Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Kiedy rozum śpi budzą się demony (zak)
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Psyche
Więc wklejam to znowu z wielką prośbą o

szczerze komenty dotyczące blędów itp.

Mam zamiar dopisać do tego

epilog ale jeszcze nie jestem z jego zarysu zadowolona więc pewnie to troche

potrwa.

Na razie życzę miłej lektury i mam nadzieję że długość tekstu

was nie zniechęci.


______________________



Prolog
41

rok p.n.e.; Celtycka Galia

Silna wichura szarpała równo rozstawionymi

namiotami a deszcz gasił płomienie rozpalonych dla odrobiny ciepła ognisk.

Stojący samotnie na warcie legionista z trudem mógł zobaczyć zarysy obozu.

Był całkowicie przemoknięty, ale nie zwracał na to uwagi. Jego myśli

zaprzątało coś zupełnie innego. Miał wrażenie jakby tej nocy bogowie

odwrócili się od niego i Fortuna miała już nigdy nie przywrócić go do swoich

łask. Ponure myśli jak burzowe chmury zasnuwały jego umysł. Starał się je

odgonić, ale były tak ciężkie i natarczywe, że w końcu się poddał. Nagle

przez gęstwinę natrętnych smutków przedarło się uczucie niepokoju tak silne,

że aż bolesne. Złapało jego duszę w ciasne kleszcze i prawie zupełnie

pozbawiło zmysłów. Półomdlały oparł się o swoją włócznię, która pod jego

ciężarem wbiła się w błotnistą ziemię. Trwał tak, nie wiadomo jak długo, aż

znów lodowaty deszcz i wicher przywróciły czucie w jego ciele.
Galijska

osada także cierpiała pod naporem żywiołów. Nikt nie wystawiał nawet

koniuszka nosa przed chałupę. Górująca nad wszystkimi innymi budowla-

siedziba wodza- pogrążona była w ciemnościach. Nagle przez szum wiatru i

odgłosy grzmotów przedarł się kobiecy krzyk. Był pełen bólu matki, która

utraciła swój największy skarb- nowonarodzone dziecko. Echo znamiona jej

tragedii jeszcze nie przebrzmiało kiedy z domostwa wybiegła zakapturzona,

skulona postać niosąca pod pachą zawiniątko. Nie oglądając się za siebie i

nie zatrzymując wybiegła poza otaczającą osadę palisadę i skierowała w

stronę ledwo widocznego zagajnika. Zatrzymała się dopiero na polanie. Burza

jakby trochę przycichła. Wiatr nie chłostał już tak niemiłosiernie drzew i

nocnego posłańca. Ulewa przerodziła się w zwykły deszcz. Postać wyjęła spod

płaszcza zawiniątko i przedmiot wyglądający na łopatę. Bojaźliwie rozejrzała

się wokół. Jej strój zdradzał przynależność do galijskiego wojska. W końcu

zawiniątko zostało ułożone na ziemi a wojownik rozpoczął kopanie płytkie

dołka, a raczej małej mogiły. Kiedy skończył jego wzrok padł na stojący

nieopodal olbrzymi głaz przepasany żelaznym łańcuchem. Bezgłośnie szeptał

słowa ochronnej modlitwy, kiedy układał do pośpiesznie wykopanego grobu

ciałko niewinnej istoty, zabitej w przypływie zimnego gniewu. Zasypał

wilgotną ziemią i wstał. Nagle niebo przeszyła błyskawica i ugodziła w

wojownika, którego ciało zwaliło się bez życia na mokry od deszczu mech. Po

chwili z ciała Gala wypłynęła strużka krwi i podążyła wiedziona niewidzialną

siłą w stronę świeżej mogiły, gdzie wsiąkała w ziemię. Trwało to zaledwie

chwilę.
Ocucony legionista wyprostował się z trudem i spojrzał na

zachmurzone niebo. Gniew bogów zdawał się łagodnieć, ale burza zmysłów w

jego duszy szalała nadal z tą samą siłą. Kiedy zobaczył przeszywająca niebo

błyskawicę zrozumiał iż będzie tak już do końca jego dni. Zło przejęło

władze nad jego ciałem i duszą. Opanowało jego umysł. Jego czyny zaciążyły

na wielu niewinnych pokoleniach...

Przed nastaniem panowania

Czarnego Pana...

To była idealna noc. Tarcza księżyca jasno lśniła na

niebie otoczona milionami migoczących gwiazd. Nawet najlżejszy powiew wiatru

nie poruszał wybujałych traw porastających pagórek. Wystające ponad nie

kamienne bloki tworzyły dziwny wzór. Ich wypolerowana przez wiatr i

wygładzona przez deszcze powierzchnia połyskiwała w bladej poświacie. Nagle

pośród nich buchnęło ognisko. Z mroku nocy wyłoniło się kilka odzianych w

czerń, zakapturzonych postaci. Zbliżyły się do ognia. Zawieszone na ich

szyjach grube łańcuchy ze złota zdobiły wisiory o dziwnych kształtach. Przez

chwilę nad pagórkiem panowała złowróżbna cisza, którą przerwały ciche

szepty. Słowa wypowiadane w nieznanym języku zdawały się przybierać na sile,

choć nadal były jedynie szeptem. Powietrze wokół zebranych zgęstniało od

energii wirującej coraz bliżej i bliżej kręgu. Jedna z postaci, najwyraźniej

przywódca, wystąpiła o krok do przodu i zaintonowała pieśń. Jej hipnotyczne

dźwięki oplotły zebranych i wprowadziły w trans. Nad ich głowami poczęły

gromadzić się ledwo widoczne, zwiewne całuny mgły. Po pewnym czasie można

było dopatrzyć się w nich jakby ludzkich kształtów. Wciąż śpiewająca,

zakapturzona postać ledwo trzymała się na nogach. Kiedy wydawało się, że

zaraz upadnie wirująca dotąd wokół zebranych energia uderzyła z impetem w

jej ukryte pod płaszczem ciało. Wstrząsnęły nią konwulsje, ale nie

przestawała śpiewać. Pozostali przyłączyli się do pieśni. Z pagórka w dół

przez wrzosowiska spłynęła niewidoczna groza.
W tym samym czasie po

zachodnim stoku wzgórza wspinało się kilka postaci wykorzystujących każdy

najmniejszy krzak lub głaz jako osłonę przed wzrokiem innych. Chcieli

przeszkodzić w rytuale odbywającym się w dawnym miejscu kultu Celtów, ale

było już za późno. Kiedy wreszcie dotarli na szczyt ceremonia zbliżała się

do finału. Wstrząśnięci widokiem jaki roztaczał się przed nimi postąpili

zbyt pochopnie. Wtargnęli w środek magicznego koła i zakłócili równowagę

mocy. Wstrząs jaki wywołała uwolniona energia odczuto w pobliskiej (

oddalonej zaledwie o 30 mil) wiosce. Duchy jakby spuszczone ze smyczy

rozpoczęły szaleńczy taniec. Wirowały w powietrzu uderzając w oszołomionych

przybyszów i zakapturzone postacie. Bezwładne ciało mistrza ceremonii leżało

na ziemi. Wątły ognik życia tlił się w jego ciele by nagle rozgorzeć na nowo

po tym jak jeden z duchów wdarł się do jego duszy i został w niej na wieki

uwięziony. Duchy jeden po drugim wnikały do ciał pozostałych obecnych na

wzgórzu ludzi. Każdy z nich odtąd nosił w sobie klątwę widma, którą miał

przekazywać z pokolenia na pokolenie.
Tysiące kilometrów dalej w

Prowansji metal łańcucha, który od tysięcy lat spowijał omszały głaz,

rozjarzył się czerwonym blaskiem, jakby ktoś podgrzewał go coraz bardziej i

bardziej. Świadkiem tego wszystkiego była tylko pustka. Nikt nigdy tu nie

przychodził, chyba że jakiś zbłąkany turysta. Miejscowi mówili, że to

miejsce jest przeklęte. Rozgrzany do białości łańcuch rozpadł się na miliony

kawałków i wypalił brązowe ślady w otaczającym go leśnym podszyciu.

Uwolniony od niego głaz eksplodował z hukiem.
W tym samym momencie Pilar

Rodriquez de Sade po raz pierwszy usłyszała płacz swojego nowonarodzonego

dziecka.


***********
Kilkanaście lat później
Granatowa czerń nieba

rozświetlona blaskiem księżyca w pełni i upstrzona milionami migotających

gwiazd przyciągała jej wzrok tej nocy jak nigdy wcześniej. Myśli zaczęły

swobodnie krążyć w umyśle odrywając się od niego i płynąc w nicość. To były

ostatnie chwile samotności. Lubiła samotność- to poczucie bytu, istnienia

jako magiczna cząstka kosmosu. Chłonęła ostatnie chwile szczęścia. Lekki

wietrzyk niósł ze sobą zapachy otaczającej ją nocy. Aromat ogrodu

wypełnionego kwiatami i ziołami. Znała poszczególne zapachy: szałwi,

rozmarynu, mięty dopełnione odurzającym aromatem lawendy z pól znajdujących

się wokół domu. Będzie jej tego wszystkiego brakowało przez cały rok do

następnych wakacji. Te właśnie się kończyły i zaczęła znowu odczuwać niechęć

do wszystkich i wszystkiego, co miało związek z magią w pełnym tego słowa

znaczeniu.
-Jak można się tym wszystkim fascynować?- zapytała samą

siebie na głos, potrząsając głową.- Przygotujmy się na kolejny rok z całą tą

bandą magicznych maniaków z Hogwartu.- dodała odchodząc od okna.
Hogwart-

Szkoła Magii i Czarodziejstwa stawała się na kilka miesięcy jej drugim

domem. Raczej mało lubianym, ale nie miała zbytniego wyboru. Rodzice byli

wysoko postawionymi osobistościami w Ministerstwach Magii Francji i

Hiszpanii. Jednak wbrew utartym regułom zapisali ją do Hogwartu a nie do

Beauxbatons.
-Dlaczego?- zawsze było to dla niej zagadką a sami rodzice

nie chcieli o tym z nią rozmawiać. – No cóż! Ich sprawa

– dodała wzruszając ramionami.
Sama miała przed nimi

tajemnice, bardzo głęboko schowane tajemnice. Nocny wietrzyk znów

zaszeleścił w drzewach, po czym musnął jej policzki delikatnym powiewem.

Przymknęła oczy i jej myśli powoli zaczęły krążyć w głowie by po chwili

zebrać się w jedną jedyną, która uwolniona pomknęła w nocne niebo.



Dwór rodziny Malfoy pogrążony był w nocnej ciszy. Przez otwarte okna

sypialni nie wpadał do środka nawet leciuteńki powiew wiatru. Powietrze było

ciężkie, przesycone wilgocią. Grube mury dworu nie chroniły przed upałem

tego lata. Burzowe chmury raz po raz zasnuwały bladą tarczę księżyca.

Wszystko zamarło w oczekiwaniu na pierwsze grzmoty i pioruny. W pokoju na

pierwszym piętrze piętnastoletni, blond włosy chłopak przewracał się we śnie

niespokojnie w pościeli. Czuł jak jakaś siła wyciąga go z łóżka i zmusza do

pójścia za sobą. Próbował się przeciwstawić, ale opór był bezcelowy. Podążał

ciemnym tunelem gdzieniegdzie rozświetlanym nikłym blaskiem świec. Starał

się zorientować gdzie się znajduje, ale tunel nie przypominał mu żadnego

znanego miejsca. Poczuł przenikający go na wskroś chłód. Uczucie pojawiło

się nagle i równie nagle zniknęło by po chwili pojawić się znowu. Nie były

to jednak dreszcze miał raczej wrażenie jakby mroźny wiatr przepływał przez

jego ciało jak przez tkaninę. Jego umysł przekonywał go uporczywie, iż nie

jest to możliwe jednak zmysły temu przeczyły. Wędrówka zdawała się nie mieć

końca. Szedł coraz bardziej przerażony gdyż w tunelu, a może tylko w jego

umyśle, echem rozbrzmiewały słowa zdające się dochodzić z głębin

ziemi.
Urodziłem się bez winy...
Żyłem bez grzechu...

Słowa

te wychwycił z mieszaniny jęków i westchnień pełnych tęsknoty i skargi,

które wypełniały jego głowę. Próbował zasłonić sobie uszy, ale nie był w

stanie podnieść rąk. Był zupełnie pozbawiony kontroli nad swoim

ciałem.
Umarłem nigdy nie będąc ochrzczonym...
Nigdy nie zaznam

zbawienia...

Słowa te sprawiały, iż nie był w stanie zebrać myśli.

Wszelki rozsądek, jaki posiadał schował się głęboko w zakamarkach jego

umysłu zostawiając go na pastwę tego...koszmaru. Z chłodu, który wciąż

przenikał jego ciało stracił czucie w rękach i nogach a mimo to nadal

podążał naprzód. Dokąd? To pytanie odbiło się echem w jego udręczonym mózgu.

Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Zdawało mu się, że minęła wieczność, choć w

rzeczywistości było to dopiero kilkanaście minut. Nagle ściany tunelu

rozstąpiły się i wszedł do pokoju, a może groty. Nie był pewien gdzie

dokładnie się znalazł gdyż wokół niego panowała ciemność. Tylko jakiś metr

od niego w powietrzu unosiła się samotna świeca. Jego oczy powoli

przyzwyczaiły się do ciemności. Nie był pewien jak długo tak stał, kiedy

usłyszał ten głos.
-Draco!- wyszeptał ktoś wprost do jego lewego

ucha.- Jak się czujesz taki bezradny i wystawiony na pastwę losu? Boisz się?

– głos wcale nie czekał na odpowiedzi.- Jasne, że się boisz.

Zawsze byłeś tchórzem. Nadszedł czas twojej próby.
Ostatnie słowa

zabrzmiały jak wyrok. Poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Chciał zapytać, na

czym będzie polegała ta próba, ale w tym momencie ujrzał ciemny kształt

unoszący się powoli z podłogi i płynący w górę. Próbował krzyknąć, ale głos

odmówił mu posłuszeństwa. Kiedy to coś znalazło się ponad jego głową

przestało się unosić i zawisło w powietrzu. Wpatrywał się w to jak

zahipnotyzowany. Dopiero po chwili usłyszał ten dźwięk. Jakaś ciecz spadała

kroplami na kamienną posadzkę. Kap! Kap! Kap! Brzmiało to jednak

zupełnie inaczej niż kapiąca woda, a może tylko mu się wydawało. Próbował

określić skąd dochodziło to kapanie, ale echo niweczyło jego wysiłek. Znowu

kap i kap i kap...coś ciepłego i lepkiego spadło na jego dłoń. Po chwili

znowu. Powoli uniósł dłoń i wtedy zobaczył, że cała spływa we krwi. Tym

razem krzyk nie uwiązł mu w gardle.
-Aaaaaaaaa!- zerwał się z

pościeli.
Był cały spocony. Zamglonym, półprzytomnym wzrokiem rozejrzał

się po pokoju. To był jego, tak dobrze mu znany, pokój. Osunął się znów na

łóżko. Czekał aż uspokoi się jego oddech i rozszalałe serce zacznie być

normalnym rytmem. Był pewien, że tej nocy już nie zaśnie.
Nasłuchiwał

odgłosów zbliżającej się burzy. Czuł się zupełnie wyczerpany koszmarem,

który właśnie zaserwował mu jego umysł. Nigdy wcześniej nie śniły mu się,

więc był wyjątkowo wytrącony z równowagi i przestraszony. Burzowe chmury

całkowicie przysłoniły księżyc i do pokoju nie wpadało już żadne światło.

Niebo przeszyła pierwsza błyskawice a w chwilkę po niej przetoczył się nad

dworem potężny grzmot. Mimowolnie zacisnął powieki, lecz zaraz je otworzył.

Przed oczami stanął mu obraz długiego słabo oświetlonego tunelu, na którego

końcu... Zdusił w zarodku myśl o kamiennej komnacie i starał skoncentrować

się na czymś przyjemnym. Koniec wakacji w zasadzie cieszył go. Kolejny rok w

Hogwarcie dawał mu możliwość pastwienia się przy każdej okazji na Potterze i

jego przyjaciołach. Poza tym nie odpuszczał żadnemu Puchonowi czy Krukonowi.

Odrzucił wspomnienia swoich porażek w potyczkach z Potterem i skupił się na

przyjemnych stronach życia w Hogwarcie. Te myśli pozwoliły mu przetrwać

godziny pozostające do świtu. W końcu blade światło poranka zajrzało przez

nie zasłonięte okno do pokoju Draco. Niechętne podniósł się z pościeli i

powlekł się do łazienki. Był potwornie zmęczony. Jego ciało wzbraniało się

przed jakimkolwiek wysiłkiem, ale umysł nie przestawał pracować. Dziwił się,

że w ogóle był w stanie jeszcze myśleć. Spojrzał na swoją twarz w lustrze i

przestraszył się tego, co ujrzał. Miał podkrążone oczy a jego skóra była

przeraźliwie blada. Sine usta wyraźnie rysowały się śliwkowym fioletem na

jej tle. Wzdrygnął się z niesmakiem i odkręcił kurek. Kiedy włożył ręce pod

strumień zimnej wody umywalka zalśniła krwistą purpurą. Żołądek podskoczył

mu do gardła. Szybko odsunął ręce od kranu i jak zahipnotyzowany patrzył na

znikającą w odpływie, zabarwioną na czerwono wodę. Przemógł się i dokładnie

obejrzał swoje dłonie. Wyglądały zupełnie normalnie. Były, co prawda blade,

ale nie było na nich krwi. Po chwili mdłości ustały. Znów zanurzył dłonie w

strumieniu wody, ale tym razem woda pozostała bezbarwna tak jakby przed

chwilą nic się nie stało. Zwilżył twarz i wziął kilka głębszych oddechów.


-Po tym wszystkim chyba zaczynam świrować- pomyślał i zakręcił

wodę.
Draco przysłonił oczy ręką wchodząc na ulicę Pokątną z Dziurawego

Kotła. Nadal czuł się niepewnie. Koszmar nocy sprzed dwóch dni nie dawał mu

spokoju. Nie sypiał najlepiej w obawie przed kolejnym snem. W końcu zaczął

przekonywać sam siebie, że wszystko było koszmarem spowodowanym po prostu

niestrawnością. Tylko, no właśnie wciąż pojawiało się to tylko. Skąd wzięła

się krew w umywalce, o ile w ogóle tam była. Tamten poranek na długo

pozostanie mu w pamięci tego był pewien. Matkę tak przestraszył wtedy jego

wygląd, że nalegała na wizytę u lekarza. Ojciec zmarszczył jedynie brwi z

dezaprobatą, kiedy usiłował jej wytłumaczyć, że to tylko problemy z

żołądkiem. Może coś przeczuwał albo słyszał jego krzyk w nocy. Mógł jedynie

zgadywać. Rozmyślając nie patrzył, dokąd idzie. Nagle wpadł wprost na wysoką

szczupłą dziewczynę.
-Jak łazisz ty...!- zaczęła ze złością, lecz

zaraz urwała- O to ty Draco. Przepraszam nie zauważyłam cię- powiedziała

szybko posyłając mu promienny.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.

Dopiero po chwili ją rozpoznał.
-Cześć Caroline- wykrztusił w końcu- To

ja przepraszam zamyśliłem się.
-Nie ma sprawy zapomniane- zaszczebiotała

machnąwszy ręką na znak, że nic się nie stało.- Dasz się zaprosić na loda?-

zapytała jednym tchem.
-Dzięki, ale nie dzisiaj- odparł powstrzymując się

przed okazaniem niechęci, jaką do niej czuł.
Nie czekał na jej reakcję i

wyminąwszy ją ruszył w dół ulicy. Caroline Woodstock była jego adoratorką.

Jednak jego nie interesowały romanse. Uważał, że to całe mizdrzenie się do

siebie i obściskiwanie potajemnie w ciemnych zaułkach lochów było dziecinne

i niesmaczne. Wystarczało, że Pansy Parkinson działała mu na nerwy a teraz

jeszcze Woodstock odkryła romantyczną stronę swojej duszy.
Caroline

spojrzała w ślad za Malfoyem. Idiota, pomyślała, zadziera nosa jakby był nie

wiadomo kim. Jeszcze będzie tego gorzko żałował. Stała tak jeszcze chwilę

patrząc jak znika w księgarni, po czym ruszyła do lodziarni. Już z daleka

zobaczyła jasną czuprynę swojej przyjaciółki Emmy. Nie widziały się cale

lato i już nie mogła się doczekać by z nią poplotkować. Chwilę później

przeciskała się w pośpiechu między stolikami.
-Hej Em-

wysapała.
-Cześć Caro- odparła Emma robiąc jej miejsce przy stoliku.- Jak

minęły wakacje?- zagadnęła od razu.
-Świetnie. Byłam z rodzicami na

Riwierze- pochwaliła się Caroline- A tobie?
- Nieźle. Mnie starzy

ciągnęli po portugalskich zabytkach. Nawet nie miałam, co marzyć o

prawdziwym wypoczynku. No wiesz, trochę plaży i jakieś rozrywki- po

ostatnich słowach zachichotała a Caroline wraz z nią.
-Widziałaś Malfoya?

Wyglądał jakby całe wakacje spędził siedząc w jakimś lochu- powiedziała

Woodstock, kiedy się uspokoiły.
-Pewnie mamuśka znowu się nad nim za

bardzo trzęsła. Przecież nadmiar słońca mógłby zaszkodzić jej Dracusiowi-

Emma znowu wybuchnęła śmiechem.
Caroline wcale nie było do śmiechu. Nie

lubiła, kiedy przyjaciółka nabijała się z Draca. Nie powiedziała jednak nic

gdyż w tej chwili do lodziarni zbliżyła się ciemnowłosa, szczupła dziewczyna

z wyrazem pogardy dla całego świata na twarzy.
Emma odwróciła się w

stronę, w którą patrzyła Caroline. Poczuła jak dreszcz niechęci przepływa

wzdłuż jej kręgosłupa. Prawie wszyscy uczniowie Hogwartu z klas piątych i

szóstych odwracali wzrok na jej widok. Jednak bynajmniej nie z powodu tego,

że Josseline była brzydka. Wręcz przeciwnie mogła uchodzić za piękność, co

było powodem zazdrości ze strony wielu dziewczyn. To jej sposób bycia i

charakter zniechęcał wszystkich od zawierania z nią znajomości. Trzymała się

zawsze z boku. Nigdy nie uśmiechała się.
-Ona jest chyba jedynym powodem,

dla którego niechętnie wracam do Hogwartu.- szepnęła Emma do

Caroline.
-Podobnie jest ze mną. Nie rozumiem, dlaczego chodzi do naszej

szkoły. Przecież nawet nie mieszka w Anglii.
-No cóż może w innej szkole

jej nie chcieli.- oznajmiła Emma- W końcu Dumbledor jest taki miękki. Nie

potrafi nikomu odmówić i zawsze powtarza, że każdemu trzeba dać szansę.


Caroline potrząsnęła głowę ze zrozumieniem. Rodzice wielu Ślizgonów byli

przeciwni temu żeby, Josseline uczyła się w Hogwarcie. Dumbledor był jednak

nieugięty.

Usiadła niedaleko Ślizgonek chodzących razem z nią do

jednej klasy. Zdawała sobie sprawę z tego, że rozmawiają o niej. Zawsze

dawali w ten sposób upust swojemu zainteresowaniu jej osobą. Żałosne, ale

prawdziwe i do tego takie małostkowe. Jutro będzie już znowu w szkole. Kiedy

zobaczyła w księgarni Draco Malfoya poczuła, że ten rok może być bardzo

ciekawy. Wcale nie przypominał starego, dobrego Dracona przemądrzałego i

zadzierającego nosa. Był jakby przygaszony a może raczej przestraszony.

