Father
Into your hands
I commend
my spirit
Why have you forsaken me
In your eyes forsaken me
In
your thoughts forsaken me
In your heart forsaken...
Trust in my
self righteous suicide
I cry when angels deserve to die...
System of a down “Chop suey”
Doskonale pamiętała ich pierwsze spotkanie. Nie mogłaby zapomnieć.
Zapomnieć tej chwili, kiedy zmieniło się jej życie.
Do momentu, kiedy go
poznała, była tylko jedną z wielu dziewczynek o ogromnych, przerażonych
oczach. Jedną z wielu wychudzonych pacjentek jednego z wielu identycznie
smutnych szpitali. Ale potem wszystko się zmieniło. Bo to ją wybrał Anioł.
To na krawędzi jej łóżka przysiadł pewnej nocy. To na nią spojrzał, to do
niej powiedział...
- Witaj, moja piękna.
Jej twarz przybrała wyraz
zdumienia na widok nieznajomego chłopca w dziwnie migoczącej, jasnej tunice.
Od razu poznała, że nie jest stąd. Wszyscy ludzie tutaj byli jakby
przygaśli, mieli poszarzałe twarze i spowolnione ruchy. On nosił w sobie
światło.
- Kim jesteś?
- Jestem twoim Aniołem.
Dopiero teraz
zauważyła jego skrzydła. Ogromne, śnieżnobiałe, pokryte misternym wzorem
piór...
- Aniołem Stróżem?
Uśmiechnął się lekko.
- Można to tak
ująć... Choć osobiście wolę określenie
„przyjaciel”.
„Przyjaciel”... Nigdy dotąd nie
miała przyjaciela. Anioł był pierwszym.
I pozostał ostatnim.
Gdy
była mała, miał wygląd cherubina o pełnych policzkach i śmiejących się
oczach. Dorastał wraz z nią. Obserwowała, jak się zmienia, nie raz zadając
sobie pytanie, czy robi to tylko dla niej, czy to stworzona przez niego
iluzja, czy też on naprawdę rośnie? Jakby był zwykłym człowiekiem! Nigdy
nie bawiła się z nim tak jak z innymi dziećmi. Czasem rozmawiali, ale
przeważnie tylko patrzyli na siebie. Nawet go nigdy nie dotknęła. Nie
wiedziała, czy jest ciepły, czy jego skóra jest gładka. Tylko patrzyła. A on
czasem się uśmiechał. To wystarczało. Byli szczęśliwi. Obojętnie, jak
dziwnie spoglądali na nią czasem sąsiedzi z sali, jak kpili z niej znajomi,
jak nie mogła zrozumieć jej matka... Była szczęśliwa.
Dni płynęły,
wszystkie nieznośnie podobne do siebie. I noce – również podobne jedna
do drugiej, ale o ileż szczęśliwsze! Wypełnione intensywną obecnością
jej przyjaciela. Intensywną, pomimo ulotności Anioła, pomimo tego, że czasem
wątpiła, czy jest on tak samo realny jak jej białe prześcieradło lub czarny
kot. Czasem zdawało jej się, że jest widmem, duchem. Lub może nawet nie
istnieje, może egzystuje tylko w jej chorej wyobraźni?
Przeważnie nie
dopuszczała jednak do siebie takich myśli. Wystarczyło jedno spojrzenie w
jego głębokie, jasnobłękitne oczy i już wiedziała, co jest prawdziwe, co
jest ważne, najważniejsze dla niej. Dlatego wraz z nastaniem świtu wcale nie
chciała się z nimi rozstawać...
Zaczęła malować. Jeden za drugim
powstawały obrazy – przedstawiające oczy, skrzydła, barki, włosy,
nadgarstki... Fragmenty jego ciała, a z czasem i jego samego, całego, w
białej szacie. Czuła, że nie umie oddać do końca tego piękna, jakie widuje
co noc, ale dalej malowała. Jej obrazy wzbudzały coraz większy zachwyt. Ktoś
kiedyś napomknął, że chciałby je kupić. Jednak ona od początku wiedziała, że
nie są na sprzedaż. Nawet jeśli miałoby to pomóc zgromadzić pieniądze na jej
operację. Nawet wtedy.
