Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Księga Szlabanów. Z Kronik Kryminalnych Hogwartu
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Minerwa
Nie, to nie plagiat. Minerwa jest

panieńskim imieniem Dziewczyny Hagrida, do którego to imienia właśnie

wróciłam.




style='font-size:15pt;line-height:100%'>Księga Szlabanów. Z kronik

kryminalnych Hogwartu.


Prolog

Remus Lupin

podniósł głowę znad pergaminu.
Było ich trzech, zdecydowanych na

wiele, bo mówić, że na wszystko, byłoby jednak przesadą. Trzech ludzi, lekko

wściekłych i nieziemsko wprost chcących go dorwać. Rozejrzał się oceniając

szanse ucieczki, ale jasne było, że ucieczki nie ma. Za nim stała ogromna,

wyładowana po brzegi szafa z książkami, przed nim byli oni. Wiedział, czego

chcą. Od kilku tygodni śledziły go ich ukradkowe spojrzenia, porozumiewawcze

miny, jakimi przekazywali sobie nawzajem zadanie pilnowania go - zawsze

któryś z nich był przy nim. Pomyślał z politowaniem, że konspiratorzy z nich

żadni, musiał jednak przyznać, że zorganizowani byli świetnie.


Spojrzał na nich. Zrobił nawet ruch, jakby chciał zaatakować. Oczywiście

żaden z nich nie wziął tego poważnie, choć nauczka, jaką Remus raz na jakiś

czas zmuszony był dawać któremuś ze zbyt wścibskich Ślizgonów, powinna była

ich ostrzec. Ale nie ostrzegła, i słusznie. Albowiem ze wszystkich ludzi

których znał, tylko tych trzech miało prawo lekceważyć takie ostrzeżenia.

Syriusz. James. I Peter. Najważniejsi ludzie w jego życiu, a przez dziesięć

miesięcy w roku - także najbliżsi.
- Pokaż - James wyciągnął rękę.

Remus bez oporu podał mu pergamin, wyjęty spod księgi, gdzie przed chwilą go

ukrył.
- Uważaj - uprzedził tylko dlatego, by nikt nie mógł

powiedzieć, że nie uprzedzał. W rzeczywistości jednak było już za późno. Z

pergaminu buchnął obłok drobniusieńkiego, perłowego pyłu, który sprawił, że

James Potter złożył się we czworo na podłodze, wstrząsany nieustannym

kichaniem.
- Uaaaaha! Zabiję cię, ty cho... uaaaahaaaa!

...lerny głupku, czemuś nie mówił... aaakhhhh! Zróbcie coś, bo już nie

mogę... yyyyh!
- Sternuto - Syriusz Black machnął różdżką i

kichanie ustało. James smarkając i ocierając łzy powoli zbierał się z

podłogi.
- Ty pieroński wilku - powiedział z wyrzutem, głosem

ochrypłym od kichania. - Byłoby mi trąbę urwało!
- Mówiłem,

żebyś uważał - Remus uśmiechnął się łagodnie.
- Jeszcze jak

mówiłeś! To była pułapka.
- To po co mnie szpiegujecie? Jak

skończę, to wam pokażę, zresztą bez was się nie obejdzie, wy czarodzieje

zakichane. Dacie mi jeszcze tydzień na skończenie tego, czy mam wymyślić coś

jeszcze?
- Tydzień - James Potter uporał się już ze skutkami ataku

kichania. - W przyszły wtorek o tej samej porze opowiesz nam szczegółowo i w

kolorach, co kombinujesz.
- Bo w przeciwnym razie - Syriusz

skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się paskudnie - szczyt północnej

wieży wzbogaci się o nową ozdobę. Której jasne kudły, muszę dodać, wiatr

będzie rozwiewał na cztery strony świata. Domyślasz się, co to będzie?


- Niech zgadnę... Moja głowa?
- Otóż to - potwierdził z powagą

milczący dotąd Pettigrew.
- Ale do tego czasu - Remus starannie

schował "kichający" pergamin do wewnętrznej kieszeni szaty -

zdejmiecie ze mnie ten ścisły nadzór. Nie mogę się skupić, jak na was

patrzę.
- Bezczelny - Syriusz zmierzył go spojrzeniem. - Dobrze.

Znaj pana. Dajemy ci pełny luz.
- Ja wam za chwilę też coś dam -

usłyszeli za plecami pełen pasji głos.
Odwrócili się. Dopiero kiedy

zobaczyli panią Pince, bibliotekarkę, wspartą pod boki, uświadomili sobie,

że ostatnio zachowywali się trochę zbyt głośno jak na miejsce, w którym się

znajdowali.
- Czy wam się zdaje, że skoro jesteście tu sami, wolno

wam hałasować? - pani Pince była mistrzynią retorycznych pytań. - Za

dwadzieścia minut zamykam czytelnię. Ale wy czterej wynoście się stąd już

teraz.
- Ale ja jeszcze nie napisałem... - próbował oponować

Remus.
- Coś powiedziałam, Lupin - pani Pince aż kipiała z gniewu.

- A może wolicie, żeby powtórzyła wam to profesor McGonagall? Dodając przy

okazji zasłużony szlaban? To jest do zrobienia.
- Nnie,

przepraszamy, już nas tu nie ma - James wyszczerzył się w uśmiechu,

wypychając kolegów za drzwi. - Żeby nam ta zołza nie wykrakała - dodał,

kiedy pani Pince nie mogła już ich słyszeć. - Ona czasem jak coś

powie...

Rozdział pierwszy

Cienka wstążeczka pergaminu

zatrzepotała w powietrzu i rozdzieliła się na trzy skrawki, które opadły

wprost na głowy adresatów. James Potter westchnął i dyskretnie wyplątał

papierek ze swej kędzierzawej czupryny. Tylko Syriusz mógł rozsyłać

korespondencję w taki zbzikowany sposób. Odkąd profesor McGonagall, znudzona

ciągłym upominaniem, rozsadziła ich w cztery kąty klasy, musieli wynaleźć

kilka nowych sposobów porozumiewania się, i to takich, by uszły uwadze

niezwykle czujnej nauczycielki transmutacji.
James spojrzał na strzępek

pergaminu. Były tam tylko cztery słowa, nabazgrane ledwie czytelnym pismem

Syriusza: "Mija tydzień. Kryjówka, 20.30."
Lekko uniósł się z

krzesła, spojrzał na klasę. Syriusz, siedzący pod wielką tablicą

przedstawiającą fazy tramsmutacji poduszki w kota i z powrotem, podchwycił

jego spojrzenie i skinął głową. To samo zrobił cierpiący w pierwszej ławce

Remus, którego McGonagall z niejasnych powodów posadziła tuż przed katedrą.

Nie mógł powtórzyć tego gestu Peter Pettigrew, który właśnie gimnastykował

się przy tablicy, rysując, pod surowym okiem nauczycielki, wykres mający

obrazować przemiany materii organicznej w magiczną.
- Dobrze, Pettigrew,

zawartość magii wzrasta... współczynnik mułowatości proporcjonalnie -

co?
- Maaaaaleje, pani profesor - Peter tryumfował, po raz pierwszy od

wielu tygodni odpowiedź szła mu zupełnie nieźle.
- Dobrze. A teraz weź

różdżkę i zrób to... Lupin, ostrzegam, że zaraz cię wyrzucę - McGonagall

zmierzyła surowym spojrzeniem siedzącego nieruchomo w pierwszej ławce

ucznia. - Telepatyczne podpowiadanie to stanowczo zbyt dziecinna sztuczka

jak na czwartą klasę. Proszę, Pettigrew. Peter wziął różdżkę i wycelował w

siedzącego na pulpicie stołu robaczka świętojańskiego. Jeden ruch, i

świecąca drobina rozpadła się na snop różnokolorowych iskier, które

zawirowały pod sklepieniem sali.
- Dobrze, Pettigrew... a co to? -

zdumienie pani profesor było w pełni uzasadnione, bo iskry, zamiast

grzecznie zgasnąć, zamieniły się w setkę robaczków, takich samych, jak ten,

z którego powstały. - Kto ci kazał dodawać zaklęcie

wsteczno-multyplikujące... a sio! A sio! - robaczki bowiem, za nic

mając sobie nauczycielską powagę, obsiadły gęsto jej kok, zmieniając fryzurę

w rodzaj połyskującego diademu.
- Jak ładnie! - pisnęła siedząca

obok Jamesa Lilka Evans.
- Dziękuję, Evans - gdyby profesor McGonagall

była bazyliszkiem, Lilka spędziłaby resztę swoich dni jako kamienna ozdoba

kwietnika. - Tobie też, Pettigrew - zręcznym ruchem zgarnęła robaczki ze

swej głowy i wyrzuciła przez okno. - Są ludzie, którym po trzech latach

nauki strach dawać różdżkę do ręki. Gryffindor traci pięć punktów.
- A

tak mi dobrze szło - żalił się Peter, gdy po skończonej lekcji szli

korytarzem. - I Remus nic mi nie podpowiadał, i iskry mi wyszły... a że mi

się trochę różdżka zsunęła, to naprawdę każdemu może się zdarzyć!
-

Dobra jest, mały, mnie ostatnio powiedziała, że naoglądałem się mugolskich

bajek - Syriusz dyskretnie pominął fakt, że wyczarowany przez niego na

poprzedniej lekcji królik miał kwadratową głowę i oczy jak talerzyki, a do

tego był zupełnie niebieski. - My tu mamy teraz gorszy problem.
- Jaki? -

James spojrzał na niego zdziwiony.
- Jak dzisiaj do dwudziestej wykraść

miecz Godryka Gryffindora - Syriusz powiedział to takim tonem, jakby szło o

rzecz najzwyklejszą.
- Po co ci miecz Gryffindora? - Remus uznał, że

James już się zdziwił, więc on nie musi.
- Bo Gryfonowi nie godzi się

ucinać łba tępym scyzorykiem - wyjaśnił uprzejmie Syriusz. - Lunatyk nie

Lunatyk, ale zawsze Gryfon...
- Chodźcie, bo się spóźnimy - Peter

otworzył przed nimi drzwi do klasy profesora Binnsa. - Na tej lekcji

przynajmniej można spokojnie pogadać...

~~@~~

- Do dzieła,

panowie - James zręcznie zmienił mopa w taboret i usiadł, dokładnie

wpasowując się w kąt pomiędzy schodami a szafą. Komórka na miotły obok

wejścia do wieży Gryffindoru była idealnym miejscem na wszystkie tajne

narady, zwłaszcza odkąd Irytek, nie bez pomocy Syriusza, dokładnie zakitował

dziurkę od klucza gumą do żucia, a Filch, zazwyczaj nieustępliwy do

obrzydzenia, tym razem z niejasnych powodów dał za wygraną. - Tydzień minął.

Remus, oddajemy ci głos.
- Proszę bardzo - Remus, rozwalony wygodnie na

stercie wypranych ścierek, dobył z zanadrza pergamin.
- Nie! - James

w panice chwycił się za nos. - Tylko nie to!!!
- Nie

szpiegowaliśmy cię - w głosie Syriusza był łagodny wyrzut. - A jak on się

tutaj rozkicha, to nas nakryją jak amen w pacierzu.
- Nie bój się, głupi.

Tym razem to zupełnie inny pergamin - Remus ostentacyjnie powąchał rozłożoną

kartę. - A wszystko to zasługa Jamesa.
- Moja?
- A kto wspominał,

jeszcze w tamtym roku, że przydałaby się mapa Hogwartu?
- To jest

mapa??? - szaleńczo zaciekawiony Syriusz mało nie rozdarł pergaminu, za co

dostał łagodnie w ucho od Jamesa. Chciał mu oddać, na szczęście jednak Peter

rozdzielił ich.
- Czyście oszaleli? Zaraz się tu zleci pół

szkoły!
- Mapa... - Syriusz znów pochylił się nad kartą, jakby

nieskazitelnie biały pergamin miał mu za chwilę objawić wstrząsające

tajemnice. - Ale przecież tu nic nie ma!
- Bo to nie jest zwykły

pergamin. A poza tym, czy myślisz, że bez was zrobibym chociaż jedną kreskę?

- zapytał rzeczowo Remus. - Trzeba w to włożyć z pół roku pracy, ale efekt

może być niezły... Cały Hogwart z przyległościami, wszystkie przejścia,

korytarze, klasy, posągi, nawet osoby...
- Będziemy wiedzieli, gdzie

jest Filch!!! - zakwiczał radośnie Peter.
- Oczywiście. I

McGonagall, i ten wścibski Oślizgły...
- Jak na to wpadłeś? - Jamesowi

też udzieliło się podniecenie przyjaciół.
- Pod koniec wakacji byliśmy na

zakupach... zostawiłem mamę w butiku pani Malkin, a sam urwałem się... no,

jest taki sklep z różnymi dziwnymi rzeczami.
- Gdzie?
- Na Nokturnie

- Remus uśmiechnął się wstydliwie. - Wiecie, że mam kota na punkcie czarnej

magii...
- Lunatyk, źle skończysz - Syriusz westchnął z ubolewaniem,

jednak oczy mu się śmiały. - Chłopie, ja od pierwszej klasy szukam okazji,

żeby tam pobuszować, a ty tak ot, urywasz się mamie...
- Miałem

szczęście, szyła sobie jakąś fasoniastą suknię, trochę to trwało...

Właściciel już mnie trochę zna, od razu pokazał mi ten pergamin. Jest

zresztą zupełnie niewinny.
- Pergamin, mam nadzieję? Bo właściciel pewnie

zwiał z Azkabanu... - zaśmiał się Peter.
- Z Azkabanu nie można zwiać -

zaprotestował Syriusz. - Ale pergamin sprawdziłeś?
- Jak myślisz, co

robiłem przez ostatni miesiąc? Musiałem go trochę poznać. Dołożyłem parę

zaklęć, znalazłem sposób rysowania... Dzisiejszej nocy możemy zacząć.
-

Lunatyk, jesteś wielki - oświadczył uroczyście James.
- To dopiero

poczatek - Remus ze wszystkich sił starał się ukryć, że pęka z dumy. - Bez

was nie zrobiłbym nic. Musimy nanieść na mapę wszystkie nasze drogi, wiecie,

ile to będzie roboty?
- I znowu będziemy łazić po nocy - jęknął Peter,

widać było jednak, że i on wprost pali się do nowej psoty.
- Jeszcze

jaaaak - James miał w oczach czyste rozmarzenie. - Tyle razy chciałem

zwiedzić całą tę starą budę...
- Musimy wymyślić zaklęcie - zastanawiał

się Syriusz. - Żeby nikt oprócz nas nie mógł z tej mapy skorzystać...
- A

jak będzie próbował, żeby mu poszło w pięty...
- I w ogóle, żeby tę mapę

jakoś nazwać...
- Mam! Mam nazwę! - Peter aż podskoczył,

zahaczając łokciem o kij od miotły, który uderzył w wiaderko, stojące na

półce nad głową Jamesa. Wiaderko spadło Jamesowi wprost na kolana, przy czym

otwarła się umieszczona w nim butelka płynnej pasty do podłogi. Remus widząc

to przechylił się do przodu chcąc zapobiec katastrofie, niestety jednak,

góra ścierek, na której siedział rozjechała się. Pasta chlusnęła na podołek

Jamesa, który chcąc się usunąć palnął w żołądek Syriusza. Ten zgiął się w

pół i stracił równowagę, poleciał głową wprost na zamknięte drzwi komórki,

które gwałtownie otworzyły się, wyrzucając nieszczęsnego Syriusza wprost pod

nogi... Filcha i profesor McGonagall.
- Mówiłem!!! - tryumf w

głosie Argusa Filcha był słyszany chyba aż w Wielkiej Sali. - Mówiłem, że to

oni zapchali zamek!!! Pani psor, niech pani coś zrobi, bo ja już

do tych huncwotów siły nie mam! Kajdany i loch, to jedyne, co im się

należy...
- Black, Potter, Pettigrew… no, jasne, jakże by inaczej,

Lupin też - oczy McGonagall ciskały błyskawice. - Pozwólcie do mojego

gabinetu.
- Ja też mam nazwę - Syriusz nachylił się do ucha Petera,

przepuszczając przodem ociekającego pastą do podłogi Jamesa. - Mapa Zakutych

w Kajdany Huncwotów.

Rozdział drugi

- Ale tu bałagan -

James Potter rozejrzał się po dormitorium. - Niech mi ktoś powie, co tym

skrzatom odbiło? Zastrajkowały, czy co?
- Skrzaty? Zastrajkowały? - Remus

parsknął śmiechem, usiłując przebić się przez zwał książek i zeszytów

leżących na dywaniku pomiędzy łóżkiem jego i Syriusza. - Ty to masz

pomysły...
- To wobec tego skąd to wszystko? - szeroki gest Jamesa

obejmował zarówno wspomnianą już stertę książek, na którą Syriusz co wieczór

wysypywał zawartość swojej torby i wybierał rzeczy potrzebne na jutro, jak i

zwieszone z baldachimu łóżka Remusa podskakujące jeszcze serpentyny, które

zostały tam od jego niedawnych urodzin.
Reszta pokoju prezentowała się

równie imponująco. Na stoliku Petera stał sporych rozmiarów szklany nocnik,

pozostałość po wyjątkowo nieudanej transmutacji kulki do gry w złotą rybkę.

W nocniku siedział z zamyśloną miną Soter Belizariusz III, szczurek Lilki

Evans, który od pierwszego dnia zapałał do Petera gorącą miłością. James

westchnął. Jego własna, dość mocno oblepiona błotem szata do quidditcha

dzięki rzuconemu przez Syriusza zaklęciu usztywniającemu stała obok jego

łóżka jak bezgłowy pomnik.
- Jakby tu przyszedł zeugl ze śmietnika, to

by zwymiotował z obrzydzenia - zawyrokował James. - Lunatyk, rusz tyłek. Sam

nie będę sprzątał.
- A ja nie będę nawet razem z tobą - Remus dotarłszy

wreszcie do swego łóżka natychmiast wsadził głowę w książkę starannie

oprawioną w stary numer Proroka, by nie można było zobaczyć okładki. -

Zawołaj skrzaty... muszę to skończyć do jutra.
- I pewnie nie chciałbyś,

żebym zapytał, co czytasz? - domyślił się James. - Żle skończysz, młody

człowieku. Czarna magia to parszywa rzecz.
- A wiedza o niej to najlepsza

broń - Remus niemal odruchowo zacytował Neglecta, nauczyciela obrony przed

czarną magią. - Może zamiast od razu chwytać za miotłę, pomyślałbyś, co tu

się stało?
- Tymczasem ten bajzel posprząta się sam - zgodził się James.

- A profesor Lunatyk będzie robił wykład, kto i z jakiego powodu rzucił urok

na pewne wyjątkowo obrzydliwe dormitorium.
- Możliwości są dwie, albo

skrzaty przestały nas lubić, albo z jakiegoś powodu nie mogą tutaj wejść -

Remus z premedytacją nie słyszał ostatnich słów. - Proponuję zasięgnąć

informacji od naszych współmieszkańców...
- Zwłaszcza od jednego -

zgodził się James. - O, właśnie, o kimś tu mowa.
- Mam! - Syriusz

Black wpadł jak bomba, trzymając przed sobą jakiś płaski, kwadratowy

przedmiot, zawinięty w kilka warstw papieru. - A już myślałem, że mi nie

przyślą...
- Ty lepiej powiedz, co zrobiłeś skrzatom, że przestały

sprzątać - przerwał mu James. - Chcesz, żebyśmy tu zgnili żywcem?
- I o

to mi chodziło - Syriusz najwyraźniej nie słuchał go zbyt uważnie. - To nic

takiego, nałożyłem na drzwi zaklęcie wzrostu...
- Proszę? - Remus wykonał

gest, który we wszystkich kulturach świata oznacza iż ktoś gwałtownie minął

się z własnym rozumem. - Chciałeś zmienić nasze drzwi w bramę Hogwartu?
-

Nie takiego wzrostu, idioto. Po prostu wolałem, żeby nie pchał się tu żaden

mikrus, pętak ani pierwszoklasista... a także, oczywiście, skrzat. Dzisiaj

jeszcze trochę podniosłem poprzeczkę...
- Zwariował - James spojrzał

bezradnie na Remusa, który odpowiedział mu wymownym rozłożeniem rąk. - Wziął

i zwariował. Posłuchaj, Syriuszu, chcesz nam coś wyjaśnić, czy też wolałbyś

zachować to dla siebie? - dodał tonem psychiatry, zwracając się do głównego

bohatera, który klęcząc przed swoim łóżkiem mozolnie szukał czegoś z głową

ukrytą pod zwisającym prześcieradłem.
- Zaraz, niech to znajdę - Syriusz

wywlókł spod łóżka sporą kwadratową walizkę. - Jest - powiedział z dumą. - A

tu mam coś jeszcze - z pietyzmem zdjął pierwszą warstwę papieru z płaskiego

przedmiotu, który przyniósł ze sobą. Zanim jednak zdążył zdjąć następną,

ktoś przeraźliwie załomotał w drzwi.
- Nakryli nas! - Syriusz

kopniakiem wepchnął walizkę z powrotem pod łóżko. - Te cholerne Ślizgony

widziały, jak odbierałem paczkę...
- Otwórzcieeee! - zawył zza drzwi

znajomy głos.
- Kto tam? - James porozumiał się spojrzeniem z

kolegami.
- Otwierajcie, kretyni, to ja, Peter!
- Jaki Peter? -

Remus mrugnął do Jamesa, podejmując żart. - Peter Sellers? A może Peter

O'Toole?
- Pettigrew, durniu! Otwieraj!
- Najpierw mówił,

że Peter, teraz że Pettigrew - dziwił się głośno Syriusz. - Jakoś nie może

się zdecydować...
- Otwierajcie, chłopaki, to przestało być śmieszne -

głos zza drzwi był lekko załamany.
- To nigdy nie było śmieszne,

przychodzi taki, dobija się, i nawet porządnie nie powie, kim jest...
-

Do cholery, to przecież ja! Peter Pettigrew, Szkoła Magii i

Czarodziejstwa w Hogwart, Gryffindor!
- Niech będzie, właźcie -

Syriusz od niechcenia machnął różdżką w stronę wejścia. - A ten ostatni żeby

pamiętał drzwi zamknąć...
- Czy wyście do reszty zdurnieli? - Peter,

czerwony z gniewu jak pomidor, wparował do dormitorium. - Kto zaczarował te

drzwi?
- Ja - przyznał się Syriusz. - Sorry, mały, trochę przesadziłem z

tym zaklęciem wzrostu, to miało być na skrzaty.
- I dlatego trzymaliście

mnie na korytarzu? - pieklił się Peter. - Po co wam było to zaklęcie?
-

A, tego to już sami jesteśmy ciekawi - Remus zdjął buty i usiadł na łóżku na

podwiniętych nogach. - Syriusz właśnie zaczął nam coś wyjaśniać. Słuchamy

cię, Syriuszu. Bardzo uważnie.
- To mówi samo za siebie - Syriusz znów

wyciągnął walizkę spod łóżka, ale tym razem postawił ją na środku pokoju.

Przyjaciele jak na komendę zbliżyli się, i patrzyli, jak uroczystym gestem

otwiera ceratowe pudło.
- Co to jest? - James z dezaprobatą spojrzał na

czarny talerz, zajmujący znaczną część dziwnego urządzenia. Od pudła do

pokrywy biegł poskręcany kabel, drugi taki sam, zakończony wtyczką, wypadł

na podłogę.
- Grafoman! - ucieszył się Peter.
- Grafoman to ty sam

jesteś, jak piszesz sześciorolkowe wypracowania z historii magii - zgasił go

Syriusz. - To się nazywa gramofon. Mugole używają tego do słuchania

muzyki.
- Zgadza się - przytaknął Remus, który miał za sobą cztery klasy

mugolskiej podstawówki. - Ale z tego co wiem, to urządzenie chodzi na prąd.

Ciekawe, do czego je włączysz.
- Chodzi na prąd, ale może też chodzić na

magię - Syriusz był optymistą. - Dostałem zaklęcia od jednego chłopaka z

szóstej klasy, on ma rodziców mugoli i czasem im pomagał, jak coś się

zepsuło...
- Słyszałem, że to możliwe - James jako jedyny z nich

wychowywał się z dala od mugolskich urządzeń. - I co dalej?
- Nic. Po

prostu chciałem, żebyście usłyszeli to - Syriusz odpakował z kolejnych

trzech warstw papieru płaski przedmiot, który przyniósł ze sobą. Ukazała się

gruba, kartonowa koperta, na której czerwone litery układały się w napis

ponad głowami czterech uśmiechniętych postaci. Syriusz ostrożnie wyjął z

koperty duży, czarny krążek z kolorową naklejką dookoła znajdującej się w

środku małej dziurki.
- No, chłopaki - powiedział głosem sztywnym ze

wzruszenia. - Czas nadszedł.
Z namaszczeniem położył płytę na talerzu

gramofonu i przesunął ramię. Następnie wciąż w tym samym skupieniu ujął

różdżkę i wypowiedział zaklęcie.
- Bgrdfyyyy... - zawyła płyta, wirując

jak szalona.
- Świetna muzyka - zachichotał Peter. - I mugole to

lubią?
- O kurczę, użyłem zaklęcia na single - Syriusz jednym ruchem

zatrzymał urządzenie. - Tu jest podana prędkość trzydzieści trzy i jedna

trzecia...
- Trzydzieści trzy czego? - nie zrozumiał James.
- Obrotów

na minutę - wyjaśnił mu Remus. - Znasz to wolniejsze zaklęcie?
- Jasne.

