góry i prosze od razu o ostrą krytykę.
Fik napisałam w trochę innym
stylu niż TEI ale mam nadzieję, że równiez wam się spodoba.

style='vertical-align:middle' alt='wink.gif' />
/>Lux in tenebris*
/>Korekta: Cursa Saiph
/>Czerwony promień.
Mignięcie.
Ciemność.
-
Syriuszu, zostaw ich w spokoju... Nie widzisz, że chcą pogadać? - Remus
pokręcił z niezadowoleniem głową.
Śmiech przypominający szczekanie
psa.
Kolejna śnieżna kulka.
- Au! - James nie wytrzymał i
odwrócił się od Lily, rozcierając sobie potylicę z groźnym błyskiem w
oczach. - Zaraz ci pokażę...
Uderzenia kilku kul, które prawie
natychmiast wróciły do właściciela zwalając go z nóg.
- Idioci! -
rozbawiony krzyk Lily został zaraz zagłuszony przez olbrzymia czapę śniegu
ładująca na jej głowie.
- Bijesz mi dziewczynę?
Popchnięcie i
upadek w zaspy.
- Aaa... James, puść mnie do cholery... A ty, Lunatyku,
zamknij się lepiej...
Z dali słychać było rechot Remusa, który
postanowił zapomnieć o powadze, którą powinien odznaczać się prefekt
naczelny.
- Wam zupełnie odbiło - skwitowała Lily, otrzepując włosy i
patrząc na tarzających się w śniegu przyjaciół.
- POTTER!
BLACK! Do zamku! Już! - Profesor McGonagall zmierzała ku nim,
brnąc przez biały puch, sięgający jej do kolan. - Jak dowiem, się, że
trafiliście do skrzydła szpitalnego z powodu odmrożenia czy czegokolwiek
innego, to nie ręczę za siebie! Myślałam, że chociaż ty, Lupin, okażesz
trochę rozsądku ale widzę, że się pomyliłam.
Remus pochylił pokornie
głowę.
- Ale pani profesor, my tylko...
- Dość, panie Black!
Proszę natychmiast przebrać się w suche ubrania!
Cichy chrzęst
śniegu pod stopami oddalającej się nauczycielki.
- Uff... –
wysapał James, wycierając mokre okulary. – Ej, widział ktoś Lily?
/>Szust! Pierwsza niezbyt dobrze sklejona kulka szybuje w powietrzu.
/>Pac! Druga ląduje przed butami Remusa.
Pac! Trzecia trafia w
dopiero co wytarte okulary Jamesa.
- Evans, wyłaź zza tego
drzewa!
- Trzeba być sprytnym, Black – Lily wysunęła się zza
ogromnego pnia starego buku. – No dobrze... Chodźmy już...
-
James, czy myślisz o tym samym co ja?
Lily zatrzymała się patrząc na
nich podejrzanie.
- Eee... Chłopcy? Co wy zamierzacie zro...
Ach...! Nie! Zostawcie mnie!
Zimny wiatr uderzający o
twarz.
Piski Lily niesione ponad koronami drzew Zakazanego Lasu.
/>
Wokoło pusto.
Co to za miejsce?
- Tylko uważaj
żeby cię nie zobaczył..
Drwiący uśmiech.
- Zobaczył? James,
przecież jesteśmy profesjonalistami.
- Racja.
- Wiecie co? Ja
uważam, że...
- Zamknij się, Luniaczku bo wszystko zepsujesz... Gdzie
jest Peter z tą szklanką wody? Tego tylko po coś wysłać, to zaraz przepada
jak kamień w wodę...
- James, teraz ty się zamknij. Glizdogon już
idzie.
Odgłos kroków przez kamienną podłogę biblioteki.
- Mam
wodę - Peter położył szklankę na najbliższym stoliku. - Nawet się na mnie
nie spojrzał jak przechodziłem.
- Pewnie Smarkerus znowu pisze jakieś
pięciozwojowe wypracowanie z czarnej magii... Dobra. Teraz ani
mruknięcia.
Samotne skrzypienie piórem dobiegające z rogu
biblioteki.
- Wingardium Leviosa!
Szklanka uniosła się o kilka
cali w górę i poszybowała prosto przed siebie.
Gwałtowny ruch
różdżką.
- Syriuszu, jak upuścisz szklankę do wylądujemy u
Dumbledore’a...
- Cicho. Wiem, co robię.
Stop. Naczynie
zatrzymało się tuż nad głową skrobiącego zawzięcie chłopca z długimi,
czarnymi, tłustymi włosami.
James parsknął śmiechem, nie mogąc już
dłużej wytrzymać, ale nagle urwał.
Czyjeś kroki zabrzmiały za ich
plecami.
Stukot obcasów.
- Łapo, może jednak nie... – James
miał w głosie nutę paniki.
- Nie? James, już jesteśmy tak blisko... Uda
się.
