, żeby obejrzała go pani Pomfrey.
W zamku oczywiście
panował tłok i niesamowity rozgardiasz, oddałem walizkę Filchowi i poszedłem
przywitać się z Dumbledore'em. Uściskał mnie jak syna, widziałem, że się
cieszy z mojego przyjazdu. Oczywiście o dementorach w pociągu już wiedział,
obiecał, że każe im się trzymać z daleka od zamku. Poszliśmy do Wielkiej
Sali, tam przywitałem się z resztą nauczycieli, większość z nich pamiętała
mnie jeszcze jako ucznia, oczywiście nie obeszło się bez wspomnień. Zaledwie
zdążyłem się przywitać z Flitwickiem (był tak miły, że nie przypomniał mi,
że największy w życiu szlaban zarobiłem od niego za zaklęcie
"tarantallegra", którym potraktowałem nogi jego krzesła), wpadłem
w objęcia Hagrida.
- Cholibka, a toż to nasz Remus! - chwycił
mnie za ramiona i podniósł na wysokość swojej twarzy, na szczęście wszyscy
byli zajęci powitaniami i nikt nie zwrócił na nas uwagi. - Co tu robisz,
huncwocie jeden?
- To samo, co ty - wiedziałem już o jego awansie,
powiedziała mi to Minerwa, kiedy przywiozła list od Dumbledore'a. -
Gratuluję! Będziemy kolegami.
- Ano, niby tak - postawił mnie
na ziemi, wielką chusteczką przetarł oczy. - Ale ty to co innego, jesteś
teraz taki mądry, wykształcony... Będę ci mówił "panie
profesorze", dobrze?
- Nie waż się - zapowiedziałem surowo i
musieliśmy przerwać rozmowę, bo zaproszono nas do stołu. Moje miejsce
wypadło pomiędzy panią Sprout a Flitwickiem. Z rozmów dowiedziałem się, że
Harry jest na trzecim roku, uczy się dobrze, jeszcze lepiej gra w
quidditcha, jednym słowem, cały James. Z tego, co zauważyłem, Severus Snape
raczej za nim nie przepada. No, cóż. Gniew Wielkiego Severusa sięga poprzez
pokolenia.
Całą ucztę przegadałem z panią Sprout, dopiero teraz
miałem okazję ocenić, jaka to niezwykle taktowna osoba - podczas gdy cały
stół odmieniał Syriusza Blacka przez wszystkie przypadki, ona opowiadała mi
o mandragorach i o tym, jak potrzebne były w zeszłym roku. Słuchałem tego
jak baśni, ale nagle usłyszałem z drugiego końca stołu coś, co zaintrygowało
mnie o wiele bardziej. Ci dementorzy w pociągu i dookoła Hogwartu są tu po
to, zeby chronić Harry'ego! Podobno Black przed ucieczką powtarzał
przez sen "on jest w Hogwarcie". Boże. Jeżeli tak, muszę
natychmiast iść do Dumbledore'a i powiedzieć, że Black jest animagiem.
Prawdopodobnie jeśli mu powiem, jak do tego doszło, wyrzuci mnie z Hogwartu,
ale jestem to winien Jamesowi, Peterowi i sobie. Inaczej Harry nie będzie tu
bezpieczny choćby stała mu nad głową cała zgraja
dementorów.
3.IX.1993
Ciężki był dzień, mimo, że
jeszcze nie miałem lekcji. Rano poszedłem do pokoju nauczycielskiego
spojrzeć na grafik, i jak się okazało podpadłem już na starcie i to nie byle
komu. Ale po kolei. Jeszcze dobrze nie wszedłem, a już wiedziałem, że coś
się dzieje. Zza drzwi, nie wyciszonych zaklęciem, dobiegał stłumiony warkot,
z gatunku tych, które znałem stanowczo za dobrze. Zdrętwiałem ze strachu. Na
wszelki wypadek otworzyłem drzwi alohomorą, bezgłośnie, i zobaczyłem
wilkołaka. Przed nim, ściskając różdżkę w dłoni, stał... Severus Snape.
Przez ułamek sekundy szukałem w myśli najskuteczniejszego zaklęcia, gdy
nagle uświadomiłem sobie cały absurd tej sytuacji. Idioto, gdyby to był
wilkołak, na pewno nie patrzyłbyś na niego ludzkimi oczami... Oczywiście był
to bogin. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, ale kiedy pomyślałem, czego i
kogo naprawdę boi się Severus, przeszło mi natychmiast. Oczywiście poradził
sobie doskonale, jedno "riddikulus" i wilkołak zmienił się w
zdechłego psa, który nagle ożył, zaszczekał i wskoczył do wielkiej szafy
stojącej w kącie pokoju. Udałem, że wchodzę z rozpędu i przywitałem się.
- Widziałeś? - Snape był wściekły, że wyrwało mu się to pytanie, więc
ze sztuczną wesołością odparłem:
- Widziałem, jak rzucasz w bogina
zdechłym psem, zupełnie nowa metoda... Ale chyba skuteczna, prawda?
- Owszem - Snape nie wyglądał na przekonanego, ale trochę się odprężył. -
Bogin to coś z twojej działki. Może byś dał mały pokaz swoich
umiejętności?
- Mam lepszy pomysł - uśmiechnąłem się do niego. -
Jutro będę miał lekcję z trzecioklasistami. Boginy są w programie pod koniec
semestru, ale skoro jest tu taki piękny okaz...
- Skończysz jak
twój poprzednik - mruknął niechętnie Snape. - Też mu się zachciało ćwiczeń
praktycznych i zrobił z siebie takiego durnia, że aż żal było patrzeć.
- Może nie będzie tak źle - postanowiłem, że nie pozwolę, by zepsuł mi
nastrój na resztę dnia, nie doceniłem go jednak.
- Może być
całkiem źle, i to już niedługo - wzruszył ramionami i usiadł w fotelu,
mierząc mnie nieprzychylnym spojrzeniem. - Miesiąc szybko zleci, Lupin.
Bardzo szybko.
- Niech leci - wciąż nie dałem się wyprowadzić z
równowagi, lecz Snape nie rezygnował.
- Nie udawaj kretyna, Lupin.
Masz zamiar podczas pełni latać po Hogwarcie wymachując ogonem? A może
zamówiłeś sobie klatkę i chcesz posłużyć jako pomoc naukowa?
-
Dumbledore mówił mi, że możliwe jest inne rozwiązanie - noo, teraz już
musiałem uważać na język. - I to nie bez twojego udziału. Jesteś jednym z
niewielu, którzy umieją przygotować wywar tojadowy.
- Słuchaj,
Lupin. Chcę, żeby jedna rzecz była dla ciebie jasna. Nie chciałem, żebyś tu
przyjeżdżał - głos Snape'a był lodowaty jak zimowy wicher. - Niestety,
Dumbledore uparł się dać ci jeszcze jedną szansę. Moim zdaniem nie
zasługujesz na nią. Uważam, że wilkołaki są najnikczemniejszymi stworzeniami
na świecie i nie można ufać żadnemu z nich. Zresztą, jak można wierzyć
komuś, kto był przyjacielem mordercy...
- ZAMKNIJ SIĘ! - tym
razem nie wytrzymałem. - Moimi przyjaciółmi były też jego ofiary: Lilka,
James i Peter. Jeśli nie masz ochoty mi pomóc, po prostu to powiedz!
- Nigdy więcej nie mów do mnie tym tonem - w oczach Snape'a była
nienawiść. - Inaczej przyrzekam ci, pożałujesz. A eliksir tojadowy będziesz
pił, bo tego wymaga bezpieczeństwo szkoły. Tu w grę wchodzi nie twoja
urażona ambicja, tylko coś, o czym zapewne nie masz bladego pojęcia -
odpowiedzialność.
- Dziękuję, że mi przypomniałeś - w razie
potrzeby też umiałem być wredny, byłem jednak zły na siebie, ilekroć
przyszło mi uciec się do tej broni. - Gdybyś jeszcze miał do tego jakieś
prawo...
- Chłopcy, albo mi się zdawało, albo słyszałem, że się
kłócicie - Dumbledore nie mógł sobie wybrać lepszej chwili, żeby wejść do
pokoju nauczycielskiego. - To, że jesteście najmłodszymi nauczycielami w tej
szkole, to nie powód, żeby się zachowywać jak sztubacy. Severusie, mówiłeś
Remusowi o wywarze tojadowym?
- Tak jest, panie dyrektorze - Snape
podniósł się z krzesła i ostentacyjnie spojrzał na wielki, stojący zegar. -
Za kwadrans zaczynam lekcję. Do widzenia.