O, teraz... uwaga...
Machnął różdżką jeszcze raz i płyta powoli,

dostojnie ruszyła z miejsca. Wszyscy czterej zamarli w oczekiwaniu. Wreszcie

rozległa się muzyka.

Yesterday...
All my troubles seemed so far

away,
Now it looks as thought they're to stay,
Oh, I believe in

yesterday...

- Znam to! - wykrzyknął Peter. - Nasi sąsiedzi stale

to puszczają...
- Słyszałem to na King Cross, z głośników na mugolskich

peronach - zawtórował mu James.
Remus nie mówił nic, siedział

zasłuchany. Syriusz promieniał.
- A co, mówiłem wam! Oni są

rewelacyjni...
- Cicho - Remus podniósł rękę i już bez słowa słuchali

dalej, chłonąc melodię i tekst.

Whyyy, she had to go
I don't

know, she wouldn't say.
I said something wrong,
now I long for

yesterdaaaaay!

Gdy przebrzmiały dźwięki "Yesterday",

zaczęło się "Hey, Jude", potem następne. Przy "Michelle"

Peter przekomarzał się z Jamesem podśpiewując "Lily, ma belle", a

"Lucy in the Sky" sprawiła, że zaczęli tańczyć i podskakiwać, jak

na mugolskiej dyskotece. W tany ruszył nawet Soter Belizariusz III, skacząc

co sił w łapkach po szklanym nocniku Petera.
- Ale fajnie! - cieszył

się James, z nadmiaru radości podrzucając w górę swą poduszkę. - Magiczna

muzyka ani się umywa, to jest milion razy lepsze!
- Zawsze byłem

ciekawy, co te mugole w tym widzą - Peter wyjął z nocnika Sotera

Belizariusza i nie przestając tańczyć posadził go sobie na ramieniu. - O

posłuchajcie tego: Lucy in the skyyy with diamonds...
Gdy płyta dobiegła

końca, usiedli na podłodze wokół gramofonu. Byli zdyszani, oczy im

błyszczały.
- Jeszcze raz? - zaproponował Syriusz, odwracając

płytę.

Yesterday
Love was such an easy game to play
Now I need

the place to hide away
Oh, I believe in yesterday...

- Tak, jak

myślałem - usłyszeli nagle za sobą starczy, skrzekliwy głos, i zobaczyli

profesora Binnsa, unoszącego się metr nad podłogą z wyrazem oburzenia na

przezroczystej twarzy. - Pięknie, panowie. Doigraliście się - i zanim

którykolwiek z nich zdążył się odezwać, Binns podleciał do drzwi, by wpuścić

przez nie tak samo zagniewaną profesor McGonagall.
- My nic złego... -

zaczął James, Binns jednak przerwał mu.
- Proszę bardzo, pani koleżanko.

Proszę spojrzeć. Kiedy mówiłem, że mugolska muzyka - te ostatnie słowa

wypowiedział z grymasem obrzydzenia - wyzwala agresję, nikt nie chciał mi

wierzyć. Ma pani dowód. Proszę. Pod wpływem mugolskiej muzyki zdemolowali

dormitorium.
- Pani profesor, to nie tak - próbował tłumaczyć Syriusz,

jemu jednak przerwała sama McGonagall.
- Po pierwsze, zabronione jest

korzystanie z z mugolskich urządzeń - oświadczyła surowo. - Podobnie jak, po

drugie, blokowanie drzwi niedozwolonymi zaklęciami. Jak również, po trzecie,

wszelkie hałasy w dormitoriach, szczególnie po godzinie dwudziestej drugiej.

Tak jest, Potter - dodała, widząc, że James wyciąga szyję, by spojrzeć na

ścienny zegar. - Nie mylisz się, dochodzi północ.
- Proszę im przede

wszystkim odebrać ten sztumpigrafon! - Binns uniósł się w przenośni i

dosłownie, kipiąc z oburzenia. - Jeśli pozwolimy w Hogwarcie na mugolską

muzykę, w dwa tygodnie będziemy mogli zamknąć szkołę!
Profesor

McGonagall przytaknęła mu skinieniem głowy, i dała chłopcom znak, by

odsunęli się od gramofonu. Potem spojrzała na Syriusza.
- Zabierz płytę -

powiedziała kącikiem ust. Syriuszowi nie trzeba było tego dwa razy

powtarzać, wystarczył nieznaczny ruch różdżki i płyta zdematerializowała

się. W tej samej chwili z różdżki prof. McGonagall wystrzeliła potężna iskra

i uderzyła w gramofon. Chłopcy znieruchomieli patrząc ze zgrozą na dymiące

resztki urządzenia. Syriusz mocno zaciskał dłonie na trzymanej za plecami

kartonowej kopercie.
- Posprzątajcie tu - poleciła McGonagall, nie

zaszczycając ani jednym spojrzeniem Sotera Belizariusza, który piszcząc

żałośnie usiłował się schować pod szatę Petera. - A o waszym karygodnym

zachowaniu porozmawiacie jutro po lekcji z profesorem Binnsem.



Rozdział trzeci

- Furkające fyrgotki, ja już nie mogę

- narzekał Syriusz, niosąc na widłach kolejną porcję siana. - Czy te bydlaki

naprawdę muszą tyle żreć?
- Nie narzekaj, gdyby nie Hagrid, szorowałbyś

kible - James przesunął zgrzebłem po grzbiecie czterorogiej krowy, która

przyjęła to z wyraźym zadowoleniem. - Binns był tak wściekły, że aż mu się

ektoplazma gotowała.
- Prawda - Syriusz przezornie założył siano za

drabinkę przed kolejnym rogatym stworem i dopiero wtedy zaczął się śmiać. -

Jak sobie przypomnę sztumpigrafon...
- Nie zapominaj, że pod wpływem

mugolskiej muzyki zdemolowaliśmy dormitorium - zawtórował mu James. - A w

ogóle to dowiedziałem się, kto jeszcze w Hogwarcie ma gramofon. Iza Adderly,

ta z szóstego roku.
- No proszę. I jakoś nie dała się nakryć - Syriusz

wlazł na stryszek, by zrzucić następną stertę, tym razem kukurydzianych

łodyg. - Tylko my musieliśmy tak głupio wpaść... A ty skąd wiesz?
- Od

Lilki. Była wściekła, że jej nie zaprosiliśmy.
- Ehe, już to widzę. Lilka

o północy w naszym dormitorium... Wiesz, co by było?
- Byłoby świetnie -

rozmarzył się James, przerywając na chwilę szczotkowanie krowy. - No dobra,

już - zreflektował się, gdy ta zdzieliła go po głowie końcem ogona. - Wiem,

co by było. McGonagall rozerwałaby nas na strzępki.
- Już chyba mają

dość - Syriusz ocenił krytycznie stan wyładowanych po brzegi żłobów i

wyjrzał ze stajni. - Hagrid, czy móglbyś tu zajrzeć? O Merlinie...
- Co

się stało? - zaciekawiony James wyszedł za nim i zamarł. Przed stajnią z

łopotem skrzydeł lądował właśnie olbrzymi hipogryf.
- Co jest, dzieciaki?

- Hagrid z wniebowziętą miną zeskoczył na ziemię i poklepał hipogryfa po

dziobie. - Dzięki, Kubuś. Ukłońcie się - podpowiedział półgłosem.


Wiedzieli, co należy zrobić, obaj skłonili się, patrząc w

żółtopomarańczowe oczy hipogryfa. Ten odkłonił się, więc podeszli.
- Nie

bój się, Kubuś - Hagrid pogłaskał konioptaka po złotokasztanowych piórach. -

To są pierońskie huncwoty, ale ci przecie krzywdy nie zrobią. Kubuś jest tu

nowy - wyjaśnił. - Dopiero teraz udało się znaleźć naprawdę dużego.
- W

sam raz dla ciebie? - domyślił się Syriusz. - Ale przecież na tamtych też

latałeś.
- One mogłyby wziąć naraz dwóch takich jak ja - Hagrid zaśmiał

się z głębi swej pomierzwionej brody. - Mocne są. Ale te duże są najlepsze

do... no, do hodowli. Bo chcemy, żeby miały małe, nie?
- Gryfoźrebaki? -

James spojrzał na niego okrągłymi oczyma.
- A coś myślał? - zaśmiał się

znowu Hagrid, a Kubuś łypnął na Jamesa żółtopomarańczowym okiem. -

Zobaczysz, jakie będą śliczne. No gdzież się te dwa huncwoty podziały? -

zniecierpliwiony obejrzał się na niebo. - Cholibka, chyba trza lecieć ich

poszukać.
- Remus i Peter?
- Opanda potrzebuje teraz więcej ruchu, no

to im kazałem oblecieć błonia i wracać... Skaranie z tymi huncwotami.
-

Może coś się im stało? - zaniepokoił się James.
- Opanda ma więcej oleju

w głowie, niż oni obaj razem - mruknął Hagrid nie przestając głaskać

przestępującego z łapy na łapę Kubusia. - Cholibka, lecim. Wsiadacie ze

mną?
- Jasne! - ucieszył się Syriusz. James, który zawsze twierdził,

że do latania nie ma jak solidny kawałek miotły, przytaknął z dużo mniejszym

entuzjazmem.
- Syriuszek, ty przede mną - zakomenderował Hagrid. -

James, siadaj z tyłu, tylko się dobrze trzymaj. Wio, Kubuś!
- Niech

to nagła, jasna i porywista... - zamamrotał James, wczepiając palce w jego

kurtkę. Na szczęście wszystko zagłuszył łopot hipogryfich skrzydeł i gwizd

powietrza.
- Nigdzie ich nie ma, cholibka! - darł się Hagrid,

rozglądając się sponad głowy Syriusza. - James, obejrzyj no się!
- Za

nami też nie! - James niechętnie oderwał twarz od pleców olbrzyma i

obejrzał się. - Lećmy w stronę zamku!
- Cholibka, przecieżem im nie

kazał blisko zamku - Hagrid niepokoił się coraz bardziej. - Do stu sklętych

sklątek...
- Są!!! - wrzasnął Syriusz, podskakując na karku

hipogryfa. - Lecą prosto na nas!
- Widzę! - Hagrid gwałtownie

ściągnął wodze. - Kubuś, na ziemię! Ale już!
Hipogryf jednak ani

myślał go słuchać. Nie zważając na rękę ściskającą go za obrożę gwałtownie

runął do przodu. Z oddali rozległ się wrzask. To darli się siedzący na

Opandzie Remus i Peter, Opanda bowiem najwyraźniej postanowiła staranować

Kubusia wraz z siedzącymi na nim jeźdźcami.
- Trzymajcie się mocno! -

wrzasnął do nich Hagrid. Nadludzkim wysiłkiem zgarnął wodze w jedną rękę i

naparł na kark hipogryfa, mało nie rozgniatając Syriusza. Kubuś zniżył lot,

to samo zrobiła wpatrzona w niego Opanda.
- Jak tylko dotkną ziemi,

zeskakujcie, i na bok! - twarz gajowego była czerwona z wysiłku. - Nic

wam nie zrobią.
- Ratunkuuuu! - darł się Peter. Remus był tak

przerażony, że chyba nawet nie miał siły krzyczeć - z całej mocy trzymał się

piór na karku Opandy, zupełnie ignorując zwisające luźno lejce. Wreszcie

hipogryfy, nie przestając zniżać lotu, zbliżyły się do siebie. Ich dzioby

były otwarte, pazury sterczały do przodu, jak do walki.
Hagrid, cały

czas ściągając w dół Kubusia, starał się nie dopuścić do starcia. Tuż nad

ziemią gwałtownie skręcił w bok i hipogryf, orząc pazurami trawę, wylądował

około dwóch metrów od Opandy.
- Na bok! - rozkazał Hagrid, chwytając

za kołnierz szaty półprzytomnego Syriusza. James sturlał się na ziemię i

zobaczył, jak Remus i Peter, zrzuceni z grzbietu Opandy podczas gwałtownego

lądowania, uciekają na czworakach w dwie przeciwne strony.
Hipogryfy

kotłowały się ze sobą, kompletnie ignorując zbierających się z trawy ludzi.

Hagrid, wciąż trzymając w ręku dziwnie wydłużone wodze Kubusia, powiedział

coś półgłosem i te rozciągnęły się jeszcze bardziej, tak, że zdołał

przywiązać je do sterczącego z ziemi pnia. Potem w taki sam sposób uwiązał

Opandę i dopiero teraz odwrócił się do stojących w bezpiecznej odległości

chłopców.
- Żyjecie, huncwoty? - zapytał głosem ochrypłym z emocji. Jak

na komendę rzucili się ku niemu. Objął ich wszystkich czterech naraz i

przygarnął do siebie.
- Chodźcie, napijemy się herbatki - powiedział

wreszcie.
- Zostawisz je tak? - James skinął głową w stronę

przewalających się po trawie hipogryfów. Na ziemi leżało już sporo

złotokasztanowych piór Kubusia, przemieszanych ze stalowoszarymi Opandy. -

Przecież one się pozabijają.
- Trzeba im dać spokój - Hagrid uśmiechnął

się, pociągając ich za sobą. - Cholibka, pierwsze widzę... Normalnie trzeba

dwa tygodnie, żeby się hipogryfy zakochały, a te tak od razu... Piorun, nic

innego, tylko piorun.
- Jaki piorun? - Peter wciąż był blady, miał minę,

jakby chciał zwymiotować.
- Miłość od pierwszego wejrzenia - oznajmił

uroczyście Hagrid, i to biednego Petera dobiło do reszty. Wpadł pędem do

chatki, przez otwarte drzwi zobaczyli, jak rzuca się w stronę łazienki.
-

Dobra jest - powiedział wreszcie Syriusz, gdy po trzech kubkach herbaty

(Remus skusił się nawet na krajankę-mordoklejkę) ich twarze przybrały nieco

bardziej naturalny kolor. - Myśleliśmy już kiedyś, żeby zmienić dewizę

Hogwartu, no to mamy nową jak znalazł. "Nigdy nie dosiadaj zakochanego

hipogryfa".
- Equogriphus amans nunquam ascendus - uzupełnił Remus,

popijając herbaty, by trochę rozkleić szczęki.
- Ano, prawda -

rozczulony Hagrid wytarł oczy wielką, kraciastą chusteczką. - Ale powiedzcie

mi, wy dwaj, gdzieście latali. Mówiłem, żeby nie koło zamku, tak czy

nie?
- No, w zasadzie tak... staraliśmy się - zaczął Peter. - Ale Opanda

chciała zobaczyć z bliska chorągiew Slytherinu, i nie utrzymaliśmy

jej...
- Cholibka - Hagrid wybałuszył na niego oczy. - Chcesz powiedzieć,

że...
- Tak, Hagridzie - przyznał się Remus, spuszczając oczy. -

Chorągiew Ślizgonów wisi na wierzbie bijącej. O ile w ogóle jeszcze coś tam

wisi - dodał uczciwie.
- Aaaale fajnie!!! - zawył Syriusz,

wykonując jakiś dziki taniec dookoła stołu. - Nareszcie ich mamy!
-

Ale to jeszcze nie koniec - Peter uśmiechnął się skromnie. - Kiedy

przelatywaliśmy obok okna klasy historii magii...
- Peter szczęśliwie

miał przy sobie małą, poręczną łajnobombkę. Z opóźnionym zapłonem.
- A

Binns jutro o ósmej rano ma tam lekcję - dodał Peter.
- Idioci, przecież

on tego nie poczuje - James spojrzał na nich zaskoczony.
- On nie -

Remus znów spuścił oczy. - Ale dla kogo będzie prowadził lekcję, jak

Ślizgoni pouciekają od tego smrodu?
- Remusik, ty się weź zamknij -

przerwał mu kategorycznie Hagrid. - Wiesz, co by było, gdybym z tego, coś

powiedział, słyszał chociaż słowo? Chyba mi dzisiaj nawiało do uszu, będę

musiał iść do pani Pomfrey...
- Niestety, jest pewien szkopuł - Peter

dopił herbatę i spojrzał na przyjaciół z powagą. - Obawiamy się, że jak już

odlatywaliśmy... no, wiecie, z tych miejsc, gdzie nas absolutnie nie było...

mignęło mi w oknie coś jakby łysa pała Holza. Ale nie jestem pewien.
-

Tak powiadasz? - uśmiech Syriusza był już tylko na wpół szczęśliwy. No to

mam dobrą wiadomość, chłopaki. Wiemy, u kogo mamy następny szlaban.



Rozdział czwarty

Musimy się wreszcie zastanowić -

James usiadł na zwalonym pniu i dał znak kolegom, by usiedli obok. Teraz, w

biały dzień, Zakazany Las nie wydawał sie straszny. Jedynym stworzeniem, na

jakie powinni byli uważać był Hagrid, gotowy w każdej chwili złapać ich za

kołnierze i przegonić z ich ulubionego schronienia. - Czas leci, a my

nic.
- Jak to nic? - zaprotestował Syriusz podkładając sobie pod

siedzenie świerkową gałąź. - Pierwszy Eliksir już jest gotowy.
- A wiesz,

co do niego wrzucisz? - zapytał celnie James. - Nie możesz zostać animagiem,

jeśli nie zdecydujesz, w jakie zwierzę będziesz się zmieniał!
- Wiem

- mruknął Syriusz patrząc w ziemię. - Ale wiem też, że cholernie nie mam na

to ochoty.
- Nie zaczynaj teraz wszystkiego od początku - James rozumiał

jego obiekcje, sam też dostawał gęsiej skórki na myśl, że będzie musiał

wypić eliksir, stojący w dormitorium pod łóżkiem Petera. - Obiecalismy, że

pomożemy Remusowi, tak, czy nie?
- Obiecaliśmy - zgodził się Syriusz. - I

gdyby nie chodziło o Remusa, nie zbliżyłbym się do całej tej sprawy na

długość miotły.
- A poza tym pomyśl, stary, jaką będziemy mieć

zabawę! - przekonywał James takim tonem, jakby przy okazji przekonywał

samego siebie. - Będziemy mogli szaleć po lesie bez ograniczeń, robić

kawały, jakich Hogwart nie widział!...
- Wiem, wiem. Najweselej

będzie, jak coś zmaścimy, i przemienimy się do połowy. Albo co gorsza tylko

w jedną stronę.
- A czemu zaraz mamy coś zmaścić? - James był optymistą.

- "Tajemnice Animagii" znamy na pamięć, Pierwszy Eliksir

zrobiliśmy że niech się Holz schowa, zaklęcia możemy recytować obudzeni o

północy... co byś ty jeszcze chciał? A jakie usługi może nam odać bycie

animagiem, to chyba sobie wyobrażasz. Będziemy należeli do ścisłej elity

czarodziejów...
- Nie myśl, że się boję - Syriusz spojrzał spod oka na

milczącego dotąd Petera, jakby u niego szukał pomocy. Zrobię to. Ale nie

wiem, czy mamy prawo pakować w to jeszcze małego...
- Mów za siebie -

odezwał się niespodzianie Peter. - Decyduję o tym tak samo, jak wy.
-

Nie boisz się?
- Skoro James się nie boi...
- No to powiedz, w jakie

zwierzę chcesz się zmieniać - Syriusz był rozdrażniony. - Tylko nie mów, że

w mantykorę, bo umrę ze śmiechu.
- Zostaw małego - upomniał go James. -

Pamiętacie, zwierzę musi być zwyczajne, to znaczy takie, żeby nie budzić

sensacji wśród mugoli.
- Szkoda, tak chciałem być hipogryfem - mruknął

Syriusz. - No dobra, już przestaję - uprzedził kolejną uwagę Jamesa. - Ale

tobie to dobrze, bo już wiesz.
- Wiem - zgodził się James. - Odkąd

wszedłem po raz pierwszy do tego lasu, wiedziałem, że chcę nim być. Gnać

przez błonia, przez las, na własnych nogach jak na najszybszej

miotle...
- Koń? - zapytał Peter.
- Jeleń - poprawił James.
-

Rogacz - dodał z uśmiechem Syriusz. - Z rusztowaniem na głowie.
- Z

naturalną bronią - Peter wziął stronę Jamesa. - A ja kim mam być?
-

Jakimś piekielnym małym spryciarzem - Syriusz powoli dawał się wciągać w

rozmowę. - Kot odpada, kotem jest McGonagall.
- To może pies?
- Pies

też odpada - zaprotestował Syriusz tak kategorycznie, że Peter aż się

zdziwił.
- Czemu?
- Bo psem będę ja - wyjaśnienie było krótkie i

rzeczowe. - W końcu to z przyjaźni pakujemy się w ten cyrk.
- No

nareszcie! - James klepnął go w ramię. - Odetkało ci się!
- Ale

dopiero, jak wymyśliłem psa - przyznał Syriusz. - Muszę jeszcze wybrać jakąś

rasę.
- Pekińczyk - zachichotał Peter i spadł z pnia, uchylając się przed

strzałem w ucho. - Ratlerek... Puuuuudel!
- Po co ci rasa? Pies to

pies, duży, czarny, kudłaty - James krytycznie przyglądął sie przyjacielowi.

- Pies włóczykij, brat łapa, chciałem powiedzieć łata...
- Łapa też może

być - zgodził się Syriusz. - Możecie mnie tak nazywać.
- A ja? - pisnął

Peter. - Zapomnieliście o mnie!
- Szop pracz - palnął Syriusz i teraz

on mało nie potoczył się w mech. - Przepraszam, zapomniałem, że w Anglii nie

ma szopów... Coś małego i kudłatego, świstak?
- Żebym ja cię nie

świsnął! - zdenerwował się Peter. - Jakiś naprawdę fajny zwierzak, żeby

mógł być i w domu, i na polu...
- Lis? Nie, one nie mieszkają w domach.

Coś, co żyje między ludźmi. O, już wiem.
- No? - ucieszył się Peter. -

Mówże!
- Ale się nie obraź - zastrzegł Syriusz. - Przypomniał mi się

Soter Belizariusz Trzeci...
- Szczur? - Peter poczerwieniał jak balonik.

- Nie! Nie zgadzam się! Bawcie się w to sami - i zanim któryś z nich

zdążył zaprotestować, Pettigrew zerwał się i ruszył w stronę błoń.
- Czy

ktoś mówił ci, że masz parszywy język? - zapytał uprzejmie James. Zanim

jednak zdążył usłyszeć (a może raczej poczuć) odpowiedź na to pytanie, w

krzakach gdzie zniknął Peter coś się zakotłowało. Słychać było szamotaninę,

pełen protestu wrzask, i wreszcie soczyste mlaśnięcie, jakby czyjaś ręka

zderzyła się z czymś sprężystym i okragłym.
Dwóch spiskowców skamieniało

ze zgrozy - wreszcie na polanie zjawił się Hagrid, prowadząc za kaptur szaty

nie opierającego się Petera.
- Tuście mi, huncwoty - powiedział. - A ten

to kto? odwrócił Petera do światła i przyjrzał mu sie uważnie. - Cholibka,

nie tegom przecież łapał... Gdzie jest tamten?
- Jaki tamten? - zdziwili

sie wszyscy trzej.
- A niby ten Ślizgon, co was od pół godziny

podsłuchiwał - wyjaśnił Hagrid. - Jegom chciał dostać, nie tego szczurka...

czego się chichracie? - zapytał surowo, patrząc na Syriusza i Jamesa, którzy

zgodnie unikali patrzenia na purpurowego z gniewu Petera. - Tamtemu tak

przyłożyłem w tyłek, że ani uciekać nie musiał, poleciał jak z procy. A was

to chyba wezmę za uszy i zaprowadzę do zamku.
- Haaagrid... - jęknęli

wszyscy trzej. - Zlituj się... wiesz, ile ostatnio mieliśmy szlabanów?
-

Chyba jeszcze za mało - Hagrid pokręcił kudłatą głową. - Ale jakbyście jutro

po południu wpadli pokarmić hipogryfki, może bym zapomniał, że was tu

widziałem.
- Stoi - zgodził się James wyciągając dłoń. - Auu! nie tak

mocno!
- Macie swoją animagię - Syriusz niemal turlał się po trawie,

gdy wracali do zamku przez błonia. - Już teraz jesteśmy w ścisłej elicie

czarodziejów...
- Jak to? - zdziwił się wciąż jeszcze nadąsany

Peter.
- A czy komuś innemu na świecie udało się zarobić szlaban u

Hagrida?

