pierwsze opowiadanko, wg mnie dość nudne, więc jak ktoś chce, niech czyta,
ale tylko NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
src='http://www.harrypotter.org.pl/forum/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>
P.S. W razie czego nie czepiać się zbytnio
interpunkcji (zawsze zapomnę o paru przecinkach, albo wcisnę je tam, gdzie
nie trzeba...)
..::Huśtawka::..
Ulice opustoszały. Nie było śladu po dzieciach tak
często bawiących się w przydomowych ogródkach, żaden samochód nie przecinał
z pośpiechem drogi. Wszyscy albo wyjechali na wakacje, albo siedzieli teraz
w domach, rozkoszując się chłodem i cieniem. Na zewnątrz upał był nie do
zniesienia, co rzadko zdarzało się tego lata. Powietrze było tak ciężkie, że
niemal namacalne. Zbliżała się kolejna burza. Nie dalej niż dwa dni temu
ogromna nawałnica przetoczyła się nad Londynem - nadal liczono i naprawiano
straty. Jednak ani ta, ani żadna inna nie mogła równać się temu, co działo
się w głowie Harry'ego.
Odkąd wrócił z Hogwartu prawie nie
opuszczał swojego pokoju. Te cztery kąty stały się jego azylem. Rozmyślał
godzinami tępo gapiąc się w sufit. Tu nikt mu w tym nie przeszkadzał.
Odmówił Ronowi, gdy ten chciał zaprosić go do Nory. Nie potrafiłby znieść
współczucia i smutnych spojrzeń swoich przyjaciół. Chciał być
sam.
Petunia Dursley stała w swojej czystej kuchni i nieobecnym
wzrokiem patrzyła na zaniedbany ogród sąsiadów. Nawet ona zaczynała się
niepokoić. Odkąd chłopak wrócił z tej swojej szkoły dziwolągów nie odezwał
się ani słowem. Z pokoju wychodził tylko do łazienki i żeby coś zjeść. Nawet
nie czytał listów od tych swoich... przyjaciół. Wczoraj zerknęła dyskretnie,
co on tam robi całymi dniami. Na środku pokoju leżał nienaruszony stosik
listów i paczek. Z jednej z nich coś wyciekało - podejrzewała, że ktoś
przysłał mu coś do jedzenia. Nawet ona sama podczas obiadu nakładała mu
nieco więcej, co nie umknęło bystremu oku jej syna. Petunia widziała, że z
Harrym jest coś nie tak. Był dość blady i ciągle taki jakiś... odległy. Może
w tej całej szkole czymś oberwał? Ale w końcu to nie jej problem.
Dla Harry'ego nic nie miało sensu. Tak wiele osób ginęło - i to przez
niego. Rodzice zginęli w jego obronie, potem na darmo odszedł Cedrik, a
teraz Syriusz. Przez jego głupią niechęć do Snape'a i naiwną wiarę w
swoje sny. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Chyba coś w
tym jest. Gdyby nie zaglądnął wtedy do... Nie, dość. Nie można już tego
cofnąć. Mógł bardziej przykładać się do "korepetycji z eliksirów",
ale nie. Był głupi. A teraz nie ma już nawet Łapy. Zostali mu tylko Ron i
Hermiona. Ale... Czy oni też kiedyś zginą? I to przez niego? Co gorsza nie
mogą mu teraz pomóc, zresztą i tak nie potrafią. Zaczynał mieć dość.
WSZYSTKIEGO. A w szczególności tego ciasnego pokoju, w którym poznał już
wszystkie, najmniejsze nawet, nierówności na suficie. Dawał mu spokój, ale
mimo to miał go dosyć. Musiał wyjść - pierwszy raz tego lata.
Cichy
odgłos otwieranych na piętrze drzwi. Normalne. Po chwili drugie, bliższe już
skrzypnięcie. Petunia ze zdziwieniem stwierdziła jednak, że dochodziło z
okolic korytarza. Harry wyszedł na opuszczoną Privet Drive i odruchowo
cofnął się do przedpokoju. Było nieznośnie gorąco.
