KOŁA CZASU
Każdy budynek ma swój
własny, niepowtarzalny zapach, na który składają się osobne wonie kamienia,
cegieł, zawartości pokoi i setek pojedynczych zapaszków przebywających w nim
ludzi, które lepią się do wszystkiego na podobieństwo niewidzialnej melasy.
Podziemia Ministerstwa nie odbiegały pod tym względem od normy. Syriusz
wciągnął powietrze do wnętrza połyskliwego, wilgotnego nosa. Psi zmysł węchu
natychmiast rozdzielił wielki zapachowy gobelin na pojedyncze nitki.
Korytarz pachniał kurzem, drobnymi śladami myszy, pergaminami i gorzkawą
spalenizną z pochodni, oraz - co było nieco zaskakujące - cukierkami na
kaszel, ale ponad wszystkim dominował niepokojący smrodek zdenerwowanych
ludzi w skórzanych płaszczach. Na ścianach widać było tu i ówdzie osmalenia
po zaklęciach ofensywnych. Tonks cicho przemykała się pod ścianami, z
wyciągniętą przed siebie różdżką. Wykonywała drobne ruchy nadgarstkiem, by w
razie czego objąć zaklęciem jak największy obszar rażenia. W jednym z
zaułków natknęli się na nieprzytomnego aurora. Żył, ale jego tętno było
słabe. Tonks już miała polewitować go ku wyjściu, gdy pojawiła się inna
postać w popielatym uniformie z charakterystycznym emblematem służb
magomedycznych, więc młoda stażystka z „psem” u nogi mogła udać
się na dalszy patrol. Następne odkrycia były jeszcze mniej przyjemne. Za
zakrętem odkryli ofiarę potraktowaną Rackharrowem*, o czym zresztą zawczasu
powiadomił Syriusza nos. Tu ratować nie było kogo, raczej przydałaby się
szufelka. Tonks przełknęła kurczowo ślinę, przybierając w świetle pochodni
interesujący kolor sera gorgonzola. Przeszła fatalny rejon jak najszybciej,
pozostawiając tylko zaklęcie lokalizacyjne. Potyczka w Ministerstwie była
ostra. Tuż za progiem Wydziału Czasu i Przeznaczenia natknęli się na kolejne
ciało, tym razem Śmierciojada. Pobieżne oględziny pozwalały się domyślać, że
udusił się pod wpływem źle rzuconego zaklęcia paraliżującego.
- A gdzie
Snape? Chyba go nie ustrzelili w tym zamieszaniu? – spytała Tonks z
pewnym niepokojem, uświadamiając sobie, że podczas starcia widziała
przelotnie znajomą chudą postać Mistrza Eliksirów, który otrzymał wezwanie,
podobnie jak inni Śmierciożercy z najbliższego otoczenia Wiadomo-Kogo.
/>- Złego diabli nie biorą – rzucił Black lekceważąco, przyjmując na
powrót ludzką postać. – Włóczy się gdzieś po Departamencie i węszy
swoim zwyczajem, albo już się ewakuował.
- Ostatnio widziałam go
gdzieś tam. – Tonks machnęła ręką w kierunku wielkiego zmieniacza
czasu, za którym widoczne były drzwi, prowadzące do kolejnych pomieszczeń.
Urządzenie otaczała duża, opalizująca sfera, do złudzenia przypominająca
gigantyczną mydlaną bańkę. Coś zaszurało i usłyszeli dziwny dźwięk.
-
Kot...? – zdziwił się Syriusz, ostrożnie obchodząc postument i leżące
koło niego ciało martwego Śmierciożercy. Za nim kroczyła Tonks.
- Nie
kot – autorytatywnie stwierdziła Tonks, która posiadała kota i była
dobrze zorientowana w asortymencie wydawanych przez niego dźwięków. Za
postumentem na posadzce leżały jakieś szmaty, pod którymi coś się poruszało.
- Ninny, ubezpieczaj mnie.
Syriusz powoli wyciągnął różdżkę,
równie powoli podniósł nią skraj czarnej płachty i zamarł. Brwi mimowolnie
podjechały mu do połowy czoła.
- Słodka Morgano... – wymamrotała
Tonks za jego plecami.
Z dołu, spomiędzy zwojów tkaniny patrzyła na
nich żałośnie para czarnych ślepek, drobna dziecięca buzia właśnie
wykrzywiała się w podkówkę, a nosek marszczył, dając nieomylny znak, że za
chwilę rozpocznie się ulewa łez.
- Dzieciak... – jęknął Syriusz.
– Skąd tu dziecko, na miłość Boską!?
Dziecko tymczasem
wybuchnęło okropnym płaczem z głębi serca, głosząc światu swą krzywdę.
/>- Maaaaaamaaaaaa...!!!
- Chwila, co tu robi ten bachor i
dlaczego jest goły?
Black podejrzewał, że dziecko niedbale zawinięte w
wełnianą szmatę nie ma poza tym nic na sobie. Tonks złapała dziecko pod
paszki i uniosła w górę, co potwierdziło, że istotnie Syriusz ma rację.
/>- O, chłopczyk – powiedziała, rzuciwszy okiem w odpowiednie miejsce.
Dziecko kopało i skręcało się w jej objęciach, wyjąc histerycznie. Na oko
malec miał około dwóch lat, i o ile Tonks znała się na dzieciach, raczej nie
więcej niż dwa.
- Śmierciojadom chyba już zupełnie odwaliło, że biorą
na akcje dzieci. Pewnie chcieli tu odprawić jakiś rytuał? Złożyć go w
ofierze, albo coś w tym stylu, pieprzeni zboczeńcy.
- Myślałam, że
krwawe ofiary odprawia się na cmentarzach, a nie w budynkach Ministerstwa
– prychnęła Tonks, tuląc malucha, który tymczasem przestał się
wyrywać, ale nadal łkał żałośnie. Łzy jak groch spływały mu po buzi.
-
To są bardzo nowocześni zbrodniarze, Ninny. No nic, zabierzesz dzieciaka na
posterunek. Niech się ktoś dowie, czyj jest. Może rodzice już złożyli
doniesienie o porwaniu. O ile to nie jego starzy go tu przywlekli –
dodał Black przytomnie.
- Bidulku, wrócisz do mamy i taty... Wszystko
będzie dobrze. – Tonks zacmokała pieszczotliwie. – Syri, trzeba
go w coś opatulić. Tu jest zimno jak w ślizgońskich lochach.
Syriusz
podniósł skwapliwie z podłogi ów tajemniczy kawał czarnego welwetu, a wtedy
z fałd posypały się ze stukotem i dzwonieniem jakieś drobne przedmioty.
Zaskoczony Syriusz potoczył wzrokiem po kolekcji guzików i sprzączek. Po
podłodze poturlało się kilka szklanych buteleczek... i różdżka. Różdżka,
która wydawała mu się dziwnie znajoma. Syriusz czuł, że coś jest nie w
porządku. Bardzo nie w porządku.
- Syri... możesz tu spojrzeć? –
usłyszał zdławiony głos kuzynki.
Tonks trzymała chłopczyka za rączkę i
gapiła się na jego przedramię, wytrzeszczając oczy. Na skórze dziecka
widniał szary, nieco zamazany ale nadal rozpoznawalny zarys Mrocznego Znaku.
Syriusz gwizdnął przeciągle. „Oznaczają takie szczawiki?”
– pomyślał w pierwszej chwili, ale potem inna myśl uderzyła go jak
piorun. Popatrzył na trzymaną w ręku szmatę, rozsypane guziki, a potem
wymienił zalęknione spojrzenie z pobladłą Tonks. Jak na komendę odwrócili
się ku wciąż działającemu zmieniaczowi czasu.
- O Boże... –
jęknęła Tonks. – Musiał przypadkiem dostać się w strefę.
/>Małoletni Severus Snape na jej rękach rozmazywał sobie łzy po policzkach,
powoli chrypnąc od płaczu.
- Cofnęło go jakieś trzydzieści trzy lata
– rzekł Syriusz. – Ninny, po prostu przerzuć go z powrotem. Ale
jaja, będzie musiał wracać do domu z gołym tyłkiem.
- Zwariowałeś!
Masz jakieś pojęcie jak to działa?! On może zniknąć całkiem!
-
Szczerze powiedziawszy, raczej bym się nie zmartwił – odparł
Syriusz.
- Słodki Merlinie!! – ryknęła Tonks, wyrywając
kuzynowi materiał i owijając nim Snape’a. – Jestem spokrewniona
z kompletnym bydlakiem! Wyrzeknę się ciebie, panie Black, jak mamę
kocham! Chcesz zabić dziecko!
- Dobra, dobra... Tak tylko
mówiłem – odburknął Syriusz. – Ale co mamy robić?
- Spróbuj
coś wrzucić w tę banię – poradziła Tonks.
Syriusz podniósł więc
jeden z guzików i cisnął nim poprzez strefę zmieniacza. Rozległ się cichy
trzask, jakby ktoś rozrywał jedwabną przędzę, a po powierzchni sfery
przebiegły tęczowe fale i rozbłyski miniaturowych błyskawic. Syriusz obszedł
magiczne urządzenie i odnalazł guzik, leżący na posadzce.
- I co?
– spytała Tonks. Snape szczęśliwie uciszył się, objąwszy ją za szyję.
- I nic – odparł Syriusz ponuro. – Nie widzę żadnych
zmian. Ani na lepsze, ani na gorsze. Guzik jak guzik.
- Nie możemy
ryzykować. Dumbledore coś wymyśli. Wracajmy na Grimmauld Place.
/>*Rackharrow – wynalazca zaklęcia patroszącego
*
Albus
Dumbledore przekładał na stole przyniesione przez Syriusza przedmioty.
/>- Sądząc po obecnym wieku Severusa, i tego, co stało się z jego ubraniem,
faktycznie musiał cofnąć się w czasie około trzydziestu dwóch albo trzech
lat. Mały włos, a stracilibyśmy go na amen. Wszystko, co miało mniej niż
trzydzieści lat, po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
- Czy to
znaczy, że Snape od ponad trzydziestu lat nie kupił sobie nowej szaty? Taki
skąpy? To przesada nawet jak dla niego – zdziwił się Black.
-
Niekoniecznie. Raczej po prostu materiał ma trzydzieści. Guziki też nie
niszczą się od samego leżenia u krawca.
- A różdżka? Też ma więcej niż
trzydzieści? Odziedziczył po matce, czy jak?
- Ollivanderowie robią
różdżki na zapas. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta różdżka przeleżała sto lat w
pudełku na Pokątnej, aż nadszedł czas, by dostał ją Severus.
- Jaki ma
rdzeń? – zainteresował się Syriusz, obracając w palcach rzeczony
przedmiot.
- O ile pamiętam, łuski salamandry – odrzekł
Dumbledore, odbierając mu różdżkę Snape’a i troskliwie owijając ją
serwetką. – Nawet pomyślałem, że to do niego pasuje. Biedny Severus
zawsze spalał się wewnętrznie, choć na zewnątrz utrzymywał fasadę zimnego
drania.
Black nieznacznie wzruszył ramionami.
Obaj popatrzyli w
stronę kanapy, gdzie Severus spał, przytulony do resztek swojej odmłodzonej
peleryny, których nie dał sobie odebrać, jakby instynktownie czując, że ten
kawałek materiału należy do niego. Nie wyglądało na to, by pamiętał
cokolwiek ze swojego poprzedniego życia. Był po prostu malutkim dzieckiem,
niespodzianie rzuconym w obce środowisko. Nie rozpoznawał nikogo i niczego.
Tonks z ogromnym trudem zdołała go ubrać w piżamkę, transmutowaną ze starej
koszuli Syriusza, a następnie namówić do zjedzenia czekoladowej żaby i
wypicia kubka słabej herbaty. (Mleku stawił stanowczy odpór.) Zmęczony,
zapłakany i kompletnie skołowany ex Mistrz Eliksirów zasnął w końcu nad
ranem, przewracając się po prostu na środku dywanu w salonie, jakby ktoś
odłączył mu zasilanie.
Tonks siedziała na krześle okrakiem, opierając
brodę na oparciu i patrzyła na śpiącego chłopczyka.
- Nigdy bym nie
przypuszczała, że Sev był takim ładnym dzieckiem – odezwała się nagle.
- Bo ja wiem..? – mruknął Syriusz niechętnie. – Paskudny,
rykliwy, nieznośny bachor. I do tego wygląda na przygłupiego. Ja w jego
wieku umiałem powiedzieć coś więcej niż „mama”.
- A ty byś
się zachowywał inaczej? Przecież on nie ma pojęcia ani kim jest, ani jak się
tu znalazł. Biedaczek jest w szoku.
Jakby na potwierdzenie tych słów,
malec poruszył się niespokojnie we śnie, wzdychając spazmatycznie, kuląc się
i mocniej ściskając w rączkach czarny welwet. Tonks opiekuńczo otuliła go
dokładniej kocem i wygładziła fałdy. Dumbledore uśmiechnął się w głębinach
siwej brody. Mały Severus nie odznaczał się pocztówkową urodą i na pewno nie
zająłby pierwszego miejsca w Konkursie na Najładniejsze Dziecko Magicznego
Świata (prawdę powiedziawszy, nie było szans aby zmieścił się w pierwszej
pięćdziesiątce) ale był ładny na swój sposób. Buzię miał bladą i owalną.
Czarna grzywka opadała mu na czoło, lśniąc jedwabiście w miękkim świetle
naftowej lampy. Zaskakujące było to, że jego słynny snape’owski nos
zredukował się do całkiem przeciętnych rozmiarów i nawet był lekko zadarty.
- A co ze Znakiem? – spytał Syriusz. – Niby Snape
odmłodzony do szczenięcych latek, a nadal ma tę cholerną pieczęć.
/>Dumbledore przetarł okulary.
- To nie takie proste, Syriuszu. Mroczny
Znak, jak wiesz, nie jest zwykłym tatuażem, to jedynie widoczna manifestacja
bardzo skomplikowanego i silnego zaklęcia. Źródło jego mocy nie tkwi w
Severusie, tylko w Voldemorcie. Można wyobrazić sobie ich związek jako coś w
rodzaju magicznej smyczy. Póki żyje jeden z nich, więź nie zostanie zerwana.
- Nawet po czymś tak drastycznym jak magia czasu?
- Quod erat
demonstrandum, drogi chłopcze.
- Niezła awantura... A jakby tak go
potraktować eliksirem postarzającym? – zaproponował Syriusz.
- To
byśmy otrzymali trzydziestolatka z umysłowością dwuletniego dziecka –
wtrąciła się Tonks, zanim Dumbledore zdążył się odezwać. – I to
dopiero byłaby katastrofa.
- Tonks ma, niestety, rację –
potwierdził Dumbledore. – W tym wypadku muszę uruchomić kontakty w
Departamencie i poprosić o pomoc Zegarmistrzów. Na własną rękę możemy tylko
pogorszyć sytuację.
- Okej. – Tonks ziewnęła i przeciągnęła się.
– Mam rację, a przede wszystkim mam w pracy dyżur o ósmej rano i
powinnam złapać choć godzinę snu. Szefostwo źle reaguje na pracowników
zachowujących się jak zombi. Dobranoc.
Skuliła się na kanapie obok
śpiącego Severusa, podkładając sobie pod głowę aksamitną poduszkę, haftowaną
w pomarańczowe motylki.
- Ninny, idź do gościnnego pokoju, będzie ci
wygodniej – odezwał się Syriusz.
Tonks tylko machnęła ręką, nawet
nie racząc otworzyć oczu.
* Quod erat demonstrandum – (łac.) co
było do okazania
*
Kiedy Tonks obudziła się wczesnym rankiem,
pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była smoliście czarna grzyweczka tuż obok
jej twarzy i para równie czarnych oczu, wpatrujących się w nią z wyrazem
powagi. Severus Snape obserwował ją niemal bez mrugania, ssąc przy tym
kciuk. Tonks uśmiechnęła się przyjaźnie, nieznacznie się przeciągając. Snape
wyjął palec z buzi.
- Mamusia...? – odezwał się żałosnym
tonem.
- Nie ma mamusi – odrzekła Tonks łagodnie, bezwiednie
wpadając w pieszczotliwe tony, jakimi dziewięćdziesiąt dziewięć procent
dorosłych zwraca się do maluchów, a które dorosłego Mistrza Eliksirów
doprowadziłyby do mdłości. – Jest ciocia. Ciocia cię lubi, nie płacz
skarbie – pospieszyła z zapewnieniem, widząc, że małemu zaczyna się
trząść broda. – Mamusia przyjdzie później.
„Ależ
kłamię” – pomyślała, a głośno spytała prędko:
- Chcesz
śniadanko?
Severus powoli pokręcił główką.
- Mleczka?
Ten
sam gest, wzmocniony pełnym obrzydzenia zmarszczeniem nosa. Małoletni
Severus Snape najwyraźniej nie lubił mleka. Tonks wysiliła otępiałe o
poranku szare komórki, usiłując pozbierać nieliczne posiadane wiadomości o
małych dzieciach.
- Siusiu?
Tym razem doczekała się przytaknięcia,
co przyjęła jednocześnie z ulgą i niejakim lękiem.
„Słodka
Helgo” – pomyślała, wstając i biorąc małego na ręce, wraz z jego
welwetowym „kocykiem bezpieczeństwa”. – „Spałam ze
Snape’em, a teraz będę mu pomagać w ubikacji. Toż jak on wróci do
naturalnego wieku, upiecze mnie żywcem.”
Tymczasowo jednak
Severus Snape nie zdradzał morderczych zamiarów. Wręcz przeciwnie, otoczył
ramionkami szyję „cioci”, przytulając się do niej ufnie.
Posłusznie i w milczeniu poddawał się zabiegom toaletowym.
- Gadatliwy
to ty nie jesteś. Zresztą nigdy nie byłeś – mruknęła Tonks, czesząc
Severusa srebrnym grzebieniem, który przed laty należał do pani Black.
Zainteresowany urządzeniem łazienki, Snape rozglądał się dokoła, a sądząc z
miny, wystrój w kolorach srebrno-seledynowych przypadł mu do gustu. Dopiero
kiedy jego wzrok zatrzymał się na prysznicu, udatnie imitującym łeb kobry ze
złowrogo rozpostartym kapturem i szeroko rozdziawioną paszczą, stwierdził z
niesmakiem:
- Beee. Glizie.
- Mnie też się nie podoba –
poparła go Tonks, trzęsąc się od tłumionego śmiechu.
Tymczasem minuty
leciały jedna za drugą nieubłaganie, a na ręcznym zegarku Tonks pojawił się
ostrzegawczy napis: Zaraz się spóźnisz. Niestety, dalsza opiekę nad małym
Snape’em trzeba było scedować na Syriusza. Problem w tym, że Tonks nie
była pewna, czy jej kuzyn jest zdolny do opieki nad samym sobą.
-
Późno! Bardzo późnoooo! – zaśpiewał zegarek złośliwym
dyszkancikiem, więc Tonks czym prędzej zawinęła Severusa w pozostałość jego
szaty, tak że wystawała mu tylko głowa. Przeszła szybkim krokiem przez
błękitno-srebrną sypialnię. Na korytarzu kopnęła drzwi pokoju Syriusza.
/>- Siri! Wstawaj!!
- Jestem w kuchni! – dobiegł
z dołu przytłumiony głos Syriusza. Tonks miała przemożna ochotę zbiec po
schodach, swoim zwyczajem przeskakując po dwa stopnie. Tym razem jednak
niosła dziecko, więc zeszła statecznie, starannie omijając stopień-pułapkę,
który pan domu od miesięcy obiecywał naprawić i zawsze odkładał to na
przysłowiowe jutro.
- Spóźnienie dwie minuty! – zaskrzeczał
zegarek nieprzyjemnie, więc Tonks na granicy paniki wepchnęła Severusa w
objęcia Syriusza, gdy tylko ten wyłonił się z sutereny. Zaskoczony Black
upuścił opróżnioną do połowy puszkę piwa, odruchowo chwytając niespodziewane
brzemię. Bursztynowy płyn rozlał się pienistą strugą na posadzce.
-
Ożesz, puki i borsuki! Już się spóźniłam – jęknęła Tonks,
przeczesując palcami nastroszoną malinową fryzurę. – Szef mnie
spertyfikuje! Nie zaliczę stażu! Siri, zajmij się małym, muszę
lecieć!
- Ale... ale ja... – zaczął Syriusz i nie dokończył,
gapiąc się na Snape’a ze zgrozą i trzymając go w wyciągniętych rękach
daleko od siebie, jakby ociekał czymś paskudnym. Tonks mruknęła
„freshgate”, a potem puknęła się w zęby czubkiem różdżki.
-
Tak, tak – rzuciła niecierpliwie, wionąc ostrym zapachem mięty.
– Nie lubisz Snape’a i nie wiesz co się robi z dziećmi. W ten
koniec wkładasz jedzenie. – Poklepała Severusa po czuprynie. – A
o drugi dbasz, żeby był suchy. Łatwizna.
Mina Syriusza świadczyła, że
wolałby raczej konkretne wiadomości encyklopedyczne, najchętniej dużo
teorii, a po zaliczeniu semestru ewentualnie mógłby poćwiczyć na makietach.
- Eh, nie marudź i zafiukaj do Molly.
Tonks zniknęła z głośnym
trzaskiem aportacji, udając się do miejsca pracy. Syriusz został sam ze swym
problemem. Problem nadal zwisał metr nad podłogą, gapiąc się na niego
wielkimi, wilgotnymi oczami i łapiąc powietrze niczym karp zagrożony
grillem.
- Jak zaczniesz ryczeć, to cię zjem żywcem – zagroził
Black pedagogicznie. Severus zatrzasnął buzię, zacisnął zęby, aż przy uszach
wystąpiły mu małe guzki, a jego oczy urosły jak u Andersenowskiego psa.
Syriusz postawił go na podłodze w hallu, a sam wrócił do kuchni, by odbyć
przez kominek konferencję z kuzynką Molly. Niestety, kuchnia w Norze była
opustoszała. Mimo nawoływania nikt się nie zjawiał. Pomieszczenie wyglądało
tak, jakby opuszczono je w pośpiechu. W otwartym oknie powiewała perkalowa
zasłonka w kwiatki, na podłodze poniewierała się upuszczona cukierniczka, a
domowy ghul wylizywał z podłogi resztki cukru. Po stole natomiast
spacerowała jarzębata kura z wypisaną na dziobie miną właścicielki
grzankowego raju. Z pewnością te miłe stworzonka nie pozwoliłyby sobie na
takie ekscesy, gdyby Molly przebywała w promieniu stu metrów. Syriusz
popatrzył na rodzinny zegar Weasleyów. Wskazówki z twarzami Ginny i Rona
twardo stały na pozycji „szkoła” za to wskazówki bliźniaków
tkwiły przy napisie „kłopoty”, a wskazówki Molly i Arthura
miotały się niespokojnie między „w drodze”,
„katastrofa” i „nakarmić kury”. Niewątpliwie w Norze
zaszło coś wstrząsającego. Zaniepokojony Syriusz wycofał głowę do własnej
kuchni. Po chwili namysłu sypnął nową szczyptę proszku Fiuu, mówiąc głośno:
- Ogrowa sześć.
