wyrozumiałość
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'>
O zgubnych skutkach (nie)uwagi na lekcjach
Biegłam co sił w
nogach. Cienka strużka potu spływała po mej skroni, a palce miałam kurczowo
zaciśnięte na mokrej i śliskiej różdżce. "Byle tylko do lasu... Byle
zdążyć ukryć się za drzewami..." myślałam gorączkowo, podczas gdy
ogromny troll leśny biegł za mną. "Ależ ja głupia! Przecież trolle
leśne doskonale poruszają się po lesie! Co robić...? Co robić...?"
Ciemna linia lasu zdawała się nie zbliżać do mnie ani o krok, mimo tego, że
biegłam na łeb, na szyję. Nagle poczułam, że moja noga zahaczyła o coś i po
chwili leżałam już jak długa na ziemi. "No tak... Tradycyjnie musiałam
potknąć się o kamień..." byłam znana z tego, że potykam się o wszystko,
nawet o nierówności w chodniku. Ale nie to jest teraz najważniejsze.
Najważniejsze jest to, że wielki troll leśny z łapskami wielkości patelni
był tylko kilka metrów za mną. "Różdżka! Przecież mam różdżkę"
ścisnęłam ją jeszcze mocniej w dłoni i gorączkowo zaczęłam przeszukiwać
pamięć w poszukiwaniu odpowiednich zaklęć. "Jak wybielić trudne plamy?
Nie, to się nie przyda... Jak zmienić kolor skóry na jadowicie zielony?
Nie... to też nie... Jak szybko i bez wysiłku wszyć sznurek do szaty? Bez
sensu" akurat w momencie, kiedy potrzebowałam skutecznych zaklęć na
znokautowanie wroga, przychodziły mi na myśl tylko takie idiotyzmy. Wstałam
szybko i ustawiłam się w pozycji ataku, tak samo jak uczyli nas w szkole.
Oczywiście, jak można się łatwo domyślić, nie byłam w tym najlepsza... Wolę
jakieś spokojniejsze przedmioty... Na przykład zielarstwo. Wszystko, tylko
nie lekcje pojedynków. "Nogi proste, w lekkim rozkroku, różdżka przed
sobą, skupić się na zbliżającym niebezpieczeństwie" tak, teorię miałam
w małym paluszku, ale co z resztą? Troll był coraz bliżej, a ja nadal nie
miałam żadnego zaklęcia. Postanowiłam zacząć od najprostszego rozbrojenia
przeciwnika, aby mieć jeszcze chwilkę na wymyślenie jakiegoś skutecznego
zaklęcia.
- Kopolus mofokal! - krzyknęłam cienkim głosikiem i nagle
zdałam sobie sprawę, że panicznie się boję. Do tej pory tego nie czułam, ale
teraz strach uderzył mnie ze zdwojoną siłą. Spojrzałam na trolla, aby
sprawdzić jaki skutek zrobiło na nim moje zaklęcie i spostrzegłam, że, o
zgrozo, nic mu się nie stało. "Ten to musi mieć grubą skórę, skoro
takie zaklęcie na niego nie zadziałało" Postanowiłam rzucić jeszcze
jedno.
- Templato margo! - strumień czerwonego światła
skierowałam prosto w oko trolla, który złapał się za nie i zaczął kwiczeć z
bólu. Już chciałam zabierać się do ponownej ucieczki, póki ten stwór był
zajęty swoim okiem, ale usłyszałam straszny ryk, odwróciłam się i ujrzałam
rozszalałego trolla biegnącego wprost na mnie. Świadoma tego, że w walce
wręcz również nie jestem najlepsza (tego nas w szkole w ogóle nie uczą),
zaczęłam mówić do niego, aby go nieco ułagodzić, chociaż szczerze wątpiłam w
skuteczność tego desperackiego sposobu.
- Ależ drogi panie... eee...
trollu... po co się tak złościć? Przecież to tylko jedno oko... Ma... ma pan
przecież jeszcze jedno... Po co te nerwy? Wszystko da się załatwić
polubownie... - o dziwo sposób ten poskutkował, ale tylko na moment. Troll
przystanął, spojrzał na mnie uważnie, po czym podrapał się w głowę, ale gdy
tylko zaczęłam się ostrożnie wycofywać, rzucił się na mnie ponownie.
-
Aaaaaaaa!!! - straciłam nad sobą kontrolę i znowuż rzuciłam się
do ucieczki. Biegłam wzdłuż lasu i co chwilę obracałam się, aby rzucić w
trolla małą kulą ognistą, ale on na nie zupełnie nie reagował - odbijały się
od niego lub gasły na nim zostawiając małe czarne plamy, ale on galopował
dalej. Nagle zaczęłam uświadamiać sobie, że w walce z tym trollem jestem
bez szans. Stoję na straconej pozycji. "Co więc mogę zrobić?"
Obmyślając możliwe sposoby ratunku i raz po raz rzucając za siebie ogniste
kule ujrzałam jakieś 20 metrów przede sobą chatę. Był to mały, drewniany i
kryty strzechą domek. Bez namysłu skierowałam się do niego. Już dobiegałam
do drzwi, kiedy zawiał bardzo silny wiatr i zwalił mnie z nóg. Tego z
pewnością nie zrobiła matka natura... Tak silny wiatr w lecie? To
niemożliwe. Obejrzałam się i zobaczyłam, że to ten troll wskazuje na mnie
palcem, a z dłoni ulatuje jakby dziwna jasnoniebieska smuga. Nie wiedziałam,
że trolle umieją czarować... Widocznie niezbyt uważnie przysłuchiwałam się
wykładom podczas opieki nad magicznymi stworzeniami. Albo akurat ten troll
był jakiś wyjątkowy? Chociaż nie interesuje mnie teraz wyjątkowość tego
trolla. Teraz interesuje mnie to, że on się do mnie zbliża. Cały czas wiał
wokół mnie strasznie silny wiatr. Wstałam chwiejąc się i zgięta wpół
zaczęłam małymi kroczkami kierować się w stronę chaty. Desperacko chwyciłam
się drzwi i zastanawiałam się w duchu, czy aby nie odpadną, ponieważ chatka
nie wyglądała zbyt solidnie. Udało mi się jednak wejść do niej i
zabarykadować drzwi belką. W środku panował niewyobrażalny bałagan, a
wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu. "Dobrze, że nie mam
uczulenia na kurz...".