- I krzyżyk na drogę -
mruknął Dumbledore mrugając do mnie porozumiewawczo. - Musisz mu darować,
Remusie. Ostatnio sporo przeszedł. Prawdę mówiąc, nigdy nie był uroczym
kompanem - zachichotał na samą myśl, że Severus Snape mógłby kimś takim być.
- A ty przypomniałeś mu to, o czym bardzo chciałby zapomnieć.
-
Przepraszam, nie powinienem był się na niego drzeć - było mi trochę wstyd. -
Obiecuję, że już się to nie powtórzy.
- Przeciwnie - Dumbledore
znów puścił do mnie oko. - To by mu nawet dobrze zrobiło, gdyby ktoś na
niego raz na jakiś czas powrzeszczał. Ale obawiam się, że na ciebie nie mam
co liczyć - zachichotał. - Jak się tu czujesz? - zapytał nagle, siadając w
zwolnionym przez Snape'a fotelu - Pomijając Severusa i jego humory,
oczywiście.
- Świetnie - odpowiedziałem szczerze. Stanowczo
Hogwart miał cudowną moc łagodzenia wszystkich złych wspomnień. - Mam
wrażenie, jakbym wrócił do domu.
- Wyglądasz też trochę lepiej -
gestem zaprosił mnie, żebym usiadł naprzeciwko. - Tylko te twoje szaty... W
Hogsmeade nie ma sklepu z ubraniami, musiałbyś jechać do madame Malkin. A
może bym ci coś pożyczył?
- Nie, dziękuję - z przerażeniem
wyobraziłem sobie siebie wystrojonego w Dumbledore'owe fiolety. - Kilka
zaklęć naprawiających, i jeszcze wytrzymają.
- Gdzieś tu był mój
CZARNY płaszcz - Dumbledore chyba zrozumiał moje obiekcje. Wstał i podszedł
do szafy. - Panie dyrektorze, nie! - zdążyłem krzyknąć, ale było
już za późno. Z szafy wyleciał ohydny, sinoróżowy nietoperz i zatoczył koło
nad głową Dumbledore'a, zwabiony jego śnieżnobiałą czupryną.
-
Riddikulus - zachichotał Dumbledore i nagle na nietoperzu pojawiło się
mnóstwo drobnych, niebieskich kwiatuszków. Nietoperz spojrzał po sobie i
czym prędzej uciekł do szafy.
- Cudne! - zawyłem, pokładając
się ze śmiechu. Dumbledore aż się popłakał, siwa broda trzęsła mu się i
podskakiwała do taktu. Naraz jednak spoważniał.
- Podobno mamy tu
nauczyciela samoobrony przed czarną magią - zaczął, patrząc na mnie surowo.
- Wygląda na to, że jest pierońskim leniem.
- Zostawiłem tego
bogina na jutrzejszą lekcję - pospieszyłem z wyjaśnieniem, mimo, iż
doskonale wiedziałem, że żartuje. - Pokażę trzecioklasistom zastosowanie
zaklęcia "riddikulus". Ale jeżeli miałby tu przeszkadzać...
- Nie, w takim razie zostaw - zgodził się natychmiast Dumbledore. - Tylko
zamknij te drzwi zaklęciem, drugiego nietoperza bym nie przeżył.
Przez chwilę znowu chichotaliśmy. Wreszcie odważyłem się zapytać:
- Czemu różowy, panie profesorze?
- To proste, synu. Ludzie
najbardziej boją się tego, co nie istnieje.
5.IX.1993
Miałem dzisiaj pierwszą lekcję z klasą Harry'ego. Najpierw rozczulił
mnie Irytek, że też ta pokraka pamięta, jak mnie przezywał dwadzieścia lat
temu... Ba, dwadzieścia lat temu sam bym chętnie zatkał parę dziurek od
klucza gumą do żucia, na złość Filchowi. No, niestety, tym razem Irytek miał
pecha - z Huncwota zrobił się stary, zgryźliwy nauczyciel.
Powoli
poznaję moich uczniów. Miałem już lekcje w czterech klasach, jak dotąd udało
mi się nie poplątać imion. To może trochę nieprzepisowe, ale sam zawsze
wolałem, jak nauczyciel mówił na mnie "Remus", a nie "pan
Lupin". Przyglądam się Harry'emu. Zabawne, jak historia się
powtarza, chłopak ma ten sam dar gromadzenia wokół siebie ludzi, jaki miał
jego ojciec. Obecny "gang Pottera" to oprócz Harry'ego
Hermiona Granger, właścicielka krzywołapego kota i największej w dziejach
Hogwartu ambicji (czasem wydaje mi się, że ta dziewczyna zna wszystkie
możliwe odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania), Ron Weasley, jeden z
siedmiorga rodzeństwa - mało nie spadłem z fotela, jak się dowiedziałem, że
mamą tej gromadki jest Mała Molly, ta sama, która była prefektem Gryffindoru
kiedy zaczynaliśmy naukę - i znajomy z pociągu właściciel wiecznie
wędrującej ropuchy, Neville Longbottom. Całe to sympatyczne skądinąd bractwo
jest przedmiotem bacznej obserwacji nauczycieli i solidnej, głębokiej,
starannie przemyślanej nienawiści Severusa Snape'a. I w ten oto prosty
sposób znowu podpadłem - ale po kolei.
Lekcja z boginem udała się
świetnie, głównie z powodu mojego tchórzostwa. Nie mogąc sobie wyobrazić
konfrontacji bogina-Voldemorta z synem Jamesa, na wszelki wypadek zapytałem
Harry'ego z teorii na początku lekcji. Dalej poszło łatwo, bogin spisał
się na medal. Prawdziwym bohaterem okazał się jednak mały Neville. O ile
Harry, Hermiona i Ron jakoś dają sobie radę z eliksirami i mistrzem
Oślizgłym, o tyle Neville'owi wszystko ze strachu leci z rąk.
Wyobraziłem sobie, jak Severus musi poniewierać tym biedakiem i nie
zdziwiłem się, kiedy Neville powiedział, że najbardziej boi się właśnie
jego. I tak się zaczęło.
Nie będę opowiadał, jak Neville sprawił,
że bogin ukazał się jako Snape przebrany w suknię jego babci (zielona z
koronkami, do tego kapelusz z wyleniałym sępem na czubku i czerwona torebka,
babcia Neville'a lubi mocne efekty kolorystyczne) i jaka była reakcja
całej klasy, jedno jest pewne - zarobiłem u Snape'a grubą, czarną
krechę. Ale nie zamierzam się tym przejmować. Grunt, że Neville odzyskał
trochę wiary w siebie, zdobył dla Gryffindoru aż dziesięć punktów, a przede
wszystkim nauczył się pokonywać lęk. Przy okazji obejrzałem sobie ładną
kolekcję strachów, jakie nękają trzecioklasistów Hogwartu - ożywająca mumia,
szyszymora, odcięta ręka, pająk Rona Weasleya - zbiorowisko zabobonów i
absurdu, czyli to, co najczęściej jest powodem wszystkich ludzkich lęków.
Oczywiście był tam też księżyc. Ale nikt, nawet najmądrzejsza na
roku Hermiona, nie wpadłaby na to, że nauczyciel obrony przed czarną magią
boi się czegoś zupełnie innego. Dziwne, przecież boginy bezbłędnie wyczuwają
powód strachu. No dobrze. Napiszę to, bo inaczej nigdy nie będę mógł
spojrzeć w lustro: BAŁEM SIĘ, ZE KTÓREŚ Z DZIECI PRZEJĘŁO SIĘ OSTATNIMI
KOMUNIKATAMI, I BOGIN PRZYBIERZE POSTAĆ SYRIUSZA BLACKA.
Muszę
porozmawiać z Dumbledore'em.
Sześć powodów, dla których
powinieneś schodzić z drogi Severusowi Snape'owi:
1. Jest wredny.
Nawiasem mówiąc, sam jesteś temu winien - kto na trzecim roku wykradł z
dormitorium Ślizgonów jego zimowe kalesony i puścił na miotle dookoła
boiska? W dodatku przed najważniejszym meczem sezonu?
2. Dużo wie. I to,
że ty wiesz, że kalesony były zielone w srebrne wężyki, nie robi już na nim
takiego wrażenia jak kiedyś.
3. Dużo może. Nawet jeśli nie jest
powszechnie uwielbiany, jego słowo sporo znaczy, także u Dumbledore'a. A
ty co? Możesz iść się wypłakać Hagridowi w kamizelkę z kretów.
4. Nie
znosi cię. Nic nowego, ale u licha, Remus, czy ty zawsze musisz wszystkim
podpaść już pierwszego dnia? Masz samobójczy refleks.
5. Nie jesteście
już uczniami, i nie możesz go tak po prostu strzelić w ucho. Możesz jedynie
żałować, że kiedy mogłeś, robiłeś to zbyt rzadko.