Tymczasem coraz intensywniej obserwowała
przyjaciela. Zauważyła, że niepostrzeżenie dla stał się mężczyzną.
Szczupłym, silnym, o jasnej skórze, długich złotych włosach i wciąż
dziecięco naiwnych oczach. Ona też dorosła. Dojrzała. Dostrzegała w lustrze
pewne zmiany. Zmiany na lepsze. Niektórzy mówili nawet, że jest całkiem
ładna. Ale cóż obchodziło ją ich zdanie? Anioł już dawno, już przy ich
pierwszym spotkaniu nazwał ją piękną. On jeden wiedział i rozumiał. On
jeden.
To był dzień jej urodzin. Nie pamiętała, których. Nie miało to
najmniejszego znaczenia. Choć inni przywiązywali do nich chyba jakąś
szczególną wagę. Jakby liczby mogły grać jakąkolwiek rolę w jej
życiu.
Był tort, prezenty, życzenia. Za oknem - cichy, śnieżny krajobraz.
Ze zdziwieniem spostrzegła, jak wiele osób uważa się za jej przyjaciół.
Zastanowiło ją to. Przecież oni tak niewiele dla niej znaczyli. Stwarzali
tylko pozory, całą gęstą i poplątaną sieć pozorów, otaczającą ich niczym
jakaś widmowa pajęczyna. Była dla nich z jakiegoś powodu atrakcyjna, więc
starali się często pokazywać w jej towarzystwie. Podziwiali ją chyba na swój
sposób. Adorowali nawet. Ale ich zachwyty były wyrachowane i nieszczere.
Tylko matka pozostała prawdziwa. Wysoka kobieta o spracowanych dłoniach i
nieżyczliwych, zaciśniętych ustach. Była sobą. Zwłaszcza wtedy, gdy mierzyła
ją lekceważącym wzrokiem, nie wierząc ani jednemu słowu opowieści o
Aniele... Na swój sposób dotykało ją to niedowierzanie. Choć i tak było
lepsze niż wszechobecna obłuda.
Ułożyła się tego wieczoru na łóżku,
wyczekując ze zniecierpliwieniem swojego przyjaciela. Nadchodził
najpiękniejszy moment dnia, chwila, dla której rano wstawała, dla której
otwierała oczy i wciągała do płuc powietrze. Dla której żyła. Leżała
spokojnie, pomimo wzbierających w niej emocji. Jej pierś unosiła się pod
cienką kołdrą w rytm miarowego oddechu.
Po chwili jednak wstała, podeszła
do toaletki i wyciągnęła flakonik matczynych perfum. Skropiła nimi szyję i
nadgarstki. Pachniały różami. Czując, że to niewystarczająca ozdoba,
sięgnęła po krwistoczerwoną szminkę leżącą na stoliku. Pociągnęła nią usta,
jednak jedno spojrzenie w lustro przekonało ją, że nie był to dobry pomysł.
Poczuła na plecach chłodny powiew. Nadchodził. W panice starła pomadkę
rękawem białej koszuli.
Stanął za nią. Zobaczyła go w lustrze. Był
nieziemsko piękny...
Nagle zapragnęła go dotknąć. Zdała sobie sprawę, że
przecież zawsze tego chciała. Dlaczego w takim razie jeszcze nigdy nie
zdobyła się na odwagę? Musiała go dotknąć, tak, musiała się
przekonać...
Położył rękę na jej ramieniu. Przeszedł ją dreszcz.
-
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – wyszeptał prawie
niedosłyszalnie.
Wstała, ale tak, by nie musiał cofać dotykającej jej
dłoni.
- Dziękuję...
- Chciałbym ci coś podarować, moja piękna.
Już
miała spytać, jakiż to prezent jej przyniósł, kiedy nagle zrozumiała. To on.
