src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/smile.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
/>Długo się wahałam, czy umieścić tutaj pierwszą część tego ff, ponieważ
kiedy powstawała, nie myślałm o tym, żeby to gdzieś zamieścić. Jest to mój
debiucik, jeśli chodzi o pisanie samodzielne, więc naprawdę zależy mi na
Waszej szczerej opinii. Proszę Was, abyście powiewdzieli, co tu jest źle, co
Wam sie ew. nie podoba. Będę naprawdę wdzięczna za wszystkie, nawet te
niezbyt pochlebne komentarze. Uwielbiam historie o Huncwotach, toteż
tworzenie tego parta było dla mnie bardzo miłe i mam nadzieję, że da sie go
przeczytać. Oddaję to teraz w Wasze ręce.
Pozdrooffka od Anulci

style='vertical-align:middle' alt='wink.gif' />
/>PART 1.
Kolejny pogodny dzień września dogasał już
powoli, słońce leniwie chowało swe oblicze za horyzontem, pojawiały się
pierwsze gwiazdy. Przypomniała jej się piosenka, którą słyszała niegdyś w
mugolskim radiu - ,,Tam, gdzie dzień spotyka noc”. Była to
niewątpliwie jej ulubiona pora dnia, kiedy dwie tak wielkie sprzeczności:
noc i dzień, ciemność i jasność, czerń i biel, łączą się ze sobą i powstaje
wówczas coś tak subtelnego, jak ten oto najzwyklejszy zachód słońca.
,,Jest w tym jednak jakaś tajemnica” – pomyślała.
Lily siedziała nad brzegiem jeziora, na wielkim kamieniu i obserwowała w
niemym zachwycie połyskującą barwami złota i czerwieni taflę wody. Lubiła
marzyć. Często zatapiała się w swoich myślach na tyle głęboko, aby na jakiś
czas stracić kontakt z Ziemią. Niestety nierzadko zdarzało jej się to
podczas zajęć w szkole, a wtedy z cudownej krainy przywoływał ją do
rzeczywistości głos któregoś z nauczycieli lub ostrzegawczy syk Alice.
/>Tym razem była to jej mała brązowa sóweczka, która lekko przysiadła na jej
kolanach. Do nóżki miała przywiązany liścik.
- Jak się masz, Płomyczku?
- szepnęła dziewczyna, odwiązując karteczkę, zaadresowaną pochyłym, ozdobnym
pismem.
W miarę zagłębiania się w jej treść oczy Lily robiły się coraz
bardziej okrągłe, a usta powoli rozchylały się ze zdumienia. Po przeczytaniu
listu jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego osłupiała, aż nagle
zerwała się z miejsca, zapominając, że na jej kolanach wciąż siedzi sówka i
nie zważając na jej gniewne pohukiwania pobiegła szybko do zamku.
/>Kiedy po 10 minutach wpadła do pokoju wspólnego Gryfonów, wciąż ciężko
dysząc, od razu spostrzegła Alice siedzącą przy stoliku pod samym oknem i
skrobiącą zawzięcie wypracowanie na transmutację. Na widok miny przyjaciółki
odłożyła kartkę.
- Nic nie mów! Niech
zgadnę…hmmm…możliwość pierwsza: wygrałaś milion galeonów w
Magicznego Totka. Możliwość druga: twoje urodziny nadeszły pół roku
wcześniej niż zwykle. Możliwość trzecia: niejaki David Parker
pomachał\mrugnął\uśmiechnął się do ciebie. Pomyślmy… czyżby
to była odpowiedź trzecia?
Lily zarumieniła się, a oczy jej
pojaśniały.
– Niejaki David Parker zaproponował mi wspólne
wyjście w sobotę do Hogsmeade.
Tym razem to Alice osłupiała i przez
chwilę po prostu zapomniała, jak się posługuje językiem, co zdarzało jej się
bardzo rzadko.
- Żartujesz? Idziesz na randkę z Davidem Parkerem? TYM
Davidem Parkerem, który jest kapitanem i szukającym Krukonów i absolutnie
najbardziej interesującym facetem, jakiego widziała ta szkoła (pomijając
Blacka, ale on szczerze mówiąc zalicza się raczej do trochę wyrośniętego
dziecka)? – pióro wypadło jej z ręki. – Zobaczysz, że za to
jutro jego fanki rzucą się na ciebie przy śniadaniu w celu zasztyletowania
lub innej okrutnej formy zamordowania cię…
- Alice, to NIE JEST
randka! – przerwała jej Lily - My tylko po prostu…jeśli w
ogóle dojdzie to do skutku… będziemy rozmawiać i chodzić po sklepach,
to wszystko. Jeśli w ogóle to nie jest jakieś jedno wielkie nieporozumienie.