Wyglądał tak jakby rzeczywistość czasami o nim zapominała, okropnie blady,

zamyślony, co w jego przypadku było rzadkością. Tylko naprawdę COŚ mogło

wprowadzić go w taki stan. Uśmiechnęła się w duchu do siebie. Tak na to

czekałaś!

Peron 9 i ¾ był jak zwykle 1 września

zaludniony rzeszami uczniów zmierzających, do Hogwartu i żegnającymi ich

rodzicami oraz młodszym rodzeństwem. Ivy zgodnie ze zwyczajem została

odprowadzona prze matkę tylko do wejścia na peron. Dalej musiała już sobie

radzić sama. Była do tego przyzwyczajona. W końcu była już na piątym roku

nauki w Hogwarcie. Pchając przed sobą wózek bagażowy lawirowała zręcznie

pomiędzy grupkami ludzi stojących na peronie. Szukała jakiegoś wagonu, który

nie byłby zbyt przeładowany.
-Cześć Ivy!- usłyszała z tyłu głos

jednego z bliźniaków Weasley.
-Cześć!- krzyknęła przez ramię nawet

się nie odwracając.
Właśnie wypatrzyła idealne miejsce do dokowania.

Czekało ją jednak to, czego najbardziej nie cierpiała. Wciągnięcie szkolnego

kufra do przedziału zawsze zajmowało jej sporo czasu i kosztowało jeszcze

więcej wysiłku. Była niewysoka, rówieśnicy mówili na nią Mała, i kufer

zdawał się bardziej panować nad nią niż ona nad nim. Zrezygnowana zatrzymała

się przy schodkach do wagonu i zdjęła go z wózka. Zastanawiała się właśnie

nad metodą, jaką powinna zastosować przy wciąganiu kufra do przedziału,

kiedy usłyszała za plecami pytanie:
-Pomóc ci?
-Dzięki to bardzo miłe

z twojej strony- powiedziała odwracając się.
Zamarła, kiedy zobaczyła,

kto zaproponował jej pomoc.
Josseline podeszła do kufra Gryfonki i

złapała za jeden uchwyt. Jednak ta nie ruszyła się. Wyglądała tak jakby

przed chwilą zobaczyła samego Voldemorta. Stała i gapiła się na nią swoimi

wielkimi, piwnymi oczami.
-Hej! Wróć na ziemię!- powiedziała.-

Inaczej pociąg odjedzie bez nas.
-O tak, już.- wykrztusiła Ivy zupełnie

zaskoczona.
Nie dość, że pomagająca jej osoba była Ślizgonem to jeszcze

akurat samą Josseline de Sade. Szok – to najlepsze określenie na

to, co przeżyła. Złapała drugi uchwyt kufra i razem wniosły go do

przedziału.
-Dzięki- powiedziała, kiedy bagaż znalazł się na swoim

miejscu.
-Nie ma, za co.- Josseline zatrzymała się w progu przedziału.-

Będziesz miała coś, przeciwko jeśli usiądę razem z tobą?- zapytała.
Teraz

to już Ivy totalnie zgłupiała. Nie dość, że pomogła jej wnieść tą przeklętą

skrzynię do przedziału to jeszcze pytała czy może z nią siedzieć. Zawahała

się nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Rozumiem.- powiedziała Josseline

widząc jej minę.- Nie wypada ci przecież siedzieć w jednym przedziale ze

Ślizgonką- to mówiąc odwróciła się i wyszła z przedziału.
-Poczekaj!-

krzyknęła Ivy sama nie wiedząc, dlaczego- Nie ma problemu. W końcu, kogo to

interesuje, z kim siedzę w przedziale.

Był w pociągu. Już tylko

minuty dzieliły go od wyjazdu z Londynu. Draco czuł się już zdecydowanie

pewniej z Crabem i Goylem u boku. Stał właśnie w drzwiach przedziału i

rozglądał się w poszukiwaniu znajomych. Najpierw usłyszał stukot kufra o

podłogę wagonu a potem zobaczył swoją ulubioną ofiarę. Niską, chudą osóbkę o

brązowych włosach i cienkim głosiku. Monica Novak była w trzeciej klasie i

należała do Gryffindoru. Osobiście uważał, że ta mała jest trochę

nawiedzona. Łaziła za nim i ciągle truła coś o zwalczaniu popleczników

Voldemorta i takie tam. Nie wszyscy jednak byli takiego samego zdania, co

on. Granger ją lubiła i pozwalała wszędzie za sobą chodzić. Nie brał jej na

poważnie i znajdował wręcz niesamowitą przyjemność w ubliżaniu jej.

Uśmiechnął się na myśl o tym, jaki będzie miał ubaw. Właśnie miał zawołać

swoich goryli z przedziału i podążyć jej śladem, kiedy usłyszał swoje

imię.
-Hej Draco! Słyszałem, że nie najlepiej się

czujesz.
Odwrócił się w stronę skąd doszły go te słowa. W przejściu

pomiędzy wagonami stał Aethernus niedbale oparty o ścianę. Od razu zapomniał

o Gryfonie.
-To źle słyszałeś Aeth- odpowiedział na zaczepkę.
-No nie

wiem. Nadal wyglądasz jakoś niewyraźnie.- powiedział Aethernus kiwając

głową.
-W takim razie powinieneś zainwestować w okulary- Draco czuł, że

za chwilę straci panowanie nad sobą.
Aeth był jego największym wrogiem w

Slytherinie. Wciąż podkopywał jego pozycję szukającego w drużynie qudditcha.

Fakt, że dostał się do niej tylko, dlatego, że jego ojciec Lucjusz Malfoy,

hojną ręką zasponsorował drużynę nie miał dla niego znaczenia. Pewnie znowu

doszłoby to nieprzyjemnej kłótni gdyby nie dziewczyna, która wyłoniła się

zza pleców Aethernusa. Była niewysoka i miała krótkie, stojące, czarne

włosy. Stanęła pomiędzy Draco i Aethem, i zmierzyła obu swoim słynnym

spojrzeniem pt.: Znowu zachowujecie się jak dzieci.
-Nie musisz się

martwić Mirando, nie zamierzam go pobić- powiedział Aeth i wszedł do

najbliższego przedziału.
Jednak dziewczyna zignorowała go i podeszła do

Draca.
-Szczerze mówiąc, to on ma rację- wyznała- Nie wyglądasz

najlepiej.
-Nie wiem, czego wy się czepiacie. Nic mi nie jest.- burknął

Malfoy i wszedł do przedziału.
Nie miał ochoty na rozmowę o tym jak

wygląda, a jak nie wygląda. W domu rozczulała się nad nim matka. A teraz

jeszcze Miranda. Tego było za dużo. Wszystko było z nim w porządku.

Potrzebował tylko dnia czy dwóch by dojść całkiem do siebie. W Hogwarcie na

pewno wszystko będzie już po staremu. Opadł ciężko na siedzenie i wlepił

wzrok w widok za oknem.
Miranda Cover weszła do przedziału za Malfoyem.

Crab i Goyle jak zwykle objadali się jakimiś łakociami. Spojrzała na nich

zdegustowana. Przypominali jej przerośnięte, górskie goryle. Nie była w

stanie pojąć, jakim cudem zaliczali kolejne lata nauki i doszli aż do piątej

klasy. Szczerze wątpiła czy była w nich, choć krzta ludzkiej inteligencji.

Spojrzała na Draco. Siedział tyłem do wejścia i najwyraźniej nie miał ochoty

na rozmowę. Skoro sam tego chce nie będzie go do niczego zmuszała. Byli, co

prawda przyjaciółmi, ale wcale nie poczuwała się do roli jego opiekunki.

Usiadła i wyjęła z torby książkę, którą kupiła podczas wakacji w Grecji.

Zaintrygowała ją, ponieważ rzucała światło na zupełnie nieznane jej strony

czarnej magii. Po chwili zatopiła się w lekturze.
Trzy przedziały dalej

Aeth usiadł naprzeciwko dziewczyny o jasnych, prawie białych włosach.

Atlashia spojrzała na niego z dezaprobatą w swoich ciemnych

oczach.
-Znowu zaczepiałeś Malfoya- raczej stwierdziła niż

zapytała.
-Ależ skąd.- zaprzeczył- Martwiłem się tylko o jego

zdrowie.
-Aeth nie jestem głucha ani głupia.- powiedziała podkreślając

każdą sylabę.
-Znowu go bronisz!- krzyknął z wyrzutem pochylając się

w jej stronę.
-Nie masz, o co być zazdrosny. Wcale go nie bronię.-

odparła nie zwracając uwagi na groźne błyski w jego zielonych oczach.- Nie

mogę jedynie ścierpieć twojego dziecinnego zachowania.
-Kto, jak kto ale

ja na pewno nie jestem dziecinny.- uspokoił się trochę, ale nadal był

wzburzony jak zawsze, kiedy rozmowa schodziła na Draca i ich napięte,

wzajemne stosunki.- W końcu mam prawo do tego, aby go nie lubić.
-Jasne.

Biedny Aeth nie dostał się do drużyny, bo wygryzł go wstrętny Draco.-

Atlashia nie była już wstanie zachować spokoju.- Wiesz to mnie już naprawdę

wkurza. Żeby coś osiągnąć nie wystarczy tylko mieć talent i ambicję.

Potrzeba jeszcze siły przebicia i odpowiednich układów w naszym domu i

drużynie. Ty nie miałeś tego ostatniego i musiałeś podwinąć ogon. Pogódź się

z tym w końcu.
Aethernus przyglądał się jej zaskoczony. Nigdy wcześniej

tak do niego nie mówiła. Poczuł ukłucie zazdrości. Może jednak zależy jej na

Malfoyu bardziej niż na nim. W końcu on nie znaczył nic a Draco był

szukającym w drużynie Ślizgonów. No i miał wpływowego ojczulka. Atlashia

była pierwszą dziewczyną, z która doskonale się rozumiał. Gdyby teraz

zaczęła kręcić, z Malfoyem nienawiść byłaby zbyt słabym słowem, aby opisać

jego uczucia do niego.
-Nigdy więcej go nie broń- powiedział przez

zaciśnięte zęby.
-Nie masz prawa mi rozkazywać. Będę robiła, co mi się

podoba.- odparła z gniewem w oczach.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

Żadne nie chciało ustąpić. W końcu Aeth odwrócił głowę i burknął ledwo

słyszalne przepraszam. Atlashia wcale nie miała zamiaru przyjmować jego

przeprosin, ale wiedziała ile dla niego znaczyła gra w drużynie.
-Nie ma

sprawy. Zostawmy ten temat.- powiedziała kładąc rękę na jego

ramieniu.
Byli bardzo dziwną parą. Bardziej przyjaciółmi niż chłopakiem i

dziewczyną, ale taki układ odpowiadał im i nie widzieli potrzeby, żeby to

zmieniać.

Gwizd lokomotywy oznajmił odjazd pociągu. Krajobraz za

oknem zaczął się zmieniać. Kinia po raz ostatni pomachała stojącej na

peronie mamie i usiadła.
-Jak sądzisz, co czeka nas w tym roku?- zapytała

siedzącą naprzeciwko niej rudowłosą dziewczynę.
-Nie wiem, ale mam

nadzieję, że będzie ciekawie.- odparła Avicenna.- W końcu w tym roku znowu

będą rozgrywki qudditcha, które tak bardzo kochasz.
-Tak i chciałabym

dostać się do drużyny- westchnęła.
-No cóż nie sądzę, aby Cho miała

zrezygnować z pozycji szukającego.- powiedziała ostrożnie Avi.
-Ja też,

ale pomarzyć można.
-Podziwiam twój optymizm Kiniu.
Kinia uśmiechnęła

się, ale nic nie powiedziała. Za bardzo bała się, aby Avicenna zauważyła, że

wcale nie jest taką optymistką, jaką zgrywa. Choć nie porzuciła swoich

marzeń o grze w qudditcha dla Rawenclawu to jednak zdawało jej się to coraz

mniej realne. Cho była naprawdę dobra i w tej sytuacji Kinia mogła się

załapać do drużyny dopiero po jej odejściu z Hogwartu. A to była jeszcze

dość odległa przyszłość. Pogrążała się właśnie coraz głębiej w swoich

niezbyt optymistycznych rozważaniach, kiedy drzwi przedziału otworzyły się

ostrożnie i do środka zajrzała rówieśniczka Avicenny- Lesley Varian.
-Czy

jest tu wolne miejsce?- zapytała.
-Jasne Les.- odparła Kinia odrywając

się od ponurych myśli.
-Dzięki. Wszędzie pełno albo siedzi ktoś, kto

niekoniecznie byłby miłym towarzystwem dla mnie.- powiedziała wciągając za

sobą kufer i sadowiąc się koło Avicenny.
Przyjaźniły się, może nie były

przyjaciółkami od serca, ale zawsze mogły na siebie liczyć i to było

najważniejsze. Lesley spojrzała na Kinię. Od razu wyczuła, że coś ją

gnębiło. Jej zielono-brązowe oczy nie miały swojego zwyczajowego

blasku.
-Coś się stało Kiniu?- zapytała przyglądając się jej

uważnie.
-Nie wszystko w porządku. Po prostu trochę szkoda mi

wakacji.
-Doskonale cię rozumiem.- przytaknęła i już nie wracała do

sprawy.
Avicenna nie dała się jednak zwieść. Wiedziała, że Kinia coraz

częściej zamyka się w sobie, kiedy rozmowa schodzi na temat qudditcha.

Bardzo chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Zastanawiała się przez

chwilę nad jakimś neutralnym tematem rozmowy. W końcu czekała je długa

podróż.

Dlaczego dosiadła się do przedziału tej Gryfonki? Zastanowiła

się przez chwilę. W sumie sama do końca nie wiedziała. Spojrzała na nią.

Całkiem sympatyczna, przynajmniej nie gada przez cały czas o facetach i

magii. No cóż nawijała za to o quidditchu, ale to można było zrozumieć.

Przysłuchiwała jej się w pozornym skupieniu dziękując w duchu naturze za

podzielną uwagę. W końcu każdy potrzebuje czasami odrobiny towarzystwa.

Zbliżały się ciekawe czasy a Ivy wyglądała na kogoś, kto lubi dużo gadać i

ma wielu przyjaciół. Nie za bardzo wiedziała, o czym mówi jej

współtowarzyszka podróży, ale nie miało to znaczenia. Nagle przez głowę

przemknęła jej myśl. Tak, czemu nie. To całkiem dobre rozwiązanie i odniesie

pożądany skutek z nawiązką. Uśmiechnęła się w myślach i spróbowała włączyć

do rozmowy a raczej monologu Ivy.

Hogwart przywitał ich strugami

deszczu. Josseline pożegnała się z Ivy i poszła w stronę bezkonnych powozów.

Mała rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych. Po chwili zobaczyła całkiem

już przemokniętą Ann Skeeter usiłującą rozłożyć parasolkę.
-Hej Ann!-

krzyknęła w jej kierunku.- Pomóc ci?
-Dzięki jakoś sobie radzę, ale woda

leje mi się już po plecach do butów!- odparła machając do koleżanki.-

Zajęłaś już jakiś powóz?
-Nie, ale zaraz machnę na taksówkę!
-To

dawaj, bo utopię się we własnym ubraniu.
Po chwili znalazły się we

wnętrzu jednego z powozów.
-Gdzie siedziałaś w pociągu?- zapytała Ann,

kiedy już się usadowiły.- Nigdzie nie mogłam cię znaleźć.
-Ach znalazłam

wolny przedział pod koniec pociągu- powiedziała Ivy machając lekceważąco

ręką.
-Widać niezbyt dobrze szukałam.- westchnęła Ann.
-Nie ma, o

czym mówić. A gdzie Lav?
-Nie wiem jak zwykle zgubiłam ją w

tłumie.
Powóz już miał ruszyć, kiedy do środka wgramoliła się, ciężko

dysząc, Lavender Braselins.
-Czy wy nigdy nie możecie na mnie poczekać?-

zapytała z wyrzutem.
-A kto przy zdrowych zmysłach czekałby na takim

deszczu- odparowała Ivy.
-Nikt- przyznała Lav i zmieniła temat.- Wiecie

kto w tym roku będzie uczył obrony przed czarną magią?
-Nie a ty?-

powiedziały równocześnie Ann i Ivy.
-Oczywiście, że też nie. Inaczej bym

nie pytała.- powiedziała spoglądając na nie tak jakby zapytały czy zna

Harry'ego Pottera.
-A ja już miałam nadzieję, że dowiem się przed

ucztą.- Ann opadła zrezygnowana na siedzenie.
-Chyba postarali się o

kogoś naprawdę dobrego.- Ivy też była rozczarowana.
Podobnie jak

wszystkich innych bardzo interesowało ją, kto zostanie nowym nauczycielem

OPCM. Zanim zdążyły o czymś jeszcze porozmawiać powóz zatrzymał się przed

wejściem do zamku. Szybko przebiegły po schodach i schowały przed deszczem w

olbrzymim holu.
Mirandzie przez całą drogę do Hogwartu nie udało się

porozmawiać z Draco. Przeczytała za to już prawie połowę książki i teraz

trudno jej było oderwać się od lektury. Padający na stacji w Hogsmead deszcz

zupełnie zepsuł jej humor. Nie lubiła moknąć a musiała, bo Crabe potrzebował

mnóstwa czasu zanim wlazł do powozu. Przytył zdecydowanie o kilka kilogramów

w czasie wakacji, stwierdziła kiedy w końcu wsiadła do środka.
-Mógłbyś w

końcu przestać się gapić tępo przed siebie- powiedziała szturchając

Malfoya.
-A niby, co mam robić?- zapytał nawet się nie

odwracając.
-Siedziałam obok ciebie przez kilka godzin w pociągu a ty nie

odezwałeś się ani razu. A o zauważeniu, że w ogóle tam jestem, nie

mówię.
-Czytałaś.
-A niech to. Więc jednak mnie zauważałeś.-

powiedziała z ironią.
-Czego ty ode mnie chcesz?- zapytał tym razem

patrząc jej w oczy.
-Wiedzieć, co się z tobą dzieje. Jeszcze nigdy nie

zachowywałeś się w ten sposób. Gorzej niż rozkapryszony dzieciak.-

naskoczyła na niego sama nie wiedząc dlaczego.
Nie zdążył jednak nic

odpowiedzieć. Musieli już wysiadać z powrotem na deszcz. Miranda postawiła

kołnierz swojej peleryny i pobiegła do środka. Draco wcale nie miał ochoty

wychodzić. Poczekał aż Crabe i Goyle wygramolili się z powozu i dopiero

wtedy wyszedł z ociąganiem. Nie pobiegł jednak do zamku tylko zatrzymał się

i rozejrzał. Przez chwilę poczuł się jakoś dziwnie. Jakby czyjś wzrok

przenikał go na wylot i zaglądał wprost do jego duszy. Niestety wokoło było

zbyt wielu uczniów Hogwartu pośpiesznie wchodzących do holu. Nie był w

stanie zobaczyć kto mu się przyglądał. Wzdrygnął się i z pochylaną głową

wbiegł do środka.
W Wielkiej Sali huczało od rozmów. Wszyscy wymieniali

się wrażeniami z wakacji i spekulowali na temat nowego nauczyciela obrony

przed czarną magią. W końcu rozpoczęła się ceremonia przydziału i rozmowy

ustąpiły miejsca oklaskom i gratulacjom. Malfoy wydawał się w ogóle tym nie

zainteresowany. Rozglądał się na boki obserwując siedzących najbliżej

Ślizgonów. Nie był, co prawda pewien, że to ktoś ze Slytherinu zajrzał do

jego duszy lub przynajmniej próbował, ale nie miał nic do stracenia. Nagle

jego oczy spotkały się z parą zimnych, stalowo-szarych, należących do

siedzącej po przeciwnej stronie stołu, kilka miejsc na prawo od niego,

dziewczyny. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Czuł się jak ofiara pytona

złapana w jego duszący uścisk i zahipnotyzowana jego spojrzeniem. Nagle w

sali zapanowała cisza i dziewczyna odwróciła się w stronę stołu

nauczycielskiego jakby wcześniej nic nie było. Siedział jeszcze przez chwilę

półprzytomny zanim zdał sobie sprawę, że Dumbledor coś mówi:
-...z tego

powodu zatrudniliśmy w szkole nową nauczycielkę obrony przed czarną magią

pannę Jessicę Smothie.- powiedział dyrektor i obrócił się w lewo.
Po tych

słowach wstała wysoka, szczupła kobieta, wyglądająca raczej na dziewczynę, o

długich, kręconych blond włosach sięgających pasa ubrana w czarną, prostą

szatę. Po sali przeszedł pomruk komentarzy zagłuszony po chwili oklaskami.

Zanim ucichły usiadła a Dumbledor próbował coś powiedzieć. W końcu mógł dać

znak do rozpoczęcia uczty.
-Kim jest ta dziewczyna o długich, czarnych

włosach po drugiej stronie stołu?- zapytał w połowie uczty siedzącą koło

niego Mirandę.
Spojrzała na niego zdumiona.
-Czy ty naprawdę dobrze

się czujesz?
-Jasne, że tak. Mogłabyś z tym przestać i powiedzieć kto to

jest.- powiedział wyraźnie zdenerwowany.
-Przecież ona chodzi z nami do

jednej klasy. To Josseline de Sade.- w głosie Mirandy można było wyraźnie

wyczuć niepokój.
Nic nie odpowiedział. Typowe, pomyślała, wyświadcz mu

przysługę a nie usłyszysz nawet dziękuję. W zasadzie to nie usłyszysz nic.

Chciała zapytać go, dlaczego zainteresował się Josseline, ale spojrzawszy na

niego zrezygnowała. Wpatrywał się w de Sade jakby chciał zapamiętać każdy

szczegół jej wyglądu.
Josseline- ładnie brzmiało. Tak teraz sobie

przypominał. Zawsze trzymała się na uboczu. Z nikim się nie przyjaźniła.

Nawet nie rozmawiała z innymi uczniami a jeśli już to tylko w wyjątkowych

przypadkach. Dlaczego jej nie rozpoznał?- to pytanie pulsowało w jego

umyśle. Przecież ją znał. Widywał na lekcjach, w pokoju wspólnym i na

korytarzach. Co się ze mną dzieje? Niestety nikt nie udzielił mu odpowiedzi

na to bezgłośne pytanie. Uczta powoli zbliżała się do końca. Spojrzał na

swój prawie pełny talerz. Zupełnie stracił apetyt, żołądek skurczył się do

rozmiarów włoskiego orzecha. Wiedział, że wygłupił się pytając Mirandę o

Josseline, ale naprawdę nie wiedział, kim ona jest dopóki nie usłyszał

nazwiska z jej ust.
To idiotyczne, pomyślał, daję się zwariować po

jakimś koszmarnym śnie. Powinienem wziąć się w garść i przestać popadać w

paranoję. Wyprostował się i spróbował jeszcze coś zjeść. Widać jego

postanowienie nie dotarło jeszcze do żołądka, bo nadal nie mógł nic

przełknąć.
W końcu uczta się skończyła i uczniowie zaczęli grupkami

rozchodzić się do swoich dormitoriów. Draco podążał za Mirandą starając się

nadrabiać miną. Na szczęście nie miała już ochoty do rozmowy. Zmęczenie i

pełny brzuch wzięły górę nad ciekawością i zostawiła go w spokoju. Sam był

już zmęczony, nie zwracał nawet uwagi na drogę. W pokoju wspólnym nie

pofatygował się by życzyć Mirandzie dobrej nocy. Zwalił się na swoje łóżko w

ubraniu i leżał wpatrując się w zielony materiał baldachimu nad jego

łóżkiem. Po chwili słyszał już równe oddechy mieszkających z nim w jednym

pokoju Ślizgonów. Powinien się przebrać, ale nie mógł zmusić swoje ciało do

takiego wysiłku. Czekał aż nadejdzie sen.