To on był tym podarkiem. I fakt, że mogła go dotknąć.
Objął ją w talii i
zbliżył usta do jej ust. Kiedy się pocałowali, zakręciło jej się w głowie,
ale jego silne ręce powstrzymały ją przed upadkiem. Ułożył ją na łóżku.
Przyciągnęła go do siebie i jeszcze na moment ich usta złączył pocałunek.
Potem on ściągnął szatę przez głowę i po raz pierwszy ujrzała go nagiego.
Był absolutnym ideałem. Jak Dawid Michała Anioła, tyle że żywy i
prawdziwy... Jego czułe dłonie powoli ją rozebrały. Był tak blisko, czuła
jego gorący oddech na swym policzku, a dotyk piór pokrywających jego
skrzydła przyprawiał ją o gęsią skórkę. Zadrżała z emocji, kiedy zaczął
głaskać ją po włosach, cały czas patrząc jej w oczy z wyrazem absolutnego
oddania. Przylgnęła na chwilę do jego szczupłej piersi. Potem znów się
pocałowali, długo i namiętnie... Pragnęła go wszystkimi zmysłami, płonęła z
niecierpliwości. Ujęła jego twarz w dłonie i powiedziała mu o tym
spojrzeniem.
Kiedy to się stało, cały świat zawirował. Nie czuła bólu,
choć może i bolało, czuła tylko rozkosz sięgającą gwiazd. Widziała błękit...
Niebo? Raczej morze. Morze w jego oczach, ogrom miłości, którą właśnie sobie
uświadomili i która wypełniała ich całkowicie.
Powoli opadł na
prześcieradło koło niej. Przysunęli się do siebie jak najbliżej. Jego
skrzydła łaskotały ją w ramię. Uśmiechnęła się do niego
delikatnie.
Odwzajemnił uśmiech.
- Nazywam się... – powiedział
– nazywam się Theruel.
To był ostatni raz, kiedy go widziała.
Noc, kiedy wyjawił jej swoje imię i opuścił ją na zawsze. Z początku sama
się okłamywała, wmawiała sobie, że na pewno wróci, że musi wrócić. Nie
wracał. Każdy dzień wstawał smutniejszy, z każdym dniem pojawiały się
kolejne pytania. Setki pytań bez odpowiedzi. Podarował jej siebie, podarował
jej swe imię, dlaczego więc odszedł? Płakała długo, łudząc się, że wzruszą
go jej łzy i zjawi się, by je otrzeć. Nigdy wcześniej nie pozwoliłaby sobie
na takie okazywanie słabości. Nigdy wcześniej nie była aż tak nieszczęśliwa.
Bo do tej pory był zawsze przy niej. A teraz zostawił ją – zupełnie
samą ze wspomnieniem owej nocy i z dręczącą ją tęsknotą. Jej duch i ciało
więdły powoli w oczekiwaniu na ożywczy powiew wiatru, który miały wywołać
jego skrzydła. Wszyscy wokół pytali, co się stało, choć tak naprawdę wcale
ich to nie interesowało. Może tylko jej matkę. Ale ona przecież nie wierzyła
w Anioły... Inni przywoływali na twarze wyraz współczucia, w rzeczywistości
mając za nic jej ból i cierpienie. Nie – nie miała komu o tym
powiedzieć.
Była już dorosła i stwierdziła w końcu, że musi zerwać z
dotychczasowym życiem. Ze wszystkim, co przypominało jej Theruela...
Wyprowadziła się z miasta, na zawsze pozostawiając za sobą szpital, w
którym go spotkała i dom, w którym oddał jej siebie samego. Chciała odciąć
się od wspomnień, a mimo to zamieszkała nad morzem, które przypominało jej
zawsze oczy Anioła. Była to dla niej tortura, a zarazem rozkosz. Słony wiatr
wiejący od strony plaży suszył słone łzy na jej policzkach. Pewnego dnia
przestały one płynąć, jednak pustka w sercu pozostała. Było tak samo puste
jak jej nowy dom – bardzo duży, jednak w ogóle nie umeblowany. Pomimo,
że miała na to pieniądze, postanowiwszy wcześniej sprzedać wszystkie swoje
obrazy. Wszystkie oprócz jednego.