I na razie tylko mi to zaproponował.
Alice najwyraźniej zignorowała dwa
ostatnie zdania.
- Jasne! Może po prostu chcesz kupić sobie jakieś
fajne, nowe ciuchy, a on ci ma doradzać w sprawie koloru? Faceci i chodzenie
po sklepach. Mów, co chcesz, ale ja i tak wiem, że w sobotę masz randkę i to
z DAVIDEM PARKEREM! – powiedziała Alice, każdy kolejny wyraz
wypowiadając odrobinę głośniej od poprzedniego, tak, że po jej ostatnim
zdaniu w pokoju wspólnym zrobiło się tak cicho, że słychać było trzaskanie
ognia w kominku i słodki, donośny głosik Alice, rzecz jasna.
- No cóż,
subtelność wypowiedzi chyba nigdy nie była moją mocną stroną – dodała
zmieszana patrząc na pary wlepione w nią i Lily oczu, szczególnie tych
należących do dziewcząt.
Przez następną godzinę Lily zmuszona przez
koleżanki opowiadała o niejakim Davidzie, pożeraczu niezliczonych,
niewinnych dziewczęcych serc wszystko, co sama wiedziała. Ze dwadzieścia par
uszu młodych Gryfonek teraz łowiących każde jej słowo nie było w stanie
usłyszeć już żadnych innych dźwięków. Do czasu.
Nagle salonem
wstrząsnął mały wybuch, a spowodowany przez nikogo innego jak Syriusza
Blacka (nazywanego także czasami przez niektórych ,,trochę wyrośniętym
dzieckiem”) i Jamesa Pottera – dwóch z legendarnej czwórki
Huncwotów we własnych osobach.
Pochylali się oni nad leżącym na środku
pokoju półprzytomnym Glizdogonem – miał on usmoloną twarz, włosy
sterczały mu na wszystkie strony świata, a ich mała kępka na czubku jego
głowy – mówiąc najprościej – została spalona na popiół. Tak więc
Peter wyglądał jeszcze żałośniej, niż zazwyczaj (jeśli w ogóle było to
jeszcze możliwe). Część osób zaczęła się śmiać, a część miała trochę
przerażone miny.
- Peter! Peter! No i widzicie, co tym razem
żeście narobili? – wrzeszczał teraz na Syriusza i Jamesa Remus, który
do tej pory udawał, że czyta jakąś opasłą księgę z zaklęciami. Na jego
piersi połyskiwała odznaka Prefekta Naczelnego. Jego wrzaski skutecznie
doprowadziły Petera do stanu świadomości – powoli otworzył oczy.
/>- No i widzisz Luniaczku, jak zwykle nic mu nie jest, po co się tak
denerwować? Złość piękności szkodzi – zaśmiał się pogodnie Syriusz,
choć widać było, że odczuł ulgę.
- Glizdogonie, naprawdę, niesamowity
efekt! Może nie taki, jak na początku przewidywaliśmy… Wyglądasz
teraz bardziej…. eee… osobliwie! Sam zobacz. – James
podał Peterowi wyczarowane lusterko. Glizdogon, który właśnie zdążył usiąść,
zobaczywszy swoje odbicie znowu zemdlał, co wywołało nową salwę śmiechu
niektórych Gryfonów.
- Trzeba będzie go docucić raz, a dobrze –
powiedział James. Machnął różdżką i w powietrzu pojawiło się wiadro z wodą.
Chwycił je i już zamierzał zafundować Peterowi zimną kąpiel za friko,
gdy…
- Potter! Zostaw to!
James obejrzał się. To
krzyknęła Lily. Na to właśnie czekał.
- Och, Evans, naprawdę nie widzę
powodu, aby zamartwiać się biednym Glizdogonem. – zaśmiał się James. -
Chłodny prysznic nie zaszkodzi, a w niektórych przypadkach może nawet
pomóc.
- Musicie go zaprowadzić… a raczej przelewitować do
skrzydła szpitalnego. – zignorowała go Lily – Nie wygląda
najlepiej – dodała, zerkając na Petera, z którego wciąż dymiło.