Rozdział piąty

- Uważam, panie dyrektorze, że

tych czterech już dawno powinno wylecieć ze szkoły - twarz Filcha zastygła w

bladoszarą maskę wyrażającą jednocześnie głębokie uszanowanie dla rozmówcy,

i równie głęboką odrazę do przedmiotu rozmowy - czterech uczniów, którzy z

niewinnymi minami wpatrywali się w jasne oblicze Albusa Dumbledore'a. -

Takie jest moje zdanie, jeśli pan profesor łaskaw.
- Nie sięgałbym

jeszcze po aż tak radykalne rozwiązania, drogi Argusie - Dumbledore

uśmiechnął się sponad swoich księżycowych szkieł. - Nasi czterej przyjaciele

ostatnio rzeczywiście mieli pecha, ale prawdą jest, że tym razem niczego

jeszcze nie zbroili.
- Jeszcze - parsknął Filch. - Kiedy się

dowiedziałem, że buszują po zamku, była pierwsza w nocy. Pierwsza, panie

dyrektorze. Poszedłem natychmiast...
- Podziwiam, mnie by się nie chciało

- mruknął Dumbledore. - Wyrazy uznania dla Pani Norris. Jak widać potrafi

łapać nie tylko szczury.
- To nie Pani Norris, tylko pewien uczeń ze

Slytherinu - Filch nadął się tak, że wydawało się, że pęknie, tak samo z

nieznanych dla Dumbledore'a powodów nadął się najmniejszy z winowajców.

- Przypadkiem zobaczył ich w pobliżu wejścia do lochów...
- Ciekawe, co

tam robił - mruknął znów Dumbledore. Czterej podsądni wymienili

porozumiewawcze spojrzenia. Filch wbrew swym intencjom skierował właśnie

całą sympatię dyrektora w ich stronę - Dumbledore organicznie wprost nie

cierpiał donosicieli.
- A wy co macie do powiedzenia? - dyrektor

spojrzał na nich, zdejmując na moment okulary. - Co robiliście o pierwszej w

nocy przy wejściu do lochu Ślizgonów?
- Wtedy właśnie udało nam się

znaleźć drogę, panie profesorze - zaczął James. - Zasiedzieliśmy się w

bibliotece, i chcieliśmy przejść na skróty do wieży Gryffindoru... Niestety,

zabłądziliśmy.
- Wy? - wyrwało się Dumbledore'owi. - Jakim

cudem?
- Był piątek, panie profesorze - Syriusz bezradnie rozłożył

ręce.
- Ach, prawda - każdy z nich mógł przysiąc na obu kolanach, że

Dumbledore nie uwierzył w ani jedno wypowiedziane przez nich słowo. -

Widzisz, Argusie, wszystko się wyjaśniło. Ja sam kiedyś w piątek zamiast do

swojego gabinetu, trafiłem do wspaniale urządzonej komnaty, w której było

chyba z tysiąc nocników...
- Nie sądzę, żeby ich spotkało coś podobnego -

Filch spojrzał z obnurzeniem na chichoczących winowajców. - Łżą jak z nut,

panie dyrektorze. Niech pan ich zapyta...
- Ponieważ jednak nie jesteśmy

w stanie udowodnić tym gagatkom nic konkretnego - Dumbledore wyszedł zza

biurka i przyjacielskim gestem położył dłoń na ramieniu woźnego - musimy

udawać, że im wierzymy. Panowie są wolni. Prosiłbym jednak, żebyście dla

własnego dobra postarali się więcej nie błądzić.
- Tak jest, panie

dyrektorze - obiecał solennie Remus. - Czy możemy już iść? Mamy mnóstwo

nauki...
- Chyba trochę przegiąłeś - ocenił James, gdy szli korytarzem w

stronę wieży Gryffindoru. - "Mamy mnóstwo nauki"... Stary

popatrzył na ciebie jakby chciał powiedzieć, że bezczelność też ma swoje

granice.
- A ty co? "Zasiedzieliśmy się w bibliotece" - odciął

się Remus. - Filch słuchał i uszom nie wierzył.
- Ba, jak go pięciu ludzi

na raz robiło w konia... - mruknął Syriusz. - Byłem dumny ze Starego. Ten

facet umie kłamać lepiej od nas.
- Aż tak to może nie - zawahał się

Peter. - Ale starał się jak mógł.
- Gorzej, że na parę dni będziemy

musieli odłożyć mapę - Syriusz szarmancko ukłonił się Grubej Damie, która

zaśmiała się i puściła do niego oczko. - Koty za płoty.
- Już, kochasiu -

Gruba Dama usunęła się, by zrobić im przejście do pustawej w sobotę rano

wieży Gryffindoru.
- A mieliśmy narysowany prawie cały parter -

westchnął Remus, wyjmując z torby gruby tom, w którym między kartkami

wyraźnie odznaczał się złożony we czworo kawałek pergaminu. - To był dobry

pomysł, żeby zacząć od dołu.
- I fatalny pomysł, żeby nie zabrać

peleryny-niewidki - dokończył James. - Ten piekielny Ślizgon znowu za nami

łazi.
- Trzeba go będzie kiedyś złapać - rozmarzył się Peter. - Złapać i

przekonać, żeby nas nie szpiegował.
- Delikatnie, ale przekonująco -

kontynuował z takim samym rozmarzeniem James. - Żadnej przemocy, żadnej

brutalności, ale jakaż sugestywna perswazja....
- To by było niezłe -

zgodził się Syriusz. - Ale najpierw musimy załatwić klienta, który ma

pierwszeństwo.
- To znaczy? - nie zrozumiał Peter.
- Wytłumaczcie mu,

bo mnie się nie chce - Syriusz rozciągnął się w fotelu i przymknął oczy. -

Jak skończycie, niech mnie ktoś obudzi.
- On ma na myśli Filcha -

wyjaśnił krótko James i "obudził" Syriusza zaciskając dwa palce na

jego nosie. Przez chwilę trwało zamieszanie, bo Syriusz koniecznie chciał

wlać mu za kołnierz resztkę pozostawionego od wczoraj w szklance dyniowego

soku. Kiedy wreszcie przewrócone krzesło wróciło na swoje miejsce, a rozlany

sok nieco przesechł, Remus odezwał się:
- Co mu zrobimy?
-

Syriuszowi? Zmienimy go w pekińczyka i podarujemy Filchowi - odparł

natychmiast James, lecz Black zgasił go.
- Przymknij się, dowcipnisiu. To

musi być coś, co by Filchowi w pięty poszło, żeby wiedział, że to my, a nie

miał najmniejszego dowodu.
- Przyprawimy Pani Norris skrzydełka, niech

zapoluje na nietoperze - zaproponował Peter.
- I zostawi w spokoju

szczury? Au! - Syriusz złapał się za ucho, w które właśnie dostał. - No

co, myślałem o Soterze Belizariuszu!
- Kotka jest wredna, ale to nie

ona nam podpadła - Remus wprawnie rozdzielił Syriusza i Petera. - Oślizgłego

też musimy dorwać, ale on jest następny w kolejce. Ma ktoś pomysł na

Filcha?
- Chyba ja... - James skinął na nich i trzy głowy nachyliły się

nad stołem, nadstawiając sześcioro uszu.
- Dooobre - kiedy się

wyprostowali w ich oczach płonął cichy tryumf bliskiego zwycięstwa. - Kiedy

zaczynamy?
- Jak to kiedy? - James spojrzał po nich z lekką pogardą. -

Wiadomo! Dzisiaj w nocy.
- Ale skąd weźmiemy tyle... - Syriusz

przyglądał mu się z podziwem graniczącym z niedowierzaniem.
- Ciiiicho.

Nie pękaj, znajdziemy - uspokoił go Remus. - Znam miejsce, gdzie jest tego

dość i trochę.

~~@~~
- Ile najwięcej uniesiesz? - zapytał

szeptem Remus, wpatrując się w ciemność małego magazynku na tyłach skrzydła

szpitalnego. - Tu jest tego chyba za sto.
- Weźmiemy wszystkie! -

zapalił się Peter, opierając na wysuniętym brzuchu pokaźny stosik. - Filch

wyskoczy ze skóry...
- Nie bierz tyle, głupi, nie dasz rady - zmitygował

go James, obciążony dokładnie takim samym ładunkiem. - Czekajcie, jeszcze

zaklęcie, żeby było cicho... Ale jestem idiota, przecież mogę je zaczarować,

żeby były lżejsze! Przed nami kawał drogi.
- Szkoda, że w zamku nie

można otworzyć portalu - Syriusz miał minę, jakby co najmniej wiedział jak

się to robi. - Dobra, chłopaki, wystarczy. I tak musimy tu wrócić.
- A

swoją drogą, po co pani Pomfrey tyle tego? - zastanawiał się James upychając

całe towarzystwo pod peleryną-niewidką. - Na wypadek jakiejś epidemii, czy

co?
- Nie wiem, wiejmy stąd, zanim nas nakryją - Remus wysunął spod

peleryny rękę z różdżką i zaklęciem zamknął magazynek.
Szli w stronę sali

wejściowej, koło której znajdował się gabinet Filcha. Bo też gabinetem

trzeba było nazwać to ponure pomieszczenie, pełne ciężkich, tandetnych a

okazałych mebli, wśród których poczesne miejsce zajmowała osławioną

kartoteka przewinień uczniów Hogwartu w ciągu ostatnich kilkuset lat.


Szybko pozbyli się swego ładunku, rozstawiając przyniesione z sobą

przedmioty w najrozmaitszych miejscach - najwięcej dostało się oczywiście

biurku Filcha.
- Popatrzcie, mamy tu oddzielną szufladkę! -

wykrzyknął Syriusz, przyglądając się kartotece. - Jak byk, Potter, Black,

Lupin, Petigrew... Pettigrew pisze się przez dwa t, nieuku.
- Tu są

lepsze rzeczy - Remus wysunął inną szufladkę, zawierającą znacznie starszą

część archiwum. - Fiszki jeszcze po łacinie, in dormitorio puellarum status

erat... przebywał w dormitorium dziewczyn, ciekawe, co mu za to zrobili...

Poena: plagae, decem, o Boże, dostał dziesięć batów. Co za czasy... A

tamten? Asinus asinorum in saecula saeculorum*, ale się ktoś wysilił...
-

Ja już wolę to, posłuchaj - przerwał mu Syriusz. - "Uporczywie i w

warunkach recydywy zatykali gumą do żucia dziurkę od klucza zamka komórki na

miotły, uniemożliwiając korzystanie ze sprzętu..."
- Brzmi znajomo -

przytaknął James. - No co, nacieszyliście się? To smarujemy po drugą

porcję.
Z drugą porcją poszło równie gładko, jeśli nie liczyć momentu,

kiedy James potknął się o brzeg peleryny-niewidki i cały jego balast, z

ogromnym hałasem, bo tym razem zapomnieli o zaklęciu wyciszającym, wylądował

na podłodze sali wejściowej, płosząc śpiącego pod sufitem nietoperza.
-

Ile tam tego jeszcze zostało? - zainteresował się James, kiedy zabierali się

do trzeciego okrążenia.
- Jeszcze tylko parę, ale między nimi jeden

naprawdę ogromny... Istny tron - cieszył się Remus. - Postawimy go na samej

górze.
- To ja go wezmę! - Peter gorliwie wyciągnął ręce. - Wszystkie

już? To idziemy.
- Jeju, Filch pęknie ze złości... - przeżywał James. -

Będzie mógł dać głowę, że to my, ale nie będzie miał ani cienia

dowodu...
Nagle znieruchomieli. Drzwi gabinetu Filcha były szeroko

otwarte, a w środku, najwyraźniej podziwiając osobliwą dekorację, stali...

Filch i Dumbledore. Chłopcy zamarli w bezruchu, bojąc się odetchnąć.
- To

nie mógł być nikt inny, tylko oni!!! - Filch aż podskakiwał ze

złości, a u jego stóp podskakiwała, najwyraźniej naśladując swego pana,

nastroszona, fukająca Pani Norris. Dumbledore rozglądał się po gabinecie i

widać było, że z największym trudem stara się powstrzymać śmiech.
- To

ich robota, panie profesorze! - pieklił się dalej Filch. - Jeśli

zamierza pan dłużej tolerować tych huncwotów, ja rezygnuję!
- Co daj

Boże amen - przytaknął nabożnie Syriusz i... niechcący nastąpił na brzeg

peleryny.
Peter, popchnięty nagle, poleciał do przodu, a z jego rąk

wypadł na podłogę ogromny, biały, emaliowany nocnik ze szlaczkiem z małych,

różowych kwiatuszków. Ze straszliwym brzękiem rabnął o posadzkę i potoczył

się prosto pod nogi Dumbledore'a.
Dyrektor nie wytrzymał. Zdjął

okulary, włożył do kieszeni i ryknął śmiechem tak zaraźliwym, że chłopcy

ukryci pod peleryną mało nie pozjadali powpychanych w usta własnych rękawów.

Dumbledore jeszcze przez długą chwilę pokładał się ze śmiechu, patrząc na

nocnik w kwiatki, i sto innych, zdobiących cały pokój.
- No wie pan... -

tyle tylko zdołał wykrztusić purpurowy z gniewu Filch. Dumbledore wreszcie

opanował się.
- Wybacz, Argusie, ale te kwiatuszki... Nie mogłem się

opanować. Wyciągnął rękę w stronę drzwi i strzelił palcami.
- Accio!


Peleryna-niewidka przyfrunęła do niego, odsłaniając stłoczonych w

drzwiach czterech przyjaciół. James i Syriusz dzierżyli w dłoniach każdy po

sporym nocniku, Remus miał ich aż dwa.
- No, panowie, tym razem nie

sądzę, żebyście zabłądzili - powiedział Dumbledore, a jego niebieskie oczy

za księżycowymi szkłami na moment stały się poważne. - Doceniam waszą

umiejętność korzystania z inspiracji, ale tym razem chyba przesadziliście.


- A nie mówiłem! - Filch miał minę, jakby spotkało go największe w

życiu szczęście. - Mamy ptaszków... Panie dyrektorze, loch i kajdany

czekają.
- O nie, brzęczałyby tak samo, jak te tutaj... - Dumbledore

znowu zaczął chichotać, co odebrało biednemu Filchowi sporo

satysfakcji.
- Jeśli pan nie ukarze przykładnie tych huncwotów, słowo

daję, odchodzę!!!
- Nie, drogi Argusie - Dumbledore objął go

za ramiona. - Ktoś musi czuwać nad tym miejscem. Hogwart cię potrzebuje. I

ja też. A tych huncwotów... no cóż. Zapewne trzeba ich jakoś ukarać, niech

pomyślę... Przede wszystkim musicie zabrać stąd te wszystkie... naczynia -

Dumbledore znowu walczył z atakiem śmiechu.
- Zaraz wrócą do skrzydła

szpitalnego - zapewnił James, profesor jednak przerwał mu.
- Nie, nie do

skrzydła szpitalnego. Zaniesiecie je do pokoju wspólnego Gryffindoru. Pan

Filch da wam farby i pędzelki, i na każdym z nocników wymalujecie - podniósł

z podłogi naczynie ze szlaczkiem i przyjrzał mu się uważnie - po sto takich

kwiatuszków. To powinno was zająć na jakiś czas...

* Osioł nad osłami

na wieki wieków, stara szkolna sentencja.

Rozdział

szósty


- "Ponieważ działaniu Pierwszego Eliksiru zawsze

towarzyszą wizje, często połączone z drgawkami i utratą przytomności - głos

Petera, czytającego fragment "Historii animagii" drżał lekko -

...uznano go za podstawowy test dla organizmu czarodzieja, mający sprawdzić,

czy w ogóle może on zostać animagiem. Ci, u których test się nie powiódł,

odczuwali jedynie objawy ostrego zatrucia pokarmowego, podobnie bywało gdy -

w celach badawczych - eliksir stosowano u mugoli."
- Widzisz, nawet

mugolom nic się nie dzieje - przerwał mu James. - Najwyżej polecisz raz i

drugi do kibla...
- Mugolom nic, ale nam może - zaprotestował Peter i

czytał dalej: - "Dowiedziono, iż test najlepiej znoszą osoby zdrowe i

przede wszystkim młode. Nie jest tajemnicą, iż w ubiegłych wiekach do

animagii przygotowywano głównie dzieci, twierdząc, że ich organizmy

najlepiej przystosują się do autotransmutacji przez swą naturalną

elastyczność i podatność na zmiany. Oczywiście w naszych czasach nikt nie

odważyłby się zastosować Pierwszego Eliksiru u osoby

niepełnoletniej..."
- I to jest duży błąd - znów wtrącił się James.

- Skoro mamy do tego naturalne predyspozycje, czemu ich nie

wykorzystać?
- Już nie mamy - Peter przelatywał oczyma tekst. - W

średniowieczu zaczynano uczyć animagii już siedmio i ośmioletnie dzieci.


- Tośmy są ciut spóźnieni - zauważył sarkastycznie Syriusz. - Ale u nas

w podstawówce tego nie uczyli.
- Niekoniecznie, posłuchaj:

"Najwłaściwszym jednak, z biomagicznego punktu widzenia wydawałby się

wiek od piętnastu do osiemnastu lat, oczywistym jest jednak, że struktura

psychiczna piętnastoletniego czarodzieja nie jest jeszcze w pełni

przygotowana do odpowiedzialnego posługiwania się animagią."
-

Jakbym słyszał McGonagall - zaśmiał się Syriusz. - Zobacz, czy czasem nie

ona to pisała?
- Coś ty, Minia napisałaby, że wyjątkowa niedojrzałość

psychiczna piętnastoletnich czarodziejów całkowicie wyklucza ich jako

potencjalnych animagów, ze szczególnym uwzględnieniem pana Syriusza Blacka -

James porozumiewawczo zmrużył oko. - Jest tam jeszcze coś ciekawego?
-

Nie, historie o animagach i ich przemianach, literatura

fantastyczno-przygodowa - Peter przekartkował książkę. - Może byśmy się

wreszcie zabrali do roboty?
- Jeszcze tylko parę spraw technicznych -

uspokoił go James. - Eliksir będzie gotowy do wypicia w sobotę o jedenastej

wieczorem. W sobotę, bo gdyby te cholerne atrakcje miały potrwać dłużej,

lepiej mieć w zapasie cały dzień.
- To jeszcze lepiej w piątek,

mielibyśmy dwa dni - zauważył Peter. - Nie, bo gdybyśmy w sobotę znikli na

dłużej, zaczęli by nas szukać. Tym bardziej, że my z Syriuszem mamy w sobotę

dodatkowy trening. W niedzielę zawsze jest więcej luzu, można iść na błonia,

można przespać cały dzień...
- Zamkniemy dormitorium zaklęciem, a Remus

będzie opowiadał wszystkim, że jeszcze śpimy - uzupełnił Peter.
- Akurat

- milczący dotąd Remus wzruszył ramionami. - Chyba, że się rozdwoję. Chcę

być przy was cały czas, gdyby coś się działo.
- Solidarność ssaków -

James poklepał go po ramieniu, widać było jednak, że jest mu wdzięczny. -

Musimy przygotować poduszki i koce...
- I wybrać którąś z sal na trzecim

piętrze - dodał Syriusz, James jednak pokręcił przecząco głową.
-

Pomyślałem właśnie, że lepiej, gdybyśmy tego nie robili w zamku - powiedział

ściszając głos. - Nawet najbardziej zapomniane sale nie są bezpieczne. Jest

Filch, jest Pani Norris, jest Gumowe Ucho Dumbledore'a...
- Ta misa w

jego pokoju to nie jest żadne ucho, tylko myślodsiewnia - zaprotestował

Syriusz. - Nie wiem, jakiemu idiocie wpadło do głowy, że Stary przez to

podsłuchuje. Absurd!
- Wszystko jedno. Ale faktem jest, że po tych

eliksirach możemy zachowywać się... nie całkiem cicho. Hałas może kogoś

ściągnąć, zaklęcia wyciszające mogą nie wytrzymać... Krótko mówiąc,

wymyśliłem Wrzeszczącą Chatę.
- Jedyne miejsce, gdzie można wrzeszczeć do

woli i nawet nikt się nie zdziwi - zgodził się Syriusz. - I do którego

wejście znają trzy osoby... oprócz nas.
- W dodatku te trzy osoby, co

trzeba - dodał Remus. - Oprócz mnie tylko Dumbledore i pani Pomfrey, prawie

jak pogotowie ratunkowe...
- Tylko żebyś nie spietrał i nie wezwał nikogo

przed czasem - zapowiedział surowo James. - Pamiętaj, tylko gdybyśmy się nie

ocknęli przed niedzielą wieczór. Powiedzmy, do siódmej. Albo gdybyśmy nie

odjechali, tylko zaczęli na przykład umierać... Żartuję - dodał szybko,

widząc, że Peter lekko zielenieje. - Dam ci na kartce cały spis ewentualnych

awarii.
- Muszę jeszcze iść do Hagrida po włos z sierści Kiełka - dodał

szybko Syriusz, jakby i jemu nie bardzo chciało się myśleć o kłopotach.


- Tylko się nie pomyl i nie weź z Kubusia - zachichotał Peter. - Albo

czterorogiej krowy...
- Cicho, ty szczurku. Ciekawe, jak będziesz

wyglądał z łysym ogonem, takim długim, glizdowatym... Glizdogon to ładne

imię, nie uważacie, chłopaki?
- Ja ci dam Glizdogona! - zawył Peter,

i natychmiast umilkł. W ich stronę szła, z miną nie wróżącą nic dobrego,

pani Sprout.
- Już skończyliście? Pokażcie no, co zrobiliście na

dzisiejszej lekcji - zażądała wchodząc pomiędzy wielkie donice z palmami. -

Mieliście posadzić wszystkie naparstnice, całą grządkę... co?! Nawet nie

zabraliście się do roboty, tylko czytaliście jakieś głupstwa! -

oskarżycielskim gestem wskazała odłożoną przez Petera książkę, która na

szczęście leżała tylną okładką do góry. - To już bezczelność, przez całą

lekcję nie kiwnęliście palcem! Nie można was ani na chwilę spuścić z

oka, jak małe dzieci! Pokaż no mi tę książkę, Potter - zażądała nagle,

szukając okularów w kieszeniach ubrudzonej ziemią szaty. - Co to jest?
-

"Quidditch przez wieki", pani profesor - skłamał James, podając

jej książkę. Nie zawiódł się - profesor Sprout otrząsnęła się, jakby podał

jej skorpiona.
- Quidditch? Wam tylko to jedno w głowie, uganianie się na

miotłach nie wiadomo za czym! - wszyscy wiedzieli, że nauczycielka

zielarstwa patologicznie wprost nie znosi quidditcha, a udział Puchonów w

rozgrywkach traktuje jak niemiłą przypadłość. - Cała wasza czwórka zamelduje

się tutaj dziś wieczorem... Będziecie mieli trening, że popamiętacie!

Minerwa
Rozdział siódmy

-

Gotowe? - James rozejrzał się po pokoju na piętrze Wrzeszczącej Chaty. Całą

podłogę pokrywały przyniesione z dormitorium poduszki, koce i kołdry - było

tam też kilka purpurowych puchowych śpiworów, wytrzaśniętych przez Syriusza

nie wiadomo skąd.
- Gotowe - głos Petera trochę drżał. Syriusz

tylko skinął głową. Remus z różdżką w dłoni, oparty o ścianę, patrzył przed

siebie nieruchomym wzrokiem.
- Lunatyk, ocknij się - przywołał go

do porządku James. - Na medytacje będziesz miał całą noc. Peter,

szklanki.
- Tak jest - Peter ostrożnie wyjął z kieszeni szaty trzy

niewielkie szklane naczynia.
- Wynieś je potem, żebyśmy się nie

pokaleczyli - powiedział James do wciąż milczącego Remusa. - Kociołek.


- Okay - Syriusz postawił na środku pokoju kociołek z brudnobiałą

cieczą, która cały czas bulgotała. - Uwaga, nalewam.
Powoli,

starając się za wszelką cenę opanować drżenie rąk, rozlał białawą ciecz do

trzech naczyń i oddał Remusowi pusty kociołek.
- Zaklęcie -

rozkazał James. - Remus, ty też.
Cztery różdżki wyciągnęły się nad trzema

szklankami, czworo ust wypowiedziało chórem długie, niezrozumiałe słowo.


- Włosy - James wyjął z kieszeni papierowe zawiniątko. To samo

zrobili Peter i Syriusz.
Ciecz w trzech szklankach zawrzała

jeszcze gwałtowniej. Spiskowcy wymienili tryumfalne spojrzenia - znaczyło

to, że eliksir jest dobry. Jak dotąd wszystko szło bez awarii.
-

Drugie zaklęcie - zakomenderował James. - Tym razem bez Remusa. Peter, wyżej

różdżka.
- Transsubstantiatio!
- Dobrze. Remus, w

ręce twoje - James uroczyście wręczył mu swoją różdżkę, to samo zrobili

pozostali. - Chłopaki, pijemy. Tylko nie pomylić szklanek.
- Nie

ma obawy - Peter podniósł swoją, w której po wrzuceniu szczurzego włosa

brudnobiała ciecz przybrała jednolicie szary kolor. W szklance Jamesa płyn

był brązowy, u Syriusza zaś smoliście czarny.
- Cisza - James

powoli, uroczyście podniósł do ust swoją szklankę i opróżnił ją trzema

łykami. To samo zrobili Syriusz i Peter. Remus stał pod ścianą. Przez

kieszenie szaty mocno rysowały się zaciśnięte pięści. Na efekt trzeba

było chwilę poczekać - akurat tyle, by oddawszy Remusowi naczynia (James

oddał też okulary) rozsiedli się wygodnie na pokrywających podłogę

poduszkach.
Pierwszy odpadł Peter.
Zerwał się z miejsca

i rzucił do drzwi, jakby chciał uciekać, coś jednak zatrzymało go w pół

drogi. Runął na podłogę - Remus patrzył ze zgrozą, jak ciałem przyjaciela

wstrząsają drgawki. Przełamując strach podbiegł i wepchnął mu między zęby

zwiniętą mocno chusteczkę. Nie było to łatwe, bo Peter na krótką tylko

chwilę otworzył usta do krzyku - jego wrzask przeszedł w wycie, potem w

krótkie, urywane jęki. Wił się i rzucał, jakby miotany niewidzialną siłą -

widać było, że zawładnęła nim magia i nikt na świecie nie jest w stanie mu

pomóc. Może poza czarodziejem o wiele mocniejszym niż Remus Lupin, który

przyklejony plecami do ściany rozszerzonymi z przerażenia oczyma patrzył na

to, co dzieje się z jego przyjaciółmi.
Bo wkrótce to samo zaczęło się z

Jamesem. Ta sama paniczna ucieczka, krzyk, drgawki - Remus spodziewając się

tego przygotował w kieszeniach kilka dużych, zwiniętych chustek.