- Nie o to mi cho...
Głośne chrząknięcie.
- Peter
przestań chrząkać.
- Ale to nie ja...
- Jest! Trafiony,
zatopiony! Zmywamy się stąd.
Chlust wody i siarczyste przekleństwa
Severusa Snape’a.
- Nie wydaje mi się.
Lily patrzyła na nich
z założonymi rękami, mrużąc uderzająco zielone oczy.
- Ech... Evans...
My właśnie... tego...
- James? – w głosie dziewczyny brzmiały
niebezpieczne nuty. – Może ty mi to wyjaśnisz? O ile pamiętam, coś mi
obiecywałeś..
- Lily... Nie gniewaj się...
Prychnięcie.
-
Macie go przeprosić. Wszyscy. Teraz.
- Co? Nie ma mowy.
- Skoro
tak stawiasz sprawę, Syriuszu, to ty, James, możesz o mnie z a p o m n i e
ć, jasne?
James spojrzał na nich błagalnym wzrokiem.
- Evans, po
co te cyrki? Nie możemy bardziej ugodowo?
- Ugodowo? Black, mogłabym
powiedzieć o wszystkim profesor McGonagall. Wątpię czy byłaby równie
wyrozumiała jak ja... Widzę jednak, że moje argumenty do was nie docierają,
więc...
- Co nam szkodzi? – odezwał się głos z tyłu.
/>Spojrzeli na Remusa z niedowierzaniem.
- Czy ty wiesz co mówisz? Mamy
przepraszać tego... eee... Ślizgona?
- Ja czekam.
Lily zaczęła
stukać butem o podłogę ze zniecierpliwieniem.
- Ale... ale to
szantaż... Ech... Okey. Ze względu na Rogacza.
Lily wyraźnie się
rozpromieniła.
- Wiedziałam, że tak powiesz! Nigdy byś nie zrobił
Jamesowi czegoś takiego.
- Ty... To był podstęp!
-
Powiedziałam ci kiedyś, że trzeba być sprytnym... A teraz idziecie go ładnie
przeprosić, szybciutko – uśmiechnęła się do nich słodko, wskazując
kąt, w którym siedział Snape.
Spojrzeli na nią ze złością, ale wyszli
ze swej skrytki. Severus otrzepywał mokrą szatę, próbując jednocześnie
suszyć ją różdżką. Gdy tylko ich zobaczył, skierował na nich jej koniec.
/>- Daj spokój... – powiedział James, podnosząc ręce. – Nie
przyszliśmy się tu bić.
- Nie? Uważaj bo ci uwierzę, Potter. A ty,
Black? Coś ci się nie podoba?
- Mnie? Nie, skąd. Wszystko w
porządku.
Grymas podobny do uśmiechu.
- Przyszliśmy cię przeprosić
– wypalił Remus, pragnąc mieć to za sobą. – Wiesz... Ta
filiżanka to nasza sprawka...
- Nie filiżanka, tylko szklanka –
poprawił go James. – Ale tak, rzeczywiście, chcielibyśmy cię
przeprosić.
- Wybaczysz nam?
Złośliwy uśmiech i ukłucie w zebro
końcem różdżki Remusa.
- Au!
- Cicho bądź.
- No co?
/>Severus patrzył na nich nieco zbity z tropu.
- Wykrztuś coś wreszcie
chłopie, bo trochę nam się spieszy – powiedział w końcu James.
-
Nie wierzę wam – warknął Snape, mocniej ściskając różdżkę. –
Znowu coś knujecie... Nie jestem taki głupi jak wam się wydaje...
/>Zagłuszony trzask spadającej książki.
Mignięcie kaskady rudych
włosów.
- Evans!
Severus kopnął nogę od stołu.
Lily
wyszła podnosząc z ziemi książkę.
- To ona wam kazała. Wiedziałam...
wiedziałem, że... Cholera, dlaczego ty się zawsze wtrącasz w nasze
sprawy?
Snape ominął ich podchodząc prosto do dziewczyny i łapiąc ją za
łokieć.
- Powiesz mi? No odezwij się. Nikt cię nie prosił, żebyś robiła
za mojego anioła stróża.
- Puść mnie... To boli...
- Zostaw ją,
Smarku!
James wyciągnął różdżkę.
- Nie! James zostaw go,
proszę... On chce cię sprowokować, nie widzisz tego?
Wszyscy spojrzeli
na nią ze zdumieniem, włącznie z Severusem, który nie miał pojęci co zrobić.
Puścił ją w końcu i wybiegł z biblioteki, zostawiając torbę, pióro i
kałamarz.
Lily stała rozcierając sobie rękę.
- Ale mu
powiedziałaś. Zwiewał, że aż się za nim kurzyło.
- Nie jestem z tego
dumna, Syriuszu, ale wolałam to niż kolejną bójkę. Może rzeczywiście nie
powinnam wtrącać się między was, albo jeszcze lepiej, wy nie powinniście się
wtrącać w jego życie...? On jest zawsze taki sam... Naprawdę mi go
szkoda.