Ładne oczy. Nie takie

jak...- potrząsnęła głową odpędzając natrętną myśl.- ale też ładne. No może

trochę zbyt zimne. I takie przerażone głęboko na dnie.
Siedziała na

parapecie okna w jednej z północnych wież. Zawsze tu przychodziła w nocy by

zatopić się w samotności. Rozgwieżdżone niebo otwierało przed nią swoje

podwoje. Kusiło by znów uwolniła ducha i popłynęła niesiona słonecznym

wiatrem. Czemu nie? Zamknęła oczy i odprężyła się. Pozwoliła swoim myślom

swobodnie krążyć aż w końcu połączyły się w jeden strumień i odpłynęły w

ciemność zalegającą pod wieżą.

Znów poczuł to dziwne uczucie. Jakby

wychodził z własnego ciała tylko tak jakoś nie do końca. Nie był w stanie

tego opisać. Znalazł się w tym samym, a może tylko podobnym tunelu. Świece

umieszczone po jego bokach rzucały niewiele światła. Żołądek zmienił się w

twardą kulę. Czuł jak pot spływa mu po plecach. Nie chciał wracać do tego

okropnego miejsca. Słyszeć znowu te jęki i w szczególności ten głos.

Próbował się zatrzymać, ale był to daremny wysiłek. Krok za krokiem zbliżam

się do...- nie dokończył tej myśli. Usłyszał przeraźliwy skowyt wiatru.

Jakby tuż za zakrętem tunelu szalał potężny huragan. Ogarnęła go panika.

Próbował się zaprzeć nogami, ale podłoga była zbyt gładka. Ręce nie słuchały

poleceń mózgu by złapać się ściany i bezwiednie zwisały wzdłuż tułowia. Nie

był w stanie zawrócić. Znalazł się na skraju przepaści. Serce zamarło w nim

na chwilkę, kiedy zdawało mu się, że wcale się nie zatrzyma tylko spadnie w

przepaść. Potężny podmuch wiatru uderzył go w twarz. Przez ryk rozszalałego

żywiołu słyszał jęki i zawodzenie. Zamknął oczy, z których poleciały łzy

wyciśnięte przez wiatr. Przed nim w skalnym kanionie piekielny orkan,

spuszczony ze smyczy szarpał się i obijał o wysokie ściany w szalonym tańcu.

Zmusił się do otwarcia powiek. Tuż przed nim przeleciało coś jakby cień,

niesione podmuchem. Jęki i wrzaski zdawały się zbliżać do niego. Przerażony

zapomniał oddychać i ciemne plamki zawirowały mu przed oczyma. Wciągnął

głęboko powietrze i zaczął się krztusić. Po chwili, gdy zniknął piekący ból

w gardle otarł łzy, które zalały mu oczy.
Przyłącz się do

mnie...
Niech śmierć nas połączy...

Jeden z targanych wiatrem

cieni zatrzymał się przed nim. Serce zabiło mu w szalonym rytmie. Omal nie

wyskoczyło z piersi.
Razem martwi...
Nie chcesz umrzeć tej

nocy?...
Przyłącz się do mnie...

Czekał na najgorsze. Oczami duszy

widział już swoje martwe ciało leżące na łóżku w dormitorium.
-Jeszcze

nie teraz! Jeszcze nie dzisiaj!- znów usłyszał ten głos.- Twój czas

jeszcze nie nadszedł. Kogo najbardziej kochasz Draco? Nikogo?
Przez myśl

jak błyskawica przemknął mu obraz ojca. Chciał, aby w końcu go docenił, ale

czy go kochał?
-Ojca? – głos zaśmiał się złowieszczo.- Czy

poświęcisz się dla niego? A może on dla ciebie?
Znów usłyszał ten

niesamowity śmiech. Chciał coś powiedzieć, zażądać wyjaśnień. Obudził się.

Tak po prostu otworzył oczy i zobaczył ciemny zarys swojego łóżka. Znów

słyszał równomierne oddechy najbliżej niego śpiących Craba i Goyla.
O

tym, że dopiero, co śnił mu się koszmar świadczył przyspieszony oddech,

serce bijące jak oszalałe oraz pulsowanie w skroniach. Poczuł mdłości.

Zacisnął zęby, nie miał ochoty na spacery po zamku do toalety. Nawet wyjście

w tej chwili z łóżka napawało go strachem. Starał się uspokoić oddech. Wdech

i wydech powtarzał w myślach aż przestał łapać łapczywie

powietrze.
Kolejna bezsenna noc?- pomyślał.-Czy chcę poświęcić życie dla

mojego ojca? Czy właśnie o to pytał głos? A może on poświęci dla mnie?

– dreszcz przebiegł mu po całym ciele zostawiając ślad swojej

wędrówki w postaci gęsiej skórki.- Czy tato umrze? – potrząsnął

głową w geście zaprzeczenia.- Nie to absurd, przecież to był tylko sen,

koszmarny sen.
Starał się wyrzucić z głowy ponure myśli, ale one trzymały

się jego umysłu jak rzep psiego ogona. Nad ranem był już kompletnie

wyczerpany.

Draco tak bardzo obawiał się co może tym razem zobaczyć w

łazience, że z dormitorium na śniadanie wyszedł jako ostatni. Jego twarz

znów była trupio blada. W zasadzie to nie miał ochoty na jedzenie. Czuł się

tak jakby w brzuchu zalegał mu sporej wielkości kamień. Zmusił się jednak do

pójścia do Wielkiej Sali. Całą drogę był rozkojarzony do tego stopnia, że w

drzwiach sali zderzył się jakimś uczniem.
-Patrz gdzie idziesz!-

syknął przez zęby otrzepując z szaty niewidzialny pyłek.
-To ty patrz jak

idziesz Malfoy!- usłyszał w odpowiedzi.
Podniósł głowę i spojrzał na

wyższego od siebie o głowę Puchona.
-Odczep się Rex!- warknął nie

przejmując się tym, że za jego plecami nie ma Craba i Goyla.
-Bo co?

Zrobisz mi krzywdę?- drażnił go Religius.
Chciał powiedzieć mu gdzie

sobie może wsadzić swoją ironię i pseudo odwagę, ale dał sobie spokój.

Wyminął Puchona i wszedł do Wielkiej Sali nie obdarzając go nawet

spojrzeniem.
Religius Rex stał przez chwilę w miejscu, oszołomiony swoim

zachowaniem. Nie wiedział co go tknęło by zaczepiać w ten sposób Malfoya. Co

u licha go podkusiło? Może fakt, że Draco był bez swojej ochrony? Nie zdążył

się nad tym zastanowić.
-To, że możesz mu nawciskać na boisku do

qudditcha ci nie wystarczy?- Nadja Ruth załapała się pod boki i z

dezaprobata w oczach wpatrywała się w niego.
-Nic mu nie zrobiłem!-

bronił się.
-A czy ja twierdzę, że coś mu zrobiłeś?! Ale skoro o tym

mówisz to widocznie chciałeś.- powiedziała z wyrzutem.
-Nic nie

chciałem!- sam nie wiedział dlaczego się tłumaczy.- Zresztą nie wiem po

co ta cała afera. Nic się nie stało tylko wymieniliśmy kilka uprzejmości i

tyle.- zakończył rozmowę stanowczym tonem.
-O i uważasz, że ja tak po

prostu w to uwierzę!- Nadja jednak nie zamierzała

ustąpić.
-Jasne! Robisz z igły widły.- powiedział po czym dodał.-

Chodźmy już bo spóźnimy się na zielarstwo.- i skierował się do

wyjścia.
Chcąc nie chcąc podążyła za nim. Nie miała ochoty na utratę

punktów za spóźnienie. Ale tak łatwo się jej nie wywinie. Już od jakiegoś

czasu zauważała, że Religius nie odpuszczał sobie i dążył do konfrontacji z

Malfoyem. Nie mogła jednak dojść do tego dlaczego. Jak dla niej Draco był

tchórzliwym kretynem o zbyt dużym mniemaniu o sobie i olbrzymiej miłości

własnej. Nie warto było dla niego ryzykować szlabanu czy też, co gorsza

problemów ze Snapem.
Przy stole Ślizgonów nie było już nikogo. Draco

usiadł i nałożył sobie trochę owsianki. Nie był jednak w stanie zmusić się

do jedzenia. Pomieszał chwilę w miseczce i odsunął ją od siebie. Nadal czuł

się podle i był strasznie rozdrażniony. Miał wrażenie, że ktoś się nim bawi,

ale nie wiedział, o co w tym wszystkim ma chodzić.
-Nie dam sobą

manipulować!- powiedział w duchu i wstał od stołu.
Jeśli chciał

zdążyć na transmutację musiał się pospieszyć. Ledwo zdążył, ale nie przejął

się tym zbytnio. Usiadł na swoim miejscu i wpatrzył się tępo w katedrę. Nie

zwracał na nikogo uwagi. McGonagall jak zwykle pojawiła się punktualnie.


-Witam wszystkich po wakacyjnej przerwie. Mam nadzieję, że nie

zaniedbaliście swoich uczniowskich obowiązków i rzetelnie odrobiliście

zadania domowe.- powiedziała lustrując klasę swoim nieprzeniknionym

wzrokiem.
Najpierw przyjrzała się Gryfonom. Wyglądali na wypoczętych i

pełnych zapału. No może nie do nauki, ale mimo wszystko nie było wśród nich

smutnych twarzy. Nieco inaczej sprawa przedstawiała się w przypadku

Ślizgonów. Wszyscy zdawali się być w tych samych nastrojach co zawsze na

lekcji transmutacji z wyjątkiem Dracona Malfoya. Był bardziej blady niż

zwykle i do tego miał dość dziwny wyraz twarzy. Miała wrażenie jakby był

zamyślony. Wydało jej się to absurdem. Malfoy nie przejmował się nikim i

niczym oprócz siebie samego, a w jego życiu nie było rzeczy, która mogłaby

mu przysporzyć zmartwień aż do tego stopnia. Powinnam w czasie następnych

lekcji przyjrzeć mu się uważniej- postanowiła i rozpoczęła prowadzenie

lekcji.
Miranda spojrzała przelotnie na Draco. Znowu był potwornie blady

i jakby nieobecny duchem. Nie chciał o tym rozmawiać w pociągu ani później

więc nie będzie mu się narzucać. Próbowała zapomnieć o nim i skupić się na

lekcji, ale nie była w stanie. Malfoy nie był w takim stanie jeszcze nigdy

odkąd go znała. Zwykle wszystko spływało po nim. Kpił z każdego do oporu. A

teraz zamyślony, jak jej się zdawało, i zamknięty w sobie stanowił dla niej

zagadkę. Postanowiła dociec co jest nie tak i dotrzeć do jego tajemnicy. Nie

lubiła być poza nawiasem. Zawsze lepiej wiedzieć co się dzieje i trzymać się

w bezpiecznej odległości niż być zaskoczonym. A już najgorzej być

nieprzyjemnie zaskoczonym. Jeszcze raz spojrzała na Draco i skupiła na

wykładzie profesor McGonagall.
Nie miał ochoty siedzieć na lekcji i

słuchać tego nudziarstwa. Był rozdrażniony, zupełnie nie wiedział co się z

nim dzieje. Czuł, że wszystkie jego nerwy są napięte jak postronki. I to

tylko dlatego, że znowu miał jakiś idiotycznie realistyczny koszmar. Do tego

wciąż miał wrażenie, że ktoś mu się przygląda. Tak dokładnie w tej chwili

czuł na sobie czyjś wzrok. Kątem oka rozejrzał się po najbliższych ławkach.

Wszyscy Gryfoni zawzięcie notowali. On też powinien ale zupełnie nie

wiedział co McGonagall mówiła więc dał sobie spokój. Miranda spojrzała ze

dwa razy w jego stronę ale to nie było to. Ona po prostu na niego spojrzała,

a on czuł się jak robak pod lupą. Przypomniało mu się zdarzenie z uczty.

Szybko odszukał Josseline ale ona też była zajęta notowaniem i nie zwracała

na niego uwagi. Zupełnie zgłupiał. Przecież nie popadł w manię

prześladowczą. A może jednak? Odrzucił tę myśl równie szybko jak przyszła mu

do głowy. Pansy? Nie, nie przyglądała mu się w ten sposób. Jeśli chodzi o

ścisłość nie przyglądała mu się wogóle. Siedziała pochylona nad pergaminem i

starała się nadążyć z notowaniem. Zaczął już popadać w rozpacz. Ukrył twarz

w dłoniach i starał się zebrać rozszalałe myśli.
Caroline podniosła wzrok

znad notatek i powiodła wzrokiem po klasie. Trochę zgubiła wątek i już miała

zajrzeć do Emmy gdy zauważyła, że Draco siedzi pochylony nad ławką, zupełnie

zatopiony w myślach. Nie mogła zaprzeczyć, że nie był to dla niej szok. Po

raz pierwszy widziała go w podobnym stanie na Pokątnej. Wtedy też zdawał się

nieobecny duchem. Nie wiedzieć dlaczego zrobiło jej się go żal. Fakt, że

zupełnie jej nie zauważał przestał być istotny. W sumie musiała sama przed

sobą przyznać, że znajomość z nim była mocno naciągana. Chciała by był jej

chłopakiem nie dlatego, że naprawdę jej na nim zależało. Po prostu zależało

jej na odpowiednim statusie w szkole. W końcu była zupełnie przeciętną

Śłizgonką ale miała ambicje i dążyła do tego by je zaspokoić. W czasie

wakacji miała sporo czasu by zastanowić się nad swoim zachowaniem i doszła

do wniosku, że przez ostatnie kilka miesięcy robiła z siebie idiotkę

mizdrząc się do niego. Poszła jednak po rozum do głowy i to było

najważniejsze. Gdyby tylko pozbyła się nawyku podrywania go wszystko było by

w porządku. Powinna przestać w ogóle się nim przejmować. Lekcja się

skończyła. Wyrwana z zamyślenia niechcący zrzuciła swoją teczkę na podłogę

wprost pod nogi wychodzącej właśnie z klasy Josseline.
-To chyba twoje.-

powiedziała de Sade podając jej teczkę i odeszła.
Caro była tak

zaskoczona, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Panna Nietykalna

odezwała się do niej. Poczuła szturchnięcie w okolicy łopatki. Spojrzała za

siebie.
-Może wyszłabyś w końcu z ławki.- za nią stała Emma czekając na

miejsce do przejścia.
-O tak, już.- bąknęła i odsunęła się.
-Co się z

tobą dzieje?- zapytała Emma idąc obok niej korytarzem.
-Nic. A co niby

się miało dziać?
-No odkąd przyjechaliśmy do szkoły ani razu nie

wspomniałaś o Malfoyu i w ogóle.
-Z Draco mi przeszło. W sumie nie jest

tego wart by o nim pomyśleć a co dopiero z nim być.- oznajmiła dając

koleżance do zrozumienia, że temat skończony.
-Rozumiem i niezmiernie

mnie to cieszy.- Emma uśmiechnęła się od ucha do ucha.- Wiesz wydaje mi się,

że z nim jest i tak coś nie w porządku.
-Dlaczego tak sądzisz?- Caro

chciała powiedzieć jej żeby przestała wspominać tego zarozumialca ale

zaciekawiło ją co zauważyła Emma.
-No więc widziałam dzisiaj jak siedział

w dormitorium i gapił się w ścianę kiedy wszyscy schodzili na śniadanie.

Poza tym cały czas jest tak przeraźliwie blady przez całą lekcje był myślami

daleko od Hogwartu i transmutacji.- wyjaśniła Slythern.
-To faktycznie

dziwne, ale nie nasza sprawa.- stwierdziła Caroline, w duchu postanawiając

porozmawiać z Mirandą.- Pospieszmy się zaraz zaczyna się następna

lekcja.
-O tak. Obrona przed czarną magią. Aż mnie skręca z ciekawości

jaka jest nowa nauczycielka.
-Mnie też.
Ruszyły szybko korytarzem

podążając do wschodniej wieży. Ślizgoni mieli jako pierwsi mieć zajęcia z

nową nauczycielką i były tym bardziej podekscytowane.
Kinia biegła

korytarzem zgrabnie omijając pozostałych uczniów. Był to dopiero pierwszy

dzień nauki, ale już zostały wywieszone ogłoszenia o naborze do drużyn

qudditcha. Nie miała zbytniej nadziei na to, że Cho Chang zrezygnowała z

gry, ale mimo wszystko spieszyła się by zerknąć na tablicę. Jeszcze tylko

dwa zakręty, kawałeczek prostej i już wyhamowała u celu. Najpierw spojrzała

na kartkę z godłem Gryffindoru.
No tak szukali nowego obrońcy-

westchnęła.- W końcu Wood odszedł już ze szkoły a w zeszłym roku nie było

rozgrywek. I oczywiście Harry Potter był kandydatem na kapitana drużyny. W

sumie spodziewała się tego. Puchoni też uzupełniali skład i potrzebowali

szukającego, ale niestety ona nie mogła się zgłosić. Czuła, że to takie

niesprawiedliwe. Była dobra, może nie tak dobra jak Potter, ale gdyby więcej

ćwiczyła na pewno dorównałaby mu. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. W

końcu otworzyła je i przeniosła wzrok na pergamin z krukiem. Poczuła w sercu

ból zawodu. Jednak nici z jej marzeń na następny rok i dłużej. Do Rawenclawu

szukali tylko rezerwowych. Tak samo Ślizgoni nie robili żadnego naboru,

Malfoy dalej był ich szukającym. Widać grunt to pieniążki i żadna wpadka

typu nie zobaczenia znicza, który wisi w powietrzu tuż koło twojego ucha nie

stanowi problemu.
Dlaczego ja nie mam wpływowych rodziców- pytała siebie

w duchu.- Och Kinia zejdź na ziemię! Przecież to poniżające być kimś

tylko dlatego, że ktoś boi się twoich rodziców. Jesteś zbyt uczciwa na to na

co stać Malfoya- zbeształa się.
Już miała odejść od tablicy kiedy

postanowiła to zrobić. Zawsze zaklinała się, że nie zadowoli się pozycją

rezerwowej w składzie, ale już zaczynała tracić nadzieję. Wyjęła pióro i

umoczyła w stojącym obok na stoliku kałamarzu. A potem zapisała równymi,

pięknymi literami pod napisem Zgłoszenia na rezerwowych: Kinia Darck. Po

chwili było już za późno i nie mogła się wycofać. Spojrzała jeszcze raz na

swoje dzieło i co sił w nogach pognała do Wielkiej Sali. Nie czuła się

najlepiej ale potrzebowała jedynie trochę czasu by oswoić się z myślą, że

może zostanie rezerwowym. To już coś. Mały kroczek do przodu. Tak powinna to

sobie tłumaczyć. W końcu przestała biec i szła równy krokiem by uspokoić

oddech.
Psyche
Przed tablicą ogłoszeń zatrzymywało się

coraz więcej uczniów i powoli zebrał się mały tłum.
-Musimy mieć

naprawdę dobrego szukającego w tym roku.- oznajmiła Nadja przeciskając się

obok Religiusa przez tumult.
-Jasne tylko trudno takiego znaleźć. Cedrik

miał prawdziwy talent.- zgodził się rozpychając łokciami.- Może ty się

zgłosisz?
-Żartujesz!
-Dlaczego?- zdziwił się.- Przecież jesteś

dobra. Dziewczyna jako szukający to nic dziwnego, a bardzo bym się cieszył

gdyby ci się udało.
-Dzięki za wiarę w moje możliwości ale jakoś nie mogę

się przemóc.- powiedziała rumieniąc się lekko.
-Och przestań!-

obruszył się Religius.- Jeśli sama się nie zapiszesz ja to zrobię.-

zagroził.
-Nawet się nie waż!- krzyknęła odwracając się nagle.- Nie

nadaje się do tego. Poza tym treningi zajmują dużo czasu a ja nie mogę sobie

pozwolić na opuszczenie w nauce.
-Nie wymawiaj się nauką bo z tą akurat

nie masz problemu!- oponował Rex.
- Koniec tematu!- mówiąc to

przytupnęła nogą- Nie zapiszesz mnie do drużyny ani ja sama tego nie

zrobię.
-Nadja zastanów się.- próbował jeszcze negocjować, choć zdawał

sobie sprawę, że powiedziała ostatnie słowo.
-Nie i jeszcze raz

nie!
-Ok. Poddaję się.- powiedział bez przekonania, a w duchu dodał-

Na razie.
Aethenus przysłuchiwał się z boku tej wymianie

zdań.
-Idiotka!- pomyślał.- Ma szanse dostać się do drużyny i robi

taką aferę.
Zdążył już przejrzeć ogłoszenia i był wściekły. Liczył na to,

że Draco wyleci z drużyny, może nie z hukiem ale na sto procent. A tu nic.

Nadal figurował jako szukający. Porażka, kolejna którą musiał przełknąć.

Ciągle był w tyle a tak bardzo chciał zostać zawodowym graczem. Nie miał

zacięcia do nauki i sport był jego szansą na wybicie się. Poza tym miał

talent, niestety tylko talent a to jak już nieraz usłyszał od Atlashi było

za mało. Zacisnął pięści w przypływie złości. Już na początku wakacji

postanowił, że zrobi wszystko by dostać się do drużyny i teraz nadszedł czas

by wziąć się do dzieła.
Para Puchonów odeszła w końcu nie odzywając się

więcej do siebie. Podszedł do tablicy i znowu umieścił swoje imię i nazwisko

na tablicy jako rezerwowy. W głowie miał już plan. Nie wyjawił go nikomu i

wcale nie zamierzał tego robić inaczej wyleciałby ze szkoły. A byłoby już

totalnie beznadziejnie gdyby dowiedziała się o nim Atlashia.

Pierwszy

dzień nauki po wakacjach dłużył się niemiłosiernie. Ann przeciągnęła się z

ziewnięciem i odsunęła od siebie książki.
-Mam dość!- oznajmiła

siedzącym w pobliżu przyjaciółkom.
-Co ty nie powiesz?- stwierdziła z

sarkazmem Lavender.- Ja nie czuje już ręki. Pierwszy dzień i od razu tyle

pisania.
-Jeśli nie pooddycham zaraz świeżym powietrzem umrę z

niedotlenienia.- powiedziała Ivy wstając od stolika i podchodząc do wyjścia

z pokoju wspólnego Gryfonów.- Ktoś idzie ze mną?
-Nie dzięki.- odparły

prawie jednocześnie Ann i Lavender.
-No to na razie!- zawołała

znikając za obrazem.
-Mnie by się nie chciało spacerować.- burknęła Ann

zapadając głębiej w fotel.
-Mnie też.- przytaknęła Lavender

ziewając.
Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała. Były zmęczone a

musiały jeszcze przygotować się do jutrzejszej lekcji eliksirów. Snape nie

będzie przejmował się dopiero, co skończonymi wakacjami i na pewno da im

wycisk. Ann próbowała się zmobilizować, ale w końcu dała za wygraną i

powlekła się do dormitorium zostawiając zawziętą Lavender na dole.
Ivy

miała jeszcze dwie godziny do ciszy nocnej. Powoli szła klatką schodową w

kierunku wyjścia. Na zewnątrz było jeszcze bardzo jasno a spacer po błoniach

zawsze dobrze jej robił kiedy czuła, że dusi się w murach zamku.

Przechodziła akurat koło tablicy ogłoszeń.
Postanowiła przy okazji

sprawdzić kto jeszcze się zapisał na obrońcę bo umieściła swoje nazwisko

zaraz na początku listy. Konkurencja była ostra, ale ona nigdy się nie

podawała. Musieli dać jej szansę a wykorzystanie jej należało już do niej.

