Więc wklejam to znowu z wielką prośbą o
szczerze komenty dotyczące blędów itp.
Mam zamiar dopisać do tego
epilog ale jeszcze nie jestem z jego zarysu zadowolona więc pewnie to troche
potrwa.
Na razie życzę miłej lektury i mam nadzieję że długość tekstu
was nie zniechęci.
______________________
Prolog
41
rok p.n.e.; Celtycka Galia
Silna wichura szarpała równo rozstawionymi
namiotami a deszcz gasił płomienie rozpalonych dla odrobiny ciepła ognisk.
Stojący samotnie na warcie legionista z trudem mógł zobaczyć zarysy obozu.
Był całkowicie przemoknięty, ale nie zwracał na to uwagi. Jego myśli
zaprzątało coś zupełnie innego. Miał wrażenie jakby tej nocy bogowie
odwrócili się od niego i Fortuna miała już nigdy nie przywrócić go do swoich
łask. Ponure myśli jak burzowe chmury zasnuwały jego umysł. Starał się je
odgonić, ale były tak ciężkie i natarczywe, że w końcu się poddał. Nagle
przez gęstwinę natrętnych smutków przedarło się uczucie niepokoju tak silne,
że aż bolesne. Złapało jego duszę w ciasne kleszcze i prawie zupełnie
pozbawiło zmysłów. Półomdlały oparł się o swoją włócznię, która pod jego
ciężarem wbiła się w błotnistą ziemię. Trwał tak, nie wiadomo jak długo, aż
znów lodowaty deszcz i wicher przywróciły czucie w jego ciele.
Galijska
osada także cierpiała pod naporem żywiołów. Nikt nie wystawiał nawet
koniuszka nosa przed chałupę. Górująca nad wszystkimi innymi budowla-
siedziba wodza- pogrążona była w ciemnościach. Nagle przez szum wiatru i
odgłosy grzmotów przedarł się kobiecy krzyk. Był pełen bólu matki, która
utraciła swój największy skarb- nowonarodzone dziecko. Echo znamiona jej
tragedii jeszcze nie przebrzmiało kiedy z domostwa wybiegła zakapturzona,
skulona postać niosąca pod pachą zawiniątko. Nie oglądając się za siebie i
nie zatrzymując wybiegła poza otaczającą osadę palisadę i skierowała w
stronę ledwo widocznego zagajnika. Zatrzymała się dopiero na polanie. Burza
jakby trochę przycichła. Wiatr nie chłostał już tak niemiłosiernie drzew i
nocnego posłańca. Ulewa przerodziła się w zwykły deszcz. Postać wyjęła spod
płaszcza zawiniątko i przedmiot wyglądający na łopatę. Bojaźliwie rozejrzała
się wokół. Jej strój zdradzał przynależność do galijskiego wojska. W końcu
zawiniątko zostało ułożone na ziemi a wojownik rozpoczął kopanie płytkie
dołka, a raczej małej mogiły. Kiedy skończył jego wzrok padł na stojący
nieopodal olbrzymi głaz przepasany żelaznym łańcuchem. Bezgłośnie szeptał
słowa ochronnej modlitwy, kiedy układał do pośpiesznie wykopanego grobu
ciałko niewinnej istoty, zabitej w przypływie zimnego gniewu. Zasypał
wilgotną ziemią i wstał. Nagle niebo przeszyła błyskawica i ugodziła w
wojownika, którego ciało zwaliło się bez życia na mokry od deszczu mech. Po
chwili z ciała Gala wypłynęła strużka krwi i podążyła wiedziona niewidzialną
siłą w stronę świeżej mogiły, gdzie wsiąkała w ziemię. Trwało to zaledwie
chwilę.
Ocucony legionista wyprostował się z trudem i spojrzał na
zachmurzone niebo. Gniew bogów zdawał się łagodnieć, ale burza zmysłów w
jego duszy szalała nadal z tą samą siłą. Kiedy zobaczył przeszywająca niebo
błyskawicę zrozumiał iż będzie tak już do końca jego dni. Zło przejęło
władze nad jego ciałem i duszą. Opanowało jego umysł. Jego czyny zaciążyły
na wielu niewinnych pokoleniach...
Przed nastaniem panowania
Czarnego Pana...
To była idealna noc. Tarcza księżyca jasno lśniła na
niebie otoczona milionami migoczących gwiazd. Nawet najlżejszy powiew wiatru
nie poruszał wybujałych traw porastających pagórek. Wystające ponad nie
kamienne bloki tworzyły dziwny wzór. Ich wypolerowana przez wiatr i
wygładzona przez deszcze powierzchnia połyskiwała w bladej poświacie. Nagle
pośród nich buchnęło ognisko. Z mroku nocy wyłoniło się kilka odzianych w
czerń, zakapturzonych postaci. Zbliżyły się do ognia. Zawieszone na ich
szyjach grube łańcuchy ze złota zdobiły wisiory o dziwnych kształtach. Przez
chwilę nad pagórkiem panowała złowróżbna cisza, którą przerwały ciche
szepty. Słowa wypowiadane w nieznanym języku zdawały się przybierać na sile,
choć nadal były jedynie szeptem. Powietrze wokół zebranych zgęstniało od
energii wirującej coraz bliżej i bliżej kręgu. Jedna z postaci, najwyraźniej
przywódca, wystąpiła o krok do przodu i zaintonowała pieśń. Jej hipnotyczne
dźwięki oplotły zebranych i wprowadziły w trans. Nad ich głowami poczęły
gromadzić się ledwo widoczne, zwiewne całuny mgły. Po pewnym czasie można
było dopatrzyć się w nich jakby ludzkich kształtów. Wciąż śpiewająca,
zakapturzona postać ledwo trzymała się na nogach. Kiedy wydawało się, że
zaraz upadnie wirująca dotąd wokół zebranych energia uderzyła z impetem w
jej ukryte pod płaszczem ciało. Wstrząsnęły nią konwulsje, ale nie
przestawała śpiewać. Pozostali przyłączyli się do pieśni. Z pagórka w dół
przez wrzosowiska spłynęła niewidoczna groza.
W tym samym czasie po
zachodnim stoku wzgórza wspinało się kilka postaci wykorzystujących każdy
najmniejszy krzak lub głaz jako osłonę przed wzrokiem innych. Chcieli
przeszkodzić w rytuale odbywającym się w dawnym miejscu kultu Celtów, ale
było już za późno. Kiedy wreszcie dotarli na szczyt ceremonia zbliżała się
do finału. Wstrząśnięci widokiem jaki roztaczał się przed nimi postąpili
zbyt pochopnie. Wtargnęli w środek magicznego koła i zakłócili równowagę
mocy. Wstrząs jaki wywołała uwolniona energia odczuto w pobliskiej (
oddalonej zaledwie o 30 mil) wiosce. Duchy jakby spuszczone ze smyczy
rozpoczęły szaleńczy taniec. Wirowały w powietrzu uderzając w oszołomionych
przybyszów i zakapturzone postacie. Bezwładne ciało mistrza ceremonii leżało
na ziemi. Wątły ognik życia tlił się w jego ciele by nagle rozgorzeć na nowo
po tym jak jeden z duchów wdarł się do jego duszy i został w niej na wieki
uwięziony. Duchy jeden po drugim wnikały do ciał pozostałych obecnych na
wzgórzu ludzi. Każdy z nich odtąd nosił w sobie klątwę widma, którą miał
przekazywać z pokolenia na pokolenie.
Tysiące kilometrów dalej w
Prowansji metal łańcucha, który od tysięcy lat spowijał omszały głaz,
rozjarzył się czerwonym blaskiem, jakby ktoś podgrzewał go coraz bardziej i
bardziej. Świadkiem tego wszystkiego była tylko pustka. Nikt nigdy tu nie
przychodził, chyba że jakiś zbłąkany turysta. Miejscowi mówili, że to
miejsce jest przeklęte. Rozgrzany do białości łańcuch rozpadł się na miliony
kawałków i wypalił brązowe ślady w otaczającym go leśnym podszyciu.
Uwolniony od niego głaz eksplodował z hukiem.
W tym samym momencie Pilar
Rodriquez de Sade po raz pierwszy usłyszała płacz swojego nowonarodzonego
dziecka.
***********
Kilkanaście lat później
Granatowa czerń nieba
rozświetlona blaskiem księżyca w pełni i upstrzona milionami migotających
gwiazd przyciągała jej wzrok tej nocy jak nigdy wcześniej. Myśli zaczęły
swobodnie krążyć w umyśle odrywając się od niego i płynąc w nicość. To były
ostatnie chwile samotności. Lubiła samotność- to poczucie bytu, istnienia
jako magiczna cząstka kosmosu. Chłonęła ostatnie chwile szczęścia. Lekki
wietrzyk niósł ze sobą zapachy otaczającej ją nocy. Aromat ogrodu
wypełnionego kwiatami i ziołami. Znała poszczególne zapachy: szałwi,
rozmarynu, mięty dopełnione odurzającym aromatem lawendy z pól znajdujących
się wokół domu. Będzie jej tego wszystkiego brakowało przez cały rok do
następnych wakacji. Te właśnie się kończyły i zaczęła znowu odczuwać niechęć
do wszystkich i wszystkiego, co miało związek z magią w pełnym tego słowa
znaczeniu.
-Jak można się tym wszystkim fascynować?- zapytała samą
siebie na głos, potrząsając głową.- Przygotujmy się na kolejny rok z całą tą
bandą magicznych maniaków z Hogwartu.- dodała odchodząc od okna.
Hogwart-
Szkoła Magii i Czarodziejstwa stawała się na kilka miesięcy jej drugim
domem. Raczej mało lubianym, ale nie miała zbytniego wyboru. Rodzice byli
wysoko postawionymi osobistościami w Ministerstwach Magii Francji i
Hiszpanii. Jednak wbrew utartym regułom zapisali ją do Hogwartu a nie do
Beauxbatons.
-Dlaczego?- zawsze było to dla niej zagadką a sami rodzice
nie chcieli o tym z nią rozmawiać. – No cóż! Ich sprawa
– dodała wzruszając ramionami.
Sama miała przed nimi
tajemnice, bardzo głęboko schowane tajemnice. Nocny wietrzyk znów
zaszeleścił w drzewach, po czym musnął jej policzki delikatnym powiewem.
Przymknęła oczy i jej myśli powoli zaczęły krążyć w głowie by po chwili
zebrać się w jedną jedyną, która uwolniona pomknęła w nocne niebo.
Dwór rodziny Malfoy pogrążony był w nocnej ciszy. Przez otwarte okna
sypialni nie wpadał do środka nawet leciuteńki powiew wiatru. Powietrze było
ciężkie, przesycone wilgocią. Grube mury dworu nie chroniły przed upałem
tego lata. Burzowe chmury raz po raz zasnuwały bladą tarczę księżyca.
Wszystko zamarło w oczekiwaniu na pierwsze grzmoty i pioruny. W pokoju na
pierwszym piętrze piętnastoletni, blond włosy chłopak przewracał się we śnie
niespokojnie w pościeli. Czuł jak jakaś siła wyciąga go z łóżka i zmusza do
pójścia za sobą. Próbował się przeciwstawić, ale opór był bezcelowy. Podążał
ciemnym tunelem gdzieniegdzie rozświetlanym nikłym blaskiem świec. Starał
się zorientować gdzie się znajduje, ale tunel nie przypominał mu żadnego
znanego miejsca. Poczuł przenikający go na wskroś chłód. Uczucie pojawiło
się nagle i równie nagle zniknęło by po chwili pojawić się znowu. Nie były
to jednak dreszcze miał raczej wrażenie jakby mroźny wiatr przepływał przez
jego ciało jak przez tkaninę. Jego umysł przekonywał go uporczywie, iż nie
jest to możliwe jednak zmysły temu przeczyły. Wędrówka zdawała się nie mieć
końca. Szedł coraz bardziej przerażony gdyż w tunelu, a może tylko w jego
umyśle, echem rozbrzmiewały słowa zdające się dochodzić z głębin
ziemi.
Urodziłem się bez winy...
Żyłem bez grzechu...
Słowa
te wychwycił z mieszaniny jęków i westchnień pełnych tęsknoty i skargi,
które wypełniały jego głowę. Próbował zasłonić sobie uszy, ale nie był w
stanie podnieść rąk. Był zupełnie pozbawiony kontroli nad swoim
ciałem.
Umarłem nigdy nie będąc ochrzczonym...
Nigdy nie zaznam
zbawienia...
Słowa te sprawiały, iż nie był w stanie zebrać myśli.
Wszelki rozsądek, jaki posiadał schował się głęboko w zakamarkach jego
umysłu zostawiając go na pastwę tego...koszmaru. Z chłodu, który wciąż
przenikał jego ciało stracił czucie w rękach i nogach a mimo to nadal
podążał naprzód. Dokąd? To pytanie odbiło się echem w jego udręczonym mózgu.
Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Zdawało mu się, że minęła wieczność, choć w
rzeczywistości było to dopiero kilkanaście minut. Nagle ściany tunelu
rozstąpiły się i wszedł do pokoju, a może groty. Nie był pewien gdzie
dokładnie się znalazł gdyż wokół niego panowała ciemność. Tylko jakiś metr
od niego w powietrzu unosiła się samotna świeca. Jego oczy powoli
przyzwyczaiły się do ciemności. Nie był pewien jak długo tak stał, kiedy
usłyszał ten głos.
-Draco!- wyszeptał ktoś wprost do jego lewego
ucha.- Jak się czujesz taki bezradny i wystawiony na pastwę losu? Boisz się?
– głos wcale nie czekał na odpowiedzi.- Jasne, że się boisz.
Zawsze byłeś tchórzem. Nadszedł czas twojej próby.
Ostatnie słowa
zabrzmiały jak wyrok. Poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Chciał zapytać, na
czym będzie polegała ta próba, ale w tym momencie ujrzał ciemny kształt
unoszący się powoli z podłogi i płynący w górę. Próbował krzyknąć, ale głos
odmówił mu posłuszeństwa. Kiedy to coś znalazło się ponad jego głową
przestało się unosić i zawisło w powietrzu. Wpatrywał się w to jak
zahipnotyzowany. Dopiero po chwili usłyszał ten dźwięk. Jakaś ciecz spadała
kroplami na kamienną posadzkę. Kap! Kap! Kap! Brzmiało to jednak
zupełnie inaczej niż kapiąca woda, a może tylko mu się wydawało. Próbował
określić skąd dochodziło to kapanie, ale echo niweczyło jego wysiłek. Znowu
kap i kap i kap...coś ciepłego i lepkiego spadło na jego dłoń. Po chwili
znowu. Powoli uniósł dłoń i wtedy zobaczył, że cała spływa we krwi. Tym
razem krzyk nie uwiązł mu w gardle.
-Aaaaaaaaa!- zerwał się z
pościeli.
Był cały spocony. Zamglonym, półprzytomnym wzrokiem rozejrzał
się po pokoju. To był jego, tak dobrze mu znany, pokój. Osunął się znów na
łóżko. Czekał aż uspokoi się jego oddech i rozszalałe serce zacznie być
normalnym rytmem. Był pewien, że tej nocy już nie zaśnie.
Nasłuchiwał
odgłosów zbliżającej się burzy. Czuł się zupełnie wyczerpany koszmarem,
który właśnie zaserwował mu jego umysł. Nigdy wcześniej nie śniły mu się,
więc był wyjątkowo wytrącony z równowagi i przestraszony. Burzowe chmury
całkowicie przysłoniły księżyc i do pokoju nie wpadało już żadne światło.
Niebo przeszyła pierwsza błyskawice a w chwilkę po niej przetoczył się nad
dworem potężny grzmot. Mimowolnie zacisnął powieki, lecz zaraz je otworzył.