- Wolę ten pierwszy wariant... Uważaj, bo się rozpłaczę..
/>Teatralne westchnienie.
- Wy się chyba nigdy nie zmienicie...
-
Masz to jak w banku.
Ściany z dwóch stron.
Tunel?
/>Ale dokąd?
- Dalej pójdę już sama... Nie musi mnie pan
ciągnąć...
Warknięcie niezadowolenia i trzaśnięcie drzwiami.
-
Cześć – rzuciła jakaś dziewczyna, podchodząc z mopem w jednej ręce, a
drugiej trzymając wierzchnią szatę. – Mam ci pomóc w sprzątaniu.
/>Spojrzenie wielkich brązowych oczu.
- Eee... Za co tu jesteś?
-
Przez przypadek upuściłam łajnobomby w sali wejściowej – odparła,
przygryzając wargę i zabierając się do ścierania żółci pancernika.
-
Przez przypadek...
Złośliwy uśmiech.
- A żebyś wiedział. Założę
się jednak, że tobie przypadki nigdy się nie zdarzają... – odrzuciła
ze złością długie, proste, brązowe włosy. – Słynny Syriusz Black...
/>Krótki śmiech przypominający szczekanie psa.
- Ty tak zawsze czy
tylko jak mnie widzisz?
Dziewczyna oparła się na kiju od mopa i
przyjrzała się mu uważnie.
- Przepraszam. Zdenerwowałam się.
-
Nie ma sprawy... A tak w ogóle to to jest nie fair.
- Dlaczego?
-
Ty wiesz kim jestem, ale ja nie wiem nic o tobie.
- Och... Jestem dziś
taka rozkojarzona. Od rana dostałam już dwa Z, pokłóciłam się z przyjaciółką
i jeszcze ten szlaban... Nazywam się Dorcas Meadowes.
- Dorcas... Ej,
nie znasz może Lily Evans?
- Owszem. Ech... Możesz mi powiedzieć
dlaczego to zawsze mnie kojarzą z Lily, a nie Lily ze mną?
- Wiesz...
James robił z nią takie akcje, że mało kto ich nie zna. Ale skoro tak ci
zależy, to można coś z tym zrobić... W końcu mnie też znają... Au! A to
za co?
Dorcas opuściła mopa.
- Już ty wiesz.
- Zabawna
jesteś. Musimy jednak zabrać się za to, bo będzie nieciekawie.
- Mnie
wystarczy sekunda.
- Jak to? Nie zabrali ci różdżki?
- Zabrali,
ale... Nie wygadasz?
Zaniepokojone spojrzenie.
Kiwnięcie głową w
lewo i prawo.
Dorcas wyciągnęła dłoń przed siebie rękę i zamknęła
oczy.
Blask niebieskiego światła.
- Wow! Jak ty to... czy to
jest...
Dorcas otworzyła oczy.
- Słyszałeś o „innym rodzaju
magii”? – machnęła dłonią w kierunku lśniącej podłogi lochu.
/>- Magia bezróżdżkowa?
- Zgadza się.
- Ale przecież niewiele osób
to potrafi...
- I ja właśnie się do nich zaliczam. Przydatne, ale
strasznie męczące. To nie było silne zaklęcie, ale teraz co najmniej przez
godzinę nie będę mogła czarować. Niewiele osób wie o tym. Nawet nauczyciele
nie mają o tym zielonego pojęcia. To bardzo potężna broń.
- Rozumiem.
Za to mamy teraz mnóstwo czasu! Lepiej jednak zostać tutaj na wypadek,
gdyby ten stary strach na wróble przyszedł sprawdzić jak nam idzie.
/>Dorcas usiadła również na podłodze.
- To propozycja?
- To zależy
od ciebie...
Odległy odgłos kroków.
Coraz bliżej.
/>I bliżej.
- Dorcas! DORCAS! Jesteś w domu?
/>Szczęk otwieranego zamka od łazienki.
- Syriusz? Co ty tutaj robisz?
Myślałam, że jesteś na tym waszym pożal się Boże wieczorku towarzyskim...
– Dorcas wyszła z łazienki zawiązując paseczek od czerwonego
szlafroka.
- Właśnie z niego wróciłem.
Pocałunek w policzek.
/>- Tak szybko?
- Nie rozmawiałaś z Lily?
Uważne prześwietlenie
ciemnobrązowymi oczami.
- Nie...
- Biorą ślub, rozumiesz?
-
Co? To znaczy.. to wspaniale, ale nie sądziłam, że to tak szybko się
stanie...
- Nikt nie przypuszczał. Remus aż się zakrztusił, gdy o tym
usłyszał, biedaczek... Szczerze, to nigdy nie przypuszczałem, że to tak się
skończy. Przecież oni są jak ogień i woda!