Jako ostatni poddał się Syriusz. Tym razem do drgawek dołączyło się jeszcze

głuche, jednostajne wycie, przerywane jękami bólu. Remus ze zgrozą patrzył,

jak ciała przyjaciół przybierają nienaturalną, szarobrązową barwę. Jako

wilkołak widział i umiał znieść niejedno, czuł jednak niejasno, że ta noc we

Wrzeszczącej Chacie będzie jedną z najgorszych rzeczy, jakich doświadczył w

życiu.
W godzinę potem był już tego pewny. Do drgawek i jęków bólu

dołączyły się upiorne trzaski jakby pękających kości. Ciała przyszłych

animagów kurczyły się gwałtownie i rozprężały, przy czym James powiększał

się, a Syriusz i Peter maleli. Remus pomyślał, że zaczęła się ostatnia,

najważniejsza faza testu - jeśli w ciągu najbliższych kilku godzin uda im

się całkowicie przemienić, pierwszy krok do animagii będzie można uznać za

udany.
Wycie powoli cichło, uspokajały się drgawki. Trzy

szarobrązowe kształty, w których już tylko z trudem można by się dopatrzeć

zarysów ludzkich ciał, znieruchomiały. Gdyby nie wciąż poruszający je oddech

można by sądzić, że dziwne istoty nie żyją - one jednak oddychały, i to

nieco szybciej, jak śpiące zwierzęta. Remus pomyślał, że powinien im pomóc

ułożyć się wygodniej. Poskręcani, z głowami wciśniętymi ni to w ręce, ni

zwierzęce łapy, każdy w samotności, dochodzili do swojej przemiany. Remus

stał bez ruchu. Nie miał odwagi podejść i dotknąć Tego Czegoś, co kiedyś

było Syriuszem, Jamesem, Peterem. Usiadł pod ścianą, zasłonił twarz rękami -

i pożałował, że dopiero teraz wpadł na ten pomysł.

~~@~~



Syriusz najpóźniej z nich wszystkich stracił przytomność. Ból przenikał

każdą komórkę jego ciała, łamane kości rozrywały żyły i mięśnie, pot zalewał

oczy. Poczuł, że leci w jakąś przepaść, spada coraz niżej i niżej - ale w

miarę spadania opuszcza go ból, traci świadomość własnego ciała.


"Umieram" - błysnęło mu w przelocie i... poczuł, że się budzi.

Wspomnienie Wrzeszczącej Chaty i przeżytych w niej tortur było już daleko za

nim, więc nawet nie zdziwił się, że znalazł się na łące. Resztką swojej

dawnej świadomości przypomniał sobie wyczytane gdzieś zdanie, że droga przez

łąkę prowadzi do raju - i nawet nie zdziwił się, jak bardzo ta łąka go

przypomina.
Było na niej mnóstwo zwierząt. Nie sprawiały wrażenia

stłoczonych, a jednak w którą spojrzało się stronę, wzrok napotykał któreś z

nich. Najwięcej psów i kotów, ale były też konie, sarny, wiewiórki,

niedźwiedzie, króliki. Niżej uwijały się chomiki, myszy, jeże. Całe bractwo

w najlepszej zgodzie bawiło się pod opieką chudego, brodatego czarodzieja,

który widząc Syriusza poklepał jeszcze po grzbiecie zaglądające mu do

kieszeni łaciate cielątko i ruszył w jego stronę.
- Witaj -

powiedział. - Szybko tu trafiłeś.
- Wypiłem eliksir - Syriusz nie

mógł oderwać wzroku od baraszkujących zwierzaków. - To jest raj, prawda? -

zapytał nieoczekiwanie.
- A czy ja wyglądam na Adama? - chudy

czarodziej roześmiał się, jego brązowe oczy błyszczały wesoło w spalonej

słońcem twarzy. - A może na Ewę? Oczywiście węże też tu mamy - wskazał

rosnące nieopodal drzewo, z którego zwieszało się kilka sennych od słońca

gadów.
- A... a kim jesteś? - odważył się zapytać Syriusz.


- Frank - czarodziej wyciągnął rękę. Była sucha i gorąca, a jej mocny

uścisk ostatecznie przekonał Syriusza, że nie śni. - Przewodnik

Animagów.
- Syriusz Black - Syriusz czuł, że lubi tego dziwnego

człowieka, niezależnie od tego, czy jest on realną postacią, czy wytworem

halucynacji. - Dokąd mam iść?
- Na razie donikąd. Jak przyjdzie

czas, pobiegniesz. Na własnych czterech łapach - Frank schylił się i

podniósł z ziemi czarnego kudłatego szczeniaczka, który wdrapawszy się na

but Syriusza z zainteresowaniem obwąchiwał sznurówki. - Popatrz na tego

brzdąca.
- Śliczny - Syriusz wziął pieska na ręce, otarł się

policzkiem o aksamitny łebek. Psiak musiał niedawno otworzyć oczy, bo był

jeszcze zupełnie niezdarny.
- To jesteś ty - powiedział Frank tak

naturalnie, jakby była to rzecz oczywista. - Już widzisz, węszysz, poznajesz

świat... a jesteś jeszcze bezradny. Prawie jak ludzkie dziecko.
-

Wiem - przyznał z pokorą Syriusz. Frank uśmiechnął się i mówił dalej:


- Chcąc stać się animagiem musisz sprawić, że ten pies stanie się tobą, a

ty nim. Będzie dorastał w tobie, uczył się razem z tobą...
- Jak

mam to zrobić? - zapytał Syriusz, drapiąc pieska za uchem.
-

Musisz wiedzieć o nim wszystko. Musisz myśleć tak jak on. Na każdym kroku

wyobrażaj sobie, że tu jesteś, że bawisz się... nie z nim jako człowiek, ale

tak jak on sam.
- Czy będę mógł z nim rozmawiać?
-

Kiedy myślisz, rozmawiasz ze sobą. To będzie tak samo. Ale zanim przyjdziesz

tu znowu, musisz rozumieć go jak samego siebie. Jak mam go nazwać? - zapytał

nagle.
- Łapa - odparł bez namysłu Syriusz.
- Łapa -

Frank wziął od niego pieska, zajrzał w głupiutkie, brązowe oczka. - To twoje

zadanie na następną lekcję, Syriuszu. Rozmowa z samym sobą.
- Będę

pamiętał - obiecał Syriusz. Nie pytał, kiedy będzie ta "następna

lekcja", a i chudy czarodziej nie spieszył się do dalszych

wyjaśnień.
- No to weź Łapkę - Frank rozpiął mu górny guzik szaty

i włożył pieska w zanadrze. - I chodź. Pokażę ci resztę łąki. A potem las.



~~@~~

W tej samej chwili Remus Lupin wyczarował

jeszcze jedną świecąca kulę, na miejsce tej, która przed chwilą zgasła.

Jasne światło, które zalało zrujnowany pokój nie miało nad nim litości.

Wśród pozwijanych koców zobaczył troje zwierząt. Młodego jelenia o

niewielkich, ale już rozgałęzionych rogach, czarnego, kudłatego psa i

monstrualnej wielkości szczura - Peter widocznie nie dał rady jeszcze

skurczyć się do właściwych rozmiarów. Przemiana była zakończona. Na jak

długo? Z książek, które studiowali we czwórkę Remus wiedział, że stan taki

może potrwać nawet kilkanaście godzin, i zakończy się ponowną transformacją

w ludzką postać. Rzadko, bardzo rzadko i tylko na skutek potężnych a

złośliwych zaklęć zdarzało się, że czarodzieje nie powracali do swego

pierwotnego wyglądu - żyli z ludzką świadomością w zwierzęcym ciele, póki

ktoś nie zdołał zdjąć z nich czaru. Remus zapatrzył się na śpiących

przyjaciół. Już prawie nie mieściło mu się w głowie, że to jednak są oni -

James, Syriusz i Peter. Irracjonalnie pomyślał, że może ich już nigdy nie

zobaczyć. Co wtedy powie ich rodzicom? Jak stanie przed Dumbledore'em,

tym, który zaufał mu na długo przedtem, zanim zrobili to przyjaciele? Jak

przejdzie mu przez gardło, że zrobili to z jego powodu, dla niego, by

towarzyszyć mu podczas pełni? Kiedy przed dwiema godzinami patrzył na ich

miotane bólem ciała nie myślał o tym - wiedział tylko, że cierpią. Teraz

jednak z całą ostrością zdał sobie sprawę, że to wszystko dzieje się z jego

powodu. Dla niego. Że tyle warte są jego oszalałe z bólu noce w szczelnie

zamkniętym domu, tyle warta jest jego samotność... Nie. Nie tak. Tyle warta

jest przyjaźń. Ich przyjaźń. Nagła radość oświeciła go jak błysk pioruna.

Teraz mogło stać się już wszystko. Uniesienie odebrało mu głos, zaparło

oddech. Poprzednia bezsenna noc, gdy ostatni raz rozważali wszystkie za i

przeciw, potworne napięcie nerwowe ostatnich godzin, nagła radość - wszystko

to zrobiło swoje. Remus Lupin schował głowę w najbliższej poduszce i

rozbeczał się.

~~@~~

Kiedy weszli do lasu, Syriusz

poczuł, że dookoła robi się coraz ciemniej. Tu już nie było zwierząt, albo

może udały się na spoczynek. Syriusz też był zmęczony - miał ochotę położyć

się na mchu pod którymś drzewem i zasnąć.
- Jeszcze chwilę - usłyszał za

sobą głos Franka. Odwrócił się, ale brodatego czarodzieja nie było. Zniknął

albo się teleportował, bo nigdzie też nie było słychać jego kroków. Syriusz

rozejrzał się, chcąc odnaleźć ścieżkę, którą przyszli. Było już jednak

zupełnie ciemno.
Nagle poczuł ją. Ścieżkę z ich śladem, własny zapach,

tysiączne wonie wieczornego lasu, zapach butwiejących liści, igliwia,

kwiatów... Kierując się tym ostatnim ruszył tam, skąd woń kwiatów dochodziła

najsilniej. Nie pomylił się. Świat jego zmysłów, tak cudownie rozszerzony,

wabił go niezliczoną ilością zapachów, uwodził - ale i obiecywał, że nie da

mu zginąć. Wiedziony węchem, wrócił na to samo miejsce, gdzie rozmawiali z

Frankiem. Malutki Łapa, który przed godziną zasnął wtulony w jego

podkoszulek, teraz obudził się i zapiszczał. Syriusz wyjął go zza pazuchy.

Piesek zapiszczał jeszcze raz, i nagle jakby wsiąkł w trzymające go ręce -

znikł bez śladu. Syriusz westchnął. Rozejrzał się po uśpionej łące i

wciągnął nosem jej bogaty, mocny zapach. Od tej woni nagle zakręciło mu się

w głowie i poczuł, że łąka wiruje dookoła niego. Upadł na ziemię.
Przez

długą chwilę szamotał się, usiłując się wydostać z oplątujących go traw.

Poczuł chłód i dotkliwą świadomość, że oto znów znajduje się zupełnie gdzie

indziej. Powoli przypominał sobie rodziców, Hogwart, przyjaciół, Wrzeszczącą

Chatę... i ten cholerny eliksir, którego działanie chyba właśnie zaczynało

mijać.

~~@~~

Remus Lupin ocknął się. Nie wiedział, jak

długo tak leżał, wzdychając do wszystkich magicznych potęg, by to, co

niedawno widział w zakurzonym pokoju Wrzeszczącej Chaty było tylko snem.

Wreszcie otworzył oczy. Nie, to jednak była jawa. I nawet, w sumie,

nienajgorsza. Trzej przyszli animagowie leżeli wciąż na podłodze w

dziwacznie poskręcanych pozach, ale ich powrotna transmutacja już się

zaczęła. Z chwili na chwilę stawali się coraz bardziej sobą - Remus wepchnął

pięść do ust, by nie krzyczeć z radości. Wyczarował jeszcze jedną świecącą

kulę i przyniósł z przedpokoju kubki, herbatę i czajnik.
Syriusz

długą chwilę jeszcze walczył z ogarniającą go jawą. Wreszcie podniósł głowę.

Znowu pierwszym co poczuł był zapach. Zrujnowanego drewnianego domu,

własnego potu, ziół i... jeszcze kogoś. Przyjaciela. Człowieka i nie

całkiem.
- Remus!
- Obudziłeś się! - Remus

złapał go za ramiona, potrząsnął mocno. - Żyjesz!
- Tak... -

Syriuszowi mało nie zakręciło się w głowie. Remus pachniał nieprzespaną

nocą, strachem, łzami - ale także czymś krzepiącym i dobrym. - A jak

chłopaki?
- Jeszcze się nie obudzili. Chcesz herbaty?
-

Głodny jestem - Syriusz zdziwił się słysząc własny głos, głód był bowiem

ostatnią rzeczą, jaką mógłby teraz odczuwać. Kiedy jednak wypowiedział te

słowa, poczuł ssanie w żołądku.
- Przewidziałem to - Remus

troskliwie odwinął z papieru bułkę z żółtym serem i podał mu. - Masz -

jednym skinieniem różdżki wyczarował gorącą wodę w czajniku i zaparzył

herbatę. - To ci dobrze zrobi.
- Dzięki - Syriusz rzucił się na

jedzenie. Bułka była wczorajsza, pachniała masłem i czerstwym pieczywem,

pomieszanym z wonią zgniecionego sera, mimo to gryzł ją wielkimi kęsami i

połykał prawie nie żując. - O Boże, jaki jestem głodny.
- Mamy

jeszcze trochę czasu - Remus spojrzał na zegarek. Podniósł z podłogi śpiwór

i kilka poduszek i przygotował pod ścianą prowizoryczne posłanie. - Prześpij

się, widzę, że ledwo patrzysz.
- Chciałbym być przy tym, jak oni

się obudzą - Syriusz wskazał głową przewracających się jakby w niespokojnym

śnie Jamesa i Petera. - Już chyba wracają.
- Skąd wracają? -

zapytał cichym głosem Remus.
- Opowiem ci, wszystko ci opowiem -

Syriusz przebiegł w myślach wszystko, co czytał o animagii, nigdzie jednak

nie przypominał sobie zakazu mówienia komuś o swoich wizjach. - Ale jak

trochę odpocznę.
- Jasne - Remus przyglądał się, jak rozpina

guziki szaty. - Daj, pomogę ci. A cóż to takie mokre?
- Co mokre?

- Syriusz pomacał przód swej szaty, potem powąchał go. - O ten zbereźnik,

zsikał mi się...
- Kto?
- Łapa. Malutki, jeszcze prawie

ślepy. Widziałem go - Syriusz zdjął przez głowę szatę, okrył się kocem. -

Długo to trwało?
- Dosyć długo. Teraz jest niedziela, piąta po

południu. Poczekamy, aż się chłopaki pobudzą, prześpimy się, i pójdziemy na

śniadanie - Remus starał się tym gadaniem o zwykłych sprawach zamaskować

niepokój i coraz bardziej rosnącą ciekawość. Oho, Peter już zaczyna - dodał,

widząc, że Pettigrew dźwiga się na rękach i trzęsie głową, próbując odpędzić

resztki nękających go zwidów. - Glizdogon! Glizdogon, obudź się!


- Po co? - zapytał całkiem przytomnie Peter, otwierając jedno oko. -

Już siódma?
- Nie - Remus zrobił kolejną herbatę i podał mu. -

Wypij to, i możesz chrapać dalej.
Ostatni obudził się James. Otworzył

oczy i długo, długo wpatrywał się w obwieszony pajęczynami sufit. Wreszcie

powiedział tylko jedno słowo, ale za to takie, że Remus i Syriusz zerwali

się na równe nogi.
- Co się stało?!
- Nic - James

usiadł, zamknął oczy, by trochę stłumić zawroty głowy. - Szkoda, że już się

skończyło.
- Wypij to i w kimono - Remus wypełnił do końca swoją

samarytańską misję. - Zdążymy się jeszcze trochę przespać.
Kiedy

ponownie się obudzili, przez okiennice Wrzeszczącej Chaty wpadało światło.

Remus zerwał się szukając zegarka, wpadł na niego James, który właśnie

szukał okularów, a obaj zderzyli się z szukającymi swoich różdżek Peterem i

Syriuszem.
- Chłopaki, jest punkt ósma!!! - rozdarł

się rozpaczliwie Remus. - Co mamy pierwsze, wróżbiarstwo... Niech to licho,

Trelawney pewnie myśli, że się jej sprawdziła przepowiednia i zeżarły nas

mantykory...
- Ale się rozczaruje, bidula - mruknął James,

dopinając guziki szaty. - Łapa, uczesz się! Wyglądasz, jakbyś spał na

sianie.
- Ty jeszcze lepiej - Syriusz nerwowo przygładził włosy. -

Lecimy!!!
Wpadli do korytarza. James momentalnie wysunął się

na czoło, biegł pierwszy, co chwilę oglądając się na pozostawionych w tyle

kolegów.
- Ale pruje, niech go licho - dyszał Peter. - Gdzie ty

się, Rogaty, tak spieszysz?.. Do Sybilli ci pilno? Remus nie mówił

nic. Od dłuższego czasu obserwował Syriusza obwąchującego wszystko z iście

psią gorliwością, teraz James gnał jak jeleń... Był ciekaw, czym zaskoczy go

Glizdogon.
Okazało się to pod Wierzbą Bijącą - Peter wyszedł

pierwszy i tak zwinnie przemknął do zbawczego sęka, że drzewo nie zdążyło go

nawet dotknąć. Gałęzie zamarły i czterech spiskowców wydostało się na

zasypane śniegiem błonia. Kiedy dopadli wieży Sybilli było wpół do

dziewiątej. Bez tchu wspięli się po drabinie na górny pomost i stanęli przed

obliczem nauczycielki wróżbiarstwa, która na ich widok wypuściła z rąk

szklaną kulę. Gdyby nie Lilka, która jednym zaklęciem zatrzymała kulę na

dziesięć centymetrów nad podłogą, wizja profesor Trelawney zmieniłaby się w

kryształowy śmietnik. Sybilla pisnęła przeraźliwie, a potem wycelowała w

czterech przyjaciół długi, kościsty palec z jeszcze dłuższym szmaragdowym

paznokciem.
- Co wy sobie myślicie?! - zapytała głosem

rozzłoszczonej harpii, tracąc w jednej sekundzie całą swą nieporadną

łagodność. - Przychodzicie pod koniec lekcji, wpadacie niszcząc aurę, przez

was tak się zdenerwowałam... Ach... - Sybilla Trelawney przypomniała sobie,

że subtelnym wróżkom nie wypada wydzierać się, jakby były profesorami

eliksirów. - Co najmniej przez tydzień nie odbuduję swojej aury, wszystkie

przepowiednie będą na nic - tu nie tylko czwórka przyjaciół, lecz i reszta

klasy spojrzała po sobie, wymieniając porozumiewawcze uśmieszki.


- Przepraszam, pani profesor, zaspaliśmy - tłumaczył James. - Uczyliśmy się

wczoraj do późna...
- Nie kłam, Jamesie Potter! - profesor

Trelawney znowu wycelowała w niego szmaragdowy paznokieć. - Widziałam was

wczoraj w mojej kuli, siedzieliście "Pod Trzema Miotłami" aż do

zamknięcia gospody! Nie, moi drodzy, tego już za wiele. Przyjdziecie do

mnie dziś wieczorem, zasłużyliście na porządny szlaban.
- Żeby tak

jeszcze wiedziała za co - mruknął James, gdy schodzili po drabinie, bo

tymczasem lekcja dobiegła końca. - Świetnie się bawiłem pod "Trzema

Miotłami", a wy, chłopaki?


Rozdział ósmy

Gdy

Remus Lupin wyszedł z Wrzeszczącej Chaty, było już po lekcjach. Wstąpiwszy

do pani Pomfrey na rutynowe badania, poszedł prosto do wieży Gryffindoru. Ku

swojemu zdziwieniu w pokoju wspólnym nie spotkał żadnego z przyjaciół -

wszyscy Gryfoni zgodnie twierdzili, że po ostatniej lekcji James i Peter

pomaszerowali prosto do dormitorium, a Syriusz gdzieś znikł.
Remus

powlókł się na górę. W dormitorium panował zwykły o tej porze bałagan, na

kilometr jednak można było wyczuć, że stało się coś niezwykłego. I raczej

niezbyt miłego - sądząc z przygnębienia Jamesa i przerażenia na twarzy

skulonego na krzesełku Petera.
- Co się stało? - Remus najpierw starannie

zamknął drzwi. - Gdzie Syriusz?
- Ojejku, Lunatyk, zabijesz nas -

lamentował James. - Wiesz, co ten idiota zrobił?
"Idiota",

czyli Peter Pettigrew, skulił się jeszcze bardziej i widać było, że gdyby

się zmieścił, chętnie wlazłby pod swoje krzesło.
- Co jest? - Remus

pomyślał, że jedyne, o czym w tej chwili marzy jest pójście do łóżka. -

Macie miny, jakbyście podpalili Hogwart.
- Gorzej - James rzucił biednemu

Peterowi jeszcze jedno mordercze spojrzenie i kontynuował: - Ten mały kretyn

oddał dziś rano do pralni moją szatę. Wiesz, co miałem w kieszeni.
-

Mapa - Remus, o ile to było możliwe, zbladł jeszcze bardziej. - Musimy

lecieć do pralni...
- Nie da się - James pokręcił głową. - Peter był tam

przed godziną i narobił tyle zamieszania, że ściągnął Filcha. Teraz Filch

sterczy skrzatom nad głową i mowy nie ma, żeby cokolwiek wydostać. Mapa

poszła w diabły.
- Ja nie wiedziałem - odezwał się zgnębiony Peter. -

Sprawdzałem kieszenie, wszystko ci wywaliłem na łóżko...
- A o

wewnętrznej ściśle tajnej zapomniałeś - dokończył James. - Pamiętasz, co

mówi Holz? Zapomnieć to możesz zjeść obiad albo iść do kibla. Wszystko inne

musisz pamiętać.
- Trzeba coś zrobić - przerwał mu Remus. - Gdzie jest

Łapa?
- McGonagall wzięła go, żeby jej pomógł porządkować rzeczy do

ćwiczeń z transmutacji. Wiesz, te tam czajniki, guziki... - wyjaśnił James.