Przed oczami stanął mu obraz długiego słabo oświetlonego tunelu, na którego
końcu... Zdusił w zarodku myśl o kamiennej komnacie i starał skoncentrować
się na czymś przyjemnym. Koniec wakacji w zasadzie cieszył go. Kolejny rok w
Hogwarcie dawał mu możliwość pastwienia się przy każdej okazji na Potterze i
jego przyjaciołach. Poza tym nie odpuszczał żadnemu Puchonowi czy Krukonowi.
Odrzucił wspomnienia swoich porażek w potyczkach z Potterem i skupił się na
przyjemnych stronach życia w Hogwarcie. Te myśli pozwoliły mu przetrwać
godziny pozostające do świtu. W końcu blade światło poranka zajrzało przez
nie zasłonięte okno do pokoju Draco. Niechętne podniósł się z pościeli i
powlekł się do łazienki. Był potwornie zmęczony. Jego ciało wzbraniało się
przed jakimkolwiek wysiłkiem, ale umysł nie przestawał pracować. Dziwił się,
że w ogóle był w stanie jeszcze myśleć. Spojrzał na swoją twarz w lustrze i
przestraszył się tego, co ujrzał. Miał podkrążone oczy a jego skóra była
przeraźliwie blada. Sine usta wyraźnie rysowały się śliwkowym fioletem na
jej tle. Wzdrygnął się z niesmakiem i odkręcił kurek. Kiedy włożył ręce pod
strumień zimnej wody umywalka zalśniła krwistą purpurą. Żołądek podskoczył
mu do gardła. Szybko odsunął ręce od kranu i jak zahipnotyzowany patrzył na
znikającą w odpływie, zabarwioną na czerwono wodę. Przemógł się i dokładnie
obejrzał swoje dłonie. Wyglądały zupełnie normalnie. Były, co prawda blade,
ale nie było na nich krwi. Po chwili mdłości ustały. Znów zanurzył dłonie w
strumieniu wody, ale tym razem woda pozostała bezbarwna tak jakby przed
chwilą nic się nie stało. Zwilżył twarz i wziął kilka głębszych oddechów.
-Po tym wszystkim chyba zaczynam świrować- pomyślał i zakręcił
wodę.
Draco przysłonił oczy ręką wchodząc na ulicę Pokątną z Dziurawego
Kotła. Nadal czuł się niepewnie. Koszmar nocy sprzed dwóch dni nie dawał mu
spokoju. Nie sypiał najlepiej w obawie przed kolejnym snem. W końcu zaczął
przekonywać sam siebie, że wszystko było koszmarem spowodowanym po prostu
niestrawnością. Tylko, no właśnie wciąż pojawiało się to tylko. Skąd wzięła
się krew w umywalce, o ile w ogóle tam była. Tamten poranek na długo
pozostanie mu w pamięci tego był pewien. Matkę tak przestraszył wtedy jego
wygląd, że nalegała na wizytę u lekarza. Ojciec zmarszczył jedynie brwi z
dezaprobatą, kiedy usiłował jej wytłumaczyć, że to tylko problemy z
żołądkiem. Może coś przeczuwał albo słyszał jego krzyk w nocy. Mógł jedynie
zgadywać. Rozmyślając nie patrzył, dokąd idzie. Nagle wpadł wprost na wysoką
szczupłą dziewczynę.
-Jak łazisz ty...!- zaczęła ze złością, lecz
zaraz urwała- O to ty Draco. Przepraszam nie zauważyłam cię- powiedziała
szybko posyłając mu promienny.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.
Dopiero po chwili ją rozpoznał.
-Cześć Caroline- wykrztusił w końcu- To
ja przepraszam zamyśliłem się.
-Nie ma sprawy zapomniane- zaszczebiotała
machnąwszy ręką na znak, że nic się nie stało.- Dasz się zaprosić na loda?-
zapytała jednym tchem.
-Dzięki, ale nie dzisiaj- odparł powstrzymując się
przed okazaniem niechęci, jaką do niej czuł.
Nie czekał na jej reakcję i
wyminąwszy ją ruszył w dół ulicy. Caroline Woodstock była jego adoratorką.
Jednak jego nie interesowały romanse. Uważał, że to całe mizdrzenie się do
siebie i obściskiwanie potajemnie w ciemnych zaułkach lochów było dziecinne
i niesmaczne. Wystarczało, że Pansy Parkinson działała mu na nerwy a teraz
jeszcze Woodstock odkryła romantyczną stronę swojej duszy.
Caroline
spojrzała w ślad za Malfoyem. Idiota, pomyślała, zadziera nosa jakby był nie
wiadomo kim. Jeszcze będzie tego gorzko żałował. Stała tak jeszcze chwilę
patrząc jak znika w księgarni, po czym ruszyła do lodziarni. Już z daleka
zobaczyła jasną czuprynę swojej przyjaciółki Emmy. Nie widziały się cale
lato i już nie mogła się doczekać by z nią poplotkować. Chwilę później
przeciskała się w pośpiechu między stolikami.
-Hej Em-
wysapała.
-Cześć Caro- odparła Emma robiąc jej miejsce przy stoliku.- Jak
minęły wakacje?- zagadnęła od razu.
-Świetnie. Byłam z rodzicami na
Riwierze- pochwaliła się Caroline- A tobie?
- Nieźle. Mnie starzy
ciągnęli po portugalskich zabytkach. Nawet nie miałam, co marzyć o
prawdziwym wypoczynku. No wiesz, trochę plaży i jakieś rozrywki- po
ostatnich słowach zachichotała a Caroline wraz z nią.
-Widziałaś Malfoya?
Wyglądał jakby całe wakacje spędził siedząc w jakimś lochu- powiedziała
Woodstock, kiedy się uspokoiły.
-Pewnie mamuśka znowu się nad nim za
bardzo trzęsła. Przecież nadmiar słońca mógłby zaszkodzić jej Dracusiowi-
Emma znowu wybuchnęła śmiechem.
Caroline wcale nie było do śmiechu. Nie
lubiła, kiedy przyjaciółka nabijała się z Draca. Nie powiedziała jednak nic
gdyż w tej chwili do lodziarni zbliżyła się ciemnowłosa, szczupła dziewczyna
z wyrazem pogardy dla całego świata na twarzy.
Emma odwróciła się w
stronę, w którą patrzyła Caroline. Poczuła jak dreszcz niechęci przepływa
wzdłuż jej kręgosłupa. Prawie wszyscy uczniowie Hogwartu z klas piątych i
szóstych odwracali wzrok na jej widok. Jednak bynajmniej nie z powodu tego,
że Josseline była brzydka. Wręcz przeciwnie mogła uchodzić za piękność, co
było powodem zazdrości ze strony wielu dziewczyn. To jej sposób bycia i
charakter zniechęcał wszystkich od zawierania z nią znajomości. Trzymała się
zawsze z boku. Nigdy nie uśmiechała się.
-Ona jest chyba jedynym powodem,
dla którego niechętnie wracam do Hogwartu.- szepnęła Emma do
Caroline.
-Podobnie jest ze mną. Nie rozumiem, dlaczego chodzi do naszej
szkoły. Przecież nawet nie mieszka w Anglii.
-No cóż może w innej szkole
jej nie chcieli.- oznajmiła Emma- W końcu Dumbledor jest taki miękki. Nie
potrafi nikomu odmówić i zawsze powtarza, że każdemu trzeba dać szansę.
Caroline potrząsnęła głowę ze zrozumieniem. Rodzice wielu Ślizgonów byli
przeciwni temu żeby, Josseline uczyła się w Hogwarcie. Dumbledor był jednak
nieugięty.
Usiadła niedaleko Ślizgonek chodzących razem z nią do
jednej klasy. Zdawała sobie sprawę z tego, że rozmawiają o niej. Zawsze
dawali w ten sposób upust swojemu zainteresowaniu jej osobą. Żałosne, ale
prawdziwe i do tego takie małostkowe. Jutro będzie już znowu w szkole. Kiedy
zobaczyła w księgarni Draco Malfoya poczuła, że ten rok może być bardzo
ciekawy. Wcale nie przypominał starego, dobrego Dracona przemądrzałego i
zadzierającego nosa. Był jakby przygaszony a może raczej przestraszony.
Wyglądał tak jakby rzeczywistość czasami o nim zapominała, okropnie blady,
zamyślony, co w jego przypadku było rzadkością. Tylko naprawdę COŚ mogło
wprowadzić go w taki stan. Uśmiechnęła się w duchu do siebie. Tak na to
czekałaś!
Peron 9 i ¾ był jak zwykle 1 września
zaludniony rzeszami uczniów zmierzających, do Hogwartu i żegnającymi ich
rodzicami oraz młodszym rodzeństwem. Ivy zgodnie ze zwyczajem została
odprowadzona prze matkę tylko do wejścia na peron. Dalej musiała już sobie
radzić sama. Była do tego przyzwyczajona. W końcu była już na piątym roku
nauki w Hogwarcie. Pchając przed sobą wózek bagażowy lawirowała zręcznie
pomiędzy grupkami ludzi stojących na peronie. Szukała jakiegoś wagonu, który
nie byłby zbyt przeładowany.
-Cześć Ivy!- usłyszała z tyłu głos
jednego z bliźniaków Weasley.
-Cześć!- krzyknęła przez ramię nawet
się nie odwracając.
Właśnie wypatrzyła idealne miejsce do dokowania.
Czekało ją jednak to, czego najbardziej nie cierpiała. Wciągnięcie szkolnego
kufra do przedziału zawsze zajmowało jej sporo czasu i kosztowało jeszcze
więcej wysiłku. Była niewysoka, rówieśnicy mówili na nią Mała, i kufer
zdawał się bardziej panować nad nią niż ona nad nim. Zrezygnowana zatrzymała
się przy schodkach do wagonu i zdjęła go z wózka. Zastanawiała się właśnie
nad metodą, jaką powinna zastosować przy wciąganiu kufra do przedziału,
kiedy usłyszała za plecami pytanie:
-Pomóc ci?
-Dzięki to bardzo miłe
z twojej strony- powiedziała odwracając się.
Zamarła, kiedy zobaczyła,
kto zaproponował jej pomoc.
Josseline podeszła do kufra Gryfonki i
złapała za jeden uchwyt. Jednak ta nie ruszyła się. Wyglądała tak jakby
przed chwilą zobaczyła samego Voldemorta. Stała i gapiła się na nią swoimi
wielkimi, piwnymi oczami.
-Hej! Wróć na ziemię!- powiedziała.-
Inaczej pociąg odjedzie bez nas.
-O tak, już.- wykrztusiła Ivy zupełnie
zaskoczona.
Nie dość, że pomagająca jej osoba była Ślizgonem to jeszcze
akurat samą Josseline de Sade. Szok – to najlepsze określenie na
to, co przeżyła. Złapała drugi uchwyt kufra i razem wniosły go do
przedziału.
-Dzięki- powiedziała, kiedy bagaż znalazł się na swoim
miejscu.
-Nie ma, za co.- Josseline zatrzymała się w progu przedziału.-
Będziesz miała coś, przeciwko jeśli usiądę razem z tobą?- zapytała.
Teraz
to już Ivy totalnie zgłupiała. Nie dość, że pomogła jej wnieść tą przeklętą
skrzynię do przedziału to jeszcze pytała czy może z nią siedzieć. Zawahała
się nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Rozumiem.- powiedziała Josseline
widząc jej minę.- Nie wypada ci przecież siedzieć w jednym przedziale ze
Ślizgonką- to mówiąc odwróciła się i wyszła z przedziału.
-Poczekaj!-
krzyknęła Ivy sama nie wiedząc, dlaczego- Nie ma problemu. W końcu, kogo to
interesuje, z kim siedzę w przedziale.
Był w pociągu. Już tylko
minuty dzieliły go od wyjazdu z Londynu. Draco czuł się już zdecydowanie
pewniej z Crabem i Goylem u boku. Stał właśnie w drzwiach przedziału i
rozglądał się w poszukiwaniu znajomych. Najpierw usłyszał stukot kufra o
podłogę wagonu a potem zobaczył swoją ulubioną ofiarę. Niską, chudą osóbkę o
brązowych włosach i cienkim głosiku. Monica Novak była w trzeciej klasie i
należała do Gryffindoru. Osobiście uważał, że ta mała jest trochę
nawiedzona. Łaziła za nim i ciągle truła coś o zwalczaniu popleczników
Voldemorta i takie tam. Nie wszyscy jednak byli takiego samego zdania, co
on. Granger ją lubiła i pozwalała wszędzie za sobą chodzić. Nie brał jej na
poważnie i znajdował wręcz niesamowitą przyjemność w ubliżaniu jej.
Uśmiechnął się na myśl o tym, jaki będzie miał ubaw. Właśnie miał zawołać
swoich goryli z przedziału i podążyć jej śladem, kiedy usłyszał swoje
imię.
-Hej Draco! Słyszałem, że nie najlepiej się
czujesz.
Odwrócił się w stronę skąd doszły go te słowa. W przejściu
pomiędzy wagonami stał Aethernus niedbale oparty o ścianę. Od razu zapomniał
o Gryfonie.
-To źle słyszałeś Aeth- odpowiedział na zaczepkę.
-No nie
wiem. Nadal wyglądasz jakoś niewyraźnie.- powiedział Aethernus kiwając
głową.
-W takim razie powinieneś zainwestować w okulary- Draco czuł, że
za chwilę straci panowanie nad sobą.
Aeth był jego największym wrogiem w
Slytherinie. Wciąż podkopywał jego pozycję szukającego w drużynie qudditcha.
Fakt, że dostał się do niej tylko, dlatego, że jego ojciec Lucjusz Malfoy,
hojną ręką zasponsorował drużynę nie miał dla niego znaczenia. Pewnie znowu
doszłoby to nieprzyjemnej kłótni gdyby nie dziewczyna, która wyłoniła się
zza pleców Aethernusa. Była niewysoka i miała krótkie, stojące, czarne
włosy. Stanęła pomiędzy Draco i Aethem, i zmierzyła obu swoim słynnym
spojrzeniem pt.: Znowu zachowujecie się jak dzieci.
-Nie musisz się
martwić Mirando, nie zamierzam go pobić- powiedział Aeth i wszedł do
najbliższego przedziału.
Jednak dziewczyna zignorowała go i podeszła do
Draca.
-Szczerze mówiąc, to on ma rację- wyznała- Nie wyglądasz
najlepiej.
-Nie wiem, czego wy się czepiacie. Nic mi nie jest.- burknął
Malfoy i wszedł do przedziału.
Nie miał ochoty na rozmowę o tym jak
wygląda, a jak nie wygląda. W domu rozczulała się nad nim matka. A teraz
jeszcze Miranda. Tego było za dużo. Wszystko było z nim w porządku.
Potrzebował tylko dnia czy dwóch by dojść całkiem do siebie. W Hogwarcie na
pewno wszystko będzie już po staremu. Opadł ciężko na siedzenie i wlepił
wzrok w widok za oknem.
Miranda Cover weszła do przedziału za Malfoyem.
Crab i Goyle jak zwykle objadali się jakimiś łakociami. Spojrzała na nich
zdegustowana. Przypominali jej przerośnięte, górskie goryle. Nie była w
stanie pojąć, jakim cudem zaliczali kolejne lata nauki i doszli aż do piątej
klasy. Szczerze wątpiła czy była w nich, choć krzta ludzkiej inteligencji.
Spojrzała na Draco. Siedział tyłem do wejścia i najwyraźniej nie miał ochoty
na rozmowę. Skoro sam tego chce nie będzie go do niczego zmuszała. Byli, co
prawda przyjaciółmi, ale wcale nie poczuwała się do roli jego opiekunki.