U Gringotta otwierano dopiero o dziewiątej, więc
istniała pewna szansa, że Bill będzie jeszcze u siebie.
Wynajmowany
pokój Billa tchnął optymizmem i atmosferą luzu. Ściany w kolorze zielonego
groszku zdobiły plakaty zespołów muzycznych, fragmenty egipskich papirusów i
kolekcja mugolskich znaków drogowych. W pokoju nie było stołu, więc Bill
siedział na materacu, na skłębionym śpiworze w maskującej barwie pustynnego
piasku i pił kawę z kubka w kształcie głowy królowej Nefertiti. Rozczochrane
włosy spływały mu po obu stronach przystojnej twarzy jak rdzawy deszcz. Na
pytanie o zaginioną część rodziny odpowiedział:
- Mój ojciec usiłuje
powstrzymać moją matkę przed obdarciem ze skóry moich braci.
Syriusz
uniósł brwi w niemym zdumieniu.
- Moi genialni braciszkowie wymyślili
sobie, że rzucą budę i założą własny interes – kontynuował Bill.
– Na miesiąc przed owutemami, łapiesz? Matka dostała ataku furii.
Wyrzuciła ich z domu i z rodziny. Najpierw. Jak ochłonęła, to poleciała za
nimi do Londynu, żeby ich przeprosić i zamordować. I powiedzieć, że ich mimo
wszystko kocha. Możliwe, że pochrzaniłem kolejność, ale mama bardzo
desperowała.
- A co na to Percy i Charlie? – zainteresował się
Syriusz, na chwile zapominając o własnych kłopotach.
- Charlie siedzi u
smokerów i jeszcze nic nie wie, a pan Jajogłowy się odciął od sprawy.
-
Ty też się odciąłeś?
- Ja wprost przeciwnie, popieram. Może mamie
trudno się z tym pogodzić, ale nie każdy może być Percym. Prawdę
powiedziawszy, im mniej Percych, tym lepiej. Fred i George nie usiedzieliby
ani minuty nawet na studiach podyplomowych w Instytucie Alchemii, a co
dopiero na stołku w Ministerstwie. Lepiej będzie, jak pójdą na swoje.
/>Syriusz pożegnał się, czując rosnącą frustrację. Na Molly w tej sytuacji
nie było co liczyć i wręcz nie wypadało jej prosić o pomoc. Natomiast na
pewno zawsze i wszędzie mógł liczyć na jedną osobę. Oczywiście z wyjątkiem
okresu pełni.
c.d.n.
Bardzo mi się podoba. Ciekawie napisane i
fajny pomysł z tym malutkim Severuskiem
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/tongue.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif' /> . Nie
rzuciły mi się w oczy jakieś błędy. Trudno mi sobie wyobrazić takiego
malutkiego Severusa, ale ty mi w tym pomagasz, bo świetnie opisujesz
poszczególne wydarzenia.
Pozdrawiam i czekam na kolejne części.
style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
Toroj, moja droga... ty po prostu pieknie
piszesz. Uwielbiam twoje dziela, i to rowniez mi sie baaardzo spodobalo
style='vertical-align:middle' alt='wink.gif' />
/>Maly Severus... o rany, to by pieknie wygladalo w rzeczywistosci.. W
niektorych momentach naprawde sie usmialam. Z niecierpliwoscia czekam na
dalsze czesci...
class='quotetop'>QUOTE
class='quotemain'>Syriusz pożegnał się, czując rosnącą
frustrację. Na Molly w tej sytuacji nie było co liczyć i wręcz nie wypadało
jej prosić o pomoc.
Natomiast na pewno zawsze i wszędzie mógł liczyć na
jedną osobę. Oczywiście z wyjątkiem okresu
pełni. ... a to
ostatecznie sprawilo, ze zacieram raczki, by zobaczyc co bedzie
dalej!
Pozdrowionka, trzymaj sie!
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/czekolada.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='czekolada.gif' />
/>
kkate, czyli Naczelna Remuso- [i Syriuszo-] maniaczka
style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
Toroj jak się cieszę ,że zaszczyciłaś nas
nowym FF. Mały Snapuś ? Coś cudownego ...
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/tongue.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif' />
/>Ciekawe co też Black zrobi z TAKIM dzieckiem...
- Remmyyyyy!!! – zawył
Syriusz desperacko w kominek. – Lunatyk, ratunku! Mam dziecko!
- Urodziłeś? – spytał Lupin uprzejmie, unosząc ołówek nad jakimś
pergaminem. Widać dostał akurat kolejne zlecenie na korektę jakiegoś dzieła
naukowego, co miało mu zapewnić skromny, ale honorowy kawałek chleba.
/>- Wrogowie podrzucili! – zazgrzytał zębami Syriusz. –
Remmy, wiesz jak się toto hoduje?
Lupin podrapał się ołówkiem w głowę.
- Miałem kiedyś pufka... – rzekł niepewnie.
- Zbawco!
Pójdź w me ramiona! – zakrzyknął Black patetycznie.
Lupin
westchnął.
- Dobra, dobra... Idę w twe ramiona, tylko się tu ogarnę.
Po paru minutach wkroczył do kuchni na Grimmauld Place.
- Ninny
zostawiła mnie samego z tym bachorem, a Molly nie ma w domu –
powiedział Syriusz z goryczą, prowadząc przyjaciela do hallu.
- Mnie
zostawiła z kotem. To się nazywa femme savante – mruknął Remus.
– Gdzie to dziecko?
Rozejrzał się po korytarzu, na próżno
wypatrując czegoś dzieciopodobnego, ale na posadzce leżała tylko puszka po
Guinessie, w kałuży piwa. Od niej biegły mokre ślady bosych stópek,
wysychające już, niestety.
- Yyyy... tu go zostawiłem! –
wystękał Syriusz, wskazując palcem dywanik w herbaciane róże.
-
Chodnik?
- Dzieciaka!!!
Remus westchnął ponownie.
- Rany, Łapa, myślałem, że wiesz, że dzieci są samobieżne.
Przemieszczają się, wiesz? Czasem dość szybko. Ile ma lat ten twój
podopieczny?
- Dwa.
- Oj, to lepiej szukajmy prędzej.
W
przedsionku znaleźli jedynie Stforka, który właśnie popadł w kolejną
depresję i kiwał się w stanie półkatatonicznym przed czarnym prostokątem w
srebrnych ramach.* Nietrudno było się domyślić, że nie zwróciłby uwagi nawet
na stado różowych słoni, defilujących mu za plecami.
- Dwulatek jest
za mały, żeby dosięgnąć klamki – powiedział Remus. – Sprawdźmy
hall i wszystkie uchylone drzwi. Jak sądzisz, dałby radę wejść sam na górę?
Syriusz obrzucił krytycznym spojrzeniem schody na pierwsze piętro.
Były wysokie, zwłaszcza dla krótkich obecnie kończyn Smarkerusa (przezwisko
stało się wyjątkowo adekwatne), Ale Black był skłonny podejrzewać
Snape’a o wszystko najgorsze. Ostatecznie gówniarz schował się, żeby
zrobić mu na złość. W kącie pod schodami znaleźli tylko następną puszkę po
piwie, nieco kurzu, pojedynczą skarpetkę i martwego pająka. W palarni na
parterze też było pusto – na wszelki wypadek przetrząsnęli wypłowiałe
kotary i zajrzeli do wszystkich szafek.
- Jak ten maluch ma na imię?
Zawołajmy, może się odezwie – zaproponował Lupin.
Syriusz
wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego. Imię „problemu” jakoś
mu nie chciało przejść przez gardło.
- Łapa, rodzice nie nazywają
dzieci Mfm-mfm – skarcił go kolega. – Chyba że to jest
goblin...? – dodał z nutką niepokoju.
- Ależ skąd –
żachnął się Syriusz. – Normalny smarkacz. To znaczy nie wiem czy
normalny, ale wygląda zwyczajnie. Może po prostu wezwiemy go accio?
-
Nie. Nie wiemy gdzie jest. Może po drodze w coś uderzyć i zranić się –
sprzeciwił się Lupin.
- No to co? – burknął Syriusz.
-
Łapa!
- Okej, okej...
Syriusz nagle klepnął się w czoło, a w
następnej chwili na jego miejscu pojawiło się kudłate psisko. Łapa zaczął
gorliwie obwąchiwać dywanik. Remus przyklęknął nad herbacianymi różyczkami,
przymykając w skupieniu oczy. Przechodziło tędy wielu ludzi. Zdeptana wełna
nasiąkła zapachami całego Zakonu Feniksa, które wilkołaczy węch bezbłędnie
dopasowywał do konkretnych osób. McGonagall pachniała starym drewnem, wełną
i wrzosową wodą toaletową, Dunga zawsze otaczał obłok woni taniej whisky i
rynsztoków Nokturnu. Ninny – Remusowe serce zalała ciepła fala
czułości – pachniała bawełnianymi podkoszulkami, perfumami Hexen i
miłą wonią młodej, zdrowej kobiety. Jednak na pierwszy plan w chodnikowej
symfonii zapachowej wysuwała się koniakowa woń Syriusza i nieprzyjemny,
kwaskowaty odorek niedomytego skrzata. W końcu z niemałym trudem wyłowił
pojedynczą, bardzo słabą nitkę obcego zapachu. Ten ktoś pachniał lawendowym
mydłem, piwem i tym jedynym w swoim rodzaju zapachem skóry, indywidualnym
dla każdej osoby.
- Hufff – odezwał się Łapa znaczącym tonem.
Najwidoczniej też to wyczuł.
Obaj panowie z nosami tuż nad podłogą
poszli ulotnym tropem. Remusowi przemknęło przez myśl, że musi wyglądać
niewiarygodnie śmiesznie. Ale cóż, nadzwyczajnie okoliczności wymagały
nadzwyczajnych środków. Dobrze, że nikt tego nie widział. Ze śladów
wynikało, że malec błąkał się po całym hallu jak zdezorientowany karaluch.
Wdrapał się również na trzy stopnie, lecz ku uldze Remusa zawrócił, pokręcił
trochę przy zejściu do kuchni, a następnie pokonał trzy schodki w dół.
/>- Aha... – mruknął Lupin.
- A-ha... – potwierdził
Syriusz z satysfakcją, wracając do ludzkiej postaci. Rejon poszukiwań został
właśnie poważnie zawężony. Zajrzeli pod stół – pusto. W kącie za
lodówką stał tylko kosz z ziemniakami – zawierający ziemniaki, co
skrupulatnie sprawdzili.
- Spiżarnia zamknięta. Lodówka... –
Syriusz z nagłym niepokojem otworzył rzeźbione drzwiczki przedpotopowego
molocha, a ze środka wionęło mrozem. – Lodówka nie zawiera dzieci
– stwierdził, okazjonalnie wyciągając następną puszkę Guinessa.
/>Wreszcie Lupin, raczej z zasady niż wyczucia sensu, zajrzał za kredens.
Między ścianą a owym szacownym, ciężkim jak okowy piekieł meblem,
odziedziczonym przez ród Blacków po jakichś przodkach omszałych, była
szpara, w której na oko można byłoby wetknąć niewiele więcej niż deskę do
prasowania. Tymczasem w owej ciasnej przestrzeni lśniła para oczu.
-
No proszę, tu jest zguba – rzekł Lupin, przykucając przed kryjówką.
- Wyłaź, szczeniaku! – warknął Syriusz, patrząc mu nad
głową.
- Brunecik – kontynuował Remus. – Całkiem podobny
do ciebie, Siri. Wdał się w tatę.
- To nie mój bachor! –
wściekł się Syriusz. – I nie jest do mnie podobny!!
-
Wypierasz się własnego dziecka, Siri? Nie ma się czego wstydzić, to są
całkiem ludzkie sprawy – natrząsał się dobrotliwie Lupin.
- No
jasne. Ledwo wylazłem z... z Az... z tego miejsca, a pierwsze, o czym
pomyślałem, to żeby przelecieć jakąś panienkę – odgryzł się Syriusz.
- Za młodych lat przelatywanie panienek zajmowało ci połowę wolnego
czasu. Pozostałą połowę poświęcałeś na przelatywanie tej potwornej
mugolskiej maszyny.
- To był Harley – rzekł Syriusz grobowym
głosem.
Remus sięgnął w wąską przestrzeń za kredensem. Dziecko skuliło
się w najdalszym kącie, wpasowane w szparę niczym kasztan w łupinę.
-
No wyjdź.
Mały udawał głuchego.
- Wyjdź, eee... kotku.
/>Remus namacał bosą stopę dziecka.
- Ma nogi jak lód. Wyjdź
stamtąd... ee... kochanie, bo zamarzniesz. Nie bój się.
Chwycił małego
za rączkę i próbował delikatnie pociągnąć, lecz poczuł na palcu drobne zęby
i cofnął dłoń jak oparzony, zanim zdążyły zacisnąć się mocniej. Dziecko
chlipnęło zduszonym głosikiem.
„Jak mały kociak” –
przyszło Remusowi na myśl.
- Ajjj, długo jeszcze mamy się z nim
cackać? – zdenerwował się Syriusz, wyjmując różdżkę. – Accio
dzieciak!
Dziecko wystrzeliło z kryjówki za kredensem jak korek od
szampana, wydając kwik przerażenia. Lupin chwycił je w locie.
- No,
no... już po wszystkim. Spokojnie – mówił, tuląc roztrzęsionego malca.
Usiadł na krześle, sadzając sobie chłopczyka na kolanach, podczas gdy
Syriusz przyglądał się tej scenie z nieskrywanym obrzydzeniem. Cała ta
sytuacja wydawała się Remusowi co najmniej dziwna.
- Gdzie jego
rodzice? – spytał.
- Nie wiem – padła natychmiast
odpowiedź ze strony Syriusza.
- Skąd się tu wziął?
- Z
ministerstwa żeśmy se przynieśli. Taka pamiątka turystyczna.
- Siri,
bądź poważny.
- Nie będę, kurwa, poważny, bo mnie szlag trafia.
/>- Nie klnij przy dziecku, Łapa.
Syriusz prychnął pogardliwie. Lupin
zaczął z innej beczki.
- Trzeba by mu dać jakieś śniadanie. I ubrać.
Nie może przecież chodzić w piżamie. Zwłaszcza brudnej.
Na piżamce
faktycznie zostały liczne smugi tłustego kurzu i tynku. Chłopczyk siedział
sztywno na kolanach Remusa, strzelając na boki nieufnymi spojrzeniami. W
rączkach wciąż ściskał jakiś brudny czarny gałgan, który po pobieżnej
analizie można było uznać za kawałek aksamitnego płaszcza lub sukni.
-
Łapa, gdzie jego rzeczy?
- Nie ma – odparł Syriusz lakonicznie.
Brwi Lupina podjechały do góry. Robiło się coraz dziwniej. Ale poprzez
rodzinę Blacków zawsze przetaczały się wydarzenia nietypowe. W porównaniu z
niektórymi, jego wilkołacza egzystencja wydawała się przewidywalna i wręcz
nudna.
- Jak to nie ma? Chcesz powiedzieć, że to biedne dziecko
pojawiło się tutaj w nocnej bieliźnie?
- Nawet gorzej. To kiedyś była
moja koszula. – Black wskazał palcem na piżamkę o kolorze rzewnego
lila w białe groszki.
Lupin skrzywił się.
- Fatalny kolor.
/>- Dlatego oddałem na tak zwane cele charytatywne.
- Zawsze wzruszała
mnie twoja szlachetność, Syriuszu. Nadal jednak nie wiem co to za szkrab.
No, mały, jak się nazywasz?
Czarnooki malec popatrzył na Lupina w
posępnym milczeniu, gryząc dolną wargę. Remus połaskotał go lekko palcem pod
brodą.
- Jak ci na imię? Coś ty taki małomówny? No, powiesz wujkowi?
Black parsknął pogardliwie, przewracając oczami.
- Odpowiadaj,
smarrrkaczu, jak cię pan Lupin pyta! – warknął.
- Sefuśnep
– wymamrotał szybko chłopczyk, popatrując na Syriusza z obawą i kuląc
się, jakby w każdej chwili oczekiwał uderzenia. Remus poczuł, że jego
tolerancja się kończy.
- Siri, odpowiedz mi szczerze na jedno pytanie.
Rozumiem, że brak ci cierpliwości do dzieci, więc czy gdyby Harry po śmierci
Lily i Jima trafił do ciebie, też byś go tak traktował?
Syriusz
zdębiał, nieruchomiejąc w trakcie otwierania piwa.
- Coś ty?! To
przecież... Harry. Syn mojego najlepszego kumpla. Jim był dla mnie jak
brat!
- Aha... A co ci zrobił ten dzieciak, że traktujesz go jak
piąte koło, albo jakiego zbrodniarza? Wcale nie mam pewności, czy z Harrym
nie byłoby tak samo.
Syriuszowy zły humor przerodził się w autentyczną
złość. Gestykulując zamaszyście, wykrzyknął:
- To ja ci powiem, kto to
jest, ten cholerny gówniarz. Powiem ci, kogo piastujesz na własnych
kolanach! TO JEST SNAPE!
Remus zmarszczył powoli brwi w
wyrazie namysłu. Dzieciak wtulił nos w aksamit, wbijając wzrok w podłogę.
- Nie wiedziałem, że stary Snape dorobił się potomstwa.
- Czy ja
mówię po chińsku? To jest Snape! Severus-Smarkerus, Mister Bombastic
Sarkastic, Śmierciożerczy Król Łojotoku. Ten sam Snape, który omal nie
wyprawił Jima na tamten świat, sabotując jego miotłę. I nie przepuścił nigdy
okazji, żeby nam dowalić. Ten, co dręczył Harry’ego w szkole i wywalił
cię z posady w Hogwarcie! – pienił się Syriusz, wymachując puszką
z piwem.
- Sam zrezygnowałem...
- Ale to on w odpowiednim
momencie wypuścił jedno słówko za dużo przez ten swój krzywy zgryz!
/>Remus zerknął w smoliste ślepka, które umknęły błyskawicznie w bok.
/>- Niemożliwe. Nawet nie jest za bardzo podobny.
- A jednak to on.
Śmiecierus Snape we własnej osobie.
Remus ostrożnie powąchał ciemne
włosy dziecka.
- Nawet nie pachnie jak Snape.
To była prawda.
Zapach Severusa Snape był zawsze mocny i zdecydowany. Mistrz Eliksirów
generalnie wydzielał woń nikotyny, melanżu oparów z rozmaitych eliksirów i
magicznych zielsk, a czasem nieświeżej bielizny, zwłaszcza gdy w nawale
pracy zaniedbywał sprawy tak trywialne jak higiena osobista. Dziecko
tymczasem pachniało świeżym, niewinnym zapachem młodości, czyli po prostu
dzieckiem, oraz lawendowym mydłem, wełnianymi kocami i kurzem zza kredensu.
Remus wysłuchał nieco chaotycznej relacji przyjaciela z wydarzeń w
Ministerstwie, a potem podwinął rękaw liliowej piżamki.
- Biedny Sev
– mruknął, patrząc na niewyraźnie rysujący się Mroczny Znak pod cienką
skórą małego Severusa. - Czy on cokolwiek pamięta?
- Nie –
burknął Syriusz. – Na szczęście. Inaczej mielibyśmy tu normalnie
piekło.
Remus westchnął i ostrożnie pogłaskał po głowie Severusa,
który nadal tulił do siebie resztki swej czarnej szaty, wciąż wpatrując się
w podłogę otępiałym wzrokiem.
- Severus Alexander Wolfram Snape...
Strasznie długie i skomplikowane jak na tak małą osobę. Musisz dorosnąć do
tak wielu imion. Sev...? Sevvie? Alex?
Snape nie reagował. Remus
podniósł mu brodę palcem.
- No dalej, kolego, jak masz na imię? Jak
mówi na ciebie mama? – zagadywał Lupin łagodnie.
Chłopczyk
mruknął coś w aksamit.
- Jak? Nie dosłyszałem? – Remus skrzywił
się zabawnie, nastawiając ucha dłonią. – Aj, musi pan mówić głośniej,
panie Snape.
- Śunio – wyszeptał Severus, zmiękczając S. –
Mamusia mófi Śunio.
- Siunio! Słyszałeś? Chyba się popłaczę ze
śmiechu – wyjęczał Syriusz, zginając się wpół.
- A co w tym
takiego śmiesznego? Sunio jest Sunio. Finał. – Remus wzruszył
ramionami.
- Śunio gzecny – zapewnił Snape Lupina, kierując na
niego ciemne oczy, w których czaił się lęk.
- Eh, za bardzo się z nim
cackasz. – Syriusz z charakterystycznym pyknięciem otworzył piwo. W
następnej sekundzie wstrząśnięta puszka wybuchła jak gejzer. Pienista struga
z impetem trafiła Syriusza prosto w oczy, dodatkowo ochlapując spory obszar
dokoła. Zalany chmielowym napitkiem Syriusz klął na czym świat stoi, Remus
wytarł mokrą twarz rękawem i śmiał się w kułak, podczas gdy
„Sunio” siedział sztywno jak chińska figurynka, z buzią otwartą
w wyrazie najwyższego przerażenia.
- Śmieszne. Bardzo śmieszne –
burknął Syriusz ironicznie, wycierając się ścierką do talerzy, a potem
stosując zaklęcie suszące.
- Łapa, ty to umiesz rozładować sytuację
– rzekł Lupin, wciąż roześmiany od ucha do ucha.
Sunio patrzył
to na niego, to na doprowadzającego się do porządku groźnego
„wujka”. Doszedłszy do wniosku, że na razie nic mu nie grozi i
nowy, wesoły „wujek” będzie go bronił w razie potrzeby,
ostrożnie polizał mokrą dłoń, próbując Guinessa.
- Ble – orzekł,
wysuwając różowy ozorek. – Niedoble.
- Ale było śmiesznie, nie,
Sunio? – zagaił Remus.
- Smjesne – zgodził się chłopczyk,
z powagą kiwając główką.
