Opowiadanka te nie będzie nic łączyło poza
tym, że ich akcja będzie się toczyła w Święta Bożegonarodzenia. Na razie
wklejam pierwsze, następne w przygotowaniu!
NARODZINY CZARNEGO PANA
Za oknami panowała prawdziwa zima, jak
przystało na grudzień. Lekkie niczym puch, a białe jak obłoki płatki śniegu
jeden po drugim spadały z nieba. Powietrze było zimne i kłujące. Wiatr hulał
po ulicach przesuwając śmiecie z jednego kąta w drugi. Przechodni ubrani
byli w ciepłe palta lub grube kożuchy. Opatuleni przeróżnymi szlami, w ten
wyjątkowy dzień jakim była Wigilia zdawali się być szczęśliwi. Śmiali się,
żartowali spacerując po ulicach Londynu w towarzystwie rodziny i przyjaciół.
Nieliczni jeszcze robili sprawunki pod choinkę dla bliskich, biegając od
sklepu do sklepu. Dzieci stały z oczyma wlepionymi w wymarzone zabawki na
oświetlonych wystawach sklepowych. Inne jeździły na pobliskim lodowisku.
Przenarznięta młodzież, spędzała czas na pogaduszkach w przytulnych i
ciepłych kawiarniach, sącząc powoli gorącą czekoladę. Niektórzy jednak
musieli w ten dzień pracować z czego nie byli zadowoleni. Wyjątek stanowiła
Clarice Davon, pielęgniarka pracująca jako położna w jednym z londyńskich
szpitali. Specjalnie wzięła dyżur w wieczur wigilijny, by jej koleżanki
mogły spędzić święta w domu z rodziną. Ona sama nie miała, ani jednego, ani
drugiego. Przez te wszystkie lata nauczyła się żyć w samotności. Nie
spodziewała się dzisiaj dużej liczby porodów i rzeczywiście, wieczorem
urodziło się tylko jedno dziecko, chłopiec. Położna wzięła maleństwo z rąk
doktora, obmyła i zawinęła w puszysty, biały ręcznik. Gdy trzymała je na
rękach, przebieg po niej dreszcz, poczuła się niepewnie, jakby zaraz
dziecko miało jej wypaść z objęć. Nigdy nie czuła czegoś takiego, mimo że
pracowała tu od dobrycyh trzydziestu lat, a ilość dzieci, które trzymała nie
była w stanie zliczyć. Od początku wiedziała, że tan dzieciak jest inny,
wystarczył jeden dotyk, jedno spojrzenie. Zastanawiała się czy tylko ona to
czuła. Poród byl bardzo cięzki, mimo to dziecko, ani razu nie zapłakało. To
jej się jeszcze nie zdarzyło. Wiadomo było, że każdy noworodek płacze po
przyjściu na świat. Jednak nie ten, on jakby rozumiał co się wokół niego
działo, co było naturalnym absurdem. Spojrzała na małego, wpatrywał się w
nią, nie wydawszy nawet pisku. Czuła, że chciał jej coś powiedzieć, ale nie
mógł. Odniosła dziwne wrażenie, że rozumuje jak człowiek dorosły, ma pełna
świadomość, co naturalnie nie mogło być prawdą.
Zaniosła chłopca matce,
kładac małego w jej ramiona. Kobieta wtuliła maleństwo w swoją pierś. Była
bardzo blada i wycięczona. Z wielką trudnością pogłaskała dziecko po głowie.
Zakryła prawie białą dłonią oczy. Po jej policzku spłynęła srebrzysta łza,
rozbijając się o twarzyczkę chłopca. Zabrała dłoń i spojrzała pielęgniarce
głęboko w oczy, była wystraszona i przepełniona smutkiem.
- Wiem, że za
chwilę umrę - odezwała się nagle - Jestem tego pewna.
Położna nie wiedząc
czemu też się rozczuliła, a łzy same poleciały jej z oczu.
- Chciałabym
mu nadać imiona, pierwsze po... - w tym momencie glos jej zadrżał
- ...
ojcu, Tom natomiast drugie po dziadku Marvolo - dodała opadając z
sił.
Powieki powoli jej się zamykały, ostatni raz w życiu spojrzała na
swojego małego synka, zanim odeszła na dobre. Pielęgniarka mokrą od płaczu
twarz, obtarła rękawem. Delikatnie zabrała maleństwo z objęć nieżywej
kobiety. Nie protestowało
rozumiało co się stało. Kobieta wcześniej,
jeszcze przed porodem, przeczuwając najgorsze poinformowała ją, że mąż, a
zarazem ojciec dziecka zostawił ją i nie chce znać syna. Nazwisko jednak
miał po nim Riddle. Trzeba będzie zawiadomić sierociniec, bo kobieta nie ma
żadnej innej rodziny.
- Nieciekawy czeka cię los, Tomie Marvolo Riddle -
westchnęła cicho.
Dziecko reagując na swoje imię wlepiło w nią ciemne
oczka. Gdyby teraz położna patrzyła na chłopczyka, zamiast w widok za oknem,
dostrzegła by jego nienawistne spojrzenie. Być może to nawet lepiej, że tego
nie widziała, bo gotowa pomyśleć iż trzyma w objęciach same dziecko szatana.
Jak ktoś powiedział życie każdego człowieka jest bjak pusta kartka i tylko
od niego zależy co na niej zapisze.
Na kartce Toma los postawił cienką
kreskę. Teraz od niego zależało czy ją pogłebi czy wymarze. Wszystko było w
jego rekach...