/>Przez chwilę nikt nic nie mówił. Po chwili odezwał się niepewnie Remus.
/>- W porządku, ja się nim zajmę.
Wyciągnął różdżkę, i wypowiedział
zaklęcie, celując nią w nieprzytomnego Glizdogona, który po chwili uniósł
się w powietrze, po czym obaj zniknęli w dziurze pod portretem.
Lily
odwróciła się i mrucząc coś do siebie, co brzmiało jak ,,żałosne” i
,,idiotyzm”, odeszła szybkim krokiem do dormitorium dziewcząt. Nie
miała teraz najmniejszej ochoty na opowiadanie koleżankom o Davidzie.
/>Za oknami zrobiło się już zupełnie ciemno, w szyby uderzał wiatr. Na
klatce schodowej było zimno. Weszła do sypialni i usiadła na swoim łóżku.
Nienawidziła Jamesa. Nienawidziła go, odkąd tylko pamiętała. Cała ta
jego mała banda (no, może z wyjątkiem Remusa) z nim i z Blackiem na czele
wciąż robiła wszystkim te ich głupie kawały, które zazwyczaj śmieszyły tylko
ich. Ale szczególnie on był zawsze taki dumny, pewny siebie, przekonany o
swojej absolutnej doskonałości. A w istocie był tylko aroganckim, znęcającym
się nad słabszymi, zarozumiałym szmatławcem – tak, kiedyś już mu to
wygarnęła, zdaje się, dwa lata temu, nad jeziorem. Ale od tego czasu nie
zmienił się wcale. Kiedyś stwierdziła, że traktowanie Pottera jak powietrze,
będzie najlepszym rozwiązaniem, aby wreszcie dał spokój, i tej zasady
postanowiła trzymać się nadal.
***
James wpadł do
swojego dormitorium i w napadzie furii kopnął w najbliższą szafkę nocną,
(nawiasem mówiąc należącą do Syriusza) która otworzyła się i wyrzuciła z
siebie całą zawartość. ,,No tak, przecież ją zaczarowałem”–
pomyślał. W tej samej chwili do sypialni wszedł Syriusz.
- Co ona sobie
w ogóle wyobraża! Że będziemy słuchać jej rozkazów, czy jak?! Że
będzie nam mówić, co mamy robić?! – Rogacz zaczął wykrzykiwać całą
swą złość.
- Stary, uspokój się! Jest Prefektem! Poza tym może
tym razem faktycznie troszkę przesadziliśmy. Ale tylko troszkę! –
dodał szybko widząc minę przyjaciela. – A tak w ogóle, to co to było
za zaklęcie? Miało przecież pokręcić te nędzne włosiny Glizdogona w
francuskie, urocze loczki! A co z tego wyszło, to już sami widzieliśmy
– bardzo malowniczy efekt!
- Moja mama często używała tego
zaklęcia, kiedy wychodziła z ojcem na jakieś przyjęcia. Sam
widziałem!
- Może działa ono tylko na kobiety? A co do Evans, to
jak nadal będziesz się zachowywał jak ostatni kretyn i za każdym razem,
kiedy ona znajduje się w pobliżu robił z siebie tzw. cyrk, to nie dziw się,
że prędzej wolałaby się umówić ze Smarkiem, niż z tobą! Może byś tak po
prostu z nią porozmawiał? Tak, wiem, wiem! Mówiłem ci to już niezliczoną
ilość razy, ale ty zdaje się jesteś głuchy, czy jak?! W każdym razie
najwyraźniej jeszcze nic przez te ładnych parę latek do ciebie nie dotarło.
- Nic mnie to nie obchodzi – powiedział niezbyt przekonującym
głosem James.
- Oczywiście – Łapa zrobił znudzoną minę i wzniósł
oczy ku niebu. Zaniechał dalszego drążeniu tego tematu, wiedząc, że i tak to
nic nie da, oraz że jest to całkowicie bezsensowne i bezcelowe.
James
podszedł do okna i spojrzał w niebo.
- Myślisz, że naprawdę umówiła
się z Parkerem? – zapytał po chwili, ale głos miał już
łagodniejszy.
- Nie wiem, możliwe… ale może tak tylko gadały.
Wiesz, jakie są dziewczyny. – odparł niezbyt pewnie Syriusz.