- Aaaa psiik! - Nie mam? Już teraz
mam... Opierając się całym swoim ciężarem o drzwi rozglądałam się po pokoju
- stary stół, połamane krzesła, jakaś mała szafka i regalik ze starymi
książkami - nic, co mogłoby mi się przydać. "Mam nadzieję, że
właściciel niedługo przyjdzie i wybawi mnie z tej opresji... Co ja mówię?
Przecież właściciel tego domku już chyba dawno nie żyje... A nawet jakby
żył, to nie pokonałby wielkiego trolla leśnego stojącego w
drzwiach...".
- Łuuup... łuuup... łuuup - stwór zaczął dawać o sobie
znać. "Bez obaw, nie zapomniałam o tobie... Nie zapomnę do końca
życia" myślałam sobie. Nagle trollisko zrobiło wielką dziurę w ścianie.
Tuż obok mojej głowy. Patrzałam na dziurę i nie byłam w stanie nic zrobić -
byłam sparaliżowana ze strachu. Tymczasem troll wsadził w to miejsce swoje
wielkie łapsko i zaczął miotać po pokoju jakimiś zaklęciami. Nie miałam
zielonego pojęcia, co to za czary, bo lekcje interpretacji magii są naprawdę
przeraźliwie nudne i trudne, więc wolę poczytać "Czarownicę", niż
robić te skomplikowane notatki. Teraz zaczęłam tego żałować. I to mocno.
Oparta plecami o drzwi spojrzałam przed siebie. I nagle, jak grom z jasnego
nieba, spłynęło na mnie olśnienie. "Okno! Przecież tutaj jest
okno" w ścianie naprzeciwko mnie było okienko, przez które mogłam się
prześliznąć i uciec z drugiej strony chaty. Miałam jednak na to tylko kilka
sekund, bo z chwilą, kiedy puszczę drzwi, troll wpadnie do środka. Plan był
dosyć ryzykowny, ale jedyny, jaki byłam w stanie wymyślić. "Dobrze,
Agnieszka. Uspokój się. Uda ci się, zobaczysz. Na trzy ruszaj... 1... 2...
Nie, nie zrobię tego, za bardzo się boję... Musi być inne wyjście..."
Wtem z drugiej strony mojej głowy powstała kolejna dziura.
"Trzyyyyy..." wrzeszcząc to słowo ruszyłam przed siebie z
prędkością centaura na wyścigach, wybiłam ręką szybę i wybiegłam z drugiej
strony chaty. Słyszałam jeszcze jak troll wpada do chaty i wrzeszczy z
wściekłości. "No, kochanieńki, będziesz musiał sobie znaleźć kogoś
innego na obiad..." czyżby wstąpiła we mnie odwaga? Pędziłam prosto
przed siebie, potykając się niemal na każdym kroku, gdyż teren był bardzo
wyboisty, ale nie zatrzymywałam się już, aby spojrzeć na swojego oprawcę -
przede mną rozpościerały się ciekawsze widoki. Jezioro - ogromne i dziwnie
niebieskie. "Mam nadzieję, że trolle leśne nie umieją pływać...".
Nie przypominałam sobie żadnych tego typu informacji z lekcji opieki nad
magicznymi stworzeniami, a pływać umiałam nienajgorzej, więc myślałam, że to
już koniec mojej przygody z trollem - ja trochę posiedzę w wodzie, on trochę
posiedzi na brzegu, aż w końcu mu się znudzę i pójdzie szukać obiadu gdzie
indziej. Niestety, jak pech, to pech. Już myślałam, że dobiegam do jeziora,
zaczęłam zbierać się do skoku do wody, gdy nagle... uderzyłam o twardą jak
skała ścianę! Byłam kompletnie oszołomiona, padłam jak nieżywa na ziemię
i straciłam przytomność. Jednak tuż przed zemdleniem doznałam olśnienia:
"No tak... to była iluzja... Powinnam była się domyślić - to jezioro
było stanowczo za niebieskie... Ależ ja głupia" nie zdążyłam więcej się
nad sobą poużalać, gdyż w tym momencie urwał mi się film.
Kolejną
rzeczą, którą pamiętam po moim zderzeniu ze ścianą, był widok przerażającej
bieli pościeli w skrzydle szpitalnym szkoły. Właściwie do dziś nie wiem, kto
mnie uratował z tamtej opresji, ale prawdą jest, że wyszłam z tego z
połamanymi trzema żebrami, małym wstrząśnieniem mózgu, jedną głęboką raną na
nodze (której nie wiem, jak się nabawiłam) oraz zbitymi okularami. Nie
licząc oczywiście skutków wyrządzonych mojej psychice. Ale to już historia
na kiedy indziej. Złośliwi twierdzą, że tym, kto uratował mnie przed tym
potworem, był sam troll. Mówią, że on mnie wcale nie gonił, ale chciał oddać
upuszczoną przeze mnie książkę, którą faktycznie gdzieś zgubiłam i nie mogę
jej znaleźć do dzisiaj. Ale jakby co, to cicho sza...
the end