- Niektórzy mówią, że
przeciwieństwa się przyciągają...
- Jak my?
Figlarne
spojrzenie.
- My? Od kiedy jesteśmy „my”?
Niewielki
rumieniec.
- Ech... Nie chwytaj mnie za słowa. W każdym razie James nie
mógł z nami siedzieć, bo przecież narzeczona czeka na obsypanie różami.
/>Ironiczny uśmiech.
- Coś w tym złego? Kobiety kochają kwiaty...
/>- No, właśnie. Dlaczego?
- Bo są piękne.
- Aha. A lubią też
wielkie, czarne, pieski?
Śmiech.
- Czyżbyś miał na myśli jakiegoś
konkretnego „pieska”?
- Może...
- Czasem lubią. Są
takie słodkie i mięciutkie... Można się do nich przytulić i... –
reszta zdania utonęła w donośnym trzasku i w chwilę później ogromny pies
powalił Dorcas na podłogę.
- Złaź ze mnie, wariacie!
Kolejny
trzask.
Duże, ciemnobrązowe oczy.
Ciepłe, delikatne ciało i śliski
materiał szlafroka.
- Syriuszu, co ty...
Pocałunek lekki jak dotyk
motyla.
- Syriuszu, ja nie wiem czy...
Tęsknota w oczach.
/>Cichy szept.
- Pocałuj mnie jeszcze raz...
Triumfalny
uśmiech.
Dotyk miękkich warg.
Smak malin.
Zapach wanilii.
Czyjaś dłoń na ramieniu.
Blask w oczach jakiejś
postaci.
Blask?
Przecież tu jest ciemno.
Wszędzie.
/>- Chciałaś mnie widzieć?
Lily odwróciła się od lustra w długiej,
białej, odsłaniającej ramiona sukni.
- Tak.
Przełknięcie śliny.
/>- Ładnie wyglądasz.
- Dziękuję, Syriuszu.
- Więc? O czym
chciałaś porozmawiać?
- Bo wiesz... – Lily wyraźnie walczyła sama
ze sobą, chodząc w kółko po okrągłym, puchatym dywaniku. – Czy on na
pewno tego chce?
Niedowierzające spojrzenie.
- James?
/>Kiwnięcie.
- Kpisz sobie, czy o drogę pytasz?
- Syriuszu,
proszę... On jest ostatnio taki niespokojny...
Śmiech przypominający
ujadanie psa.
- Dziewczyno, nie codziennie bierze się ślub! On za
tobą szleje, a ty mi tu z takim tekstem wyjeżdżasz... Po prosu boi się i
tyle!
Tupnięcie nogą.
- Boi się ślubu? No to pięknie!
/>Zirytowanie westchnienie.
- Nie ślubu, tylko tego, że nie da rady...
Dlatego właśnie ja unikam takich sytuacji.
- Aha... to znaczy, że
miewałeś już jakieś matrymonialne propozycje?
Niebezpieczne zmrużenie
zielonych oczu.
- No wiesz... Nie chcę się chwalić.
/>Prychnięcie.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni, więc uważaj.
-
Co to za aluzja?
- Myślisz, że nie widzę jak patrzycie na siebie z
Dorcas?
- Ani słowa więcej.
Czarujący uśmiech.
- Wedle
życzenia, ale czy mogę liczyć chociaż na to, że zaprowadzisz mnie do
kościoła?
Podana dłoń.
- Oczywiście, madame. Rozumiem, że miałem
jako pierwszy zaszczyt zobaczyć pannę młodą? James jeszcze się z tobą nie
widział? Wierzysz w takie bajki?
Ciepłe, letnie powietrze.
-
Dlaczego nie?
- Dlaczego tak?
- Wiesz... Fajnie się z tobą
rozmawia. Zmieniłeś się.
- Ty też.
Skrzypienie otwieranych,
potężnych drzwi.
Słodka woń lilii.
Dorcas machająca do nich
ręką.
- Muszę iść do Jamesa. Powodzenia.
- Dziękuję.
Stukot
obcasów o marmurową podłogę kościoła.
Podenerwowany wzrok Jamesa.
/>Uspokajające kiwnięcie głową.
Fatalne Jędze ustawiające sprzęt na
niewielkim podwyższeniu z prawej strony.
Swędzenie karku od spojrzenia
Dorcas w chwili, gdy Lily szła do ołtarza.
Słowa przysięgi.
/>Przesłany z daleka pocałunek.
Pragnienie innego życia.
/>- Kim jesteś?
- Nieważne.
Szept.
- Pójdziesz ze mną?
/>
- Dumbledore! Masz jakieś wieści? Co się stało? Remus
powiedział, że...
- Uspokój się, James.
- Ale profesorze...
-
Syriuszu, musze cię prosić o to samo.
Szuranie krzeseł.
- Musicie
mnie wysłuchać uważnie. Do końca.