6. To ON wie, jak
przygotować wywar tojadowy. Ty w swoim kociołku od eliksirów możesz ugotować
najwyżej owsiankę, a i tak będzie przypalona.
Krótko mówiąc, i
niech pan Lupin słucha, bo powtarzał nie będę, Severusa Snape'a należy
omijać szerokim łukiem. W razie niezastosowania się, szlaban i minus
pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru.
4.X.1993
godz. 18.00
Właśnie wypiłem ostatnią porcję eliksiru tojadowego. Za jakieś
dwadzieścia minut wzejdzie księżyc. Dumbledore zapewniał mnie, że wystarczy,
jak zamknę się w swoim pokoju, ale chyba powinienem iść do Wrzeszczącej
Chaty. Byłem tam przedwczoraj, wrota są nadal solidne. Wzmocniłem okna
kilkoma zaklęciami, ot tak, na wszelki wypadek. Ale wolałbym tu zostać.
Jestem za słaby, żeby dojść do wyjścia - ten eliksir działa z dużym
wyprzedzeniem. Może dam radę jeszcze zabezpieczyć drzwi, tylko sięgnę po
różdżkę.... Udało się. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale póki jestem
przytomny, spróbuję pisać. Mam nadzieję, że przeżyję tę kurację, zresztą,
jeśli nie, to niech się Dumbledore martwi. Gdzie on w październiku znajdzie
nauczyciela... Oho, robi mi się ciemno w oczach. Zaraz wróci ten koszmar o
bulgoczącej krwi.... Krew, zęby wgryzają się w miękkie, żywe ciało,
rozrywają tętnicę, cały potok krwi... zaraz się przemieeeee
(nieczytelne)
5.X.1993
godz. 13.00
Boże, jaki jestem
szczęśliwy.
We łbie mam młyn, gdybym teraz wstał, pewnie
straciłbym resztę zębów, ręce mi się trzęsą tak, że sam nie wiem, co piszę,
ale jestem szczęśliwy.
Niech błogosławiony będzie Severus Snape i
jego zardzewiały kociołek. Ten eliksir to wynalazek większy od różdżki i
latającej miotły. Połowę, co mówię, trzy czwarte mniej bólu podczas
przemiany, prawie ludzka świadomość, ale przede wszystkim zero, kompletne
zero agresji... Nic. Nawet mój krwawy koszmar trwał tylko kilka sekund,
potem ogarnęła mnie senność i zapadłem się jakby na jakieś bardzo głębokie
dno. A kiedy się obudziłem, byłem prawie jak człowiek, prawie myślałem...
Czuję się, jakbym wyszedł z więzienia. Po raz pierwszy nie muszę się bać, że
zrobię komuś krzywdę i zostanę zabity wyrokiem komisji (bo nawet nie sądu)
Ministerstwa Magii.
godz. 16.00
O drugiej była
Poppy, przyniosła mi obiad, ale nie jadłem. Wieczorem wstanę.
Muszę podziękować Severusowi, ma to zapewne głęboko w nosie, ale w końcu
sprawiedliwość to znaczy oddać każdemu, co mu się należy. Pójdę do niego,
tylko się jeszcze z pół godziny prześpię
.
godz. 21.00
Dobrze, że nie miałem dziś lekcji. Przeleżałem półżywy cały dzień. O ósmej
wylazłem z łóżka i poszedłem szukać Severusa. Miałem szczęście, nawet nie
wywaliłem się na schodach i nikogo nie spotkałem. Severus był u siebie, nie
mogę powiedzieć, żeby mój widok specjalnie go ucieszył, ale zaskoczył z
pewnością.
- Co jest? - zapytał odstawiając kociołek z czymś, co
wyglądało jak turkusowa farba, do której ktoś wrzucił garść czerwonych
kulek. - Po coś wyłaził, wyglądasz jak własny trup - zrzędził po swojemu,
ale cały czas czułem na sobie jego badawczy, niemal zaciekawiony wzrok.
- Chcę ci podziękować - uśmiechnąłem się. - Jesteś genialny. Po raz
pierwszy kompletnie nie czułem agresji, miałem normalną, ludzką
świadomość...
- Do tego ci jeszcze sporo brakuje - mruknął, ale
wiedziałem, że słuchał bardzo uważnie. - Grunt, że jesteś bezpieczny dla
otoczenia.
- To twoja zasługa, Severusie - powiedziałem
uroczyście i... uściskałem go.
- Idź do licha - otrząsnął się,
jakby oblazło go coś wyjątkowo paskudnego, nie miałem jednak zamiaru się tym
przejmować, zresztą reakcja była, jak na niego, niezwykle wprost łagodna. -
Ile razy mam ci powtarzać, że ani mi w głowie robić to dla ciebie!
- Mam gdzieś, dla kogo to robisz - powiedziałem najserdeczniej jak
umiałem. - Nawet gdybyś robił to na osobistą prośbę Voldemorta.
-
Tfu, już nie masz o kim gadać? - Snape odruchowo splunął pod nogi. - Dobra,
dość tych głupstw. Chcesz coś jeszcze? Bo jak nie, to wybacz, mam
robotę.
- Jeszcze raz ci dziękuję. Na razie - odwróciłem się i
chciałem wyjść, gdy w połowie drogi do drzwi zatrzymał mnie jego głos.
- Czekaj.
Podszedł do mnie i zmierzył mnie wzrokiem z góry na
dół, a potem dla pewności z dołu do góry.
- Pokaż ręce -
rozkazał.
- Czyste, mamusiu - zażartowałem, wyciągając przed
siebie otwarte dłonie.
- Nie wydurniaj się - koścista,
niespodziewanie silna ręka chwyciła mój nadgarstek i przekręciła o sto
osiemdziesiąt stopni. - Wierzchem do góry. I podciągnij rękawy.
-
Nawet najmniejszego zadrapania - nietrudno było się domyślić, o co mu
chodzi. - Ten eliksir naprawdę działa. - I o to chodziło. Miałeś
zawroty głowy przed przemianą?
- Bardzo silne.
- A
teraz? Dasz radę sam wrócić na górę?
- Tak - odpowiedziałem,
niepewny, czy to rzeczywiście mówi Severus Snape.
- To znaczy, że
przyczyną był eliksir. Postaram się go trochę udoskonalić - zimne, uważne
oczy Snape'a były teraz prawie łagodne. - Idź się połóż, jutro od rana
masz lekcje.
- Tak, dziękuję ci... dobranoc - wyszedłem z lochu i
dopiero teraz poczułem, że kręci mi się w głowie. Tym razem jednak nie była
to wina eliksiru.
31.X.1993
Jutro Halloween, nikt nie
ma głowy, żeby myśleć o lekcjach, wszędzie pełno latających dyń, płomyki
świec wyrwały się Flitwickowi spod zamknięcia i mało nie podpaliły
biblioteki (Irma Pince z magiczną gaśnicą i ogniem w oczach była
imponująca), strach wziąć do ręki pióro, czy nie zamieni się w trupią kość,
gadżety od Zonka panoszą się wszędzie - a wieczorem uczta. Po południu
pozwolono uczniom wyjść do Hogsmeade, zrobiło się trochę spokojniej, ale nie
całkiem, bo zostali przecież pierwszo i drugoklasiści, i ci nieszczęśnicy,
którzy akurat dostali szlaban. Spotkałem na korytarzu Harry'ego, w
pierwszej chwili pomyślałem, że Severus przydybał go na jakiejś psocie, ale
potem przypomniałem sobie, że jemu w ogóle nie wolno wychodzić. Minę miał
tak żałosną, że zaprosiłem go na herbatę, po raz pierwszy mieliśmy okazję
pogadać. Okazuje się, że na naszej pierwszej lekcji we wrześniu byłem w
błędzie. Miałem rację, ale byłem w błędzie. To, czego najbardziej boi się
Harry Potter, to wcale nie Voldemort. Dementorzy. Spotkanie w pociągu
zostawiło na nim głęboki ślad. Ba, jak się ma takie wspomnienia... Minerwa
mówiła mi, ze chłopak w ogóle nie zaznał w życiu wiele dobrego, mugolska
rodzina Lilki nienawidzi go i poniewiera nim na każdym kroku. Właściwie
tylko w Hogwarcie dzieciak ma jakąś przyjazną duszę, na szczęście, jak już
pisałem, ludzie garną się do niego. Przyznam, że słuchając Minerwy
zaciskałem pięści. Syn Jamesa. Rogacz-junior, którego z taką dumą pokazywał
nam jego ojciec. Chłopiec, za którego - tak nam się wtedy wydawało - każdy z
nas oddałby życie. James, Lilka i Peter już to zrobili... zostałem mu tylko
ja, włóczęga bez pracy i domu, odrzucony przez wszystkich wilkołak. Ale
przecież powinienem był coś dla niego zrobić, cokolwiek... Tymczasem jeśli
Black dopadnie Harry'ego, to będzie moja wina. Do rozmowy z
Dumbledore'em zabierałem się już kilkanaście razy, zawsze coś albo ktoś
nam przerywa. Ostatnio Stary w ogóle mało się pokazuje, mówią, że robi coś
pilnego dla Ministerstwa Magii. Zobaczę się z nim na uczcie, spróbuję się
umówić na rozmowę.