/>James nadal wpatrywał się w niebo, ale myślami był daleko stąd.
Po
chwili powróciły do niego słowa Syriusza.
A jeśli ma rację? Weźmy np.
takiego Parkera: miał zawsze dziewczyn na pęczki, a zawsze jest taki
poważny, żeby nie powiedzieć wręcz ,,dostojny”. Może rzeczywiście
robienie z siebie przysłowiowego cyrku nie daje najlepszych efektów.
/>Być może doszedł do tego mądrego wniosku późno, zbyt późno, ale może
jeszcze nie wszystko stracone?
Glizdogon musiał
zostać w skrzydle szpitalnym jeszcze przez kilka dni. Kiedy Remus go tam
przyprowadził (a raczej przelewitował), szkolna pielęgniarka jak zwykle na
widok któregoś z Huncwotów załamała ręce, mruknęła coś w stylu ,,Tego
właśnie się spodziewałam” i natychmiast wpakowała nieprzytomnego
Petera do łóżka.
Następnego dnia odwiedzili go przyjaciele, ale
nie byli pewni, czy dotarło do niego choćby jedno ich słowo. Wpatrywał się
tępo w sufit, czasami tylko zakasłał i wówczas z ust buchały mu gęste kłęby
pary.
- Ale chyba nie jest z nim gorzej, niż wtedy, gdy próbowaliście
go zamienić w zegar ścienny z kurantem? – zaniepokoił się Remus.
/>- Chyba nie, wtedy cały czas coś w nim tykało, a o dwunastej kukała ta
piekielna kukułka! Pamiętacie, jak kiedyś zakukała na transmutacji?
– zaśmiał się Syriusz
- Taaa, a McGonagall zapytała go, którą
mamy teraz godzinę – a on na to, że nie wie, bo zegarek zostawił w
sypialni!
Salę szpitalną wypełnił radosny śmiech trzech Huncwotów.
- Jak myślicie, puszczą go na mecz? – zapytał Remus, kiedy
opuścili szpital i udali się na zaklęcia.
- Jasne, to przecież dopiero
za dwa tygodnie! Pierwszy mecz w sezonie. – powiedział James, a
oczy mu błyszczały – W tym roku na pewno zdobędziemy puchar! To
ostatnia szansa! – zatrzymał się po środku korytarza tak nagle, że
kilka osób idących za nimi wpadło na niego. Do dziś nie mógł sobie darować
zeszłorocznej przegranej Gryffindoru. Do dziś się za to obwiniał.
-
Rogacz! Dajże spokój. Przecież wiesz, że to była wyjątkowa sytuacja.
Przecież naprawdę miałeś ważny powód! – powiedział szybko Syriusz,
pociągając przyjaciela do przodu za rękaw szaty – Nawet nie ma o czym
gadać! No rusz się wreszcie, bo powodujesz mały korek!
Kiedy
doszli do korytarza prowadzącego do klasy zaklęć, dogonił ich Mark Lewis
– kapitan drużyny Gryfonów i zwrócił się do Jamesa:
- Gdzie ty
byłeś? Wszędzie cię szukałem. Złe wieści – właśnie się dowiedziałem,
że nastąpiła mała zmiana planów – w najbliższym meczu nie gramy z
Puchonami. Podobno ich szukający ma jakąś kontuzję, a nie mają rezerwy. A ja
zawsze powtarzałem, tak po dobroci, z czystych intencji temu ich, pożal się
Boże, kapitanowi, że powinni mieć rezerwę! Ale on upierał się, że i tak
nie wystawiłby innego składu. No cóż, tak czy inaczej gramy z Krukonami, a
wiesz dobrze, że Parker nie odpuści. Musimy trenować teraz więcej i ciężej,
Krukoni są za dobrzy…
Ale James nie słuchał już jego monologu.
Właśnie zobaczył Davida Parkera w dalekim końcu korytarza, ale nie był on
sam (co nie było znów żadną nowością).
Rozmawiał z pewną dziewczyną,
którą James rozpoznałby wszędzie: miała ciemno rude włosy, jasne błyszczące
szmaragdowozielone oczy, które teraz śmiały się wesoło i zarumienione
bardziej, niż kiedykolwiek policzki. Poczuł, że wnętrzności całkiem mu
zdrętwiały.
,,A jednak to prawda” – pomyślał.