Grunt to się nie przejmować- stwierdziła widząc nazwiska osób ze starszych

klas i do tego samych chłopaków.
-Dasz sobie radę- usłyszała znowu za

plecami głos, który już znała.
-Dzięki- odparła odwracając się.- Nie

sadziłam, że interesujesz się qudditchem.
-Wszyscy dzisiaj mówią tylko o

tych zapisach więc postanowiłam sprawdzić jak się sprawy mają- wyjaśniła

Josseline.- Z twoimi umiejętnościami na pewno przekonasz ich by wybrali

właśnie ciebie.
-Chyba trochę przesadzasz.- speszyła się Ivy. Zupełnie

nie wiedziała co ma myśleć o tej Ślizgonce. Najpierw pomogła jej w pociągu,

potem przegadały całą podróż a teraz jeszcze to.- Ciężko trenowałam a Oliver

twierdził, że mam talent ale czy to wystarczy nie wiem.
-Wood był

najlepszym obrońcą w Hogwarcie więc wiedział co mówi.- powiedziała Josseline

i ruszyła w kierunku lochów.
-Poczekaj Josseline!- zatrzymała

jąIvy.
-Mów mi Jolie.
-To raczej nie brzmi jak zdrobnienie twojego

imienia.- stwierdziła.
-Bo nie jest nim ale tak mi mówią w rodzinie.

Chciałaś coś jeszcze?
-Właściwie to tylko jedno. Zapytać o coś.- Ivy

mówiąc to spuściła wzrok. Czuła się głupio, ale była po prostu

ciekawa.
-Tak?
-Dlaczego mi pomagasz i wspierasz? W końcu jestem

Gryfonką a ty Ślizgonką i do tego z nikim się nie przyjaźnisz.- wykrztusiła

z siebie.
Jolie uśmiechnęła się tym razem naprawdę, a nie tylko w duchu,

i powiedziała.
-Podarowano ci coś przy narodzinach- po czym odeszła

zostawiając zaskoczoną Ivy w holu.
To nie był przyjacielski uśmiech.

Raczej taki, zastanawiała się przez chwilę, pełen wyrachowania. Poczuła się

niepewnie, przecież nie miała w sobie nic niezwykłego. Była po prostu Ivy

Casillas, niską szatynka, o piwnych oczach i charakterku. Nie miała

rodzeństwa, ale ich dom zawsze był pełen kuzynostwa, które pod okiem Hectora

Casillas trenowało qudditcha. Nie ułatwiali jej życia ciągle spychając poza

margines. Musiała stoczyć nie jeden bój, w pełnym tego słowa znaczeniu, o

miejsce w drużynie i prawie zawsze jej się udawało. Może faktycznie ma coś

co pozwalało jej stawiać na swoim? Wzruszyła ramionami, nie miała już ochoty

na spacer. Coś zupełnie innego zaprzątało ją teraz w pełni. Postanowiła

dociec co takiego posiada wyjątkowego o czym jeszcze nie wie,a w sumie

powinna. Zawróciła i skierowała się do pokoju wspólnego Gryfonów.
Dzień

po dniu minął tydzień i nadszedł weekend. Zawziętość Snape`a w tępieniu

Gryfonów wcale nie osłabła. Nie mniej odczuli ją także Krukoni.
-Jeśli

uda mi się napisać to zadanie domowe z eliksirów to będę najszczęśliwszym

człowiekiem pod słońcem- westchnął Paul opierając czoło o stół w bibliotece.


-Nie załamuj się nie jest tak źle- pocieszała go Lesley.
-Tobie łatwo

mówić bo już prawie skończyłaś.- żalił się.
-Jak chcesz to ci pomogę-

zaproponowała.
-Dzięki! Jesteś moją wybawczynią!- krzyknął co

wprawiło panią Prince w złość.
Szybko skulił się na swoim krześle,

żałując że nie może stać się niewidzialny.
-Jak wam idzie?- usłyszeli

teatralny szept Avicenny wślizgującej się na miejsce obok Lesley.
-Jej

dobrze a mnie żałośnie- wyjaśnił Paul wskazując na Les.
No to będziemy we

dwójkę- powiedziała mrugając do niego.
-Też mi pociecha. Chciałem iść na

boisko qudditcha pooglądać testy na obrońcę Gryfonów.- jęczał Paul próbując

wymigać się od nauki.
-Nic z tego- zaprotestowała Avicenna- Nie damy ci

potem odpisać. Możesz o tym zapomnieć. Snape już raz nałożył ci za to

szlaban i mnie też przy okazji, więc grzecznie tu siedź i

pisz.
-Jejku! Jesteście bez serca!- żalił się, ale zbyt dobrze

wiedział co czekałoby go tym razem gdyby Snape się połapał. Złapał bez

entuzjazmu za pióro i zaczął pisać.
Siedząca kilka stolików dalej grupka

Ślizgonów żywo interesowała się nowym naborem w Gryffindorze. W końcu

pierwszy mecz mieli zagrać właśnie z nimi i nie chcieli niespodzianek.


-Myślę, że wybiorą Grega Dickinsa.- zastanawiał się głośno Adrian

Pucey.
-Nie będzie jeszcze tak źle jeśli go wezmą- mówił z miną

największego znawcy kapitan drużyny Marcus Flint.
-Jasne a jak wezmą

Dereka Yorka?- martwił się Adam Blatchey.
-Masz problem. Woodowi nawet do

pięt nie dorasta.- prychnął Stuart Bole.- Ja bym się martwił gdyby wzięli

Charliego Alcotta.
-Coś ty on nie zobaczy kafla nawet gdyby zawisł mu

przed nosem.- lekceważąco machnął ręką Blatchey.
-No co wy.- żachnął się

Cecil Warington.- Na pewno wezmą...
Nie dokończył jednak bo głowy całej

grupki zwróciły się w stronę podchodzącego właśnie do nich Aethernusa. Żaden

jednak nie odezwał się. Wiedzieli, że Aeth poszedł przyglądać się Gryfonom i

byli bardzo ciekawi jakie przynosi wieści.
Nie zamierzał tak po prostu

poinformować ich o wyniku treningu, który przed chwilą obejrzał. Omiótł

lekceważącym wzrokiem tę żałosna zbieraninę pseudo graczy qudditcha. Nie

lubił żadnego z nich i wcale nie udawał, że tak nie jest. Pewnie był to

kolejny powód dla którego nie mógł się dostać do drużyny, ale mało go to

obchodziło. Był pewny swego. W tym roku na pewno mu się uda.
-I co? No i

jak? Kogo wybrali?- zaczął dopytywać się Flint, który jako pierwszy odzyskał

głos.
Aeth milczał jeszcze przez chwile rozkoszując się tym nikłym

uczuciem władzy jakie posiadał w tej chwili.
-Wybrali...- zaczął i

jeszcze raz spojrzał na ich zaczerwienione od emocji buźki.- Wybrali małą

Casillas!- dokończył patrząc jak ich szczęki opadają w dół.
Samemu

trudno mu było w to uwierzyć a jednak. A co gorsza była naprawdę dobra.

Dobrze, że ci frajerzy nie byli na boisku i nie widzieli tego co on.
-Jak

to małą Casillas?!- zdziwił się Flint.
-A no tak to!- odparł Aeth

i odszedł zostawiając ich osłupiałych i zupełnie

zdezorientowanych.

Ivy nadal nie mogła uwierzyć, że dostała się do

drużyny. Kiedy Harry po naradzie z resztą drużyny oznajmił iż to ona zostaje

nowym obrońca o mało nie usiadła na ziemi z wrażenia. Fakt, że obroniła

wszystkie karne jakie zaserwowała jej Alicja a potem tylko raz na sześć

skapitulowała, kiedy ścigające atakowały pętle z akcji w jej mniemaniu nie

przesądzał o powodzeniu. A jednak. Wszyscy byli zgodni, że powinna dołączyć

do drużyny. Zupełnie automatycznie odpowiadała na gratulacje. To było tak

nierealne, że aż dostała gęsiej skórki. Teraz szła sama przez błonia z

powrotem do zamku. Jeszcze tydzień temu nawet jej się nie śniło o grze w

drużynie Gryffindoru a teraz.
-Hurra!- krzyknęła podskakując w

powietrze.
Zaraz potem pobiegła do sowiarni. Nie mogła się doczekać

chwili kiedy napisze o tym rodzicom. Ojciec na pewno będzie z niej dumny. No

i powinna napisać do Olivera, był dla niej jak starszy brat i zawsze

powtarzał, że ma talent i powinna go wykorzystać. Teraz będzie miała szansę.

Pomoże Gryfonom zetrzeć Ślizgonów na pył. Na myśl o Ślizgonach uśmiechnęła

się perfidnie. Ciekawe co pan na to powie panie Flint- pomyślała.- Na pewno

nie brał pan mnie pod uwagę, co? Wybuchnęła donośnym śmiechem i co sił w

nogach pomknęła na górę.

Draco siedział w pokoju wspólnym i

wpatrywał się tępo w drzwi. Już od tygodnia nie mógł się pozbyć myśli, że

Josseline de Sade bacznie mu się przypatruje. Fakt, że nie przyłapał jej ani

razu na tym jak na niego patrzy nie stanowił dla niego żadnego argumentu

przeciw jego teorii. Miał już dość tego duszącego uczucia bycia pod

obserwacją i postanowił dzisiaj z nią porozmawiać. Niestety nie widział jej

przez cały dzień. Nie miał też bladego pojęcia gdzie mógłby ją szukać. Kiedy

zapytał o to Mirandę tylko dziwnie na niego spojrzała i nic nie

odpowiedziała. Nie to nie. Nie potrzebował jej łaski. Zresztą Cover już od

kilku dni patrzyła na niego jakby cierpiał na jakąś nieuleczalna chorobę i

lada dzień miał umrzeć. Od tego ciągłego wpatrywania się w drzwi, tkwił tak

już od dobrej godziny, zaczęły boleć go oczy.
Nagle widok przysłoniło mu

czyjeś grube cielsko.
-Goyle odsuń się!- warknął przechylając się raz

w jedną raz w drugą stronę.
-Flint chciał z tobą mówić Draco!-

oznajmił Goyle nie ruszając się z miejsca.
-Spadaj Goyle!- Draco był

już zdrowo wkurzony.- Jak coś chce to niech sam przyjdzie!
-Cała

drużyna czeka na ciebie w dormitorium Flinta!- upierał się

Goyle.
Malfoy stracił cierpliwość. Wstał z kanapy i spojrzał w górę na

Goyla.
-Słuchaj mnie uważnie bo na pewno się nie powtórzę.- wycedził

przez zaciśnięte zęby.- Nigdzie teraz nie pójdę bo mam tu coś do

załatwienia. A teraz zabieraj się z widoku i spadaj!
Jego oczy

płonęły gniewem. Czuł jak krew uderza mu do głowy. Sam nie wiedział

dlaczego, ale rozmowa z Josseline wydawała mu się sprawą życia i śmierci.

Niestety Goyle zdawał się nie widzieć w jakim Malfoy jest stanie i nadal

tkwił w miejscu. Już miał znowu się na niego wydrzeć kiedy do pokoju

wspólnego weszła Josseline. Zablokowany pomiędzy Goylem a kanapą z

frustracją patrzył jak przechodzi przez pomieszczenie i znika za drzwiami

dziewczęcego dormitorium. Miał ochotę wyć z wściekłości. Przed chwilą

zmarnował jedyną w swoim rodzaju szansę na rozmowę z nią i to, przez kogo.

Przez tego tłustego, ograniczonego typa. Zacisnął zęby w bezsilnej

wściekłości. Goyle odsunął się wreszcie na tyle by Draco mógł przejść.

Najpierw się zawahał a potem odszedł dwa kroki i zwrócił do

Goyla.
-Wszystko schrzaniłeś! Mam nadzieję, że jesteś z siebie

dumy!- powiedział, po czym wziął rozpęd i uderzył go ramieniem w brzuch

z siłą, o jaką się nie podejrzewał.
Trafiony w splot słoneczny Goyle

jęknął z bólu i złapał za brzuch zwalając ciężko na kanapę. Draco nie czekał

na dalszy ciąg wydarzeń. Odwrócił się na pięcie i spokojnie wyszedł z lochu.

Był tak wściekły, że musiał na kimś wyładować swoją złość. Zebrani w pokoju

wspólnym Ślizgoni patrzyli w ślad za nim ze strachem. Po raz pierwszy

zobaczyli Malfoya w takim stanie. Sam nigdy się nie bił i przyjęło się już

przekonanie, że jest maminsynkiem i nie potrafi własnoręcznie skrzywdzić

nawet muchy.
Rozwścieczony Malfoy błąkał się po lochach bez celu. Sam nie

wiedział gdzie właściwie idzie. Szedł po prostu przed siebie. Po chwili

gniew zaczął opadać a wracać rozsądek. Od kilku dni nie miał już koszmarów.

A ściśle mówiąc od pierwszej po wakacjach nocy w Hogwarcie. Nie mógł się

jednak pozbyć prześladujących go myśli. Wciąż pamiętał ten głos pytający go

o to, kogo najbardziej kocha. Sam nie wiedział, dlaczego pomyślał o ojcu.

Przecież wcale tak bardzo go nie kochał. O ile w ogóle potrafił darzyć

kogokolwiek tym uczuciem. Oznaczało dla niego słabość. A on nie chciał

okazywać słabości. Ojciec powtarzał mu zawsze, że miłość to pięta

Achillesowa każdego człowieka. Jeśli nikogo nie kochasz nie można cię

zranić- mówił w czasie ich męskich rozmów przy kominku w swoim gabinecie.

Tak bardzo pogrążył się w myślach, że zaszedł do zupełnie nieuczęszczanej

części lochów. Zatrzymał się i jak zahipnotyzowany wpatrywał w otwierającą

się przed nim czerń słabo oświetlonego tunelu. Poczuł, że pocą mu się ręce.

Nie był w stanie się ruszyć. Patrzył tylko przed siebie. Dreszcz przerażenia

wstrząsnął jego ciałem. Jedna, szaleńcza myśl wirowała mu w głowie- Koszmar

powrócił i przybrał realną formę.
-Co ty tu robisz?!- usłyszał za

sobą czyjś głos.
Zamarł ze strachu. Przez ściśnięte gardło przełknął

ślinę i zmusił swoje ciało do obrotu. Kiedy się odwrócił zobaczył stojącą w

cieniu postać.
-Nic- wykrztusił z siebie.
Postać zrobiła krok do

przodu i stanęła przed nim Atlashia Rossan. Przyglądała mu się uważnie.


Był przestraszony, jakby spodziewał się, że zaraz go coś lub ktoś

napadnie. Jak zwierzyna uciekająca przed nagonką i w końcu przyparta do muru

wpatrywał się w nią rozszerzonymi ze strachu oczyma. Widać było, że stara

się uspokoić oddech i pewnie serce wali mu jak oszalałe.
-To nie jest

miejsce na samotne spacery.- powiedziała.
-W takim razie co ty tu

robisz?- zapytał odzyskując jasność myślenia.
-Chciałam z tobą pogadać i

po prostu szłam za tobą.- wyjaśniła spokojnie.
-O czym?
-O

tobie.
-Nie ma o czym rozmawiać.- odparł i przeszedł koło niej.
-A ja

sądzę, że jednak jest.- upierała się Atlashia.- Choćby z powodu twojego

koszmarnego wyglądu i dziwnego zachowania.
-Mogłabyś się ode mnie

odczepić.- powiedział nie siląc się na uprzejmość.- Wyglądam jak wyglądam i

nic ci do tego. To mój nowy image.
-Jasne. Tylko nie zdziw się jak wywalą

cię z drużyny i...
-Od kiedy to martwisz się moją pozycją w drużynie.

Powinno cię to cieszyć, że mnie wywalą. W końcu będzie się mógł wykazać twój

kochaś Aeth.- wszedł jej w słowo.
-Odczep się od Aethernusa- oburzyła

się.- Wcale nie jest moim kochasiem.
-Ach tak to czemu się tak

trzepiesz.- szydził z niej Draco.
-Uważaj co mówisz Malfoy, bo źle możesz

skończyć.- ostrzegała go.
-Jasne. Zrobisz ze mnie karmę dla smoków?-

zapytał i zaśmiał się.
Atlashia spojrzała na niego zdziwiona. Nagle stał

się kimś innym. Zniknął ten przestraszony własnego cienia, blady Draco.

Przed nią stał pewny siebie i dumny Malfoy jakiego znała dotychczas, choć

widać nie do końca.
-Malfoy jesteś świrem.- powiedziała i szybko

odeszła.
-Dzięki za komplement Rossan- usłyszała jeszcze zanim zniknęła

za zakrętem.
Czuła się zupełnie zdezorientowana. Albo Malfoy robił z

wszystkich wariata albo sam miał poważne problemy z psychiką. Bardziej

skłaniała się ku drugiej możliwości, choć nie była pewna dlaczego. W sumie

fakty świadczyły przeciwko niemu. Od przyjazdu do Hogwartu był zupełnie

nieswój. Potem chodził z nieobecnym wzrokiem po korytarzach. Nie poznawał

ludzi, z którymi był w jednej klasie a do tego wypytywał o Josseline de

Sade. Sądziła, że uda jej się z nim porozmawiać, w końcu zanim zaprzyjaźniła

się z Aethernusem często ze sobą rozmawiali. Była bardzo rozczarowana i

zawiedziona. Większość dziewczyn mówiła, że Draco nie warto choćby

troszeczkę ufać i niestety miały rację. Potrząsnęła głową chcąc odpędzić

natrętne myśli. Nie zauważyła, że ktoś widział całe zajście w lochu i teraz

szybko oddalał się w kierunku w którym zmierzała.

Ciemne chmury

płynęły po niebie raz odsłaniając raz zasłaniając gwiazdy. Ledwo widoczna

tarcza księżyca nie dawała żadnego światła. Noc była ciemna i parna jak na

wrzesień. Przeciągnęła się rozprostowując plecy. Leciutki wietrzyk łaskotał

jej policzki by za chwilę ustąpić rozgrzanemu powietrzu. Z każdą chwilą

coraz bardziej się rozluźniała, czuła jak napięcie całego dnia uchodzi z

niej pozostawiając po sobie uczucie rozleniwienia. Nie, nie czas na

lenistwo. Dzisiejsza noc będzie wyjątkowa. Na myśl o tym co miało się

wydarzyć uśmiechnęła się perfidnie a jej oczy zabłyszczały złowróżbnie.

Zamknęła je i pozwoliła swoim myślą swobodnie krążyć by po chwili wypuścić

je niczym latawiec w granatową czerń nocy.

Lucjusz Malfoy przetarł

oczy ze zmęczenia. Siedział już dobrych kilka godzin nad opasłym tomem i

uważnie go studiował. Lekki podmuch wiatru poruszył firanką w uchylonym

oknie. Płomień świecy zamigotał i zgasł. Zaklął w duchu i sięgnął po różdżkę

by znów ją zapalić, gdy zdał sobie sprawę, iż nie jest sam w pokoju.

Wyraźnie odczuwał obecność silnej magicznej mocy. Dreszcz przeszył jego

ciało.
-Kto tu jest?- zapytał przełykając ślinę.
Odpowiedziała mu

cisza. Poruszył się niespokojnie nie mogąc się zdecydować, co

zrobić.
Nagle poczuł jak pokój zaczyna się rozpływać. Zerwał się z

fotela, tak mu się przynajmniej wydawało.
-Chodź za mną.- usłyszał

brzmiący jakby z oddali głos.
Zupełnie bezwolnie podążył w jego stronę.

Nie był pewien dokąd zmierza. Zastanawiał się kto może mieć taką moc. No

jasne!- przemknęło mu przez myśl.- Czarny Pan. Poczuł jak przerażenie

łapie go za gardło. Czyżby miał tak nieoczekiwanie stanąć przed swoim

mistrzem? Rozejrzał się na boki chcą ustalić cel swojej wędrówki, ale

miejsce w jakim się znalazł było mu zupełnie nieznane. Jego stopy twardo

stąpały po kamiennej posadzce korytarza, którym szedł. Wędrówka zdawała się

nie mieć końca. Czuł jak ogarnia go znużenie.
-Zmęczony?- usłyszał tuż

koło ucha.- Nie martw się, za niedługo będziesz mógł odpoczywać- głos

zaśmiał się szyderczo.
Wstrząsnął nim dreszcz przerażenia. Słowa te

brzmiały jak wyrok. Nie był pewny jednak skąd wzięło się to odczucie.

Zaczynał już wątpić czy dotrwa do celu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa.

Nagle zatrzymał się przed potężna bramą. Poczuł chwilową ulgę. Mógł

przynajmniej na chwilę odpocząć. Wrota drgnęły i zaczęły się otwierać.

Powoli i bezszelestnie. Wstrzymał oddech. Im szerzej się otwierały tym

bardziej drżało w nim serce. W końcu otworzyły się na oścież. Ujrzał

olbrzymią komnatę pełną migotających płomyków. Mimo woli wszedł do środka.

Brama zatrzasnęła się za nim cicho. Stał jak zaczarowany i wpatrywał się w

ogniki. Koło niego pojawiła się nie wiadomo skąd zakapturzona

postać.
-Jak samopoczucie? Marnie?- powiedziała świdrując go wzrokiem

spod kaptura.
Nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
-Widzisz te

wszystkie światła?- postać wskazała ręką w kierunku ogników.- Jeden z nich

należy do ciebie.
Należy do mnie?- pomyślał.- Ale czym one są?
-Trafne

pytanie.- odpowiedziała postać, najwyraźniej mogąc czytać w jego myślach.-

To płomyki życia. – powiedziała po czym wystawiła rękę ubraną w

rękawiczkę i po chwili pojawił się w niej jeden z płomyków.- To właśnie twój

płomyk.
Wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Ten ktoś trzymał w

ręku jego życie. Fascynacja i strach zupełnie go paraliżowały. Zakapturzony

osobnik uniósł rękę z płomykiem do twarzy i dmuchnął. Lucjusz poczuł nagłe

szarpnięcie, tak jakby był balonem, który uwolniono z uwięzi.
-Co? Co się

stało?- wyszeptał.
-Och nic takiego. Po prostu umarłeś.- odparła postać i

rozpłynęła się równie nagle jak się pojawiła.
Spojrzał w dół i ujrzał

siebie siedzącego w gabinecie. Był dziwnie przechylony. Wyglądał jak martwy.

On był naprawdę martwy! Ta myśl uderzyła go niczym piorun. Nie zdążył

jednak ochłonąć, bo pojawiły się dwie uskrzydlone, zakapturzone postacie i

pociągnęły go ze sobą w otwierająca się pod nim otchłań.

Czyjś krzyk

zabrzmiał boleśnie w jego głowie. Otworzył oczy i przez chwilę walczył z

pulsującym mu w skroniach bólem. Tej nocy nie miał koszmaru, wszystko było

dobrze oprócz tej dziwnej pobudki. Po chwili było już po wszystkim i poczuł

się całkiem dobrze. Był nawet wypoczęty i zrelaksowany. Wstał i powlókł się

do łazienki. Crabe i Goyle jeszcze spali. Kiedy wrócił byli już na nogach i

razem wyszli na śniadanie. W czasie porannej toalety zauważył, iż nie jest

już taki blady a i oczy odzyskały część dawnego blasku. Przy stole Ślizgonów

było już kilka osób. Usiadł koło Mirandy, ale nie odezwał się do niej.