- Każde spotkanie z nią to gorzej niż szlaban.
- Trzeba wywabić Filcha z

pralni - powiedział zdecydowanie Remus. - Skrzaty najlepiej też. Została ci

jeszcze jakaś łajnobomba?
- Ja mam! - Peter uszczęśliwiony, że może

się na coś przydać wyjął spod łóżka papierową torbę. - Ostatnia.
- Dobrze

- Remus niespodziewanie dla wszystkich, a najbardziej dla samego siebie,

objął komendę. - Rogacz, czy mógłbyś?..
- Jasne! - James już sięgał

po pelerynę niewidkę. - Rzucę ją w kuchni, skrzaty zaraz tam polecą a Filch

za nimi... Ty załatwisz pralnię?
- Tak. Tym bardziej, że gdyby któryś

skrzat został...
- Wiem - zgodził się James. Skrzaty domowe z niejasnych

powodów wyczuwały, kim jest Remus, a że z natury były płochliwe,

profilaktycznie wiały przed nim aż się kurzyło. - Poznasz moją szatę? Ta

stara, z plamą na rękawie.
- Poznam. Leć już! Glizdogon - Peter

spojrzał na niego przerażony, oczekując następnych wyrzutów czy pretensji. -

znajdź Irytka i powiedz mu, że w kuchni coś strasznie śmierdzi. A potem leć

do pralni i wrzaśnij to samo pod drzwiami.
- Dobrze. Lunatyk... Ja

naprawdę nie chciałem.
- Gdybyś chciał, już byś nie żył - mruknął Remus,

ale zreflektował się. - Dobra jest, mały. Najważniejsze teraz, to odzyskać

mapę.
"To niesprawiedliwe - myślał Peter biegnąc korytarzem. -

Syriusz ciągle pakuje nas w jakieś kłopoty, a nikt nie ma do niego

pretensji. Wszyscy są przeciwko mnie, nawet James. Dobrze, że nie ma

Syriusza, ten by mi dopiero dał... Gdzież się podział ten przeklęty

poltergeist?"
- Irytek!
- Czyżbyś wołał Irytka? - usłyszał

nad sobą znajomy, lecz tym razem lekko speszony głos. Sir Nicholas de

Mimsy-Porpington chował właśnie za siebie wielki miecz, którym najwyraźniej

próbował odciąć sobie do reszty niezupełnie odciętą głowę. - Nic z tego -

wyjaśnił zażenowany. - Duchy nie mogą... no, wiesz czego.
- Wiem -

przytaknął nieuważnie Peter. - Czy nie widział pan Irytka?
- Ostatni

duch, jakiego chciałbym widzieć - przezroczysta twarz Prawie Bezgłowego

Nicka skrzywiła się z niesmakiem. - O ile coś zrozumiałem z jego paplaniny,

wybierał się postraszyć waszego przyjaciela. Zapomniałem, jak on się nazywa,

wiesz, ten wysoki z bródką...
- Wysoki z bródką? - Peter spojrzał na

niego zdumiony.
- Tak, on jest teraz gajowym, czy leśniczym - wyjaśnił

beztrosko Nick. - Nigdy nie pamiętam.
- Hagrid! - Peter parsknął

śmiechem na myśl, że dżunglę na twarzy Hagrida można nazwać

"bródką". - No to się źle wybrał, Hagrid jest łagodny, ale jak się

zdenerwuje... Biedny Irytek.
- A, to już jego sprawa i gajowego - odparł

sentencjonalnie Prawie Bezgłowy Nick. - Ale po co ci był Irytek? Chcesz

zarobić szlaban?
- Nie, potrzebuję, żeby powiedział panu Filchowi, że w

kuchni coś śmierdzi. To jest święta prawda - dodał szybko. - Ale ja mam u

pana Filcha krechę, więc wolę się nie narażać.
- To ja powiem - Prawie

Bezgłowy Nick lubił uczniów i czasem wybawiał ich z kłopotów. - Gdzie go

znajdę?
- W pralni.
- Zrobione - duch porozumiewawczo zmrużył oko. - W

zamian prosiłbym cię, żebyś nikomu nie mówił, że ja... no, wiesz, z tym

mieczem. Śmialiby się ze mnie.
- Obiecuję - Peter podziękował mu i

pobiegł w stronę pralni. Mieściła się ona na pierwszym poziomie lochów, dwa

piętra nad pracownią eliksirów. Zza wielkich, dębowych drzwi nie dobiegał

żaden odgłos, więc Peter ostrożnie zbliżył oko do dziurki od klucza. W

środku nie było nikogo. Wszedł i nie zastanawiając się zaczął grzebać w

wielkim koszu z napisem "Gryffindor".
- Nie trudź się, już

znalazłem - usłyszał nad sobą znajomy głos. Remus wyszedł zza ogromnej,

blaszanej kadzi, w której podgrzewano wodę. - Schowałem się, bo myślałem, że

Filch wraca.
- Masz mapę, to wiejmy - Peter trwożnie obejrzał się w

stronę drzwi.
- Nie tak szybko - Remus uśmiechnął się. - Widziałem tutaj

coś jeszcze. Jak mi pomożesz, może to znajdziemy.
- Gdzie mam

szukać?
- Stań przy drzwiach, jakby ktoś szedł, to powiedz - Remus wrócił

do przerwanej jego przyjściem czynności, to znaczy do przeszukiwania kosza z

brudami oznaczonego napisem "Slytherin". - Powinny gdzieś tu

być...
- Ale co?
- Potem ci powiem, będziesz miał niespodziankę - głos

Remusa dobiegał jakby z bardzo głębokiego dna. - Pilnuj.
Peter wyjrzał

na korytarz. Był on zupełnie pusty, najwyraźniej Filch wraz ze skrzatami

robili obławę na niewidzialnego autora kuchennej dywersji. Peter wsunął się

za drzwi, tak, by móc obserwować schody. Nie przewidział jednak, że

zagrożenie może nadejść z drugiej strony korytarza. Niesłyszalne kroki,

szybki ruch, gwałtowne otwarcie drzwi...
- Remus, uważaj! - zdążył

wrzasnąć, i w tym samym momencie uświadomił sobie, że właśnie wpakował

przyjaciela w kłopoty. I to poważne, sądząc po minie stojącego przed nim

profesora Neglecta, nauczyciela samoobrony przed czarną magią. Już sama

powierzchowność profesora mogła napędzić stracha: Neglect nosił czarno

szpakowatą, rozwichrzoną brodę, długie, nigdy nie czesane włosy i wyświecone

szaty, pokryte tłustymi plamami. Wielki, pokryty wągrami nos i solidna

żałoba za paznokciami dopełniały obrazu.
- Co tu się dzieje? - bas

Neglecta wypełnił cały loch. - Wyjdź zza tej kadzi, Lupin, widzę cię

doskonale. A więc to wy.
- My tylko chcieliśmy coś odzyskać, żeby się nie

zniszczyło w praniu - próbował tłumaczyć Peter.
- Przed chwilą wezwał

mnie pan Filch, mówiąc, że coś śmiertelnie wystraszyło skrzaty, myślałem, że

bogin albo zmora - Neglect zdawał się w ogóle go nie słuchać. - Lupin, ile

razy cię mam uczyć, że niektóre rodzaje stworzeń są bardziej podatne na

irracjonalne lęki niż człowiek?
- Wiem, panie profesorze. Nie chciałem

ich wystraszyć. Miałem w kieszeni ważne notatki - łgał Remus, modląc się w

duchu, by Neglect nie zauważył wybrzuszenia na przodzie jego szaty, pod

którą w ostatniej chwili udało mu się schować znalezioną rzecz.
- Trzeba

było poprosić pana Filcha - pouczył go Neglect. - Chociaż po tym, jak wasz

kolega rzucił w kuchni łajnobombę, wątpię, żebyście jeszcze mogli go o coś

prosić. Co się stało? - zapytał, widząc, że Remus blednie i chwyta się ręką

za brzeg kadzi. - Czyżby Potter był z wami w zmowie?
- Nie, panie

profesorze. Wczoraj była pełnia... źle się czuję.
- Ale narobić

zamieszania na całą szkołę to miałeś siły? - Neglect generalnie nie

przepadał za swoimi uczniami, Remus jednak miał u niego doskonałe stopnie i

z tego powodu był traktowany nieco lepiej. - Gryffindor stracił właśnie

dwadzieścia punktów - po raz pierwszy od początku tej rozmowy zaszczycił

spojrzeniem Petera Pettigrew. - Wracajcie do wieży.

~~@~~

-

Wybiegałem z kuchni, kiedy wpadł do niej Irytek - opowiadał czerwony z

emocji James, malując dla uspokojenia sześćdziesiąty szósty kwiatuszek na

osiemdziesiątym piątym nocniku. - Jeszcze go takiego nie widziałem, był cały

w dżdżownicach, jakby ktoś go przeciągnął przez kanał w ogrodzie...

zatrzasnął drzwi i przyciął mi pelerynę. Wtedy przyleciał Filch ciągnąc za

sobą Neglecta, bełkotał coś o skrzatach i boginie w pralni. Oczywiście obaj

natychmiast mnie nakryli, a że przy okazji napatoczył się Łapa...
- Ja

tam byłem przypadkiem - zaprotestował z godnością Syriusz. - Przez

McGonagall zjadłem tylko połowę obiadu, więc szukałem jakiejś repety. Ale

jak powąchałem ten smród, od razu mi się odechciało.
- Czyli znowu mamy

przechlapane całą czwórką - stwierdził pogodnie Remus. - Nic to, chłopaki.

Zdobyłem za to coś, co może nam się przydać.
- I odzyskaliśmy mapę -

dodał żarliwie Peter. - Lunatyk, a czego ty właściwie szukałeś?
- Tego -

Remus nieznacznie sięgnął do torby i wyjął jakieś zawiniątko. - Tylko

błagam, nie rozkładajcie tego tutaj.
- Czarne w srebrno-zielone

wężyki! - zapiał z radości Syriusz. - Jakiś nadgorliwy Ślizgon nosi

superslytheriński podkoszulek!
- Nie podkoszulek - Remus uśmiechnął

się szelmowsko. - Kalesony. W dodatku popatrzcie - odwinął brzeg

czarno-srebrno-zielonej dzianiny - co tu jest wyszyte?
- ESeS -

przeczytał Peter. - Chcesz powiedzieć, że to...
- Nasz oślizgły

przyjaciel! - Syriusz zawył tak, że w pokoju wspólnym na moment

zapanowała cisza, a głowy połowy Gryfonów zwróciły się w ich stronę. -

Remus, jesteś genialny! Wciągniemy to na maszt przed zamkiem!
-

Albo jeszcze co innego - Remus znów się uśmiechnął. - Poczekamy. Bo

właściciel chyba się nie przyzna, że mu coś zginęło.
- Nacieszyliście się

już? - zapytał James odstawiając na bok osiemdziesiąty piąty nocnik.
- A

co? - Peter, a za nim Syriusz i Remus spojrzeli na niego z niepokojem. James

sięgnął do torby i z zeszytu do zaklęć wyjął kawałek pergaminu, który rzucił

na stół.
- A to - powiedział krótko. - Znalazłem w zeszycie.
-

"Wasz szlaban rozpoczyna się dzisiaj o dwudziestej pierwszej w

Zakazanym Lesie. Zbiórka przed chatą gajowego" - przeczytał Syriusz. -

I jeszcze podpis... - schylił się nad pergaminem i nagle najniespodziewaniej

dla wszystkich wybuchnął szaleńczym śmiechem.
- Na mózg ci padło? -

zainteresował się życzliwie James.
- Nie! Zobaczcie, co on tu

napisał: "Neglectus magister"... Neglectus, bo skonam... Mistrz

Neglectus... Lepiej byłoby "Niechlujus", albo "Nygus",

jak już koniecznie chciał po łacinie...

Rozdział

dziewiąty


Był piękny, kwietniowy dzień. Ferie wielkanocne

rozpoczęły się dla czterech przyjaciół dokładnie przed godziną, kiedy

wysiedli z hogwarckiego ekspresu na dworcu King's Cross. Nieczęsto

zdarzała się taka gratka - na dworcu czekała na nich mama Remusa, która

obiecała, że zanim odwiezie ich do domów (Peter, który mieszkał najdalej,

miał udać się w drogę Błędnym Rycerzem), pozwoli im spędzić całe pół dnia na

zakupach.
- Idę do pani Malkin - zapowiedziała, gdy tylko przekroczyli

próg Dziurawego Kotła. - Chodźcie no tu, chłopcy - zlustrowała ich uważnym

spojrzeniem, wreszcie znalazła ofiarę. - Syriusz! Idziesz ze mną. Ta

szata niedługo sama z ciebie zleci.
- Ale proszę pani, ona jest jeszcze

w porządku - bronił się Syriusz, wiedział jednak, że to bezcelowe. Mama

Remusa uwielbiała kupować ciuchy, a ponieważ jej synowi nie mieściły się już

w kufrze, co jakiś czas ofiarami tej manii padali także jego przyjaciele. -

Może trochę za krótka, ale znam zaklęcie wydłużające...
- Wyrosłeś z niej

już co najmniej miesiąc temu - nie dawała za wygraną pani Lupin. - Poza tym

ma przetarte mankiety, w kieszeniach masz co najmniej dwie dziury, i mogę

się założyć, że przez ostatni semestr chodziłeś w tej szacie na lekcje

eliksirów.
- Pani to jak detektyw - Syriusz nie próbował nawet zgadnąć,

jakim cudem mama Remusa wie o jego dziurawych kieszeniach. - Ale może

później? Tak strasznie mnie ciągnie do sklepu sportowego...
- Właśnie,

mamo, mają nowe komplety piłek, w "Proroku" była reklama - poparł

go Remus. - A Peter musi wstąpić do Eylopa, bo go Lilka prosiła o odżywkę

dla szczurów... Auć! - syknął kopnięty w kostkę. - No co, nieprawdę

mówię?
- Dobrze, wobec tego zajrzymy tam przed odjazdem - mama Remusa w

gruncie rzeczy ucieszyła się, że będzie miała pretekst do odwiedzenia

ulubionego sklepu aż dwa razy. - Podobno na dzisiaj zapowiadali jakieś

atrakcje.
Syriusz wywrócił oczy do góry, ale nie powiedział już nic i w

chwilę potem biegli wzdłuż Pokątnej, byle dalej od szyldu "Szaty na

wszystkie okazje". Po ulicy przewalały się tłumy czarodziejów i

czarownic, ściągniętych tutaj zarówno gorączką przedświątecznych zakupów jak

i pięknym, ciepłym dniem.
- To gdzie najpierw? - zapytał Peter, gdy

zadyszani przystanęli przed sklepem Eylopa.
- Najpierw quidditch -

zawyrokował James. - Potem Eylop, potem zajrzymy do Esów-Floresów. Potem ja

muszę do apteki... Patrzcie!
Obejrzeli się i znieruchomieli. Brzegiem

chodnika szła w ich stronę przedziwna postać. Była to wysoka, rudowłosa

dziewczyna w marszczonej, trochę zbyt głęboko wyciętej bluzce, szerokiej

spódnicy i trzewikach na wysokich obcasach, które jeszcze dodawały jej

wzrostu. Pchała przed sobą ręczny wózek pełen misek, baryłek i koszy, w

których przy każdym ruchu coś chrobotało. Nie to było jednak najdziwniejsze.

Najdziwniejsze było to, że dziewczyna była duchem. Przez jej twarz i postać,

a nawet przez burzę rudych włosów widać było ulicę, drzewo, wejście do banku

Gringotta, reklamę apteki...
- Świeże kraby, małże, żywe małże! -

zawołała dziewczyna. Miała irlandzki akcent i dźwięczny, nawykły do wołania

głos. - Małże, żywe małże!...
- Małże w kwietniu? - zdziwił się

Syriusz. - Przecież...
- Cicho -James dał mu znak, by zamilkł, a sam

podszedł do dziewczyny. - Dzień dobry, Molly.
- No nareszcie - śmiech

dziewczyny był równie dźwięczny, jak wołanie. - Nareszcie ktoś mnie poznał.

Witaj, piękny paniczu. Myślałam, że nikt tu o mnie nie słyszał.
- Raczej

nie skojarzył - roześmiał się James. - Pozwól, to moi przyjaciele, Syriusz,

Remus i Peter. Chłopaki, przecież to Molly Malone!*
- A pewnie, że ja

- dziewczyna znów się roześmiała. - Małże, żywe małże!
- Ale przecież

pani nie żyje - Peter na wszelki wypadek wolał być uprzedzająco grzeczny. -

Więc jak te małże mogą być żywe?
- Nie wiem jak, chłopczyku, ale są -

Molly wskazała mu jedną z chroboczących misek. - A ja, jak wiecie, umarłam

na febrę. I taki był koniec słodkiej Molly Malone... - zanuciła dość głośno.

- A może kupilibyście małży? Bardzo tanio, cztery tuziny za sykla.
-

Rzeczywiście tanio - przyznał James. - Czemu wobec tego nikt ich nie

kupuje?
- Bo są żywe - Molly roześmiała się. - Jeśli je kupisz, będziesz

je musiał zjeść. Zjecie cztery tuziny surowych małży na każdego?
- O

Boże, nie - Syriusz nienawidził wszelkich owoców morza. - Za nic!
- A

kto ich nie zje, tego czeka przykra niespodzianka - dodała Molly,

uśmiechając się złowieszczo. - Pamiętajcie, to ja jestem martwa. One są

żywe, i jeśli ich nie zjesz w ciągu kwadransa...
- To my może

podziękujemy... - Peter przezornie schował się za Syriusza. - Mamy mnóstwo

zakupów. Do widzenia pani!
- Do widzenia, młodzi panowie! - Molly

pomachała im widmową dłonią. - Małże, żywe małże!
- Jakbym nie miał

dość duchów w Hogwarcie - Peter otrząsnął się, zerkając przez ramię, czy na

pewno odeszli dość daleko. - Po coś z nią gadał?
- Bo wyglądała, jakby

miała na to ochotę - wyjaśnił z prostotą James. - Gorzej, że nam się czas

kurczy. Idziemy do sportowego, a potem każdy załatwia swoje sprawy, ja

aptekę, Peter Eylopa... A ty, Remus?
- A, rozejrzę się - niedbały ton

Remusa Lupina był stanowczo zbyt swobodny, by nie wydawało się to

podejrzane.
- Źle skończysz, młody człowieku - westchnął z ojcowska James

i wmaszerowali w oszklone drzwi sklepu, nad którym wznosiła się

monstrualnych rozmiarów miotła.

~~@~~

James, Syriusz i Peter

skończyli swe zakupy dokładnie w tym samym czasie, toteż całą długość ulicy

Pokątnej pomiędzy apteką a sklepem pani Malkin przemierzyli razem,

rozglądając się, czy nie spotkają gdzieś Remusa.
- Gdzież ten Lunatyk

wsiąkł - burczał James, zaglądając bez większego przekonania do sklepu z

magiczną biżuterią. - Mantykora go porwała, czy co?
- Zakochał się w

Molly i poleciał do pięknego Dublina - zażartował Peter. - O cholibka,

patrz!
James spojrzał. Widok nie napawał optymizmem. Przed sklepem

madame Malkin stała pani Lupin, a przed nią Remus z miną, jakby właśnie

złapał go Filch.
- Remus, zapowiadam ci, że jeśli jeszcze raz pojawi się

na Nokturnie bodaj twój cień, zapomnę, że masz piętnaście lat i spiorę cię

na kwaśne jabłko. Wiesz, że nie wolno ci zbliżać się do niczego, co choćby

pachnie czarną magią - pani Lupin była naprawdę bardzo zdenerwowana. - Te

kłopoty, które mamy z Ministerstwem Magii, w zupełności nam wystarczają. Nie

musisz nam dodawać nowych. O, jesteście... - ponad głową syna zobaczyła jego

przyjaciół, którzy zatrzymali się niepewni - podejść czy nie. - Mam

nadzieję, że nie byliście z tym gagatkiem na Śmiertelnym Nokturnie?
-

Nnie... - bąknął Peter.
- I wasze szczęście. Zrobiliście już wszystkie

zakupy?
- Tak... to znaczy właściwie jeszcze nie... - zaczął James, lecz

mama Remusa przerwała mu wpół słowa:
- No to macie piętnaście minut na

kupienie tego, co wam brakuje. A potem idziemy wszyscy do pani Malkin.

Dzisiaj w jej sklepie będzie pokaz mody!
- O Morgano... - jęknął

James, a Syriusz zachwiał się, jakby miał zemdleć. Pani Lupin roześmiała

się.
- To naprawdę nic strasznego, zobaczycie, może być całkiem

zabawnie.
- Maaamo, zlituj się - jęknął Remus, zerkając przez ramię, czy

przyjaciele już się rozbiegli, czy zrobią to dopiero za chwilę. - Czy

naprawdę musimy tam z tobą iść? Poczekamy u Fortescue, albo zajrzymy do

Esów-Floresów...
- Albo na Śmiertelny Nokturn? - pani Lupin spojrzała na

syna surowo. - Nic z tego, Remy. Pójdziecie ze mną do madame Malkin, to w

końcu tylko pół godziny.
- O Boże, mamo, nie róbże nam takiego wstydu...

Pokaz mody! Będą nas pokazywać palcami do końca szkoły.
- Będzie taki

tłum, że nawet nikt was nie zauważy. No, rozchmurz się. Potem pójdziemy

wszyscy na lody, stawiam waszej paczce podwójne porcje.
- O!

Dziękujemy - Syriusz wiedział, w którym momencie oprzytomnieć. - To bardzo

miłe, że nas pani zaprasza.
- A co mam z wami, urwisami, robić - mama

Remusa żartobliwie zwichrzyła mu włosy. - No, za piętnaście minut meldujecie

mi się pod butikiem.
- Chłopaki, ja się zabiję - jęknął Remus, gdy mama

oddaliła się na bezpieczną odległość. - Jakiś kretyn wpadł do pani Malkin z

rewelacją, że widział ucznia Hogwartu wychodzącego od Borgina. Oczywiście

mama zaraz się domyśliła, że to byłem ja... no i mam teraz przechlapane.

Dobrze, że mi nie kazała obiecać, że więcej tego nie zrobię... Ale za to

musimy z nią iść na ten przeklęty pokaz mody. Przepraszam, że was tak

wpakowałem...
- Przeżyjemy - stwierdził grobowym tonem James. - Ale gdyby

nie te podwójne lody, już by było po tobie.
- Ach, ta dzisiejsza

młodzież, nic, tylko słodycze - odezwał się pełen afektacji głos. Odwrócili

się jak na komendę - za nimi stał młody mężczyzna, ubrany w jasnobłękitną

szatę czarodzieja z dyskretnymi, złotymi guziczkami. - Czy nikt nie

powiedział wam, że od słodyczy psują się zęby?
- Nie, jesteś pierwszy -

odciął się James, lecz nieznajomy wydawał się wcale tego nie słyszeć, bo

wciąż uśmiechał się promiennie. Był niemożliwie wprost przystojny, wysoki, o

regularnych rysach i pięknych, falujących blond włosach. Miał najwyżej

dwadzieścia lat i James jak przez mgłę pamiętał kogoś podobnego wśród

dawnych absolwentów Hogwartu. Za nic w świecie jednak nie mógł sobie

przypomnieć jego nazwiska.
- Idziecie na pokaz mody, chłopcy? - oczy

nieznajomego były wprost absurdalnie błękitne. - Rzeczywiście, wyglądacie,

jakby się wam przydało trochę porządnych ubrań.
- A co, nie podoba ci

się? - Syriusz założył ręce do tyłu tak, by nie było widać, że ma przetarte

mankiety.
- Pewnie, że nie - chłopak roześmiał się, ukazując nienagannie

białe zęby. - Ani w tym stylu, ani kompozycji... No, ty jeszcze jako tako

wyglądasz - obrzucił uważnym spojrzeniem nową szatę Remusa. - Ale czemu

jesteś taki śmiertelnie blady? Miałeś spotkanie z wampirem? A może z

wilkołakiem, cha,cha,cha... powinieneś skorzystać z kwarcówki albo

solarium.
- Dzięki, nie tym razem - Lupin wzruszył ramionami. - Do

kosmetyczki też się nie wybieram.
- A szkoda, bo wszyscy macie okropne

pryszcze - nieznajomy spojrzał na nich z dezaprobatą. - Coś strasznego, jak

ta młodzież kompletnie nie umie dbać o siebie.
- Wrócimy do Hogwartu, to

nas pani Pomfrey poratuje ropą z czyrakobulwy - wtrącił obronnym tonem

Peter. - A ty co, jesteś kącikiem porad w tygodniku

"Wiedźma"?
- Nie "Wiedźma", a "Czarownica"

- poprawił go tamten. - I rzeczywiście, mam nadzieję zostać kiedyś jego

konsultantem.
- Powodzenia - James i Syriusz wymienili wiele mówiące

spojrzenia.
- Ale najpierw chciałbym coś osiągnąć na polu zwalczania

czarnej magii - nieznajomy zdawał się nie dostrzegać ich min. - Czuję, że

właśnie to jest moim powołaniem.
- Remus, coś dla ciebie - wyrwał się

Peter i umilkł pod karcącym wzrokiem Lupina. - No co, ja tylko

powiedziałem...
- No proszę, byłem pewien, że spotkam w tobie pokrewną

duszę - nieznajomy wziął Remusa pod ramię i nie speszyło go nawet to, że

"pokrewna dusza" gwałtownie się wzdrygnęła. - Tak, mój drogi,

stosowny wygląd to dla czarodzieja podstawa... ktoś, kto broni innych przed

czarną magią powinien wzbudzać zaufanie.
- Masz nadzieję to osiągnąć? -

zapytał Remus, dyskretnie uwalniając łokieć.
- Remus, Remus, Remus... -

nieznajomy uśmiechnął się, po raz kolejny demonstrując reklamę pasty do

zębów. - Jeśli chcesz, mogę dać ci kilka lekcji. Jestem pewien, że dużo byś

skorzystał.
- Może niekoniecznie... - wymamrotał Remus.
-

Oczywiście, wiem, że małym chłopcom nie wolno nawet zbliżać się do tajemnic

czarnej magii... - nieznajomy uśmiechał się protekcjonalnie, nieświadomy, że

czterem przyjaciołom właśnie drgnęły w kieszeniach różdżki, a Syriuszowi

dodatkowo otworzył się składany nóż. - Ale cóż mogą zakazy? Sam nie dalej

jak przed chwilą widziałem ucznia Hogwartu wychodzącego z jednego z tych

podejrzanych sklepów na Śmiertelnym Nokturnie... Wyobraźcie sobie, że gdy

powiedziałem o tym u pani Malkin, wszyscy byli oburzeni. Jedna klientka tak

się tym zdenerwowała, że wyszła... a przecież to normalne, że młodzież

garnie się do wszystkiego, co zakazane...
James, Syriusz, Remus i Peter

wymienili znaczące spojrzenia. Och, gdyby mieć tutaj pelerynę-niewidkę...