* likwidację portretu pani Black
opisałam w odc. "Hapy Niu Jer".
femme savante - według
Mithiany znaczy to "kobieta wyzwolona"
Toroj, jesteś fantastyczna. Uśmiałam się
przy tym parcie jak głupia. Był dużo, dużo lepszy o poprzedniego... A
współpraca Syriusza i Remusa przy opiece nad małym Sevem... boskie po prostu
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/> Moi dwaj ulubieni bohaterowie w jednym ff... to jest
zdecydowanie to, co Remusoidzi lubią najbardziej
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/blush.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='blush.gif' />
/>Naprawdę super, czekam na dalszy ciąg! Pozdrawiam cię!
border='0' style='vertical-align:middle' alt='czekolada.gif'
/>
kkate (której z trudem udało się włączyć forum
mimo problemów z kompem
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/dry.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='dry.gif' /> )
avalanche
27.11.2004 23:36
Przed chwilą skończyłam czytać
psychodeliczne tłumaczenie Fumska, w uszach brzmi mi psychodeliczny Queen i
pomimo obłąkanego nastroju...
...oprzytomniałam i jest mi
weselej. Mały Severus + groźny wujek Syriusz + wesoły wujek Remus + femme
savante Tonks...to musi być śmieszne
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/biggrin.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif' />
/>
[Najbardziej ciekawa jestem, jak to będzie gdy Sevek urośnie XD]
/>
...
[900 post!!! - musiałam to zrobić]
No cudowne
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/laugh.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif' /> .
/>Świetnie opisana została reakcja Syriusza i Remusa. Bardzo mi się
podobało.
Jestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy malutkiego
Severuska, więc zrozumiałe jest to, że czekam na kolejne części.
style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
/>
ja mam tylko jedno zdanie; Podoba mi siem jak
cholera i czekam na kolejne party, a Siunio mnei rozbraja
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/tongue.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif' />
Mamusia mófi Śunio
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/laugh.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif' /> ja nie
wytrzymam!!!!To jest coś super!!!!
Kiniulka
02.12.2004 20:00
Toroj kiedy wkleisz nowego parciocha?? Bo
to jest znowu bardzio, ale to bardzio fajniuchny fikuś
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/smile.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
-
Dzieciak... – jęknął Syriusz. – Skąd tu dziecko, na miłość
Boską!?
stąd, stąd! :]
/>tio jeśt śmisne, psie pani
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/biggrin.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif' /> nawet
bajdzio
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/> tak jekko napisiane, fanie siem cita i w ogóle jeśt kuj!
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/> jak źwykje bajdzo dobje. nie pozostaje nić innego jak ciekać
na naśtempnom czenść. :>
NiMfUśKa
05.12.2004 21:14
jak zawsze FANTASTYCZNIE
/>przeczytałam większość twoich dzieł xD i mam zamiar przeczytać zesztę
rzecz jasna ale to jest super ( jednak nie przewyższa Hapy Niu Jer )xD pisz
dalej
pisz pisz pisz xD
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/blush.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='blush.gif' />
border='0' style='vertical-align:middle' alt='blush.gif'
/>
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/blush.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='blush.gif' />
border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'
/>
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/biggrin.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif' />
Boże, Toroj, ty jesteś po prostu
genialna.
Co można napisać? Że zapowiada się, a raczej jest już w toku,
nowa fantastyczna część Slytherinady!
Kobieto, przysięgam Ci, że
ja sobie wszystkie części wydrukuje i oprawię. Oczywiście jak wszystkie
części powstaną, bo mam nadzieje, że trochę jeszcze ich będzie.
Humor,
którym się posługujesz, jest robrajający, Twoje pomysły rzucają na kolana, a
świeżość jaką się czuje, sięgając po każdy z Twoich kolejnych Fan Ficków,
powoduje, że człowiekowi od razu robi się błogo na sercu i ma się ochotę
zakrzyczeć: "Jak to dobrze, że na świecie jest tak fantastycznie
pisząca osoba, jak Toroj!"
Jak na razie jesteś dla mnie
niekwestionowanym geniuszem i autorytetem FF z zakresu Potteromani. I nie
zamierzam tym stwierdzeniem umniejszać talentu innych piszących - bo wiele
utalentowanych osób wsród nas jest - po prostu piszę, to co myślę.
/>Twoje opowiadania trafiają bezbłędnie w mój gust, bo po mistrzowsku
potrafisz oddać "potterowski" klimat i świetnie, pod względem
psychologicznym, opisujesz reakcje bohaterów. Powiem Ci szczerze, że Twoje
opowiadania, podobają mi się nawet bardziej, od tego co pisze pani Rowling,
chociaż gdyby nie ona, nie byłoby Slytherinady:]
Rozpisałam się,
więc kończę i życzę Ci dużo weny!
Raistlin
11.12.2004 20:23
Jednym słowem(a raczej dwoma):Pisz
dalej:D
A tak pozatym to super fik jak zresztą wszystkie twoje (ech
wszyscy to powtarzają więc nie będe orginalny:)). Pomysł niecodzienny, mało
błędów(można powiedzieć , że prawie żadnych, za to
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/czekolada.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='czekolada.gif' /> dla
ciebie) styl jak zawsze niepowtarzalny itd. itd. Mogł bym sie rozpisywać
dalej ale wszyscy to powtarzają więc nie bede tego robił:).
Jednym
słowem(cholera powtarzam sie:)):super
Sunio wzdrygnął się i wcisnął głowę w
ramiona, kiedy owionęła go fala ciepłego powietrza.
- Remmy, nie patrz
na mnie jak na zbrodniarza! Nic mu przecież nie zrobiłem –
zirytował się Black.
- Siri, nie bredź. Przecież nawet na ciebie nie
patrzę.
- Patrzyłeś.
- Nie.
- Tak.
- Może przelotnie.
Dlaczego on jest taki nerwowy? – zastanowił się Remus.
Jego
przyjaciel wzruszył ramionami i łyknął nieco ocalonego piwa.
-
Przecież to Snape. Zawsze był nerwowy jak kot z podpalonym ogonem.
Wystarczyło na niego spojrzeć, a już pokazywał pazury.
- Ale mnie się
to nie podoba. – Lupin potrząsnął głową.
- Remmy, ja nie mam
zamiaru wnikać w psychikę Severusa Snape’a. Mam zamiar go jedynie
ubrać i nakarmić. W przeciwnym wypadku moja cioteczna siostra, a twoja...
eee...
- Kobieta mego życia – podpowiedział usłużnie Remus.
/>- ...urwie mi głowę i nie tylko, jeżeli tego zaniedbam. Ninny kompletnie
odbiło. Może to są te, no... homriny? Poczuła się, kurde, matką. Zobaczysz,
Lunatyk, zaciągnie cię do ołtarza i ani się obejrzysz, a będziesz miał
własnego Sunia.
Remus uśmiechnął się melancholijnie.
- Chętnie
dałbym się zaciągnąć, drogi szwagrze in spe. Niestety, honor mi nie pozwala,
żeby mnie utrzymywała żona, więc póki nie zdobędę posady, wszelkie działania
przy ołtarzu odpadają. To jak, najpierw papu, czy najpierw ćwiczenia z
transmutacji odzieżowej?
- Ciepło jest... Koniec maja – mruknął
Syriusz. – A ja bym też już coś zjadł. Nie można żyć samym piwem.
/>- Święte słowa, Siri. Ale w tej suterenie zawsze jest raczej chłodnawo,
więc może najpierw go ubrać...
Syriusz machnął ręką.
- A może po
prostu zapytać? Głodny jesteś? – zwrócił się do Severusa. – Ty,
pytam cię, czy chcesz śniadanie.
Chłopczyk jednak łypnął tylko na niego
nieufnie, zaciskając usta.
- Nie no... Ja nie wytrzymam –
zirytował się Black. – Czy to stworzenie nie potrafi odpowiedzieć na
proste pytanie? Głodny jesteś?!
Dziecko spuściło oczy, zakrywając
buzię szmatką. Lupin owinął Sunia połami swojej szaty, obejmując go
ramionami.
- Łapa... Idź zobaczyć co jest w lodówce jadalnego.
Podejście do dzieci masz zerowe.
- Iiiii... – Syriusz skrzywił
się. – W lodówce mam tylko piwo i ser. STFÓR!! – ryknął.
– Stfór, koniec nabożeństwa, chodź tu natychmiast!
Po kilku
długich minutach oczekiwania, gdy aktualny pan na włościach Blacków
awanturował się coraz głośniej, wzywany skrzat wreszcie raczył się
zjawić.
- Stfór, ty chole... – zaczął Syriusz gniewnie i urwał, z
osłupieniem wpatrując się w Stforka, podobnie jak Remus i Sunio. A było na
co popatrzeć. I czego posłuchać!
Stary sługa jak zawsze obleczony
był w ohydną, starą ścierkę, za to głowę przykrywała mu koronkowa serweta ze
stołu w salonie, niczym welon panny młodej. Końcówki spiczastych uszu
wystawały mu przez ażurowe oczka. Wydawało się, że blade, wyłupiaste oczy
skrzata obracają się w oczodołach całkiem niezależnie od siebie, przy tym
powieki i żabie usta miał wysmarowane koszmarną parodią makijażu, co
wyglądało, jakby ktoś go ciężko pobił.
- Jesteś słodkom rożyczkoooom w
ogrooodzie myyych snów... – zawodził fałszywie. – Lalala... o
moooja ukochaaana, kiedy cie ujrze znów... lalala...
Kaczkowatym
krokiem okrążył stół kuchenny, po drodze zgarniając z niego maselniczkę,
którą przycisnął czule do piersi, a następnie wydefilował z sutereny, wciąż
ze śpiewem na ustach zniknął w czeluściach domu. Chrapliwe
„lalala” niosło się jeszcze echem po stiukowych sufitach.
-
Lala...? – odezwał się Severus, nieufnie spoglądając nad ramieniem
Lupina w stronę wyjścia.
Black sapnął, przeciągając dłonią po
rozczochranej czuprynie.
- A niech mnie pegaz kopnie! Kompletnie mu
już odbiło! – stwierdził rzecz oczywistą.
- To nie lala
– powiedział jednocześnie Lupin. – To skrzat domowy. Sunio, nie
wolno do „lala” podchodzić, rozumiesz? Nie wolno! –
podkreślił z naciskiem.
- Śunio gzecny – zapewnił go chłopczyk
skwapliwie, kiwając główką.
- Gze... tfu, grzeczny, a my zostaliśmy bez
śniadania – mruknął posępnie Syriusz.
- Umiesz chyba usmażyć
jajecznicę? – zagaił Remus.
- Oczywiście... że nie.
-
Żartujesz.
- A kiedy niby miałem się nauczyć? – Black lekko się
zirytował. – W szkole, a może w tym hoteliku na wyspie? U Jima
gotowała jego mama, a potem Lily, a jak byłem na swoim to jadałem w
barach.
Zmarszczki w kącikach oczu Lupina pogłębiły się od szerokiego
uśmiechu.
- No popatrz, stary... Trzeci krzyżyk na karku, a wciąż
możesz zdobywać nowe doświadczenia. A czy w tym domu w ogóle są jajka?
/>Black zrobił minę pod tytułem „Wątpliwości przenikają me
jestestwo”, ale zajrzał do kredensu.
- Nie ma.
Dla kontrastu
otworzył również drzwiczki lodówki.
- Nie m... O, jest coś! –
ucieszył się raptem, wyciągając z pewnym trudem owalny przedmiot wielkości
kafla i tryumfalnie kładąc go na stole.
Brwi Remusa ułożyły się w
zdumiony daszek.
- Nie w ilości sedno, ale w jakości – stwierdził
Syriusz tonem tak chełpliwym, jakby owo gigantyczne jajo wyprodukował
samodzielnie.
- Ekhm... Łapa, czy to aby na pewno jest jajko? –
zapytał nieufnie Remus. – Bo ono jest jakby...
- Nie rób sobie
jaj, stary. A co to miałoby być, jak nie jajko?
- A czy ono jest
jadalne?
- Jakby nie było jadalne, to co by robiło w mojej lodówce?
– logicznie odparł właściciel rzeczonej lodówki i jej zawartości.
/>Lupin jednak popadł już chyba w stan napięcia perilunarnego.*
-
Wiesz, Siri, w lodówkach nie zawsze przechowuje się jedzenie.
- A co na
przykład?
- Na przykład... zwłoki.
Syriusz spojrzał na niego jak
na upiora.
- Towarzystwo aurorki wyraźnie ci szkodzi, Remmy. Szynka to
w zasadzie też zwłoki. Jadalne.
- Ale może to są zwłoki niejadalne.
/>- Lunatyk! Ja jestem głodny! To jest jajko!
- To jest
embrion.
Tymczasem Sunio, powodowany dziecięcą ciekawością, wychylił
się daleko z kolan Remusa, kładąc się brzuchem na stole, pomacał ostrożnie
przedmiot sporu.
- Be – osądził krótko, acz z niesmakiem, cofając
rączkę i wycierając ją o piżamę. Stuletni zabytek Syriuszowego gospodarstwa
domowego miał tę właściwość, że chłodził nierówno, a zaklęcie
destabilizowało się czasami do tego stopnia, że na półkach zaczynały
sąsiadować ze sobą Arktyka i Meksyk. W ten sposób na przykład masłem można
było wbijać gwoździe, a truskawki zmieniały się w parujący dżem. Podejrzane
jajko było zamarznięte na kamień. Na jego szarej skorupie szron wymalował
ciekawe wzorki, niestety, już spływające kroplami wilgoci.
- Zamarzło
– mruknął Syriusz, pukając w nią grubszym końcem różdżki. – Nie
szkodzi, zaraz to załatwię.
Jak magik podrzucił różdżkę w powietrzu,
łapiąc ją za rękojeść, i wycelował w jajeczną bryłę lodu.
-
Uuni!! *
Nad jajem natychmiast z głośnym pufnięciem uniósł się
obłok pary, szronowe paprotki diabli wzięli, a zaniepokojony Remus
dostrzegł, że obiekt zaczął lekko drgać. Z jego wnętrza dało się słyszeć
ciche bulgotanie, a potem seria coraz głośniejszych stukotów. Kiedy z boku
pojawiła się rysa, Lupin bez namysłu stoczył się na podłogę, przykrywając
dziecko własnym ciałem.
- Padnij!!
Ułamek sekundy później
koło niego znalazł się Black, w chwilę potem rozległ się potężny huk, a
potem zaległa cisza, zakłócana jedynie cichym odgłosem kapania.
-
Remmy... – odezwał się Syriusz szeptem. – TO wybuchło...
-
Mhm. Tradycyjnie w kuchni. – Remus potrząsnął głową. Miał wrażenie, że
uszy ma wypchane watą.
- Zaminowane? – ciągnął jego przyjaciel
tonem, w którym nieufność mieszała się z niedowierzaniem. Syriusz miewał już
w domu różne dziwne rzeczy: hipogryfa w sypialni, mumię przodka, Severusa
Snape’a w pokoju gościnnym, ale wybuchowe jajko zdarzyło mu się po raz
pierwszy.
- Myślisz, że to jakiś patent bliźniaków?
- Stawiałbym
raczej na Stforka. Bliźniaki mają teraz inne sprawy na głowie.
Remus
podniósł się na łokciu, sprawdzając, czy przypadkiem nie zrobił krzywdy
podopiecznemu.
- Siri...
Syriusz spojrzał tam, gdzie wskazywał
palec Lupina. Snape leżał zwinięty w kłębek, kryjąc głowę w ramionach.
Dyszał szybko, aż groszki na piżamce falowały.
- Sev... Sunio...
– Remus delikatnie poklepał dziecko po pupie. – Uspokój się, nic
się nie stało.
Jedyną reakcją było jeszcze ciaśniejsze skulenie.
-
Nie płacze – wyszeptał Remus posępnie i zagryzł wargę. – To
nienormalne.
Syriusz wzruszył ramionami. Nie znał się na dzieciach. Nie
stykał się z nimi zbyt często. Roczny Harry był radosnym i roześmianym
maluchem. Natomiast nieliczne dzieci zarówno z rodziny Blacków (Ninny
Tonks), jak i Malfoyów (potomka kuzynki Narcyzy) widział jedynie na
fotografiach. Z tego jednak co przechowywał w pamięci, smarkaty Regulus
wyłby już w niebogłosy, posikany ze strachu.
- Remmy, to jest Snape.
On i normalność to są rzeczy tak od siebie odległe jak grudzień od lipca.
- Niemniej nie zachowuje się jak zwykłe dziecko i to mnie mocno
zastanawia – upierał się Lupin, biorąc chłopczyka na ręce. –
Wyłaźmy już spod tego stołu i oceńmy straty.
Kuchnia ociekała
jajecznicą. A na dodatek była to jajecznica przypalona.
*
midbar lejabesz – (hebr.) dosłownie: pustynia suszyć
*
perilunarne napięcie – napięcie okołoksiężycowe (na odpowiedzialność
Mithiany)
* uuni – (fin.) dosł. „piec” lub
„piekarnik”, fińskie zaklęcie używane do wypiekania chleba i
sucharów
NiMfUśKa
24.12.2004 12:54
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/tongue.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif' /> super jak
zawsze tylko czemu takie któtkie ?
proszę pisz dalej
border='0' style='vertical-align:middle' alt='czarodziej.gif'
/>
To samo mogę powiedzieć o twojej recenzji.
Toro
marlenkka
24.12.2004 14:13
Na początku było troche nudne, ale później
tylko śmieszne
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/biggrin.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif' /> b. mi
sie podoba
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>
pisz dalej
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/tongue.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif' />
Ooo, prezent na Święta od Toroj! Nowa
część "Kół Czasu"!!!!
Po pierwsze
dzięki. Poprawiłaś mi humorek, który mimo świat nie jest za dobry - złapałam
grypę!!! Wrr...
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/dry.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='dry.gif' />
/>Ten odcinek był dość krótki, ale naprawdę świetny. Naprawdę znakomicie
zarysowane charaktery postaci, charakterystyczne teksty, duża dawka
humoru... Ogółem, jesteś genialna
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/biggrin.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif' />
/>Pozdrawiam, życze Wesołych Świąt.
Carrie Silvermoon
24.12.2004 14:25
Genialne! Omal bym gleby nie
zaliczyła... XD
class='quotetop'>QUOTE
-
Maaaaaamaaaaaa...!!!
- Chwila, co tu robi ten bachor i
dlaczego jest goły?
< gleba
>
class='quotetop'>QUOTE
class='quotemain'>Severus-Smarkerus, Mister Bombastic
Sarkastic, Śmierciożerczy Król Łojotoku.
< kafelki>
/>QUOTE
class='quotemain'>- Remmy, nie patrz na mnie jak na
zbrodniarza! Nic mu przecież nie zrobiłem – zirytował się Black.
- Siri, nie bredź. Przecież nawet na ciebie nie patrzę.
-
Patrzyłeś.
- Nie.
- Tak.
- Może przelotnie.
< beton >
/>QUOTE
class='quotemain'>- Jesteś słodkom rożyczkoooom w
ogrooodzie myyych snów... – zawodził fałszywie. – Lalala... o
moooja ukochaaana, kiedy cie ujrze znów...
lalala...
< żwir>
/>Jestem po prostu zachwycona. Wszystko pięknie ładnie, poprawnie, a teksty
są po prostu świetne! Czekam na dalsze części. Car.
Toroj jak zwykle z genialnym opowiadaniem.
Mały Severus? Nigdy się nad tym nie zastanawiałąm, jakim był brzdącem.
Wychodzi na to, że slodkim. Smieszne, zgrabnie napisane i jak zwykle
torojowate. Czego chcieć więcej. Dziękuję za pół godziny smiechu =)
Beret_Pottera
24.12.2004 16:43
Toroj
ZiOmAlKo!
Twoje opcio jest super ekstra wypasine!
/>Wyłam ze śmiechu aż sąsiedzi się zlecieli!
Pisz dalej moja
miszczyni
pozdro
Berett
PS Krążą plotki że
sprzedajesz droga autorko płótno na worki. Czy to prawda?
Raistlin
26.12.2004 18:27
Toroj ty jestes jak Blizzard. Na twoje
opowiadania to czekać jak na gry tejże wytwórni. No ale jak zawsze było
warto.
Ps: czy ty tak specjalnie piszesz Stfór?? Bo chyba
normalnie się pisze Stwór.
Nie wiem co o tym myśleć. Odpowiedz na moją
wypowiedź
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'
/> .
Dzięki za dobre słowo.
Ze Stworem i
Stforem to jest tak:
w oryginale skrzat nazywa się Kreatcher, co
wymawia się jak Creature czyli właśnie Stworzenie, Potworek czy coś w tym
rodzaju. Najbliższym tłumaczeniem tego imienia byłby niegramatyczny Stfór
lub Stforek, ale pan Polkowski musiał to oczywiście schrzanić. Postanowiłam
używać Stforka z internetowego przekładu Spike'a bo uważam, że taka
wersja jest lepsza.
Raistlin
27.12.2004 14:50
Jeśli tak uważasz to nic do tego nie mam.
/>Mam nadzieje, że już niedługo dostaniemy następną część Kół Czasu. Odemnie
border='0' style='vertical-align:middle' alt='czekolada.gif'
/> na wene.
Mordoklejka
27.12.2004 20:55
Toroj ty bezzęb... TFU! Bezbłędna
bestio!
Slytherinadę powinni zaliczyć do lektur obowiązkowych
zamiast np. Krzyżaków.
Wtedy byloby w szkole fajnie... ale ile my juz
tych wniosków o zaliczenie do lektur wypełnialismy to tylko admin może
wiedzieć... i zadnego nie przyjęli
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/cry.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='cry.gif' />
/>Wracając do FF'a :
I want more more.... maj presioz...
Po prostu świetne jedynie pozazdrościć
talebtu i pomysłów.
- Remmy,
ja nie mam zamiaru wnikać w psychikę Severusa Snape’a. Mam zamiar go
jedynie ubrać i nakarmić. W przeciwnym wypadku moja cioteczna siostra, a
twoja... eee...
- Kobieta mego życia – podpowiedział usłużnie
Remus.To mnie rozbawiło.... Musze przyznać ,że jesteś
naprawdę świetną pisarką Toroj...
Czekam na następną cześć.
border='0' style='vertical-align:middle' alt='czekolada.gif'
/>
Galia
QUOTE(Mordoklejka @ 27.12.2004
20:55)
Slytherinadę
powinni zaliczyć do lektur obowiązkowych
/>
Nie. I nie mówię tego
dlatego, że mi się nie podoba, bo mi się bardzo podoba, ale gdy omawiamy
jakąś lekturę, to potem tak mnie nudzi... Wcześniej bardzo mi się podobało,
a teraz gniot kompletny.