- Jeszcze nie ma niektórych członków
Zakonu – wtrąciła Lily.
- Wiem, ale nie możemy czekać.
/>Trzask zamykanych drzwi.
Severus Snape wszedł do pokoju łopocąc
peleryna i usiadł bez słowa w najciemniejszym kącie pokoju nie patrząc na
nikogo.
- Severus przyniósł mi kilka minut temu bardzo ważną
informację. Sam nie wiem, jak wam to powiedzieć. Szczególnie tobie Lily.
/>Lily zatkała sobie usta dłonią.
- Tylko nie...
- Przykro mi,
Lily.
- DOWIEDZIAŁ SIĘ O PRZEPOWIEDNI?
James wstał.
- TO
NIEMOŻLIWE! TO ON, TAK? – wskazał dłonią na Snape’a, który
siedział schowany w cieniu tak, że nie widzieli jego twarzy.
- Nie,
James. Proszę cię, żebyś usiadł. Daj mi dokończyć. To po części moja
wina.
Zaległa cisza.
- Tak... Moja. Byłem na spotkaniu w sprawie
posady na nowego nauczyciela wróżbiarstwa z Sybillą Trelawney. Nie
przypuszczałem, że może wygłosić przepowiednię. Szpieg Voldemorta usłyszał
jej pierwszą część.
- Dyrektorze, co on będzie chciał zrobić...?
– dobiegł ich słaby głos Lily.
- Severusie, myślę, że ty
powinieneś odpowiedzieć na to pytanie. – Dumbledore przeniósł swoje
niebieskie oczy na Snape’a, który podniósł się niechętnie i wyszedł w
krąg światła.
- Czarny Pan będzie chciał zapobiec swojej klęsce. Nie
wiem dokładnie, co planuje ale...
- NIE WIESZ CO PLANUJE? TY? CHYBA MI
NIE CHCESZ POWIEDZIEĆ, ŻE JAKO JEGO SALONOWY PIESEK NIE MÓWI CI O
WSZYSTKIM?
- Żebyś wiedział, Potter – wycedził Severus, przez
zaciśnięte zęby. – A tak w ogóle, jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś,
to i tak wiemy już wystarczająco dużo, żeby podjąć odpowiednie kroki, zanim
on zabije twojego syna. Jeżeli go zabije...
- ZAMKNIJ SIĘ! NIGDY
NIE...
- JAMES!
Wszyscy obejrzeli się. Lily wstała
podtrzymując się stołu.
- Zostaw go, James... On ma rację –
wyszeptała i zachwiała się lekko.
Severus, który stał najbliżej
odruchowo podtrzymał ją, zanim osunęła się na podłogę.
- Lily? –
James odepchnął Snape’a, klękając przy żonie.
- Poczekaj –
powiedział Remus, grzebiąc w kieszeni szaty. – Musimy jej przywrócić
szybko przytomność, bo w jej stanie takie niedotlenienie może być groźne.
/>James zbladł, patrząc jak Lupin pochyla się nad nią, podsuwając jej pod
nos jakąś buteleczkę. Lily westchnęła głośno i otworzyła oczy.
-
Zaprowadzę ją na powietrze – James wziął ją na ręce, ale Dumbledore
zatrzymał go.
- Chce żebyś jeszcze został. Severusie mógłbyś...
/>Snape kiwnął niechętnie głową i podszedł do Jamesa, ale ten nie ruszył się
z miejsca.
- Nie bądź kretynem. Nie zjem jej przecież – warknął
Severus.
Cichy szelest szat i Snape wyszedł z pokoju zatrzaskując nogą
drzwi.
- Coś jeszcze? – zapytał Edgar Bones, wychylając się do
przodu.
- Chodzi o Dorcas Meadowes.
Wirujący szum w głowie.
-
Dorcas...?
- Tak, Syriuszu. Przykro mi. Przykro nam wszystkim.
Voldemort zamordował ją wczoraj wieczorem. Walczyła do końca.
- Jak to
się stało?
Dłoń Jamesa na ramieniu.
- Złapał ją w trakcie zadania
dla Zakonu. Nie wiedział, że potrafi się bronić bez różdżki. Zabiła kilku
śmierciożerców, ale wiedziała, że nie ma szans. Straciła wszystkie siły.
/>Przerażenie w szeroko otwartych oczach.
- Nie, Syriuszu. Nie
torturował jej. Była zbyt wyczerpana, a na skutki magii bezróżdżkowej nie ma
antidotum.
Ten znienawidzony, współczujący wzrok Dumbledore’a.
/>- Muszę wyjść.
Długa droga przez korytarz na mroźne, zimowe
powietrze.
Severus stojący tyłem do Lily siedzącej na ławce kilkanaście
metrów dalej.
Czoło oparte o kamienną ścianę.
- Dlaczego ona...
- Gdzie?
- Przed siebie. Musisz znaleźć swoją drogę.