Po uczcie
Udało
się!!! Dumbledore zaprosił mnie na jutro rano do swojego
gabinetu. Na wszelki wypadek przedtem spakuję rzeczy... Uczta minęła
świetnie, przegadałem całą z Flitwickiem. Pogratulowałem mu szczerze
świetnego wystroju Wielkiej Sali, wszędzie latające lampiony z dyń, płonące
serpentyny, żywe nietoperze (Dumbledore chichotał, że wolałby różowe), on
zrewanżował mi się opowieściami o co ciekawszych pomysłach mojego
poprzednika. Usłyszałem historię o sesjach zdjęciowych z Harry'ym, o
klubie pojedynków, o niesławnej pamięci chochlikach kornwalijskich -
większość z tych spraw znałem od Minerwy i Severusa, ale Flitwick ma
prawdziwy dar opowiadania. Wreszcie spytałem go, czy zna książkę
"Wędrówki z wilkołakami".
- Nawet mi nie mów -
zapiszczał Flitwick, i przez chwilę bałem się, że wpadnie ze śmiechu pod
stół. - Czytałem do poduszki, żeby się rozerwać. Tak zaskakującej mieszaniny
rzetelnej wiedzy i najgłupszych plot...
- Wyobraź sobie zatem, że
poniekąd przyczyniłem się do powstania tego arcydzieła - powiedziałem
z powagą.
- Dałeś się nabrać temu imbecylowi? - oczy Flitwicka
zrobiły się okrągłe. - Jakim cudem?
- Ktoś kiedyś powiedział mu,
że jeśli chce napisać książkę o wilkołakach, to jest facet, który coś o nich
wie. Tak trafił do mnie. Jak zobaczyłem jego turkusową szatę w złote
gwiazdki, straciłem ochotę na rozmowę, ale coś mu tam poopowiadałem. Był
zachwycony, ale niestety, w pewnym momencie zapytał, skąd to wszystko
wiem...
- I ty mu powiedziałeś!!! - Flitwick zakwiczał
tak, że połowa nauczycieli obejrzała się w naszą stronę.
-
Powiedziałem. I przyznam ci się, że w życiu nie widziałem, żeby ktoś tak
zwiewał. Nic dziwnego, że resztę musiał sobie
dofantazjować.
1.XI.1993
Syriusz Black jest w zamku.
Wszedł w nocy do wieży Gryffindoru. Gdy wszyscy byli na uczcie, wyciął z ram
Grubą Damę i wszedł do pokoju wspólnego. Przez całą noc przeszukiwaliśmy
zamek, uczniowie spali w Wielkiej Sali. Severus nie odstępował mnie ani na
krok, mogę się założyć, ze podejrzewa mnie o ułatwienie Blackowi wejścia do
zamku. I znowu, niestety, ma rację. Co gorsza Dumbledore w całym tym
zamieszaniu znów nie będzie miał dla mnie czasu - a niestety, sprawy
niezarejestrowanych animagów i naszych nocnych wypraw nie da się wyjaśnić w
trzech słowach. Jest jednak coś, co nie daje mi spokoju. Gdyby Black
naprawdę chciał zabić Harry'ego, jak powtarzają wszyscy, nie wchodziłby
do wieży Gryfonów podczas uczty, kiedy wiadomo, że wszyscy są w Wielkiej
Sali. O co mu chodzi? Jeżeli zdecydował się na włamanie w porze, kiedy nie
było nikogo, to znaczy, ze szuka raczej czegoś niż kogoś. A zatem nie
Harry'ego... Co takiego może mieć Harry, czego szukałby Black? Pelerynę
niewidkę Jamesa? Nonsens. Przyznam, ze trochę mi ulżyło na myśl, ze Black
może nie mieć zamiaru zrobić Harry'emu nic złego. Ale o co mu chodzi?
Dowiem się. Przeszukując zamek przekonałem się, że pamiętam jeszcze sporo
naszych sekretnych korytarzy i przejść. Postanowiłem POSZUKAĆ BLACKA. Wiem,
mogę z tego nie wyjść cało, ale przynajmniej dowiem się, czego chce od
Harry'ego.
22.XI.1993
Był u mnie Dumbledore,
przeprosił mnie za swój, jak się wyraził, niefortunny pomysł z zastępstwem.
Absurd! Zastąpić mnie kimkolwiek podczas mojej choroby (tym bardziej, że
choruję tak często) to jego święte prawo i nie ma za co przepraszać. Tym
bardziej, że Severus Snape naprawdę zna się na samoobronie przed czarną
magią, a jak wiem od Harry'ego, zawsze marzył o tym, żeby jej uczyć.
Może Dumbledore powinien mu na to pozwolić, przynajmniej w paru klasach -
wiem, że ma do dyspozycji kilka zmieniaczy czasu, Ministerstwo Magii nigdy
nie robiło mu trudności. Jedyny problem w tym, że Severus zachowuje się
czasami tak, jakbyśmy znowu mieli po piętnaście lat i płatali sobie nawzajem
głupie figle. Wiem, że moja obecność tutaj doprowadza go do szału, byłoby
dziwne, gdyby było inaczej, ale nigdy, przynajmniej dotąd, nie okazywał mi
tego w obecności uczniów. Prawdopodobnie jego też zawodzą nerwy. Pomijając
to, że nastawiał mnóstwo złych stopni (końcowe oceny i tak zależą ode mnie),
i że na wszystkie sposoby starał się przekonać moich uczniów, że niczego ich
nie nauczyłem (nie jest tak źle), to jeszcze w trzecich klasach trochę hm...
zmienił program, sięgając po temat z końca roku szkolnego. Wiadomo, jaki.
Przyznam, że kiedy się o tym dowiedziałem, byłem wściekły. Teraz chce mi się
tylko śmiać. Biedny Severus. Z jednej strony kategoryczny, jak przypuszczam,
zakaz Dumbledore'a wspominania komukolwiek, kim jestem, z drugiej -
tajemnica, która od dwudziestu lat parzy go w język, teraz bardziej, niż
kiedykolwiek. Jedno słowo i pozbywa się konkurencji... Aż mi go żal, taka
pokusa... Oczywiście nie miał prawa kwestionować mojego zdania wobec
uczniów, ale jak to zwykle bywa, jego autorytet ucierpiał na tym bardziej
niż mój. Miałem zresztą pięć minut satysfakcji, gdy wręczyłem mu
wypracowanie Hermiony Granger, jedynej, która bez mrugnięcia okiem napisała
swoje cztery rolki pergaminu na temat rozpoznawania i uśmiercania (tak!)
wilkołaków.
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego zmieniłem twój
plan lekcji - Severus Snape spojrzał na mnie sponad katedry, gdzie czekając
na następną lekcję pisał coś w wielkiej, pergaminowej księdze. I tu go
miałem.
- Bynajmniej - odpowiedziałem z uśmiechem, którego nie
powstydziłby się mój poprzednik. - To jest dla mnie całkowicie jasne.
Prosiłbym jednak, żebyś na przyszłość uzgadniał takie zmiany ze mną.
- Na jaką przyszłość? - Snape wzruszył ramionami. - Naprawdę myślisz, że
jestem tu po to, żeby nadrabiać twoje braki? Twoi uczniowie, pomijając fakt,
że nie mają pojęcia o dyscyplinie, nie umieją kompletnie nic. Zabawy z
boginem to naprawdę nie jest wszystko, co będzie im w życiu potrzebne.
- Szczególnie w spotkaniach z wilkołakami? - uśmiechnąłem się
niewinnie.
- A żebyś wiedział. Już widzę, jak przerabiasz z nimi
ten temat! Według ciebie wilkołak nie różni się niczym od merdającego
ogonem pieska. Tymczasem fakty są inne, to jest krwiożercza bestia, którą
człowiek musi zabić, zanim ona zabije jego, i na nic się nie zdadzą
humanitarne frazesy o bezpieczeństwie i środkach ostrożności.
-
To dlaczego przygotowujesz mi wywar tojadowy, a nie arszenik?
- Bo
ministrem magii jest sentymentalny dureń, który twierdzi, że bestie też mają
prawo do życia. Niestety, Dumbledore również tak uważa, wobec tego nie mam
wyjścia. Ale bądź pewien - w jego głosie zabrzmiała groźba - że jeśli uznam,
że twoja obecność może być niebezpieczna dla kogokolwiek, nie zawaham się
powiedzieć głośno, kim jesteś.