Ten jeden jedyny, który sobie
pozostawiła, stanął w największym pokoju. Namalowała go rankiem po tamtej
nocy. Wyjątkowo nie przedstawiał Theruela – na białym tle rozkwitała
plama czerwieni. Czy była to róża na śniegu? Czy też szminka jej matki na
białej koszuli nocnej? Albo krew na prześcieradle? Krew na jego skrzydłach?
Nie wiedziała. Było to jedno z wielu pytań, mających na wieczność pozostać
bez odpowiedzi.
Pewnego smutnego zimowego poranka snuła się jak
zwykle bez celu po ogromnych, nagich pokojach jej domu. Przystanęła przy
oknie i wyjrzała przez nie. Krajobraz, który ukazał się jej oczom,
namalowany był zaledwie dwoma barwami – wszystko było białe lub
czarne. Morze i plaża, ziemia i śnieg, nawet gałęzie świerków przed domem
wyglądały jak zwęglone ręce przykryte okładem z waty... Na niebie powoli
przesuwało się chorobliwie blade słońce. Ona też była chora. Bardzo chora
– na duszy i na ciele.
Poczuła ostry ból w brzuchu. Upadła na
podłogę. Gdy próbowała się podnieść, przed jej oczami pojawiło się coś
czarnego... Czarne pióro opadło na jasne, lakierowane drewno. Powoli uniosła
wzrok do góry.
Był wysoki. I czarno – biały. Miał na sobie
śnieżnobiałą szatę, jednak jego włosy i skrzydła lśniły przytłaczającą
czernią, a jasne oczy wypełniały ciemne, rozszerzone źrenice. Znów odwiedził
ją Anioł. Ale nie ten, którego oczekiwała.
Na usta cisnęło jej się
pytanie o tożsamość gościa. Mimo to, nie spytała. Nie była już naiwnym
dzieckiem. Imiona nie miały już dla niej żadnego znaczenia, o nie... Usiadła
w fotelu. Anioł nie poruszył się. Długo tak trwali bez słowa, a ona coraz
bardziej oswajała się z jego niezwykłym wyglądem. Może nawet zaczął trochę
przypominać jej... Theruela?
Nagle poruszył się i podszedł w jej stronę.
Ukląkł przed nią, ciągle milcząc. Położyła drżącą dłoń na jego
głowie...
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Pocałował ją
chciwie, a ona jak oszalała zdarła z siebie ubranie. Tak bardzo za tym
tęskniła. Tak bardzo tego chciała. Szukała w nim rozkoszy, jakiej zaznała
tamtej nocy, szukała spełnienia i uczucia. Był bardzo namiętny. I bardzo
niecierpliwy... Brakowało mu delikatności jej Anioła. Jednak ekstaza
stłumiła w niej obawę, strach przed bólem i przed tajemniczym
nieznajomym.
Chwilę później leżała już na łóżku, oddychając ciężko.
Kręciło jej się w głowie, jednak nie było to przyjemne oszołomienie.
Czarnowłosy Anioł wstał i ubrał się.
- Chodź – spojrzał na nią z
ukosa, zmierzając w stronę drzwi.
Całkowicie zrezygnowana i bezwolna
ruszyła za nim. Gdy wyszli na zewnątrz, wiatr na moment odebrał jej oddech i
wycisnął łzy z oczu. Było jej zimno. Podążając za Aniołem, nie rozglądała
się wokoło. Szła jak ogłuszona, zszokowana tym, co zrobiła. Nie zauważyła,
że krajobraz wokół niej zaczął się zmieniać. Tam, gdzie Anioł stawiał swą
bosą stopę, śnieg topniał, odsłaniając nędzę nagich drzew i przykrytej
zgniłymi liśćmi ziemi. Po chwili zdała sobie sprawę, że jest na plaży.