/>- Pomożesz mi?
- Nie mogę.
- Remus! Dostałeś sowę
od Jamesa?
Lupin odwrócił się w bramie domu numer dziewięć i obejrzał
się za siebie.
- Oczywiście. Inaczej by mnie tu nie było... Zostaniemy
wujkami, Syriuszu! Chodźmy, zanim James kompletnie straci głowę, bo
sądząc po składni jego zdań w liście, nie jest z nim najlepiej...
/>Skrzypnięcie furtki.
Zanim zadzwonili do drzwi Remus, pogrzebał w
połach szaty i wyciągnął małego, brązowego misia z oklapniętym uszkiem.
/>Pobłażliwe spojrzenie.
- No co?
Dzwonek do drzwi.
- Łapa?
Lunatyk? Ufff... Jak dobrze, że już jesteście – James odtworzył drzwi.
Miał potargane włosy i prawdziwą panikę w oczach.
- To już?
- Nie,
Syriuszu... Zamknęły się na górze z jakąś uzdrowicielką ze Św. Munga.
Przyjechałem, jak tylko pani Gherkin, nasza sąsiadka, mnie zawiadomiła. Tak
się spieszyłem, że aportowałem się trzy domy dalej.
Głuchy jęk
kanapy.
- Kiedy to się zaczęło? – zapytał Remus, siadając obok
Jamesa.
- Z samego rana. Mówiła, że ją okropnie boli, ale już nie raz
miała takie skurcze, więc nie przejąłem się tym zbytnio i pojechałem do
Ministerstwa. A potem ta sowa... Podobno Lily nie miała już siły na jazdę
samochodem do szpitala, a świstoklik czy teleportacja w jej stanie nie
wchodzi w rachubę... Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie, że ją
zostawiłem... Dlaczego to trwa tak długo?
- James, weź się w
garść...
- Łatwo ci mówić, Łapo. Ciekawe jak ty byś się zachowywał
gdyby Do... – urwał nagle zdając sobie sprawę z tego, co mówi. –
Przepraszam. Nieważne.
Lekkie ukłucie w klatce piersiowej.
- CO
SIĘ TAM DZIEJE?! – James wstał i kopnął ze złością w ścianę.
/>- Paranoik. Remus, zrób z nim coś... Chcesz ją wystraszyć? Co się tak
rzucasz? Siadaj na tyłku i się lepiej nie odzywaj. A tak w ogóle to gdzie
jest Peter?
- Znowu jest chory... – wysapał James przez palce u
rąk, w których ukrył twarz i usiadł w fotelu.
- Pewnie znowu szlajał
się po pubach w Hogsmeade.. Ej! Słyszycie to?
Zamarli.
Po
chwili cieszę rozdarł płacz. James poderwał się na równe nogi. Remus złapał
misia i wszyscy rzucili się na schody. Zatrzymali się przed drzwiami, ale
gdy tylko James wyciągnął rękę do klamki, ta sama się przekręciła i w
niewielkiej szparze pojawiła się zmęczona twarz uzdrowicielki. Przyjrzała
się im uważnie zatrzymując dłużej wzrok na pluszowej zabawce, po czym
zapytała: -Który z was to ojciec?
- Tego jeszcze nie wiemy...
-
Zamknij się, Syriuszu. Ja – powiedział szybko James.
- Macie jej
nie denerwować. Powinna poleżeć kilka dni. Do widzenia.
Zeszła po
schodach na dół.
Niepewne spojrzenie po sobie.
Uchylili szerzej
drzwi i weszli do pokoju.
Lily leżała w łóżku, tuląc w ramionach
maleńkie zawiniątko. Uśmiechnęła się na ich widok i pomachała zachęcająco
ręką. James zrobił krok w jej stronę, ale reszta się nie ruszyła.
- Ty
pierwszy.
James usiadł na rogu materaca i wziął od Lily swojego
syna.
Podeszli do świeżo upieczonej mamy z drugiej strony łóżka.
-
Bardzo panikował? – zapytała szeptem wskazując na męża.
-
Trochę...
- Trochę? Syriuszu, jeszcze chwila i zawrzeszczałby nas na
śmierć!
Lily przyłożyła palec do ust.
- Chyba zasnął. Remus...
ten miś to dla mnie?
- Ach... Tak. Ale tym razem musisz podzielić się
nim z małym.
Śmiech.
James wstał i podszedł do nich.
/>Odruchowe wyciągnięcie rąk.
Miękki, niebieski kocyk.
Zielone
oczy.
- Ma twoje oczy, Evans... To jest... Lily...
- Nie zapominaj
się, Syriuszu. Tym bardziej, że teraz to już nawet nie jestem
„Evans” – Lily pogroziła mu palcem z udawaną groźbą.
– Spójrz. Włoski będzie miał takie sam jak James. Czarne.
-
Wiecie już jak go nazwiecie? – zapytał Remus z zaciekawieniem
głaszcząc ich synka po rączce.