- Jestem pewien, że się nie
zawahasz - odpowiedziałem takim tonem, że Severus zerwał się jak
oparzony.
- Nie waż się tak do mnie mówić! Twoje udawanie
niewinnej ofiary może wyprowadzić w pole Dumbledore'a, ale nie mnie. A w
ogóle to jestem zajęty.
Była to tak ewidentna rejterada, że aż
zrobiło mi się go żal. On też o tym wiedział, bo chociaż nie zaszczycił mnie
ani jednym spojrzeniem, prawie fizycznie czułem narastającą w nim złość.
- Do widzenia - odparłem i wyszedłem, pozostawiając go tak
wściekłego, że doprawdy współczułem następnej klasie. Dopiero za drzwiami
przypomniałem sobie, że obiecałem nie wchodzić mu w drogę. Do licha, Remus,
czy ty się nigdy nie nauczysz?
23.XI.1993
Wczoraj tak
byłem pochłonięty marginalną w sumie sprawą Severusa, że nie napisałem o
najważniejszym. Kiedy byłem chory, Harry miał wypadek. Podczas meczu z
Puchonami dementorzy przyszli na boisko. Dumbledore zabronił im zbliżać się
do zamku, więc są wygłodzeni - a tu naraz tyle emocji... Harry stracił
przytomność i runął na ziemię z wysokości trzydziestu stóp. Nie wiem, jakim
cudem nic mu się nie stało, ale jego miotłę zniszczyła wierzba bijąca. Żal
mi Harry'ego, czy ten dzieciak zawsze będzie tak cierpiał? Boi się, że
nie zdoła zagrać w następnym meczu - a dla niego, tak jak dla Jamesa,
quidditch jest wszystkim. W dodatku te jego koszmary... Nie mogę go z tym
zostawić. Jeżeli tyle lat nie raczyłem pamiętać, że istnieje, najwyższa
pora, żebym wreszcie coś dla niego zrobił. Nauczę go zaklęcia patronusa. To
jedyne, co mogę mu dać.
Moje poszukiwania Blacka na razie nie dały
nic. Nigdzie nie znalazłem śladu ani człowieka, ani psa. Obchodzę nasze
stare ścieżki, odkryłem kilka zapomnianych sal, podręczną bibliotekę
profesora Binnsa, która zniknęła kiedy wyciągnąłem rękę do półki, zakręt
korytarza, gdzie najczęściej kryliśmy się przed Filchem, odwiedziłem wieżę
Sinistry, pamiętną pewnym włamaniem, na skutek którego następnego dnia na
sklepieniu Wielkiej Sali obok słońca świecił na niebie monstrualnej
wielkości Syriusz, pogadałem z Grubą Damą (zamieszkała w mapie Argyllshire
na drugim piętrze, jej miejsce zajął pomylony sir Cadogan), wreszcie
zawędrowałem w okolicę północnej wieży. Stałem właśnie przy okrągłym oknie
rozglądając się po doskonale stąd widocznych błoniach, gdy nagle ktoś z tyłu
zasłonił mi oczy. - A kto to? - głos był niewątpliwie damski, nie
sądziłem jednak, by na taki żart pozwoliła sobie któraś z uczennic, z
nauczycielek zaś... prychnąłem, wyobraziwszy sobie Minerwę McGonagall
skradającą się na palcach, by z piskiem złapać mnie za łeb.
- Nie
śmiej się, tylko zgaduj - głos był lekko urażony. - Co z ciebie za
czarodziej?
- Nie zgadnę - starym sposobem dotknąłem mocno
trzymających mnie dłoni. Wyczułem dwa ogromne pierścienie i długie, ostro
zakończone paznokcie. Byłem w domu.
- Sybilla! - odwróciłem
się i chwyciłem ją za ramiona. Zaśmiała się jak podlotek i zatrzepotała
półmetrowymi rzęsami. - Ty niepoprawna uwodzicielko...
- Co tu
robisz? - zapytała. Była prawie miła, kiedy nie zgrywała się na
wszechwiedzącą wróżkę. - Przyszedłeś po radę? Zaraz postawię ci kabałę,
chodźmy na górę.
- Nie, nie trzeba - przestraszyłem się. - Tak
tylko przechodziłem...
- Nie wstydź się, synku, przecież widzę, że
masz kłopoty - Sybilla przyglądała mi się z troską. - Każdy mówi, że nie
trzeba, a potem wypłakuje się w filiżankę, aż miło. Powiem ci, co cię czeka,
zawsze potem łatwiej znieść nieszczęście...
- Dziękuję - na takie
wróżby już zdecydowanie nie miałem ochoty. Kiedy sam byłem uczniem
traktowałem wróżbiarstwo raczej rozrywkowo, mimo iż Sybilla zawsze
powtarzała, że mam fantastyczną aurę. - Osobiście wolałbym, żeby raczej nie
spotkało mnie nic złego.
- To się tylko tak mówi, kochanie - wąska
dłoń Sybilli wsunęła mi się pod ramię. - Ten biedny Harry Potter już na
pierwszej lekcji zobaczył ponuraka i proszę, mało nie zginął.
-
Pewnie wziął sobie to do serca i uważał - nie chciałem robić przykrości
Sybilli, która mimo swego irytującego sposobu bycia była poczciwą osobą. -
Ponurak, powiadasz...
- Tak, w fusach z herbaty. Widziałam tak
wyraźnie, jak ciebie teraz widzę. Wielki, kudłaty pies.
-
Ponurak... - w miarę, jak jej słuchałem, coraz bardziej utwierdzałem się w
przekonaniu, że po pierwsze, wróżby Sybilli nie są tak znowu wyssane z
palca, po drugie niestety, ona sama nie umie ich czytać. Czarny, kudłaty
pies. Ten sam, z którym kiedyś w wilczej postaci goniłem się po Zakazanym
Lesie. Łapa. I to, że stanął na drodze Harry'ego... Do licha, to się
przecież zgadza!
- Prawda? - Sybilla promieniała. Przez
roztargnienie ostatnie słowa powiedziałem głośno. - Od razu mówiłam mu, żeby
uważał. Tobie też się przyda ostrzeżenie. Chodź na górę, zajrzymy do
szklanej kuli...
- Nie! - wrzasnąłem, jakby złożyła mi
nieprzyzwoitą propozycję. Stanowczo wolałem, żeby nie zagłębiała się w moich
tajemnicach, kto wie, co mogłaby tam zobaczyć i roznieść po Hogwarcie. -
Sybillo, jesteś kochana, ale muszę lecieć - cmoknąłem ją w policzek i
zwiałem, mocno żałując, że w zamku nie da się
teleportować.
26.XII.1993
No, mam to za sobą. Ominęło
mnie Boże Narodzenie, ale przynajmniej nie opuściłem żadnej lekcji. Dzisiaj
czuję się już nieźle, niestety, zimowe noce to dla wilkołaków fatalna pora.
W ostatni wieczór przed przemianą byłem na wpół żywy. Moja blizna
poczerwieniała, mogłem się spodziewać, że lada chwila zacznie znowu krwawić.
Na szczęście były już ferie. Przeleżałem cały dzień w swoim pokoju, nie
chciało mi się nawet jeść. Pani Pomfrey zajrzała na chwilę, ale co mi mogła
pomóc? Czekałem na Severusa z ostatnią porcją eliksiru. Przyszedł chyba
zaraz po kolacji, nie chciało mi się sprawdzać godziny, ale musiało być
dosyć wcześnie. Ostatnio księżyc świecił tak, że wszystko dookoła zamku
lśniło jak pomalowane srebrną farbą odblaskową - takich nocy zawsze się
najbardziej bałem. Severus jak zwykle bez słowa podał mi kielich, ale
zamiast odwrócić się i wyjść, jak to zwykle robił, poczekał aż skończę pić,
a potem... przysunął sobie fotel i usiadł.
- Zostanę tu dzisiaj na
noc - powiedział takim tonem, jakby to była rzecz najoczywistsza. Gdybym nie
był taki słaby i chory, pewnie zleciałbym z łóżka z wrażenia. Od naszego
ostatniego starcia w ogóle nie rozmawialiśmy ze sobą, starannie mijając się
w przejściach. Patrzyłem na niego czekając na jakieś wyjaśnienia, on jednak
tylko wzruszył ramionami.
- No co jest, nie rozumiesz po ludzku?
Dałem ci o połowę silniejszą dawkę i muszę widzieć, co się z tobą dzieje.
- Ale dlaczego?... - wyjąkałem.
- Co dlaczego? Dlaczego
ci dałem silniejszą dawkę? Spójrz przez okno, księżyc zwariował, wszystko aż
błyszczy. Zwykła porcja to za mało.