Albo gdyby już byli animagami... Z błękitnookiego przystojniaka poleciałyby

wióry. Niestety, wszystko wskazywało na to, że do końca wizyty na Pokątnej

mama Remusa będzie ich trzymać na bardzo krótkiej smyczy.
- Do

zobaczenia, chłopcy - nieznajomy spojrzał na bardzo błyszczący złoty

zegarek. - Muszę się przygotować. Do widzenia u pani Malkin!
- A

bodaj ci droga krzakami zarosła - powinszował mu szczerze James.
-

Dokładnie - przytaknął Peter. - Panowie, co robimy?
- A co możemy? -

warknął Syriusz. - Ten ptyś z pianką zasługuje, żeby go zamienić w trolla...

A my musimy iść na jakiś cholerny pokaz mody.
- Chłopcy, idziecie? - pani

Lupin zmaterializowała się jak na zawołanie. - Chodźcie, mamy najlepsze

miejsca.
Butik pani Malkin wyglądał zupełnie inaczej, niż zwykle.

Manekiny krawieckie i wieszaki z tysiącem szat i sukien odsunięto na boki,

środek sklepu, naprzeciw wielkiej szyby wystawowej, zajmował szeroki podest

odgrodzony aksamitnym, czerwonym sznurem. Wokół podestu stało już ze

trzydzieści osób, w większości kobiet, choć kilka z nich przyprowadziło

także swoich mężów.
- Patrz, ci faceci mają takie same miny jak my -

szepnął Peter wprost do ucha Syriusza.
- Ciekawe, na czym ich złapali -

mruknął Syriusz. - Nie widzę naszego ptysia...
- Stańcie tu - pani Lupin

wskazała im miejsce u krótszego końca podestu. - Będziemy mogli widzieć

wszystkie modele od przodu... Przy okazji zobaczycie parę ładnych

dziewczyn.
- A skąd one będą wychodzić? - zapytał Remus. Podest kończył

się, a właściwie zaczynał na szybie wystawowej.
- Zobaczysz, kochaneczku

- zachichotała pani Malkin, która właśnie wyszła ze swego kantorka w tyle

sklepu. - Będzie mnóstwo atrakcji...
Tłum gęstniał. W sklepie zaczynało

już powoli brakować miejsca, spory tłumek widzów zgromadził się też na

ulicy, po drugiej stronie szyby wystawowej. Madame Malkin, cała w

uśmiechach, przechadzała się wzdłuż wybiegu, zagadując do znajomych. Mama

Remusa należała do jej stałych klientek, toteż czterej udręczeni przyjaciele

dowiedzieli się przy okazji, że pokaz rozpocznie się już zaraz, za

chwileczkę, że prezentowane będą modele z kolekcji wiosennej i letniej, i że

zapowiedział swoje przybycie - pani Malkin mówiąc o tym zniżyła głos -

naprawdę specjalny gość.
Wreszcie rozmowy ucichły. Zegar w głębi sklepu

wybił piątą. Madame Malkin zręcznie wskoczyła na podest, jej czarna,

jedwabna szata zamigotała brązowawymi refleksami, idealnie pod kolor

naszyjnika z tygrysich oczek.
- Witam państwa serdecznie na wiosennym

pokazie mody z kolekcji Malkin Diagon Alley - zaczęła. - Dziś pokażemy

państwu, co nosi się w magicznym świecie tej wiosny, i czym zaskoczy nas

tegoroczne lato. Będą państwo mieli okazję obejrzeć najnowsze tendencje mody

damskiej, męskiej, a także, uwaga! młodzieżowej, którą prezentować dziś

będzie nasza wschodząca gwiazda, najprzystojniejszy młodzieniec magicznej

Anglii, sam Gilderoy Lockhart!!!
Madame Malkin odwróciła się

w stronę szyby wystawowej, wyciągając rękę. Z szyby elastycznym krokiem

wybiegł jasnowłosy młody człowiek i skłonił się głęboko. Rozległy się

oklaski. Gilderoy Lockhart wyprostował się i powiódł dookoła zwycięskim

spojrzeniem.
- O Merlinie, Merlineczku, toż to nasz ptyś... - zapiszczał

cicho Peter i umilkł kopnięty w kostkę przez Remusa.
- Nie wyjdzie stąd

żywy - wycedził przez zęby Syriusz. - Chłopaki, myśleć. Ale szybko.
-

Prawda, że jest uroczy? - madame Malkin poklepała Gilderoya Lockharta po

policzku. - No, drogi chłopcze, przedstaw nam się i powiedz kilka słów o

sobie.
- Ależ on jest piękny - westchnęła tęsknie jakaś czarownica w

średnim wieku, stojąca obok. - Niech pani spojrzy, jaki śliczny...
-

Według mnie nic nadzwyczajnego - dla pani Lupin najprzystojniejszym chłopcem

świata był stojący obok niej syn, a następne trzy miejsca zajmowali jego

przyjaciele. - Słodki jak ptyś z pianką. Cicho - to warknięcie przeznaczone

było dla chichoczących obok Remusa i Jamesa. - Bo za karę was mu

przedstawię.
- ... nie jestem tylko przystojniakiem jakich wielu,

przeciwnie, chciałbym się poświęcić zwalczaniu czarnej magii - kontynuował

Lockhart tym samym afektowanym głosem, jakim mówił poprzednio. - Chętnie

napisałbym kilka książek o swoich przygodach, których sporo już

przeżyłem...
- Mam nadzieję, że pisząc wspomnienia nie zapomnisz o

pokazie mody na ulicy Pokątnej - zakończyła zręcznie pani Malkin. - Drodzy

państwo, naszego miłego gościa zobaczymy jeszcze pod koniec pokazu, a teraz

kolej na nasze dziewczęta! Jak zwykle, zaczniemy od szat na specjalne

okazje. Dominującą linią pozostaje lekko wcięty trapez, najmodniejsze kolory

to ciepły brąz i butelkowa zieleń!
Szyba wystawowa zamgliła się na

ułamek sekundy, po czym wyszły z niej dwie młodziutkie czarownice w

powiewnych, zielonych sukniach. Jedna z nich miała głęboko wycięty dekolt, u

drugiej szerokie, obszyte srebrną nitką rękawy zaczynały się dopiero na

wysokości łokci. Dziewczyna wdzięcznie podniosła ręce, i wszyscy zobaczyli,

że rękawy trzymały się na zaklęciu. Obie modelki zgrabnie wykonały zwrot (na

widok tej z dekoltem Syriusz przełknął ślinę) i znikły w szybie wystawowej.


Następne dwie suknie były brązowe, jedna miała u dołu ornament z

migoczących gwiazdek, druga, odsłaniająca ramiona, miała wspaniały, szeroki

pas z żółtych kamyków, podkreślający talię.
- Coś dla ciebie, mamo -

szepnął Remus.
- Zrzucę dziesięć kilo i będzie w sam raz - odszepnęła

pani Lupin. - Patrz na to!
Rzeczywiście, było na co patrzeć. Następna

suknia, prezentowana solo, była przeznaczona dla czarownic lubiących mocne

efekty. Na całej długości czarnej szaty wił się srebrnozielony wąż z

rubinowymi oczami. Jego głowa spoczywała na ramieniu modelki, a

ciemnoczerwony, rozdwojony język poruszał się lekko.
- Patrzcie, coś dla

Ślizgonów - Peter Pettigrew zapomniał, że miał się tutaj nudzić. - Gdyby

Slytherin był kobietą...
- A teraz zapraszamy wszystkich, którzy lubią

styl retro! - ogłosiła pani Malkin. - Tak ubierały się czarownice w

wiekach średnich... kiedy jeszcze wierzono, że dbałość o wygląd zewnętrzny

dowodzi u magiczki płochości umysłu, hi,hi,hi... Nie, proszę państwa, nasze

szaty, choć barrrdzo klasyczne w kroju, nie ściągną na nikogo takiego

podejrzenia. Oto suknia codzienna!
Z szyby wymaszerowała dziarskim

krokiem dziewczyna z miotłą w dłoni. Miała na sobie zawiesistą spódnicę o

niemożliwej do określenia ilości zakładek, zmarszczeń i fałd, a jej

bluzka...
- Cholibka, chyba coś mam... - zajęczał cicho Syriusz. - Chyba

mam... James... - przyciągnął do siebie głowę przyjaciela i przez długą

chwilę szeptał mu coś do ucha. James z aprobatą skinął głową i nachylił się

do ucha Remusa, który z kolei powiedział coś Peterowi.
- Remus, powiedz

swojej mamie, że muszę do kibelka - powiedział James scenicznym szeptem,

który dotarł dokładnie tam, gdzie miał dotrzeć, tzn. do uszu pani Lupin. -

Za pięć minut wracam.
- Jakby cię nie chcieli wpuścić z powrotem,

powiedz, że jesteś ze mną - mama Remusa nie odrywała wzroku od wybiegu, na

którym tym razem ścigały się dwie wesołe czarownice na miotłach. - Tylko

wracaj zaraz...
- Uciekajcie, moje panny, teraz kolej na modę męską -

madame Malkin ruchem ręki przepędziła obie modelki, które z dzikim wizgiem

znikły w szybie wystawowej. - Wybór eleganckich szat z najlepszych

materiałów, kroje od najsurowiej pojętej klasyki po młodzieżową

ekstrawagancję. Dominujące w tym roku kolory to granat i ciemna zieleń, dla

zwolenników jaśniejszych strojów mamy też jasnopopielaty i beżowy.
Z

wystawowej szyby wynurzyło się trzech zupełnie identycznych czarodziejów.

Widownia powitała ich oklaskami, byli to bowiem znani w świecie magicznych

modeli bracia Krahe, zwani też Trojaczkami z Jeny. Jeden prezentował

klasyczną, ciemnogranatową szatę z kapturem, zbliżoną krojem do strojów

uczniów Hogwartu. Drugi miał na sobie ciemnozieloną, kaszmirową szatę z

dużym kołnierzem, ozdobioną niewielką, oksydowaną spinką. Trzeci był również

ubrany na granatowo - jego szata miała jednak szeroki, wykładany kołnierz,

wykończony ciemnobordowym materiałem.
- Ładnie by ci było w tym

granatowym - szepnęła pani Lupin do Syriusza. - A tobie, Remy, w zielonym.


- Ależ mamo, mam już trzy galowe szaty, prędzej z nich wyrosnę, niż

włożę - Remusowi teraz nie w głowie były wszystkie stroje i ubiory tego

świata. - Jejku, gdzież ten James...
- Cicho - Syriusz trącił go w bok,

pani Lupin na szczęście tym razem nie usłyszała. - Ma kawałek drogi...

Specjalnie posłałem jego, bo najszybciej biega.
- A oto, proszę państwa,

coś dla wyższych urzędników państwowych i prezesów firm - zapowiedziała pani

Malkin, wskazując trzy urzędowe, ciemnoszare szaty, które różniły się między

sobą tylko kolorem wypustek dookoła kołnierza i mankietów. - Oczywiście

zawsze można dołączyć jakiś modny dodatek, jak choćby kapelusz - pstryknęła

palcami i cytrynowozielony melonik sfrunął na głowę pierwszego modela,

wywołując śmiech i oklaski. - Albo teczkę - znów pstryknięcie palcami, i pod

pachą drugiego modela zmaterializowała się pomarańczowa śniadaniówka w

zielone jabłuszka. - No, ostatecznie szalik - i trzeci model zachwiał się

niebezpiecznie, gdy jego szyję omotał znienacka wściekle pasiasty szal z

pomponami.
- Jestem - James przepchał się do pierwszego rzędu, ściskając

coś pod pachą.
- Ile minut? - zapytał z niepokojem Syriusz.
-

Osiem...
- To mamy jeszcze siedem... Trzeba z TYM coś zrobić. Pokaz

jeszcze potrwa...
- Już nie trzeba - James pokazał mu, co miał pod pachą.

Była to różdżka skierowana w górę. - Kiedy Malkin oplątała tamtego

szalikiem, nikt nie patrzył na sufit.
Syriusz spojrzał. Pod sufitem

wisiało na wieszakach całe mnóstwo strojów i kapeluszy, znalazły się tam też

dwa lub trzy krawieckie manekiny.
- Za tym trzecim - uświadomił mu James

i zrobił minę bez reszty pochłoniętego podziwianiem jasnobeżowej szaty ze

szlakiem z egipskich hieroglifów. - Żebym tylko trafił...
- Daj - Syriusz

był napastnikiem w drużynie quidditcha i strzelanie do celu miał opanowane

doskonale. Ostrożnie, uważając by nie zmienić kąta, przejął różdżkę od

Jamesa.
- Pewnie stęskniliście się państwo za naszym uroczym gościem -

madame Malkin wprost promieniała szczęściem. - Ja też. A więc - oto

on!!! Gilderoy Lockhart w kolekcji dla

młodzieży!
Gilderoy Lockhart wbiegł tym samym, elastycznym krokiem.

Ubrany był w bladoliliową szatę w złoty wzorek, który znakomicie pasował do

jego blond włosów. Z miną zdobywcy obrócił się w koło, pokazując kimonowy

krój rękawów.
- To raczej coś dla złotej młodzieży, Gilderoy - zaśmiała

się pani Malkin i skinęła różdżką. Strój Lockharta zmienił się na czarną

szatę z wielką, srebrną błyskawicą na plecach. - O, a to będzie w sam raz

dla naszych młodych kontestatorów!
Lockhart spojrzał po sobie z

dezaprobatą.
- Osobiście wolę jasne kolory - powiedział. - Czy ma pani

coś dla prawdziwych miłośników piękna?
- Oczywiście - zachichotała pani

Malkin i czarny strój zmienił się w przepiękną, miodowozłocistą szatę o

fantastycznym kroju, bez żadnych ozdób. - A jak ci się podoba ta,

Gilderoy?
- Poproszę jeszcze coś na głowę - Gilderoy wdzięcznie

potrząsnął złocistymi lokami, zanim jednak madame Malkin zdążyła wykonać

następny czar, na głowę modela wysypała się zawartość wiszącej pod sufitem

papierowej torby. Dwanaście tuzinów małży i krabów przyczepiło mu się do

włosów, nosa i uszu, szczypiąc bez litości. Kilka wlazło do rękawów

miodowozłotej szaty, parę wpadło za kołnierz. Rozległ się dziki wrzask i

chóralny śmiech. Biedny Gilderoy przez chwilę miotał się po wybiegu, podczas

gdy pani Malkin próbowała uwolnić go od szczypiącego towarzystwa, wreszcie

razem wykotłowali się przez wystawową szybę.
- Bingo! - James,

Remus, Syriusz i Peter prawie kulali się po podłodze. - To było super!

Nie wiedzieliśmy, że panią Malkin stać na takie żarty!
- A co, nie

mówiłam, że może być zabawnie? - pani Lupin wciąż wycierała łzy, próbując

stłumić atak chichotania. - Chodźcie, ekipa, idziemy na lody. Szkoda tylko,

że przez to zamieszanie nie kupimy szaty dla Syriusza...

*In

Dublin's Fair City
Where the girls are so pretty
I first set my

eyes on sweet Molly Malone
As she wheel'd her wheel barrow
Through

streets broad and narrow
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive

o!"

Chorus
Alive, alive o!, alive, alive

o!
Crying: "Cockles and mussels, alive, alive

o!"

She was a fishmonger
But sure 'twas no

wonder
For so were her father and mother before
And they each

wheel'd their barrow
Through streets broad and narrow
Crying:

"Cockles and mussels, alive, alive o!"

Chorus
Alive,

alive o!, alive, alive o!
Crying: "Cockles and mussels,

alive, alive o!"

She died of a fever
And no one could

save her
And that was the end of sweet Molly Malone
But her ghost

wheels her barrow
Through streets broad and narrow
Crying:

"Cockles and mussels, alive, alive o!"

Chorus
Alive,

alive o!, alive, alive o!
Crying: "Cockles and mussels,

alive, alive o!"
Minerwa
Rozdział dziesiąty



- Oh, show me the way... - Syriusz Black niewiele sobie robiąc ze

zgorszonego spojrzenia pani Rosmerty wskoczył na stolik. Reszta

zgromadzonych "Pod Trzema Miotłami" uczniów wiedziała, na co się

zanosi, więc odwrzasnęła radośnie:
- To the Three-Broomstick

pub! - i w chwilę potem korowód w kształcie gigantycznego węża z

Syriuszem na czele maszerował pomiędzy stolikami drąc się na całe gardło:


- Oh, don't ask why, oh, don't ask why...


Rosmerta przez moment usiłowała robić surową minę, w końcu machnęła ręką.

Każda wizyta Syriusza Blacka i jego paczki kończyła się jakimś szaleństwem,

a "Alabama song" Doorsów był teraz największym przebojem zarówno u

mugoli, jak i wśród czarodziejów. Raz na miesiąc nadawało go nawet magiczne

radio, a to już oznaczało niezwykłą popularność.
- Rosmerto, pani

z nami! - krzyknął Syriusz, wyciągając do niej rękę. Trzepnęła go po

łapie, ale maszerujący za nim Potter i Lilka Evans szybko wciągnęli ją do

korowodu. Teraz kto żył, ten, wykonując w marszu skomplikowane ewolucje,

lawirował między stolikami i już nie śpiewał, ale wył:
Oh, moon of

Alabama
We now must say goodbyyye
We've lost our

good old Hogwart
And must have butterbeer, oh, you know

why!
- Dajcie spokój, chłopaki, tylko nie na dwór! -

rozdarła się Rosmerta, widząc, jak Syriusz prowadzi cały korowód w stronę

drzwi. - Tylko nie to, bo mi knajpę zamkną!!!
James,

widząc, że Syriusz jest gotów się tym nie przejmować, chwycił go za ramiona

i tuż przed drzwiami gwałtownie skręcił w bok. Syriusz, pchnięty na stojący

przy drzwiach stolik błyskawicznie pod nim zanurkował. James nie zdążył.

Wpadł na stolik, na jego plecach rozpłaszczyła się Lilka, na Lilce wylądował

Remus Lupin, o którego potknęła się madame Rosmerta, pociągając za sobą

Petera Pettigrew. Reszta węża wykoleiła się gdzie popadło, tłukąc szklanki,

rozlewając piwo kremowe i przewracając krzesła. Alabama song zamarł, urwany

w pół następnego goodbyyye, słychać było tylko krzyki i hałas wywracanych

mebli.

~~@~~

- Chłopaki, chybaśmy przegięli - Peter

Pettigrew z głębokim westchnieniem schował do kieszeni wyogladany na

dziesiątą stronę skrawek pergaminu. Było na nim niewiele słów, ale za to

takich, że mogły napędzić stracha najodważniejszemu: "Proszę Panów na

20.30 do mojego gabinetu. Dumbledore".
- Nie wygląda to

wesoło - przyznał Remus. - Pewnie sąsiedzi Rosmerty zrobili nam koło pióra,

i Stary się wściekł... Jak myślicie, wyleją nas?
- Zapytaj

Trelawney - parsknął Syriusz.
- Wszystkich straszą wyrzuceniem, a

jakoś jeszcze nikogo to nie spotkało - James wzruszył ramionami. - Ale też

nikt nie twierdzi, że nie możemy być pierwsi.
- Możemy - zgodził

się Lupin. - Ale problem w tym, żebyśmy nie byli. Co powiemy Staremu?


- Nikt z nas nie pił niczego poza piwem kremowym, zresztą Rosmerta by nie

dała. -zastanawiał się głośno Syriusz. - Zdaje się, że ci z Hogsmeade

właśnie tym byli najbardziej zdziwieni...
- Że można na trzeźwo

zrobić taką rozróbę - zachichotał Peter. - Przyznacie, że kocioł był

przedni.
- Zaraz nam Stary zrobi jeszcze lepszy - mruknął James.

- No więc nic zakazanego nie piliśmy, zaklęć nie używaliśmy, nawet nie

klęliśmy za bardzo... a zakazu śpiewania nie ma, tańczyć wolno też.


- Wobec tego jesteśmy niewinni - podsumował Lupin. - Tylko ciekawe, skąd

się wzięły cztery połamane krzesła, piętnaście rozbitych kufli, jeden

podarty obrus i jedenaście ran ciętych nie licząc mojego guza na głowie i

podartej szaty głupiej Anette.
- Po co się, idiotka, chowała za

barem. Zahaczyła o kurek...
- I zalała piwem kremowym pół sali -

przytaknął Peter. - No więc zakładając, że to nie nasza wina, przewiduję po

dziesięć lat Azkabanu dla każdego. Dla Syriusza dwanaście, bo to on zaczął.


- Zapłaciliśmy Rosmercie co do knuta - zaprotestował Syriusz. - I

jeszcze kupiliśmy jej pudło czekoladowych żab.
- Rosmerta by na

nas złego słowa nie powiedziała, chyba, żebyśmy jej podpalili te "Trzy

Miotły"... Szkoda, że o Starym nie da się powiedzieć tego

samego.

~~@~~

- Siadajcie, chłopcy - Dumbledore nawet

jeśli miał zamiar natrzeć im uszu, nie widział powodu, by stawiać ich przed

jednoosobowym trybunałem. - Sytuacja dojrzała do tego, żebyście mi coś

powiedzieli.
- My bardzo przepraszamy, panie profesorze - pospieszył z

odpowiedzią James. - Bawiliśmy się, poniosło nas trochę...
- Nie o

to chodzi, James - przerwał mu Dumbledore. - Chciałbym, żebyście mi

powiedzieli, czy jesteście dalej zainteresowani nauką w tej szkole.


Winowajcy skulili się na krzesłach, jakby przez ciepły gabinet dyrektora

powiał lodowaty wiatr. Kiedy Stary zadaje takie pytania...
-

Jesteśmy, panie profesorze - powiedział wreszcie James. Syriusz tylko skinął

głową. Remus podniósł na Dumbledore'a swoje słynne spojrzenie chorego

wilka. Peter siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- No to

powiedzcie mi, do stu tysięcy gumochłonów, jak się wam udało całą czwórką w

ciągu trzech miesięcy zarobić osiem szlabanów? Profesor McGonnagall,

profesor Binns, profesor Holz, Hagrid... na Merlina, szlaban u Hagrida?

Wyście chyba poszaleli. Ja, profesor Sprout, profesor Trelawney, profesor

Neglect... Niewiele zostało w tej szkole nauczycieli, którym nie daliście

się we znaki. Teraz jeszcze ta historia w "Trzech Miotłach"... nie

oczekuję wyjaśnień, Syriuszu - Dumbledore widząc, że Black już otwiera usta,

powstrzymał go gestem. - Wszystko, co było tej sprawie do powiedzenia, już

zostało powiedziane, i to co najmniej o raz za dużo. I co ja mam z wami

zrobić?
- Kajdany i loch - powiedział nieoczekiwanie Peter

Pettigrew. Zabrzmiało to tak absurdalnie i bezczelnie zarazem, że James

spojrzał na niego ze zgorszeniem, Syriusz przygryzł wargi a Remus schował

głowę w ramiona, jakby się bał, że Dumbledore za chwilę wyrżnie go w ucho.


- To nie są żarty, Peterze.
- Nie żartowałem, panie

profesorze - Peter spojrzał prosto w niebieskie oczy Dumbledore'a. - Pan

Filch ma rację, jesteśmy skończone huncwoty. Ale połowa z tych rzeczy, za

które dostaliśmy karę, wyszła zupełnie niechcący.
- Rozumiem, że

afera nocno-nocnikowa należała do tej drugiej połowy? - profesor Dumbledore

przyjrzał mu się z właściwym sobie wyrazem dobrotliwej kpiny. - Nie,

chłopcy. Nawet zakładając, że istotnie kilka razy mieliście pecha,

zasłużyliście na niego sumiennie. Złamaliście trzy razy więcej punktów

regulaminu, niż ich tam w ogóle jest. Daliście się we znaki wszystkim

nauczycielom. Nie ma dnia, żeby ktoś się na was nie skarżył. Na dobrą sprawę

dawno powinno tu po was nie zostać nawet śladu. Ale szkoda mi was. A jeszcze

bardziej szkoda mi dyrektora każdej innej szkoły, do której byście poszli.

Gdyby nie to, że jesteście dobrymi uczniami i jakimś cudem przez was

Gryffindor nie spadł jeszcze na ostatnie miejsce...
- Nie spadnie,

panie profesorze - odważył się odezwać James. - Póki my żyjemy...


- To się może zmienić - Dumbledore spojrzał na niego bystro. - Jeżeli

usłyszę jeszcze bodaj o jednej waszej psocie, wylecicie stąd szybciej niż na

najszybszej miotle. Mam nadzieję, że dobrze to zapamiętacie, a teraz pomówmy

o jakimś zadośćuczynieniu z waszej strony. Profesorowie są na was bardzo

zagniewani, i w zasadzie trudno się im dziwić. Dlatego moja propozycja jest

taka: zrobicie każdemu z nich jakąś miłą niespodziankę. Oczywiście nie ma

mowy o żadnych prezentach, stawiam na konkretną, pożyteczną pracę. Profesor

Holz dostał nowy transport odczynników, trzeba go posegregować i opisać. Ty,

Syriusz, mógłbyś pomóc profesor McGonagall w zajęciach wyrównawczych dla

mugolaków z pierwszych i drugich klas. Ty, Remus, to samo, jeśli chodzi o

profesora Neglecta, słyszałem, że masz talent pedagogiczny, pora zrobić z

niego użytek. Profesor Sprout na pewno ucieszyłaby się, gdyby jej ktoś

pomógł porozsadzać tentakule. Rozumiecie? Pracy jest mnóstwo, i każda, byle

sensowna, będzie wdzięcznie przyjęta.