-
Popatrz – Anioł skierował dłoń w stronę morza. Jego oczy o
nienaturalnie dużych źrenicach były pozbawione wyrazu.
Posłusznie
spojrzała we wskazanym przez niego kierunku. Z wody wyrastał szereg dziwnych
konstrukcji odcinających się od błękitnego tła. Nie widziała ich zbyt
dokładnie. Niebo zaczęło gwałtownie ciemnieć. Morze również. Fale były coraz
wyższe i bardziej gniewne...
I wreszcie zobaczyła.
Wzdłuż horyzontu
ciągnął się niemający końca szereg białych krzyży.
- Zbuntowane anioły...
– po raz pierwszy, odkąd go ujrzała, przybysz wypowiedział w jej
stronę więcej niż jedno słowo. Zmrużył oczy, w których pojawiła się
nienawiść. – To On je ukrzyżował!
Milczała, zbyt zdziwiona, by
coś mu odpowiedzieć.
- Kiedy przed powstaniem tego świata wznieciliśmy
rebelię, nie był w stanie jej zdusić. Było nas za dużo, byliśmy zbyt silni.
Wyzwoliliśmy się spod Jego tyranii. Wyzwoliliśmy się, by zacząć naprawdę
nienawidzić. I naprawdę kochać. A ci naiwni głupcy, którzy pozostali Mu
wierni... taki właśnie spotkał ich los.
Pokręcił głową z drwiąco-smutnym
uśmiechem.
- Wbrew pozorom jesteśmy bardzo podobni do was –
ciągnął. – Ulegamy słabościom, które stanowią o waszej istocie. Choć
wy myślicie, że jest inaczej... Ale my CHCEMY im ulegać. Pragniemy tego
najbardziej w świecie! Nawet, jeśli miałoby to oznaczać rezygnację z
Raju. On tego nie rozumie. I bezlitośnie karze tych, którzy – choć
przez wieki służyli mu wiernie niczym psy – w końcu nie umieli oprzeć
się pokusie...
- Theruel... – wyszeptała zmartwiałymi wargami.
Nagle dojrzała go, zwisającego bezwładnie na jednym z krzyży.
- Theruel
również.
Ukrzyżowano go pośród innych Aniołów, wychudzonego i
poranionego, a mimo to – wciąż pięknego. Omdlałe ciało było białe jak
płótno. Tak bardzo cierpiał, widziała to, czuła, czuła ten ból, zupełnie
jakby to jej ręce i nogi przebito gwoździami...
- Popełnił najgorszą
zbrodnię – ciągnął zmienionym głosem czarny Anioł – pokochał
śmiertelniczkę, którą oddano mu pod opiekę. Pokochał ciebie.
Spojrzał na
nią. Zadrżała pod jego wzrokiem, wyrażającym fascynację pomieszaną z żalem i
nienawiścią.
- To ja... – powiedziała przerażona – to przeze
mnie...
- Tak – bezlitośnie przyznał jej rację. – Ukazał ci
się. Wyznał ci swoje imię i oddał ci się cały... Płaci za to teraz najwyższą
cenę.
- Nie wiedziałam...
Przez jej głowę przeleciał tysiąc
gorączkowych myśli, z których każda kolejna przynosiła większe cierpienie. O
jego miłości do niej, o jej niewdzięczności, o tych wszystkich dniach
wypełnionych rozterkami i tęsknotą, i o tej jednej pięknej nocy, za którą
tyle wycierpieli...
- Mój brat musiał cię bardzo kochać.
Powiedział
to cicho, jakby do siebie. Mimo to usłyszała. Brat... byli naprawdę podobni.
Tak różni, a jednak podobni. Ale przecież... jak mogła myśleć, że ktokolwiek
może zastąpić Theruela! Jego brat był tylko namiastką, substytutem,
nędznym odbiciem jej Anioła. Pomógł jej zdobyć chwilę przyjemności –
za cenę szacunku do samej siebie. A Theruel wisiał teraz na krzyżu...
również z jej winy.