- Ja nie o tym... - urwałem,
bo nagle przypomniałem sobie, w co zmienił się bogin podczas naszego
spotkania w pokoju nauczycielskim.
- Tylko co? Myślisz, że nagle
zostałem siostrą miłosierdzia? Zapomnij o tym, Lupin, to dla mnie żadna
przyjemność pilnować twojego ogona. Ale gdyby ci się cos stało, Dumbledore
urwałby mi łeb. Muszę tu być, bo nie wiadomo co ci strzeli do głowy.
Wilkołaki są nieobliczalne.
- Ale to jest niebezpieczne -
protestowałem ostatkiem sił.
- Bardziej dla ciebie, niż dla mnie.
Nie gadaj tyle, bo się tylko męczysz.
Przesadą byłoby twierdzić, że Snape
siedział całą noc obok łóżka i trzymał mnie za rękę, bo tak na pewno nie
było, z drugiej strony jednak, kiedy zaczęła mi wracać świadomość, pierwsze,
co zobaczyłem, to był on. Siedział w fotelu z nogami opartymi o kolumnę
mojego łóżka i spał. Przez moment przyglądałem się jego odchylonej do tyłu
głowie i półotwartym ustom, zanim dotarło do mnie, że spędził tu ładnych
parę godzin. Z wysiłkiem wyciągnąłem rękę i dotknąłem jego kolana.
- Severus... Severus, obudź się.
- Co jest? - jego przejście od
snu do całkowitej aktywności było błyskawiczne, jak u zwierzęcia. - Jak się
czujesz?
- Świetnie, dziękuję ci - do świetnego samopoczucia zdaje
się, że mi troszeczkę brakowało, w sumie jednak nie byłem bardziej chory niż
zwykle.
- Nie ma za co - Snape powoli pozbierał się, przeczesał
palcami włosy. - Ani mi w głowie cię niańczyć, ty pieroński wilku. Chcesz
wody? I pewnie jesteś głodny?
- Nie, dziękuję. Nie chce mi się
jeść.
- Akurat - wzruszył ramionami i wyjął różdżkę. - Accio -
powiedział i na stole zmaterializował się talerz z kanapkami i garnek
herbaty. - Jak dla mnie, możesz tu siedzieć cały dzień o suchym pysku, nie
zależy mi. Tylko potem powiedzą, że cię zabiłem. No jak, jesz, czy mam ci to
wetknąć do gęby?
- Jem - wziąłem od niego kanapkę. - Ale ty
też.
- Idę - Snape nie zaszczycił uwagą mojego zaproszenia. - Masz
to wypić, zanim zamarznie - dodał, wciskając mi w rękę kubek herbaty.
- Dziękuję ci za wszystko. I Wesołych Świąt! - poniewczasie
przypomniałem sobie, że dziś Boże Narodzenie. - Wesołych - Snape
nieznacznie skinął głową i wyszedł.
27.XII.1993
To
pierwsze od wielu, wielu lat Boże Narodzenie, na które dostałem tyle
prezentów. Komplet nowości książkowych na temat obrony przed czarną magią od
Dumbledore'a i Minerwy, wściekle kolorowy, pasiasty szalik od Sybilli,
parę wełnianych skarpetek od Poppy, i drogie, oprawione w masę perłową pióro
od nieznanego ofiarodawcy. Sowa niosąc przesyłkę musiała zgubić kartkę, albo
w ogóle pomyliła adres, bo nie było nikogo, od kogo mógłbym się spodziewać
takiego prezentu. Dziś czułem się już lepiej, wybrałem się nawet na spacer.
Odwiedziłem Hagrida, ucieszył się, przegadaliśmy pół dnia przy świątecznych
ciastkach domowej roboty (to znaczy głównie on gadał, bo ja po dwóch kęsach
zakleiłem się na amen). Ma kłopoty z hipogryfem, jeszcze we wrześniu
Hardodziob zranił w rękę młodego Malfoya, nie bez jego zresztą zasługi, i
teraz jego ojciec robi wielką aferę w ministerstwie. Hagrid boi się, ze mogą
uznać hipogryfa za niebezpiecznego i zabić - prawdę mówiąc, nie zdziwiłbym
się, gdyby tak było. Gdybym miał nieszczęście im podpaść, pewnie też nie
robiliby sobie ceregieli. Oczywiście tego nie powiedziałem Hagridowi, i tak
był dość przygnębiony. Żeby go pocieszyć, zacząłem mówić o Harry'ym - i
pomogło. Mnie zresztą też. Dowiedziałem się, ze Hagrid był pierwszym, który
powiedział synowi Jamesa o jego rodzicach i w ogóle o tym, że jest
czarodziejem. Mugolska rodzina Lilki ukrywała to przed nim z całych sił. W
ogóle, wygląda na to, że Hagrid kocha Harry'ego jak syna - i jestem mu
za to wdzięczny. Chłopiec nie mógł trafić na lepszego opiekuna. Stary,
kochany, niezawodny Hagrid. Tak bym chciał, żeby ten jego hipogryf został
uniewinniony. Niestety, ministerstwo magii ma dosyć elastyczne pojęcie
sprawiedliwości - Hagrid w zeszłym roku spędził prawie dwa miesiące w
Azkabanie, kompletnie za nic. Podejrzewano, że otworzył Komnatę Tajemnic.
Idiotyzm.
- Kto mówi, że nie idiotyzm - Hagrid znowu wpadł w podły
nastrój na wspomnienie Azkabanu. - Te dementory z piekła rodem są na pewno
bardziej niebezpieczne, niż mój Dziobek. Słyszałeś, co zrobiły
Harry'emu.
- Miał szczęście, że się nie zabił - do tej pory
truchlałem na wspomnienie jego upadku z wysokości trzydziestu stóp. - Kiedy
są w pobliżu, traci przytomność. One sprawiają, że przypomina mu się
Voldemort i tamta noc, wyobrażasz sobie?
- Aż za dobrze - Hagrid
rzadko kiedy był tak zwięzły. - Bestie.
- Obiecałem, że spróbuję
go nauczyć zaklęcia patronusa - sam nie wiedziałem, jak to się stało, że
powiedziałem o tym Hagridowi. - Już nawet mniejsza o quidditcha, ale te jego
koszmary... Nie wiem, czy da sobie radę, to bardzo zaawansowana magia, ale
trzeba spróbować.
- Da sobie radę, na pewno! - Hagrid spojrzał
na mnie błagalnie, jakby się bał, że mogę się rozmyślić. - On jest zdolny,
tak jak James... Błagam cię, naucz go! Niech pokaże tym potworom...
- Będę się starał, przysięgam - wciąż miałem przed oczami twarz
Harry'ego, kiedy mówił mi, że słyszy Voldemorta i krzyk umierającej
Lilki. - Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić.
- Lunatyk! -
Hagrid porwał mnie w objęcia i poczułem, jak trzeszczą mi żebra. - Tyś był
zawsze przeporządny chłopak.
13.I.1994, czwartek
No,
udało się. Pierwszą lekcję Harry i ja mamy za sobą - nie wiem, który z nas
jest bardziej zmęczony. Poprzednich kilka nocy znowu spędziłem na
poszukiwaniach, tym razem dwóch rzeczy naraz. Blacka oczywiście ani śladu,
znalazł się za to w kartotece Filcha całkiem ładny bogin, który miał nam
zastąpić dementora. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, żeby przy
pomocy patronusa dać wycisk prawdziwemu dementorowi, ale dla Harry'ego
nie byłoby to bezpieczne. Nad boginem łatwiej zapanować, nie wspomnę już o
tym, że Dumbledore zabiłby mnie, gdybym wpuścił któregoś z tych stworów do
zamku. Bogin jak bogin, spełnił swoje zadanie, one mają tę pożyteczną cechę,
że zmieniają się bardzo dokładnie. Gorzej było z Harry'ym. Zastanawiałem
się, czy ten mały w ogóle ma jakieś dobre wspomnienia, czy będzie miał z
czego stworzyć patronusa. Próbował trzy razy, za każdym prawie tracąc
przytomność - czekolada trochę pomogła, ale boję się, że to za mało. Po
drugim razie już chciałem dać spokój, ale Harry uparł się, jest bardzo
ambitny. Zdaje się, że mniej już nawet chodzi mu o quidditcha, bardziej
wstydzi się swojej słabości. Bzdura, to, co on słyszy zbliżając się do
dementora wystarczy, żeby zwalić z nóg dorosłego mężczyznę - ale dla
trzynastoletniego chłopaka to nie jest argument, rozumiem go. Dlatego bałem
się o niego jak o nikogo. James, modliłem się, pomóż mu. Nie pozwól, żeby
jedynym co słyszy w wyobraźni, były twoje ostatnie słowa, broń go, póki sam
jeszcze nie potrafi... I wreszcie coś się stało. Patronus Harry'ego,
słaby jeszcze i bezkształtny, powstrzymał na chwilę dementora! Byłem
szczęśliwy. Harry chciał spróbować jeszcze raz, ale nie pozwoliłem. W
euforii sam nie wiedział, jaki jest zmęczony, ale widziałem, że słania się
na nogach. Następny raz spróbujemy dopiero za tydzień.