~~@~~

- No to

mamy osiem szlabanów zamiast jednego - podsumował Syriusz, gdy wracali do

wieży Gryffindoru. - Policzmy: McGonagall, Binns, Holz Łysa Pała, Hagrid,

Dumbledore, Sprout, Sybilla, Niechlujus. Czy kogoś pominąłem?
-

Hagrida możemy sobie odpuścić, darował nam na pewno. Dla Sybilli możemy

ułożyć horoskop całego Hogwartu, z uwzględnieniem trzech nieszczęść na każdy

dzień nauki - zastanawiał się James. - McGonagall to twoja sprawa, Neglectem

zajmie się Remus. Oczywiście wszyscy wam pomożemy, to jasne. Sprout -

wiadomo, mam nadzieję, że ta jej tentakula nas nie zeżre. Petera już dwa

razy chapnęła.
- Odżywia się myszami, to może dlatego - wtrącił

Syriusz i dostał w łeb od Petera. - No czego, mały? Pewnie znowu miałeś

Sotera Belizariusza w kieszeni.
- Holz wiadomo, Dumbledore...

Jaką niespodziankę można zrobić Staremu?
- Cytrynowe dropsy?.. E,

nie, musielibyśmy je kupić, i to gdzieś w mugolskim sklepie. Jest problem,

Stary niczego nie uczy, pomóc mu nie ma w czym. To musi być coś miłego, co

Stary jeszcze lubi? Oprócz cytrynowych dropsów?
- Muzykę. I to bez

podziału na czarodziejską i mugolską. Powiedział kiedyś, że każda muzyka

jest magią.
- To może wyczarujmy mu muzykę? - zaproponował Peter.

- Żeby mu coś grało, jakiś gadżet...
- To by się dało zrobić -

zgodził się Syriusz. - Na szczęście Flitwick nauczył nas zaklęcia

pozytywkowego. Ale co by to miało być?
- Jaka muzyka?
-

Też, ale przede wszystkim jaki przedmiot. Coś, czego często używa, i co

można zaczarować bez włażenia do jego gabinetu.
- Coś z ubrania,

płaszcz albo tiara... - zastanawiał się Peter.
- Jak mu tiara

wrzaśnie nad uchem "Love me tender", wylecimy z Hogwartu szybciej,

niż zdążymy powiedzieć "Hooray, hooray, it's a holi-holiday" -

zarechotał Syriusz. - Nie, to musi być coś, co się bierze do ręki, żeby mógł

to w każdej chwili odłożyć. I żeby reagowało tylko na niego.
-

Tylko na niego, powiadasz? - zafrasował się James. - Trzeba będzie zdobyć

matrycę, jakiś przedmiot którego dotykał. Nic to, poprosi się skrzaty. Już

się nas mniej boją...

~~@~~

Następne dwa tygodnie

wlokły się czterem przyjaciołom jak koszmarny sen. Wracali do dormitoriów

późnym wieczorem, półprzytomni ze zmęczenia, bo oprócz dodatkowych zajęć

mieli jeszcze odrabianie lekcji, a James i Syriusz treningi quidditcha. W

dodatku zasugerowane przez Dumbledore'a "pożyteczne zajęcia"

też nie należały do łatwych - Peter został po raz trzeci chapnięty przez

jadowitą tentakulę, Syriusz po lekcji z wyjątkowo tępymi pierwszakami był

tak wykończony, że zamienił własne buty w dwa borsuki, które natychmiast

uciekły mu w dwie przeciwne strony i musiał je gonić na bosaka, a James

zamiast korzenia siedmioróżdżki dodał do znikającego atramentu jaskółczego

ziela, wynajdując przypadkowo substancję, która przeszła do historii

Hogwartu jako "smród Pottera". Tylko Remus jakoś sobie radził,

jeśli nie liczyć paniki wśród skrzatów domowych, kiedy wszedł do kuchni

pytając uprzejmie, czy może pożyczyć srebrnej chochli, bo chce pokazać

pierwszakom, jak się straszy wampiry.
Generalnie jednak ich

gotowość została oceniona bardzo dobrze i po dwóch tygodniach wytężonej

pracy byli już z powrotem w łaskach u wszystkich profesorów. No, prawie u

wszystkich.

~~@~~

- Ja już nie mogę - Peter z

rezygnacją zatrzasnął opasłą księgę, która natychmiast sama zamknęła się na

trzy mosiężne klamry. - Czytaliście to?
- Na pewno nie - James z

roztargnieniem oderwał wzrok od malowanego na sto szóstym nocniku

dziewięćdziesiątego pierwszego kwiatuszka. - O co pytałeś?
- Tę

lekturę z historii magii... - zajęczał boleściwie Peter, otwierając klamry.

- Jak on się nazywa? Antenor z Salvemec...
- "Magia w

piętnastym stuleciu" - uzupełnił Remus, odrywając się na chwilę od

tłukących się na szachownicy figur. - Nie czytaliśmy, bośmy usnęli po

trzeciej stronie. Albo coś koło tego.
- Nie wygłupiajcie się,

powiedzcie, o co w tym chodzi - marudził Peter. - Ja tego w ogóle nie

rozumiem, o, proszę! - oskarżycielsko tknął palcem w środek pergaminowej

stronicy. - "Przez gonfaloniera niegodziwego zdradą pojman, na gardle

był pokaran." Co to w ogóle znaczy?
- Że był utopion,

powieszon lub zaszlachtowan - wyjaśnił zwięźle James.
- Albo

spalon na stosie i na cztery wiatry rozsypan - dodał Syriusz.
- A

po śmierci osikowym kołkiem przebit i pod cmentarnym murem między psy

zdechłemi pogrzebion - uzupełnił Remus i wzdrygnął się. - Jak nam Binns

jeszcze raz powie, że żyjemy w barbarzyńskich czasach, to słowo daję, nie

wytrzymam.
- I pokarzesz go na gardle - zakwiczał radośnie

Syriusz. - Uuups, ale to chyba nieaktualne...
- Ładnych parę lat

nieaktualne - zgodził się James, odstawiając gotowy nocnik. - A swoją drogą

ciekawe, gdzie spoczywa ciało Binnsa.
- I czy ma ładny nagrobek?

- zachichotał Syriusz. - Mnie bardziej interesuje, czy można by go przebić

osikowym kołkiem... I czy wtedy jego dusza przestałaby tak smęcić.


- Teoretycznie powinna iść do nieba - zastanowił się James. - Ale on by

chyba nie chciał.
- Nawet żywcem do raju by nie chciał - parsknął

Lupin. - Trzeba by jakieś supermocne egzorcyzmy. Co ci jest, Syriusz?


- Chłopaki, ale obsuwa - Syriusz patrzył na nich, jakby właśnie wysłuchał

proroctwa Sybilli Trelawney dotyczącego zniszczenia Hogwartu. -

Zapomnieliśmy o Binnsie!
- A co mu zrobisz - prychnął James.

- Chyba, że go rzeczywiście przebijesz osikowym kołkiem. Nie wydaje mi się,

żeby można mu było w czymś pomóc.
- Może by zamówić nabożeństwo za

jego duszę? - zastanowił się Syriusz. - Tylko pytanie, jakiego był wyznania.


- Takiego, które wierzy w nieśmiertelność duszy - stwierdził

logicznie Peter. - Anglikanin, ewangelik, katolik, Żyd...
-

Baptysta, adwentysta, menonita, muzułmanin, prawosławny - zawtórował mu

James. - Można by tak wymieniać do jutra. Nie, to na nic. Już lepiej

znajdźmy jego grób i zapalmy mu świeczkę. Powinien się ucieszyć.


- Tylko pytanie, gdzie jest ten grób - Syriusz wzruszył ramionami. - Ja

stawiam na opactwo Westminsterskie. Albo cmentarz Pere Lachaise.
-

Czy kompletnie żaden z was nie czytał "Historii Hogwartu"? -

zapytał Remus, przysłuchujący się dotąd w milczeniu. - Jest napisane, że

Binns zasnął przed kominkiem w pokoju nauczycielskim, i nawet nie zauważył,

że umarł?
- Może i jest - zgodził się ostrożnie Peter.


- Nie może, tylko na pewno. I mogę się założyć, że pochowali go gdzieś

blisko.
- Trochę to naciągane rozumowanie, ale co nam szkodzi

sprawdzić - przytaknął łaskawie James. - Od czego zaczynamy?
-

Cmentarz w Hogsmeade.

~~@~~

- Barthemius Magellan,

zmarł na niewydolność różdżki - James pochylił się nad setnym z kolei na

wpół zatartym epitafium. - Ciekawe, co tą różdżką robił, transmutował się w

słonia i z powrotem? Florence McTabb, najukochańsza żona i napastnik

quidditcha... Do licha, czy nie ma jakiegoś zaklęcia znajdującego?


- Nie wiem, Johann Edelbluth, zmarł tragicznie w 1944, ciekawe, czemu nie

napisali po prostu, że zginął na wojnie... - Remus przeglądał następny rząd

nagrobków. - Rachel Ellen Miller, emerytowana położna... Facundo Rabaudi,

były woźny Uniwersytetu Merlina. Hej, chłopaki!
- Co jest? -

James wyprostował się z lekkim stęknięciem. - Hej, Łapa, Glizdogon, chodźcie

tu!
- Co się stało? - zapytał Syriusz, przekraczając mogiłę

Tarkusa Vramina, sekretarza Stowarzyszenia Kelnerów. - Znalazłeś?


- Nie, Lunatyk na coś wpadł.
- Pewnie na świętej pamięci Nathana

Loofburrowa - prychnął Peter, odruchowo odczytując kolejny nagrobek. -

Znalazłem jednego Binnsa, ale to był kat miasta Edynburga, i do tego w

szesnastym wieku.
- O to mi właśnie chodzi - Remus oparł się o

pomnik przedstawiający smutną czarownicę ze złamaną różdżką. - Czy

znaleźliście tutaj chociaż jednego profesora Hogwartu?
- Nie -

Syriusz w mig zrozumiał, o co chodziło przyjacielowi. - A wy?
- Ja

też nie.
- Ja znalazłem tylko nauczyciela tańców towarzyskich, ale

z pewnością nie uczył ich w Hogwarcie - uzupełnił Peter. - Czyli wygląda na

to, że chowają ich gdzie indziej. Ale gdzie?
- W kryptach - w

głosie Jamesa była niezachwiana pewność. - Hogwart musi mieć krypty. Bieda

tylko, że nie wiemy, gdzie one są.
- Jeszcze nie wiemy - pewność w

głosie Syriusza była, o ile to możliwe, jeszcze bardziej granitowa. - Kto

nam to może powiedzieć... Hagrid!

~~@~~

- No i

krewa, panowie - Syriusz usiadł z rozmachem na łóżku. - Hagrid jak na

zamówienie pojechał do Londynu, i licho wie, kiedy wróci. Zastępuje go

Filch... mam mówić dalej?
- Niekoniecznie - Remus wciąż pamiętał

szlaban u Neglecta i dwadzieścia punktów, które stracili przez aferę z mapą.

- Akurat teraz, kiedy jest nam potrzebny. Przecież nie możemy iść do Starego

i zapytać "panie profesorze, gdzie tu są krypty?"
- Od

razu by zapytał, czy zamiast wiecznego odpoczywania nie wystarczy nam

weekend - zachichotał Syriusz. - A może spytamy któregoś ducha?
-

To na nic, Nick poległ w jakiejś bitwie, Szarą Damę ścięto, Iryt wprowadził

się jako dziki lokator... - wyliczał James. - Przydałby się ktoś młodszy. Co

się tak wiercisz, mały? - zapytał, widząc, że Peter już nie może usiedzieć

na taborecie. - Masz owsiki, czy co? Chcesz iść do kibla to idź, poczekamy

na ciebie.
- A właśnie że pójdę - obraził się Peter. I

poszedł.
"To niesprawiedliwe - myślał, patrząc na wodę,

zataczającą koła na dnie pisuaru. - Traktują mnie jak smarkacza, i co

najgorsze ja im na to pozwalam. Ostatni raz!" - postanowił sobie

kategorycznie. Będzie odtąd twardy, męski i nieugięty. Nie da sobie

rozkazywać nikomu, nawet Jamesowi. I nikomu nie pozwoli z siebie żartować.

Nawet Syriu... - Ojej!
Z głębin pisuaru trysnęła woda,

ochlapując go od stóp do głów. Odskoczył do tyłu i pospiesznie zapiął

spodnie, co było czynem niezwykle rozsądnym, zważywszy, że ponad wciąż

tryskającą z porcelanowej miski fontanną unosiła się... Jęcząca Marta.


- Czyś ty zgłupiała, to jest męski kibel! - wrzasnął Peter,

dopinając spodnie i opuszczając przód szaty. - Patrz gdzie włazisz,

idiotko!
W sekundę potem pożałował tego, co powiedział, bo

Marta oczywiście rozjęczała się na całego.
- Pomy..y..yliłam się,

a co, nie wolno? - wyszlochała, a fontanna jej łez dorównywała w zupełności

tej z pisuaru. - A ty od razu na mnie krzyczysz, wy-y-yp-ypraszam

sobie!
- Przepraszam, Marto - Peterowi zrobiło się jej żal. -

Ale przestraszyłaś mnie, i to w takiej chwili...
- Nikt mnie nie

kocha - zawyła Jęcząca Marta, siadając na spłuczce. - Nawet mama i tata mnie

nie kochali, jak umarłam, pochowali mnie w krypcie obok tego okropnego,

starego profesora Binnsa!
- Marto... to cudownie!

Naprawdę?
- Tak, jeszcze się ze mnie śmiej! Głupia nieżywa

Marta, każdy z niej może żartować... Buhuuu!
- Nie, ja wcale

nie żartowałem! - Peter poniewczasie ugryzł się w język. - Powiedziałem,

że to dobrze, bo będę mogł ci zapalić świeczkę! I kwiaty ci przyniosę,

zobaczysz! Na przeprosiny.
- Se-erio? - Jęcząca Marta

hałaśliwie wytarła nos.
- Jasne! - Peter grzmotnął się w

pierś aż zadudniło. - Tylko mi powiedz, gdzie to jest.
- Jak to

gdzie, trzecie drzwi za salą eliksirów. Tam są schody... dwa piętra w dół.

Ale powiedz, nie nabijasz się ze mnie?

~~@~~

- Deo

Optimo Maximo, Bogu Najlepszemu, Największemu - czytał półgłosem Remus. -

Joannes Augustus Binns, magiae albae artifex, Hogwartis Academiae professor,

mistrz białej magii, profesor Akademii Hogwart. Obiit calendis novembri...

ale miał farta, umarł w samo Święto Duchów. Pewnie się przejadł na uczcie...

MCMXVIII, w tysiąc dziewięćset osiemnastym.
- Świetnie - James

troskliwie umieścił na samym środku kamiennej płyty doniczkę z ogromną białą

chryzantemą. Druga taka sama zdobiła płytę nagrobną Jęczącej Marty

("Myrtle Wreath, zmarła tragicznie w 15 roku życia. Cześć Jej

pamięci"). - Co powiedziałeś pani Sprout, że dała kwiatki?
-

Prawdę - Remus, ponieważ nie grał w quidditcha, cieszył się u nauczycielki

zielarstwa pewnymi względami. - Że to dla profesora Binnsa na grób, a to

drugie dla Marty. Mało się nie popłakała ze wzruszenia.
- I

świetnie - Syriusz zapalił dwie potężne świece, buchnięte ze stołu w

Wielkiej Sali. Jedną postawił na grobie Binnsa, drugą dał Peterowi, by

zgodnie z obietnicą ofiarował ją Jęczącej Marcie. - Poczciwa dusza z tej

Marty.
- I z was też - usłyszał głos podobny do skrzypienia

nienasmarowanych drzwi. Podskoczyli ze zdumienia. Pod sklepieniem unosił się

profesor Binns, ocierając łzy rozczulenia.
- Kochani chłopcy,

poczciwe dzieci... od dwudziestu lat nikt mi nie zapalił ani jednej

świeczki...

~~@~~

- Drodzy państwo, wiecie, że nie mam

zwyczaju przerywać nikomu dobrze zasłużonego posiłku - profesor Dumbledore

rozejrzał się po sali, która wyglądała, jakby ktoś przed chwilą rzucił na

nią zaklęcie petryfikujące. - Ale jest coś, o czym muszę wam powiedzieć.

Otóż, jak zapewne wiecie, czterej wasi koledzy z Gryffindoru mieli ostatnio

pewne hm... nawet dość spore problemy z zachowaniem panujących wśród nas

reguł. Dziś z wielką przyjemnością oznajmiam, że panowie Potter, Black,

Lupin i Pettigrew dzięki swej niezwykle ofiarnej pracy na rzecz szkoły w

pełni zrehabilitowali się w opinii profesorów a nawet zasłużyli na pochwałę.

W uznaniu ich zasług przywracam Gryffindorowi dwadzieścia punktów.


- Hurraaa!!! - zawyli przepisowo Gryfoni. Dumbledore podniósł

dłoń i znów zapadła cisza.
- Nie oznacza to jednak, że naszym

czterem niesfornym bohaterom wolno z powrotem zacząć broić. Aha, no i chyba

w ferworze ogólnego zadośćuczynienia zapomnieliście panowie o mnie...


- Nie zapomnieliśmy, panie profesorze - wyrwał się Syriusz i umilkł,

kopnięty w kostkę przez Jamesa.
- Nie zapomnieliście? To bardzo

miłe z waszej strony, dziękuję! - Dumbledore uśmiechnął się do nich i

usiadł. W sali wciąż panowała cisza. Dyrektor spokojnie nalał sobie herbaty

i sięgnął po cukierniczkę. Gdy podniósł wieczko, wszyscy aż podskoczyli.

Cukierniczka zatańczyła na stole i zaśpiewała przeraźliwie:



Oh, show me the way,
To the next whiskey bar,
Oh,

don't ask why,
Oh, don't ask why...


Rozdział

jedenasty



Na zegarze na Południowej Wieży wybiła druga.

Hogwart zdawał się być pogrążony we śnie, każdy jednak, kto znał zamek

trochę lepiej, wiedział, że ogólna senność jest pozorna, a spokój złudny. W

pokoju wspólnym Puchonów, korzystając z nieobecności pani Sprout, która

pojechała do Londynu po sadzonki mandragory, rżnięto hazardowo w

eksplodującego durnia. Grano ostro – w puli, którą trzymała prefektka,

były już dwie łajnobomby, szesnaście lizaków o smaku musztardy i żywy

nietoperz, ukradziony z pracowni eliksirów przez jakiegoś miłośnika

przyrody.
Dormitoria Ravenclawu spowijała cisza. Tylko w kącie korytarza

za posągiem Alberta Pluja Starszego Alexander Jackson Młodszy i Balsamina

Jones udowadniali słowem i czynem, że dla prawdziwych uczuć nie ma zakazów

ni przeszkód.
W Slytherinie także panował spokój, zmącony jedynie cichymi

krokami amatora nocnych wędrówek, który właśnie wymykał się z lochów w

kierunku wieży Gryffindoru.
Gryffindor spał kamiennym snem. W gwarnej

zazwyczaj wieży była cisza jak makiem zasiał. Nawet sławetne dormitorium

czterech przyjaciół, nie bez racji zwanych Huncwotami, mogło dziś służyć za

wzór porządku i dobrego zachowania.
Mogłoby. Gdyby nie było zupełnie

puste.
- Teraz korytarz koło biblioteki – Remus końcem rózdżki

narysował na magicznym pergaminie kreskę, która sama rozdzieliła się wzdłuż,

znacząc równoległe ściany korytarza. – Peter, nie wierć się, bo

zamiast korytarza będziemy mieli spiralne schody!
- Kiedy mi Łapa

wlazł na łapę... to znaczy na nogę – zamarudził Peter. Podział pracy

przy rysowaniu mapy Huncwotów był dla niego dość krzywdzący, bo gdy Remus

rysował linie a Syriusz wyznaczał trasę, jemu przypadło w udziale trzymanie,

oczywiście pod kryjącą ich wszystkich peleryną niewidką, zaświeconej

rózdżki. Jamesa jednogłośnie wybrano szefem do spraw bezpieczeństwa.
-

Mam wrażenie, że ktoś za nami lezie – szef ochrony nie miał zwyczaju

zbyt pochopnie wszczynać alarmów. – Ale może mi się tylko zdawało.


- Lepiej, żeby ci się zdawało – Peter odruchowo ściszył głos.

– Nie słyszałem nikogo. Lunatyk!
- Co?
- Posłuchaj ty

– Remus znany był z tego, że potrafił usłyszeć na grubym dywanie

stapanie Pani Norris. – Lezie ktoś za nami, czy nie?
- Czekajcie

– Lupin wystawił głowę spod peleryny. – Teraz cisza. Ale

przedtem rzeczywiście mogło coś być. Pod ścianę! – syknął nagle,

chowając głowę.
Zwinnym, wypraktykowanym ruchem odskoczyli pod ścianę. W

korytarzu nic się jednak nie działo. Dopiero gdy Peter zdążył zwątpić w

nieomylność Lunatyka, u wyjścia z biblioteki zamajaczyła ciemna postać. W

nikłym świetle wiszącej na ścianie oliwnej lampki mignął długi nos i czarne,

źle uczesane włosy.
- Oślizgły! – syknął James.
Severus

Snape zatrzymał się i rozejrzał dookoła. W ręku trzymał różdżkę, i James

pogratulował sobie, że na lekcjach zaklęć u profesora Flitwicka Snape był

jednym z najgorszych w zaklęciach przywołujących. Doskonale natomiast radził

sobie ze szpiegowaniem, a jako szukający Ślizgonów miał na koncie kilka

wyjątkowo brutalnych fauli.
- Potter? – Snape musiał iść za nimi

od samej wieży Gryffindoru, albo później rozpoznać ich głosy. – Nie

chowaj się, wiem, że masz pelerynę niewidkę.
James bezgłośnie pokazał

przyjaciołom kierunek ewakuacji, którym było... wejście do biblioteki.

Syriusz również na migi dokonał pospiesznej oceny jego stanu władz

umysłowych, ale było już za późno. James na palcach ruszył w stronę

otwartych drzwi, i Syriusz, nie chcąc się ujawnić musiał, podobnie jak

reszta przyjaciół, iść jego śladem.
W bibliotece było ciemno. Mrok

rozświetlał tylko nikły blask księżyca, wpadający przez ogromne okna.

Czterej przyjaciele, ukryci za regałem, dokonali błyskawicznej oceny

sytuacji.
- Dajcie mi pelerynę, i schowajcie się dobrze – polecił

szeptem James. – Mam z nim porachunki za ostatni mecz.
- A my to

nie? – próbował protestować Syriusz, lecz James uciszył go gestem.


- Wszyscy mamy. Ale to trzeba zrobić uczciwie, jeden na jednego.
- W

pelerynie to nie będzie zanadto uczciwie – zaczął Remus, i sam sobie

przerwał. – Dobra, schowamy się tutaj a ty startuj. Tylko uważaj.
-

Nie tu, idźcie na antresolę – James pociągnął ich w stronę kręconych

schodów. – W razie czego wiejcie górnym wejściem.
- A ty sam?... -

nie dokończył Peter, patrząc na niego z przestrachem pomieszanym z

uwielbieniem.
- Jeden na jednego. Uważajcie – bardziej tchnął niż

szepnął James, wpychając go za regał. Stąpając ostrożnie po wyłożonych

dywanem schodach ruszył w kierunku rozglądającego się nerwowo Snape’a

– Hej, Oślizgły! – zawołał. – Co tu robisz? Zaklęcia

na oślizgłość jeszcze nie wynaleziono!
- Potter, jak cię dorwę!

– Ślizgon rzucił się w jego stronę, ale James, niewidoczny w swojej

pelerynie, właśnie okrążał go z tyłu. – Dopadnę cię, i zobaczysz,

wylecisz ze szkoły!
- Próżny trud, Oślizgły! – James cisnął

w niego "Tysiącem zaklęć na głupie sytuacje" i natychmiast uciekł

na ciągnący się wzdłuż kilku okien kamienny parapet. – Prędzej

Slytherin wygra Puchar Quidditcha, a ty nauczysz się latać na miotle!