Żar lał się z
nieba, które przejawiało dziwną chęć odpracowania całego lata w jeden dzień.
Jednak ani Dudleyowi, ani jego bandzie najwidoczniej to nie przeszkadzało.
Był tylko pewien problem ze znalezieniem sobie l u d z k i e j ofiary w tym
ukropie, więc zdecydowali się na odwiedziny w parku. Niewiele ocalało po
latach ich wizyt. Najwyżej ze dwie ławki, na których czasem siadali i jedna
huśtawka w pobliżu wiekowego dębu. Dudley właściwie nie wiedział, dlaczego
ją oszczędzili. Przecież nikt z jego bandy, ani tym bardziej on z niej nie
korzystał. Co innego ławki - te przynajmniej były pożyteczne. Był piątek,
więc nawet gdyby nie obecna pogoda, w parku powinno nie być nikogo. A jednak
na ławeczkach siedziało, tak na oko czteroletnie, rodzeństwo grające w
warcaby, a huśtawka była zajęta przez jakąś dziewczynę. Dudleya już dawno
przestało bawić znęcanie się nad młodszymi, a zwłaszcza tak bardzo małymi,
jak roześmiane rodzeństwo. Z reguły nie dokuczał też dziewczynom. Nie mogli
też "poznęcać się" nad rzeczami martwymi, bo któreś z maluchów lub
dziewczyna siedząca na huśtawce mogłoby na nich donieść. Już miał ogłosić
odwrót, gdy kątem oka dostrzegł swojego dziwacznego kuzyna, powoli idącego,
a raczej sunącego się, w stronę parku.
Harry zastanawiał się, czy
dobrze zrobił wychodząc z domu. W jego pokoju było przynajmniej nieco
chłodniej. Na zewnątrz nie pomagał nawet lekki wietrzyk pojawiający się
stopniowo coraz częściej. Nie myślał już o Syriuszu - w ogóle o niczym nie
myślał. Poruszał się jak we śnie, nogi same niosły go w stronę najbliższego
cienia - parkowych drzew. Nie zauważał niczego ani nikogo, dopóki kolejny
podmuch wiatru nie przyniósł odgłosu rozmowy i czyjegoś śmiechu. Rozpoznał
go. To bez wątpienia był Dudley i jego gang.
Wszyscy już go
zobaczyli. Co robić? Normalnie nie zastanawiałby się ani chwili, ale
teraz... Dudley wiedział, że jego kuzyn ostatnio zrobił się dziwny -
dziwniejszy niż zwykle. A teraz miał niejasne przeczucie, że Harry nie
zawahałby się użyć... tego swojego patyka, nawet pod groźbą wydalenia ze
szkoły. Jeszcze ich nie zobaczył, ale wkrótce i tak usłyszy. Dudley myślał
(już to widzę... - przyp. aut.) gorączkowo, co robić. Nie mógł przecież
skompromitować się przed kumplami. Gdyby chociaż tamten zaczął uciekać...
Choć pochłodniało, to i tak temperatura stanowczo zniechęcała do pościgów.
Widocznie zniechęcała również do ucieczki.
Harry stwierdził, że nie
ma szans na spokój w parku. Banda Dudleya wyglądała jak stado wygłodniałych
sępów, które właśnie dostrzegły padlinę. W oddali zagrzmiało. Słońce,
stwierdziwszy zapewne, że swoje już odrobiło, skryło się za ponuro
wyglądającą chmurą. Spokojnie minęła go para maluchów. Miał tylko dwa
wyjścia: uciec jak najszybciej albo zostać i pokazać tym przygłupom, na co
go stać. Nie był tchórzem, a poza tym miał już wszystko gdzieś. Sięgnął po
różdżkę - gdy wyleją go z Hogwartu przynajmniej nie będzie narażał nikogo
oprócz Dursleyów. Podszedł bliżej pewniejszym już krokiem.
Ten wariat
szedł do nich. I rzeczywiście trzymał w ręku tę... rzecz. Widać było mu
wszystko jedno. Znowu zagrzmiało, tym razem bliżej. Powinni wracać do domów.