Usiadła i wyjęła z torby książkę, którą kupiła podczas wakacji w Grecji.
Zaintrygowała ją, ponieważ rzucała światło na zupełnie nieznane jej strony
czarnej magii. Po chwili zatopiła się w lekturze.
Trzy przedziały dalej
Aeth usiadł naprzeciwko dziewczyny o jasnych, prawie białych włosach.
Atlashia spojrzała na niego z dezaprobatą w swoich ciemnych
oczach.
-Znowu zaczepiałeś Malfoya- raczej stwierdziła niż
zapytała.
-Ależ skąd.- zaprzeczył- Martwiłem się tylko o jego
zdrowie.
-Aeth nie jestem głucha ani głupia.- powiedziała podkreślając
każdą sylabę.
-Znowu go bronisz!- krzyknął z wyrzutem pochylając się
w jej stronę.
-Nie masz, o co być zazdrosny. Wcale go nie bronię.-
odparła nie zwracając uwagi na groźne błyski w jego zielonych oczach.- Nie
mogę jedynie ścierpieć twojego dziecinnego zachowania.
-Kto, jak kto ale
ja na pewno nie jestem dziecinny.- uspokoił się trochę, ale nadal był
wzburzony jak zawsze, kiedy rozmowa schodziła na Draca i ich napięte,
wzajemne stosunki.- W końcu mam prawo do tego, aby go nie lubić.
-Jasne.
Biedny Aeth nie dostał się do drużyny, bo wygryzł go wstrętny Draco.-
Atlashia nie była już wstanie zachować spokoju.- Wiesz to mnie już naprawdę
wkurza. Żeby coś osiągnąć nie wystarczy tylko mieć talent i ambicję.
Potrzeba jeszcze siły przebicia i odpowiednich układów w naszym domu i
drużynie. Ty nie miałeś tego ostatniego i musiałeś podwinąć ogon. Pogódź się
z tym w końcu.
Aethernus przyglądał się jej zaskoczony. Nigdy wcześniej
tak do niego nie mówiła. Poczuł ukłucie zazdrości. Może jednak zależy jej na
Malfoyu bardziej niż na nim. W końcu on nie znaczył nic a Draco był
szukającym w drużynie Ślizgonów. No i miał wpływowego ojczulka. Atlashia
była pierwszą dziewczyną, z która doskonale się rozumiał. Gdyby teraz
zaczęła kręcić, z Malfoyem nienawiść byłaby zbyt słabym słowem, aby opisać
jego uczucia do niego.
-Nigdy więcej go nie broń- powiedział przez
zaciśnięte zęby.
-Nie masz prawa mi rozkazywać. Będę robiła, co mi się
podoba.- odparła z gniewem w oczach.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
Żadne nie chciało ustąpić. W końcu Aeth odwrócił głowę i burknął ledwo
słyszalne przepraszam. Atlashia wcale nie miała zamiaru przyjmować jego
przeprosin, ale wiedziała ile dla niego znaczyła gra w drużynie.
-Nie ma
sprawy. Zostawmy ten temat.- powiedziała kładąc rękę na jego
ramieniu.
Byli bardzo dziwną parą. Bardziej przyjaciółmi niż chłopakiem i
dziewczyną, ale taki układ odpowiadał im i nie widzieli potrzeby, żeby to
zmieniać.
Gwizd lokomotywy oznajmił odjazd pociągu. Krajobraz za
oknem zaczął się zmieniać. Kinia po raz ostatni pomachała stojącej na
peronie mamie i usiadła.
-Jak sądzisz, co czeka nas w tym roku?- zapytała
siedzącą naprzeciwko niej rudowłosą dziewczynę.
-Nie wiem, ale mam
nadzieję, że będzie ciekawie.- odparła Avicenna.- W końcu w tym roku znowu
będą rozgrywki qudditcha, które tak bardzo kochasz.
-Tak i chciałabym
dostać się do drużyny- westchnęła.
-No cóż nie sądzę, aby Cho miała
zrezygnować z pozycji szukającego.- powiedziała ostrożnie Avi.
-Ja też,
ale pomarzyć można.
-Podziwiam twój optymizm Kiniu.
Kinia uśmiechnęła
się, ale nic nie powiedziała. Za bardzo bała się, aby Avicenna zauważyła, że
wcale nie jest taką optymistką, jaką zgrywa. Choć nie porzuciła swoich
marzeń o grze w qudditcha dla Rawenclawu to jednak zdawało jej się to coraz
mniej realne. Cho była naprawdę dobra i w tej sytuacji Kinia mogła się
załapać do drużyny dopiero po jej odejściu z Hogwartu. A to była jeszcze
dość odległa przyszłość. Pogrążała się właśnie coraz głębiej w swoich
niezbyt optymistycznych rozważaniach, kiedy drzwi przedziału otworzyły się
ostrożnie i do środka zajrzała rówieśniczka Avicenny- Lesley Varian.
-Czy
jest tu wolne miejsce?- zapytała.
-Jasne Les.- odparła Kinia odrywając
się od ponurych myśli.
-Dzięki. Wszędzie pełno albo siedzi ktoś, kto
niekoniecznie byłby miłym towarzystwem dla mnie.- powiedziała wciągając za
sobą kufer i sadowiąc się koło Avicenny.
Przyjaźniły się, może nie były
przyjaciółkami od serca, ale zawsze mogły na siebie liczyć i to było
najważniejsze. Lesley spojrzała na Kinię. Od razu wyczuła, że coś ją
gnębiło. Jej zielono-brązowe oczy nie miały swojego zwyczajowego
blasku.
-Coś się stało Kiniu?- zapytała przyglądając się jej
uważnie.
-Nie wszystko w porządku. Po prostu trochę szkoda mi
wakacji.
-Doskonale cię rozumiem.- przytaknęła i już nie wracała do
sprawy.
Avicenna nie dała się jednak zwieść. Wiedziała, że Kinia coraz
częściej zamyka się w sobie, kiedy rozmowa schodzi na temat qudditcha.
Bardzo chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Zastanawiała się przez
chwilę nad jakimś neutralnym tematem rozmowy. W końcu czekała je długa
podróż.
Dlaczego dosiadła się do przedziału tej Gryfonki? Zastanowiła
się przez chwilę. W sumie sama do końca nie wiedziała. Spojrzała na nią.
Całkiem sympatyczna, przynajmniej nie gada przez cały czas o facetach i
magii. No cóż nawijała za to o quidditchu, ale to można było zrozumieć.
Przysłuchiwała jej się w pozornym skupieniu dziękując w duchu naturze za
podzielną uwagę. W końcu każdy potrzebuje czasami odrobiny towarzystwa.
Zbliżały się ciekawe czasy a Ivy wyglądała na kogoś, kto lubi dużo gadać i
ma wielu przyjaciół. Nie za bardzo wiedziała, o czym mówi jej
współtowarzyszka podróży, ale nie miało to znaczenia. Nagle przez głowę
przemknęła jej myśl. Tak, czemu nie. To całkiem dobre rozwiązanie i odniesie
pożądany skutek z nawiązką. Uśmiechnęła się w myślach i spróbowała włączyć
do rozmowy a raczej monologu Ivy.
Hogwart przywitał ich strugami
deszczu. Josseline pożegnała się z Ivy i poszła w stronę bezkonnych powozów.
Mała rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych. Po chwili zobaczyła całkiem
już przemokniętą Ann Skeeter usiłującą rozłożyć parasolkę.
-Hej Ann!-
krzyknęła w jej kierunku.- Pomóc ci?
-Dzięki jakoś sobie radzę, ale woda
leje mi się już po plecach do butów!- odparła machając do koleżanki.-
Zajęłaś już jakiś powóz?
-Nie, ale zaraz machnę na taksówkę!
-To
dawaj, bo utopię się we własnym ubraniu.
Po chwili znalazły się we
wnętrzu jednego z powozów.
-Gdzie siedziałaś w pociągu?- zapytała Ann,
kiedy już się usadowiły.- Nigdzie nie mogłam cię znaleźć.
-Ach znalazłam
wolny przedział pod koniec pociągu- powiedziała Ivy machając lekceważąco
ręką.
-Widać niezbyt dobrze szukałam.- westchnęła Ann.
-Nie ma, o
czym mówić. A gdzie Lav?
-Nie wiem jak zwykle zgubiłam ją w
tłumie.
Powóz już miał ruszyć, kiedy do środka wgramoliła się, ciężko
dysząc, Lavender Braselins.
-Czy wy nigdy nie możecie na mnie poczekać?-
zapytała z wyrzutem.
-A kto przy zdrowych zmysłach czekałby na takim
deszczu- odparowała Ivy.
-Nikt- przyznała Lav i zmieniła temat.- Wiecie
kto w tym roku będzie uczył obrony przed czarną magią?
-Nie a ty?-
powiedziały równocześnie Ann i Ivy.
-Oczywiście, że też nie. Inaczej bym
nie pytała.- powiedziała spoglądając na nie tak jakby zapytały czy zna
Harry'ego Pottera.
-A ja już miałam nadzieję, że dowiem się przed
ucztą.- Ann opadła zrezygnowana na siedzenie.
-Chyba postarali się o
kogoś naprawdę dobrego.- Ivy też była rozczarowana.
Podobnie jak
wszystkich innych bardzo interesowało ją, kto zostanie nowym nauczycielem
OPCM. Zanim zdążyły o czymś jeszcze porozmawiać powóz zatrzymał się przed
wejściem do zamku. Szybko przebiegły po schodach i schowały przed deszczem w
olbrzymim holu.
Mirandzie przez całą drogę do Hogwartu nie udało się
porozmawiać z Draco. Przeczytała za to już prawie połowę książki i teraz
trudno jej było oderwać się od lektury. Padający na stacji w Hogsmead deszcz
zupełnie zepsuł jej humor. Nie lubiła moknąć a musiała, bo Crabe potrzebował
mnóstwa czasu zanim wlazł do powozu. Przytył zdecydowanie o kilka kilogramów
w czasie wakacji, stwierdziła kiedy w końcu wsiadła do środka.
-Mógłbyś w
końcu przestać się gapić tępo przed siebie- powiedziała szturchając
Malfoya.
-A niby, co mam robić?- zapytał nawet się nie
odwracając.
-Siedziałam obok ciebie przez kilka godzin w pociągu a ty nie
odezwałeś się ani razu. A o zauważeniu, że w ogóle tam jestem, nie
mówię.
-Czytałaś.
-A niech to. Więc jednak mnie zauważałeś.-
powiedziała z ironią.
-Czego ty ode mnie chcesz?- zapytał tym razem
patrząc jej w oczy.
-Wiedzieć, co się z tobą dzieje. Jeszcze nigdy nie
zachowywałeś się w ten sposób. Gorzej niż rozkapryszony dzieciak.-
naskoczyła na niego sama nie wiedząc dlaczego.
Nie zdążył jednak nic
odpowiedzieć. Musieli już wysiadać z powrotem na deszcz. Miranda postawiła
kołnierz swojej peleryny i pobiegła do środka. Draco wcale nie miał ochoty
wychodzić. Poczekał aż Crabe i Goyle wygramolili się z powozu i dopiero
wtedy wyszedł z ociąganiem. Nie pobiegł jednak do zamku tylko zatrzymał się
i rozejrzał. Przez chwilę poczuł się jakoś dziwnie. Jakby czyjś wzrok
przenikał go na wylot i zaglądał wprost do jego duszy. Niestety wokoło było
zbyt wielu uczniów Hogwartu pośpiesznie wchodzących do holu. Nie był w
stanie zobaczyć kto mu się przyglądał. Wzdrygnął się i z pochylaną głową
wbiegł do środka.
W Wielkiej Sali huczało od rozmów. Wszyscy wymieniali
się wrażeniami z wakacji i spekulowali na temat nowego nauczyciela obrony
przed czarną magią. W końcu rozpoczęła się ceremonia przydziału i rozmowy
ustąpiły miejsca oklaskom i gratulacjom. Malfoy wydawał się w ogóle tym nie
zainteresowany. Rozglądał się na boki obserwując siedzących najbliżej
Ślizgonów. Nie był, co prawda pewien, że to ktoś ze Slytherinu zajrzał do
jego duszy lub przynajmniej próbował, ale nie miał nic do stracenia. Nagle
jego oczy spotkały się z parą zimnych, stalowo-szarych, należących do
siedzącej po przeciwnej stronie stołu, kilka miejsc na prawo od niego,
dziewczyny. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Czuł się jak ofiara pytona
złapana w jego duszący uścisk i zahipnotyzowana jego spojrzeniem. Nagle w
sali zapanowała cisza i dziewczyna odwróciła się w stronę stołu
nauczycielskiego jakby wcześniej nic nie było. Siedział jeszcze przez chwilę
półprzytomny zanim zdał sobie sprawę, że Dumbledor coś mówi:
-...z tego
powodu zatrudniliśmy w szkole nową nauczycielkę obrony przed czarną magią
pannę Jessicę Smothie.- powiedział dyrektor i obrócił się w lewo.
Po tych
słowach wstała wysoka, szczupła kobieta, wyglądająca raczej na dziewczynę, o
długich, kręconych blond włosach sięgających pasa ubrana w czarną, prostą
szatę. Po sali przeszedł pomruk komentarzy zagłuszony po chwili oklaskami.
Zanim ucichły usiadła a Dumbledor próbował coś powiedzieć. W końcu mógł dać
znak do rozpoczęcia uczty.
-Kim jest ta dziewczyna o długich, czarnych
włosach po drugiej stronie stołu?- zapytał w połowie uczty siedzącą koło
niego Mirandę.
Spojrzała na niego zdumiona.
-Czy ty naprawdę dobrze
się czujesz?
-Jasne, że tak. Mogłabyś z tym przestać i powiedzieć kto to
jest.- powiedział wyraźnie zdenerwowany.
-Przecież ona chodzi z nami do
jednej klasy. To Josseline de Sade.- w głosie Mirandy można było wyraźnie
wyczuć niepokój.
Nic nie odpowiedział. Typowe, pomyślała, wyświadcz mu
przysługę a nie usłyszysz nawet dziękuję. W zasadzie to nie usłyszysz nic.
Chciała zapytać go, dlaczego zainteresował się Josseline, ale spojrzawszy na
niego zrezygnowała. Wpatrywał się w de Sade jakby chciał zapamiętać każdy
szczegół jej wyglądu.
Josseline- ładnie brzmiało. Tak teraz sobie
przypominał. Zawsze trzymała się na uboczu. Z nikim się nie przyjaźniła.
Nawet nie rozmawiała z innymi uczniami a jeśli już to tylko w wyjątkowych
przypadkach. Dlaczego jej nie rozpoznał?- to pytanie pulsowało w jego
umyśle. Przecież ją znał. Widywał na lekcjach, w pokoju wspólnym i na
korytarzach. Co się ze mną dzieje? Niestety nikt nie udzielił mu odpowiedzi
na to bezgłośne pytanie. Uczta powoli zbliżała się do końca. Spojrzał na
swój prawie pełny talerz. Zupełnie stracił apetyt, żołądek skurczył się do
rozmiarów włoskiego orzecha. Wiedział, że wygłupił się pytając Mirandę o
Josseline, ale naprawdę nie wiedział, kim ona jest dopóki nie usłyszał
nazwiska z jej ust.
To idiotyczne, pomyślał, daję się zwariować po
jakimś koszmarnym śnie. Powinienem wziąć się w garść i przestać popadać w
paranoję. Wyprostował się i spróbował jeszcze coś zjeść. Widać jego
postanowienie nie dotarło jeszcze do żołądka, bo nadal nie mógł nic
przełknąć.