Hmm ciekawe, troche rózni sie od
poprzednich czesci Slytheriniady(gdzie sie podziala Lestrange?
style='vertical-align:middle' alt='ohmy.gif' /> ) Bardzo
zabawne i majace swoj klimacik, gratuluje talentu
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/wink.gif' border='0'
style='vertical-align:middle' alt='wink.gif' />
/>Pozdrawiam i weny zycze
Roma
*
Opatulony powycieraną szatą Lupina,
Sunio dochodził do siebie na twardej ławce, rozprostowując się powoli i
zaczynając przypominać dziecko, a nie bezkształtny tobołek. Tymczasem jego
dwaj niewykwalifikowani opiekunowie sprzątali pomieszczenie, usuwając
zewsząd rozbabrane żółtko i białko. Wpierw za pomocą zaklęcia Evanesco, lecz
kiedy Syriusz z rozmachem zdezintegrował puszkę herbaty Earl Grey i dzbanek
na mleko, przeszli na rozważniejsze Chłoszczyć. W końcu Syriusz zaparzył
kawę i obaj panowie, w aromatycznych oparach zagranicznej
„Arabicy”, zaczęli rozważać swe położenie. Zapasy żywnościowe
przedstawiały się mizernie. W lodówce leżał tylko zamrożony na kość kawałek
ementalera i połowa grejpfruta (ta z kolei niemal upieczona), a w kredensie
znaleźli słoik, którego zawartość zyskała już świadomość i chyba nawet źle
się prowadziła.
Sunio wyjrzał spod szaty Remusa, węsząc z ciekawością,
jak jeż wyłażący ze sterty liści. Ukląkł, wyglądając ponad krawędzią stołu i
uważnie lustrując jego powierzchnię.
- On jest chyba głodny –
powiedział Remus, odstawiając gorącą kawę poza zasięg dziecięcych rączek.
– Siri, jego trzeba nakarmić. Masz w domu owsiankę? Albo jakąś kaszkę
dla dzieci?
- Chyba żartujesz, Remmy – mruknął posępnie Syriusz
do wnętrza kubka.
- A mleko...? Sunio, chcesz mleka? – zapytał
Lupin z nadzieją, że odpowiedź zabrzmi „tak”. Niestety, maluch
obdarzył go iście „snaperskim” spojrzeniem, które w wersji
oryginalnej robiło wrażenie zdolnego przebić beton, a w małoletniej zapewne
dałoby radę tekturze.
To oznaczało, że mleko najwyraźniej nie wchodzi w
rachubę, nawet gdyby Sunio Snape konał z głodu.
- Stfór miał dbać o
spiżarnię, ale, jak widać, dopadła go ostateczna skleroza. Z tego cholernego
skrzata nie ma już żadnego pożytku – powiedział Syriusz z goryczą.
– Chyba czas wzbogacić domową kolekcję...
- Łapa!
-
Przecież żartuję.
- Wygląda na to, że muszę iść na zakupy. –
Remus odruchowo poklepał się po chudej kieszeni. – Masz jakiś złom?
/>Black bez słowa podniósł się ze swego miejsca i zdjął z kredensu
ceramiczne popiersie Elvisa Presleya. Bezceremonialnie zdjął gwieździe
rockandrolla głowę i wysypał na stół garść złotych monet.
- Hmmm...
– zastanowił się. – Chyba powinno być więcej...
- Ciężka
dola rentiera? – zakpił Remus łagodnie.
- Iiiiidź... dużo bym dał
za jakąkolwiek normalną pracę. I jeszcze bym dorzucił Stfora jako premię. To
przeklęte domiszcze wysysa mnie jak wampir.
- No widzisz, jak się miło
złożyło. Dziecko wniesie tu nieco miłej, rodzinnej atmosfery –
zauważył niewinnie Lupin.
- Taaaa... – Syriusz rzucił mu
spojrzenie niewinnego człowieka ciężko doświadczanego przez los. –
Sevcio Snape, istne słoneczko.
Tymczasem chłopczyk podniósł galeona,
który potoczył się w jego pobliże i zaczął oglądać z upodobaniem błyszczący
przedmiot. Na aversie widniał profil starego czarodzieja w tiarze, która
była zapewne ostatnim jękiem mody jakieś czterysta lat temu; revers
natomiast zdobił złowieszczo wyszczerzony smok.
- Śśśśmok! –
powiedział Sunio dobitnie, zezując lekko i również pokazując ząbki w
imitacji groźnego grymasu. – Źji nas... Be, śmoki gliziom....
/>Remus zgarnął bilon z blatu, ale nim zdążył spytać, czy jego przyjaciel ma
jakieś specjalne życzenia kulinarne, za drzwiami kuchennymi rozległ się
łomot, jakby ktoś z całej siły w nie kopał. Sunio z brzękiem upuścił monetę
na podłogę, z lękiem na buzi odwracając się w stronę źródła hałasu. Syriusz
błyskawicznie zredukował swoje słuszne sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów
do znacznie skromniejszych psich wymiarów i przyczaił się pod stołem,
bezgłośnie obnażając kły.
- K...ekhm... Kto tam? – zapytał
Lupin, starając się, by zabrzmiało to normalnie.
- Służby
aurorskie! Otwierać w imieniu prawa! – zakrzyknął dziarsko
znajomy kobiecy głos. Chwilę później pomieszczenie wypełnił radosny
szczebiot Tonks, która wparowała do środka ze sporym pudłem w objęciach.
Wysypywały się z niego jakieś niezidentyfikowane na pierwszy rzut oka
torebeczki, paczuszki i zawiniątka. Tonks zwaliła cały ten kram byle jak na
stół, po czym rzuciła się entuzjastycznie Lupinowi na szyję.
-
Remiś!! Mój misiaczku! Mogłam się spodziewać, że Siri wezwie cię
na pomoc – wykrzykiwała, obsypując wniebowziętego Remusa całusami. -
A, właśnie, gdzie to nieszczęście czterołape?
- Tu – odezwało się
„nieszczęście”, wyłażąc spod stołu.
- Schowałeś się?
/>- Nie. Piniondz mi spadł – zełgał Syriusz bez mrugnięcia okiem.
/>Tonks zakończyła przytulanie Remusa tylko po to, by z kolei rzucić się z
nowym ładunkiem karesów na Severusa, który znosił cierpliwie wybuch
czułości, acz z miną wyrażającą niepewność, czy aby dziwna ciocia jest
całkowicie poczytalna. Lupin oglądał to widowisko z rozbawieniem, natomiast
Syriusz upomniał się zazdrośnie:
- A ja? A ja?
- Ty stary koniu
niedopieszczony! – Tonks, wciąż tryskając dobrym humorem,
wskoczyła na ławę i cmoknęła kuzyna w nieogoloną szczękę.
- Wzięłam
trochę szmalu z Elvisa i kupiłam ci coś do jedzenia, bo w spiżarni masz
tylko echo, tak samo jak w lodówce. Nawiasem, mógłbyś ją wreszcie
wyregulować. Chciałam wziąć sobie Gingera i był zamarznięty. No, to
napełniamy bestii brzucho...
Tonks, wciąż w skowronkach, otworzyła
drzwiczki lodówki i w tejże chwili cała skowrończość opadła z niej jak
igliwie z przeterminowanej choinki. Odwróciła się błyskawicznie z powrotem,
a jej oczy w jednej chwili zaczęły przypominać dwa fiołkowe wyloty luf
dubeltówki. Tak, Nimphadora Tonks mogła być młoda, gadatliwa, trzpiotowata i
rozczulająco niezdarna, ale bądź co bądź, dostała się na prestiżowy
Uniwersytet Aurorski, i zdołała go ukończyć z niezłymi ocenami.
-
Gdzie mój dowód rzeczowy? – spytała lodowatym tonem.
- Dowód
rzeczowy...? – powtórzył zbaraniały Syriusz, widząc kątem oka
rozpaczliwe i chaotyczne znaki, czynione przez Remusa zza uchylonych
drzwiczek zamrażarki.
- Zeżarłeś dowód rzeczowy?! –
wrzasnęła Tonks ze zgrozą, blednąc jak kreda.
- Nie! Skądże
znowu! – odkrzyknął Syriusz, odruchowo łapiąc się za oko. –
Coś ty! Po prostu... eee... wyglądało jakoś podejrzanie, więc...
/>Rzucił się pospiesznie w stronę wyjścia do hallu.
- Zaraz ci
przyniosę.
Remus nie wiedział, co też jego druh chciałby zaprezentować
Ninny Tonks, skoro fatalne jajo zostało zredukowane do paru atomów
nieprzyprawionej jajecznicy przeoczonych na meblach, ale przezornie wolał
trzymać język za zębami. Sunio obgryzał krawędź stołu, nie spuszczając
wzroku ze zdenerwowanej „cioci”. Siedział nieruchomo, milczał i
widać było, że woli się nie rzucać w oczy.
- Hm, Ninny...? Co jakiś
dowód rzeczowy robił w lodówce Siriego? – zapytał Lupin ostrożnie.
/>Tonks westchnęła głośno, przeczesując palcami malinową czuprynę.
-
Grupa Kingsleya nakryła nielegalnego hodowcę. Miał parę ciekawych
zwierzaków, a między innymi to jajo. Leżało w wiadrze z morską wodą. Rory
Shagan twierdził, że to konia morskiego, za to Cherry Ann dowodziła, że
smocze, bo ma jakieś tam parametry. Moim zdaniem zawracanie głowy. Facet tak
czy owak posiedzi, chociaż za smocze, fakt, dostałby więcej. Tamci się
handryczyli z całym tym nielegalnym zoo, a mnie Shacklebolt na wszelki
wypadek wysłał przodem, żebym wpakowała dowód rzeczowy do lodówki, bo nie
wiadomo, co może się z tego wylęgnąć. A że wiedział, że my tu mamy pewien
kryzys, to mi szepnął, że mogę się nie spieszyć.
Tonks z irytacją
zerknęła w stronę, gdzie zniknął Syriusz.
- Ale nie przyszło mi do
głowy, że nie mogę tu zostawić niczego na pół, dosłownie pół godziny, bo mój
ukochany i głupiutki brat cioteczny natychmiast nabroi.
Remus ukrył
uśmiech.
- Nin, twój głupiutki brat cioteczny jest od ciebie starszy o
dwanaście lat. Chyba zdążył przez ten czas spoważnieć?
- Czasem mam
wrażenie, że jest o te dwanaście młodszy. – Tonks pokazała zęby w
lekkim uśmiechu, rozchmurzając się nieco.
- Udaje – szepnął
Remus. – Jest podłamany i smutny.
- Wiem – odszepnęła.
– I dlatego nie mam zamiaru nad nim się rozpływać. To wcale nie
pomaga.
Syriusz wrócił, niosąc w ręku „dowód rzeczowy”,
przy czym Remus po raz nie wiadomo już który odczuł szacunek dla zdolności
kolegi. Syriusz zawsze przejawiał naturalny talent do transmutacji i swego
czasu był ulubieńcem profesor McGonagall, która widziała go jako genialnego
projektanta lub architekta, a w przyszłości swego następcę. Niestety, srodze
się rozczarowała, gdy młody pan Black zrezygnował z kariery transmutatora,
woląc być „gliniarzem”. Fałszywka domniemanego smoczego jaja
wyglądała dokładnie jak oryginał. Syriusz bez słowa wręczył je Tonks, która
pieczołowicie schowała je do papierowej torby.
- Na Oberona! Już
myślałam, że przepadło. Kingsley obdarłby mnie ze skóry. I tak pewnie zwalą
na mnie pisanie raportu. Muszę lecieć. Zróbcie śniadanie i, do licha,
ubierzcie wreszcie Seva! Dziecko nie może ciągle chodzić w piżamie!
Ci mężczyźni...
- Robisz się zrzędliwa na stare lata – wymamrotał
Syriusz.
Puszczając tę złośliwość mimo uszu, Tonks cmoknęła pospiesznie
Remusa w policzek, a po chwili zostało po niej już tylko echo trzasku
aportacyjnego i sterta sprawunków na stole.
Syriusz z głośnym sykiem
wypuścił powietrze, robiąc wielkie oczy, gnąc się demonstracyjnie w udawanym
omdleniu i afektowanym gestem kładąc dłoń na sercu.
- Boże!
Myślałem, że wykituję. Dowód rzeczowy! – Pokręcił głową w udawanym
przerażeniu.
- Mały włos, a byśmy zjedli własność rządową. Ciekawe czy
wyciągnęłaby nam ją z żołądków. Co zamieniłeś? Wyglądało bardzo...
realistycznie.
Syriusz machnął ręką.
- Poduszkę z kanapy.
-
Mam nadzieję, że Ninny nie będzie miała kłopotów z tego powodu –
zatroskał się Lupin.
- To bardzo dobra imitacja – uspokoił go
autor nowego jajka, prostując się dumnie.
- A jeśli tamtego faceta nie
skażą tylko dlatego, że sfałszowałeś dowód rzeczowy?
- No to co?
– warknął Black z nagłą złością. – To zapiszę sobie na plus, że
ocaliłem jednego biednego frajera od Azkabanu!
- A jeśli zasłużył?
Ostatecznie chciał hodować smoka w warunkach domowych. Nie jest to ani
legalne, ani bezpieczne.
- Nikt nie zasługuje na Azkaban, Remmy!
Nikt!
- Nawet Śmierciożerca? Nawet... Peter? – zapytał
Remus, zniżając głos.
Syriusz potarł dłońmi ramiona, jakby nagle
zrobiło mu się zimno.
- Nikt – powtórzył zawzięcie. –
Śmierciojady zasługują na avadę. Nawet tego parszywego szczura bym tam nie
wsadził. Normalnie bym go zatłukł na miejscu. Są po prostu rzeczy, których
nie powinno się robić nikomu.
Remus położył mu rękę na ramieniu, ale
Syriusz otrząsnął się nagle jak mokry pies.
- Dość tego margania.
Jestem wściekle głodny. Mam nadzieję, że Nin kupiła polską kiełbasę... Ej, a
gdzie ten szczeniak!?
Rzeczywiście, Severus, który jeszcze parę
minut temu siedział grzecznie za stołem, nieznacznie wystając znad blatu,
zniknął jak sen jaki złoty. Zanim jednak jego niewprawni opiekunowie zdążyli
znów wpaść w stan irytacji i paniki (z przewagą irytacji u pana Blacka),
Lupin, tknięty przeczuciem, zajrzał pod stół, po czym kiwnął palcem na
kolegę.
W przyjemnym półmroku pod solidnym dębowym blatem siedział
Sunio Snape. Jakoś zdołał zedrzeć tekturową pokrywkę z niewielkiego
glinianego garnuszka, a teraz w spokoju ducha raczył się jego zawartością.
Podniósł na Remusa ciemne oczka, do których spłynęła cała niewinność
przypadająca na Londyn i okolice. Wyglądał jak aniołek w wersji niger.
Aniołek wysmarowany w mniej więcej pięćdziesięciu procentach marmoladą
pomarańczową.
Cherry Ann słusznie podejrzewała, że jajo może być
smocze, gdyż jaja koni morskich mają elastyczne, półprzezroczyste
skorupy.
Niger – podobno po łacinie „czarny”, tak
twierdzi słownik.
*
Ku uldze obu panów, śniadanie przebiegło
bez zakłóceń. Umyty Sunio bez najmniejszego oporu wypił kawę żołędziową
(uznali ją za odpowiednią dla dziecka, gdyż producent zapewniał, że nie
zawiera kofeiny) i samodzielnie spożył grzankę z miodem gryczanym oraz
kawałek mango, w wyniku czego wystąpiła paląca potrzeba ponownego umycia nie
tylko dziecka, ale także wszystkiego w zasięgu lepkich rączek.
/>Wyglądało na to, że Tonks właśnie przeżywa fazę fascynacji zdrowym
odżywianiem. Z pewnym zdziwieniem, ale bez szczególnych złych przeczuć Remus
i Syriusz rozmieszczali w szafkach paczuszki z zieloną fasolką mung, puszki
z kiełkami bambusa czy też kiełbasę Polish Organic Sausage from Kasheby.
/>- Champagne soya – przeczytał głośno Syriusz, a twarz pofałdowała mu
się w bardzo głębokim namyśle. – Lunatyk, myślisz, że to zawiera
alkohol?
- Zwariowałeś? Alkohol w soi?
- Ale tu pisze, że
szampan...
- To z Szampanii, a nie z szampana. Soja z Szampanii.
-
Szkoda...
Kolejnym zagadkowym przedmiotem była torebeczka zawierająca
coś na podobieństwo kłębka czarnych nici. Na wierzchu wydrukowano nieco
japońskich czy też chińskich znaczków i napis Arame.
- Nie, ja w to
nie wierzę. To się JE? – odezwał się Black ze śmiertelnym
zdumieniem.
- Owszem, to się je – oświecił go Lupin, który
ostatnio był obiektem kulinarnych eksperymentów swej dziewczyny. – To
są wodorosty i można je wrzucać do zupy.
- Ohyda!
- Łapa,
Japończycy to jedzą tonami.
- No i sam widzisz jak wyglądają. Małe,
żółte pokurcze, na pewno właśnie od tego świństwa. Nakarmimy tym
Smarkerusa?
Remus uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Czemu nie?
Podobno zawierają mnóstwo witamin i minerałów. Są bardzo zdrowe.
/>Syriusz ponownie zajrzał ze wstrętem do torebki.
- Wyglądają bardzo
niezdrowo. Nie będę jeść jakichś wodnych chabazi. Wrogowi, owszem, mogę dać.
Na samym dnie kartonu znajdowało się zawiniątko zatytułowane odręcznym
pismem, głoszącym: „Małpia głowa”. Teraz zwątpił również
Lupin.
- Boże miłosierny... – wymamrotał, ostrożnie szturchając
pakunek palcem, jakby owa głowa miała wyskoczyć ze środka i zaatakować,
kłapiąc zębami.
- Był taki czas, że jadałem szczury, ale żeby małpi
łeb...? – skomentował Syriusz ze zgrozą. - Czy ta Ninny oszalała? Co
można zjeść ze łba, i to małpiego?
- Móżdżek? – zaryzykował
Remus, nie odrywając oczu od trefnej paczki.
Odpowiedzią Blacka był jęk
obrzydzenia. Sunio, zaciekawiony przedłużającą się konwersacją, porzucił
zabawę młynkiem do pieprzu i wlazł na stół, również zaglądając do pudła.
/>- Siri, to trzeba rozpakować...
- Ależ proszę, nie krępuj się.
-
Dlaczego ja?
- Bo to twoja narzeczona nabyła.
- Ale za twoje
pieniądze.
- Pecunia non olet * – zacytował Syriusz bez
związku.
- Ale to zacznie olet, jak nie włożymy go do zamrażarki.
/>- Nie będę przechowywał małpiego czerepu obok mojego piwa! Wyrzucę w
diabły! – oburzył się wielbiciel chmielowych rozkoszy.
-
Miałeś już obok tego świętego piwa smocze jajko, a nawet chciałeś je zjeść,
Łapa.
- Ale ono było... bardziej higieniczne. I w ogóle.
Tymczasem
Sunio, znudzony toczącym się nad jego głową sporem, sięgnął do wnętrza
kartonu i energicznie pociągnął za róg opakowania. Papier rozwinął się z
łatwością, a ze środka wypadła... gąbka.
Zaraz potem z obu męskich
gardeł gruchnął śmiech unisono.
- Piekielna Nin... – wystękał
Syriusz, zwijając się jak ofiara Zniewalającej Łaskotki. – W pięty jej
pójdzie, tak jej nagadam. Małpia głowa... skąd ona to wytrzasnęła, jak
pragnę drinka?
- Daliśmy się wpuścić w jeżyny. To pewnie po prostu
nazwa drogerii – wyraził przypuszczenie narzeczony nieznośnej Tonks.
– Sunio, zostaw! – dodał szybko, odbierając gąbkę małemu,
który usiłował nadgryźć znalezisko. – Tego się nie je.
Były
Mistrz Eliksirów popatrzył na niego z miną, która mogła znaczyć „a co
ty tam wiesz”, lecz nie zaprotestował. Remus podniósł go ze stołu.
/>- Chodź, żarłoku. Zaniesiemy gąbkę do łazienki. Zrobimy siusiu, umyjemy
łapki, a potem zrobimy ci jakieś ubranko. Nie możesz biegać w piżamce, nawet
jeśli jest taka ładna, w kropeczki...
Obarczony gąbką i Severusem,
Lupin opuścił kuchnię pogadując do niego niezobowiązująco. Syriusz zdążył
zauważyć, że malec wpatruje się w Lupina szeroko otwartymi oczami –
bez mrugania, cichy, zasłuchany z powagą zupełnie nie pasującą do tak małego
szkraba.
„No, ale to przecież Snape, on nigdy nie był
normalny” – pomyślał Syriusz i wzruszył ramionami. –
„A Remmy’ego wydaje się bawić niańczenie tego łobuza.”
/>Zajrzał do szafki pod bojlerem, mając nadzieję przyłapać Stforka, ale po
skrzacie nie było ni śladu, ni popiołu. Obłąkany skrzat robił się
niebezpieczny, a Syriusz nie miał już nadziei, że temu kłopotliwemu
„rodzinnemu spadkowi” polepszy się w jakikolwiek sposób. Zamiast
ryzykować, że Stfór narobi nieszczęścia, należało go dyskretnie uciszyć. Z
nową ideą w głowie i różdżką w garści, Syriusz udał się na obchód domu.
Deseczka w hallu nie wchodziła, oczywiście, w grę – Syriusz brzydził
się tego rodzaju demonstracjami, chociaż sam Stfór pewnie uznałby to za
godne ukoronowanie kariery lokaja; natomiast gdyby dowiedziała się o tym
Hermiona, rozpętałaby krucjatę proskrzacią, przy której Pearl Harbor
zdawałoby się piknikiem. Na szczęście panna Granger była daleko, pewnie
zakuwając w upojeniu przed SUM-ami, natomiast Stfór czaił się blisko, gdzieś
za ścianą. Zaledwie parę tygodni temu Syriusz jeszcze tolerował go z
wysiłkiem, ostatnio jednak skrzat nie wykonywał podstawowych obowiązków,
mylił proste polecenia albo całkiem o nich zapominał, a jego złośliwość
wzrosła w dwójnasób. Znikał też na długie godziny i nie można było mieć
pewności, czy nie opuszcza domu, by donosić Narcyzie i Bellatrix o tym, co
dzieje się w kwaterze głównej Zakonu. Syriusz z furią zgrzytnął zębami,
myśląc o wydarzeniach ze stycznia. Sprawozdanie otrzymał z drugiej ręki, ale
i tak trzęsła go złość na samo wspomnienie. Ucieczka więźniów z Azkabanu,
Snape osaczony jak królik... Nie żeby sam Syriusz nie miał ochoty czasem go
poczęstować Tormentem czy umówić na randkę z dementorem, ale rzucanie
Niewybaczalnego na pierwszoklasistkę było po prostu zbrodnią. Ale czego się
można było spodziewać po „kochanej Belli”, która trzepnęła
Slasherem swojego kuzyna, bo jej nadepnął na falbanę u sukni? Po trzydziestu
latach Syriusz wciąż pamiętał tamten palący ból – paradoksalne, nadal
było to jedno z najbardziej wstrząsających wspomnień, chociaż od tamtej pory
zdążył już nie raz oberwać i zaliczyć odsiadkę. Otrząsnął się.