Kilku jego kumpli zaśmiało się głośno na widok marnego patyka, którym Harry
najwyraźniej zamierzał się bronić. Gdzieś po prawej zadzwoniła komórka. To
chyba tej dziewczyny z huśtawki. Dudley zdziwił się, że nadal tam siedzi.
Trochę jej zazdrościł - sam od dawna chciał mieć telefon, ale rodzice mu nie
pozwalali. Swoją drogą, ciekawe dlaczego? Ale dziewczyna najwidoczniej nie
zamierzała odebrać. Siedziała nieruchomo jak posąg z którejś kiepskiej
galerii, które dość często odwiedzał z rodzicami.
Pierwsze krople
rozprysły się o nagrzany beton. Niczym wielkie, gorące łzy. Po chwili już
lało. Dudley i jego banda schroniła się na pobliskim przystanku, a Harry
rozpaczliwie szukał miejsca, gdzie mógłby przeczekać najgorszy deszcz.
Drzewa. Tylko tam mógł uniknąć bezlitosnej ulewy. Wiedział, że to niezbyt
mądre, zwłaszcza w obliczu nadchodzącej burzy, ale nie miał najmniejszego
zamiaru wracać do domu w strugach deszczu. Schował się pod
dębem.
Dudley miał mieszane uczucia. Z jednej strony dziękował niebu
za ten deszcz, który łaskawie rozwiązał jego dylemat, ale jak teraz miał
niby wrócić do domu? Jego przeklęty kuzyn siedział pod drzewem. Może przy
odrobinie szczęścia jakiś zbłąkany piorun trafi w Harry'ego i Dudley
będzie miał go z głowy raz na zawsze... Tymczasem rozpadało się na
dobre.
"Wariatka" - pomyślał Harry. Dopiero teraz
dostrzegł, że w parku oprócz jego samego i bandy Dudleya jest ktoś jeszcze.
Na huśtawce siedziała dziewczyna. To chyba jej telefon dzwonił niedawno, ale
chłopak nie zwrócił na to uwagi. Wydawałoby się, że siedząc tam nagle zmarła
albo że to w ogóle nie był człowiek tylko jakaś kukła, gdyby nie to, że
chcąc uchronić twarz przed deszczem spuściła nieco głowę. Szare smugi wody
skutecznie psuły widoczność, więc Harry'emu ciężko było coś o niej
powiedzieć. Mogła być w jego wieku, lub nieco młodsza. Miała długie, ciemne
włosy - może czarne, może tylko ciemnobrązowe. W normalnych warunkach nie
rzucałaby się w oczy. Siedziała tam obojętna na wszystko. Chyba nawet nie
zdawała sobie naprawdę sprawy z ilości lejącej się z nieba wody. Jeśli Harry
miałby opisać ją w trzech słowach byłyby to niewątpliwie "smutek",
"obojętność" i "rezygnacja".
Grupka ciasno
stłoczona na małym przystanku, niezadowolona z kolei losu i zmarnowanego
dnia znalazła sobie wreszcie jakąś ofiarę. Dziewczynę z huśtawki. Dudley
pomyślał (niemożliwe! znowu?! - przyp. aut.), że świat schodzi na
psy. Coraz więcej kretynów w coraz to młodszym wieku...
Zmienił
zdanie. Nie mogła być wariatką, bo to oznaczałoby, że on nie jest wcale
lepszy. A może jednak on też jest trochę... niezbyt zdrowy psychicznie?
Przed chwilą zdał sobie sprawę, że właściwie niewiele różni się od
dziewczyny na huśtawce. Przez całe tegoroczne wakacje zachowywał się niemal
identycznie. Zamknięty w sobie i zobojętniały na świat dookoła. Miał niecałe
16 lat, a życie jakoś nie miało zamiaru go rozpieszczać. Nie może tak łatwo
się poddawać. Musi walczyć. Sam ze sobą i z innymi, jeśli będzie trzeba.
Poradzi sobie, będzie trudno, ale M U S I dać radę. Stawić czoło życiu.