W końcu uczta się skończyła i uczniowie zaczęli grupkami
rozchodzić się do swoich dormitoriów. Draco podążał za Mirandą starając się
nadrabiać miną. Na szczęście nie miała już ochoty do rozmowy. Zmęczenie i
pełny brzuch wzięły górę nad ciekawością i zostawiła go w spokoju. Sam był
już zmęczony, nie zwracał nawet uwagi na drogę. W pokoju wspólnym nie
pofatygował się by życzyć Mirandzie dobrej nocy. Zwalił się na swoje łóżko w
ubraniu i leżał wpatrując się w zielony materiał baldachimu nad jego
łóżkiem. Po chwili słyszał już równe oddechy mieszkających z nim w jednym
pokoju Ślizgonów. Powinien się przebrać, ale nie mógł zmusić swoje ciało do
takiego wysiłku. Czekał aż nadejdzie sen.
Ładne oczy. Nie takie
jak...- potrząsnęła głową odpędzając natrętną myśl.- ale też ładne. No może
trochę zbyt zimne. I takie przerażone głęboko na dnie.
Siedziała na
parapecie okna w jednej z północnych wież. Zawsze tu przychodziła w nocy by
zatopić się w samotności. Rozgwieżdżone niebo otwierało przed nią swoje
podwoje. Kusiło by znów uwolniła ducha i popłynęła niesiona słonecznym
wiatrem. Czemu nie? Zamknęła oczy i odprężyła się. Pozwoliła swoim myślom
swobodnie krążyć aż w końcu połączyły się w jeden strumień i odpłynęły w
ciemność zalegającą pod wieżą.
Znów poczuł to dziwne uczucie. Jakby
wychodził z własnego ciała tylko tak jakoś nie do końca. Nie był w stanie
tego opisać. Znalazł się w tym samym, a może tylko podobnym tunelu. Świece
umieszczone po jego bokach rzucały niewiele światła. Żołądek zmienił się w
twardą kulę. Czuł jak pot spływa mu po plecach. Nie chciał wracać do tego
okropnego miejsca. Słyszeć znowu te jęki i w szczególności ten głos.
Próbował się zatrzymać, ale był to daremny wysiłek. Krok za krokiem zbliżam
się do...- nie dokończył tej myśli. Usłyszał przeraźliwy skowyt wiatru.
Jakby tuż za zakrętem tunelu szalał potężny huragan. Ogarnęła go panika.
Próbował się zaprzeć nogami, ale podłoga była zbyt gładka. Ręce nie słuchały
poleceń mózgu by złapać się ściany i bezwiednie zwisały wzdłuż tułowia. Nie
był w stanie zawrócić. Znalazł się na skraju przepaści. Serce zamarło w nim
na chwilkę, kiedy zdawało mu się, że wcale się nie zatrzyma tylko spadnie w
przepaść. Potężny podmuch wiatru uderzył go w twarz. Przez ryk rozszalałego
żywiołu słyszał jęki i zawodzenie. Zamknął oczy, z których poleciały łzy
wyciśnięte przez wiatr. Przed nim w skalnym kanionie piekielny orkan,
spuszczony ze smyczy szarpał się i obijał o wysokie ściany w szalonym tańcu.
Zmusił się do otwarcia powiek. Tuż przed nim przeleciało coś jakby cień,
niesione podmuchem. Jęki i wrzaski zdawały się zbliżać do niego. Przerażony
zapomniał oddychać i ciemne plamki zawirowały mu przed oczyma. Wciągnął
głęboko powietrze i zaczął się krztusić. Po chwili, gdy zniknął piekący ból
w gardle otarł łzy, które zalały mu oczy.
Przyłącz się do
mnie...
Niech śmierć nas połączy...
Jeden z targanych wiatrem
cieni zatrzymał się przed nim. Serce zabiło mu w szalonym rytmie. Omal nie
wyskoczyło z piersi.
Razem martwi...
Nie chcesz umrzeć tej
nocy?...
Przyłącz się do mnie...
Czekał na najgorsze. Oczami duszy
widział już swoje martwe ciało leżące na łóżku w dormitorium.
-Jeszcze
nie teraz! Jeszcze nie dzisiaj!- znów usłyszał ten głos.- Twój czas
jeszcze nie nadszedł. Kogo najbardziej kochasz Draco? Nikogo?
Przez myśl
jak błyskawica przemknął mu obraz ojca. Chciał, aby w końcu go docenił, ale
czy go kochał?
-Ojca? – głos zaśmiał się złowieszczo.- Czy
poświęcisz się dla niego? A może on dla ciebie?
Znów usłyszał ten
niesamowity śmiech. Chciał coś powiedzieć, zażądać wyjaśnień. Obudził się.
Tak po prostu otworzył oczy i zobaczył ciemny zarys swojego łóżka. Znów
słyszał równomierne oddechy najbliżej niego śpiących Craba i Goyla.
O
tym, że dopiero, co śnił mu się koszmar świadczył przyspieszony oddech,
serce bijące jak oszalałe oraz pulsowanie w skroniach. Poczuł mdłości.
Zacisnął zęby, nie miał ochoty na spacery po zamku do toalety. Nawet wyjście
w tej chwili z łóżka napawało go strachem. Starał się uspokoić oddech. Wdech
i wydech powtarzał w myślach aż przestał łapać łapczywie
powietrze.
Kolejna bezsenna noc?- pomyślał.-Czy chcę poświęcić życie dla
mojego ojca? Czy właśnie o to pytał głos? A może on poświęci dla mnie?
– dreszcz przebiegł mu po całym ciele zostawiając ślad swojej
wędrówki w postaci gęsiej skórki.- Czy tato umrze? – potrząsnął
głową w geście zaprzeczenia.- Nie to absurd, przecież to był tylko sen,
koszmarny sen.
Starał się wyrzucić z głowy ponure myśli, ale one trzymały
się jego umysłu jak rzep psiego ogona. Nad ranem był już kompletnie
wyczerpany.
Draco tak bardzo obawiał się co może tym razem zobaczyć w
łazience, że z dormitorium na śniadanie wyszedł jako ostatni. Jego twarz
znów była trupio blada. W zasadzie to nie miał ochoty na jedzenie. Czuł się
tak jakby w brzuchu zalegał mu sporej wielkości kamień. Zmusił się jednak do
pójścia do Wielkiej Sali. Całą drogę był rozkojarzony do tego stopnia, że w
drzwiach sali zderzył się jakimś uczniem.
-Patrz gdzie idziesz!-
syknął przez zęby otrzepując z szaty niewidzialny pyłek.
-To ty patrz jak
idziesz Malfoy!- usłyszał w odpowiedzi.
Podniósł głowę i spojrzał na
wyższego od siebie o głowę Puchona.
-Odczep się Rex!- warknął nie
przejmując się tym, że za jego plecami nie ma Craba i Goyla.
-Bo co?
Zrobisz mi krzywdę?- drażnił go Religius.
Chciał powiedzieć mu gdzie
sobie może wsadzić swoją ironię i pseudo odwagę, ale dał sobie spokój.
Wyminął Puchona i wszedł do Wielkiej Sali nie obdarzając go nawet
spojrzeniem.
Religius Rex stał przez chwilę w miejscu, oszołomiony swoim
zachowaniem. Nie wiedział co go tknęło by zaczepiać w ten sposób Malfoya. Co
u licha go podkusiło? Może fakt, że Draco był bez swojej ochrony? Nie zdążył
się nad tym zastanowić.
-To, że możesz mu nawciskać na boisku do
qudditcha ci nie wystarczy?- Nadja Ruth załapała się pod boki i z
dezaprobata w oczach wpatrywała się w niego.
-Nic mu nie zrobiłem!-
bronił się.
-A czy ja twierdzę, że coś mu zrobiłeś?! Ale skoro o tym
mówisz to widocznie chciałeś.- powiedziała z wyrzutem.
-Nic nie
chciałem!- sam nie wiedział dlaczego się tłumaczy.- Zresztą nie wiem po
co ta cała afera. Nic się nie stało tylko wymieniliśmy kilka uprzejmości i
tyle.- zakończył rozmowę stanowczym tonem.
-O i uważasz, że ja tak po
prostu w to uwierzę!- Nadja jednak nie zamierzała
ustąpić.
-Jasne! Robisz z igły widły.- powiedział po czym dodał.-
Chodźmy już bo spóźnimy się na zielarstwo.- i skierował się do
wyjścia.
Chcąc nie chcąc podążyła za nim. Nie miała ochoty na utratę
punktów za spóźnienie. Ale tak łatwo się jej nie wywinie. Już od jakiegoś
czasu zauważała, że Religius nie odpuszczał sobie i dążył do konfrontacji z
Malfoyem. Nie mogła jednak dojść do tego dlaczego. Jak dla niej Draco był
tchórzliwym kretynem o zbyt dużym mniemaniu o sobie i olbrzymiej miłości
własnej. Nie warto było dla niego ryzykować szlabanu czy też, co gorsza
problemów ze Snapem.
Przy stole Ślizgonów nie było już nikogo. Draco
usiadł i nałożył sobie trochę owsianki. Nie był jednak w stanie zmusić się
do jedzenia. Pomieszał chwilę w miseczce i odsunął ją od siebie. Nadal czuł
się podle i był strasznie rozdrażniony. Miał wrażenie, że ktoś się nim bawi,
ale nie wiedział, o co w tym wszystkim ma chodzić.
-Nie dam sobą
manipulować!- powiedział w duchu i wstał od stołu.
Jeśli chciał
zdążyć na transmutację musiał się pospieszyć. Ledwo zdążył, ale nie przejął
się tym zbytnio. Usiadł na swoim miejscu i wpatrzył się tępo w katedrę. Nie
zwracał na nikogo uwagi. McGonagall jak zwykle pojawiła się punktualnie.
-Witam wszystkich po wakacyjnej przerwie. Mam nadzieję, że nie
zaniedbaliście swoich uczniowskich obowiązków i rzetelnie odrobiliście
zadania domowe.- powiedziała lustrując klasę swoim nieprzeniknionym
wzrokiem.
Najpierw przyjrzała się Gryfonom. Wyglądali na wypoczętych i
pełnych zapału. No może nie do nauki, ale mimo wszystko nie było wśród nich
smutnych twarzy. Nieco inaczej sprawa przedstawiała się w przypadku
Ślizgonów. Wszyscy zdawali się być w tych samych nastrojach co zawsze na
lekcji transmutacji z wyjątkiem Dracona Malfoya. Był bardziej blady niż
zwykle i do tego miał dość dziwny wyraz twarzy. Miała wrażenie jakby był
zamyślony. Wydało jej się to absurdem. Malfoy nie przejmował się nikim i
niczym oprócz siebie samego, a w jego życiu nie było rzeczy, która mogłaby
mu przysporzyć zmartwień aż do tego stopnia. Powinnam w czasie następnych
lekcji przyjrzeć mu się uważniej- postanowiła i rozpoczęła prowadzenie
lekcji.
Miranda spojrzała przelotnie na Draco. Znowu był potwornie blady
i jakby nieobecny duchem. Nie chciał o tym rozmawiać w pociągu ani później
więc nie będzie mu się narzucać. Próbowała zapomnieć o nim i skupić się na
lekcji, ale nie była w stanie. Malfoy nie był w takim stanie jeszcze nigdy
odkąd go znała. Zwykle wszystko spływało po nim. Kpił z każdego do oporu. A
teraz zamyślony, jak jej się zdawało, i zamknięty w sobie stanowił dla niej
zagadkę. Postanowiła dociec co jest nie tak i dotrzeć do jego tajemnicy. Nie
lubiła być poza nawiasem. Zawsze lepiej wiedzieć co się dzieje i trzymać się
w bezpiecznej odległości niż być zaskoczonym. A już najgorzej być
nieprzyjemnie zaskoczonym. Jeszcze raz spojrzała na Draco i skupiła na
wykładzie profesor McGonagall.
Nie miał ochoty siedzieć na lekcji i
słuchać tego nudziarstwa. Był rozdrażniony, zupełnie nie wiedział co się z
nim dzieje. Czuł, że wszystkie jego nerwy są napięte jak postronki. I to
tylko dlatego, że znowu miał jakiś idiotycznie realistyczny koszmar. Do tego
wciąż miał wrażenie, że ktoś mu się przygląda. Tak dokładnie w tej chwili
czuł na sobie czyjś wzrok. Kątem oka rozejrzał się po najbliższych ławkach.
Wszyscy Gryfoni zawzięcie notowali. On też powinien ale zupełnie nie
wiedział co McGonagall mówiła więc dał sobie spokój. Miranda spojrzała ze
dwa razy w jego stronę ale to nie było to. Ona po prostu na niego spojrzała,
a on czuł się jak robak pod lupą. Przypomniało mu się zdarzenie z uczty.
Szybko odszukał Josseline ale ona też była zajęta notowaniem i nie zwracała
na niego uwagi. Zupełnie zgłupiał. Przecież nie popadł w manię
prześladowczą. A może jednak? Odrzucił tę myśl równie szybko jak przyszła mu
do głowy. Pansy? Nie, nie przyglądała mu się w ten sposób. Jeśli chodzi o
ścisłość nie przyglądała mu się wogóle. Siedziała pochylona nad pergaminem i
starała się nadążyć z notowaniem. Zaczął już popadać w rozpacz. Ukrył twarz
w dłoniach i starał się zebrać rozszalałe myśli.
Caroline podniosła wzrok
znad notatek i powiodła wzrokiem po klasie. Trochę zgubiła wątek i już miała
zajrzeć do Emmy gdy zauważyła, że Draco siedzi pochylony nad ławką, zupełnie
zatopiony w myślach. Nie mogła zaprzeczyć, że nie był to dla niej szok. Po
raz pierwszy widziała go w podobnym stanie na Pokątnej. Wtedy też zdawał się
nieobecny duchem. Nie wiedzieć dlaczego zrobiło jej się go żal. Fakt, że
zupełnie jej nie zauważał przestał być istotny. W sumie musiała sama przed
sobą przyznać, że znajomość z nim była mocno naciągana. Chciała by był jej
chłopakiem nie dlatego, że naprawdę jej na nim zależało. Po prostu zależało
jej na odpowiednim statusie w szkole. W końcu była zupełnie przeciętną
Śłizgonką ale miała ambicje i dążyła do tego by je zaspokoić. W czasie
wakacji miała sporo czasu by zastanowić się nad swoim zachowaniem i doszła
do wniosku, że przez ostatnie kilka miesięcy robiła z siebie idiotkę
mizdrząc się do niego. Poszła jednak po rozum do głowy i to było
najważniejsze. Gdyby tylko pozbyła się nawyku podrywania go wszystko było by
w porządku. Powinna przestać w ogóle się nim przejmować. Lekcja się
skończyła. Wyrwana z zamyślenia niechcący zrzuciła swoją teczkę na podłogę
wprost pod nogi wychodzącej właśnie z klasy Josseline.
-To chyba twoje.-
powiedziała de Sade podając jej teczkę i odeszła.
Caro była tak
zaskoczona, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Panna Nietykalna
odezwała się do niej. Poczuła szturchnięcie w okolicy łopatki. Spojrzała za
siebie.
-Może wyszłabyś w końcu z ławki.- za nią stała Emma czekając na
miejsce do przejścia.
-O tak, już.- bąknęła i odsunęła się.
-Co się z
tobą dzieje?- zapytała Emma idąc obok niej korytarzem.
-Nic. A co niby
się miało dziać?
-No odkąd przyjechaliśmy do szkoły ani razu nie
wspomniałaś o Malfoyu i w ogóle.
-Z Draco mi przeszło. W sumie nie jest
tego wart by o nim pomyśleć a co dopiero z nim być.- oznajmiła dając
koleżance do zrozumienia, że temat skończony.