Zakręciło jej się w głowie. Upadła na kolana. Ból
rozsadzał jej serce. Po stracie Theruela nie myślała, że można bardziej
cierpieć. Teraz ujrzała go ponownie, lecz nie przyniosło jej to nawet
odrobiny pocieszenia, a wręcz przeciwnie... Zaczęła łkać spazmatycznie i
rozorywać palcami zmoczony jej łzami piasek. Cała drżąc, rzeźbiła w nim
opowieść o niesprawiedliwości, której ofiarą się stali. Jak On mógł...
Ukarać za miłość! Ona popełniła błąd, ale to Theruela ukarano... Ten
wyrok... bezsensowny, bezlitosny i okrutny...
- A nazywają Go
miłosiernym! – krzyknął wyzywająco czarnowłosy Anioł. Zupełnie,
jakby odgadł jej myśli...
Jeszcze raz spojrzała na szereg krzyży
jaśniejących na tle ciemnego burzowego nieba. Theruel wisiał na jednym z
największych. Głowa opadała mu bezwładnie na pierś. Skrzydła Anioła
przypominały swym wyglądem zdeptane kielichy kwiatów, zerwanych w pełni
rozkwitu i bezlitośnie sponiewieranych. Po bladej skórze jego nagiego ciała
spływały niezliczone strużki krwi...
Wydało jej się, że Theruel drgnął, i
to sprawiło, że podjęła decyzję. Bez strachu podążyła na spotkanie gniewnego
morza. Fale zaczęły lizać jej bose, na wpół już zamarznięte stopy, a ona
wciąż szła w stronę krzyży. Lodowata woda sięgała coraz wyżej i wyżej, lecz
ona widziała tylko swego ukochanego. Szła wytrwale, obojętna na zimno i ból.
Jej poświęcenie zostało w końcu nagrodzone. Theruel uniósł z wysiłkiem głowę
i ich spojrzenia spotkały się. Wykrzyknęła jego imię...
- Moja...
piękna... – choć z trudem wymawiał słowa, na jego twarzy pojawiło się
coś na kształt uśmiechu.
Tymczasem sztorm rozszalał się na dobre. Z nieba
lunął deszcz, a po jej policzkach popłynęły łzy. Łzy radości ze spotkania.
Po chwili deszcz zmienił się w grad, który spadając z ciemnych chmur bez
litości siekł ciała Aniołów, prawie rzeźbił w nich bruzdy... Na
atramentowoczarnym niebie rozbłyskały raz za razem oślepiające błyskawice.
Wokół niej w szalonym tańcu miotały się morskie bałwany.
- Theruel...
Theruel... kocham...
Ostatnie jej słowa zagłuszył grzmot. Straciła grunt
pod nogami, lodowate morze zamknęło się nad jej głową. Nadal jednak
krzyczała, krzyczała bezgłośnie, pogrążając się w głębinie. On musi
wiedzieć...
Theruel, kocham cię!
Poczuła dziwny,
chłodny uścisk wokół nadgarstka, po czym coś jakby musnęło jej usta w
czułym, pożegnalnym pocałunku...
Woda wtargnęła do jej płuc. Straciła
przytomność.
***
W niedzielę dwójka kartografów
sporządzających mapę wybrzeża odnalazła na plaży w Karwi martwe kobiece
ciało. Sekcja zwłok wykazała, że kobieta była śmiertelnie chora, jednak zgon
nie nastąpił za sprawą choroby. Najprawdopodobniej była to próba samobójcza
lub nieszczęśliwy wypadek. Kobieta mogła utonąć, lecz możliwe też, że umarła
dopiero po wyjściu z wody – wskutek wycieńczenia i wychłodzenia. Nie
znaleziono przy niej żadnych dokumentów. Policja poszukuje krewnych lub
znajomych zmarłej.
Gazeta Wyborcza z dnia 4 grudnia 2003 roku