Nakładał sobie właśnie porcje jajecznicy kiedy go zagadnęła:
-Draco co

się z tobą dzieje?
-Nie rozumiem o co ci chodzi- powiedział nie odrywając

się od jedzenia.
-No mam na myśli to, że od kilku dni byłeś jakiś dziwny

a dzisiaj nagle wyglądasz prawie jak ten Draco Malfoy, którego zawsze

znałam.- wyjaśniła.
-Po prostu źle się czułem, ale teraz jest już

wszystko w porządku. Nie musisz...- nie dokończył, gdyż zobaczył profesora

Snape`a zmierzającego w jego kierunku.
-Panie Malfoy proszę do mojego

gabinetu.- oznajmił Snape zatrzymując się o krok od niego.- Mam panu coś

bardzo ważnego do powiedzenia.- dodał po czym odwrócił się i wyszedł z

Wielkiej Sali.
Zdumiony Draco podążył za nim pozostawiając nie mniej

zdumioną, a jeszcze bardziej zaciekawioną Mirandę. Miał mieszane uczucia

kiedy tak szedł za opiekunem Slytherinu. Różne myśli kłębiły się w jego

głowie. Starał sobie przypomnieć co takiego zdarzyło się w minionym tygodniu

co mogłoby być powodem wezwania na dywanik do Snape`a. Niestety przy

najlepszych chęciach nic nie przychodziło mu do głowy. Walnął co prawda

Goyla i pokłócił się, czy coś w tym rodzaju, z Rossan ale to nie było nic

wielkiego. Odchodził już prawie od zmysłów próbując znaleźć jakieś

wytłumaczenie tego nagłego wezwania kiedy znaleźli się w gabinecie

nauczyciela eliksirów.
-Usiądź- powiedział Snape wskazując mu

krzesło.
Usiadł posłusznie oczekując najgorszego, ale na pewno nie tego

co za chwilę usłyszał.
-Przykro mi o tym mówić, ale jako opiekun twojego

domu to na mnie spadł obowiązek poinformowania cię.- zaczął Snape

przyglądając mu się uważnie.- Wczoraj w nocy...
( odchrząknął)... Wczoraj

w nocy zmarł twój ojciec.- powiedział w końcu.
Draco siedział jak

skamieniały. Nie był w stanie się poruszyć ani cokolwiek powiedzieć. To nie

mogła być prawda, jeszcze wczoraj miał ojca a dzisiaj... Podniósł wzrok i

spojrzał na Snape`a. Wyraźnie nie wiedział jak ma się zachować. Czuł się

skrępowany. Znów spuścił wzrok i wpatrywał się tępo w posadzkę. Cała pogoda

ducha, którą w końcu odzyskał uleciała z niego jak powietrze z przebitego

balonu.
-Jak?- wykrztusił w końcu z siebie.
-We śnie. Wygląda na to,

że zasnął nad lekturą i już się nie obudził.- wyjaśnił Snape.
Malfoy nic

nie odpowiedział. Nie mógł pojąć jak to możliwe, że jego ojciec, okaz

zdrowia zmarł tak po prostu we śnie. To było jak koszmarny sen. Tylko, że to

nie był sen a brutalna rzeczywistość.
-Mogę już iść?- zapytał

niepewnie.
-Tak. Jesteś dzisiaj zwolniony z zajęć.- Snape wyglądał tak

jakby poczuł ulgę na dźwięk jego pytania.
Draco powlekł się do swojego

dormitorium. Na szczęście nie spotkał nikogo po drodze. Chciał być sam ze

swoimi myślami i bólem.

Wiadomość o śmierci Lucjusza Malfoya lotem

błyskawicy rozeszła się po Hogwarcie. Wszyscy szeptali między sobą tworząc

coraz to bardziej nieprawdopodobne teorie na temat jego śmierci. Ron w

przerwie między lekcjami wysłał sowę do ojca z zapytaniem o szczegóły. To

wydarzenie było prawdziwą sensacją. Mało co mogło wywołać takie

poruszenie.
Miranda niecierpliwie czekała na koniec lekcji. Chciała

porozmawiać z Draco, wiedziała że był sam. W końcu byli przyjaciółmi. Czas

wlókł się niemiłosiernie.
W następnej ławce siedziała Caroline i tępo

wpatrywała się w ścianę. Nic z lekcji Zaklęć do niej nie docierało. Ona też

myślała o Draco. Wiedziała, że nie ma szansy na to żeby z nim porozmawiać,

ale było jej go naprawdę żal. Nie chciała sama przed sobą przyznać, że chyba

naprawdę jej na nim zależało. W każdym bądź razie czuła do niego sympatię i

chciała go wesprzeć w tych trudnych chwilach. Cały jego świat się walił a

wokół niego nie było nikogo komu naprawdę by na nim zależało. Wszyscy

emocjonowali się śmiercią pana Malfoya jakby to było wydarzenie z rozgrywek

ligi quidditcha a nie rodzinna tragedia. To była ostatnia lekcja i w końcu

się skończyła. Westchnęła do swoich myśli i razem z Emmą ruszyła do pokoju

wspólnego Ślizgonów.

Josseline szła krok za krokiem za grupką

Gryfonów. Pośrodku niej królowała Ivy. Odkąd została przyjęta do drużyny

przybyło jej wielbicieli. Sława to taka kapryśna pani.- pomyślała przystając

na chwilę. Właśnie przemijały dni Malfoya i czuła satysfakcję. Rozpierało ją

uczucie... właśnie jakie uczucie? Nie potrafiła je nazwać. Zresztą nie było

to zbyt ważne. Zastanawiała ją jednak jedna rzecz. Draco nie był wcale

pogrążony w rozpaczy. Fakt, że przez tydzień był jakby przygaszony, ale

szybko mu to minęło. Teraz znów był tym samym wrednym typem co wcześniej.

Niczego się nie nauczył czy raczej uwolnił się spod ciężaru wymagań jakie

stawiał przed nim ojciec. Uśmiechnęła się do siebie. Wkrótce przestanie mu

być do śmiechu. Rozpoczęły się treningi qudditcha a do pierwszego meczu

zostało już niedużo czasu. Na szczęście dopisywała pogoda. Oglądała często

treningi Gryfonów z powodu Ivy. Wiedziała, że na pewno się na niej nie

zawiedzie i wszystko pójdzie jak po maśle. Spojrzała po raz ostatni za

oddalającą się grupa Gryfonów. Odwróciła się i ujrzała rozwścieczonego

Aethernusa prawie biegnącego korytarzem. Miała ochotę podnieść trochę

zaklęciem płytkę posadzki żeby zwalić go z nóg, ale zrezygnowała z tego

dziecinnego pomysłu. Ciekawe co go tak wkurzyło?

Monica Novak

zbierała właśnie z posadzki upuszczone podręczniki kiedy nagle wyrosły przed

nią trzy pary nóg. Zielony kolor szat ich właścicieli nie wróżył nic

dobrego. Uniosła lekko głowę i zupełnie bez lęku spojrzała w zimne szare

oczy.
-Kogo my tu mamy?!- usłyszała szyderczy ton odbijający się

echem po pustym korytarzu.
-Jakbyś nie wiedział.- odparła naiwnie,

prostując się.- Nie poznajesz mnie?
-Hmmm...Niech się zastanowię?- Malfoy

oparł brodę na ręce i spojrzał na sufit udając, że się zastanawia.-

Nawiedzona Gryfonka!- krzyknął po chwili pstrykając palcami, jakby

doznał olśnienia.
Grabb i Goyle ryknęli śmiechem. Monica poczuła się

obrażona. Malfoy zawsze traktował ja jak wariatkę. Nie zamierzała jednak dać

się poniżać.
-Ja ci nie pozwalam tak na mnie mówić!- powiedziała

opierając ręce na biodrach. Jej poza miała nadać jej powagi, ale w oczach

Malfoya dodała jej jeszcze komizmu.
-Jakie to zadziorne!- zaśmiał się

Malfoy i stanął za jej placami.- Bierzcie ją chłopaki trzeba ją trochę

ostudzić bo trochę się przegrzewa.
Zanim Monica zdała sobie sprawę z

sytuacji, w jakiej się znalazła goryle Draco złapali ja za ręce i nogi i

wnieśli do męskiej toalety.
-Puszczajcie mnie sługusy Voldemorta!-

krzyczała próbując wyswobodzić się z ich rąk.
-Co za ostre słowa!-

drażnił ją Draco- Słyszeliście jak ona was obraża. A może mnie też miałaś na

myśli?- zapytał pochylając się nad Monicą.
-Jasne że ciebie to też

dotyczy!
-Więc nie pozostawiasz mi wyboru- powiedział otwierając

drzwi jednej z kabin.- Miłego nurkowania!- wycedził przez zęby i odsunął

się mówiąc.- Do muszli z nią chłopaki i nie zapomnijcie spłukać.
Crabb i

Goyle dokładnie wykonali swoją robotę i zostawili zupełnie przemoczoną

Monicę siedząca na zimnych kafelkach pokrywających podłogę łazienki. Była

tak oszołomiona brutalnością Malfoya i jego adiutantów, że nie mogła się

ruszyć. W takim stanie znalazł ja Ron, który od razu wszczął alarm. Jednak

nikt nie mógł nic udowodnić winowajcom. Mieli już zapewnione alibi.

Niepodważalne i załatwione w równie bezpardonowy sposób.

Życie w

Hogwarcie znów toczyło się normalnym trybem. Zachowanie Malfoya pozwoliło

szybko zapomnieć o pogrzebie i całym zamieszaniu wokół śmierci jego ojca.

Religius siedział właśnie z Nadją w bibliotece i starali się skupić nad

zadaną lekturą, kiedy przy sąsiednim stoliku usiadła Atlashia Rossan. Była

wkurzona. Znów miała utarczkę słowną z Malfoyem i walczyła z pokusą

poczęstowania go jakimś paskudnym zaklęciem. Zachowywał się tak jakby chciał

każdemu udowodnić, że wcale nie potrzebuje pleców żeby być kimś.

Świetnie! Niech robi tak dalej a długo nie pociągnie. Z hukiem otworzyła

książkę, którą przed chwilą wypożyczyła i próbowała się skupić. Poczuła na

sobie wzrok pary Puchonów siedzących za nią. Krew zaczęła się w niej burzyć.

Wdech i wydech- powiedziała w myślach.- Tylko spokojnie.
-Czego się

gapicie?!- nie wytrzymała.
Oszołomiony jej wybuchem Religius

wpatrywał się w nią tępo.
-No co nie widzieliście człowieka?!-

wściekała się nadal nie zważając na pełne dezaprobaty spojrzenia innych

obecnych w bibliotece.
Rex otrząsnął się z oszołomienia i powiedział

podniesionym głosem:
-Czegoś taka drażliwa nikt nawet nie zwrócił na

ciebie uwagi!
-Jasne! To może jakiś duch gapił się na mnie jak

na...
-Nie masz czasem manii prześladowczej?- wszedł jej w

słowo.
Kłótnia pewnie przerodziłaby się w coś zdecydowanie krwawego gdyby

nie stanowcze wejście pani Prince.
-Biblioteka to nie miejsce na

roztrząsanie waszych emocjonalnych problemów!- oznajmiła stanowczym

głosem.- Jeśli chcecie prowadzić dalej waszą inteligentną wymianę zdań

wyjdźcie na błonia.
Religius ustąpił pierwszy, raczej z przymusu

ciągnięty przez Nadję za rękaw. Cieszyła się, że nie dał się tej

zarozumiałej Ślizgonce, ale żeby w takim miejscu.
Kiedy znaleźli się za

drzwiami biblioteki puściła go i powiedziała:
-Już większego wstydu nie

mogłeś mi zrobić. Dlaczego dałeś się sprowokować?
-Znowu się

czepiasz! Przecież to ona zaczęła a ja tylko się broniłem.- Religius był

bardzo wzburzony.
-Wiem, że się broniłeś ale to była biblioteka.-

tłumaczyła Nadja.
-No i co z tego? Jak jej to zwisało gdzie jest to czemu

ja się miałem przejmować.- zamiast się uspokajać był coraz bardziej

wkurzony.
-Choćby z tego względu, że głupszemu się zawsze ustępuje!-

powiedziała patrząc mu prosto w oczy.- Ty najwyraźniej jesteś równie głupi

jak ona.
Odepchnął ją tak mocno, że straciła równowagę i pobiegł

korytarzem przed siebie. Na szczęście oparła się o ścianę i uniknęła

spotkania z twardą posadzką.
-Religius zaczekaj!- krzyknęła za nim

choć wiedziała, że i tak jej nie posłucha.
Avicenna przyglądała się całej

scenie. Chłopak musiał być naprawdę wściekły bo w sumie uraziła jego dumę.

Mimo wszystko jednak dziewczyna miała rację.
-Nic ci się nie stało?-

zapytała podchodząc do niej.
-Nie wszystko w porządku.- odparła Nadja

otrzepując rękaw.- Myślę, że za bardzo na niego naskoczyłam. Nie rozumiem

tylko co w niego wstąpiło.
-Po prostu chciał ci zaimponować.
-Nie musi

mi imponować.- Nadja poczuła się głupio. Dlaczego miałby Religius chcieć się

przed nią popisywać?
-Powiedz to jemu.- powiedziała z uśmiechem

Avicenna.- Wiesz faceci są trochę dziwni i czasami nie warto próbować ich

zrozumieć.
-Właśnie się o tym przekonałam. Teraz przez niego wszyscy w

bibliotece będą się na mnie gapić jak na dziwoląga.
Avi parsknęła

śmiechem. Znała tę Puchonkę tylko z widzenia, ale po tej krótkiej rozmowie

już ją polubiła.
-Wejdę z tobą więc będzie ci raźniej jako dziwolągowi.-

zaproponowała.
-Dzięki. No to chodźmy bo mam jeszcze sporo do

przeczytania.
Weszły razem do biblioteki i usiadły przy najbliższym

wolnym stoliku. Kilka głów odwróciło się w ich stronę ale nie wzbudziły

większego zainteresowania. Były już w połowie odrabiania zadania z

astronomii kiedy dosiadła się do nich Lesley. Była zmachana i ledwo łapała

oddech.
-O rany!- powiedziała pomiędzy jednym głębokim wdechem a

drugim.- Jutro pierwszą mam Historię Magii a zupełnie zapomniałam o zadanym

zadaniu.
-O tych nudach łatwo zapomnieć- mruknęła Nadja nie odrywając się

od mapy nieba.- Zupełnie się w tym nie łapię.- dodała kładąc głowę na

stole.
-To może się zamienimy.- zaproponowała Les- Ja odrobię twoje

zadanie z astry a ty moje z tego nudziarstwa.
-Dasz radę?- zapytała z

nadzieją.
-Jasne. Astronomia to moje hobby.- zapewniła ją i wzięła od

niej mapę i pergamin.
-No to do dzieła.- powiedziała Nadja i szybko

przeczytała temat zadania Les.- O z tym nie będzie problemu.
Po jakieś

godzinie były wolne. Właśnie nadeszła pora kolacji i były już bardzo

głodne.
Wielka sala powoli zapełniała się uczniami. Kinia siedziała sama

i ponuro wpatrywała się w talerz. Zbliżał się termin pierwszego meczu

quidditcha a zaraz potem Rawenclaw miał grać z Hufflepuffem. Tak bardzo

chciała zagrać w tym meczu, że w pewnym momencie miała nawet ochotę rzucić

jakimś paskudnym zaklęciem w Cho, ale w porę się opanowała. Miała teraz

wyrzuty sumienia, że w ogóle o tym pomyślała. Ktoś szturchnął ją lekko w

ramię.
-Hej Kinia! Co z tobą?
Odwróciła się i zobaczyła Lavender i

Ann. Za nimi stała największa szczęściara w dziejach żeńskiej części

Gryffindoru- Ivy Casillas.
-Nic. Chyba się przeziębiłam.-

odparła.
-Przecież na dworze jest ciepło.- zdziwiła się Lav.
-Zgrzałam

się biegając dla kondycji a potem stanęłam w przeciągu.- wyjaśniła modląc

się aby jej uwierzyły.
-Zawsze to mówię, że jogging jest niezdrowy.-

powiedziała z poważną miną Ivy.
Wszystkie wybuchnęły śmiechem. Ich śmiech

zwrócił uwagę Lesley.
-Co wam tak wesoło?
-Ivy uraczyła nas jedną ze

swoich mądrości.- krztusząc się ze śmiechu powiedziała Ann.
-Tak jaką?-

wtrąciła się Avicenna.
-Cokolwiek robisz dla swojego zdrowia i tak ci

zaszkodzi!- odparła Ivy i ruszyła do stołu Gryfonów.- Jestem głodna jak

wilk a po kolacji mam trening.
Te ostatnie słowa zupełnie zepsuły Kinii

dopiero co odzyskany humor. Przestała się śmiać i spuściła wzrok. Na

szczęście dziewczyny były tak głodne, że nic nie zauważyły.

Przy

stole Ślizgonów trwała zaciekła dyskusja pomiędzy Mirandą, Caroline i Emmą.

Roztrząsały zupełny brak inteligencji, jaki przejawił ostatnio Flint.


-Naprawdę nie rozumiem, co on sobie wyobraża!- oburzała się

Emma.
-Popieram cię! Malfoy jest ostatnio w tak żałosnej

formie...
-To nawet nie jest forma to zupełne dno.- weszła w słowo

Caroline, Miranda.- I do tego zachowuje się tak jakby wszystko było

ok.
-Udało ci się z nim pogadać?- zapytała Emma.
-Nie i nawet nie chce

mi się już próbować. Jak tylko zbliżam się do niego od razu nadchodzi Crabe

albo Goyle i nici z rozmowy.- tłumaczyła Miranda.- Jak ja nie cierpię tych

typów.
-No, ale jak Flint mógł tak po prostu powiedzieć Aethernusowi, że

Draco jest w świetnej formie i będzie grał w meczu z Gryfonami.-

zastanawiała się Caroline.
-Nie wiem, ale wydaje mi się to bardzo

dziwne.- przyznała Miranda.
-Czy nikt nie może mu wybić z głowy tego

absurdalnego pomysłu?- zapytała Emma.
-Aeth próbował i o mało się nie

pobili.- usłyszały za plecami głos Atlashi.
Wszystkie odwróciły się jak

na komendę. Białowłosa dziewczyna usiadła obok nich, ale nie powiedziała nic

więcej.
-I jak się skończyło?- dopytywały się, kiedy milczała.
-Nie

wiem, bo nie mogłam tego słuchać. Chyba nic wielkiego się nie stało, bo

widziałam Aeth`a jak krążył po korytarzu na drugim piętrze i coś mamrotał

pod nosem.- wyjaśniła Atlashia i odwróciła się w stronę

wejścia.
-Rozumiem- mruknęła Miranda.
Straciły ochotę do dalszej

rozmowy. Flint zdawał się być pod wpływem zaklęcia niewybaczalnego i nawet

nie miały odwagi zastanawiać się czy Draco był w stanie rzucić je na

kapitana drużyny Slytherinu.

Zasnute ciemnymi chmurami niebo, żadnych

gwiazd ani blasku księżyca. W wietrze czuć już chłody zbliżającej się

jesieni. Coraz bardziej nienawidzę to miejsce! Chyba znowu mam małą

deprechę.
Josseline zeskoczyła z parapetu i stanęła twarzą do okna.

Czuła się zupełnie przytłoczona. Nie lubiła Hogwartu. Tęskniła bardzo za

Angel, z nią mogła o porozmawiać o wszystkim. Tylko, że ona była daleko stąd

a Jolie pragnęła ukojenia. Szukała samotności ale było to niemożliwe. Pokój

w jeden z nieuczęszczanych wież zapełniały emocje wirujące wokół

niej.
-Czy mogę być sama?- zapytała odwracając się w stronę ciemnego

pokoju.
Nie odpowiedziało jej nawet echo. Odczekała chwilę, ale to

cudowne uczucie samotności nie przyszło. Tęskniła za gwiazdami, którym

powierzała swoją duszę kiedy czuła się tak jak teraz. Myśli nie chciały

ulecieć w dal i pozwolić jej umysłowi zasnąć choć na chwilę. Zrezygnowana

zamknęła okno i powoli ruszyła w drogę powrotną do swojego

dormitorium.
Po chwili przytuliła już głowę do poduszki i zasnęła

spokojnym snem. Tej nocy nie obudziły się demony.

W promieniach

jesiennego słońca wpadającego do klasy tańczyły drobinki kurzu. Jolie

przyglądała się im znudzona. Obrona przed Czarną Magią jeszcze się nie

zaczęła. Zresztą wszyscy wyglądali na znudzonych a raczej znużonych. Mieli

za sobą Historię Magii i jeszcze nie otrząsnęli się z odrętwienia. Drzwi

klasy otworzyły się z rozmachem i do środka weszła z gracją kocicy profesor

Smothie. Jej blond włosy wyraźnie odcinały się na tle czarnej szaty

narzuconej na dopasowany sweterek i spodnie, również czarne. Zwykle się tak

ubierała lecz tym razem jeden szczegół przykuł uwagę Josseline. Pani

profesor miała na szyi medalion, a raczej talizman. Wisiorek w kształcie

pentagramu zawieszony na srebrnym łańcuszku kołysał się przy każdym ruchu.

Nie wyglądał na ozdobę, był na nią zbyt pospolity. Miał ochraniać jego

właścicielką przed wpływem złych mocy.
-Czyżby większa wizyta w

Hogwarcie?- zdziwiła się w duchu Jolie.- Nic dziwnego, że jestem taka

rozstrojona.
Rozpoczęła się lekcja. Krótkie sprawdzenie obecności i

Jessica Smothie rozpoczęła wykład.
-Dzisiejszą lekcje poświęcimy na

poznanie zupełnie innego rodzaju czarnych mocy niż dotychczas...-

zaczęła.
Klasa od razu otrząsnęła się ze znużenia. Zapowiadało się

ciekawie więc wszyscy nadstawiali uszu.
-...cała Czarna Magia sprowadza

się do korzystania z mocy zawartych w uczuciach takich jak nienawiść, zawiść

czy pycha. Tymi mocami rządzą istoty zwane przez mugoli demonami.- mówiła

dalej zniekształcając lekko słowa francuskim akcentem.
-Czy one naprawdę

istnieją?- zaciekawiła się Emma.
-Osobiście żadnego nie spotkałam, ale

można wyczuć ich obecność kiedy jest się wrażliwym na emocje.- wyjaśniła

jej i ciągnęła dalej.- Jednak w czasie swoich podróży poznałam osobę, która

widziała demona i od tej pory zajmuje się poznawaniem ich.
-A jak

wygląda taki demon?- dopytywała się Pansy z wypiekami na

tworzy.
-Przecież w książkach jest pełno podobizn różnych demonów.-

zauważyła Miranda.
-Są to jednak tylko wytwory pisarskiej wyobraźni.-

sprostowała Smothie.- Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna.
-A kim

jest ten ktoś kto widział prawdziwego demona?
-Czy też napisał o tym

książkę?
-Spokojnie. Jedno pytanie za drugim. Więc tą osobą jest Amelie

de Sade.- powiedziała i stanęła w połowie kroku.
-De Sade?!- zdziwiła

się Caroline.- Josseline czy to nie ktoś z twojej rodziny?
Profesor

Smothie podążyła za wzrokiem Woodstock. Faktycznie miała w klasie uczennicę

o nazwisku de Sade.
-Owszem. To moja babcia.- wyjaśniła Jolie jakby od

niechcenia.
Cała klasa spojrzała w jej kierunku. Josseline nie zwróciła

jednak na to uwagi. Profesorka nie za bardzo wiedział co ma w tym wypadku

powiedzieć. Zaległa krępująca cisza, którą przerwało pytanie Draco:
-A co

niby ma być takiego w tych demonach?
Trywialność z jaką zapytał sprawiła,

że cała klasa spojrzała na niego jak na dziwaka.
Zachowuje się jak

głupek.- pomyślała Miranda spoglądając w jego stronę z niechęcią.- Jej babka

jest wiedźmą a on pyta co takiego jest w demonach. Totalny

absurd!
Profesor Smothie w końcu odzyskała głos podwójnie zaskoczona

tym co usłyszała.
-W takim razie sama najlepiej wiesz, czym tak naprawdę

są demony- powiedziała do Jolie unikając jej wzroku.- Ale dla innych,

którzy...- tu spojrzała na Malfoya-...zdają się nie zdawać sprawy z ich mocy

wyjaśnię, iż demony utożsamiają czyste zło. A największą ich moc stanowią

nasze własne słabości. Nasz strach jest dla nich pożywką, a nasze

najpodlejsze czyny największa uciechą....
-To prawie tak jak dementorzy-

zauważyła Emma.
-Niezupełnie. Dementorzy zabierają to co dobre

pozostawiając tylko to co przykre i bolesne. Demony niczego nam nie

zabierają tylko podsycają w nas to co złe i w końcu trafiamy do ich świata.-

wyjaśniła Smothie.
-To znaczy, że zostajemy demonami?- zapytała

Miranda.
-Nie.- zaprzeczyła nauczycielka.
Prawie wszyscy spojrzeli na

nią wzrokiem pełnym zdziwienia. Tylko Josseline i Draco zdawali się być

zupełnie nie zainteresowani tym co mówiła. On pełen pogardy dla czegoś tak

nienamacalnego jak czyste zło, a ona znudzona bo wszystko to słuchała jako

dziecko. W zasadzie została wychowana przez babkę, której porzucił ją ojciec

po rozwodzie. Nie dorośli do roli rodziców więc była czymś w rodzaju

kukułczego jajka aż znalazła swoje miejsce na ziemi pośród przepięknych

krajobrazów Prowansji. W niewielkim domku Amelie de Sade Jolie przeżyła

najpiękniejsze chwile swojego życia. Została wyrwana z tego raju i rzucona

za sprawą kaprysu rodziców aż tu do Hogwartu. W końcu profesor Smothie

dokończyła:
-Zostajemy skazani na wieczne męczarnie w jednym z dziewięciu

kręgów piekła.
Oświadczenie to wstrząsnęło wszystkimi. Wpatrywali się w

nią nie za bardzo widząc jak mają zareagować. Po raz pierwszy ktoś

zaserwował im taką prawdę. Piekło było dla nich tylko legendą. Teraz nabrało

realności. Jessica Smothie obserwowała ich twarze. Wrażały mieszane uczucia.