-Rozumiem i niezmiernie
mnie to cieszy.- Emma uśmiechnęła się od ucha do ucha.- Wiesz wydaje mi się,
że z nim jest i tak coś nie w porządku.
-Dlaczego tak sądzisz?- Caro
chciała powiedzieć jej żeby przestała wspominać tego zarozumialca ale
zaciekawiło ją co zauważyła Emma.
-No więc widziałam dzisiaj jak siedział
w dormitorium i gapił się w ścianę kiedy wszyscy schodzili na śniadanie.
Poza tym cały czas jest tak przeraźliwie blady przez całą lekcje był myślami
daleko od Hogwartu i transmutacji.- wyjaśniła Slythern.
-To faktycznie
dziwne, ale nie nasza sprawa.- stwierdziła Caroline, w duchu postanawiając
porozmawiać z Mirandą.- Pospieszmy się zaraz zaczyna się następna
lekcja.
-O tak. Obrona przed czarną magią. Aż mnie skręca z ciekawości
jaka jest nowa nauczycielka.
-Mnie też.
Ruszyły szybko korytarzem
podążając do wschodniej wieży. Ślizgoni mieli jako pierwsi mieć zajęcia z
nową nauczycielką i były tym bardziej podekscytowane.
Kinia biegła
korytarzem zgrabnie omijając pozostałych uczniów. Był to dopiero pierwszy
dzień nauki, ale już zostały wywieszone ogłoszenia o naborze do drużyn
qudditcha. Nie miała zbytniej nadziei na to, że Cho Chang zrezygnowała z
gry, ale mimo wszystko spieszyła się by zerknąć na tablicę. Jeszcze tylko
dwa zakręty, kawałeczek prostej i już wyhamowała u celu. Najpierw spojrzała
na kartkę z godłem Gryffindoru.
No tak szukali nowego obrońcy-
westchnęła.- W końcu Wood odszedł już ze szkoły a w zeszłym roku nie było
rozgrywek. I oczywiście Harry Potter był kandydatem na kapitana drużyny. W
sumie spodziewała się tego. Puchoni też uzupełniali skład i potrzebowali
szukającego, ale niestety ona nie mogła się zgłosić. Czuła, że to takie
niesprawiedliwe. Była dobra, może nie tak dobra jak Potter, ale gdyby więcej
ćwiczyła na pewno dorównałaby mu. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. W
końcu otworzyła je i przeniosła wzrok na pergamin z krukiem. Poczuła w sercu
ból zawodu. Jednak nici z jej marzeń na następny rok i dłużej. Do Rawenclawu
szukali tylko rezerwowych. Tak samo Ślizgoni nie robili żadnego naboru,
Malfoy dalej był ich szukającym. Widać grunt to pieniążki i żadna wpadka
typu nie zobaczenia znicza, który wisi w powietrzu tuż koło twojego ucha nie
stanowi problemu.
Dlaczego ja nie mam wpływowych rodziców- pytała siebie
w duchu.- Och Kinia zejdź na ziemię! Przecież to poniżające być kimś
tylko dlatego, że ktoś boi się twoich rodziców. Jesteś zbyt uczciwa na to na
co stać Malfoya- zbeształa się.
Już miała odejść od tablicy kiedy
postanowiła to zrobić. Zawsze zaklinała się, że nie zadowoli się pozycją
rezerwowej w składzie, ale już zaczynała tracić nadzieję. Wyjęła pióro i
umoczyła w stojącym obok na stoliku kałamarzu. A potem zapisała równymi,
pięknymi literami pod napisem Zgłoszenia na rezerwowych: Kinia Darck. Po
chwili było już za późno i nie mogła się wycofać. Spojrzała jeszcze raz na
swoje dzieło i co sił w nogach pognała do Wielkiej Sali. Nie czuła się
najlepiej ale potrzebowała jedynie trochę czasu by oswoić się z myślą, że
może zostanie rezerwowym. To już coś. Mały kroczek do przodu. Tak powinna to
sobie tłumaczyć. W końcu przestała biec i szła równy krokiem by uspokoić
oddech.
Przed tablicą ogłoszeń zatrzymywało się
coraz więcej uczniów i powoli zebrał się mały tłum.
-Musimy mieć
naprawdę dobrego szukającego w tym roku.- oznajmiła Nadja przeciskając się
obok Religiusa przez tumult.
-Jasne tylko trudno takiego znaleźć. Cedrik
miał prawdziwy talent.- zgodził się rozpychając łokciami.- Może ty się
zgłosisz?
-Żartujesz!
-Dlaczego?- zdziwił się.- Przecież jesteś
dobra. Dziewczyna jako szukający to nic dziwnego, a bardzo bym się cieszył
gdyby ci się udało.
-Dzięki za wiarę w moje możliwości ale jakoś nie mogę
się przemóc.- powiedziała rumieniąc się lekko.
-Och przestań!-
obruszył się Religius.- Jeśli sama się nie zapiszesz ja to zrobię.-
zagroził.
-Nawet się nie waż!- krzyknęła odwracając się nagle.- Nie
nadaje się do tego. Poza tym treningi zajmują dużo czasu a ja nie mogę sobie
pozwolić na opuszczenie w nauce.
-Nie wymawiaj się nauką bo z tą akurat
nie masz problemu!- oponował Rex.
- Koniec tematu!- mówiąc to
przytupnęła nogą- Nie zapiszesz mnie do drużyny ani ja sama tego nie
zrobię.
-Nadja zastanów się.- próbował jeszcze negocjować, choć zdawał
sobie sprawę, że powiedziała ostatnie słowo.
-Nie i jeszcze raz
nie!
-Ok. Poddaję się.- powiedział bez przekonania, a w duchu dodał-
Na razie.
Aethenus przysłuchiwał się z boku tej wymianie
zdań.
-Idiotka!- pomyślał.- Ma szanse dostać się do drużyny i robi
taką aferę.
Zdążył już przejrzeć ogłoszenia i był wściekły. Liczył na to,
że Draco wyleci z drużyny, może nie z hukiem ale na sto procent. A tu nic.
Nadal figurował jako szukający. Porażka, kolejna którą musiał przełknąć.
Ciągle był w tyle a tak bardzo chciał zostać zawodowym graczem. Nie miał
zacięcia do nauki i sport był jego szansą na wybicie się. Poza tym miał
talent, niestety tylko talent a to jak już nieraz usłyszał od Atlashi było
za mało. Zacisnął pięści w przypływie złości. Już na początku wakacji
postanowił, że zrobi wszystko by dostać się do drużyny i teraz nadszedł czas
by wziąć się do dzieła.
Para Puchonów odeszła w końcu nie odzywając się
więcej do siebie. Podszedł do tablicy i znowu umieścił swoje imię i nazwisko
na tablicy jako rezerwowy. W głowie miał już plan. Nie wyjawił go nikomu i
wcale nie zamierzał tego robić inaczej wyleciałby ze szkoły. A byłoby już
totalnie beznadziejnie gdyby dowiedziała się o nim Atlashia.
Pierwszy
dzień nauki po wakacjach dłużył się niemiłosiernie. Ann przeciągnęła się z
ziewnięciem i odsunęła od siebie książki.
-Mam dość!- oznajmiła
siedzącym w pobliżu przyjaciółkom.
-Co ty nie powiesz?- stwierdziła z
sarkazmem Lavender.- Ja nie czuje już ręki. Pierwszy dzień i od razu tyle
pisania.
-Jeśli nie pooddycham zaraz świeżym powietrzem umrę z
niedotlenienia.- powiedziała Ivy wstając od stolika i podchodząc do wyjścia
z pokoju wspólnego Gryfonów.- Ktoś idzie ze mną?
-Nie dzięki.- odparły
prawie jednocześnie Ann i Lavender.
-No to na razie!- zawołała
znikając za obrazem.
-Mnie by się nie chciało spacerować.- burknęła Ann
zapadając głębiej w fotel.
-Mnie też.- przytaknęła Lavender
ziewając.
Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała. Były zmęczone a
musiały jeszcze przygotować się do jutrzejszej lekcji eliksirów. Snape nie
będzie przejmował się dopiero, co skończonymi wakacjami i na pewno da im
wycisk. Ann próbowała się zmobilizować, ale w końcu dała za wygraną i
powlekła się do dormitorium zostawiając zawziętą Lavender na dole.
Ivy
miała jeszcze dwie godziny do ciszy nocnej. Powoli szła klatką schodową w
kierunku wyjścia. Na zewnątrz było jeszcze bardzo jasno a spacer po błoniach
zawsze dobrze jej robił kiedy czuła, że dusi się w murach zamku.
Przechodziła akurat koło tablicy ogłoszeń.
Postanowiła przy okazji
sprawdzić kto jeszcze się zapisał na obrońcę bo umieściła swoje nazwisko
zaraz na początku listy. Konkurencja była ostra, ale ona nigdy się nie
podawała. Musieli dać jej szansę a wykorzystanie jej należało już do niej.
Grunt to się nie przejmować- stwierdziła widząc nazwiska osób ze starszych
klas i do tego samych chłopaków.
-Dasz sobie radę- usłyszała znowu za
plecami głos, który już znała.
-Dzięki- odparła odwracając się.- Nie
sadziłam, że interesujesz się qudditchem.
-Wszyscy dzisiaj mówią tylko o
tych zapisach więc postanowiłam sprawdzić jak się sprawy mają- wyjaśniła
Josseline.- Z twoimi umiejętnościami na pewno przekonasz ich by wybrali
właśnie ciebie.
-Chyba trochę przesadzasz.- speszyła się Ivy. Zupełnie
nie wiedziała co ma myśleć o tej Ślizgonce. Najpierw pomogła jej w pociągu,
potem przegadały całą podróż a teraz jeszcze to.- Ciężko trenowałam a Oliver
twierdził, że mam talent ale czy to wystarczy nie wiem.
-Wood był
najlepszym obrońcą w Hogwarcie więc wiedział co mówi.- powiedziała Josseline
i ruszyła w kierunku lochów.
-Poczekaj Josseline!- zatrzymała
jąIvy.
-Mów mi Jolie.
-To raczej nie brzmi jak zdrobnienie twojego
imienia.- stwierdziła.
-Bo nie jest nim ale tak mi mówią w rodzinie.
Chciałaś coś jeszcze?
-Właściwie to tylko jedno. Zapytać o coś.- Ivy
mówiąc to spuściła wzrok. Czuła się głupio, ale była po prostu
ciekawa.
-Tak?
-Dlaczego mi pomagasz i wspierasz? W końcu jestem
Gryfonką a ty Ślizgonką i do tego z nikim się nie przyjaźnisz.- wykrztusiła
z siebie.
Jolie uśmiechnęła się tym razem naprawdę, a nie tylko w duchu,
i powiedziała.
-Podarowano ci coś przy narodzinach- po czym odeszła
zostawiając zaskoczoną Ivy w holu.
To nie był przyjacielski uśmiech.
Raczej taki, zastanawiała się przez chwilę, pełen wyrachowania. Poczuła się
niepewnie, przecież nie miała w sobie nic niezwykłego. Była po prostu Ivy
Casillas, niską szatynka, o piwnych oczach i charakterku. Nie miała
rodzeństwa, ale ich dom zawsze był pełen kuzynostwa, które pod okiem Hectora
Casillas trenowało qudditcha. Nie ułatwiali jej życia ciągle spychając poza
margines. Musiała stoczyć nie jeden bój, w pełnym tego słowa znaczeniu, o
miejsce w drużynie i prawie zawsze jej się udawało. Może faktycznie ma coś
co pozwalało jej stawiać na swoim? Wzruszyła ramionami, nie miała już ochoty
na spacer. Coś zupełnie innego zaprzątało ją teraz w pełni. Postanowiła
dociec co takiego posiada wyjątkowego o czym jeszcze nie wie,a w sumie
powinna. Zawróciła i skierowała się do pokoju wspólnego Gryfonów.
Dzień
po dniu minął tydzień i nadszedł weekend. Zawziętość Snape`a w tępieniu
Gryfonów wcale nie osłabła. Nie mniej odczuli ją także Krukoni.
-Jeśli
uda mi się napisać to zadanie domowe z eliksirów to będę najszczęśliwszym
człowiekiem pod słońcem- westchnął Paul opierając czoło o stół w bibliotece.
-Nie załamuj się nie jest tak źle- pocieszała go Lesley.
-Tobie łatwo
mówić bo już prawie skończyłaś.- żalił się.
-Jak chcesz to ci pomogę-
zaproponowała.
-Dzięki! Jesteś moją wybawczynią!- krzyknął co
wprawiło panią Prince w złość.
Szybko skulił się na swoim krześle,
żałując że nie może stać się niewidzialny.
-Jak wam idzie?- usłyszeli
teatralny szept Avicenny wślizgującej się na miejsce obok Lesley.
-Jej
dobrze a mnie żałośnie- wyjaśnił Paul wskazując na Les.
No to będziemy we
dwójkę- powiedziała mrugając do niego.
-Też mi pociecha. Chciałem iść na
boisko qudditcha pooglądać testy na obrońcę Gryfonów.- jęczał Paul próbując
wymigać się od nauki.
-Nic z tego- zaprotestowała Avicenna- Nie damy ci
potem odpisać. Możesz o tym zapomnieć. Snape już raz nałożył ci za to
szlaban i mnie też przy okazji, więc grzecznie tu siedź i
pisz.
-Jejku! Jesteście bez serca!- żalił się, ale zbyt dobrze
wiedział co czekałoby go tym razem gdyby Snape się połapał. Złapał bez
entuzjazmu za pióro i zaczął pisać.
Siedząca kilka stolików dalej grupka
Ślizgonów żywo interesowała się nowym naborem w Gryffindorze. W końcu
pierwszy mecz mieli zagrać właśnie z nimi i nie chcieli niespodzianek.
-Myślę, że wybiorą Grega Dickinsa.- zastanawiał się głośno Adrian
Pucey.
-Nie będzie jeszcze tak źle jeśli go wezmą- mówił z miną
największego znawcy kapitan drużyny Marcus Flint.
-Jasne a jak wezmą
Dereka Yorka?- martwił się Adam Blatchey.
-Masz problem. Woodowi nawet do
pięt nie dorasta.- prychnął Stuart Bole.- Ja bym się martwił gdyby wzięli
Charliego Alcotta.
-Coś ty on nie zobaczy kafla nawet gdyby zawisł mu
przed nosem.- lekceważąco machnął ręką Blatchey.
-No co wy.- żachnął się
Cecil Warington.- Na pewno wezmą...
Nie dokończył jednak bo głowy całej
grupki zwróciły się w stronę podchodzącego właśnie do nich Aethernusa. Żaden
jednak nie odezwał się. Wiedzieli, że Aeth poszedł przyglądać się Gryfonom i
byli bardzo ciekawi jakie przynosi wieści.
Nie zamierzał tak po prostu
poinformować ich o wyniku treningu, który przed chwilą obejrzał. Omiótł
lekceważącym wzrokiem tę żałosna zbieraninę pseudo graczy qudditcha. Nie
lubił żadnego z nich i wcale nie udawał, że tak nie jest. Pewnie był to
kolejny powód dla którego nie mógł się dostać do drużyny, ale mało go to
obchodziło. Był pewny swego. W tym roku na pewno mu się uda.
-I co? No i
jak? Kogo wybrali?- zaczął dopytywać się Flint, który jako pierwszy odzyskał
głos.
Aeth milczał jeszcze przez chwile rozkoszując się tym nikłym
uczuciem władzy jakie posiadał w tej chwili.
-Wybrali...- zaczął i
jeszcze raz spojrzał na ich zaczerwienione od emocji buźki.- Wybrali małą
Casillas!- dokończył patrząc jak ich szczęki opadają w dół.