-
Syriuszu!! Syriuszu Black!!
Natarczywe wołanie
sprowadziło go z powrotem do kuchni. W kominku tkwiła głowa Minerwy
McGonagall. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest w fatalnym humorze.
Z jej zwykle schludnego czarnego koka zwisały luźne pasemka włosów, a twarz
pokrywał malinowy rumieniec, zupełnie jakby wicedyrektorka właśnie ukończyła
bieg na sto jardów, albo długo i głośno na kogoś wrzeszczała.
-
Witam. Nareszcie pan Black raczył się zjawić – wycedziła.
Syriusz
w ostatniej chwili ugryzł się w język, zanim wyrwało mu się pokorne:
„Przepraszam, pani profesor”. Zamiast tego wyszczerzył się w
powitalnym uśmiechu i oparł kredens w pozie a’la
James-Dean-Buntownik-Bez-Powodu.
- Hello, Minerwa. Co cię
sprowadza?
- Co z Severusem? – spytała prosto z mostu.
-
Remus uczy go mycia zębów – odparł Black wymijająco.
- Rozumiem,
czyli bez zmian od wczoraj. – Zdawało się, że z Minerwy uszło nieco
powietrza. – Czy to musiało się wydarzyć akurat na trzy tygodnie przed
egzaminami? – rzuciła światu pytanie retoryczne.
- Czy to
musiało się w ogóle wydarzyć? – dodał Black. – Mam teraz na
głowie usmarkanego śmierciojada, z którym muszę się cackać jak ze
śmierdzącym jajem.
- Chętnie się z tobą zamienię – odrzekła ostro
profesorka, sięgając gdzieś w bok. – Ja teraz mam na głowie Severusową
kohortę. Bohater nie wrócił z akcji, a jego Dom dostaje amoku i roznosi
lochy. Najchętniej popetryfikowałabym ich, związała w pęczki i pochowała w
szafach aż do egzaminów.
- A Gryfoni grzeczni? – spytał Syriusz
niewinnie.
Oczy McGonagall zmieniły się w dwa zielonkawe sztylety.
/>- Nie... – zawiesiła głos, jakby szukając słowa. – Nie...
przeginaj! – dokończyła. – Jeszcze porozmawiamy o sprawkach
twojego chrześniaka.
- A co się stało?
- Och, co się NIE stało.
Główną atrakcją dzisiejszego poranka był Malfoy w nocnej koszuli... MOJEJ
koszuli, nadmieniam! Powieszony w męskiej toalecie!
Huncwockie
serce Syriusza zatrzepotało jednocześnie z radości i niepokoju.
- Draco
Malfoy?
- Przecież nie Lucjusz!
- Powieszony? Eeee... nie
żyje?
Wicedyrektorka cmoknęła niecierpliwie.
- Powieszony za
kołnierz! Na kinkiecie.
- Minerwo, przecież to nie w stylu
Harry’ego. On by Malfoyowi po prostu dał po pysku, a nie tak
znienacka... różdżką w plecy.
McGonagall potrząsnęła głową z
dezaprobatą, zaciskając usta.
- I tylko dlatego nie miałam go jeszcze
na dywaniku. To bardziej w stylu bliźniaków, ale ci akurat mają żelazne
alibi – już ich wtedy nie było w szkole. A Malfoy symuluje amnezję i
wstrząs mózgu. Ale nie zawołałam cię tutaj na plotki.
- Nie?
-
Black, chociaż raz w życiu bądź poważny. Powiedz Lupinowi, że Severusa musi
obejrzeć specjalista z Departamentu Tajemnic. Nie można go sprowadzać na
Grimmauld Place, więc ktoś musi Seva tam odtransportować. W Departamencie
będzie czekał Zegarmistrz nazwiskiem Scrap. Szkoda, że Molly ma tę domową
katastrofę... A teraz bądź łaskaw zdjąć blokadę.
- Jaką blok... –
zaczął Syriusz, ale natychmiast się zreflektował. – Tak, oczywiście...
Laxare!
Dopiero gdy z kominka zniknęła osłona, przypominająca
cieniutką, przezroczystą błonkę, można było się zorientować, że w ogóle była
tam jeszcze chwilę temu. Pod nogi Syriusza z głuchym tapnięciem upadła
torba podróżna.
- To rzeczy Severusa. Ubrania i parę niezbędnych
drobiazgów. Brzytwa, woda po goleniu, grzebień, eliksir na żołądek...
– McGonagall przygładziła włosy. – Gdybym wiedziała wcześniej,
jakie on ma zabezpieczenia na drzwiach... Forsowanie trwało godzinę. Ufff...
Mam nadzieję, że magicy od zegarów doprowadzą go jeszcze dziś do porządku,
inaczej chyba zwariuję. SUM-y, Owutemy i rewolucja w Slytherinie. Powiedz
mu, że Albus i Lizzie Vector podzielili się jego grafikiem. Jutro ma być w
pracy! Do widzenia. – Po tych słowach głowa profesorki
Transmutacji rozpłynęła się wśród zielonych płomieni. Stropiony Syriusz
podniósł torbę, w zamyśleniu ważąc ją w dłoni.
- Mam wielką nadzieję,
że to będzie faktycznie proste, Minerwo. Naprawdę szczerze bym chciał
– wymamrotał. Jednak nie opuszczało go złe przeczucie, że przysłane
przez troskliwą profesorkę rzeczy nie będą jeszcze Snape’owi potrzebne
przez jakiś czas. Może z wyjątkiem grzebienia. Odnowił osłonę na kominku i
powlókł się na poszukiwanie Remusa.
* Pecunia non olet –
oczywiście znane przysłowie „Pieniądze nie śmierdzą”
/>
Obu swych gości zastał w salonie na trzecim
piętrze. Snape bawił się szczoteczką do paznokci w kształcie srebrnego
łabędzia, wypuszczając go w podróż po falach morza kanapowego. Z powodu
trudności technicznych (włosie zaczepiało o tkaninę) ptak pływał stylem
grzbietowym. Remus natomiast machał różdżką nad stołem.
- Musiałem to
wziąć. Masz coś przeciwko, Siri?
„To” okazało się rozłożoną
na blacie flanelową powłoczką z pękami haftowanych stokrotek w każdym rogu i
monogramem SSRB. Syriusz tylko wzruszył ramionami. Do powłoczek był równie
mało przywiązany, jak i do całej reszty spuścizny rodzinnej.
-
Sypialnia Słodkiego Regulusa Blacka? – spytał Remus, ze śmiechem
wskazując na litery.
- Starożytny, Szlachetny Ród Blacków albo też
Super Szurnięta Rodzina Błaznów – odparł Syriusz. – Mówiłem ci,
że moja matka miała fioła.
Remus pominął tę uwagę milczeniem. Nie
wypadało wyrażać się tak o rodzinie gospodarza, nawet jeśli on sam nie
przebierał w słowach.
- Próbowałem zrobić z tego koszulkę. Materiał
wyjściowy jest odpowiedni, ale coś nie wychodzi.
Syriusz rozprostował
ramiona jak sztangista przed wysiłkiem, po czym wyjął różdżkę z futerału.
- Pozwól, że zajmie się tym fachowiec.
Rzeczywiście, po paru
precyzyjnych ruchach i melodyjnych inkantacjach, poszewka zamieniła się w
bladoniebieską koszulkę z szafirowymi guzikami (nadal haftowaną w
stokrotki). Odziany w nowy strój Sunio z upodobaniem badał kwiatki na
miękkiej, spranej tkaninie. Zachęcony sukcesem, Syriusz rozejrzał się za
nowym surowcem, po czym bez namysłu zdarł z kosza na papiery zielony,
aksamitny pokrowiec. Położył go na stole i zakasał rękawy.
- Teraz
portki. Styl „wczesny lord Fauntleroy”.
Zanim jednak
katowany zaklęciami materiał przybrał do końca właściwy kształt, rozległo
się głośne klak, jakby jakiś olbrzym pstryknął w salonie palcami. Para oczu
bursztynowych i druga czarnych jednocześnie skierowała się na dziecko.
/>- O w mordę...
Bluzeczka zmieniła się z powrotem w powłoczkę. Jedyną
różnicą była dziura, przez którą wystawał czarnowłosy łebek. Jednak Sunio
nie wydawał się wystraszony tą nagłą transformacją, która odbyła się, jakby
nie było, na nim. Raczej lekko zdziwiony i zainteresowany. Energicznie
poruszył rączkami w górę i w dół, poszewka zafurkotała.
- Pcasek!
Sunio pcasek!
Zdenerwowany Syriusz zdarł z malca powłoczkę, rzucił
ją z powrotem na stół i ponownie przerobił na odzież godną człowieka, a nie
skrzata domowego. Przez moment wydawało się, że oboje – Syriusz i
powłoczka – mierzą się wzrokiem, przy czym wyimaginowane spojrzenie
ciuszka było mocno ironiczne. Po upływie minuty rozległo się poff i
bluzeczka w stokrotki wróciła do postaci bielizny pościelowej.
- Szlag
by to trafił... – Syriusz podniósł powłoczkę na końcu różdżki. –
Co jest nie tak z tą szmatą?
Test wykazał, że istotnie było coś nie
tak. Blackową pościel obłożono zaklęciem antygniotliwym, przeciw mechaceniu,
a do tego jeszcze dodatkową klątwą przeciw kradzieży (co doskonale
obrazowało stosunek pani Black do personelu pralni). Wszystko to razem
wściekle gryzło się z transmutacyjnymi życzeniami Syriusza. Struktura
poszewki zwyczajnie nie mogła pomieścić większej ilości magii i
„wypluwała” nadmiar.
- Na obrusach pewnie jest to samo.
Będę musiał chyba poświęcić kolejną koszulę, a nie mam już żadnej, której
nie lubię! – denerwował się Syriusz.
- Co przyniosłeś?
– zainteresował się Remus, patrząc na torbę, poniewierającą się w
zapomnieniu na dywanie. Syriusz znieruchomiał na chwilę, wytrzeszczywszy
oczy.
- Jestem idiotą!! – wybuchnął.
- ...?
-
Jestem tępym kretynem! Przecież Minerwa dała mi jego ciuchy! Po co
bawimy się w zmienianie poszewek mojej świętej pamięci mamuni, jak tu mam
cały tobół Snape’owych łachów? Zwyczajnie je pomniejszę i szlus. Mamy
umówioną dziś wizytę w Departamencie Tajemnic, więc McGonagall to przysłała,
żeby jej kolega z pracy nie świecił gołym tyłkiem, jak go już zegarmistrze
postarzą.
To mówiąc, Black wytrząsnął na kanapę zawartość sakwojaża.
/>- No proszę. Wszystko ma czarne. Pewnie po to, żeby oszczędzić na
praniu.
Nieświadomy właściciel czarnego odzienia, który do tej pory
kontemplował zezowatego lwa na makacie, zakrywającej drzewo genealogiczne
rodu Blacków, oderwał się od tego wątpliwego arcydzieła sztuki zdobniczej i
zainteresował odzieżą, zwaloną na malowniczą kupę. Od razu wyciągnął ze
stosu błyszczącą srebrną papierośnicę.
Okazało się, że garderoba
Severusa prezentuje się wyjątkowo skromnie (wszystko czarne, białe lub
gołębioszare), za to była bardzo dobra gatunkowo. Nawet schodzone trzewiki
lśniły jak czarne lusterka – widać właściciel nie żałował pasty ani
zaklęć.
Remus poczuł, że ktoś ciągnie go za spodnie. Popatrzył w dół,
napotykając poważne spojrzenie czarnych ślepek, wpatrujących się w niego
natarczywie.
- Pcasek – oznajmił Sunio, wyciągając do niego
rączkę z papierośnicą. Lupin wziął ją odruchowo. Na wierzchu lśniącego
pudełka czerniał oksydowany wizerunek nietoperza i ozdobny napis Na pamiątkę
od L.M.
- Pcasek – powtórzyło dziecko.
- To nie ptaszek, to
nietoperz. – Pedagogiczne zapędy Remusa chwilowo wzięły górę nad
rozmyślaniami, czy L.M. oznacza Lucjusza Malfoya i dlaczego „pierwsza
laska” magicznego świata miałaby robić Snape’owi tak kosztowne
prezenty. – Nietoperz, Suniu.
- Topes?
- Nietoperz.
-
Pcasek. – Mina dziecka dość dobrze wyrażała opinię „ty coś
ściemniasz, koleś”, więc Lupin skapitulował, przeczuwając, że kołomyja
z „pcaskami” i „toperzami” może potrwać.
- To
jest, yyy... taka myszka co fruwa.
Fruwająca myszka okazała się
atrakcyjniejsza od ptaszka. Sunio odebrał Remusowi srebrny bibelot i zaczął
go wybebeszać pośrodku dywanu, rozsypując wokoło siebie Moderny bez filtra i
powtarzając beztrosko:
- Myska, myska... myskamyskamyska... pcasek
myska... myska pcaskofa...
Syriusz szybko poradził sobie z
pomniejszeniem kompletu męskiej odzieży. Za to przymiarka (po nieco
utrudnionym oderwaniu małego badacza od sekcji papierosa) wykazała
bezlitośnie, że proporcje dwulatka i mężczyzny trzydziestoparoletniego
różnią się znacząco.
Majtki dyndały Suniowi gdzieś w okolicach kolan,
spodnie – choć dopasowane w talii, ciągnęły się za nim jak uszy za
przygnębionym bassetem. Nad podkoszulką i swetrem Lupin tylko pokiwał głową.
Zwłaszcza sweterek wyglądał jak kaftan bezpieczeństwa, wydziergany przez
pielęgniarkę u św. Munga podczas nudnego dyżuru. Użycia nożyczek Lupin
odradził, więc ostatecznie naburmuszony Black jeszcze raz uciekł się do
pomocy różdżki – ku cichemu podziwowi kolegi, który nigdy dostatecznie
nie opanował tego typu zaklęć.
*
Ministerstwo było niewiarygodnie
zatłoczone, jak to zwykle bywa w godzinach urzędowania. Oraz oczywiście
hałaśliwe. W takich warunkach nikt nie zwracał uwagi na skromnie odzianego,
przedwcześnie posiwiałego człowieka, niosącego na rękach malca w żałobnej
czerni, oraz na wielkie, kudłate psisko, taszczące w zębach torbę. Hall
wejściowy ucierpiał podczas nocnej potyczki. Złote symbole na suficie
znieruchomiały i zbladły. W boazerii tu i ówdzie widać było dziury ze
sterczącymi drzazgami. Część stiuków odpadła ze ścian, a brygada skrzatów w
pomarańczowych wdziankach i zabawnych kapelusikach uwijała się jak rój
pszczół, łatając usterki.
Najgorzej ucierpiała słynna złota fontanna
– przez oficjeli zwana PP (Pomnikiem Pojednania), natomiast przez
szeregowych pracowników, jak twierdziła Tonks, KK czyli Kupa Kiczu. Statua
przedstawiała sobą żałosny widok. Czarodziej stracił głowę, czarodziejka oba
ramiona, co upodobniało ją do Wenus z Milo. Centaur unosił puste ręce, przez
co sprawiał wrażenie, jakby chciał biednej kobiecie przywalić w szczękę. Z
goblina zostały tylko buty, a statuetka skrzata, pozbawiona uszu, z bardzo
żałosnym wyrazem złotej fizjonomii leżała w osuszonym basenie. Fontannę
otaczała barierka z pomarańczowych linek, na których co dwa-trzy kroki
wisiały tabliczki oznajmiające: Uwaga remąt; Uwaga rymont; Uwaga rement...
Lupin dojrzał też Roboty konserwowe. Widocznie autorem wywieszek był jakiś
niezdecydowany ortograficznie skrzat.
O ile hall był jeszcze
stosunkowo luźny, korytarze za złotymi drzwiami przypominały trasy wewnątrz
mrowiska, z tą różnicą, że zamiast czarnych mrówek dreptali tam ludzie w
kolorowych szatach lub mugolskiej odzieży. Tu i tam aportowały się dyżurne
skrzaty, a nad głowami przechodniów latały stada papierowych samolocików
korespondencji wewnętrznej. Ogólnie widoczne podenerwowanie tłumaczył fakt,
że część pomieszczeń nadal była pod nadzorem ludzi z MISA* i nie wolno było
tam chodzić. Pracownikom nagle zaburzono rytm pracy i brutalnie zabrano
możliwość poruszania się po utartych trasach – co zaowocowało
natychmiast falą spóźnień i korków w windach oraz na schodach. Lupin
przekonał się o tym szczególnie boleśnie, gdy, nie mogąc dopchać się do
windy, postanowił poszukać innej drogi i utknął raptownie na magicznej
barierze, blokującej korytarz. Sytuacji bynajmniej nie poprawiało
kilkanaście kilogramów dziecka, dźwiganego na rękach. W dodatku były to
kilogramy niewygodnie ruchliwe. Od chwili, gdy Łapa pojawił się u szczytu
schodów, niosąc w pysku swoją obrożę, z miną pod tytułem „Nawet nie
próbuj mnie powstrzymywać, Remmy”, Sunio był niezmiennie zafascynowany
zwierzęcym towarzystwem i wiercił się ciągle, by nie stracić go z oczu ani
na moment. Pogardliwych spojrzeń Łapy albo nie widział, albo (co było
bardziej prawdopodobne) nie umiał odpowiednio zinterpretować. Suniowi to
wielgachne, kudłate, ponure psisko wydawało się czterołapym cudem. Nawet
gromady obcych ludzi nie były w stanie wyrwać go z kontemplacji drugiej
postaci Syriusza.
Lupin westchnął, usiłując wygodniej uchwycić
ruchliwego malca i omal go nie upuścił, kiedy tuż obok trzaskiem pojawił się
skrzat.
- Dzień dobry, sir! W czym Proszek może pomóc, sir?
– pisnął stworek, salutując do nakrycia głowy, które, widziane z
bliska, okazało się być blaszaną miską, służącą za rodzaj hełmu; służbowe
umundurowanie natomiast przypominało stalowoszary chiton, praktycznie
ściągnięty sznureczkiem w talii – Remus z pewnym zdziwieniem rozpoznał
w nim pokrowiec na śpiwór.
- Byłoby miło, gdybyś pokazał nam
najkrótszą drogę na dół, do Wydziału Czasu w Departamencie Tajemnic.
/>Skrzat rozpromienił się.
- Proszek tam pracuje, sir! Doskonale
zna drogę! Tylko... – Szeroki skrzaci uśmiech zbiegł się w
zasupłany wyraz konsternacji. – Tylko najkrótsza droga jest dla pana
za ciasna, sir.
- A jaka to droga? – zapytał Lupin podejrzliwie.
- Rura pocztowa, sir!
- W takim razie poproszę nieco dłuższą
ale za to wygodniejszą trasę – podkreślił Remus z naciskiem. Sunio
poświęcił skrzatowi całe pięć sekund uwagi, po czym znów skupił się na
psie.
Skrzat znów zasalutował, aż blaszana miska brzęknęła.
-
Proszek poprowadzi, sir! Proszę tędy, sir!
* MISA –
Ministerialne Służby Aurorskie
*
Niewymowny Scrap zupełnie
nie pasował do swego nazwiska.* Był zwalistym mężczyzną o przedziwnie
„hagridowym” typie urody, choć oczywiście dużo mniejszym. Miał
podobnie zmierzwione czarne włosy i rozłożystą brodę, w której tkwiło pełno
okruchów po sucharkach. Jego małe oczka za niebieskawymi szkłami okularów
patrzyły z lekka rozbieżnie i z niejakim roztargnieniem. Podał na powitanie
rękę Lupinowi, potem potrząsnął małą rączką Sunia, a w końcu całkiem
odruchowo usiłował przywitać się z psem.
- T-ak... – mruknął,
rzucając okiem na wyciągnięty z kieszeni wymiętego kitla zegarek typu
„cebula”. – Pan... Smith?
- Lupin – poprawił go
Remus uprzejmym tonem.
Złotobrązowe oczy Scrapa obdarzyły go
spojrzeniem sennego psa.
- Dwunasta szesnaście, dwunasta szesnaście...
– wymamrotał Niewymowny aksamitnym basem z głębin brody i wyjął z
drugiej kieszeni sfatygowany notatnik, w którym coś sprawdził. – Nie
mam nikogo o dwunastej szesnaście... Pan Smith... t-rzynasta zero osiem.
/>- Lupin – powtórzył Remus cierpliwie. – Możliwe, że nie
zostałem zaanonsowany. Profesor Dumbledore przysłał mnie w sprawie pana
Snape’a.
Wzrok Scrapa jakby się wyostrzył.
- Dumbledore,
mhmhmhmhmhm... T-ak. – Przewrócił kartkę w notesie. – Snape,
dziesiąta trzydzieści... p-an się spóźnił, panie Snape.
- Przepraszam,
nie podano nam godziny spotkania – odrzekł grzecznie Remus. –
Nazywam się Lupin, to jest pan Snape. – Wskazał Sunia, który z
nabożeństwem wpatrywał się w Łapę. Syriusz natomiast bardzo pracowicie go
ignorował, siedząc przy nodze Lupina i zgrywając się na grzecznego psa.
/>- Wypadek ze zmieniaczem czasu – podpowiedział Lupin, a w jego
głosie zabrzmiała nutka frustracji.
„Zegarmistrz”
oprzytomniał w jednej chwili.
- T-ak! Bardzo interesujące, p-odobno
wyjątkowo piękne zjawisko regresu. To jest więc t-en młodzieniec? Ile czasu
zużył?
Jako pierwsza nasuwała się odpowiedź, że Snape zużył już sporo
czasu na adorację psa, ale Lupin przeczuwał, iż ekscentryczny Niewymowny
chyba ma na myśli coś innego.
- Na co? – spytał
ostrożnie.
- Na życie, p-anie Smith. Na życie – odparł
pobłażliwie Scrap, wyciągając z zakamarków kitla garść sucharków. Jeden
wraził sobie w gąszcz brody, gdzie ludzka logika zwykle umieszcza usta,
resztę zaproponował gestem dziecku i psu. Nie wykazali zainteresowania.