14.I.1994,
piątek
Dziś w nocy byłem w nieużywanej części zamku, tej, do
której wejść można tylko z korytarza na trzecim piętrze. Jest tam
kilkanaście pustych sal, zbyt małych na klasy i zbyt ponurych, by można tam
mieszkać. Stoją tam jakieś rupiecie, połamane ławki, na wszystkim pół metra
kurzu. Jedyne ślady czyjejś obecności to poprzyklejana wszędzie guma do
żucia i poniewierające się w kątach papierki od cukierków - oczywiście
dzieło Irytka, podobnie jak napis na ścianie korytarza: "McGonagall
jezd gupia". Jak widać, do straszenia w szkole niepotrzebna jest
znajomość ortografii. Raz czy dwa razy na zakurzonej podłodze mignęły mi
ślady łapek pani Norris - na nią samą nigdy się nie natknąłem, i dobrze.
Wolałbym, żeby Filch nie zaczął dociekać, czego szuka nocą po zamku były
Huncwot, wielokrotnie notowany w jego kartotekach recydywista. Ciekawe, czy
ma gdzieś jeszcze naszą mapę, kiedy kończyliśmy szkołę, podarowaliśmy mu ją
na pamiątkę, wiedząc, że i tak nie zdoła z niej zrobić użytku. Och, jak by
mi się teraz przydała! Ale Filch, jak go znam, prawdopodobnie wrzucił ją
do pieca, wściekły, że jako nie-czarodziej nie może się nią posłużyć. Raczej
nie zapytam go o to. Mijając mnie kłania się nisko, ale dałbym głowę, że
pamięta każde moje przewinienie i żadnego mi nie wybaczył. Gdybym miał
chociaż pelerynę-niewidkę Jamesa! Wiem od Dumbledore'a, że przekazał
ją Harry'emu. W ostateczności spróbuję ją od niego pożyczyć, ale
wolałbym tego nie robić. Harry nie ma pojęcia, że James, Black, ja i Peter
byliśmy kiedyś nierozłączni. Myśli, że byłem jednym z wielu kolegów jego
rodziców - i niech tak zostanie.
Tak rozmyślając wszedłem do ostatniej
sali. W pierwszej chwili myślałem, że jest dużo mniejsza od pozostałych, bo
ściana była zaledwie półtora jarda od drzwi, zbliżywszy się jednak
zobaczyłem, że to, co brałem za ścianę jest ogromną, sięgającą prawie do
sufitu tablicą. Zdziwiła mnie jednak wielka, rzeźbiona rama - takich tablic
nie było w szkołach nawet za królowej Wiktorii. Wyglądała przy tym dziwnie
znajomo... Zapaliłem światło i poznałem. To było stojące tyłem zwierciadło
Ain Eingarp.
Znałem je aż za dobrze, w czasie naszych nocnych
wędrówek natykaliśmy się na nie kilkakrotnie. Wydawało się, że obdarzone
własnym życiem wędruje po całej szkole, żeby podsuwać nam przed oczy
marzenia, do których nie przyznawaliśmy się nawet sami przed sobą. Na
szczęście niedługo potem znikało, żeby odnaleźć się po pół roku w zupełnie
innej części zamku - na pierwszym roku James zobaczył w nim siebie jako
mistrza quidditcha ze złotym zniczem w ręce, potem, kiedy przygotowywali się
do zostania animagami, widział, jak przemienia się w jelenia, ale przez
ostatnie trzy lata nauki w zwierciadle królowała Lilka. Peter prawie zawsze
widział siebie jako prefekta albo ministra magii - śmialiśmy się, że do tego
ostatniego musi jeszcze solidnie zgłupieć. Tylko ja widziałem zawsze jedno i
to samo. Pełnię księżyca. I siebie samego, który patrzę na nią ludzkimi
oczami. Byłem pewny, że tym razem będzie tak samo, więc bez lęku okrążyłem
zwierciadło i spojrzałem.
Dziękowałem potem Bogu, że mury zamku
są grube - długo jeszcze dźwięczał mi w uszach mój własny wrzask.
Nie wiem, co się stało. Wczoraj w nocy byłem gotowy dać głowę, że ktoś
zaczarował zwierciadło - wiem jednak, że to niemożliwe.
W
zwierciadle zobaczyłem siebie i Syriusza Blacka. Ściskałem go jak brata,
patrząc na niego z radością pomieszaną z niedowierzaniem. W głowie tłukła mi
się myśl, że to nie mogę być ja, że to jakaś pomyłka - ale to byłem ja,
obejmujący za ramiona kogoś, kto - to jasne - był moim przyjacielem. I nie
było to wspomnienie z Hogwartu. Byliśmy dorośli, ja z siwizną we włosach,
Syriusz wymizerowany i obdarty, taki, jakim go widziałem na zdjęciach w
gazecie. Myślałem, że oszalałem. To nie może być moje pragnienie! Jakim
cudem?!
Stałem gapiąc się w zwierciadło, niepewny bodaj jak się
nazywam. Nie wiem, jak by się to skończyło, na szczęście ktoś przerwał ten
mój idiotyczny stan. Nad zwierciadłem, tuż pod samym sufitem usłyszałem
znaczące chrząknięcie.
- Iryt, won - powiedziałem, zastanawiając
się absurdalnie, czy to, co widzę w zwierciadle nie jest jego kolejnym
żartem.
- O, przepraszam - głos pod sufitem był lekko urażony,
podniosłem głowę i zobaczyłem Prawie Bezgłowego Nicka, siedzącego na ramie
zwierciadła. - Jak chcesz, mogę sobie iść.
- Nie, to ja
przepraszam - zreflektowałem się, nie patrząc już w lustro wyszedłem zza
niego a Nick natychmiast odwrócił się w moją stronę. - Myślałem, że to
Irytek robi mi kawały.
- Raczej zwierciadło - Nick nie był głupi i
prawdopodobnie przyglądał mi się od dłuższej chwili. - Ja zawsze widzę w nim
swoją głowę unoszącą się w powietrzu - nadął się i westchnął tak, że w sali
na moment przygasły lampy.
- Współczuję - postanowiłem sobie, że
sprawę zwierciadła i tego co w nim zobaczyłem zostawię sobie do przemyślenia
na później, bo inaczej Nick uzna mnie za wariata. - Dlaczego nie powiesz
sobie raz, że to bezgłowe towarzystwo łowieckie to po prostu banda nadętych
snobów? Nie chcą cię, to ich strata. I to bardzo duża.
- Poczciwy
z ciebie chłopak, Remus - przezroczysta twarz sir Nicholasa de
Mimsy-Porpington rozpogodziła się wyraźnie. - Ty jeden mnie zawsze
rozumiałeś. A może - jego zapadnięte oczy przymrużyły się znacząco - może
mógłbym ci w czymś pomóc?
- Czy ja wiem? - nie chciałem
wtajemniczać Prawie Bezgłowego Nicka w cel swoich poszukiwań, wiedziałem
jednak, jak bardzo może mi być pomocny - Gdybyś mógł zajrzeć do kartoteki
pana Filcha... Powinien tam mieć duży, o, mniej więcej taki kawałek
pergaminu, poskładany jak mapa. Kompletnie czysty, ale wyświechtany i
postrzępiony na brzegach.
- Dobrze! - Prawie Bezgłowy Nick
zgodził się z entuzjazmem, nie lubił Filcha tak jak wszyscy. - Wykraść go
nie dam rady, ale...
- Wystarczy, jeśli mi powiesz, że tam jest -
nie miałem pojęcia, co w takim razie miałbym zrobić, ale sama wiadomość o
mapie już była cenna. - Będę ci bardzo wdzięczny.
- Drobiazg -
Nick zrobił lekceważącą minę. - Idziemy stąd, czy zostajesz?
-
Wracam do siebie - zadecydowałem kategorycznie. - Dobranoc.
-
Zaczekaj, pójdę z tobą - Prawie Bezgłowy Nick był w świetnym humorze.
Towarzyszył mi aż do drzwi pokoju, a potem znikł. Zostałem sam i natychmiast
wrócił mi przed oczy obraz ze zwierciadła. Czy to możliwe, żeby Syriusz był
niewinny? Żeby stał się jakiś cud, i okazało się, że to nie on wydał Jamesa,
nie on zabił Petera i tamtych mugoli? I nagle poczułem, że chciałbym, aby
tak było. Więcej, że oddałbym wszystko, żeby ten cud się stał. Zwierciadło
miało rację. Położyłem się spać, ale zasnąłem dopiero o
świcie.