Samemu
trudno mu było w to uwierzyć a jednak. A co gorsza była naprawdę dobra.
Dobrze, że ci frajerzy nie byli na boisku i nie widzieli tego co on.
-Jak
to małą Casillas?!- zdziwił się Flint.
-A no tak to!- odparł Aeth
i odszedł zostawiając ich osłupiałych i zupełnie
zdezorientowanych.
Ivy nadal nie mogła uwierzyć, że dostała się do
drużyny. Kiedy Harry po naradzie z resztą drużyny oznajmił iż to ona zostaje
nowym obrońca o mało nie usiadła na ziemi z wrażenia. Fakt, że obroniła
wszystkie karne jakie zaserwowała jej Alicja a potem tylko raz na sześć
skapitulowała, kiedy ścigające atakowały pętle z akcji w jej mniemaniu nie
przesądzał o powodzeniu. A jednak. Wszyscy byli zgodni, że powinna dołączyć
do drużyny. Zupełnie automatycznie odpowiadała na gratulacje. To było tak
nierealne, że aż dostała gęsiej skórki. Teraz szła sama przez błonia z
powrotem do zamku. Jeszcze tydzień temu nawet jej się nie śniło o grze w
drużynie Gryffindoru a teraz.
-Hurra!- krzyknęła podskakując w
powietrze.
Zaraz potem pobiegła do sowiarni. Nie mogła się doczekać
chwili kiedy napisze o tym rodzicom. Ojciec na pewno będzie z niej dumny. No
i powinna napisać do Olivera, był dla niej jak starszy brat i zawsze
powtarzał, że ma talent i powinna go wykorzystać. Teraz będzie miała szansę.
Pomoże Gryfonom zetrzeć Ślizgonów na pył. Na myśl o Ślizgonach uśmiechnęła
się perfidnie. Ciekawe co pan na to powie panie Flint- pomyślała.- Na pewno
nie brał pan mnie pod uwagę, co? Wybuchnęła donośnym śmiechem i co sił w
nogach pomknęła na górę.
Draco siedział w pokoju wspólnym i
wpatrywał się tępo w drzwi. Już od tygodnia nie mógł się pozbyć myśli, że
Josseline de Sade bacznie mu się przypatruje. Fakt, że nie przyłapał jej ani
razu na tym jak na niego patrzy nie stanowił dla niego żadnego argumentu
przeciw jego teorii. Miał już dość tego duszącego uczucia bycia pod
obserwacją i postanowił dzisiaj z nią porozmawiać. Niestety nie widział jej
przez cały dzień. Nie miał też bladego pojęcia gdzie mógłby ją szukać. Kiedy
zapytał o to Mirandę tylko dziwnie na niego spojrzała i nic nie
odpowiedziała. Nie to nie. Nie potrzebował jej łaski. Zresztą Cover już od
kilku dni patrzyła na niego jakby cierpiał na jakąś nieuleczalna chorobę i
lada dzień miał umrzeć. Od tego ciągłego wpatrywania się w drzwi, tkwił tak
już od dobrej godziny, zaczęły boleć go oczy.
Nagle widok przysłoniło mu
czyjeś grube cielsko.
-Goyle odsuń się!- warknął przechylając się raz
w jedną raz w drugą stronę.
-Flint chciał z tobą mówić Draco!-
oznajmił Goyle nie ruszając się z miejsca.
-Spadaj Goyle!- Draco był
już zdrowo wkurzony.- Jak coś chce to niech sam przyjdzie!
-Cała
drużyna czeka na ciebie w dormitorium Flinta!- upierał się
Goyle.
Malfoy stracił cierpliwość. Wstał z kanapy i spojrzał w górę na
Goyla.
-Słuchaj mnie uważnie bo na pewno się nie powtórzę.- wycedził
przez zaciśnięte zęby.- Nigdzie teraz nie pójdę bo mam tu coś do
załatwienia. A teraz zabieraj się z widoku i spadaj!
Jego oczy
płonęły gniewem. Czuł jak krew uderza mu do głowy. Sam nie wiedział
dlaczego, ale rozmowa z Josseline wydawała mu się sprawą życia i śmierci.
Niestety Goyle zdawał się nie widzieć w jakim Malfoy jest stanie i nadal
tkwił w miejscu. Już miał znowu się na niego wydrzeć kiedy do pokoju
wspólnego weszła Josseline. Zablokowany pomiędzy Goylem a kanapą z
frustracją patrzył jak przechodzi przez pomieszczenie i znika za drzwiami
dziewczęcego dormitorium. Miał ochotę wyć z wściekłości. Przed chwilą
zmarnował jedyną w swoim rodzaju szansę na rozmowę z nią i to, przez kogo.
Przez tego tłustego, ograniczonego typa. Zacisnął zęby w bezsilnej
wściekłości. Goyle odsunął się wreszcie na tyle by Draco mógł przejść.
Najpierw się zawahał a potem odszedł dwa kroki i zwrócił do
Goyla.
-Wszystko schrzaniłeś! Mam nadzieję, że jesteś z siebie
dumy!- powiedział, po czym wziął rozpęd i uderzył go ramieniem w brzuch
z siłą, o jaką się nie podejrzewał.
Trafiony w splot słoneczny Goyle
jęknął z bólu i złapał za brzuch zwalając ciężko na kanapę. Draco nie czekał
na dalszy ciąg wydarzeń. Odwrócił się na pięcie i spokojnie wyszedł z lochu.
Był tak wściekły, że musiał na kimś wyładować swoją złość. Zebrani w pokoju
wspólnym Ślizgoni patrzyli w ślad za nim ze strachem. Po raz pierwszy
zobaczyli Malfoya w takim stanie. Sam nigdy się nie bił i przyjęło się już
przekonanie, że jest maminsynkiem i nie potrafi własnoręcznie skrzywdzić
nawet muchy.
Rozwścieczony Malfoy błąkał się po lochach bez celu. Sam nie
wiedział gdzie właściwie idzie. Szedł po prostu przed siebie. Po chwili
gniew zaczął opadać a wracać rozsądek. Od kilku dni nie miał już koszmarów.
A ściśle mówiąc od pierwszej po wakacjach nocy w Hogwarcie. Nie mógł się
jednak pozbyć prześladujących go myśli. Wciąż pamiętał ten głos pytający go
o to, kogo najbardziej kocha. Sam nie wiedział, dlaczego pomyślał o ojcu.
Przecież wcale tak bardzo go nie kochał. O ile w ogóle potrafił darzyć
kogokolwiek tym uczuciem. Oznaczało dla niego słabość. A on nie chciał
okazywać słabości. Ojciec powtarzał mu zawsze, że miłość to pięta
Achillesowa każdego człowieka. Jeśli nikogo nie kochasz nie można cię
zranić- mówił w czasie ich męskich rozmów przy kominku w swoim gabinecie.
Tak bardzo pogrążył się w myślach, że zaszedł do zupełnie nieuczęszczanej
części lochów. Zatrzymał się i jak zahipnotyzowany wpatrywał w otwierającą
się przed nim czerń słabo oświetlonego tunelu. Poczuł, że pocą mu się ręce.
Nie był w stanie się ruszyć. Patrzył tylko przed siebie. Dreszcz przerażenia
wstrząsnął jego ciałem. Jedna, szaleńcza myśl wirowała mu w głowie- Koszmar
powrócił i przybrał realną formę.
-Co ty tu robisz?!- usłyszał za
sobą czyjś głos.
Zamarł ze strachu. Przez ściśnięte gardło przełknął
ślinę i zmusił swoje ciało do obrotu. Kiedy się odwrócił zobaczył stojącą w
cieniu postać.
-Nic- wykrztusił z siebie.
Postać zrobiła krok do
przodu i stanęła przed nim Atlashia Rossan. Przyglądała mu się uważnie.
Był przestraszony, jakby spodziewał się, że zaraz go coś lub ktoś
napadnie. Jak zwierzyna uciekająca przed nagonką i w końcu przyparta do muru
wpatrywał się w nią rozszerzonymi ze strachu oczyma. Widać było, że stara
się uspokoić oddech i pewnie serce wali mu jak oszalałe.
-To nie jest
miejsce na samotne spacery.- powiedziała.
-W takim razie co ty tu
robisz?- zapytał odzyskując jasność myślenia.
-Chciałam z tobą pogadać i
po prostu szłam za tobą.- wyjaśniła spokojnie.
-O czym?
-O
tobie.
-Nie ma o czym rozmawiać.- odparł i przeszedł koło niej.
-A ja
sądzę, że jednak jest.- upierała się Atlashia.- Choćby z powodu twojego
koszmarnego wyglądu i dziwnego zachowania.
-Mogłabyś się ode mnie
odczepić.- powiedział nie siląc się na uprzejmość.- Wyglądam jak wyglądam i
nic ci do tego. To mój nowy image.
-Jasne. Tylko nie zdziw się jak wywalą
cię z drużyny i...
-Od kiedy to martwisz się moją pozycją w drużynie.
Powinno cię to cieszyć, że mnie wywalą. W końcu będzie się mógł wykazać twój
kochaś Aeth.- wszedł jej w słowo.
-Odczep się od Aethernusa- oburzyła
się.- Wcale nie jest moim kochasiem.
-Ach tak to czemu się tak
trzepiesz.- szydził z niej Draco.
-Uważaj co mówisz Malfoy, bo źle możesz
skończyć.- ostrzegała go.
-Jasne. Zrobisz ze mnie karmę dla smoków?-
zapytał i zaśmiał się.
Atlashia spojrzała na niego zdziwiona. Nagle stał
się kimś innym. Zniknął ten przestraszony własnego cienia, blady Draco.
Przed nią stał pewny siebie i dumny Malfoy jakiego znała dotychczas, choć
widać nie do końca.
-Malfoy jesteś świrem.- powiedziała i szybko
odeszła.
-Dzięki za komplement Rossan- usłyszała jeszcze zanim zniknęła
za zakrętem.
Czuła się zupełnie zdezorientowana. Albo Malfoy robił z
wszystkich wariata albo sam miał poważne problemy z psychiką. Bardziej
skłaniała się ku drugiej możliwości, choć nie była pewna dlaczego. W sumie
fakty świadczyły przeciwko niemu. Od przyjazdu do Hogwartu był zupełnie
nieswój. Potem chodził z nieobecnym wzrokiem po korytarzach. Nie poznawał
ludzi, z którymi był w jednej klasie a do tego wypytywał o Josseline de
Sade. Sądziła, że uda jej się z nim porozmawiać, w końcu zanim zaprzyjaźniła
się z Aethernusem często ze sobą rozmawiali. Była bardzo rozczarowana i
zawiedziona. Większość dziewczyn mówiła, że Draco nie warto choćby
troszeczkę ufać i niestety miały rację. Potrząsnęła głową chcąc odpędzić
natrętne myśli. Nie zauważyła, że ktoś widział całe zajście w lochu i teraz
szybko oddalał się w kierunku w którym zmierzała.
Ciemne chmury
płynęły po niebie raz odsłaniając raz zasłaniając gwiazdy. Ledwo widoczna
tarcza księżyca nie dawała żadnego światła. Noc była ciemna i parna jak na
wrzesień. Przeciągnęła się rozprostowując plecy. Leciutki wietrzyk łaskotał
jej policzki by za chwilę ustąpić rozgrzanemu powietrzu. Z każdą chwilą
coraz bardziej się rozluźniała, czuła jak napięcie całego dnia uchodzi z
niej pozostawiając po sobie uczucie rozleniwienia. Nie, nie czas na
lenistwo. Dzisiejsza noc będzie wyjątkowa. Na myśl o tym co miało się
wydarzyć uśmiechnęła się perfidnie a jej oczy zabłyszczały złowróżbnie.
Zamknęła je i pozwoliła swoim myślą swobodnie krążyć by po chwili wypuścić
je niczym latawiec w granatową czerń nocy.
Lucjusz Malfoy przetarł
oczy ze zmęczenia. Siedział już dobrych kilka godzin nad opasłym tomem i
uważnie go studiował. Lekki podmuch wiatru poruszył firanką w uchylonym
oknie. Płomień świecy zamigotał i zgasł. Zaklął w duchu i sięgnął po różdżkę
by znów ją zapalić, gdy zdał sobie sprawę, iż nie jest sam w pokoju.
Wyraźnie odczuwał obecność silnej magicznej mocy. Dreszcz przeszył jego
ciało.
-Kto tu jest?- zapytał przełykając ślinę.
Odpowiedziała mu
cisza. Poruszył się niespokojnie nie mogąc się zdecydować, co
zrobić.
Nagle poczuł jak pokój zaczyna się rozpływać. Zerwał się z
fotela, tak mu się przynajmniej wydawało.
-Chodź za mną.- usłyszał
brzmiący jakby z oddali głos.
Zupełnie bezwolnie podążył w jego stronę.
Nie był pewien dokąd zmierza. Zastanawiał się kto może mieć taką moc. No
jasne!- przemknęło mu przez myśl.- Czarny Pan. Poczuł jak przerażenie
łapie go za gardło. Czyżby miał tak nieoczekiwanie stanąć przed swoim
mistrzem? Rozejrzał się na boki chcą ustalić cel swojej wędrówki, ale
miejsce w jakim się znalazł było mu zupełnie nieznane. Jego stopy twardo
stąpały po kamiennej posadzce korytarza, którym szedł. Wędrówka zdawała się
nie mieć końca. Czuł jak ogarnia go znużenie.
-Zmęczony?- usłyszał tuż
koło ucha.- Nie martw się, za niedługo będziesz mógł odpoczywać- głos
zaśmiał się szyderczo.
Wstrząsnął nim dreszcz przerażenia. Słowa te
brzmiały jak wyrok. Nie był pewny jednak skąd wzięło się to odczucie.
Zaczynał już wątpić czy dotrwa do celu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
Nagle zatrzymał się przed potężna bramą. Poczuł chwilową ulgę. Mógł
przynajmniej na chwilę odpocząć. Wrota drgnęły i zaczęły się otwierać.
Powoli i bezszelestnie. Wstrzymał oddech. Im szerzej się otwierały tym
bardziej drżało w nim serce. W końcu otworzyły się na oścież. Ujrzał
olbrzymią komnatę pełną migotających płomyków. Mimo woli wszedł do środka.
Brama zatrzasnęła się za nim cicho. Stał jak zaczarowany i wpatrywał się w
ogniki. Koło niego pojawiła się nie wiadomo skąd zakapturzona
postać.
-Jak samopoczucie? Marnie?- powiedziała świdrując go wzrokiem
spod kaptura.
Nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
-Widzisz te
wszystkie światła?- postać wskazała ręką w kierunku ogników.- Jeden z nich
należy do ciebie.
Należy do mnie?- pomyślał.- Ale czym one są?
-Trafne
pytanie.- odpowiedziała postać, najwyraźniej mogąc czytać w jego myślach.-
To płomyki życia. – powiedziała po czym wystawiła rękę ubraną w
rękawiczkę i po chwili pojawił się w niej jeden z płomyków.- To właśnie twój
płomyk.
Wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Ten ktoś trzymał w
ręku jego życie. Fascynacja i strach zupełnie go paraliżowały. Zakapturzony
osobnik uniósł rękę z płomykiem do twarzy i dmuchnął. Lucjusz poczuł nagłe
szarpnięcie, tak jakby był balonem, który uwolniono z uwięzi.
-Co? Co się
stało?- wyszeptał.
-Och nic takiego. Po prostu umarłeś.- odparła postać i
rozpłynęła się równie nagle jak się pojawiła.
Spojrzał w dół i ujrzał
siebie siedzącego w gabinecie. Był dziwnie przechylony. Wyglądał jak martwy.