Jego kuzyn ze swoją świtą właśnie wybiegali z parku. Harry nawet nie
zauważył jak ulewa stopniowo przechodziła w delikatną mżawkę. Pobiegł szybko
w stronę Privet Drive, by uniknąć drugiej fali deszczu nadciągającej
nieubłaganie z południowego-wschodu. Po drodze postanowił, że wieczorem
zajmie się zaległą korespondencją, a następnego dnia porozmawia z tą
dziewczyna z parku.
Ale nazajutrz jej nie było. Nie było jej już
nigdy.
Od jakiegoś czasu wszelkie nowinki i plotki z okolicy nie
dostarczała Petunia, ale, o dziwo, Dudley. Harry'ego niewiele to
obchodziło, bo zazwyczaj i tak nic ciekawego się nie działo. Przy wtorkowym
lunchu było podobnie: jego tęgi kuzyn streszczał wszystkie mniej lub jeszcze
mniej ważne wieści z pobliskich terenów. Jednym uchem Harry słuchał
południowych wiadomości nadawanych właśnie w radiu, a drugim nowinek
Dudleya. "W centrum Londynu utworzył się kilkukilometrowy korek na
skutek zderzenia autobusu z ciężarówką wiozącą materiały budowlane, w którym
zginęły dwie osoby, a pięć zostało rannych. Radzimy omijać..."
"Ktoś przejechał samochodem kota pani Figg, wiesz tego bez ucha.
Szkoda, że nie widziałaś jej miny..." I tak bez przerwy. "Dziś w
południe odbył się pogrzeb znanego i cenionego w wielu kręgach..."
"Właśnie! A propos pogrzebów. Dzisiaj rano pochowali jakąś
dziewczynę. Podobno jej rodzina sprowadziła się tu dwa miesiące temu. Ludzie
mówią, że nałykała się jakiś tabletek i nie udało się już jej uratować. Jej
rodzice poszli do kina, wiesz, na te piątkowe seanse, co teraz zrobili
promocję i jak wrócili to zastali swoją córkę totalnie
sztywną..."
Dziewczyna z parku... Czy to o jej pogrzebie mówił
tak beztrosko jego kuzyn? Harry'emu od razu przyszła na myśl nieznajoma
z huśtawki. Co sprawiło, że ta dziewczyna posunęła się tak daleko? Czy było
aż tak źle, że tylko śmierć wydawała się rozwiązaniem? Przecież on sam tak
często myślał o tym w ten sposób. Czy nie żałował, że jego rodzice, Cedrik,
Syriusz, oni wszyscy zginęli, a on żył nadal? Tamta dziewczyna zginęła bez
sensu, jak Diggory, ale jego ojciec chrzestny i rodzice... Ich śmierć
pozwalała jemu nadal żyć. Odeszli dla niego. Harry wiedział, że śmierć
rzadko coś rozwiązuje, a czasem potrafi nieźle namieszać. Czasem chciał,
żeby to wszystko sie skończyło, ale nie pragnął śmierci. Już nie.
Coś
przyszło mu do głowy.
Petunia z zadowoleniem stwierdziła, że jej
siostrzeniec wraca do normy. Już myślała, że chłopak jest na coś chory i
trzeba będzie płacić za leczenie. Kilka dni temu na szczęście mu się
polepszyło i jadał już więcej. Jednak nie dziś. Nie zawracając sobie głowy
kończeniem tostów zerwał się od stołu i pobiegł do swojego pokoju. Po chwili
wrócił na dół i wybiegł z domu jakby się paliło. Zdziwiła się, ale jej syn
raczej nie był zaskoczony. Jego mina dobitnie świadczyła o tym, co myśli o
swoim kuzynie.
Do najbliższej kwiaciarni był spory kawałek, więc
trochę mu zajęło chodzenie tam i z powrotem. Harry kupił dwa bukiety - mały
i drugi nieco większy. Postanowił zanieść duży na grób tamtej dziewczyny.
Mniejszy zostawił w parku, na huśtawce. Tak na wszelki wypadek.
KONIEC