9.III.1994
Obudził mnie głos Minerwy,
wzmocniony magicznym megafonem. "Uwaga! Proszę wszystkich państwa
do pokoju nauczycielskiego. Natychmiast!" - strach w jej głosie nie
był czymś, co można by lekceważyć. Narzuciłem szatę na piżamę i potykając
się o własne sznurówki zbiegłem na pierwsze piętro.
- Co się
stało? - usłyszałem gdzieś na wysokości żołądka. - O, przepraszam - to
Flitwick wpadł na mnie w drzwiach. - Czy ktoś wie...
- Zaraz się
dowiemy - przepuściłem go przodem i weszliśmy do pokoju. Był tam już
Dumbledore, jak zawsze nienaganny w swoich fioletach, była pani Sprout w
czerwonym szlafroku w róże, w kącie profesor Vector uspokajała trzęsącą się
ze strachu Sybillę, a Severus Snape, odziany z niedbałą perfekcją (chyba w
ogóle się nie kładł), patrzył na całe to zamieszanie z miną "a nie
mówiłem?".
- Są wszyscy? - Minerwa nie traciła czasu na
wędrówkę korytarzami, wypadła z kominka z magicznym megafonem w ręku. -
Syriusz Black dostał się do wieży Gryffindoru! Musimy znowu przeszukać
zamek. Uważajcie, jest zdesperowany. Ma nóż. Wszedł do dormitorium chłopców,
o mało nie zaatakował małego Weasleya. Na pewno szukał Harry'ego.
- Idę tam - zadecydował Dumbledore wchodząc w kominek. - Rozejdźcie się
parami, tylko uważajcie!
- Idę z panem - Snape ruszył za nim.
Na placu boju zostałem ja, Flitwick i kobiety.
- Jazda, idziemy.
- Minerwa objęła dowództwo. - Ale mówię, uważać. Black ma nóż i nie zawaha
się go użyć. Wszyscy macie różdżki? Flitwick i Sprout, przeszukajcie lochy,
potem szklarnie. Vector i Sinistra, wy górne piętro i wieże. Ty, Sybillo,
zawiadom Hagrida, niech weźmie Kła i przeszuka błonia, przynajmniej tyle
możesz zrobić. Remus, ty idziesz ze mną, sprawdzimy klasy na drugim i
trzecim piętrze - skinęła ręką i poszliśmy.
- Jak to się stało,
Minerwo? - zapytałem, gdy szliśmy korytarzem.
- Ten młody imbecyl
Longbottom zapisał sobie wszystkie hasła i oczywiście zgubił kartkę. A drugi
kretyn, sir Cadogan, nie patrzył, kogo wpuszcza - Minerwa aż kipiała ze
złości. - Dawno nie widziałam takiej fury idiotów w jednym miejscu. I to
Gryffindor - z impetem otworzyła drzwi klasy, pomyślałem, że gdyby Black tam
był, sama jej furia zmiotłaby go z powierzchni ziemi. - Boże, jak pomyślę,
co się mogło stać, gdyby Weasley nie narobił wrzasku...
- Black
zdecydowanie szuka Harry'ego - złapałem się na tym, że po tamtej nocy
przed zwierciadłem Ain Eingarp znowu zaczynam myśleć o nim per
"Syriusz" i byłem o to zły na siebie. - O co może mu chodzić?
- Jak to o co, chce go zabić - Minerwa gniewnie zatrzasnęła kolejne
drzwi. - Chociaż sama nie bardzo w to wierzę.
- Czemu?
- Rusz głową, Lupin. Miał na to całe dwanaście lat. Dlaczego uciekł akurat
teraz? Moim zdaniem on chce się spotkać z Harry'ym. Być może po to, żeby
go potem zabić, ale gdyby zależało mu tylko na jego śmierci, już by to
zrobił.
- Może czekał na właściwy moment - rząd klas skończył
się, szliśmy teraz jedną z mniej używanych klatek schodowych, która
prowadziła wprost na trzecie piętro.
- Akurat teraz? Jak myślisz,
gdzie chłopiec jest bezpieczniejszy, w Hogwarcie, czy u swojej mugolskiej
rodziny?
- Teraz już sam nie wiem - stuknąłem różdżką, żeby
otworzyć przejście do nieużywanej części korytarza.
- Gdzież ty
idziesz, przecież tu nic nie ma - zdziwiła się Minerwa.
- A to co?
- pokazałem jej zakurzony korytarz z zarosłym pajęczynami oknem i drzwi do
nieużywanych sal. Miałem tylko nadzieję, że zwierciadło Ain Eingarp zmieniło
już miejsce pobytu i nie podsunie mi pod nos swojego absurdalnego widoku. -
Black zna na wylot wszystkie kryjówki w zamku, na pewno będzie chciał to
wykorzystać.
- Pracuję w tej szkole od trzydziestu lat, a nie
wiem, czy kiedyś tu byłam - Minerwa patrzyła na mnie jakby się bała, że za
chwilę się teleportuję. - Tym lepiej, będę mogła przysiąc, że nie odstąpiłam
cię nawet na krok.
- Kto ci każe przysięgać? - prawdę mówiąc
liczyłem, że mi się uda od niej uwolnić, chciałem sprawdzić przejście do
Hogsmeade i to drugie, obok wieży Puchonów.
- Jest ktoś, kto
uważa, że Black nie dostałby się do zamku bez pomocy od wewnątrz - Minerwa
była bardzo niezadowolona, że się wygadała. - Ja oczywiście uważam, że to
wierutna bzdura...
- Ale Severus Snape jest innego zdania -
dokończyłem. - Myśli, że pomagam Blackowi, bo kiedyś był moim
przyjacielem?
- Nie przejmuj się nim, gada bzdury. A to co? -
zatrzymała się na moment, celując palcem w napis na ścianie. - No proszę -
pomyślałem, że gdybym był Irytkiem wyprowadziłbym się z zamku. - Dobrze, że
chociaż był łaskaw nie pomylić mi się w nazwisku.
Do pokoju
nauczycielskiego wróciliśmy dopiero nad ranem. Był tam już Dumbledore,
błyskający szkłami znad kubka herbaty, obok niego pani Sprout na próżno
starała się schować pod szlafrokiem wylewającą się dołem powódź bawełnianych
koronek, Flitwick siedział na stole, machając nogami w futrzanych
bamboszach, a Sybilla, skulona na fotelu w kącie, podłożyła sobie pod głowę
tom "Historii Hogwartu" i spała. Brakowało Vector, Sinistry i
Snape'a.
- I co? - Dumbledore na nasz widok podniósł się z
fotela, a Flitwick zeskoczył ze stołu.
- Nic - Minerwa machnęła
ręką, dopiero teraz zobaczyłem, jaka jest zmęczona. - Sprawdziliśmy
najmniejsze zakamarki, mysz by się nie ukryła. Remus świetnie zna wszystkie
przejścia i korytarze, byliśmy dosłownie wszędzie.
- To co się z
nim stało? - Sprout z pasją trzasnęła pięścią w poręcz fotela. -
Teleportować się nie mógł, transmutować chyba też?..
- Sprawdziłam
wszystkie zaklęcia - Minerwa potrząsnęła głową. - Mam nadzieję, że wy
także... Czy ktoś nie widział jakiegoś podejrzanego przedmiotu?
-
Albo zwierzęcia - dodałem jakby od niechcenia. - Jakiegoś nieznanego psa
albo kota...
- Albo wilka - usłyszałem od drzwi ironiczny głos
Severusa Snape'a. - Zachowaj dla siebie te naiwne spekulacje, Lupin.
Powiedz nam raczej, czy twoim zdaniem Black mógłby się tutaj dostać bez
świadomej i wyraźnej pomocy kogoś z zamku.
- Severusie,
przestań! - ton McGonagall był ostry jak cięcie noża. - Remus nie
odstąpił mnie nawet na krok, obeszliśmy razem cały Hogwart! Poza tym nie
widzę powodu, żebym miała mu wierzyć mniej niż tobie.
- Doprawdy?
- Snape uśmiechnął się ironicznie i chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tej
samej chwili ze zdumieniem usłyszałem swój własny głos.
- Panie
profesorze, czy mógłbym potem prosić o chwilę rozmowy?
- To
niepotrzebne, Remusie - Dumbledore wstał, podszedł i położył mi rękę na
ramieniu. - Wszyscy ci wierzymy - powiódł spojrzeniem po zebranych w pokoju
nauczycielach, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię na głębokość
najwyższej wie