On był naprawdę martwy! Ta myśl uderzyła go niczym piorun. Nie zdążył
jednak ochłonąć, bo pojawiły się dwie uskrzydlone, zakapturzone postacie i
pociągnęły go ze sobą w otwierająca się pod nim otchłań.
Czyjś krzyk
zabrzmiał boleśnie w jego głowie. Otworzył oczy i przez chwilę walczył z
pulsującym mu w skroniach bólem. Tej nocy nie miał koszmaru, wszystko było
dobrze oprócz tej dziwnej pobudki. Po chwili było już po wszystkim i poczuł
się całkiem dobrze. Był nawet wypoczęty i zrelaksowany. Wstał i powlókł się
do łazienki. Crabe i Goyle jeszcze spali. Kiedy wrócił byli już na nogach i
razem wyszli na śniadanie. W czasie porannej toalety zauważył, iż nie jest
już taki blady a i oczy odzyskały część dawnego blasku. Przy stole Ślizgonów
było już kilka osób. Usiadł koło Mirandy, ale nie odezwał się do niej.
Nakładał sobie właśnie porcje jajecznicy kiedy go zagadnęła:
-Draco co
się z tobą dzieje?
-Nie rozumiem o co ci chodzi- powiedział nie odrywając
się od jedzenia.
-No mam na myśli to, że od kilku dni byłeś jakiś dziwny
a dzisiaj nagle wyglądasz prawie jak ten Draco Malfoy, którego zawsze
znałam.- wyjaśniła.
-Po prostu źle się czułem, ale teraz jest już
wszystko w porządku. Nie musisz...- nie dokończył, gdyż zobaczył profesora
Snape`a zmierzającego w jego kierunku.
-Panie Malfoy proszę do mojego
gabinetu.- oznajmił Snape zatrzymując się o krok od niego.- Mam panu coś
bardzo ważnego do powiedzenia.- dodał po czym odwrócił się i wyszedł z
Wielkiej Sali.
Zdumiony Draco podążył za nim pozostawiając nie mniej
zdumioną, a jeszcze bardziej zaciekawioną Mirandę. Miał mieszane uczucia
kiedy tak szedł za opiekunem Slytherinu. Różne myśli kłębiły się w jego
głowie. Starał sobie przypomnieć co takiego zdarzyło się w minionym tygodniu
co mogłoby być powodem wezwania na dywanik do Snape`a. Niestety przy
najlepszych chęciach nic nie przychodziło mu do głowy. Walnął co prawda
Goyla i pokłócił się, czy coś w tym rodzaju, z Rossan ale to nie było nic
wielkiego. Odchodził już prawie od zmysłów próbując znaleźć jakieś
wytłumaczenie tego nagłego wezwania kiedy znaleźli się w gabinecie
nauczyciela eliksirów.
-Usiądź- powiedział Snape wskazując mu
krzesło.
Usiadł posłusznie oczekując najgorszego, ale na pewno nie tego
co za chwilę usłyszał.
-Przykro mi o tym mówić, ale jako opiekun twojego
domu to na mnie spadł obowiązek poinformowania cię.- zaczął Snape
przyglądając mu się uważnie.- Wczoraj w nocy...
( odchrząknął)... Wczoraj
w nocy zmarł twój ojciec.- powiedział w końcu.
Draco siedział jak
skamieniały. Nie był w stanie się poruszyć ani cokolwiek powiedzieć. To nie
mogła być prawda, jeszcze wczoraj miał ojca a dzisiaj... Podniósł wzrok i
spojrzał na Snape`a. Wyraźnie nie wiedział jak ma się zachować. Czuł się
skrępowany. Znów spuścił wzrok i wpatrywał się tępo w posadzkę. Cała pogoda
ducha, którą w końcu odzyskał uleciała z niego jak powietrze z przebitego
balonu.
-Jak?- wykrztusił w końcu z siebie.
-We śnie. Wygląda na to,
że zasnął nad lekturą i już się nie obudził.- wyjaśnił Snape.
Malfoy nic
nie odpowiedział. Nie mógł pojąć jak to możliwe, że jego ojciec, okaz
zdrowia zmarł tak po prostu we śnie. To było jak koszmarny sen. Tylko, że to
nie był sen a brutalna rzeczywistość.
-Mogę już iść?- zapytał
niepewnie.
-Tak. Jesteś dzisiaj zwolniony z zajęć.- Snape wyglądał tak
jakby poczuł ulgę na dźwięk jego pytania.
Draco powlekł się do swojego
dormitorium. Na szczęście nie spotkał nikogo po drodze. Chciał być sam ze
swoimi myślami i bólem.
Wiadomość o śmierci Lucjusza Malfoya lotem
błyskawicy rozeszła się po Hogwarcie. Wszyscy szeptali między sobą tworząc
coraz to bardziej nieprawdopodobne teorie na temat jego śmierci. Ron w
przerwie między lekcjami wysłał sowę do ojca z zapytaniem o szczegóły. To
wydarzenie było prawdziwą sensacją. Mało co mogło wywołać takie
poruszenie.
Miranda niecierpliwie czekała na koniec lekcji. Chciała
porozmawiać z Draco, wiedziała że był sam. W końcu byli przyjaciółmi. Czas
wlókł się niemiłosiernie.
W następnej ławce siedziała Caroline i tępo
wpatrywała się w ścianę. Nic z lekcji Zaklęć do niej nie docierało. Ona też
myślała o Draco. Wiedziała, że nie ma szansy na to żeby z nim porozmawiać,
ale było jej go naprawdę żal. Nie chciała sama przed sobą przyznać, że chyba
naprawdę jej na nim zależało. W każdym bądź razie czuła do niego sympatię i
chciała go wesprzeć w tych trudnych chwilach. Cały jego świat się walił a
wokół niego nie było nikogo komu naprawdę by na nim zależało. Wszyscy
emocjonowali się śmiercią pana Malfoya jakby to było wydarzenie z rozgrywek
ligi quidditcha a nie rodzinna tragedia. To była ostatnia lekcja i w końcu
się skończyła. Westchnęła do swoich myśli i razem z Emmą ruszyła do pokoju
wspólnego Ślizgonów.
Josseline szła krok za krokiem za grupką
Gryfonów. Pośrodku niej królowała Ivy. Odkąd została przyjęta do drużyny
przybyło jej wielbicieli. Sława to taka kapryśna pani.- pomyślała przystając
na chwilę. Właśnie przemijały dni Malfoya i czuła satysfakcję. Rozpierało ją
uczucie... właśnie jakie uczucie? Nie potrafiła je nazwać. Zresztą nie było
to zbyt ważne. Zastanawiała ją jednak jedna rzecz. Draco nie był wcale
pogrążony w rozpaczy. Fakt, że przez tydzień był jakby przygaszony, ale
szybko mu to minęło. Teraz znów był tym samym wrednym typem co wcześniej.
Niczego się nie nauczył czy raczej uwolnił się spod ciężaru wymagań jakie
stawiał przed nim ojciec. Uśmiechnęła się do siebie. Wkrótce przestanie mu
być do śmiechu. Rozpoczęły się treningi qudditcha a do pierwszego meczu
zostało już niedużo czasu. Na szczęście dopisywała pogoda. Oglądała często
treningi Gryfonów z powodu Ivy. Wiedziała, że na pewno się na niej nie
zawiedzie i wszystko pójdzie jak po maśle. Spojrzała po raz ostatni za
oddalającą się grupa Gryfonów. Odwróciła się i ujrzała rozwścieczonego
Aethernusa prawie biegnącego korytarzem. Miała ochotę podnieść trochę
zaklęciem płytkę posadzki żeby zwalić go z nóg, ale zrezygnowała z tego
dziecinnego pomysłu. Ciekawe co go tak wkurzyło?
Monica Novak
zbierała właśnie z posadzki upuszczone podręczniki kiedy nagle wyrosły przed
nią trzy pary nóg. Zielony kolor szat ich właścicieli nie wróżył nic
dobrego. Uniosła lekko głowę i zupełnie bez lęku spojrzała w zimne szare
oczy.
-Kogo my tu mamy?!- usłyszała szyderczy ton odbijający się
echem po pustym korytarzu.
-Jakbyś nie wiedział.- odparła naiwnie,
prostując się.- Nie poznajesz mnie?
-Hmmm...Niech się zastanowię?- Malfoy
oparł brodę na ręce i spojrzał na sufit udając, że się zastanawia.-
Nawiedzona Gryfonka!- krzyknął po chwili pstrykając palcami, jakby
doznał olśnienia.
Grabb i Goyle ryknęli śmiechem. Monica poczuła się
obrażona. Malfoy zawsze traktował ja jak wariatkę. Nie zamierzała jednak dać
się poniżać.
-Ja ci nie pozwalam tak na mnie mówić!- powiedziała
opierając ręce na biodrach. Jej poza miała nadać jej powagi, ale w oczach
Malfoya dodała jej jeszcze komizmu.
-Jakie to zadziorne!- zaśmiał się
Malfoy i stanął za jej placami.- Bierzcie ją chłopaki trzeba ją trochę
ostudzić bo trochę się przegrzewa.
Zanim Monica zdała sobie sprawę z
sytuacji, w jakiej się znalazła goryle Draco złapali ja za ręce i nogi i
wnieśli do męskiej toalety.
-Puszczajcie mnie sługusy Voldemorta!-
krzyczała próbując wyswobodzić się z ich rąk.
-Co za ostre słowa!-
drażnił ją Draco- Słyszeliście jak ona was obraża. A może mnie też miałaś na
myśli?- zapytał pochylając się nad Monicą.
-Jasne że ciebie to też
dotyczy!
-Więc nie pozostawiasz mi wyboru- powiedział otwierając
drzwi jednej z kabin.- Miłego nurkowania!- wycedził przez zęby i odsunął
się mówiąc.- Do muszli z nią chłopaki i nie zapomnijcie spłukać.
Crabb i
Goyle dokładnie wykonali swoją robotę i zostawili zupełnie przemoczoną
Monicę siedząca na zimnych kafelkach pokrywających podłogę łazienki. Była
tak oszołomiona brutalnością Malfoya i jego adiutantów, że nie mogła się
ruszyć. W takim stanie znalazł ja Ron, który od razu wszczął alarm. Jednak
nikt nie mógł nic udowodnić winowajcom. Mieli już zapewnione alibi.
Niepodważalne i załatwione w równie bezpardonowy sposób.
Życie w
Hogwarcie znów toczyło się normalnym trybem. Zachowanie Malfoya pozwoliło
szybko zapomnieć o pogrzebie i całym zamieszaniu wokół śmierci jego ojca.
Religius siedział właśnie z Nadją w bibliotece i starali się skupić nad
zadaną lekturą, kiedy przy sąsiednim stoliku usiadła Atlashia Rossan. Była
wkurzona. Znów miała utarczkę słowną z Malfoyem i walczyła z pokusą
poczęstowania go jakimś paskudnym zaklęciem. Zachowywał się tak jakby chciał
każdemu udowodnić, że wcale nie potrzebuje pleców żeby być kimś.
Świetnie! Niech robi tak dalej a długo nie pociągnie. Z hukiem otworzyła
książkę, którą przed chwilą wypożyczyła i próbowała się skupić. Poczuła na
sobie wzrok pary Puchonów siedzących za nią. Krew zaczęła się w niej burzyć.
Wdech i wydech- powiedziała w myślach.- Tylko spokojnie.
-Czego się
gapicie?!- nie wytrzymała.
Oszołomiony jej wybuchem Religius
wpatrywał się w nią tępo.
-No co nie widzieliście człowieka?!-
wściekała się nadal nie zważając na pełne dezaprobaty spojrzenia innych
obecnych w bibliotece.
Rex otrząsnął się z oszołomienia i powiedział
podniesionym głosem:
-Czegoś taka drażliwa nikt nawet nie zwrócił na
ciebie uwagi!
-Jasne! To może jakiś duch gapił się na mnie jak
na...
-Nie masz czasem manii prześladowczej?- wszedł jej w
słowo.
Kłótnia pewnie przerodziłaby się w coś zdecydowanie krwawego gdyby
nie stanowcze wejście pani Prince.
-Biblioteka to nie miejsce na
roztrząsanie waszych emocjonalnych problemów!- oznajmiła stanowczym
głosem.- Jeśli chcecie prowadzić dalej waszą inteligentną wymianę zdań
wyjdźcie na błonia.
Religius ustąpił pierwszy, raczej z przymusu
ciągnięty przez Nadję za rękaw. Cieszyła się, że nie dał się tej
zarozumiałej Ślizgonce, ale żeby w takim miejscu.
Kiedy znaleźli się za
drzwiami biblioteki puściła go i powiedziała:
-Już większego wstydu nie
mogłeś mi zrobić. Dlaczego dałeś się sprowokować?
-Znowu się
czepiasz! Przecież to ona zaczęła a ja tylko się broniłem.- Religius był
bardzo wzburzony.
-Wiem, że się broniłeś ale to była biblioteka.-
tłumaczyła Nadja.
-No i co z tego? Jak jej to zwisało gdzie jest to czemu
ja się miałem przejmować.- zamiast się uspokajać był coraz bardziej
wkurzony.
-Choćby z tego względu, że głupszemu się zawsze ustępuje!-
powiedziała patrząc mu prosto w oczy.- Ty najwyraźniej jesteś równie głupi
jak ona.
Odepchnął ją tak mocno, że straciła równowagę i pobiegł
korytarzem przed siebie. Na szczęście oparła się o ścianę i uniknęła
spotkania z twardą posadzką.
-Religius zaczekaj!- krzyknęła za nim
choć wiedziała, że i tak jej nie posłucha.
Avicenna przyglądała się całej
scenie. Chłopak musiał być naprawdę wściekły bo w sumie uraziła jego dumę.
Mimo wszystko jednak dziewczyna miała rację.
-Nic ci się nie stało?-
zapytała podchodząc do niej.
-Nie wszystko w porządku.- odparła Nadja
otrzepując rękaw.- Myślę, że za bardzo na niego naskoczyłam. Nie rozumiem
tylko co w niego wstąpiło.
-Po prostu chciał ci zaimponować.
-Nie musi
mi imponować.- Nadja poczuła się głupio. Dlaczego miałby Religius chcieć się
przed nią popisywać?
-Powiedz to jemu.- powiedziała z uśmiechem
Avicenna.- Wiesz faceci są trochę dziwni i czasami nie warto próbować ich
zrozumieć.
-Właśnie się o tym przekonałam. Teraz przez niego wszyscy w
bibliotece będą się na mnie gapić jak na dziwoląga.
Avi parsknęła
śmiechem. Znała tę Puchonkę tylko z widzenia, ale po tej krótkiej rozmowie
już ją polubiła.
-Wejdę z tobą więc będzie ci raźniej jako dziwolągowi.-
zaproponowała.
-Dzięki. No to chodźmy bo mam jeszcze sporo do
przeczytania.
Weszły razem do biblioteki i usiadły przy najbliższym
wolnym stoliku. Kilka głów odwróciło się w ich stronę ale nie wzbudziły
większego zainteresowania. Były już w połowie odrabiania zadania z
astronomii kiedy dosiadła się do nich Lesley. Była zmachana i ledwo łapała
oddech.
-O rany!- powiedziała pomiędzy jednym głębokim wdechem a
drugim.- Jutro pierwszą mam Historię Magii a zupełnie zapomniałam o zadanym
zadaniu.
-O tych nudach łatwo zapomnieć- mruknęła Nadja nie odrywając się
od mapy nieba.- Zupełnie się w tym nie łapię.- dodała kładąc głowę na
stole.
-To może się zamienimy.- zaproponowała Les- Ja odrobię twoje
zadanie z astry a ty moje z tego nudziarstwa.