Sunio z fazy obserwacji postanowił przejść do fazy eksperymentu, co polegało
na tym, że podchodził na wyciągnięcie ręki do Łapy, który wydobywał z gardła
ostrzegawcze „rrrr...”, chłopczyk cofał się o krok, po czym znów
robił kroczek do przodu, pies warczał, dziecko się odsuwało i tak w
kółko.
- Piesek mlucy! – powiadomił Remusa uszczęśliwiony
Sunio, odwracając do niego na moment rozjaśnioną buzię.
- Ma
trzydzieści pięć lat. Oczywiście w stanie oryginalnym – wyjaśnił
Lupin, wzdychając mimowolnie. Snape w stanie nieoryginalnym był naprawdę
uroczy, ale chyba nikt, poza Tonks, tego nie doceniał. Dumbledore chciał
mieć z powrotem swojego szpiega, McGonagall swojego nadzorcę krnąbrnych
Ślizgonów, a Voldemort na pewno domagałby się powrotu swojego Śmierciożercy,
gdyby wiedział co zaszło.
- Oczywiście, w oryginalnym – zgodził
się Niewymowny nieco niewyraźnie, chrupiąc sucharka. – Czy to
d-okładne dane? Obiekt doznał regresu w dniu urodzin?
- O... nie,
jasne, że nie.
- T-ak. Dokładność, to jest to, czego musimy się
t-rzymać w tym fachu, panie Smith. T-rzeba zrobić pomiary. Zapraszam do
pracowni. Mam nadzieję, że t-amci panowie skończyli już swoje zajęcia.
Piesek lepiej niech tu zostanie.
„Panowie” zapewne
oznaczało aurorów. „Piesek” rzucił Niewymownemu ciężkie
spojrzenie. Remus również miał nadzieję, że skończyli. Chociaż ani Syriusz,
ani Snape nie przypominali w tej chwili samych siebie, wolał żeby nie
pokazywali się na oczy służbom mundurowym. Tak na wszelki wypadek.
O
ile gabinet pana Scrapa wyglądał dość zwyczajnie – po prostu solidne
staroświeckie meble, regały zapchane książkami i kolekcja obłąkańczo
tykających zegarów – o tyle sala nazywana skromnie
„pracownią”, wyglądała zaskakująco nowocześnie. Remus, któremu
przytrafił się w życiu romans z mugolskim kinem, kiedyś nazywał taki styl
„startrekowym”. W przeciwieństwie do innych pomieszczeń, gdzie
rozmaite trendy mieszały się eklektycznie w zależności od fantazji
architektów i projektantów wnętrz, tutaj królowała sterylna czystość i kąty
proste. Cała sala wyłożona została marmurem – od czarnej jak myśli
dementora posadzki, rozsądnie zabezpieczonej magią antypoślizgową, poprzez
białe blaty stołów laboratoryjnych i różowawe panele ścienne, aż po papuzi
festiwal na półsferycznym suficie, gdzie kamieniarz wyżył się nareszcie
artystycznie, układając z różnych gatunków barwnych kamieni wizerunek węża
Uroborosa z ogonem w pysku. Jak okiem sięgnąć, wszędzie stały srebrzyste i
złote instrumenty – bujające się na ażurowych podstawach, błyskające,
pulsujące miarowo barwnymi światłami... Identycznie wyglądały tajemnicze
maszynki w gabinecie Dumbledore’a, z tym, że tutejszy zbiór był
nieporównywalnie bogatszy. I głośniejszy. Nieustanne tyktykanie,
szurumturpanie, tirlipimpirlenie i tym podobne odgłosy zlewały się w
kakofoniczną symfonię, a Remus miał wrażenie, że znów znalazł się w
gadającej tysiącem głosów dżungli. * Już otwierał usta, by zapytać, czy nie
byłoby wygodniej rzucić tu zaklęcie Silencio, gdy gospodarz tego jarmarku
uniósł znacząco palec.
- Ocho! – Z zadziwiającą przy jego
tuszy zręcznością zanurkował między stoły i wyłowił spomiędzy tajemniczych
bawidełek jedno. Marszcząc krzaczaste brwi, postukał paznokciem w srebrną
podstawkę.
- Do licha, znów wysiadło. Na jakim złomie musimy
p-racować, panie Smith. A podobno jesteśmy p-restiżową placówką. Ci z Nowego
Jorku czy innej Florydy przegonili nas już o parę lat. Ci p-arweniusze w
dżynsach.
Scrap podregulował urządzenie i delikatnie odstawił na
miejsce.
- Nie mam konkretnie nic przeciw dżynsom, ale ci Amerykanie, z
tą swoją żałosną historią, obejmującą rap-tem trzysta siedemdziesiąt sześć
lat...
- Tylko trzysta...? – zdziwił się Lupin uprzejmie.
-
I siedemdziesiąt sześć. Nie mam oczywiście na myśli historii szamanizmu,
tylko tę ich tandetną „białą” historię – dodał
melancholijnie naukowiec, po czym ryknął okropnym głosem: -
Dyżurny!!
Remus podskoczył z zaskoczenia, czując, jak uszy w
bezwarunkowym odruchu przylegają mu do czaszki, a dziąsła zaczynają
świerzbić – do pełni pozostało nieprzyjemnie mało czasu. Sunio pisnął
ze strachu i schował się pod jego płaszcz. Parę sekund później w sali
pojawił się znajomy skrzat w pokrowcu. Brzdęk! – odezwała się
miska przy salucie.
- Proszek do usług, sir!
- Co tu tak
pusto? – zapytał Scrap już normalnym głosem.
- Pan Willis je
lunch w kantynie, pan Stallone naprawia ekspres do kawy, a reszta panów
pracuje przy tym akceleratorze, co się mu onegdaj rozpieprzyły współrzędne,
sir! – zameldował solennie Proszek.
- Fenomenalnie –
rozpromienił się Niewymowny. – Nareszcie będzie kawa! A więc
chłopcy wzięli się za kobyłę? I co im tam wyszło?
Brzdęk. Remus doszedł
do wniosku, że albo skrzat bardzo lubi salutować, albo Departament Tajemnic
ma dość idiotyczne wymagania wobec pracowników niskiego szczebla. Jednak
konwersacja między Scrapem a jego podwładnym sugerowała co innego, pomijając
już fakt, że brzmiała bardzo osobliwie.
- W kobyle theta wlazła na
lambdę, więc trzeba trochę dać na luz przy czwartym interwale, coby nie było
przyrostu na piątce. Jak się wyrychtuje to będzie gites, sir. Pana
Whiteniggera własne słowa, sir.
Scrap zatarł ręce.
- Niech się
chłopcy bawią dalej, a my tutaj... Proszek! Przynieś...
wyżymaczkę!
W ciągu jednej przerażającej sekundy przed oczami duszy
Lupina przemknęła straszliwa wizja dziecka przepuszczanego przez maglownicę.
Dziąsła zaswędziały go ze zdwojoną siłą i miał niemiłe, choć całkowicie
fałszywe wrażenie, że na plecach rosną mu włosy. Uch! Nie znosił tych
dni.
Za nim cichutko szczęknęła klamka – obcy dźwięk w
temporalnym hałasie. Remus usłyszał postukiwanie pazurów na posadzce. Do
sali wparadował Łapa z torbą w zębach.
- O, piesek. Jak on tu wszedł?
Zabezpieczyłem drzwi. – Scrap był nieco zdziwiony.
- Niedobry
pies! Siad! – skarcił Łapę Remus. – Następnym razem
zostawię cię w domu.
Syriusz zrozumiał, że przesadził. Upuścił torbę na
ziemię, podrapał się tylną łapą za obrożą, a w końcu zaczął demonstracyjnie
obwąchiwać buty „zegarmistrza” w próbie uwiarygodnienia swego
kamuflażu. Scrap mógł być dziwaczny i roztargniony, ale do rozpoznania
animaga nie potrzeba geniusza.
- Grzeczny piesek... – Niewymowny
podrapał Łapę za uszami. – Tresowany? Co jeszcze umie?
/>„Otwierać piwo” – miał Lupin na końcu języka, lecz
przełknął kompromitujące słowa.
- To pies obronny. Zabija na
rozkaz.
Naukowiec szybko cofnął rękę.
- O, t-o chyba
niebezpieczne. Nie p-owinien nosić kagańca?
- U psa obronnego to się
raczej mija z celem, nieprawdaż? – odparł Remus, czując wstydliwą
satysfakcję, że chociaż przez chwilę góruje nad rozmówcą.
- Prawdaż
– przyznał Niewymowny.
Tymczasem w towarzystwie skrzata Proszka
pojawiła się zapowiedziana „wyżymaczka”. Urządzenie istotnie
przypominało ten szacowny zabytek gospodarstwa domowego – składało się
szeregu złotych walców i zębatek, miał też korbkę – wyżąć jednak
dałoby się w nim co najwyżej skarpetkę.
- Ustalimy dokładny wiek
biologiczny tego miłego chłopczyka – wyjaśnił Scrap, stawiając
„wyżymaczkę” na stole i gestem zapraszając Remusa, by usiadł na
taborecie. „Miły chłopczyk” wyjrzał nieśmiało spod płaszcza
Lupina. Na polecenie „zegarmistrza” Remus podwinął Suniowi prawy
rękaw i przyłożył jego małą łapkę do bursztynowej płytki, wmontowanej w
urządzenie. Black oparł się łapami o krawędź stołu, przyglądając się z
zainteresowaniem eksperymentowi. Scrap w wyśmienitym humorze kręcił korbką,
zębatki klikały, walce obracały się, prezentując wzory arabskiego pisma
robaczkowego.
- Glizie – poskarżył się Sunio, próbując cofnąć
rączkę, lecz okazało się, że nie może oderwać oderwać jej od płytki. -
Glizie!
- Czy to go boli? – zaniepokoił się Remus,
trzymający malca na kolanach.
- Ależ skąd. T-rochę mrowi – Scrap
rozwiał jego obawy. – Nieprzyjemne uczucie, ale zupełnie
bezbolesne.
W końcu z nieprzyzwoitym prrrrt maszynka wypluła pasek
papieru i czerwony koralik, wyglądający na szklany.
- Dosk-onale.
Dokładnie trzy lata, trzy miesiące, czternaście dni i jedenaście godzin od
zaist-nienia – ogłosił bardzo zadowolony naukowiec, zerkając na
wydruk.
- Minut ta maszynka nie podaje? – spytał Lupin
prowokacyjnie, kryjąc uśmiech.
- P-odaje, ale nie bądźmy drobiazgowi
– odrzekł pobłażliwie Scrap. Zręcznie nanizał paciorek na złoty
łańcuszek i sporządzoną w ten sposób bransoletką otoczył nadgarstek Severusa
– na tyle ciasno, by nie dawała się zdjąć, i na tyle luźno, aby nie
urażała skóry.
- Lego. – Puknął delikatnie różdżką dłoń dziecka i
Sunio, który już od dłuższego czasu szarpał się, zaczerwieniony z wysiłku i
frustracji, nareszcie mógł cofnąć rękę.
- Co to takiego? I dlaczego
według tego urządzenia Sev ma ponad trzy lata? Nie wygląda na tyle.
-
P-an zadaje dużo pytań, p-anie Smith. Ale to dobrze o panu świadczy. Jest
p-an dociekliwy. Miernik biotemporalny podaje wynik od chwili p-oczęcia.
Kiedy urodził się obiekt?
- Drugiego stycznia sześćdziesiątego roku.
Niewymowny skierował wzrok na sufit, najwyraźniej licząc w pamięci.
/>- T-o daje dwa lata, cztery miesiące i d-wadzieścia cztery dni od chwili
urodzin. Pośpieszyliśmy się na świat o t-ydzień, co... Albercie? –
Żartobliwie potargał Severusowi grzywkę.
Sunio tylko niecierpliwie
potrząsnął głową, bardzo zajęty oglądaniem bransoletki.
- A to jest...
nazywamy to p-o prostu miernikiem pola t-emporalnego. Kiedy nadejdzie
właściwy moment, będziemy wiedzieć wszyst-ko o tym kawalerze, co będzie nam
potrzebne.
Remus poczuł się bardzo rozczarowany.
- Czy to znaczy,
że dzisiaj nie przywrócicie Severusowi właściwego wieku?
/>„Zegarmistrz” pogładził się po rozwichrzonej brodzie.
-
No cóż... nie. P-roszę wybaczyć, ale laikom wydaje się, że czas t-o jest coś
jak, z przeproszeniem, gumka do majtek. T-ymczasem nie jest to t-akie
proste. Pan wie co to jest fraktal?
Pytanie brzmiało retorycznie, ale
Lupin skinął głową twierdząco. Przypadkiem wiedział, czym jest fraktal.
/>- Ś-wietnie. Gdybyśmy mieli narysować wyk-res ludzkiego życia, wcale nie
wyglądałby jak linia, wcale... Byłby frak-talem drzewkowym. Przy czym ilość
odgałęzień równałaby się en.
- En...?
- Niesk-ończoność, panie
Smith. Tyle jest możliwych scenariuszy losu ludzkiego. T-en malec, którego
pan trzyma na kolanach, jest w rzeczywistości cząstką takiego fraktala,
p-rzesuniętą w czasop-rzestrzeni na miejsce innej. Podobnie jak pan, ja i
nawet t-en sympatyczny piesek. Tyle, że my jesteśmy na swoich miejscach.
Żeby uporządkować... S... Sebastiana, pot-rzeba więcej, niż machnięcia
różdżką. T-rudno będzie ustalić jak właściwie przemieściła się ta
struk-tura... A my mamy na dodatek rozbebeszony ak-celerator. Sucharka?
/>- No cóż, jak długo to potrwa? – zapytał Remus z westchnieniem,
gestem odmawiając przyjęcia ciasteczka.
- Dni... t-ygodnie... –
Scrap wydawał się autentycznie zakłopotany. – Prawdę powiedziawszy, to
jest dość skomplikowany p-rzypadek... – zniżył głos – i wcale
nie jest-em pewien, czy uzysk-amy zadowalające rezultaty...
- Czyli?
/>- Czyli może się nie udać – wyszeptał „zegarmistrz”
całkiem już cicho. – P-rzykro mi.
* Scrap – (ang.)
dosłownie „paproch”
* patrz „Godzina deszczu”
Vilyi
Fraktal jest figurą geometryczną, której każda część jest
podobna do całości. Fraktal drzewkowy faktycznie przypomina drzewo –
pień dzieli się na mniejsze identyczne odnogi, te znów się dzielą na
mniejsze i te także dzielą się na mniejsze i cieńsze bliźniacze gałązki... i
tak w nieskończoność.
Raistlin
07.05.2005 18:17
QUOTE
Tymczasem chłopczyk podniósł galeona, który potoczył się w jego pobliże i zaczął oglądać z upodobaniem błyszczący przedmiot. Na aversie widniał profil starego czarodzieja w tiarze, która była zapewne ostatnim jękiem mody jakieś czterysta lat temu; revers natomiast zdobił złowieszczo wyszczerzony smok.
- Śśśśmok! – powiedział Sunio dobitnie, zezując lekko i również pokazując ząbki w imitacji groźnego grymasu. – Źji nas... Be, śmoki gliziom....
Zadymiste:D
QUOTE
– Nietoperz, Suniu.
- Topes?
- Nietoperz.
- Pcasek. – Mina dziecka dość dobrze wyrażała opinię „ty coś ściemniasz, koleś”, więc Lupin skapitulował, przeczuwając, że kołomyja z „pcaskami” i „toperzami” może potrwać.
- To jest, yyy... taka myszka co fruwa.
Fruwająca myszka okazała się atrakcyjniejsza od ptaszka. Sunio odebrał Remusowi srebrny bibelot i zaczął go wybebeszać pośrodku dywanu, rozsypując wokoło siebie Moderny bez filtra i powtarzając beztrosko:
- Myska, myska... myskamyskamyska... pcasek myska... myska pcaskofa...
A to jeszcze lepsze

Ogólnie to przykładów jest od groma, więc jeśli bym wszystkie podawał to by zbyt dużo miejsca zajmowało.
Tak się tylko zastanawiam dlaczego nikt tego nie skomentował. Ale to nie mój problem. No cóż, nie ma nic do skrytykowania, więc nie pozostało mi nic innega jak życzyć ci weny i wyrażenie prośby o rychłe ukazanie się następnej części.
Ps. mogłabyś mi podać adres strony na której znajduje się przekład Spike'a 5 części HP?
jestem pod wrazeniem talentu pisarskiego Toroj. Bardzo mi sie podobalo, takie...inne, chyba jeszcze nikt nic takiego nie napisal, a czyta sie swietnie. Mam nadzieje, ze nawet jesli to juz koniec i nie pojawia sie kolejne party to chyba dopiszesz chociaz epilog, co ???
A na zachete:
Pees. Mister Bombastic Sarkastic radzi
Będzie ciąg dalszy i finał, ale od pewnego czasu jestem zaangażowana w coś innego i musiałam zaniedbać Słoneczko. Tryumfalny powrót nastąpi za jakiś czas.
Scrap starał się być miły, pomocny, współczujący i naprawdę comme il faut*, ale Remus miał wrażenie, że Severus Snape jest dla Niewymownego po prostu jeszcze jednym „obiektem”, wędrującym po zawiłych ścieżkach fraktalowych.
- D-oradzam przyzwyczaić r-odzinę do myśli, że mog-ą mieć nowe dziecko. D-o zobaczenia za t-ydzień, panie Smith. – Scrap wpisał notkę do swego wyszmelcowanego notatnika i podał Remusowi dłoń na pożegnanie. Wizyta była skończona. Lupin miał niemiłe uczucie, że był to czas zmarnowany, chociaż Niewymowny Scrap był specjalistą, znajomym Dumbledore’a i pewnie wiedział co robi.
- Do widzenia.
W drzwiach minęli się z dwójką aurorów. Starszy rutynowo omiótł Lupina różdżką, młodszy natomiast uśmiechnął się do Severusa i obdarował go cukierkiem. Łapa przemknął chyłkiem na korytarz, kryjąc się za płaszczem kolegi. Mundurowi poświęcili jedno spojrzenie jego ogonowi i przypuścili werbalny szturm na Niewymownego.
- Panie Scrap, czy mógłby pan nam powiedzieć, jakie zmiany zaszły w pomieszczeniach tego wydziału po ostatniej nocy? Może coś zginęło?
- P-an Smith, jak mniemam? T-ak, zginął nam bagjamamber. I nikt się nie przyznaje, więc...
- Czy ten... eee... przedmiot jest niebezpieczny?
- Mniemam iż może.
- A! Czyli jest to broń?!
Remus ślamazarnie posuwał się do drzwi, z fascynacją słuchając tej wymiany zdań.
- Mniemam iż może – powtórzył Scrap z namaszczeniem i zaczął chrupać.
- Jakiego rodzaju broń?!
- Ręczna – orzekł Niewymowny po chwili namysłu. – Można nim komuś przywalić.
Ku ogromnemu żalowi Remusa, reszta dialogu mu umknęła, gdyż drzwi już się za nim zamknęły. W milczeniu cała trójka powlokła się w stronę windy.
„Gadać by może i było o czym, ale z kim?” – pomyślał Lupin. – „Siri jest aktualnie psem, a Sev zalepił się krówką. Na Godryka, on znów kwalifikuje się do mycia!”
Ponure milczenie kontynuowano więc również w windzie. Po Remusowej czaszce, niczym śnięte złote rybki po akwarium, obijały się ostatnie słowa Niewymownego: „Może się nie udać... Radzę przyzwyczajać rodzinę...” Na Merlina, jaką rodzinę?! Podczas swej krótkiej kariery pedagogicznej w Hogwarcie, Remus ani razu nie słyszał, by ktokolwiek zająknął się o rodzinie Snape’a. Wszystkie swięta i ferie Severus spędzał w szkole. Nie dostawał też listów, poza biuletynami z Towarzystwa Alchemicznego i rachunkami. Wyglądało na to, że Sunio Snape jest modelową sierotką.
W hallu panował, o ile to możliwe, jeszcze większy rozgardiasz. Dziury po avadach nadal zdobiły ściany, za to pomnik Kupy Kiczu ulotnił się z piedestału, pewnie zabrany do konserwacji. Dość dobrze obrazowało to priorytety aktualnego rządu.
„C'est la vie” – pomyślał fatalistycznie Remus, próbując inaczej uchwycić dziecko, które właśnie zaczęło niemiłosiernie się kręcić. – Ej, kolego, co się dzieje?
Buzia w podkówkę, łzawe spojrzenie.
- Siusiu...
- No nie, znowu? Tylko bez paniki – mruknął do siebie Lupin, rozglądając się dokoła. Z doświadczenia wiedział, że prawo Murphy’ego – tego najbardziej pechowego czarodzieja wszechczasów – zwykle umiejscawiało toaletę w odległości wprost proporcjonalnej do potrzeby opróżnienia pęcherza. Na szczęście tym razem prawa natury postanowiły odpuścić, gdyż prawie natychmiast dostrzegł w pobliżu strzałkę z różdżką (Dla Panów) i kociołkiem (Dla Pań).
Dokonując niezbędnych manipulacji łazienkowych z udziałem sedesu (za duży), umywalki (za wysoka), mydła (za śliskie), zaklęcia suszącego i małego chłopczyka (za ruchliwy), Remus nadal snuł półgłosem niewesołe rozważania, upewniwszy się przedtem, że są w owym przybytku higieny sami.
- No i co ty na to, Łapa? „Nic pewnego. Może się nie udać.” Jasny gwint, wygląda na to, że Sever utknąć może w tej postaci na dobre. Słodki Jezu, przecież nie podrzucimy go Molly... Ani Minerwie.
Łapa wśliznął się przezornie do najbliższej kabiny.
- Podobno sierocińce są teraz całkiem przyjemne – ozwał się ze środka głos Syriusza.
- Siri, sam się oddaj do sierocińca, sieroto, razem ze swoimi pomysłami – odparł Lupin. – Naprawdę uważasz, że Ninny pozwoli go oddać? Jakimś obcym ludziom? Prędzej rzuci się pod Hogwart Express.
- Adoptuje go – dodał Syriusz i jęknął. – Albo namówi do tego Andrie, znaczy się swoją matkę. I będę miał Smarkerusa jako nowego kuzyna! Dajcie mi pociąg, idę się rzucić.
- Nie przesadzaj. Wiesz, Siri, co myślę? Powinniśmy sprawdzić, ilu w Anglii jest Snape’ów. Albo tych, no... od strony matki. Tak na wszelki wypadek.