Starali się przyswoić sobie to co przed chwilą usłyszeli i wiedziała, że

będą potrzebowali trochę czasu.
-No więc jak w końcu wyglądają te

demony?- zapytał ze zniecierpliwieniem w głosie Malfoy.- Chciałbym wiedzieć

na wypadek gdybym jakiegoś spotkał- wyjaśnił z głupim uśmieszkiem na

twarzy.
Profesor Smothie nie odpowiedział już jednak na jego pytanie.

Lekcja się skończyła. Nikt nie miał ochoty wychodzić z klasy ale

nauczycielka pozostała niewzruszona. W końcu, powoli ruszyli do wyjścia

zdegustowani zachowaniem Draco i zaintrygowani życiem Josseline.

Szła

przed siebie jakby nic się nie stało. Wiedziała, że wszyscy na nią patrzą,

ale nie zwracała na to uwagi. Zaintrygował ją amulet nauczycielki, więc

ruszyła w stronę biblioteki. Nagle poczuła rękę na ramieniu.
-Czego

chcesz Malfoy?- zapytała odwracając się.
Spojrzał prosto w jej oczy i nie

był w stanie wykrztusić słowa. Znów ogarnęło go paraliżujące uczucie.

Wszystkie myśli pierzchły głęboko w jego podświadomość. Jej wzrok

przewiercał go na wylot i w głąb aż do samej duszy. Zaczął panikować. Po co

w ogóle ją zaczepił. Sam już nie wiedział, co go podkusiło. Chciał uciec,

ale nie mógł się ruszyć.
-Co jest? Mowę ci odebrało?- dopytywała

się.
-Potknąłem się- wykrztusił w końcu zupełnie bez sensu i szybko

odszedł a raczej uciekł.
Josseline uniosła jedną brew i spojrzała w

kierunku, w którym właśnie zniknął Draco. Na jej usta wpłynął ironiczny

uśmiech. Nie poświęciła mu jednak więcej żadnej myśli. W bibliotece czekało

na nią coś ważniejszego niż problemy emocjonalne Dracona Malfoya.



Siedział na schodach i podbijał kciukiem srebrnego sykla. Złapał go

i znowu podbił. Spojrzał na leżącą na dłoni monetę. Teraz cały rodzinny

majątek należał do niego. Jak tylko stanie się pełnoletni zacznie zarządzać

kasą rodziny Malfoy. Myśl o czekającej go władzy napawała go uczuciem

podniecenia. Czuł jak adrenalina zaczyna mu krążyć we krwi. W sercu nadal

jednak czuł pustkę. Zabrano mu coś brutalnie i bez ostrzeżenia. No może nie

całkiem bez ostrzeżenia, ale jednak zabrano. Nie lubił kiedy tracił coś

bezpowrotnie. Ojca stracił już na zawsze ale nie czuł smutku. Tylko pustkę,

nawet wtedy kiedy Snape powiedział mu o śmierci ojca nie czuł smutku, no

może tylko przez chwilę. Poczuł się raczej ograbiony. To był jego ojciec a

coś lub ktoś go zabrało. Nie wierzył w te bajki o naturalnej śmierci. Był

pewien, że został zamordowany. Przecież wtedy, w tym koszmarze, głos

powiedział o poświęceniu przez ojca życia dla niego. Nie wziął tego

poważnie, ale teraz coraz więcej się nad tym zastanawiał. A może ma

zdolności przewidywania niektórych wydarzeń z przyszłości? Obdarzony takim

talentem miałby jeszcze większą władzę. Tylko czy umiałby wpływać na bieg

wydarzeń?- zastanawiał się obracając w ręce monetę.
Jedno tylko nie

przypadło mu do gustu. Jeżeli te jego zdolności jasnowidzenia miały się

objawiać właśnie w taki sposób wolał ich nie mieć. Znanie przyszłości nie

było warte sennych koszmarów i nerwowego rozstrojenia. Jak już ktoś dał mu

ten dar mógł rozwiązać to bardziej przyjemnie. Znów podbił monetę w

powietrze ale tym razem jej nie złapał, gdyż jego uwagę zaprzątnęło coś

zupełnie innego. Przez błonia szła dziewczyna. Nie zwrócił uwagi na to, że

sykiel z brzękiem upadł na schody. Ogarnęło go dziwne uczucie, nagle był

zaniepokojony, całkowicie rozstrojony, nie mógł zebrać myśli. Rozpoznał

zbliżającą się postać- Josseline. Wahał się pomiędzy ucieczką a pozostaniem

na miejscu. Jak ćma lgnąca do światła choć była to pewna śmierć, on wciąż

czuł się przyciągany przez nią. Podświadomie wiedząc, że powinien trzymać

się od niej jak najdalej. Pozostał na miejscu ale spuścił wzrok kiedy

przeszła obok niego nie zwracając na niego uwagi.

Noc przykryła

Hogwart grubą kołdrą, na której rozsypała gwiazdy i osadziła srebrną tarczę

księżyca. Od strony Zakazanego Lasu słychać było wycie raz po raz zagłuszane

przez pohukiwanie sowy. Idealna noc- pomyślała i rozsiadała się wygodniej na

parapecie. Czuła się zrelaksowana i samotna. Tak była sama, po raz pierwszy

od kilku miesięcy. Zamknęła oczy i przeniosła się duchem w to miejsce gdzie

czuła się jak w domu. Myśli pierzchły ku gwiazdom, rozum

zasnął.

Przewracał się niespokojnie w pościeli. Był taki bezbronny,

nawet nie wiedział jak bardzo. Przeświadczony o swoim bezpieczeństwie.

Stanęła u stóp jego łóżka i powoli wyciągnęła przed siebie rękę. Jego duch

uwolnił się od ciała i zawisł nad łóżkiem.
-Chcesz wiedzieć więcej o

przyszłość?- zapytała zakapturzona postać stojąca u stóp jego łóżka.
Nie

potrafił nic odpowiedzieć. Czuł, że słowa ugrzęzły mu w gardle. Zdoła tylko

potakująco kiwnąć głową. Postać odwróciła się do niego tyłem i skierowała do

drzwi. Bezwiednie podążył za nią. Szli przez chwilę ciemnymi i pustymi

korytarzami szkoły. W końcu doszli do schodów prowadzących do sowiarni. Nie

weszli jednak na górę. Po chwili z góry zleciała sowa. Nie był pewien

jakiego gatunku, zresztą mało go to interesowało. Był bardzo zaintrygowany.

Może i był to kolejny sen, nie miało to dla niego znaczenia. Miał dowiedzieć

się czegoś więcej o swojej przyszłości i tylko to go interesowało. Postać

złapała sowę za gardło i z rękawa wyjęła jakiś przedmiot, który nie od razu

rozpoznał.
-No i jak Draco nadal chcesz znać przyszłość?- znów zapytała

postać.
-Tak.- wyszeptał.
-Najlepiej poznaje się ją z wnętrzności

sowy.
Zanim dotarł do niego sens tych słów zakapturzona istota jednym

szybkim ruchem sztyletu, gdyż to był ów przedmiot, który wyjęła z rękawa,

rozpruła brzuch sowy. Na posadzkę trysnęła krew. Pozostałość kolacji

przewróciła mu się w żołądku i poczuł mdłości. Postać odrzuciła sztylet i

sięgnęła okrytą rękawiczką ręką do ociekającej krwią rany. Po chwili wyjęła

parujące wnętrzności sowy i wystawiła przed siebie na wysokość jego oczu.

Jego żołądek zbuntował się całkowicie. Chciał pobiec do łazienki kiedy

poczuł tępy ból w lewym barku. Otworzył oczy i stwierdził, że leży na

podłodze w swoim dormitorium. Najwidoczniej spadł z łóżka. Znów poczuł

przypływ mdłości. Wyplątał się z prześcieradła i pobiegł do łazienki.

Dopiero nad ranem wrócił do pokoju.

Leżała tam, śnieżnobiała, złożona

wpół. W kałuży zaschniętej krwi, wetknięta pomiędzy wnętrzności sowy

walające się po schodach. Same ścierwo sowy leżało kilka schodków wyżej,

niedbale odrzucone jak zbędny przedmiot. Dumbledor pochylił się i podniósł

ją ostrożnie. Wszyscy zebrani wokół niego nauczyciele z niecierpliwością

czekali aż przyjrzy się karteczce. Z samego rana zostali zaalarmowani przez

Flincha. Na schodach do sowiarni znalazł zabitą sowę. Jeszcze czegoś takiego

nie było w szkole, no i ta karteczka. Dumbledor rozłożył ją i chwilę

przyglądał się jej w skupieniu.
-Acheront, strumień niedoli,

przekroczysz. Z cichego świata w światy wiecznie drżące, nieśmiertelnie

ciemne...- przeczytał na głos.
Spojrzał na rozciągający się u jego stóp

widok. Wnętrzności sowy wyglądały na ułożone w ściśle określony sposób.

Jakby miały coś powiedzieć. Odwrócił się w stronę profesor Smothie.
-Co o

tym sądzisz Jessi?- zapytał.
-To wróżba.- odparła przełykając ślinę.-

Wróżba śmierci.- dodała.
-Co przez to rozumiesz?- profesor McGonagall

wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi.
-To, że komuś wywróżono

śmierć z wnętrzności tej biednej sowy.- wyjaśniła.
-Czy możemy się

dowiedzieć komu?- dopytywała się profesor Sprout.
-Niestety nie ale wiemy

kto wróżył.- oświadczyła Jessica spoglądając na ścianę za plecami profesor

McGonagall.
Spojrzenia wszystkich podążyły za jej wzrokiem. Na ścianie

pomiędzy oknami widniało coś jakby odbicie cienia. Było wysokie na prawie

trzy metry i miało nieregularny kształt. Jakby osoba, która je zostawiła nie

była materialną istotą.
-Co to takiego?- zapytał drżącym głosem profesor

Flicwick.
-Wizytówka.- oznajmił Dumbledor.- Powinniśmy przeszukać

szkołę.
-To nic nie da. Istoty, która zostawiła tę wizytówkę nie da tak

po prostu odszukać.- wyjaśniła Smothie zaciskając dłoń na swoim amulecie.-

Nic nam nie pomoże. Po prostu musimy mieć nadzieję, że nie chodzi o kogoś z

nas. Kiedy demon wyznaczy ofiarę nie ma już odwrotu.
-Nie możemy przecież

siedzieć z założonymi rękami i czekać aż ktoś zginie.- oburzył się Snape.-

Komu właściwie wróżono?
-Niestety na karteczce nie ma adresata.- odparł

Dumbledor i westchnął ciężko.- To Jessi jest ekspertem od demonów i skoro

twierdzi, że nie ma odwrotu...
-A skąd przekonanie, że to jakiś tam

demon.- Snape wcale nie zamierzał się pogodzić z wyjaśnieniami Smothie.-

Może to Voldemort.
-Wiem dostatecznie dużo o nich Severusie aby rozpoznać

robotę jednego z nich.- Jessica upierała się przy swoim.
-Dosyć tej

dyskusji. I tak na nic się nie zda.- oświadczył Dumbledor i zwrócił się do

Flincha.- Proszę to posprzątać.
Już miał się odwrócić i odejść kiedy

zapytał.
-Czyja to była sowa?
Flinch spojrzał na ścierwo i

powiedział;
-Któregoś z uczniów.
-Więc wiemy gdzie szukać adresata.-

odparł dyrektor i ruszył do swojego gabinetu.

W Wielkiej Sali wrzało

jak w ulu. Wszyscy byli ciekawi najnowszych wiadomości na temat zabitej

sowy. Spekulowano do kogo należała. A każdy miał inną teorię. Draco siedział

z pochyloną głową jakby chciał się stopić z tłem. Nikt jednak się nim nie

interesował. Nagle przy stole Puchonów zapanowało ogólne

poruszenie.
-Religius jesteś pewnie, że to twoja Bawaria?- dopytywała się

Nadja.
-Tak.- odparł zapytany ze ściśniętym gardłem.- Nie ma co do tego

wątpliwości.
-Ale dlaczego miałbyś umrzeć?- wyrwało jej się zanim zdała

sobie sprawę z tego co mówi.
-Rossan.- odparł i skierował się do

wyjścia.
Chciała za nim pobiec, ale zrezygnowała. Spojrzała w stronę

stołu Ślizgonów. Atlashia siedziała koło Mirandy Cover i spokojnie jadła

śniadanie. Raczej nie wyglądała na kogoś kto wydałby na Religiusa wyrok

tylko z powodu krótkiej słownej utarczki. Pozory jednak mogą mylić. Czy było

tak też w tym przypadku?- nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Jej serce opanował strach o najlepszego przyjaciela. Postanowiła porozmawiać

z profesor Smothie. Może jednak coś zdoła go uratować.
Wieść o tym iż

zabity ptak należał do Religiusa Rexa szybko obiegła całą szkołę. Jednak

nauczyciele nie reagowali. Cień odbity na ścianie koło wieży sowiarni

zniknął równie nagle jak się pojawił. Profesor Smothie rozmawiała bardzo

długo z Atlashią Rossan ale nic z tej rozmowy nie wyniknęło. Za to Nadja

miała przechlapane totalnie u Ślizgonów. Nigdzie nie mogła się sama ruszyć

by na jakiegoś się nie natknąć i nie być przynajmniej obrzuconą obraźliwymi

wyzwiskami. Miała też już całkiem sporo siniaków.
W końcu zupełnie inne

wydarzenie stało się tematem numer jeden. Mecz quidditcha. Gryffindor kontra

Slytherin. Termin był już bardzo blisko i drużyny trenowały z zapałem. Dzień

po dniu Ivy wracała do dormitorium totalnie wyczerpana. Padała na łóżko i

marzyła o weekendzie. Chciała to już mieć za sobą. Trema przed jej pierwszym

meczem jeszcze jej nie dopadła, ale niewiele już brakowało.
-I jak

samopoczucie przed debiutem?- usłyszała głos Lavender.
-Dzięki jakoś się

trzymam.- odparła nawet nie podnosząc głowy.
Potter nie był wcale

lepszym kapitanem od Wooda. Też wyciskał z nich siódme poty.
-Na pewno

wygracie.- zapewniła ją Ann wychylając głowę spomiędzy zasłonek swojego

łóżka.
-Jasne jak dotrwam. Naszego kapitana zupełnie nawiedziło.-

wysapała starając się jeszcze nie zasnąć.- Jutro będzie po wszystkim.-

dodała ziewając.
-Słyszałam, że przyjedzie Wood.- podzieliła się z

przyjaciółkami nowiną Lavender.
-Kto ci o tym mówił?- Ivy odechciało się

spać.
-Chyba Avicenna. Słyszała jak Harry rozmawiał z Ronem.-

wyjaśniła.
-I nam nic nie powiedział.- oburzyła się Ivy.
-Pewnie nie

chciał cię stresować przed meczem.- powiedziała Ann siadając na

łóżku.
-Niech mu będzie.-zgodziła się Casillas i znowu ziewnęła.- Dopiero

jutro będę trząść się jak osika ze strachu. Dobranoc.
-Dobranoc.
-Śpij

dobrze.
-Wy też.
Po chwili wszystkie już spały. Noc była cicha i

spokojna. Zaś dzień obudził się słoneczny i ciepły. Pogoda zupełnie

niebywała jak na początek listopada.

Ivy siedział nad tostem i

zastanawiała się czy będzie w stanie go przełknąć. W końcu decyzja

przeważyła na nie i odsunęła od siebie talerz.
-Ja też tak miałem przed

pierwszym meczem. Zresztą mam przed każdym- powiedział siadając obok niej

Harry.
-Dzisiaj też?- zapytała.
-Jasne. W końcu to mój pierwszy mecz

jako kapitana.- wyjaśnił.- Nie denerwuj się. Na treningach radziłaś sobie

znakomicie.
-Łatwo ci mówić- westchnęła Ivy.
-Mnie jest równie ciężko.

Muszę zastąpić Olivera.
-No tak ja zresztą też.
-To mamy coś

wspólnego...- nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo przerwał jej szum

skrzydeł wlatujących do Wielkiej Sali sów.
Jedna z nich zrzuciła kartkę

pocztową tuż przed Ivy. Spojrzała na nią zdziwiona, widniał na niej widoczek

Londynu a pod spodem napis I love London.
-To od Steviego.- powiedziała

zanim jeszcze przeczytała.
-Skąd wiesz?- zdziwił się Potter.
-Tylko on

przysyła takie kartki, kiedy jedzie przed komisję dyscyplinarną do spraw

quidditcha.- wyjaśniła przelatując wzrokiem po treści kartki.- No tak znowu

dyskwalifikacja na trzy rundy za brutalny faul na przeciwniku.
-Kto to

jest Steve?- zapytał zaciekawiony Harry.
-Mój kuzyn. Jest pałkarzem i

ciągle łapie zawieszenia.- wyjaśniła wstając od stołu.- Chyba powinniśmy już

iść.
Harry westchnął ciężko i też wstał. Razem ruszyli do

szatni.

Trybuny były wypełnione po brzegi. Wszyscy byli ciekawi jak

spisze się Harry Potter w roli kapitana drużyny Gryffindoru. Przed wyjściem

na boisko Ivy wciągnęła kilka razy powietrze.
-Tylko luz.- powiedziała do

siebie i wyszła za bliźniakami Weasley na murawę.
Drużyny stanęły

naprzeciwko siebie z miotłami w rękach. Profesor Houtch poniosła gwizdek do

ust i krzyknęła:
-Na miotły!- po czym rozległ się gwizd.
Wszyscy

wznieśli się w powietrze. Ivy zajęła miejsce przed pętlami i skupiła na

kaflu.
-Rozpoczyna drużyna Ślizgonów!- usłyszała głos Lee Jordana,

komentatora.
Ślizgoni próbowali przeprowadzić szybką akcję i zaskoczyć

ją, ale ich ruchy były łatwe do rozszyfrowania. Obroniła pierwszy strzał i

podała kafel Angelinie. Po chwili Gryffindor prowadził już 10 do zera. Jej

twarz rozjaśnił uśmiech. Mecz zaczynał się rozkręcać. Kafel przechodził z

rąk do rąk. Ślizgoni wciąż próbowali podejść ją swoimi wątpliwej jakości

atakami. Czuła się jak ryba w wodzie.
Draco przyglądał rozgrywającej się

poniżej walce. Niedobrze mu się robiło jak widział żałosne zagrania Flinta i

jego kumpli. Zupełnie jakby ktoś amputował im mózgi. Starał się skupić na

złotym zniczu. Zaczynali już tracić sporo punktów, a mała Casillas była jak

skała. Na razie nie przepuściła ani jednego gola. Gdyby teraz złapał znicza

wygraliby, ale z każdą chwilą ich szanse malały.
Ivy czuła jak adrenalina

krąży jej w żyłach. Właśnie obroniła kolejny strzał Flinta. Spojrzała w

stronę rozszalałych trybun. Niedaleko Rona i Hermiony siedział Oliver a obok

niego...
-O mój Boże!- jęknęła w duchu.- Żeby to nie była prawda.-

spojrzała jeszcze raz.
Tak to był Karl Fredrik w nowej obciachowej

fryzurze. Chciała się zapaść pod ziemię. Zanim oderwała wzrok od swojego,

przynoszącego wstyd rodzinie kuzyna, usłyszała ten niemiły dla ucha obrońcy

brzęczyk. Puściła budę. Flint szalał z Puceyem ze szczęścia. Obiecała sobie,

że po meczu zamorduje Frediego.
Gryffindor nadal jednak wygrywał. Jednak

Draco nagle zanurkował. Potter trochę się zagapił. Wszyscy wstrzymali

oddech.
Czuł się tak jakby dostał gwiazdkę z nieba. Zobaczył znicza

wcześniej niż Potter i teraz mógł jeszcze zmienić stan meczu. Skoncentrował

się na śmigającym przed nim złotym punkciku. Zdawał sobie sprawę, że Potter

ruszył za nim i teraz siedzi mu na plecach. Był jednak już coraz bliżej i

bliżej. Już prawie czuł w dłoni tę małą piłeczkę, kiedy znowu to poczuł.

Ktoś wdarł się do jego umysłu, grzebał w jego duszy. Próbował strzasnąć z

siebie to uczucie i wtedy stało się. Poderwał rękę i tym samym odbił znicz,

który poleciał prosto w ręce Pottera.
-Gryffindor wygrywa 210 do 10.-

wrzeszczał do tuby Lee Jordan.
Malfoyowi zrobiło się ciemno przed oczami.

Jakimś cudem wylądował na boisku i stał jak skamieniały.
Wszyscy rzucili

się w stronę Harry`ego, który zupełnie oszołomiony trzymał w dłoni znicz.

Nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego co się stało. Oczami duszy widział

już Malfoya trzymającego w dłoni znicza i triumfującego. Jednak to jego

wszyscy poklepywali po placach i gratulowali. Spojrzał na Ivy. Stała trochę

dalej z Woodem i jakimś facetem z dziwną fryzurą.
Psyche
-To było wspaniałe- ekscytował się

Oliver.- Najlepszy debiut w historii Hogwartu. Tylko jedna puszczona

bramka...
-To przez niego!- oburzyła się Ivy.- Gdyby nie jego...

eeee...fryzura, jeśli tak to można nazwać, obroniłabym i ten rzut.
-Nie

czepiaj się moich włosów Mała!- bronił się Friedi.
-Jakich włosów? To

wygląda jak... wypłowiała kupka siana zafarbowana na oberżynę i do tego

sterczy. Wiesz ta czerwień już była mocna, ale to przebija ją zdecydowanie.-

dogadywała mu Ivy.
Wood znał oboje na tyle dobrze, żeby wiedzieć że jeśli

zaraz nie przerwie tej wymiany uprzejmości skończy się ona rękoczynami.

Złapał Karla Fredrika za ramię i pociągnął w stronę zamku.
-Choć

przedstawię cię Potterowi i innym z drużyny.
-Tak, zabierz go byle daleko

ode mnie bo zaraz pociągnę mu z miotły.- krzyknęła za nimi Ivy.- I tak mu

nie podaruję tego....- nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
Boisko

powoli się wyludniło i została sama. Ruszyła powoli w stronę zamku. Liczyła

na to, że uda jej się zamienić kilka słów z Josseline. Ostatnio nie miała

okazji by z nią pogadać a to co od niej usłyszała na początku roku nie

dawało jej spokoju. Nigdzie jej jednak nie widziała.