/>
***
Lily i Alice wyszły po śniadaniu z Wielkiej Sali,
wspięły się po marmurowych schodach, podążając na lekcję zaklęć.
- Jak
myślisz, stary Flitwick chyba nie urwie mi głowy za to, że mam tylko trzy
stopy pergaminu wypracowania, kazał napisać cztery. No cóż, w każdym razie
tak łatwo się nie dam! – paplała wesoło (jak zwykle zresztą) Alice
– Za to na transmutacje odwaliłam dwie dodatkowe stopy o przemianach
błyskawicznych. Aha, mam nadzieję, że jutro będzie ładna pogoda… No
wiesz, sobota! Na ,,robienie zakupów” z niejakim Dav…
Eee… Lily, – ton głosu Alice nagle zmienił się z beztroskiego,
na taki, który beztroskim na pewno być nie mógł – zostawiłam na
śniadaniu moje wypracowanie na zaklęcia, zaraz wracam!
Zapatrzona w
okno i pogrążona w marzeniach Lily, zanim się obejrzała, jej przyjaciółki
już nie było. Ale kiedy podniosła wzrok, zrozumiała prawdziwą przyczynę
czmychnięcia Alice. Przed nią stał nikt inny, jak wspomniany już
wielokrotnie Dave P. we własnej osobie. Za każdym razem, kiedy go widziała,
utwierdzała się w przekonaniu, dlaczego każda dziewczęca duszyczka dałaby
się pokroić na drobniuteńkie kawałeczki za chociażby jedno jego spojrzenie
lub uśmiech. Miał falujące brązowe włosy opadające mu na czoło, czarne oczy,
błyszczące, jak dwie gwiazdy pośród ciemnej nocy. Jego twarz miała coś w
sobie jakby z romantyczności i… melancholii. Jak bohaterowie tych
wszystkich ckliwych romansów, które Alice czytała nałogowo, a potem
opowiadała o nich każdemu, kto chciał jej wysłuchać. Ze swoją książką od
zaklęć pod pachą wyglądał teraz, jak prawdziwy rycerz… no, powiedzmy
rycerz intelektualista. ,,Wcięło mu tylko gdzieś białego rumaka”
– jak często mawiała Alice.
- Hej Lily! Czy… - zaczął.
Jego głęboki, czysty głos również brzmiał niesamowicie tajemniczo i
intrygująco. Ale dziewczyna najwyraźniej postanowiła uprzedzić fakty.
-
Och, cześć! Tak, dostałam twój list. Płomyczek mi wczoraj przyniósł. To
naprawdę miłe z twojej strony! I oczywiście chętnie wybiorę się z tobą
jutro do Hogsmeade.
Niedobrze… Dlaczego on nic nie mówi?
Dlaczego? – myślała gorączkowo.
David rzeczywiście przez
chwilę stał bez ruchu i wpatrywał się w Lily. Po chwili powiedział
powoli:
- Eee… Ja tylko chciałem spytać, czy pożyczyłabyś mi
,,Teorię średniowiecznej transmutacji”, słyszałem, że masz, a w
bibliotece nie ma. – w jego głosie zabrzmiało szczere zdumienie. Lily
poczuła, że na swojej twarzy mogłaby z powodzeniem usmażyć teraz jajko.
/>- Ty… nie wysyłałeś żadnego listu? - w jej biednej głowie przewijało
się teraz milion poplątanych myśli, ale najwyraźniej kołatała jej się jedna
z nich: ,,Dorwać Alice i obedrzeć ją ze skóry”.
Chłopak chyba
dostrzegł gonitwę jej myśli i rzekł:
- No… nie. Ale skoro mówiłaś
już o jakimś wypadzie do wioski, to może zechciałabyś wybrać się tam ze mną
jutro? Skoro proponuje mi to tak urocza istota… – zaśmiał się
serdecznie – No więc?
- Eee… oczywiście, bardzo chętnie.
– odpowiedziała niepewnie Lily, nadal czując się okropnie, ale kiedy
chłopak mrugnął do niej i odszedł, poczuła ulgę. ,,Uff, przynajmniej nie
jest zły, to już coś…” - pomyślała. Jeszcze przez chwilę stała
osłupiała, nie dostrzegając wzroku dziewczyn z Rawenclawu, w którym czaiła
się żądza mordu, a co gorsza, skierowanego w jej stronę.
/>CDN...
... jeśli Wam się spodoba oczywiście
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/wink.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='wink.gif' />