- Harry – odpowiedział natychmiast
James. – Harry Potter.
- Dlaczego?
- Musisz sam
ją znaleźć, a ja... po prostu będę z tobą.
- Gdzie idziemy?
- Nie
wiem. Ty prowadzisz.
Dźwięk mnóstwa małych dzwoneczków.
-
Już otwieram! – krzyknęła Lily zza zamkniętych drzwi
wejściowych.
- Wesołych Świąt! Ha, ha!
Wybuch śmiechu.
/>- Syriuszu... Zdejmuj tą brodę i wąsy, bo przestraszysz Harry’ego...
No już. Wchodź do środka. Aha. Uważaj na podłogę. Bo Nowy Nabłyszczacz Pani
Scower nie tylko nabłyszcza, ale czyni z posadzki prawdziwą ślizgawkę...
/>- Jasne... Jak mnie poznałaś? Wiesz, ile szukałem tego cholernego
stroju?
- Znam cię tyle lat, że wszędzie poznałabym te twoje
szelmowskie oczy...
- Czy nie powinienem być zazdrosny? – James
wyszedł z kuchni trzymając wielką salaterkę z sałatką.
- Powinieneś.
Mam zamiar uwieść ci żonę w Boże Narodzenie!
- Uważaj, Łapo, bo ci
uwierzę. Zaczekaj na nas w salonie. Lunatyk już jest, ale Peter napisał, że
się spóźni.
- A mój chrześniak?
- Jest, jest... Z Remusem. Bawią
się nowym misiem.
Porozumiewawcze spojrzenie.
- Wszystko
widzę! – warknęła Lily popychając ich do salonu.
Na środku
stała olbrzymia choinka, a tuż obok, na dywaniku siedział Lupin z
Harry’m na kolanach.
- Cześć, Łapo... Patrz jaki on jest zabawny
– przywitał go Remus i pokazał Harry’emu palec wskazujący, po
czym zgiął go, co wywołało wesołe piski.
- Ej, to moja sztuczka!
Chociaż, doprawdy, nie wiem, co w tym jest takiego zabawnego... –
rzekł James rozkładając talerze. – Pokażesz nam
„Mikołaju”, co przytaszczyłeś w tym swoim worku?
- Bardzo
śmieszne...
- Najpierw kolacja – przypomniała im Lily.
/>Brzdęk widelców.
- Tylko nie wiem, czy czekać na Petera...? –
zawahała się.
- Może powinniśmy... W końcu to nasz... – zaczął
James, ale w tym samym momencie do pokoju wleciała ruda płomykówka.
/>Remus wstał z podłogi i odwiązał list.
- To od Glizdogona. Poznaję po
piśmie...
Szelest pergaminu.
- Przepraszam, ale nie mogę
przyjść... ble, ble, ble... obiecałem rodzicom... i tak dalej. No nie. To
już przesada. Trzeci rok z rzędu obiecuje rodzinie, że spędzi z nimi święta.
Nie może po prostu powiedzieć, że nie chce mu się przychodzić?
- Widać
nie. Ale co tam... Łaski bez.
Kapitulujące westchnięcie.
- Skoro
tak, to siadamy – zarządziła Lily i jednym machnięciem różdżki zgasiła
główne światło i zapaliła świece. Wzięła synka na ręce i usiadła z nim przy
stole.
Szuranie przysuwanych krzeseł.
- Poczekajcie –
dodała, kiedy James chwycił za chochelkę, żeby nałożyć nią barszcz. –
Chciałabym jeszcze coś wam powiedzieć. - Są to nasze pierwsze święta w takim
składzie – ciągnęła przytulając do piersi Harry’ego. – Nie
ma z nami jednak jednej osoby, która nigdy nie miała szansy usiąść z nami
przy tym wigilijnym stole...
Niespokojne spojrzenie Remusa.
-
Lily, myślę, że nie powinniśmy o tym mówić...
- Nie, Remusie.
Powinniśmy. Syriuszu, ty powinieneś. Nie pamiętam, czy chociaż raz wymówiłeś
jej imię od chwili, gdy Dumbledore powiedział nam, że ona...
Nerwowe
drganie trzymanego kieliszka o stół.
- ...nie żyje – dokończyła z
naciskiem Lily.
James spiorunował ją wzrokiem.
Chwila ciszy.
/>- Dorcas była moją najlepszą przyjaciółką. Nikt nigdy mi jej nie zastąpi,
ale życie toczy się dalej i ona na pewno byłaby bardzo nieszczęśliwa widząc
nas, ciebie, Syriuszu... Nie można uciekać przed rzeczywistością. Zamykasz
się. To widać, dlatego muszę cię o coś prosić. Nie oglądaj się za siebie.
Błysk złości w oczach.
- Nie oglądać się? Ja się nie oglądam...