Widział jak mała

Casillas zostaje w tyle za innymi. Wood i ten typek poszli i zostawili ja

samą. Gdyby nie ona Slytherin wygrałby na pewno bo żaden inny z kandydatów

na obrońcę nie dosięgał jej do pięt. Miał ochotę sam nie wiedział dokładnie

co zrobić. Czuł wzbierającą w nim frustrację, którą mógł rozładować na niej.

Ruszył za nią.
-Ty Casillas!- krzyknął .
Zatrzymała się.

Spojrzała na niego pytająco unosząc brew.
-Masz jakiś problem Malfoy?-

zapytała kiedy podszedł bliżej.
-Tak. Z tobą.
-Bardzo intrygujące.-

odparła i ruszyła dalej.
-Jeszcze z tobą nie skończyłem.
-Ale ja nie

mam ochoty słuchać twojego ględzenia.
-Ciekawe jakim cudem dopuścili

takiego karła do drużyny?- prowokował ją Draco.- Nie jesteś za mała by grać

w quidditcha?- dodał kiedy nie zareagowała.
Ivy poczuła szum w uszach.

Zawsze tak było kiedy słyszała to zdanie – Jesteś za mała by grać

w quidditcha.- mówili jej to na okrągło i zawsze w tym momencie zaczynała

się bójka. Teraz też nie wytrzymała. Zanim Draco się spostrzegł na jego

szczęce wylądował mocny prawy sierpowy. Zamroczyło go na ułamek sekundy. Nie

potrafił się bić więc nie przewidział kolejnego ciosu, który trafił go w

żołądek. Zgiął się, było mu niedobrze. Ivy była jednak w swoim żywiole.

Wygrała już tyle bójek ze swoimi kuzynami, że jedna więcej czy mniej nie

miała znaczenia. Teraz czekała na jego reakcję. Draco przez chwilę nie mógł

złapać oddechu, kiedy podniósł głowę zobaczył ją stojąco zaledwie o pół

kroku od niego. Chciał ją zaskoczyć, ale zabrakło mu refleksu i

doświadczenia. Jego pięść ześlizgnęła się po brodzie Ivy, która zdążyła

odchylić się do tyłu.
-Panie Malfoy!- zagrzmiał głos Dumbledora.-

Proszę natychmiast się odsunąć!
Dyrektor Hogwartu szedł w jego

kierunku razem z profesor McGonagall i Snape`em. Wyraz oburzenia malujący

się na jego twarzy wróżył spore kłopoty, ale Draco był przekonany o swoich

racjach. Ona zaczęła więc będzie ukarana, on dostanie co najwyżej kilka

minus punktów i już.
-Pana zachowanie od dłuższego czasu pozostawiało

wiele do życzenia. Tym razem postarał się pan o poważne kłopoty.-

kontynuował Dumbledor.
-Nie rozumiem o co panu chodzi dyrektorze.-

powiedział prostując się Malfoy.- Tylko się broniłem...
-Widziałem co pan

robił a poza tym mamy świadka całego zdarzenia.- przerwał mu Dumbledor i

odsunął się nieco robiąc przejście dla ciemnowłosej Ślizgonki.
Ivy

skuliła się w duchu czekając na najgorsze. W końcu przywaliła temu

porąbanemu Ślizgonowi. Na pewno nie obejdzie się bez kary. Nie patrzyła

nawet na Dumbledora o McGonagall nie wspominając.
-Pozbawiam Slytherin

50 punktów za pana zachowanie panie Malfoy i wnoszę o wydalenie z drużyny aż

do odwołania.- oświadczył dyrektor.
O ile utrata punktów nie zrobiła na

Draco żadnego wrażenia o tyle możliwość wylotu z drużyny przejęła go

strachem. Spojrzał błagalnie na Snape`a. Ten jednak ze spokojem

powiedział:
-Panno de Sade może powie nam pani co widziała?
Josseline

spojrzała najpierw na Draco, a potem na Ivy i w końcu na Snape`a po czym

wyznała:
-Wróciłam się na boisko bo myślałam, że zostawiłam na trybunie

chusteczkę kiedy zobaczyłam jak Draco szturcha tę Gryfonkę a potem uderza w

policzek. Chciałam podbiec kiedy zobaczyłam, że ona mu oddaje. Wglądało na

to, że rozpęta się bójka więc pobiegłam po pana profesorze- tu zwróciła się

do Snape`a- Resztę widzieli Państwo sami. Na pewno by ją pobił bo przecież

ona nie dałaby rady komuś wyższemu od niej o więcej niż głowę i do tego

chłopakowi.- skończyła patrząc na Dumbledora.
Draco poczuł się tak jakby

dostał obuchem w głowę. Nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał.

Dziewczyna z jego klasy, z jego domu kłamała na jego niekorzyść. Pomagała

Gryfonowi. Nie był w stanie wykrztusić ani słowa na swoją obronę.
-Sądzę,

że to wyjaśnia wiele. Czy ma pan coś do powiedzenia panie Malfoy?-

powiedział Snape`a świdrując go wzrokiem.
Stał jak słup soli. Nie

odpowiedział nic, nie drgnęła mu nawet powieka. Tym samym przybił sobie

gwóźdź do trumny.
-Zgadzam się z tobą Albusie, Draco zostaje usunięty z

drużyny na czas nieokreślony.- oznajmił Snape`a- Jednak panna Casillas także

zasłużyła na karę za danie się sprowokować.
-Severusie pozwolisz, że

sama się tym zajmę- oznajmiła profesor McGonagall.- Ivy dom traci przez

ciebie 10 punktów.
Nikt już nic więcej nie powiedział. Dumbledor i reszta

nauczycieli zawrócili w stronę zamku. Draco rzucił mordercze spojrzenie Ivy

i pobiegł przez błonia.
-Dlaczego to zrobiłaś?- zapytała Ivy Jolie kiedy

w końcu odzyskała głos.
-Niby co zrobiłam?- odpowiedziała pytaniem na

pytanie Josseline.
-No...powiedziałaś, ze to on zaczął.
-A nie

zaczął?
-W sumie tak ale nie uderzył mnie pierwszy.
-Szczegóły.-

podsumowała Jolie i ruszyła w kierunku zamku.
-Poczekaj!- krzyknęła

za nią Ivy.- To wcale nie są szczegóły.
-Dlaczego tak się upierasz? Ty

wyszłaś z tego ze stratą tylko dziesięciu punktów a Malfoy dostał to na co

już dawno zasłużył.- oświadczyła Jolie i zdecydowanym krokiem podążyła do

zamku.
Ivy została na błoniach. Nie była pewna co o tym wszystkim myśleć.


Tymczasem Draco sam nie wiedział dokąd biegł. Był już w połowie schodów

na drugie piętro kiedy usłyszał za sobą głos Mirandy:
-Draco

zaczekaj!- krzyknęła.
-Daj mi spokój!
-Naprawdę wywalili cię z

drużyny?- dopytywała się.
-Powiedziałem żebyś dała mi

spokój!
Biegł dalej przed siebie nawet się nie odwracając. Dogoniła

go i chwyciła za ramię próbując zatrzymać.
-Zostaw mnie w spokoju!-

krzyknął strząsając jej rękę z ramienia.
-Nie możesz tak po prostu

uciekać przed kłopotami!- nie dawała za wygraną.
-Odwal się!- tym

razem mocniej odepchnął jej rękę.
Poczuła jak przechyla się

niebezpiecznie w tył. Zamachała rozpaczliwie rękami próbując utrzymać

równowagę. Draco nie zwrócił na nią uwagi. Przystanął dopiero kilka stopni

wyżej. Odwrócił się i zobaczył jak Miranda spada ze schodów ze zduszonym

krzykiem. Jej ciało odbiło się od kilku stopni i bezwładne wylądowało na

podeście. Zamarł z przerażenia.
-Zabiłem ją.- wyszeptał bezgłośnie i

osunął się na schody blady jak ściana.

Szepty odbijały się echem od

ścian korytarza w skrzydle szpitalnym. Profesor Snape przechadzał się

niespokojnie tam i z powrotem. Profesorki Sprout i McGonagall dodawały sobie

nawzajem otuchy. Za zamkniętymi drzwiami pani Pomfrey ratowała życie Mirandy

Cover wraz ze sprowadzonym w pośpiechu lekarzem ze szpitala dla

czarodziejów. Wszyscy niecierpliwie oczekiwali na wieści. Nagle drzwi sali

szpitalnej otworzyły się i pani Pomfrey wyszła na korytarz. Pierwszy dopadł

ją Snape:
-I co? Jak z nią? Przeżyje?- dopytywał się.
-Spokojnie

profesorze.- odparła kładąc dłoń na jego ramieniu.- Wszystko zależy od

najbliższych 24 godzin. Nie stwierdziliśmy żadnych poważnych obrażeń ale

jest w śpiączce.
Snape wcale nie był pocieszony. Od początku roku miał

same przykre wiadomości do przekazywania. Najpierw śmierć Lucjusza Malfoya a

teraz jeszcze ten wypadek. O ile rzeczywiście był to wypadek. Nie miał co do

tego żadnych wątpliwości ale nie było świadków zdarzenia a sam Malfoy był w

stanie szoku i nic z niego nie można było wyciągnąć.
-Naprawdę nie

wiadomo nic pewniejszego?- spytał z nadzieją.
-Niestety.- westchnęła

pielęgniarka i weszła z powrotem do sali.
Stał przez chwilę po czym

szepnął:
-I co ja teraz powiem rodzicom?
-Albus już się tym zajął.-

powiedziała Minewra McGonagall.
-To miłe z jego strony ale to ja

powinienem to zrobić. W końcu jestem opiekunem domu.
-Chciał ci

przynajmniej w ten sposób pomóc w tych trudnych chwilach.- wyjaśniła

profesor Sprout klepiąc go przyjacielsko po plecach.
Nic nie

odpowiedział. W głębi duszy był wdzięczny Dumbledorowi za to. Nie był w

stanie w tej chwili stawić czoła pogrążonym w rozpaczy

rodzicom.

-Naprawdę sądzicie, że zrobił to specjalnie?
-Chciał się

zemścić...
-Wcale mnie to nie dziwi?
-W końcu wyrzucili go z

drużyny....
-Przecież pobił wcześniej dziewczynę...
-To do niego

podobne...
Zbita grupka uczniów z różnych domów emocjonowała się w

bibliotece wydarzeniami ostatnich kilku godzin. Próbowali zachowywać się

cicho ale i tak strzępki rozmowy docierały do sąsiedniego stolika. Caroline

i Emma starały się nie słuchać ich sensacyjnych informacji. Nie mogły jednak

udawać, że nic się nie stało. Nie były zżyte z Mirandą ale mimo wszystko

była ich koleżanką. Emma nigdy nie przepadała za Malfoyem i teraz miała

ochotę okazać mu jawną nienawiść. Mimo wszystko jednak nie wierzyła w to, że

skrzywdził Mirandę z premedytacją. Mieszane uczucia targały nią nie dając

spokoju. Wiedziała, że Caroline przeżywa podobne katusze.
-Sądzisz, że

Mira wyjdzie z tego?- zapytała półgłosem milczącą Caroline.
-Chciałabym

żeby tak było.- odpowiedziała nie podnosząc oczu znad książki- Ale moje

życzenie nie wystarczy.
-Nawet tysiąc takich życzeń niestety nie

wystarczy.- westchnęła Emma i zrezygnowana spojrzała na stronnice leżącej

przed nią książki.
Nie czytała jednak, nie wiedziała nawet, o czym była

książka, którą wypożyczyła. Czas wlókł się niemiłosiernie. Spojrzała na

zegarek. Wydawało jej się, że wskazówki nawet nie drgnęły. Nagle drzwi

biblioteki otworzyły się i do środka weszła Atlashia i depczący jej po

piętach Aethernus.
-Wiecie już coś nowego?- zapytała z nadzieją w głosie

Caroline kiedy oboje usiedli naprzeciwko niej.
-Niestety, ale nic.-

odparła Atlashia.
Caroline znów pogrążyła się w zadumie. Nie zwróciła

nawet uwagi na zadowoloną minę Aetha. Nie uszła ona jednak uwagi Emmy.
-A

ty z czego jesteś taki zadowolony?
-Dostał się do drużyny.- uprzedziła go

Atlashia.
-Sam potrafię za siebie mówić.- oburzył się Aeth, rozdrażniony

zachowaniem przyjaciółki, która najwyraźniej była na niego zła.- Mógłbym

wiedzieć o co ci chodzi?
-O nic.- burknęła.- Cieszę się, że w końcu ci

się udało, ale jest mi przykro z powodu Mirandy i nie jestem w nastroju do

świętowania. Tobie najwyraźniej to, że o mało nie zginęła zupełnie nie

przeszkadza.
-Hej to nie fair. Fakt, że nie wylewał łez nad jej tragedią

nie znaczy, że nic mnie to nie obeszło.- bronił się.
-Przestańcie proszę-

wtrąciła się Caroline.- To do niczego nie prowadzi. Każdy przeżywa to

wszystko na swój sposób. Przecież i tak pół szkoły nic nie obchodzi Miranda.

Bardziej fascynuje ich udział w tej tragedii Draca i konsekwencje jakie mogą

dla niego wyniknąć.
-Pewnie będzie miał wyrzuty sumienia- stwierdziła

nieoczekiwanie Emma.
-To był wypadek- oznajmiła stanowczo Atlashia, dając

do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty.
Nikt się nie sprzeciwił.

Pogrążeni w milczeniu siedzieli jeszcze przez chwilę w bibliotece by w końcu

zejść na kolację.

Życie jest pełne niespodzianek- pomyślała

Josseline, malując palcem na szybie niewidzialne wzory.- Kto by pomyślał, że

dostanę taki prezent.
Oparła czoło o chłodną taflę szyby i spojrzała

przez spływające po niej krople deszczu na zewnątrz. Dotarła do celu nawet

szybciej niż się spodziewała. Uznała, że naszedł już odpowiedni czas na

odwiedziny chorych. Zsunęła się z parapetu i zatrzymała w pół kroku.
-W

sumie przydałyby się kwiaty- powiedziała na głos i wybuchnęła głośnym

śmiechem.
Szybko przeszła przez pustą klasą, w której siedziała i udała

się korytarzem w stronę skrzydła szpitalnego. Jednak tuż przed wejściem do

niego skręciła nagle i zaczęła się wspinać schodami do góry. Szła powoli,

nie musiała się spieszyć. Noc była jeszcze młoda a gwiazdy nie przebijały

się przez deszczowe chmury. Nie martwiła się tym jednak. Wystarczyło, że

świecił księżyc. Sariel jej sprzyjał.

Spała. A może wydawało jej się

tylko, że śpi. Na pewno leżała w łóżku. Próbowała otworzyć oczy. Powieki

uniosły się z trudem. W pokoju było ciemno. Po chwili zdała sobie sprawę, że

to wcale nie był pokój tylko szpitalna sala. Teraz sobie przypomniała.

Spadła ze schodów. Poczuła niepokój. Przez chwilę leżała nieruchomo zanim

zrozumiała co jest nie tak. Nie czuła swojego ciała. Jej ręce i nogi nie

słuchały mózgu. Leżała bezwładna i zrozpaczona. Poczuła powiew chłodu na

całym ciele. Umieram- przemknęło jej przez myśl. Strach odbierał jej

rozsądek. Kurczowo łapała się myśli, że jeszcze jest zbyt młoda by umrzeć.

Przecież jeszcze niczego tak naprawdę nie przeżyła. Nie miała chłopaka,

którego by kochała. Nawet nie skończyła szkoły. Może przecież jeszcze tak

wiele zrobić, oddać nawet duszę diabłu by tylko żyć choćby kilka chwil

dłużej. Zobaczyć rodziców i pożegnać koleżanki. Powiedzieć Draco, że wcale

go za to nie wini co się stało. Z jej oczu popłynęły łzy. Zacisnęła powieki

i zaczęła szeptać swoją prośbę o życie.
Firanki poruszyły się w oknach

choć te były zamknięte. Nie zwróciła jednak na to uwagi. Prosiła.
-Nic

nie dostaje się za darmo- usłyszała złowieszczy głos.- Skoro tak bardzo

chcesz żyć otrzymasz swoją szansę.
Otworzyła oczy i rozejrzała się. Na

stoliku koło łóżka w dzbanku z wodą tkwiła czarna orchidea. Jej woń uderzyła

ją w nozdrza. Jednak nie widziała nikogo kto mógłby do niej mówić.
-Kim

jesteś.- wyszeptała.
-Posłańcem.- padła odpowiedź.- Chcesz żyć?
-Tak-

powiedziała już nieco głośniej.
-To wygórowana prośba. Nikt nie może

przywrócić tak po prostu martwych do życia ani powstrzymać przeznaczenie.

Nawet ci, których wzywasz na pomoc.
-Ale coś chyba możesz zrobić?-

Miranda czuła jak ucieka z niej resztka nadziei.
-Mogę. Pod warunkiem, że

poświęcisz czyjąś duszę.
-Przecież dostaniesz moją.- zdziwiła się.


Głos zaśmiał się i przez jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia.

Ogarnęły ją wątpliwości. Jednak myśl o rychłej śmierci zagłuszyła

je.
-Twoją to rozumie się samo przez się. Chcę jeszcze

czyjąś.
-Czyją?- zapytała z obawą.
-Malfoya.- padła

odpowiedź.
Przez chwilę milczała jakby chciała to sobie

przemyśleć.
-Dlaczego?
-Dlatego, że mam taki kaprys.- wyjaśnił głos

ostrym tonem, widać tracił już cierpliwość.
-A jakie są warunki?- pytała

dalej.
-To proste ty dajesz mi swoją duszę i jego. A w zamian spełnia się

twoja gorąca prośba.
-Zgadzam się.- odparła szybko jakby bojąc się, że

się rozmyśli.
-Świetnie więc podpisz.
Rozejrzała się niepewnie. Nie

wiedziała co ma podpisać ani jak skoro nie mogła się ruszyć.
Nagle na

łóżku pojawił się pergamin pokryty jakimś dziwnym pismem. Uniosła rękę i

chwyciła za leżące na nim pióro. Nie widziała jednak kałamarza.
-Czym mam

podpisać?
Poczuła ukucie w palcu lewej ręki, na pościel kapnęła

krew.
-Tym- odparł głos.
Drżącą ręką umoczyła końcówkę pióra w

spływającej kroplami z palca krwi i powoli podpisała pergamin. Kiedy

skończyła zwinął się i zniknął równie nagle jak się pojawił. Pomyślała o

Draco i o tym co mu zrobiła.
-Nie martw się.- pocieszył ją głos.- Nic mu

nie jest. Chciałabyś go zobaczyć?
-Tak- wyszeptała i zsunęła nogi z

łóżka.
Wiedziona niewidzialnym przewodnikiem podążyła do drzwi i

otworzyła je. W sali obok na łóżku leżał Draco. Wyglądał jakby spał i

dręczył go koszmar. Podeszła bliżej i zakryła ręką usta by nie krzyknąć.

Cała jego twarz była pokryta czerwonymi, krwawiącymi pręgami.
-Och

zupełnie zapomniałem.- znów usłyszała głos.- Te wyrzuty sumienia potrafią

człowieka wykończyć.
-To nie była jego wina- wyszeptała odwracając wzrok.

Nie mogła na to patrzeć.
-Mówisz, że to nie była jego wina. A

czyja?
-Niczyja. To był wypadek.- wyjaśniła.
-No cóż skoro tak

twierdzisz musi tak być.
Draco przestał jęczeć i rzucać się na łóżku.

Zaryzykowała i spojrzała na niego. Wszystkie pręgi zniknęły.
-Widzisz

chyba zapomniałem ci o czymś powiedzieć.- powiedział nagle głos wyrywając ją

z odrętwienia.
-Tak?
-Twoje uczynki będą jego uczynkami, a jego

uczynki będą twoimi uczynkami! – śmiech posłańca brzmiał jej

jeszcze długo w uszach.
Została sama. Ona żyła a Draco nie miał wyrzutów

sumienia. Jak wielką cenę za to zapłacą? Nie wiedziała i nawet nie chciała.

Teraz musiała zastanowić się jak powie o tym wszystkim Malfoyowi. W końcu

powinien wiedzieć, ze sprzedała jego duszę. Niczym w transie wróciła do

swojego łóżka i próbowała zasnąć. Po chwili przeniosła się w ramiona

Morfeusza. Czarny kwiat zwiędnął pozostając tylko smętnym zielem. Zniknęło

całe jego przerażające piękno.

-Dziewczyny słyszałyście?!-

krzyczał Paul biegnąc przez korytarz w stronę idących mu naprzeciw Avicenny

i Kinii.
-Niby o czym miałyśmy słyszeć?- zapytała Kinia bez

entuzjazmu.
-Cover wyszła ze śpiączki i wygląda tak jakby wcale nie

spadła ze schodów- relacjonował Paul- A do tego powiedziała, że to był

wypadek i Malfoy nie jest niczemu winny.
-Skoro tak powiedziała to

musiało tak być.- skwitowała jego nowiny Avicenna.
Minęły go i poszły

dalej. Nie mógł uwierzyć, że wcale je to nie obeszło. Zresztą wiele osób w

szkole zachowywało się w ten sposób. Kogokolwiek spotkał z przedstawicieli

męskiej populacji Hogwartu ekscytował się porannymi sensacjami. Dziewczyny

zaś zachowywały się tak jakby o wszystkim wiedziały i uważały to za coś

normalnego. Zawiedziony ruszył na poszukiwanie kogoś kto doceni jego

wiadomości. Tuż za rogiem natknął się na Religiusa.
-Słyszałeś?- zagadnął

go Rex.
-Tak ale wygląda że tylko nas facetów to interesuje.- odparł

Paul.
-Też to zauważyłem i nie rozumiem zupełnie dlaczego. Tak jakby

wszystko się pomieszało. My kochamy ploteczki a one wcale się nimi nie

ekscytują.
-Przecież to nie jest możliwe.- stwierdził Paul.
-Wcale

nie, naprawdę mocny czar wszystko załatwi.- wyjaśnił Religius.
-Tylko kto

go rzucił?- zastanawiał się Paul.- Nikt z uczniów to jest pewne, czar musiał

być potężny. A co do nauczycieli to nie wiem po co.
-Zawsze jest jakiś

powód.- Rex wzruszył ramionami i dodał- Idę do biblioteki. Tam zawsze można

najwięcej usłyszeć.
-Idę z tobą.
Nie oni jedni tego dnia krążyli po

zamku w poszukiwaniu sensacji. Aerthernus był zdecydowanie rozdrażniony

swoimi myślami. Cały dzień spędził na wyciąganiu pogłosek i prawd z Atlashi

i innych dziewczyn ze Slytherinu. Powoli zaczęły się już pukać w czoło na

jego widok i czmychać czym prędzej do żeńskiej toalety. Na domiar złego był

spóźniony na trening i teraz biegiem pokonywał korytarze zamku mając

nadzieję, że reszta też miała podobny problem i nie jest

osamotniony.