Syriusz wytknął nos z kabiny.
- Świetny pomysł. Podrzucimy Smarkerusa jakiejś Bogu ducha winnej familii. Normalnie oszaleją z radości.
- Nie we wszystkich rodzinach więzy krwi są kultywowane w ten sposób jak w twojej, panie Black – odparł Remus.
- Hę...? – Syriusz wytknął zza drzwi całą głowę, a na jego twarzy malowała się podejrzliwość. – To zabrzmiało bardzo dwuznacznie, panie Lupin!
- Bo tak miało zabrzmieć. Siri, co ty masz właściwie przeciw temu dziecku?
Remus powstrzymał Sunia przed wpadnięciem głową naprzód do niezwykle ozdobnego ministerialnego kosza na śmieci.
- Co ja mam do tego dziecka? – powtórzył Siri. – Ależ nic nie mam, poza tym, że to jest Snape! To chyba wystarczający argument?
- Zdobądź się na odrobinę obiektywizmu, Łapa. Nie umrzesz od tego.
Przez szparę w drzwiach toalety widać było, jak Syriusz Black sili się na obiektywizm, co wyglądało, jakby ta czynność sprawiała mu fizyczny ból. – Uhhhhh... Pomijając, że jest wiecznie lepki, ma tendencje do włażenia gdzie nie trzeba i nie powinien się oddalać na dziesięć metrów od kibla, to jest w porządku – powiedział w końcu i natychmiast zmienił temat:
- Sprawdzić czy ma jakichś potencjalnych opiekunów? Super, to chyba nawet jest wymagane przez prawo, nie? Pomyślmy, kto tu ma dostęp do papierków w tej budzie... Percy Weasley?
Remus pokręcił głową.
- Obawiam się, że Percy’ego musimy skreślić. Sam wiesz.
Syriusz mruknął twierdząco. Wiedział. Stosunki rodzinne Percivala Weasleya pogarszały się systematycznie od zeszłego lata, by najgorszy poziom recesji osiągnąć w połowie listopada, kiedy to Percy’ego ominął spodziewany awans. Jednoznacznie obwiniał o to ojca i jego „wygłupy” w miejscu pracy. Wyprowadził się z domu do wynajętego pokoju w Londynie, a z rodziną prawie się nie kontaktował. Nawet na święta Bożego Narodzenia tylko przysłał kartkę. Biedna Molly spłakała się wtedy, zachodząc w głowę, gdzie popełnili z Arturem błąd wychowawczy, skoro ich syn zachowywał się jak jakiś... Ślizgon. A nawet gorzej, bo Ślizgoni na ogół więzy krwi mieli w poważaniu. Nic też dziwnego, że przewrażliwiona Molly wyprowadzkę bliźniaków odczuła jako kolejny zamach na integralność rodziny, choć po prawdzie nie zrobili nic innego niż to, co Bill i Charlie, gdy nadszedł ich czas.
Tak czy owak, wtajemniczanie Percy’ego Ważniaka w tajemnice Zakonu – w tym również nieszczęsny wypadek pana S.S. vel Sunia – byłoby rzeczą nie tylko głupią, ale nawet niebezpieczną.
- W takim razie Shacklebolt – rzucił Syriusz, przemyślawszy sprawę. – Na pewno ma dostęp wszędzie, nawet tam, gdzie nie dotrze Ninny. Zresztą nie potrzebujemy przecież żadnych tajnych akt, tylko zwykłych danych administracyjnych. Drops też ma dossier szkol...
Syriusz urwał nagle, usłyszawszy, jak otwierają się zewnętrzne drzwi. Do toalety wparował jakiś potrzebujący, natychmiast kierując się akurat do kabinki, którą tymczasowo zajmował Black. Lupin zamarł, katastrofa wisiała na włosku. Korpulentny czarodziej w czerwonej szacie i sędziowskim łańcuchu szarpnął uchylone skrzydło drzwiowe i aż podskoczył z zaskoczenia, widząc wielkiego czarnego psa, siedzącego na klapie sedesu.
- C-co... pies! Psom nie wolno...! Psik! – wybełkotał urzędnik. – Z psami nie wolno! – zwrócił się z pretensją do Lupina. – A kysz, bo zawołam aurorów!
Psisko bez pośpiechu wylazło z kabiny. Czarodziej demonstracyjnie wyczyścił ją wysyczanym jadowicie: Chłoszczyść, po czym zadekował się w środku.
- Chodź, słoneczko, idziemy do cioci Tonks – rzekł głośno Remus, patrząc jednak znacząco na Syriusza, który odpowiedział mu pytającym spojrzeniem psich ślepi. Nie usiłował jednak dyskutować, tylko znów wziął w zęby uchwyty torby podróżnej. Gdyby Remus użył legilimencji, pewnie na samym wierzchu Syriuszowych myśli leżałoby pytanie: Co znów nasz Lunatyk kombinuje?
Lunatyk kombinował w sumie niewiele. W niewielkim opóźnieniem dotarło do niego w całej rozciągłości, co może oznaczać sformułowanie „radzę przyzwyczajać rodzinę”. Rodzina Snape’a miała niewątpliwie pierwszeństwo, jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem. Jakaś z pewnością istniała, nawet jeśli stanowiła przysłowiową „dziesiątą wodę z kociołka”, bo dzieci w końcu nie wyrastają na grządce. Ostatecznie nawet familię Toma Riddle’a dało się ustalić, chociaż całe dzieciństwo spędził w sierocińcu. Jeśli istniały jakieś informacje o krewnych Sunia, należało ich szukać w teczce Severusa Snape’a, spoczywającej w archiwum ministerstwa. To z kolei prowadziło prościutką drogą do Tonks i Shacklebolta.
Szczęśliwie się złożyło, że najgorsze piekło w korytarzach już zdążyło się przekotłować, a znajoma trasa na drugie piętro była wolna od zakazów i obejść, może dlatego, by nie utrudniać służbom aurorskim pracy. Tak więc obyło się bez pomocy niezawodnego Proszka, który zresztą był pewnie zajęty w rodzimym wydziale, jak sądził Lupin, na przykład poszukiwaniem owego „bajabongo”, jakie zginęło Niewymownym. Wkraczając do królestwa aurorów, Remus podświadomie oczekiwał znajomego zorganizowanego rozgardiaszu, sekretarek uganiających się ze stosami druczków, aportujących się z trzaskiem skrzatów, stad kolorowych samolocików, a także „twardych chłopców” i niemniej twardych „dziewczyn”, rzucających ponad przepierzeniami boksów teksty w rodzaju: Chcę mieć ten raport jutro rano na biurku, albo będziesz przez tydzień srać kawałkami własnej różdżki.
Ku zdumieniu Lupina, natychmiast po przekroczeniu drzwi został szarpnięty za połę prochowca, a z dołu damski głos nakazał mu stanowczo:
- Na ziemię!
Zbyt długo był członkiem Zakonu, by na takie rozkazy reagować głupim pytaniem: a po co? W ciągu sekundy Remus znalazł się na podłodze, przyciskając do siebie Sunia. Mały wlazł mu pod połę płaszcza i było słychać, jak w tej bezpiecznej kryjówce szepcze do siebie: „Smjesne, smjesne, smjesne...” – brzmiało to tak, jakby sam siebie chciał uspokoić. Chociaż faktycznie widok był dość zabawny. Cały korytarz zajmowali dorośli, leżący na brzuchach i osłaniający głowy czym popadnie.
Syriusz, na którego przyjaciel przed wejściem zdążył rzucić dyskretne zaklęcie maskujące (co upodobniło czarnego wilczastego brytana do niewinnego springer spaniela), przywarował obok, zaciskając szczęki na rączkach torby, aż trzeszczał miażdżony bambus.
- Co się dzieje? – zapytał Lupin ładniutką urzędniczkę. Jak wszyscy wokoło, jedną ręką zasłaniała się plikiem akt, a w drugiej dzierżyła przygotowaną różdżkę.
- Kura – wycedziło dziewczę ze złością przez zęby.
Lupin miał wrażenie, że się przesłyszał, a na język już pchała mu się kwestia: Proszę nie kląć przy dziecku. Zamiast tego jednak powiedział ostrożnie:
- Słucham...?
- KURA – powtórzyło dziewczę dobitnie.
- Kurica – żar ptica * – uzupełnił uprzejmie z drugiej strony jakiś młody człowiek. W przeciwieństwie do reszty nie leżał, lecz kucał pod ścianą, czujnie spoglądając w górę, z różdżką ustawioną w ofensywnej pozycji pionowo przed nosem. Tak jak wszyscy aurorzy, odziany był dość swobodnie – w wysokie buty z miękkiej skóry, obszarpane dżinsy i kraciastą koszulę. Remus zauważył za to, że z szyi chłopaka zwisa na łańcuszku srebrny dwugłowy orzeł. „Ahaaaa...” – pomyślał tylko, a jakby na ostateczne potwierdzenie jego teorii gdzieś z głębi pomieszczenia rozległo się wołanie:
- Losha! Zaganiamy na ciebie!
- Okiej, okiej! – odkrzyknął mężczyzna z miękkim wschodnim akcentem. – Wsio budiet olrajt! *
Po krótkiej chwili w oddali wszczął się jakiś tumult, w którym Lupin rozpoznawał głównie okrzyki „a sio! a sio!”, a także bojowo brzmiące „koooookokooooo...!!!”
Na wielkiego Merlina, czyżby faktycznie grasowała tu jakaś drapieżna kura...? Remus uniósł wyżej głowę i zdołał dojrzeć coś pierzastego, co przefrunęło w poprzek sali, skrzecząc przeraźliwie, łopocąc głośno i sypiąc czerwonymi iskrami. Auror Losha miotnął w stronę ptaszyska jakimś obco brzmiącym zaklęciem, ale chybiło minimalnie i ognista kwoka zapadła z powrotem gdzieś między boksy.
- Bliać!! * – wyrwało się zirytowanemu młodzieńcowi, ale natychmiast dodał skruszonym tonem: - Izwinitie. Szepraszam...
Jakaś kobieta krzyczała z rozpaczą: „Akta! Na miłość boską, akta!!”; ktoś inny ryczał jak ranny tygrys, nie przebierając w słowach.
- Niuńki, ciućmoki, lelije nagrobne! Kury nie umita złapać, żeby was confudus złapał i do osranej śmierci trzymał, ośmiołki wybladłe... Parasolem ją, parasolem, mówię, korniku ty biurkowy! Ziemię do kwiatków ci nosić, a nie różdżkę...
- PALI SI!!
Jak na hasło, spod sufitu natychmiast lunęły strumienie wody okraszonej, nie wiedzieć czemu, żabami, i do ogólnego rozgardiaszu dołączyło chóralne kumkanie. Zdezorientowany i mokry Lupin nawet się nie spostrzegł kiedy Sunio wylazł spod jego płaszcza i zaczął łazić na czworakach po czerwonym chodniku, zbierając żaby i chowając je po kieszeniach.
* comme il faut - (franc.) na miejscu, w porządku, zgodnie z zasadami
* Kurica – żar ptica (ros.) kura - żar ptak, stworzenie z bajek rosyjskich
* Wsio budiet olrajt! - Wszystko będzie w porządku (mieszanina rosyjsko-angielska)
* Bliać - (ros.) k.... (no cóż...)
* Izwinitie - (ros.) wybaczcie, przepraszam
Losha - w rzeczywistości Losza, zdrobnienie od Alosza, czyli Aleksiej.
Niebawem ciąg dalszy.
no Toroj... długo nam kazałaś czekać na dalszą część

ale było warto. to jest jeden z najlepszych ff severusowskich jakie tylko czytałam. a było ich niemało
Fajnie się czyta. Ciekawe i wciągające. Pisz dalej.
Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywne i starannie napisane komentarze wyjątkowo zachęcają mnie do dalszej pracy nad tekstem. (Ronię łzę wzruszenia.)
QUOTE(Toroj @ 01.09.2005 11:35)
Dziękuję za pozwolenie. Takie długie, konstruktywne i starannie napisane komentarze...
A co mam napisac ze jest wciągające pisownia gramatyka itp. Czy to ma byc jakies wypracowanie czy co napisałem swój stosunek do tego ze bardzo mi sie podoboało i juz nie bede tworzył poematu na ten temat
QUOTE(Toroj @ 31.08.2005 00:02)
- C-co... pies! Psom nie wolno...! Psik! – wybełkotał urzędnik. – Z psami nie wolno! – zwrócił się z pretensją do Lupina. – A kysz, bo zawołam aurorów!
;-)
Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, Toroj. Oryginal mi nie dal tyle frajdy.
QUOTE(G.O. @ 02.09.2005 21:15)
Duuuuza przyjemnosc czytac Twoje fanfiki, Toroj. Oryginal mi nie dal tyle frajdy.
Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali piracką wersję "Kół..."??
Bo to jak ktoś, kto nie jest "w temacie', to nie będzie wiedział o co chodzi
Prawdopodobnie kolega G.O. jako jedyny rozpoznał sparafrazowany cytat z "Mistrza i Małgorzaty". Gratulacje.
Tomak, nie podoba mi sie ton twojej wypowiedzi. Ociera się z lekka o chamstwo. Mogę czytać między wierszami: podobało mi się, napisałem to jedno zdanie, to czego chcesz, kobieto? Zamknij się i pisz. Sapkowskiemu też byś taką recenzję walnął?
Mam umysł typowo scisły nie umiem pisac pieknych opisów charakterystyk i innych badziewi skomentowałem ze jest ciekawe, wciągające i fajnie się czyta. Nie będę rozwijał tego co mozna w kilku słowach napisac. Ktos to ocenia czy co ?
Jak sa jakies zauwazalne błędy to mozna skomentowac ale jak jest dobrze nie rzuca sie w oczy nic takiego to nie ma sie do czego przyczepic wiec koment jest krótki i juz
QUOTE(Piotrek @ 02.09.2005 21:23)
Przepraszam, oryginał czego?? Czyżbyśmy czytali piracką wersję "Kół..."??
Bo to jak ktoś, kto nie jest "w temacie', to nie będzie wiedział o co chodzi

Myślałam, że znaczenie słowa "oryginał" jest oczywiste na potterowskim forum pod potterowskim fanfikiem. Ale dobrze, wyjaśnię.
Moja wypowiedź składała się z dwóch części. W pierwszej wypunktowałam piękne wprowadzenie do pojawiających się dalej nawiązań do rosyjskiej kultury. W drugiej dałam wyraz swojemu zachwytowi nad twórczością Toroj, której czytanie (twórczości, oczywiście ;-) ) sprawia mi więcej przyjemności, niż przynosiło poznawanie kolejnych przygód Harry'ego Pottera opisywanych przez Rowling.
Teraz powinno być dobrze - ma się ten ścisły umysł.
Toroj => z pewnością nie jako jedyna. Sama znam co najmniej dwie osoby, czytające Twoje fanfiki, których nawet przez moment nie posądzałabym o nieskojarzenie tego cytatu.
Najwyraźniej jednak dopiero żabi potop dał jakieś wymierne rezultaty, gdyż skądś z głębi pomieszczeń biurowych rozległy się okrzyki triumfu, a potem wzmocnione Sonorusem ogłoszenie tegoż samego aurora, który przedtem używał tak wymyślnych inwektyw.
- Alarm odwołany!! Dajcie tu jakie skrzaty do suszenia!
Deszcz ustał tak samo nagle jak się rozpoczął. Niestety, żaby pozostały. Urzędnicy zaczęli wstawać z podłogi. Ktoś za przepierzeniem biadał nad zalanym biurkiem i zniszczonymi dokumentami. Urzędniczka obok Remusa podniosła się, poprawiając z irytacją oklapnięte włosy i usiłując zakryć kolana mokrą sukienką, która nabrała wyglądu ścierki. Lupin pomyślał, że sam pewnie wygląda jak szczur kanałowy. Jego wysłużony prochowiec zatracił resztki elegancji, o ile w ogóle przedtem jakieś posiadał. Wyciągnął różdżkę z kieszeni, kierując ją na zmokniętą dziewczynę.
- Midbar lejabesz – rzekł, rysując w powietrzu podwójną pętlę. Odrobina uprzejmości nigdy nie zaszkodzi. Co prawda fryzura panienki w mgnieniu oka upodobniła się do okazałego dmuchawca, ale za to była sucha jak pieprz.
- Dziękuję panu! – Jej wdzięczność była całkiem szczera. – To pana synek? Zostaw żabę, kochanie, żaba jest be!
Mina Sunia wyrażała co prawda, że żaby są „cacy”, ale zaprzestał polowania na płazy, zafascynowany nowym otoczeniem, w którym tyle się działo.
- Ach-mmm… Synek…? - powiedział Remus, niepewny czy przedstawienie Sunia jako własnej latorośli zapewni mu jakąś premię. Omiótł dziecko zaklęciem suszącym. – Mam go pod opieką. Gdyby była pani tak uprzejma… Szukam Tonks.
Panienka lekko ochłodła, ale zaprowadziła obu gości – małego i dużego – do boksu na samym końcu sali, w którym mokry Shacklebolt żywo konferował właśnie z jakimś czarodziejem w ociekającej wodą kurtce wojskowej i szaro-zielonej tiarze służb mundurowych. Syriusz z torbą w pysku przezornie trzymał się z tyłu, tak, by zasłaniał go przynajmniej częściowo płaszcz kolegi.
- …kura jak kura, nikt nic nie podejrzewał – usłyszał Remus poirytowany bas Shacklebolta. – Dopiero kiedy Losha zapalił przy niej jakiegoś ruskiego skręta, zrobiła się agresywna. Przepaliła klatkę i zaczęła latać po biurze. Ktoś beknie za krzyżowanie żarptaków z drobiem.
- Biuro przyjmowania skarg i wniosków piętro niżej! – szczeknął nieuprzejmie mundurowy na widok Lupina.
- Nie, ja prywatnie… - zaczął Remus, co okazało się błędem, bo tamten nadął się, widocznie z zamiarem zrobienia awantury.
- Uspokój się, Baltasar. Ja go znam. – Shacklebolt uciął konflikt w zarodku. – Cześć, Remus. Jakieś problemy?
- Drobiazgi, King. – Lupin wymownie wskazał wzrokiem niesympatycznego aurora, więc Shacklebolt wyprawił współpracownika z biura, pod byle jakim pretekstem.
- No i jak?
Lupin pokręcił głową.
- Nienadzwyczajnie. Zegarmistrzowie na razie robią badania, i wcale nie zaręczają, że uda się coś z małym cokolwiek zrobić. Zalecają, cytuję, „przyzwyczajać rodzinę do nowego dziecka”. Więc przyszedłem właśnie w sprawie rodziny. On powinien mieć u was jakąś teczkę, prawda? – Remus przezornie unikał wymawiania nazwiska Snape. – Nie mam pojęcia czy on w ogóle ma jakichś krewnych…
- Rozumiem – powiedział Kingsley, patrząc z góry na malca, który właśnie wspiął się na krzesło i przyglądał galerii przestępczych portretów. – Postaram się…
W tejże chwili do boksu wpadła Tonks, wymach..ąc kartką papieru. Była sucha.
- King, wiesz co…?! Remiiiiiś!
Uwiesiła się Lupinowi na szyi, zupełnie jakby nie widzieli się rano. Ale takie prawo zakochanej kobiety. Trzeba jednak przyznać, że funkcjonariuszka Tonks zdawała sobie sprawę z potrzeby dyscypliny w miejscu pracy, gdyż procedurę obcałowywania Remusa, myziania Sunia i poklepania Syriusza po łbie zmieściła w trzydziestu sekundach, po czym znów przedzierzgnęła się w aurorkę. Aurorkę, zaznaczmy, wkurzoną.
- Kingsley, ten parszywy gumochłon się wykręci! – oznajmiła, demonstracyjnie potrząsając przyniesionym świstkiem.
- O…? – rzekł Shacklebolt pytająco.
- Nie wiem, skąd wykopał to niby-smocze jajko, ale na pewno przepłacił. Krótko, ktoś go zrobił w słonia – wyjaśniła Tonks ze złością. – Imitacja. Dostanie dwa lata w zawieszeniu, okoliczności łagodzące, bla bla bla… Każdy adwokacina go z tego wyciągnie.
Remus rzucił w dół spojrzenie pełne potępienia, mówiące: „No i widzisz coś narobił?” Łapa ziewnął demonstracyjnie, gdyby mógł, pewnie wzruszyłby ramionami.
- … i zanim się obejrzymy, facet założy nową szemraną hodowlę. Trzminorki, kuguchary na nielegalny eksport albo widłowęże – po pięć na klatkę. Wyobrażacie sobie, jakie tam panowały warunki? Tyle zyskamy, że się gościu będzie lepiej pilnował, kurna bladź…! – żołądkowała się Tonks.
- Kulnabać! – oświadczył Sunio radośnie ze swojego krzesła.
Tonks zatkało. Słowa „nie mów tak brzydko” zamarły jej na ustach.
- Uhm… - odkaszlnęła i zmieniła temat. – Remi, co was tu sprowadza?
- Szukamy krewnych małego. Jeśli jakichś ma, w razie czego powinniśmy ich powiadomić.
Tonks zamachała impulsywnie rękami.
- Jakich krewnych? Po co? To mogą być jacyś straszni ludzie! Sam mówiłeś, że Sn… on był przedtem zaniedbany i chodził w łachmanach. Uważasz, że teraz Sn… ta rodzina to anioły? Adoptujmy go! – zakończyła dramatycznie.
Remus poczuł lekki zawrót głowy. Przepowiednie Syriusza sprawdzały się co do joty. A on, aczkolwiek Severusa w tej nowej postaci nawet polubił, nie był gotowy na posiadanie dziecka. Odetchnął głębiej.
- Ninny, pierwszeństwo ma rodzina, a my nawet nie jesteśmy małżeństwem.
- Jeszcze – uzupełniła Tonks znacząco, dając do zrozumienia, że bezżenny stan Remusa jest bardzo tymczasowy.
- Przepraszam – wtrącił się Syriusz spod biurka, pod które wlazł przezornie na czas przemiany. – Czy możemy już iść? Tu jest mokro i śmierdzi żabami. Ninny, załatw te papiery, a my spłyniemy. Młody nie jadł lunchu, my zresztą też nie.
Tonks stan żołądka kuzyna był doskonale obojętny, natomiast wieść, że Sunio może być głodny, natychmiast zobligowała ją do działań. W ciągu dwóch minut zrobiła w pamięci przegląd okolicznych knajp, wetknęła narzeczonemu do kieszeni galeona na pizzę i odesłała całe towarzystwo na ulicę Wilczomlecza.
- Bo tam do „Psidwaka” wpuszczają psy – wyjaśniła.