Patrzę przed siebie. W przyszłość, która mnie czeka bez niej.
Przepraszam.
Zbyt gwałtowne odsunięcie krzesła.
Spojrzenia
wwiercające się w plecy, a po chwili chłód tarasu.
- Łapo?
- Daj
mi spokój, James.
- Nie.
- Co?
- Nie dam ci spokoju. Nie
chciałem, żeby Lily ci to mówiła, ale może jednak miała rację... Popatrz na
to – powiedział James i zaczął grzebać w kieszeni spodni. Po chwili
wyjął portfel i otworzył go.
Z wewnętrznej strony okładki machali do
nich Lily z Harry’m, a tuż obok ona...
Ciemnobrązowe, roześmiane,
błyszczące oczy.
- Nie chcę tego oglądać.
- Przyjrzyj się jej
dobrze i wysil trochę ten swój tępy mózg. Pamiętasz, co nam kiedyś
powiedziała? Że jeżeli ma zginąć to tylko z ręki Voldemorta. Chciała
walczyć. I walczyła. Zginęła z honorem. Dla nas. Może to właśnie dzięki niej
możemy teraz tutaj być? Kto wie, czy na następny dzień nie zakatrupiłby cię
jeden z tych sługusów Voldemorta, którego zabiła? A ty tak jej się
odwdzięczasz? Snując się bez celu i bojąc się wspomnieć nawet jej imię?
/>Cisza przerywana urywanym oddechem.
- Przepraszam, James. Nie
pomyślałem o tym...
Spuszczony wzrok na doniczkę, pokrytą kupką śniegu,
z której wychylały łebki zaczarowane lilie.
- Teraz masz szansę.
Przyjdź zaraz na ten pyszny barszcz, dobrze?
Niepewne kiwnięcie
głową.
Trzask balkonowych drzwi.
Portfel leżący na
balustradzie.
Dotyk śliskiej powierzchni zdjęcia.
- Wybaczysz
mi?
Uśmiech. Jedyny w swoim rodzaju.
- Gdzie
jesteśmy?
Echo.
- Na twojej nowej drodze.
Nie ma sensu pytać:
Dokąd?
- Rzeczywiście nie ma.
Prychnięcie.
- Kim jesteś?
/>
Świszczące oddechy.
- Nie... tylko nie to...
Krótkie
migawki.
Ucieczka z domu.
Dumbledore mówiący o śmierci Dorcas.
/>Lily i James w gruzach swojego domu.
Zakrwawiony palec ich
przyjaciela.
Sala przesłuchać.
Lepka ciecz rozchodząca się po
całym ciele.
Pokryta liszajami ręka wsuwająca miskę z rozwodnioną
masą.
Za co?
Przecież wiesz.
- WIEM..
Trzask.
/>Wielki, czarny, chudy pies podbiegł do miski i zaczął chłeptać językiem
jej zawartość.
Uciec.
Uciec, uciec, uciec.
Ale jak?
I
dokąd?
Wszędzie, byle nie tu.
Odgłos psich łap stawianych na
wilgotnym betonie.
Kraty.
Jeszcze trochę...
- Nie
poznajesz?
- Nie.
Śmiech.
TEN śmiech.
Oślepiające
światło pojawiające się znikąd na końcu tunelu.
Śmiech, który pamiętał
zawsze.
Głośny wdech.
Zapach wanilii.
- D-Dorcas?
/>Podniesiona ręka.
Dotyk delikatnej skóry.
- Kocham cię.
-
Musisz iść dalej. Beze mnie.
- Nie zostawię cię już. Nie teraz.
-
Tu czy tam będę na ciebie czekać, Syriuszu. Wybór należy jednak do
ciebie.
Słowa dobiegające jakby z coraz daleka.
- Dorcas?
Nie!
- Idź dalej...
Pustka.
Przed sobą tylko światło.
/>Z tyłu ciemność.
Uchylenie się przed strumieniem czerwonego
światła.
Szyderczy śmiech z kobiety o ponurej twarzy i ciężkich
powiekach.
- No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz!
Głos
niesiony po całej kamiennej sali.
- Promień trafiający prosto w
pierś.
Strach.
Strach i zaskoczenie.
Lot nad starożytnym
łukiem.
Chłód zasłony falującej jakby uderzył w nią silny wiatr.
/>Jakiś krzyk.
Ciemność.
Brama.
Ostatnie
spojrzenie za siebie.
Zarys postaci.
Gest odwrotu.
Idź dalej,
idź dalej...
Wybór należy do ciebie...
Tu czy tam, będę na ciebie
czekać...
Pchnięcie wielkich, skrzypiących wrót.
Początek nowej
przygody.
Śmierci.
KONIEC
* Lux in tenebris -
Światło w ciemnościach (łac.)
style='color:orange'>Komentujcie!
Acha. I konkursik.
Jaka galeria mogłaby zobrazować ten fanfik? Ktoś zgadnie?