-Ale jazda!- stwierdziła Ivy siadając koło Lesley

przy stole w bibliotece.- Wszyscy faceci zupełnie ogłupieli.
-To wcale

nie jest śmieszne- stwierdziła Nadja.- Zachowują się wprost żenująco. Nie

wiem już jak mam zbywać Religiusa i innych.
-Nie ty jedna.- powiedziała

Ann.- Gdzie się ruszysz czatuje jakiś chłopak i zadaje pytania. A

słyszałaś...? A wiesz...? A nie mogłabyś zapytać..? Można oszaleć.
-To

raczej natura oszalała.- oznajmiła Lavender.- Począwszy od tego wypadku

mojej kuzyneczki a skończywszy na tym- powiodła ręką po bibliotece. Przy

większości stolików było pełno chłopaków zaciekle ze sobą dyskutujących.- A

tak w ogóle to Malfoy wcale nie poczuwa się do winy. Jest zupełnie

wyluzowany. Tylko Miranda jakby nie jest sobą. Coś ją gryzie.
-Niby co?-

zdziwiła się Lesley.
-Nie wiem ale kiedy ją spotkałam zachowywała się tak

jakbym była powietrzem. A ona kocha mi dokuczać przy każdej okazji.-

wyjaśniła Lavender.
-Podobno w dzbanku z wodą przy jej łóżku znaleźli

jakiś dziwny zwiędnięty kwiatek.- odezwała się milcząca dotąd Kinia.
-I

jak Smothie go zobaczyła to o mało nie zemdlała a Sprout nawet nie chciała

go dotknąć.- dodała Ann.
-Ciekawe co to może znaczyć?- zastanowiła się

Avicenna.
-Słyszałam, że Draco miał na placach jakieś znamię.- wtrąciła

się Lesley.
-A wcześniej go nie miał?- dopytywała się z wypiekami

Lavender.
Ivy siedziała cicho i przysłuchiwała się rozmowie. Coraz

bardziej przypominała ona zwyczajowe plotki w bibliotece. Spojrzała na

siedzących najbliżej chłopaków z Gryffindoru. Część wyszła z biblioteki.

Inni zajęli się odrabianiem lekcji. Była zaskoczona. Wszystko jakoby wróciło

do normy i nikt tego nawet nie zauważył. Poczuła się dziwnie. W końcu była

przyzwyczajona do magii ale to co się dzisiaj działo było trochę

niesamowite, zbyt niesamowite jak na nią. Postanowiła o kimś z tym

porozmawiać. Tylko z kim? Jedyną osobą jaka przychodziła jej na myśl w tej

sytuacji była o dziwo Jolie. Sama nie wiedziała dlaczego ale była pewna, że

od niej otrzyma odpowiedź. Wstała bez słowa od stolika i ruszyła na jej

poszukiwanie. Zresztą wcale nie musiała szukać. Ledwo wyszła za drzwi

biblioteki zobaczyła ją schodzącą na dół do holu.
-Josseline!-

zawołała.
Jolie odwróciła się i spojrzała w górę.
-Chcę z tobą

porozmawiać.- powiedziała Ivy przeskakując po dwa stopnie.
-Więc chodźmy

się przejść.- zaproponowała Josseline.
Po chwili obie szły już przez

błonia rozkoszując się ciepłym jak na listopad wieczorem. Nie wiał nawet

najlżejszy wietrzyk, a księżyc konkurował już o miejsce na niebie z

zachodzącym słońcem.

-To musi gdzieś tu być- mruczała pod nosem

Jessica, wertując oprawiona w purpurową materię książkę.- Na pewno gdzieś tu

jest.
Była tak pochłonięta swoim zajęciem, że nie zauważyła jak drzwi jej

gabinetu uchyliły się i do środka wszedł sam Albus Dumbledor. Przyglądał się

przez chwilę siedzącej za olbrzymim biurkiem nauczycielce po czym

zapytał:
-Mogę ci na chwile przeszkodzić Jessico?
Zaskoczona drgnęła i

spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
-Oczywiście.- powiedziała w

końcu wskazując mu ręką fotel stojący naprzeciw biurka.
-Widzisz- zaczął

siadając.- Martwię się tym co wydarzyło się ostatnio w szkole.
-Wszyscy

się martwimy.
-Wiem tylko, że ten kwiat...
-Właśnie staram się znaleźć

coś co dałoby wytłumaczenie jak mógł się znaleźć przy łóżku panny Cover i

czy mógł mieć jakiś wpływ na jej szybkie wyzdrowienie.- weszła mu w słowo

wskazując na książkę, która przed chwilą tak zapamiętale

wertowała.
-Rozumiem. I znalazłaś coś?
-Niestety to co znalazłam nie

jest niczym więcej co już wiedziałam ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że

kiedyś czytałam coś na ten temat.
-Może nie czytałaś a ktoś o tym

mówił.
Jessica spojrzała na niego zaskoczona. Czemu wcześniej nie

przyszło jej to do głowy. Tylko teraz sprawa przedstawiała się jeszcze

gorzej bo nie mogła sobie za nic przypomnieć o co chodziło. Przymknęła oczy

i próbowała się skupić. Niestety nic z tego nie wychodziło.
-Tylko, że ja

nie wiem co to było i nie mogę sobie niczego nawet skojarzyć.- wyznała z

ledwo wyczuwalną rezygnacją w głosie.
-Nie poddawaj się- powiedział

Dumbledor i wstał.- Nie będę ci przeszkadzać. Sądziłem, że wiesz już coś

więcej ale w tym wypadku chyba powinienem wprowadzić nauczycielskie patrole

po zamku w nocy.
-To chyba dobry pomysł choć nie wiem co to da. Wszyscy

możemy być narażeni, nie tylko uczniowie ale i my nauczyciele...
-Tak ale

nie możemy chować głowy w piasek.- przyznał wychodząc z

gabinetu.
Zgadzała się z nim. Jednak jej umysł wciąż wysyłał alarmowe

sygnały, których znaczenia nie mogła dociec. Zrezygnowana zatrzasnęła

książkę i ukryła twarz w dłoniach. Miała w głowie totalny chaos. Próbowała

uspokoić myśli ale niezbyt jej to wychodziło. Czuła się zupełnie wykończona.

Spojrzała na biurko i leżącą na nim książkę. Zawsze kiedy szukała odpowiedzi

na jakieś dręczące ją tematy sięgała po książki. Tym razem nie mogła znaleźć

w nich odpowiedzi. Nagle jej uwagę przykuła malutka karteczka, wyglądająca

jakby ktoś oderwał kawałek z większej kartki i coś nabazgrał na skrawku.

Odruchowo sięgnęła po nią i już chciała wyrzucić kiedy coś ją przed tym

powstrzymało. Spojrzała na świstek. W pośpiechu ktoś napisał tylko jedno

słowo- Leviathan. Zastanowiła się. Wyglądało to jak czyjeś imię albo może

raczej nazwa czegoś. Sięgnęła po jedną z grubych książek stojących na

półeczce tuż koło biurka. Była to trzydziesto-tomowa encyklopedia Czarnej

Magii. Szybko wertowała kartki szukając słowa z karteczki. W końcu je

znalazła. Przesunęła wzrokiem po tekście pod hasłem.
-Leviathan-

powiedziała na głos- Smok Chaosu...
W jej umyśle powoli zaczęły się

układać pewne wydarzenia minionego dnia w logiczną całość. Ktoś w szkole

bawił się czarną magią i miał potężna moc, a może po prostu targnął się na

coś czego teraz nie potrafił zatrzymać. Wzdrygnęła się na sama myśl o takiej

ewentualności. Postanowiła pogrzebać jeszcze w starych księgach w dziale

ksiąg zakazanych, może wtedy więcej jej się wyjaśni.

Szły powoli. Ivy

nie wiedziała jak ma zacząć. Jak wytłumaczyć to, że czuła to co czuła.
-O

czym chciałaś ze mną rozmawiać?- zapytała

Jolie.
-Widzisz...
-Tak?
-No nie wie jak ci to powiedzieć...Dzisiaj

działo się tyle dziwnych rzeczy i myślałam, że...
-Że ja mam z tym coś

wspólnego?
-Nie, nie o tym tylko jakoś dziwnie wiedziałam, że powinnam

porozmawiać z tobą.
-Hmmm...- Jolie zatrzymała się na chwilę.- Ja nie

mogę ci pomóc. Kiedy przyjdzie czas sama wszystkiego się dowiesz. Wszystko

będzie dla ciebie jasne.
Ivy była bardzo rozczarowana i jednocześnie

zaskoczona słowami Jolie. Tysiące pytań cisnęły jej się na usta.

Powstrzymała się jednak.
-W Hogwarcie dzieje się coś dziwnego...- zaczęła

po chwili.
-Wiem i to dopiero początek.- weszła jej w słowo Josseline.-

Po wypadku Cover atmosfera była bardzo dziwna.
-No właśnie jakby ktoś

specjalnie wszystko poprzestawiał. Nikt nie był sobą.
-To był

chaos.
-Masz na myśli tego greckiego...
-Nie mam na myśli samo

pojęcie. Wiesz panował tu po prostu chaos.
-Aha.- Ivy zamyśliła się. Nie

była pewna czy wszystko zrozumiała.
-Wiem, że trudno to pojąć ale

właśnie o to chodzi w chaosie. Zatarto ślady, zburzono porządek rzeczy po

prostu nic nie jest tak do końca na swoim miejscu.
-Ale czym?
Jolie

uśmiechnęła się. Chciała jej tyle powiedzieć a nie mogła. Nie teraz. Było

jeszcze za wcześnie.
-Pamiętasz co powiedziałam ci na początku roku

szkolnego?- zapytała.
-Masz na myśli to o darze przy

urodzeniu?
-Właśnie.
-Co z tym?
-Porozmawiaj ze swoim Aniołem

Stróżem- odparła Jolie i dodała ignorując jej zdziwienie.- Wracajmy bo

zrobiło się już zupełnie ciemno.
Nie czekając na reakcję Ivy ruszyła w

drogę powrotną do zamku. Nie obejrzała się by sprawdzić czy podążyła za nią.

Sama czuła się przez cały dzisiejszy dzień totalnie zakręcona. Potrzebowała

ciszy i samotności. A już najbardziej z wszystkiego potrzebowała

samotności.

Miranda niespokojnie krążyła po pokoju wspólnym. Czekała

na Draco. Chciała mieć to w końcu za sobą. Musiała mu przecież jakoś

powiedzieć, że sprzedała jego duszę ( zresztą razem ze swoją). Od tego

momentu wszystkie jego grzeszki ( o aktach dobroci raczej nie było co mówić

w jego przypadku) były też jej grzeszkami i na odwrót. Nie chciała aby jej

konto było nadmiernie przeciążone. Czuła, że i tak wpakowała siebie i jego w

coś naprawdę wielkiego i może jeszcze będzie żałować, że po prostu nie

umarła. Była już kłębkiem nerwów a Draco jak nie przychodził tak nie

przychodził. Zerknęła na zegarek, choć nawet nie wiedziała po co. Przecież

nie byli umówieni. W końcu drzwi pokoju wspólnego otworzyły się i najpierw

weszli Crabb i Goyle a za nimi Malfoy. Wciągnęła głęboko powietrze i

powiedziała:
-Draco mogę z tobą chwilę porozmawiać na

osobności?
Spojrzał na nią zdziwiony. Nie wiedział w pierwszym momencie

co ma powiedzieć. Od dnia wypadku unikała go jak ognia a teraz nagle chciała

z nim rozmawiać. Wzruszył ramionami i odparł:
-Czemu nie.- po czym

zwrócił się do Crabba i Goyla.- Znajdźcie sobie jakieś zajęcie.
Nie

pytając o nic ruszyli w stronę dormitorium.
-Nie tam palanty!-

powiedział Draco zwracając oczy ku górze.
Jak na komendę zawrócili i

wyszli z pokoju wspólnego.
-Czy oni są w ogóle w stanie myśleć

samodzielnie?- zapytała Miranda patrząc w ślad za nimi.
-Też się nad tym

zastanawiałem już kiedyś.- odparł Draco.- Ale doszedłem do wniosku, że to i

tak nie ma znaczenia. O czym chciałaś rozmawiać?
-Nie tutaj.
-Rozumiem

więc chodźmy do mnie.- powiedział wskazując ręką na drzwi jego

dormitorium.
Ruszyła we wskazanym kierunku bez zbędnych pytań. Malfoy

podążył za nią. Kiedy weszli zamknął za sobą drzwi.
-Więc?- zapytał

krzyżując ręce na piersi.
-No widzisz to jest trochę trudne dla mnie...-

zaczęła nieporadnie.
-Tak?
-Chodzi o to, że ja...
-Że ty co?- był

już trochę zniecierpliwiony co można było usłyszeć w jego głosie.
-Miałam

umrzeć i wtedy...
-O czym ty w ogóle gadasz?
-No o tym, że wtedy kiedy

leżałam w szpitalu to poczułam jakbym miała zaraz umrzeć ale ja nie chciałam

i wtedy przyszedł ten głos i powiedział, że wcale nie musze i że wystarczy,

że podpiszę i wtedy ty nie będziesz miał poczucia winy a ja będę żyła....-

wyjaśniła z prędkością karabinu maszynowego.
Stał przez chwilę w

milczeniu i przyglądał jej się. Miał wątpliwości co do tego czy ona aby wie

o czym mówi.
-Chwileczkę.- powiedział w końcu.- Czy chcesz przez to

powiedzieć, że myślisz, że sprzedałaś swoją duszę diabłu?
-No i twoją

też.- oznajmiła spuszczając wzrok.
Zatkało go kompletnie. Osoba, która

zawsze myślała trzeźwo i nigdy nie dawała się ponieść emocją twierdzi, że

sprzedała jego i swoją duszę diabłu po to by przeżyć i by on nie miał

wyrzutów sumienia. Zupełnie zgłupiał. Zapadła krępująca cisza. Nie wiedział

co ma myśleć. Czy brać jej słowa poważnie czy też uznać, że po tym upadku (

za który z jakiś dziwnych powodów nie czuł się winny) poprzestawiało jej się

w tej ślicznej główce.
-Świetnie- wykrztusił w końcu niezbyt

inteligentnie.
-Nie wierzysz mi, prawda.- powiedziała patrząc na niego

oczami pełnymi łez.
-Szczerze to nie.- odparł drapiąc się w brodę.- Wiesz

to brzmi trochę zbyt fantastycznie jak na mój gust. Jakiś tam głos i te

sprawy. Jesteś pewna, że ci się to nie przyśniło?
-Tak choć nie mam na to

żadnego dowodu.
-To skąd wiesz?
-Po prostu wiem.- powiedziała.- Poza

tym nie umarłam tylko następnego dnia nie miałam już nawet siniaków a ty

przecież nie masz wyrzutów sumienia.
Draco zastanawiał się przez chwilę.

Jakby na to nie spojrzeć nie mógł zaprzeczyć. Nawet nie pamiętał tego

uczucia jakie musiał poczuć kiedy spadała ze schodów a on przyglądał się

temu zupełnie bezradny. Miała rację. Nie mógł przecież tak po prostu

zapomnieć o tym i czuć się tak dobrze jak się czuł. Dumbledor i inni

patrzyli w końcu na niego tak dziwnie kiedy opuszczał skrzydło szpitalne.

Podszedł do niej, położył rękę na ramieniu i powiedział:
-Wierzę ci.-nie

było go stać na nic więcej.
Zaczęła płakać. Bezradnie przygarnął ją

ramieniem i pozwolił jej łzom wsiąkać w materiał swojej szkolnej szaty. Nie

był pewien kiedy usłyszał jak przez łzy mówi:
-Teraz.... na zawsze

jesteśmy.... już złączeni...
-Co masz na myśli?- zapytał odsuwając ją

lekko od siebie.
-Nasze dusze stanowią jedność.- wyjaśniła ocierając

łzy.- No wiesz to co ja zrobię to tak jak ty byś to zrobił też itd.
-Czy

ty wiesz co to znaczy?
-No, że musimy uważać na to co robimy.- odparła

naiwnie.
-Tylko, że to co już zrobiliśmy też jest na naszym wspólnym

koncie.
-Wiem, ale nie można już cofnąć przeszłości.- powiedziała

ruszając do wyjścia.- Nie wiem jak teraz mamy się zachowywać, ale nie mogłam

tego dłużej przed tobą ukrywać.- powiedziała jakby się

usprawiedliwiając.
-Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.- zapewnił i ona

mu wierzyła. Oboje byli egoistami.

Dni mijały a Ivy nie mogła się

zdecydować czy pójść za radą Josseline. Niby to takie proste. Pogadaj sobie

ze swoim aniołem stróżem i już. Tylko dlaczego tak się tego bała.
-Nad

czym tak dumasz?- zagadnęła ją Nadja podchodząc do stołu

Gryffindoru.
-Och nad niczym ciekawym.- odparła wymijająco.
-Czyżby

problemy w drużynie?
-Nie po prostu czuję się trochę zmęczona tymi

ciągłymi treningami i jeszcze mamy tyle nauki.- tłumaczyła się prosząc w

duchu aby ktoś wybawił ją z opresji.
Jak na zawołanie do wielkiej sali

wkroczyła Avicenna a za nią Ann z rozgadaną jak zwykle Lavender i

Lesley.
-Hej Nadja!- zawołała Avicenna machając do niej.
-Co

takiego?
-Nie wiedziałyśmy, że zapisałaś się do drużyny na szukającego.-

powiedziała Lesley klepiąc ją po plecach.- Czyżbyś zazdrościła naszej

kochanej Ivy sukcesów?
Nadja spojrzała na nią jak na wariatkę. Zapisy już

dawno się skończyły a mecz z Krukonami był bardzo blisko. Co prawda nadal

nie wybrali nowego szukającego, ale ona na pewno się nie zapisywała. Nagle

dostała olśnienia.
-Religius!- krzyknęła- Ja go zabiję!- i nie

mówiąc nic więcej wybiegła z Wielkiej Sali.
Lesley spojrzała na Ivy ale

ta wzruszyła tylko ramionami.
-Kto ją tam wie.- mruknęła sentencjonalnie

Avicenna i ruszyła w stronę swojego stołu.
Ann i Lavender usiadły koło

Ivy, ale się nie odzywały. W milczeniu oczekiwały na początek kolacji. W

końcu Lav nie wytrzymała:
-Ivy czy ciebie coś nie gryzie?
-Nie nic mi

nie jest.- odparła i udawała, że całą jej uwagę pochłania niewidoczny brud

na widelcu.
Lavender chciała coś jeszcze powiedzieć ale Ann powstrzymała

ją szepcząc, na tyle głośno jednak, by Ivy to usłyszała.
-To na pewno

miłość.
Nie skomentowała tego. Było jej to na rękę. Dopóki nie

wykombinują w kim mogła się zakochać dadzą jej spokój. Podjęła już decyzję i

dzisiejszej nocy postanowiła porozmawiać ze swoim stróżem. Nie potrafiła już

dłużej trwać w niepewności. W końcu raz kozie śmierć, jak mawiał jej

ojciec.

Zegar w pokoju głównym wskazywał drugą, kiedy niewysoka

postać przemknęła cicho do drzwi uważając na rozstawione w pokoju fotele i

stoliki. Nie zatrzymując się podążyła na trzecie piętro. Szła szybko. Nie

miała czasu do stracenia. Dzisiaj miała się wszystkiego dowiedzieć. Podeszła

do zamkniętego wejścia na nieuczęszczany korytarz. Nie zważała na to czy

ktoś ją może zauważyć. To nie miało znaczenia. Liczyła się tylko zagadka jej

narodzin i jej rozwiązanie, które było na wyciągnięcie ręki.

Albus

Dumbledor zwykle bardzo dobrze sypiał. Jednak tej nocy nie mógł zmrużyć oka.

Wyszedł ze swojego dormitorium i postanowił skontrolować główne korytarze. W

końcu w szkole działy się od jakiegoś czasu różne dziwne rzeczy. Zamierzał

właśnie wracać do siebie kiedy zobaczył przemykającą po schodach na trzecie

piętro małą postać. Westchnął zrezygnowany i podążył za nocnym spacerowiczem

mając nadzieje, że to tylko jakiś lunatykujący uczeń. W obawie o zdrowie

spacerowicza szedł za nim tak cicho jak tylko umiał. Kiedy postać weszła na

nieuczęszczany korytarz odczekał chwilę po czym też przekroczył próg i

zamknął za sobą drzwi. Nie usłyszał żadnego szelestu. Nic nie ostrzegło go

przed tym co nagle pojawiło się za jego placami. Może gdyby się odwrócił

zobaczyłby ciemną wysoką postać, która wyłoniła się z cienia kolumnady.

Światła nie zapaliły się na korytarzu i Dumbledor zawahał się na chwilę.

Nagle poczuł uścisk zimnej jak stal dłoni na swojej szyi. Chciał krzyknąć,

ale głos uwiązł mu w gardle. Czuł, że się dusi. Czarne plamki pojawiły mu

się przed oczyma. Nie był w stanie nawet sięgnąć do swojej różdżki. Ostatnie

co poczuł to, to że unosi się do góry. Potem była już ciemność.


Adramalech spieszył się. Już zaczęła go wzywać. Nie mógł pozwolić jej

czekać. Uniósł martwe ciało do góry i zatopił zęby w jego gardle. Słodka

krew spłynęła mu po brodzie, ale nie zawracał sobie tym głowy. Oderwał

zębami część gardła ofiary i upuścił ją na podłogę. Przełknął szybko świeże

mięso i pospieszył na wezwanie.

To był smutny dzień. Niebo płakało

wraz z zebranymi na cmentarzu. Byli tam wszyscy. Ludzie z ministerstwa,

starzy przyjaciele, wszyscy nauczyciele i uczniowie Hogwartu. Nie tylko ci

obecni, ale także ci którzy opuścili już jego mury. Kiedy słuchali mowy

ministra magii Korneliusza Knota łzy mimowolnie spływały im po policzkach.

Odszedł największy czarodziej, wspaniały człowiek. Nikt nie był w stanie

pojąć jak to się mogło stać. Jak to coś mogło zabić go w jego ukochanej

szkole. Nie potrafiono nawet wytłumaczyć co tak naprawdę się stało. Ivy

stała z tyłu i przyglądała się całej ceremonii ze smutkiem. Nie była jednak

zrozpaczona. Nie miała powodu. Stało się to co się musiało stać. Przyszedł

czas na zapłatę za opieszałość. Teraz było już wszystko dla niej jasne. Była

sumieniem tych, którzy zadarli z prawdziwym Czarnym Panem. To ona ważyła

ich winy i wydawała wyrok. Spojrzała ponad głowami zebranych na stojącą w

cieniu parasola Josseline. Ich spojrzenia spotkały się. Łączyło je coś

więcej niż duchowa więź. Były wyrokiem i wykonawcą.

Josseline

patrzyła na chwilę w stronę Ivy. Wiedziała, że nadszedł już czas. Piekło

wystawiło rachunek i do niej należało ściągnięcie długu. Powiodła wzrokiem

po skupionych wokół otwartego dołu żałobnikach. Knot mówił coś o zasługach

Dumbledora i tragedii jaką była jego śmierć. Wszyscy bali się Voldemorta nie

wiedząc, że tak naprawdę jego dni są policzone. Przeznaczenia nie dało się

oszukać. Urodziła się mścicielem.

Miranda nie odrywała wzroku od

przykrytej wieńcami trumny. Poczuła jak czyjaś dłoń zaciska się na jej

dłoni. Wiedziała, że należy do Draco. Rozpoczęła się ich Odyseja. Mieli

naprawić to co kiedyś zostało zniszczone. Świat znowu miał powrócić do

równowagi. Czuła na barkach ciężar tego zadania ale nie było już odwrotu.

Przynajmniej nie była sama. Zerwał się wiatr podrywając do góry spadłe

liście. Zebrani na cmentarzu opatulili się ciaśniej w płaszcze i peleryny.

Trumna powoli obniżała się w dół by po chwili spocząć w grobie. Odszedł

człowiek będący legendą. Rozpoczęła się nowa era.
Mya vel. Angelina
Z tym tytułem to taka sprawa, że Iker

przekręcił tytuł pewnego obrazu Goyi i zamiast powiedzieć "Kiedy rozum

śpi budzą się potwory" twierdził że budza się anioły. To mi się

skojarzyło z demonami, które też w zasadzie sa aniołami i tak zrodził sie

pomysł na fick....

Za to że doczytałaś należy ci się


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/nutella.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='nutella.gif'> . Ja nie miałabym cierpliwości do takiej

illości tekstu i to jeszcze o czymś co ne jest akurat moim ulubionym

tematem.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.