- Piękne dzięki, niedługo zacznę szczekać nawet w domu. Wiecznie na czterech – burknął Syriusz, i przyjął znów postać Łapy.
- A potem weźcie Sunia na spacer – zarządziła Tonks stanowczo.
- Na spacer? – powtórzył Remus nieco bezradnie.
- Na spacer, do parku, na skwerek… Nie może ciągle siedzieć w tej postślizgońskiej ruderze. Dla dziecka to niezdrowo.
Łapa zawarczał głucho.
- No dobrze, nie w ruderze, tylko w muzeum starokawalerstwa – poprawiła się aurorka. - Sio! Idźcie, my tu musimy pracować, na chlebek i kofeinę.
*
Okazało się, że w „Psidwaku” podają całkiem niezłą pizzę i rzeczywiście jest to lokal przyjazny czworonogom. Sunio, po bohaterskim wepchnięciu do brzuszka całej Margherity (rozmiar dziecinny), odpłynął, zasypiając na kanapce, i nie przeszkadzały mu ani rozmowy klientów dwunożnych, ani poszczekiwania czworonożnych. W tym czasie obaj panowie – no dobrze, jeden pan i jeden pies – pokrzepili się kawą, z filiżanki oraz z miski. Po pół godzinie malec obudził się, tryskając energią, i jasne było, że trzymanie go w mrocznym, przykurzonym domu podczas wspaniałej majowej pogody będzie piramidalnym świństwem. Inna sprawa, że tak samo spragniony ruchu i wyrwania się z placówki na Grimmauld Place był Syriusz, który znacząco trącał Lupina łbem w kolano, wymach..ąc ogonem. Remus uregulował rachunek i zwrócił się do małego:
- Chodź Suniu, pójdziemy z pieskiem na spacerek do parku.
Chłopczyk chwycił Łapę za obrożę i rzekł uroczyście:
- Oć piesiunciu, idziemy na pacielek. – Po czym czule ucałował go w zbójecką mordę. Wzięty z zaskoczenia Antysnaper Numer Jeden w Brytanii i Okolicach nawet nie zdążył szczeknąć, z wrażenia rozjechały mu się wszystkie cztery łapy. Lupin z wysiłkiem stłumił wybuch śmiechu, i udając, że sznuruje Suniowi buciki, szepnął do kolegi:
- Łapa, uspokój się, przecież to tylko dziecko. Chodź i nie dziwacz.
Po dłuższej chwili Syriusz otrząsnął się z szoku. Poczłapał za Remusem, który w jednej ręce dźwigał torbę, a drugą prowadził malca za rączkę.
„Nie dziwaczyć… Doprawdy, nikt mnie nie rozumie. Nikt mnie nie kocha! Nikogo nie obchodzi dola biednego Syriusza Blacka…” – użalał się nad sobą. Po drodze odruchowo obwąchał uliczną latarnię.
„Jasna cholera! Co ja robię!”
Pogoda jednak była cudownie majowa, na klombach szalały tulipany, jaśmin na trawnikach zakwitał odważnie w miejskich spalinach, a Syriusz miał w żołądku pół pizzy Bella Mare i bieganie po Hyde Parku w perspektywie. Połowa tego starczyłaby do poprawienia humoru, więc wkrótce przestał dziwaczyć, ciesząc się nadprogramowym dniem wolności.
ciąg dalszy się pisze
Dobre, dobre, nawet bardzo dobre, choć nowa część niestety ustępuje poprzednim.
Ale ja się w sumie nie dziwię. Powrócic do ficka po mroku nie jest łatwo.
Ale jestem na tak, i niech zaden mod nie wazy mi się tknąć tego tematy, bo poćwiartuję, zakopię i uklepię łopatą!
Avadakedaver
03.07.2006 21:36
po to jest sonda. jak większość będzie "gniot" to pójdzie do piachu. Hazel, wspomóż autora.
Wspomogłam, wspomogłam
*
Hyde Park zajmuje obszar dwóch i pół kilometra kwadratowego, co jest, trzeba przyznać, jak na warunki wielkomiejskie imponującym kawałem zieleni. Niestety, Londyn jest jeszcze większym kawałem miejskiej zabudowy, a do parkowych enklaw w pogodne dni ciągnie kto żyw. Trzej czarodzieje mijali więc w cienistych alejkach całe watahy matek z wózkami, babć i dziadków z wnukami, albo ganiającej się dzieciarni w wieku szkolnym – sądząc po kolorowych plecaczkach umilała sobie w ten sposób powrót do domów (albo po prostu wagarowała). Co rusz natykali się na biegaczy w jaskrawych sportowych wdziankach, którzy robili tak wielkie wrażenie na Suniu, że aż się potykał na równej drodze. Nie brakowało też ludzi z psami najrozmaitszych wielkości i ras, więc Remus miał nadzieję, że wtapiają się w tło, jako jeszcze jeden tatuś z synkiem i pieskiem. Niestety, wszystkie psy grzecznie spacerowały na smyczach, bez różnicy czy były miniaturowymi yorkami, czy zaślinionymi bernardynami, a Łapa wyposażony był zaledwie w obrożę, co nie uszło bystremu oku parkowego dozorcy. Nadszedł wielkimi krokami, zbrojny w powagę odprasowanego munduru i gwizdka.
- Przepraszam szanownego pana, ale według przepisów piesek powinien być na smyczy. Będzie mandacik – odezwał się do Lupina, który spłoszył się niebotycznie. Mandacik! Jeszcze tego brakowało.
- Och… Ja… Zgubiliśmy smycz – wyszeptał Remus słabo. – Duży będzie ten… mandacik?
Dozorca obrzucił surowym spojrzeniem biedny przyodziewek pobladłego winowajcy, dojrzał u jego boku malucha z kciukiem w buzi i zmiękł.
- Mogę przymknąć oko – mruknął. – Ma pan jakiś sznurek?
Lupin odetchnął z ulgą.
- Najmocniej przepraszam – pokajał się. – Może być pasek od płaszcza? Nie chcemy robić kłopotów, a Łapa nie jest agresywny.
Uwiązany na pasku od prochowca, Syriusz łypał nieprzychylnie na dozorcę, ale starał się wyglądać tak nieagresywnie, jak tylko pozwalała na to jego aparycja zawodowego pogromcy gołębi i niszczyciela kapci.
- Grzeczny piesek. Chodź.
Remus pociągnął delikatnie zaimprowizowaną smycz, mając nadzieję, że Syriuszowi nie puszczą nerwy. Noszenie obroży to jedno – taka obroża w pewnych kręgach jest nawet trendy – a co innego wodzenie na sznurku. To poniżej godności każdego faceta, a już zwłaszcza kiedy kierowniczy koniec sznurka trzyma inny facet.
W obrębie Hyde Parku znajdował się wspaniały plac zabaw dla dzieci – coś co z pewnością spodobałoby się Ninny – gąszcze powyginanych drabinek, wspaniałe zjeżdżalnie, barwne wieżyczki, huśtawki i różne cuda, okupowane przez papuzio odziane, pokrzykujące mugolątka, lecz Remus jakoś nie mógł połączyć w wyobraźni tych dzieci i malutkiego, poważnego, czarno ubranego Severusa. Natomiast wizja Sunia, łowiącego „jipki”, jaka pojawiła się w umyśle zestresowanego opiekuna, spowodowała, że na wszelki wypadek poprowadził całe towarzystwo dalej od jeziora Serpentine. Ostatecznie park był naprawdę wielgachny i na pewno znajdą dla siebie jakiś cichy kącik. Kącik istotnie się znalazł, ku uldze Lupina, idealny do ich celów. Na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, otoczonej żywopłotami, znajdowało się kilka ławeczek, daszek i stolik, piaskownica, chybotki i zjeżdżalnia – wszystko w skrzacich rozmiarach, więc niewątpliwie przeznaczone dla zupełnych maluchów. Widocznie gros małych gości przyciągał Children’s Playground po drugiej stronie jeziora, gdyż tutaj zastali tylko jedną matkę z córeczką. Kilkuletnia dziewczynka urzędowała na brzegu piaskownicy, z namaszczeniem robiąc przyjęcie dla kilku wychudzonych lalek. Mamusia wyglądała na znudzoną. Kartkowała jakieś kolorowe pismo, regularnie co ćwierć minuty unosząc głowę i kontrolując, co porabia jej latorośl.
Remus spuścił Łapę z zaimprowizowanej smyczy, szepcząc:
- Jakby się zjawił mundurowy, to wiej w krzaki.
Sunio z iście ślizgońskim pragmatyzmem zawłaszczył porzuconą plastykową łopatkę i zaczął usypywać kopczyk z piasku, z dala od bawiącej się dziewczynki. Od czasu do czasu rzucał jej uważne spojrzenie czarnych ślepek. Remus w duchu pogratulował sobie pomysłu, by ominąć wielki plac zabaw. Skoro jedno dziecko tak Sunia onieśmielało, cała ich gromada pewnie doprowadziłaby go do histerii. Skończyłoby się na płaczu i pospiesznym powrocie w zatęchłe progi Grimmauld Place 12.
Remus z uczuciem ulgi siadł na ławeczce sąsiadującej z miejscem znudzonej czytelniczki. Nie spuszczając oka z piaskownicy, zatopił się w niewesołych rozmyślaniach nad sytuacją swego byłego kolegi szkolnego. Z jednej strony mogło to być nawet korzystne: rozpoczęcie nowego życia pod opieką troskliwych krewnych lub przybranych rodziców, we względnym przynajmniej dobrobycie. Severusek anno 1996 byłby na pewno dzieckiem szczęśliwszym niż Severek sprzed lat trzydziestu. Z drugiej zaś, Remus na tyle dobrze znał Snape’a i jego charakter, żeby wiedzieć, jak ten by zareagował na propozycję cofnięcia w latach i przy okazji zaprzepaszczenia jego całego dorobku, studiów i całej tej gigantycznej pracy, jaką wykonał. Oj, piekliłby się z całą pewnością i rzucał słownictwem tyleż nieeleganckim co sarkastycznym. No i kto miałby warzyć eliksir tojadowy...? Remus zawstydził się raptem tej egoistycznej myśli. Nie powinien widzieć w Sevie tylko producenta eliksirów. Severus był przede wszystkim człowiekiem, któremu odebrano… Właściwie wszystko, całe życie.
Remus drgnął, kiedy w polu jego widzenia z furkotem przemknęło coś kolorowego. Znów miał wrażenie, że wydłużają mu się uszy.
- Och, jestem taka niezgrabna! To przez ten wiatr – odezwała się kobieta, schylając po czasopismo, które upadło prawie u jego stóp.
Prostoduszny Lupin spojrzał na nią ze zdziwieniem. Straszliwy wicher, hulający po Hyde Parku mógłby porwać… papierową serwetkę. Ku zażenowaniu Remusa, mugolska dama nie wróciła na swoją ławkę, lecz przysiadła się do niego, najwyraźniej mając nadzieję na rozpoczęcie rozmowy. Do licha, bardzo niefortunnie. Lupin już od długiego czasu nie czytywał mugolskich gazet, nie był na bieżąco z aktualnymi programami kin, ani z żadnymi tego rodzaju nowinkami. W panice usiłował sobie przypomnieć, kto aktualnie jest w Brytanii premierem. Ta, jak jej tam… Margaret Kaczor?* Nie, teraz chyba rządzi jakiś Kapitan*… O Merlinie, może jednak ominą temat polityki…
- Pan tu tak sam? – spytała, zalotnie wachlując się pismem. – Mężczyzna z dzieckiem, to niecodzienny widok. To synek?
- T-ak – wyjąkał Remus, a Łapa uniósł łeb i popatrzył na niego drwiąco. Jedna kobitka i już panika? Faaacet…
- Misiuniu, nie syp piaseczkiem! – zawołała niepożądana rozmówczyni do córki. Remus skorzystał z okazji i nieznacznie odsunął się na sam skraj ławki. Do pełni pozostały tylko dwa dni, więc miał rozpaczliwie wyostrzone zmysły, a perfumy mugolki wkręcały mu się do wnętrza zatok jak rozpalony świder. Kto to widział, żeby się tak zlewać wodą kolońską? W innych warunkach Lupin może by nawet pogawędził o jakichś głupstwach, lecz teraz po prostu niezbyt dobrze się czuł.
- Jaki poważny ten pana chłopaczek, całkiem jak ksiądz. – Kobieta roześmiała się perliście. – W tym garniturku… Ale chyba nie jesteście amiszami?
Lupin wpadł na rozpaczliwy pomysł.
- Nie. Wracamy właśnie z pogrzebu – oświadczył ponurym tonem, w którym usiłował zawrzeć głęboką, czarną jak smoła rozpacz. Jeśli ta baba ma choć szczyptę taktu, dyskretnie się ulotni i da mu spokój. Przecież nie można podrywać faceta w żałobie, to niewyobrażalne. Jakże się mylił biedny pan Remus J. Lupin! Syriusz zmierzył go wzrokiem pełnym politowania i majestatycznie oddalił się w stronę piaskownicy, jakby chciał dać do zrozumienia: jakżeś się sam wklepał, to się teraz sam ratuj. Zupełnie jakby nie było wiadomo, że kobiety uwielbiają pocieszać samotnych, skrzywdzonych przez los, brązowookich, melancholijnych mężczyzn o uduchowionym wyrazie twarzy. A jak jeszcze wiadomo, że jest to uduchowiony, melancholijny wdowiec, to już nie ma przebacz.
- Tak mi przykro! – zakrzyknęła namiętnie samozwańcza pocieszycielka, przysuwając się do Remusa i owiewając go lawendową bronią chemiczną. – Ja też… - oczy jej zwilgotniały - …rok temu pożegnałam mego kochanego Richarda. Miło mi poznać. Doris. – Potrząsnęła bezwładną ręką Lupina.
- John – mruknął słabo, starając się nie oddychać za głęboko. Po mugolskiej stronie używał zwykle drugiego imienia. Remus brzmiało raczej niezwykle, zwracało uwagę, skłaniało ludzi do zadawania pytań – a on przecież i tak wyglądał na Johna. Zwyczajnego, steranego życiem Johna w niemodnym, podniszczonym prochowcu. Takich Johnów jest mnóstwo na ulicach Londynu. Czasem stoją pod ścianami, trzymając papierowe kubki, i czekają na datek. Są częścią anonimowego tłumu, elementem składowym wielkomiejskiej sałatki, na co dzień niezauważalnym. To Remus jest czarodziejem, wilkołakiem i właścicielem różdżki – John jest… po prostu Johnem.
- Tak mi przykro – ćwierkała tymczasem Doris, wyglądając przy tym, jakby wcale nie było jej przykro. – Rozumiem, jak samotnie musi się pan czuć.
- Taaak… - potwierdził Lupin, który raptem poczuł się nie tyle samotny, co osaczony przez jednoosobowe damskie komando. Dobrze, że nie ma tu Ninny, bo doszłoby pewnie do czynów niewybaczalnych…
Tymczasem Doris rozpoczęła rzewną opowieść o swoich życiowych nieszczęściach, głównie związanych z owym Richardem, który według eks-żony był człowiekiem dobrym, ale zupełnie nieodpowiedzialnym, co między innymi przejawiało się w skłonnościach do bicia ekstremalnych rekordów i hodowli rybek akwariowych.
- Fatalne połączenie – jęknęła Doris dramatycznie. – Postanowił spędzić dobę w akwarium z piraniami! To był jego ostatni pomysł.
Remus słuchał tych rewelacji bez mrugnięcia, jak zahipnotyzowany.
- Pochowaliśmy go w zamkniętej trumnie. – Doris wydmuchała nos w ligninową chusteczkę. – Oczywiście chłopcy z zakładu pogrzebowego dokładali starań, bardzo byli mili... ale pan rozumie.
Remus nie rozumiał. Nie chciał rozumieć. Wizja osoby spożytej przez rybki akwariowe przekraczała jego możliwości percepcyjne.
- Czuję się taka samotna... Doskonale pana rozumiem – zakończyła wdowa po pechowym akwaryście, tonem sugerującym w istocie: NIKT cię nie zrozumie, prócz MNIE.
Remus trwał w czymś w rodzaju stuporu. Uczuciowa Doris najwyraźniej oczekiwała rewanżu postaci równie dramatycznej opowieści. Lupin zastanowił się przez chwilę, czy powinien próbować podjąć temat i co ewentualnie zrobiłaby mu Ninny, dowiedziawszy się, że pochował ją jeszcze przed ślubem. Odchrząknął.
- Ja... – zaczął, ale reszta zdania: „...wolałbym o tym nie mówić, to zbyt bolesne” utkwiła mu gdzieś w okolicy migdałków.
W niewielkiej przestrzeni placu zabaw raptownie, jak tropikalny gejzer, wybuchł przeraźliwy wrzask – z epicentrum w piaskownicy. Wysoki, świdrujący dźwięk wwiercał się w uszy. Remus wyprostował się nagle, jakby wbito mu szpilkę w kręgosłup. Syriusz, leniuch..ący na wygrzanej desce, z wrażenia zleciał prosto na piaskowy kopczyk Sunia. Doris zerwała się na równe nogi.
- Misiuniu!!
Rzeczona Misiunia podskakiwała w piaskownicy, trzepiąc rączkami jak w ataku konwulsji lub obronie przed atakiem afrykańskich pszczół morderczyń. Pośrodku buzi, z sekundy na sekundę przybierającej malinową barwę (pod kolor bluzeczki) otwierała się przepastna jaskinia ze stalagmitami mleczaków, a z niej wydobywało się bez przerwy głośne IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII… jak nożem po szkle.
- Skarbeńku, co się stało?!
Skarbeniek zawyła jeszcze raz dla wzmocnienia efektu, po czym podsunęła matce pod nos przybrudzoną łapkę.
- Uglys mieeeee…!!
Jedną z podstawowych zasad w przyrodzie jest: nie drażnić samic z przychówkiem, gdyż w momencie zagrożenia dzieci nawet kuropatwa rzuci się na ciebie z zamiarem wydziobania ci oczu, a najłagodniejsza królicza dama spuści taki łomot, że się nie pozbierasz. Prawo owo dotyczy także samic ludzkich, niezależnie czy mieszkają w gorącym Timbuktu, czy w chłodnej pod każdym względem Brytanii. Doris zaczerpnęła głęboko tchu, jej nozdrza rozdęły się, jakby wietrząc już zapach krwi. Gdzieś w czwartym wymiarze zagrały surmy bojowe, a Doris z zupełnie nieangielskim temperamentem zamachnęła się torebką.
- Ty wstrętny kundlu! Precz stąd! Ochrona, zawołać hycla!!
Łapa, trafiony torbą, zaskowytał bardziej z zaskoczenia niż z bólu, ale krewka Doris już zamierzała się ponownie.
- Proszę pani, to mój pies! – krzyknął Lupin.
- Jest wściekły! – krzyknęła kobieta histerycznie, waląc torebką jak młotem. – Ugryzł Misiunię! Niech pan zabierze dziecko!
- Siri był szczepiony!
- Jest niebezpieczny! Misiunia, kochanie, nie płacz… mamusia cię obroni!
Zdezorientowany Syriusz usiłował się wydostać z piaskownicy i dać drapaka, nie wytrzymał kolejnego trzepnięcia torbą i przyjął ludzką postać. Doris wpierw zamarła z wybałuszonymi oczami, a potem wrzasnęła nie gorzej niż Misiunia, tyle że ton niżej. Syriusz dobył różdżki.
Rozpaczliwe „Siri, nie!” Remusa padło jednocześnie z „Obliviate”.
Kobieta zachwiała się, jej oczy zaszły mgłą. Remus troskliwie podtrzymał ją za łokieć.
- C-co się… stało? – wyjąkała.
- Pani się źle poczuła – wyjaśnił szybko Syriusz, zanim jego przyjaciel zdążył otworzyć usta. Złapał krewką Doris pod drugie ramię i skierował w stronę ławeczki. – To chyba gwałtowny spadek ciśnienia. Przydałby się pani jakiś eliksir.
- Co?
- Lekarstwo, chciałem powiedzieć.
Doris mrugała, zdezorientowana.
- Zemdlałam?
- Chwilowa utrata świadomości. Radzę napić się kawy – rzekł Lupin, dając Syriuszowi niezrozumiałe znaki.
- Ten pan to pies! – oznajmiła twardo Misiunia, pokazując Syriusza palcem.
- Ach, te dzieci – wyszczerzył się pan Black pokazowo. – Co za wyobraźnia…
- Misiuniu, przeproś pana – jęknęła Doris.
- Nie! – odparła mała stanowczo. – On ma obrozę! To pies!
Obaj czarodzieje stwierdzili, że czas najwyższy na odwrót. Ale gdzie podział się Severus?
- Jasny gwint, gdzie mały? – jęknął Syriusz półgłosem. – Gdzie polazła ta sierotka?
Lupin oddalił się od strefy zapachowej lawendowej Doris i powęszył. Bez trudu znaleźli małego za drewnianą chybotką, gdzie siedział na ziemi, ssąc kciuk i przykrywając buzię welwetowym kołnierzem kurteczki.
- Za krzaki! – syknął Syriusz, forsując żywopłot. Remus, z dzieckiem na rękach pospieszył za nim.
- Walnęło ci na dekiel?! – wysapał. – Dlaczego ugryzłeś tę małą?!
- Ja?! – Syriusz wyglądał jakby usiłował jednocześnie robić obrażoną minę i powstrzymywać się od śmiechu. – Ja?! Jak możesz mnie podejrzewać. To nie ja, to Snape!
Lupin zdobył się tylko na słabe „eee?”.
- Jak matkę swoją nie kocham – zarzekał się Syriusz, gestykulując teatralnie. – Ta smarkula chciała gwizdnąć Sevowi bransoletkę od Niewymownych. Poszarpali się trochę, a młody użarł ją w tę chciwą rąsię.
- Sunio, ugryzłeś dziewczynkę? – jęknął Remus. – Fe, jak brzydko.
- Bleeee… - Sunio wywalił języczek z krnąbrną miną.
- Siri, mała widziała jak się zmieniałeś, co teraz? Następne Obliviate? Merlinie, co za bajzel – żołądkował się Remus.
Syriusz wzruszył ramionami.
- A kto uwierzy czterolatce, która opowiada o człowieku-psie? Remmy, nie margaj. Wracajmy do domu. Odczuwam brak piwa w organizmie.
Lupin wahał się jeszcze.
- Siusiu! – zażądał Sunio.
To przeważyło szalę.
* Margaret Thatcher, premier Wlk. Brytanii 1979-90
* John Major, premier Wlk. Brytanii 1990-97
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami
kliknij tutaj.
kulturystyka trening na masę