- Potter, jesteś martwy! – wrzasnął Snape, sięgając po

różdżkę. – Expelliarmus!
James odruchowo uchylił się,

niepotrzebnie, bo zaklęcie poszło w zupełnie inną stronę, odbiło się

rykoszetem od rzeźbionego regału i poleciało w górę, strącając z żyrandola

kilka ogarków świec.
- Pomiłujta, panocku – zawył James z

najbardziej groteskowo-wsiowym akcentem, na jaki go było stać. – Nie

strzylajta, dyć ja niewinowaty, że waszą mietłe ino na tyłku połamać... I to

na twoim tyłku! – dodał już normalnie, trzepiąc Ślizgona w tyłek

porwaną z parapetu drewnianą przykładnicą. Wypuścił ją natychmiast i

chwytając się rękami ramy okna wspiął się na wiszącą między oknami

półkę,palcami jednej nogi oparty o skrawek wolnego miejsca koło mosiężnego

popiersia brzydkiego jak troll czarodzieja w kłapciastym kapeluszu. Czas był

najwyższy, bo Severus Snape, nieprzytomny ze złości, właśnie wskakiwał na

parapet. James wstrzymał oddech. Na półce mógł wytrzymać niezbyt długo,

obciążone palce stopy już zaczynały boleć. Na domiar złego peleryna

niewidka, choć zapięta mocno pod szyją, z boków zwisała niebezpiecznie

luźno.
- Gdzie jesteś, Potter? – Snape miotał się pomiędzy jednym

oknem a drugim, za każdym razem przechodząc dokładnie pod półką i zawieszoną

w powietrzu drugą nogą Jamesa. – Musisz tu być, słyszałbym jak

uciekasz...
Nagłe łupnięcie sprawiło, że omal nie zleciał z parapetu. To

Syriusz, wiedziony szóstym zmysłem, albo raczej wyciągający logiczne wnioski

z nagłego zamilknięcia bardzo dotąd gadatliwego Jamesa, rąbnął o podłogę

twardo oprawionym tomem "Zastosowań magicznych szesnastokrotki".

Snape odwrócił się w kierunku, skąd dobiegł go hałas, nie odszedł jednak na

tyle, by James mógł próbować zeskoczyć.
- Hej, Oślizgły! –

głos Syriusza rozlegał się z najciemniejszego kąta Działu Ksiąg Zakazanych,

skąd, James doskonale to wiedział, nie było wyjścia. – Wiesz, jaką

masz w tej chwili głupią minę?
Choć Syriusz w żaden sposób nie mógł

widzieć jego miny, Snape z furią rzucił się w kierunku głosu. James nie

czekając, aż tamten odbiegnie dość daleko, zeskoczył z półki. Zdrętwiała

noga zabolała go tak, że omal nie wrzasnął. Kulejąc pobiegł jak umiał

najprędzej w kierunku Działu Ksiąg Zakazanych, uważając, by dzielił go od

Snape’a co najmniej jeden regał.
- Chodź tu, Black – w

głosie Snape’a był tryumf bliskiego zwycięstwa. – Wiem, że nie

macie drugiej peleryny-niewidki, wystarczy, żebym cię tylko zobaczył...

Wylecicie z Hogwartu jak z procy, i ten wasz lalusiowaty zdechlak, i ten

mały szczurek... No, pokaż się, Black.
Syriusz, schowany za regałem

pełnym przykutych łańcuchami ksiąg, dziękował swoim przodkom, że jego włosy

w pełni odpowiadają jego nazwisku. Nagarnął ich jak najwięcej na czoło, i

chowając twarz w kołnierz szaty chciał przemknąć za plecami Snape’a,

niestety jednak, zahaczył rękawem o jeden z łańcuchów. Łańcuch

zabrzęczał.
- A, tu jesteś! – Snape rzucił się w jego stronę.

Syriusz wymknął się i zaczął uciekać w ślepy korytarz pomiędzy dwoma

regałami. Ślizgon nie gonił go nawet. Posuwał się powoli ale nieubłaganie,

ignorując hałasy, którymi próbował go zwabić nadbiegający James.
Syriusz

oparł się plecami o ścianę. To był koniec. Zawsze zostawała mu jeszcze

walka, i nie wątpił, że zdoła naciągnąć Ślizgonowi kaptur na oczy i uciec

– zostałby jednak rozpoznany. Póki Snape go nie widział, według

niepisanego prawa Hogwartu jego świadectwo nie było wiarygodne.
Cofając

się oparł rękę na jednej z ksiąg i natychmiast cofnął dłoń. Księgi z Działu

Zakazanego...
- Hej, Oślizgły, gdzieś ty wlazł? – James

najwyraźniej zgubił drogę w ciemności. – Uważaj, żeby cię szczury nie

zjadły, one lubią Ślizgonów!
Syriusz wiedział, że musi zaryzykować.

Stanął tyłem do regału, rozpłaszczony na grzbietach ksiąg, w wykroku, gotowy

do ucieczki. I kiedy Snape, sądząc z oddechu i szelestu szat, był dwa kroki

od niego, porwał z półki najbliższą księgę i otworzył ją

szeroko.
Przeraźliwy chichot zatrząsł podstawami biblioteki. Syriusz w

chwili nagłego olśnienia rzucił Snape’owi otwartą książkę.
-

Łap!
I Snape złapał. Złapał odruchowo, i natychmiast tego pożałował.

Książka zamknęła się, przytrzaskując mu palce, a coraz głośniejszy chichot

obwieszczał całemu Hogwartowi, że Severus Snape próbuje nocą studiować

dzieło „Magia a życie seksualne”.
- Wiejemy! –

niewidzialna dłoń chwyciła Syriusza za ramię i przeciągnąła go obok

szamocącego się z książką Severusa. Przykryci peleryną, wypraktykowanym od

lat rytmem, pobiegli na antresolę.
- Co tam się stało? – chciał

wiedzieć Remus, lecz James bez pardonu wciągnął go pod pelerynę.
- Potem

– obiecał, i wszyscy czterej, tak szybko, jak pozwalał im

czarodziejski płaszcz, oddalili się z niebezpiecznego miejsca.
- Jeju,

ale fajowo – cieszył się Peter, gdy dotarłszy bezpiecznie do swego

dormitorium składali sobie nawzajem relacje z wydarzeń w bibliotece. –

Filch już tam na pewno jest, jak zobaczył Oślizgłego z tą książką...
- Ta

książka to był cud – oznajmił pobożnie Syriusz. – Nic, tylko

cud. Mogłem złapać za coś, co gryzło, albo po czym mówi się

limerykami...
- To by nawet nie było takie złe – wtrącił się Peter.

– Posłuchajcie!
Zarzucił na ramię kołdrę, stanął na środku

dormitorium w pomnikowej pozie i zadeklamował:

Był raz młody

czarodziej w Hogwarcie
Co nie umiał się poznać na żarcie.
Rzekł:

"Jam głowę dać gotów,
Że od żartu Huncwotów
Lepsza sraczka lub

trzydniowe zaparcie!"

Odpowiedzią był chóralny wybuch

śmiechu, stłumiony poduszkami, rękawami szat, a nawet (Remus) wetkniętym w

zęby zeszytem od transmutacji, który właściciel znalazł pod

prześcieradłem.
- Piękne – zakwiczał z radości Syriusz. –

Zapisz to, mały!
- Pewnie, że zapiszę – Peter urósł z dumy o co

najmniej pięć centymetrów. – I wydam w tomie "Limeryki

oślizgłe"!
- No właśnie – Syriusz tknięty jakąś myślą

odłożył poduszkę. – Czy uważacie, żeśmy dołożyli Oślizgłemu?
- Nie.

Tak – powiedzieli jednocześnie James i Remus. Peter, wciąż dumny i

blady, wstrzymał się od głosu.
- Czemu tak, Lunatyk?
- Bo przez tę

książkę będzie miał wystarczające kłopoty. To raz. Bo na razie mu wystarczy.

To dwa. I jest jeszcze trzeci powód.
- Jaki?
- A taki, że chwilowo

sprzykrzyła mi się kariera kryminalisty. Chętnie bym sobie trochę pożył jako

zwykły, praworządny obywatel – Remus na potwierdzenie tych słów

wywlókł spod poduszki piżamę i zaczął się rozbierać. – Nie mówię o

Mapie, bo tę trzeba kontynuować, ale z innymi kawałami chwilowo dałbym

spokój.
- A po co innego nam Mapa? – Syriuszowi jak zwykle nie

chciało się rozpinać szaty, więc ściągał ją przez głowę, plącząc się w

fałdach materiału. – Daj spokój, Lunatyk. Oślizgły też się od nas tak

zaraz nie odczepi.
- Wtedy co innego – Remus usiadł po turecku i

oparł brodę na twardej okładce zeszytu – Jak nas zaczepi, dziej się

wola nieba. Sam będzie sobie winien.
- Nie będę czekał, aż nas zaczepi

– zaprotestował James. – Na brodę Dumbledore’a, Lunatyk,

czy ty zawsze musisz być takim cholernym legalistą?
- Ja ci dam

cholernego legalistę! – Remus trzasnął zeszytem o kolano. –

Pamiętasz, jak nas Stary wezwał? Trząsłeś portkami dokładnie tak samo jak

ja. Ledwie się nam udało trochę odkuć, ledwie nauczyciele się trochę

uspokoili, już mamy zaczynać od początku? Daruj, ale to cholernie dziecinne.

Nie mógłbyś trochę usiąść na tyłku?
- Musiałbym być tobą – odciął

się James. – Wiesz co, Lunatyk, dobry kumpel jesteś. Ale fantazji to

ty nie masz za grosz.
- Nie mam? – Remus wstał, jakby chciał mu

przyłożyć.
- Nie masz.
- No to się przekonasz – Lupin spojrzał

na przyglądających im się w milczeniu Syriusza i Petera, jakby wzywał ich na

świadków.
- Co chcesz zrobić? Nie odrobisz lekcji z wróżbiarstwa?
-

Zobaczysz – Remus wzruszył ramionami. – I to nie tylko ty, ale

cała klasa. A właściwie dwie klasy.
- Chcesz to zrobić na lekcji? –

James spojrzał na niego ze wzrastającym szacunkiem.
- Owszem. I bez

waszej pomocy.
Przez chwilę w dormitorium panowała cisza. Wreszcie James

odezwał się:
- Wiesz co, Lunatyk? Jeżeli ci się uda...
- To zrobisz

dla mnie jedną rzecz – dokończył twardo Lupin. – Może być?
-

Jaką rzecz? – James spojrzał na niego nieufnie.
- Nie bój się

– Remus uśmiechnął się. – Nic szczególnego. Taki sobie ot,

drobiażdżek.
- Niech cię zaraza, pieroński wilku – James walnął w

niego jaśkiem w kształcie truskawki, który dostał na gwiazdkę od Lilki.

– Kiedy ty mówisz "drobiażdżek"... A zresztą, niech ci

będzie.

Lekcja zaklęć była pierwsza. Czterej nocni wędrownicy

przyszli na nią punktualnie dzięki zaklęciu katapultującemu, którego używali

tylko w wyjątkowych wypadkach, nic jednak nie wskazywało, żeby mieli wziąć w

niej szczególnie aktywny udział. Peter szedł krokiem somnambulika, nie do

końca świadomy, że torba z książkami wlecze się za nim po podłodze, czupryna

Jamesa zdradzała, że jej właściciel nie spotkał się tego dnia z grzebieniem,

Syriusz ziewał jak hipopotam, a Remus z podkrążonymi oczyma i zieloną z

niewyspania twarzą sprawiał wrażenie, jakby od pełni dzieliły go tylko

godziny. Idąc do ławki potknął się o stojące na środku klasy wysokie krzesło

profesora Flitwicka i omal go nie przewrócił. Wymamrotał coś pod nosem i z

różdżką w ręce powlókł się na swoje miejsce, nie zważając na śmiechy i kpiny

przyglądających mu się Ślizgonów.
- Witam państwa! – piskliwy

głos profesora Flitwicka wydawał się tego dnia jeszcze wyższy niż zwykle.

– Wszyscy obecni? To dobrze. Nie pytam, czy wszyscy przytomni, bo

widzę, że nie – na te słowa James Potter natychmiast stłumił ziewanie,

a siedzący w ostatniej ławce Severus Snape zrobił minę, jakby został właśnie

ciężko obrażony. – Przypominam, że nadmiar nocnych atrakcji ma fatalny

wpływ na wszelkiego rodzaju zaklęcia. Chyba będę musiał zaaplikować wam coś

na przebudzenie...
- Nieee! – jęknęło kilka głosów. Ostatnie

zaklęcie przebudzające profesora Flitwicka spowodowało, że nad każdym z

uczniów zawisła gotowa do użycia konewka z lodowatą wodą.
- No to ocknąć

mi się, i to już – profesor Flitwick przysunął sobie mały stołeczek, i

stękając wgramolił się na krzesło. – Zapiszcie sobie temat...

Ajajaj!
Temat lekcji zabrzmiał tak intrygująco, że nawet najbardziej

senni podnieśli głowy. I najpierw zamarli ze zgrozy, a potem wybuchnęli

śmiechem. Albowiem krzesło profesora Flitwicka najpierw podskoczyło w górę

wszystkimi czterema nogami, a potem zaczęło skakać po klasie, ba, nie tylko

skakać, ale tańczyć, w dodatku w rytmie polki: raz-i-dwa, raz-i-dwa,

raz-i-dwa, raz-i-dwa, przytupując coraz to inną nogą.
- Ratunku!

– wrzeszczał Flitwick, kurczowo zaciskając dłonie na poręczach.

– Zatrzymajcie je!!!
Kilku uczniów zerwało się celując

różdżkami w hopsające krzesło, ono jednak ani myślało dać się uspokoić. W

efektownej promenadzie przegalopowało wzdłuż klasy, zawirowało szaleńczo.

Flitwick poczerwieniał, jakby miał dostać apopleksji. Śmiechy ucichły. Nawet

rozbawieni do łez Ślizgoni, którym, trzeba to przyznać, Gryffindor dzielnie

sekundował, zerwali się z miejsc i za pomocą wszystkich zaklęć, jakie

przyszły im do głowy próbowali opanować szalejące krzesło.
-

Impedimentio! Drętwota! Petrificus totalus! Rigor

mortis!
Po chwili połowa klasy była niezdolna do poruszania się,

albowiem zaklęcia niekoniecznie trafiały tam, gdzie powinny. Kilka z nich

dosięgło również profesora Flitwicka, który nie mogąc wyjąć różdżki nie miał

ich jak odparować. Na szczęście ktoś przytomny wycelował w długie, cienkie

nogi krzesła, i najprawdopodobniej przez przypadek trafił. Flitwick z ulgą

osunął się na ziemię. Krzesło dla zachowania fasonu podskoczyło jeszcze dwa

razy i znieruchomiało.
- Finite incantatem! – wrzasnął któryś z

Gryfonów. Odpowiedział mu zbiorowy jęk ulgi i kilka ofiar zaklęć

paraliżujących opadło na krzesła.
- Panie, panowie - Flitwick ochłonął

zdumiewająco szybko. - Istnieje około stu sposobów dowiedzenia się, kto z

was to zrobił. Ale tylko jeden z nich uważam za godny dżentelmena. Oczekuję,

że sprawca przyzna się sam.
Nikt się nie odezwał. Połowa klasy spojrzała

na Flitwicka wzrokiem, który mówił "Oj, naiwny, naiwny...", druga

połowa, w tym także Huncwoci, udawała, że jej tu nie ma.
- Tak też

sądziłem - mały profesor powiódł po klasie groźnym spojrzeniem. - Zatem

zmuszony będę ukarać oba domy odjęciem pięćdziesięciu punktów.
- Panie

profesorze, a my za co? - wyrwał się Ślizgon z pierwszej ławki. - To

Gryffindor!
- I nawet wiemy, kto - dodał mimochodem siedzący z tyłu

Severus Snape. - Panie profesorze, nie widzę powodu, żeby Slytherin miał

tracić punkty przez jakiegoś Pottera!
- Za to traci dwadzieścia przez

ciebie - zdenerwował się Flitwick. - I radzę wam obu pamiętać, że nawet w

Slytherinie nie toleruje się donosicielstwa. Ale dobrze, sami tego

chcieliście. Będzie śledztwo. Lily Evans, czy to ty zaczarowałaś moje

krzesło? - zwrócił się do uczennicy siedzącej w pierwszej ławce z lewej

strony.
- Nie, panie profesorze.
- James Potter, więc może jednak

ty?
- Nie.
- Dosyć - z ławki na drugim końcu sali podniósł się Remus

Lupin, przed miesiącem przesadzony tam karnie za notoryczne gadanie z

Blackiem. - Panie profesorze, Ślizgonie miały rację. To ja.
- A zatem

pan - Flitwick musiał wysoko zadrzeć głowę, by spojrzeć na ucznia, mimo to

wydawało się, że patrzy na niego z góry. - Zapewne uważał pan to za bardzo

zabawne?
- Tak, panie profesorze - odpowiedź została udzielona z taką

powagą, że nikt nie mógł posądzić jej autora o bezczelność. - Ale tylko na

początku. Potem już nie. I dlatego bardzo pana przepraszam.
- Przyjmuję

pańskie przeprosiny - Flitwick z powrotem wdrapał się na katedrę. - Między

innymi dlatego, że chociaż w ostatniej chwili, ale jednak zachował się pan

jak człowiek honoru. Żeby jednak skutecznie zniechęcić pana do podobnych

żartów, proszę – skinął różdżką, i z półki sfrunęła ogromna, stara

księga w okutej miedzianymi ozdobami oprawie. Świsnęła w powietrzu i łupnęła

o ławkę przed Lupinem, wzbudzając tuman kurzu.
- "Złota księga

zaklęć" – powiedział z emfazą Flitwick, wskazując tomiszcze

końcem różdżki. – Spisana w jedenastym wieku, przepisywana co sto lat.

Ma pan zaszczyt zostać jej dziewiątym kopistą.
Gdy skończyła się lekcja,

Huncwoci natychmiast otoczyli Remusa.
- Aleś dał czadu, Lunatyk –

powiedział Syriusz, nikt nie wiedział, z uznaniem czy dezaprobatą. –

Szlaban stulecia.
Remus z bynajmniej nie tryumfującą miną rzucił na

księgę zaklęcie ćwierćwagi i starannie zamknąwszy mosiężne klamry wziął ją

pod pachę. Dopiero wtedy spojrzał na Pottera.
- I jak? – zapytał

krótko.
- Wygrałeś – odparł równie krótko James. – Już się

zaczynam bać, co wymyślisz. Może bym ci pomógł w przepisywaniu?
- Nie

– Remus dopiero teraz uśmiechnął się. – Poczekaj, Rogaczu.
-

Panowie, zdaje się, że mamy kłopoty – Peter nerwowo obejrzał się w

stronę drzwi, gdzie zgromadziła się właśnie, z minami nie wróżącymi niczego

dobrego, męska część Slytherinu. Na czele stał oczywiście Severus Snape

uśmiechając się paskudnie i starannie kryjąc w rękawach szaty palce noszące

ślady wczorajszej przygody.
- Kto ma, ten ma – uśmiech Jamesa nie

był ani na jotę milszy. – Idziemy.
- Mamy ze sobą do pogadania,

Lupin - Severus Snape zagrodził własną osobą wyjście z klasy.
- Kto ma,

ten ma - James już miał go odepchnąć, ale Syriusz chwycił go za ramię. - Nie

widzę powodu, dla którego Remus miałby z tobą gadać, ty...
- Zostaw -

teraz Remus pociągnął go za rękaw. - Snape podobno chce mi coś powiedzieć.


- Owszem, Lupin. Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że jeśli kiedykolwiek

jeszcze odważysz się powiedzieć o ludziach ze Slytherinu per

"Ślizgonie"...
- To doniesiesz na mnie do samej pani Norris -

dokończył ze stoickim spokojem Lupin. - Bo do Filcha już w tej chwili za

wysokie progi.
Chóralny ryk śmiechu, jakim Gryffindor przyjął tę

odpowiedź, zagłuszył reakcję Snape'a.

~~@~~

Nazajutrz

rano przy śniadaniu na stole Gryffindoru leżała na honorowym miejscu

ogromna, rozpadająca się księga, a Remus Lupin kończył właśnie przepisywać

trzecią z tysiąca dwustu dwudziestu ośmiu stron.
- Ej, Lunatyk, odłóż to

i jedz – Syriusz podsunął mu jego ulubioną wysmażoną na drewno

jajecznicę. – Do końca roku spokojnie zdążysz.
- Kalendarzowego?

Może – Lupin odłożył jednak pióro i zamknął księgę. – Bo

szkolnego na pewno nie. To naprawdę jest szlaban stulecia.
- Będą o nim

pisać w historii Hogwartu – oświadczył uroczyście James. – W

rozdziale "Rzeczy, jakie w Hogwarcie robi się raz na sto lat".


- Owszem – Remus uśmiechnął się chytrze. – Ale nie będę tam

sam. Coś mi obiecałeś, pamiętasz?
- Słowo się rzekło – James na

wszelki wypadek nałożył sobie na talerz porcję parówek. – Rozkazuj.

Ale tylko raz.
- Najpierw zjedz, bo ci wystygną – troskliwy uśmiech

Remusa nie wróżył niczego dobrego. – A potem... – nachylił się

do ucha przyjaciela i szepnął coś, po czym James zakrztusił się musztardą.


W chwilę potem oczy całego Hogwartu zwrócone były na stół Gryffindoru,

gdzie na starannie rozłożonej gazecie, wśród półmisków, salaterek i

dzbanków, stał James Potter wyśpiewując wniebogłosy:

Hogwart,

Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas trochę czegoś!
Czy

kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz

wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego.
Bo powietrze je

wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co

pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać

wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!

- Wiesz co, Potter

– w uroczystej ciszy, jaka zapadła po ostatnich słowach pieśni głos

profesor McGonagall zabrzmiał dziwnie doniośle. – Mam wrażenie, że to

ostatnie już się stało.
Miaka
Bardzo mi się podoba i to nie tylko

dlatego, że jest to fic HP, masz fajny styl. Kontynuuj.
Elvlanden
Jak na mój gust opowiadanie to jest całkiem

poczytne i niewiem czemu jest tu tak niewiele postów. Kilka faktów mi się tu

jednak nie zgadza, np. w 1 rozdziale Syriusz wspomina o mieczu Gryfindora,

który przecierz został odnaleziony dopiero przez syna Jamesa. Nie jest to

błąd straszny - w końcu to twój fick, ale jeśli korzystasz z wymyślonego już

świata to miło by było gdybyś trzymała się faktów, ot taka moja skromna

opinia.
Cinija Nicija
baaaardzo mi się podoba, humor

jest, trochę dramatyzmu też jest, np. w części z przemianą, co se Remus

patrzał na nich i jego wyrzuty sumienia. Łatwo się czyta, a co

najważniejsze: duuuuuuuuuuuuuuuużo tekstu! Kocham ten fick


src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Dialogi i opisy zrównoważone, rzeczywiście, popieram

Elvlanden, czemu tak mało komentarzy?! Może ta długość.....
Nie

przejmuj się i pisz dalej. To dla nich zbyt ambitna lektura....


src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Elvladen, Syriusz chyba ot, tak wymyślił, że można by

kogoś mieczem Gryffindora ciachnąć ( bo to chyba był syriusz, jeśli się

pomyliłam, to sorry).
Ogolnie: fajnie jest!
Minerwa
Nigdzie nie jest napisane, że Harry

odnalazł miecz Godryka Gryffindora. On się nim tylko posłużył. Miecz

mógł sobie od zawsze leżeć w gabinecie Dumbledore'a, czekając, aż będzie

komuś potrzebny. W stosownej chwili Dumbledore zapakował miecz do Tiary

Przydziału i wysłał przez Fawkesa Harry'emu na pomoc.
Elvlanden
Muszę przyznać, iż jest to zaskakujące (jak

dla mnie) zinterpretowanie tego faktu. Ja nawet takiego rozwiązania nie

wziąłem pod uwagę. Nie jestem jednak do końca przekonany... ale to mam

wrażenie, że nie ma sensu się tu o to spierać. W każdym razie wykorzystałaś

to książkowe niedomówienie niczym naprawdę dobry adwokat . I tyle.
Eowina
Masz bardzo fajny styl.Bardzo dobrze

piszesz. Księga Szlabanów jest wyjątkowo dobra, i do tego jest o

Huncwotach(a o nich FF lubie najbardziej). Pisz dalej bo naprawdę dobrze Ci

to wychodzi.
Jupka
biggrin.gif Bardzo mi się podobało, a zwłaszcza ostatni rozdział i to jak James śpiewał. Na Początku pyślałam, że to tylko jedne z tych nudnych opowiadań o Huncwotach, ale na szczęście się myliłam.
Koontynuuj biggrin.gif
Mira
troche czasu mi zajęło by przebrnąć przez ten fick, ale opłacało sie biggrin.gif
jest świetny, masz fajny styl
no i duży plus za to ze jest o huncwotach wink.gif
kaola
Dlugi, ale super! Czyta mi milo,

jest ciekawy, wciagajacy... No, po prostu swietny! Wspaniale piszesz. I

tak moim ulubionym nadal pozostaje 'Apokryf', ale ten jest juz chyba

na drugim miejscu...
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Chauve-Souris
Ahh... Minny, droga

moja, toż to lepsze jest od Apokryfu! Ostatnio, kiedy się tak uśmialam,

to chyba przy Hapy Niu Jer... A to dawno było, bo na Mirriel przyszłam, jak

jeszcze nieskończony był...
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> Masz talent...
Uwielbiam ten fafik... dawno nic mnie tak

nie rozbawiło.... ehh... To jeszcze koniec nie jest, prawda? Tak myślę. Lecę

w takim razie czytać resztę na Twojej stronie...
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
Bises:*
Nietoperek vel bbr
EDIT: Aaaaa! własnie

wróciłam ze strony! Nie ma! 11 to ostatni rozdział!

Nieeeee...! Ja nie chcę! To nie fair! Tak się nie robi! Nie,

nie, nie, nie, nie, nie....
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.