-Dasz radę?- zapytała z
nadzieją.
-Jasne. Astronomia to moje hobby.- zapewniła ją i wzięła od
niej mapę i pergamin.
-No to do dzieła.- powiedziała Nadja i szybko
przeczytała temat zadania Les.- O z tym nie będzie problemu.
Po jakieś
godzinie były wolne. Właśnie nadeszła pora kolacji i były już bardzo
głodne.
Wielka sala powoli zapełniała się uczniami. Kinia siedziała sama
i ponuro wpatrywała się w talerz. Zbliżał się termin pierwszego meczu
quidditcha a zaraz potem Rawenclaw miał grać z Hufflepuffem. Tak bardzo
chciała zagrać w tym meczu, że w pewnym momencie miała nawet ochotę rzucić
jakimś paskudnym zaklęciem w Cho, ale w porę się opanowała. Miała teraz
wyrzuty sumienia, że w ogóle o tym pomyślała. Ktoś szturchnął ją lekko w
ramię.
-Hej Kinia! Co z tobą?
Odwróciła się i zobaczyła Lavender i
Ann. Za nimi stała największa szczęściara w dziejach żeńskiej części
Gryffindoru- Ivy Casillas.
-Nic. Chyba się przeziębiłam.-
odparła.
-Przecież na dworze jest ciepło.- zdziwiła się Lav.
-Zgrzałam
się biegając dla kondycji a potem stanęłam w przeciągu.- wyjaśniła modląc
się aby jej uwierzyły.
-Zawsze to mówię, że jogging jest niezdrowy.-
powiedziała z poważną miną Ivy.
Wszystkie wybuchnęły śmiechem. Ich śmiech
zwrócił uwagę Lesley.
-Co wam tak wesoło?
-Ivy uraczyła nas jedną ze
swoich mądrości.- krztusząc się ze śmiechu powiedziała Ann.
-Tak jaką?-
wtrąciła się Avicenna.
-Cokolwiek robisz dla swojego zdrowia i tak ci
zaszkodzi!- odparła Ivy i ruszyła do stołu Gryfonów.- Jestem głodna jak
wilk a po kolacji mam trening.
Te ostatnie słowa zupełnie zepsuły Kinii
dopiero co odzyskany humor. Przestała się śmiać i spuściła wzrok. Na
szczęście dziewczyny były tak głodne, że nic nie zauważyły.
Przy
stole Ślizgonów trwała zaciekła dyskusja pomiędzy Mirandą, Caroline i Emmą.
Roztrząsały zupełny brak inteligencji, jaki przejawił ostatnio Flint.
-Naprawdę nie rozumiem, co on sobie wyobraża!- oburzała się
Emma.
-Popieram cię! Malfoy jest ostatnio w tak żałosnej
formie...
-To nawet nie jest forma to zupełne dno.- weszła w słowo
Caroline, Miranda.- I do tego zachowuje się tak jakby wszystko było
ok.
-Udało ci się z nim pogadać?- zapytała Emma.
-Nie i nawet nie chce
mi się już próbować. Jak tylko zbliżam się do niego od razu nadchodzi Crabe
albo Goyle i nici z rozmowy.- tłumaczyła Miranda.- Jak ja nie cierpię tych
typów.
-No, ale jak Flint mógł tak po prostu powiedzieć Aethernusowi, że
Draco jest w świetnej formie i będzie grał w meczu z Gryfonami.-
zastanawiała się Caroline.
-Nie wiem, ale wydaje mi się to bardzo
dziwne.- przyznała Miranda.
-Czy nikt nie może mu wybić z głowy tego
absurdalnego pomysłu?- zapytała Emma.
-Aeth próbował i o mało się nie
pobili.- usłyszały za plecami głos Atlashi.
Wszystkie odwróciły się jak
na komendę. Białowłosa dziewczyna usiadła obok nich, ale nie powiedziała nic
więcej.
-I jak się skończyło?- dopytywały się, kiedy milczała.
-Nie
wiem, bo nie mogłam tego słuchać. Chyba nic wielkiego się nie stało, bo
widziałam Aeth`a jak krążył po korytarzu na drugim piętrze i coś mamrotał
pod nosem.- wyjaśniła Atlashia i odwróciła się w stronę
wejścia.
-Rozumiem- mruknęła Miranda.
Straciły ochotę do dalszej
rozmowy. Flint zdawał się być pod wpływem zaklęcia niewybaczalnego i nawet
nie miały odwagi zastanawiać się czy Draco był w stanie rzucić je na
kapitana drużyny Slytherinu.
Zasnute ciemnymi chmurami niebo, żadnych
gwiazd ani blasku księżyca. W wietrze czuć już chłody zbliżającej się
jesieni. Coraz bardziej nienawidzę to miejsce! Chyba znowu mam małą
deprechę.
Josseline zeskoczyła z parapetu i stanęła twarzą do okna.
Czuła się zupełnie przytłoczona. Nie lubiła Hogwartu. Tęskniła bardzo za
Angel, z nią mogła o porozmawiać o wszystkim. Tylko, że ona była daleko stąd
a Jolie pragnęła ukojenia. Szukała samotności ale było to niemożliwe. Pokój
w jeden z nieuczęszczanych wież zapełniały emocje wirujące wokół
niej.
-Czy mogę być sama?- zapytała odwracając się w stronę ciemnego
pokoju.
Nie odpowiedziało jej nawet echo. Odczekała chwilę, ale to
cudowne uczucie samotności nie przyszło. Tęskniła za gwiazdami, którym
powierzała swoją duszę kiedy czuła się tak jak teraz. Myśli nie chciały
ulecieć w dal i pozwolić jej umysłowi zasnąć choć na chwilę. Zrezygnowana
zamknęła okno i powoli ruszyła w drogę powrotną do swojego
dormitorium.
Po chwili przytuliła już głowę do poduszki i zasnęła
spokojnym snem. Tej nocy nie obudziły się demony.
W promieniach
jesiennego słońca wpadającego do klasy tańczyły drobinki kurzu. Jolie
przyglądała się im znudzona. Obrona przed Czarną Magią jeszcze się nie
zaczęła. Zresztą wszyscy wyglądali na znudzonych a raczej znużonych. Mieli
za sobą Historię Magii i jeszcze nie otrząsnęli się z odrętwienia. Drzwi
klasy otworzyły się z rozmachem i do środka weszła z gracją kocicy profesor
Smothie. Jej blond włosy wyraźnie odcinały się na tle czarnej szaty
narzuconej na dopasowany sweterek i spodnie, również czarne. Zwykle się tak
ubierała lecz tym razem jeden szczegół przykuł uwagę Josseline. Pani
profesor miała na szyi medalion, a raczej talizman. Wisiorek w kształcie
pentagramu zawieszony na srebrnym łańcuszku kołysał się przy każdym ruchu.
Nie wyglądał na ozdobę, był na nią zbyt pospolity. Miał ochraniać jego
właścicielką przed wpływem złych mocy.
-Czyżby większa wizyta w
Hogwarcie?- zdziwiła się w duchu Jolie.- Nic dziwnego, że jestem taka
rozstrojona.
Rozpoczęła się lekcja. Krótkie sprawdzenie obecności i
Jessica Smothie rozpoczęła wykład.
-Dzisiejszą lekcje poświęcimy na
poznanie zupełnie innego rodzaju czarnych mocy niż dotychczas...-
zaczęła.
Klasa od razu otrząsnęła się ze znużenia. Zapowiadało się
ciekawie więc wszyscy nadstawiali uszu.
-...cała Czarna Magia sprowadza
się do korzystania z mocy zawartych w uczuciach takich jak nienawiść, zawiść
czy pycha. Tymi mocami rządzą istoty zwane przez mugoli demonami.- mówiła
dalej zniekształcając lekko słowa francuskim akcentem.
-Czy one naprawdę
istnieją?- zaciekawiła się Emma.
-Osobiście żadnego nie spotkałam, ale
można wyczuć ich obecność kiedy jest się wrażliwym na emocje.- wyjaśniła
jej i ciągnęła dalej.- Jednak w czasie swoich podróży poznałam osobę, która
widziała demona i od tej pory zajmuje się poznawaniem ich.
-A jak
wygląda taki demon?- dopytywała się Pansy z wypiekami na
tworzy.
-Przecież w książkach jest pełno podobizn różnych demonów.-
zauważyła Miranda.
-Są to jednak tylko wytwory pisarskiej wyobraźni.-
sprostowała Smothie.- Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna.
-A kim
jest ten ktoś kto widział prawdziwego demona?
-Czy też napisał o tym
książkę?
-Spokojnie. Jedno pytanie za drugim. Więc tą osobą jest Amelie
de Sade.- powiedziała i stanęła w połowie kroku.
-De Sade?!- zdziwiła
się Caroline.- Josseline czy to nie ktoś z twojej rodziny?
Profesor
Smothie podążyła za wzrokiem Woodstock. Faktycznie miała w klasie uczennicę
o nazwisku de Sade.
-Owszem. To moja babcia.- wyjaśniła Jolie jakby od
niechcenia.
Cała klasa spojrzała w jej kierunku. Josseline nie zwróciła
jednak na to uwagi. Profesorka nie za bardzo wiedział co ma w tym wypadku
powiedzieć. Zaległa krępująca cisza, którą przerwało pytanie Draco:
-A co
niby ma być takiego w tych demonach?
Trywialność z jaką zapytał sprawiła,
że cała klasa spojrzała na niego jak na dziwaka.
Zachowuje się jak
głupek.- pomyślała Miranda spoglądając w jego stronę z niechęcią.- Jej babka
jest wiedźmą a on pyta co takiego jest w demonach. Totalny
absurd!
Profesor Smothie w końcu odzyskała głos podwójnie zaskoczona
tym co usłyszała.
-W takim razie sama najlepiej wiesz, czym tak naprawdę
są demony- powiedziała do Jolie unikając jej wzroku.- Ale dla innych,
którzy...- tu spojrzała na Malfoya-...zdają się nie zdawać sprawy z ich mocy
wyjaśnię, iż demony utożsamiają czyste zło. A największą ich moc stanowią
nasze własne słabości. Nasz strach jest dla nich pożywką, a nasze
najpodlejsze czyny największa uciechą....
-To prawie tak jak dementorzy-
zauważyła Emma.
-Niezupełnie. Dementorzy zabierają to co dobre
pozostawiając tylko to co przykre i bolesne. Demony niczego nam nie
zabierają tylko podsycają w nas to co złe i w końcu trafiamy do ich świata.-
wyjaśniła Smothie.
-To znaczy, że zostajemy demonami?- zapytała
Miranda.
-Nie.- zaprzeczyła nauczycielka.
Prawie wszyscy spojrzeli na
nią wzrokiem pełnym zdziwienia. Tylko Josseline i Draco zdawali się być
zupełnie nie zainteresowani tym co mówiła. On pełen pogardy dla czegoś tak
nienamacalnego jak czyste zło, a ona znudzona bo wszystko to słuchała jako
dziecko. W zasadzie została wychowana przez babkę, której porzucił ją ojciec
po rozwodzie. Nie dorośli do roli rodziców więc była czymś w rodzaju
kukułczego jajka aż znalazła swoje miejsce na ziemi pośród przepięknych
krajobrazów Prowansji. W niewielkim domku Amelie de Sade Jolie przeżyła
najpiękniejsze chwile swojego życia. Została wyrwana z tego raju i rzucona
za sprawą kaprysu rodziców aż tu do Hogwartu. W końcu profesor Smothie
dokończyła:
-Zostajemy skazani na wieczne męczarnie w jednym z dziewięciu
kręgów piekła.
Oświadczenie to wstrząsnęło wszystkimi. Wpatrywali się w
nią nie za bardzo widząc jak mają zareagować. Po raz pierwszy ktoś
zaserwował im taką prawdę. Piekło było dla nich tylko legendą. Teraz nabrało
realności. Jessica Smothie obserwowała ich twarze. Wrażały mieszane uczucia.
Starali się przyswoić sobie to co przed chwilą usłyszeli i wiedziała, że
będą potrzebowali trochę czasu.
-No więc jak w końcu wyglądają te
demony?- zapytał ze zniecierpliwieniem w głosie Malfoy.- Chciałbym wiedzieć
na wypadek gdybym jakiegoś spotkał- wyjaśnił z głupim uśmieszkiem na
twarzy.
Profesor Smothie nie odpowiedział już jednak na jego pytanie.
Lekcja się skończyła. Nikt nie miał ochoty wychodzić z klasy ale
nauczycielka pozostała niewzruszona. W końcu, powoli ruszyli do wyjścia
zdegustowani zachowaniem Draco i zaintrygowani życiem Josseline.
Szła
przed siebie jakby nic się nie stało. Wiedziała, że wszyscy na nią patrzą,
ale nie zwracała na to uwagi. Zaintrygował ją amulet nauczycielki, więc
ruszyła w stronę biblioteki. Nagle poczuła rękę na ramieniu.
-Czego
chcesz Malfoy?- zapytała odwracając się.
Spojrzał prosto w jej oczy i nie
był w stanie wykrztusić słowa. Znów ogarnęło go paraliżujące uczucie.
Wszystkie myśli pierzchły głęboko w jego podświadomość. Jej wzrok
przewiercał go na wylot i w głąb aż do samej duszy. Zaczął panikować. Po co
w ogóle ją zaczepił. Sam już nie wiedział, co go podkusiło. Chciał uciec,
ale nie mógł się ruszyć.
-Co jest? Mowę ci odebrało?- dopytywała
się.
-Potknąłem się- wykrztusił w końcu zupełnie bez sensu i szybko
odszedł a raczej uciekł.
Josseline uniosła jedną brew i spojrzała w
kierunku, w którym właśnie zniknął Draco. Na jej usta wpłynął ironiczny
uśmiech. Nie poświęciła mu jednak więcej żadnej myśli. W bibliotece czekało
na nią coś ważniejszego niż problemy emocjonalne Dracona Malfoya.
Siedział na schodach i podbijał kciukiem srebrnego sykla. Złapał go
i znowu podbił. Spojrzał na leżącą na dłoni monetę. Teraz cały rodzinny
majątek należał do niego. Jak tylko stanie się pełnoletni zacznie zarządzać
kasą rodziny Malfoy. Myśl o czekającej go władzy napawała go uczuciem
podniecenia. Czuł jak adrenalina zaczyna mu krążyć we krwi. W sercu nadal
jednak czuł pustkę. Zabrano mu coś brutalnie i bez ostrzeżenia. No może nie
całkiem bez ostrzeżenia, ale jednak zabrano. Nie lubił kiedy tracił coś
bezpowrotnie. Ojca stracił już na zawsze ale nie czuł smutku. Tylko pustkę,
nawet wtedy kiedy Snape powiedział mu o śmierci ojca nie czuł smutku, no
może tylko przez chwilę. Poczuł się raczej ograbiony. To był jego ojciec a
coś lub ktoś go zabrało. Nie wierzył w te bajki o naturalnej śmierci. Był
pewien, że został zamordowany. Przecież wtedy, w tym koszmarze, głos
powiedział o poświęceniu przez ojca życia dla niego. Nie wziął tego
poważnie, ale teraz coraz więcej się nad tym zastanawiał. A może ma
zdolności przewidywania niektórych wydarzeń z przyszłości? Obdarzony takim
talentem miałby jeszcze większą władzę. Tylko czy umiałby wpływać na bieg
wydarzeń?- zastanawiał się obracając w ręce monetę.
Jedno tylko nie
przypadło mu do gustu. Jeżeli te jego zdolności jasnowidzenia miały się
objawiać właśnie w taki sposób wolał ich nie mieć. Znanie przyszłości nie
było warte sennych koszmarów i nerwowego rozstrojenia. Jak już ktoś dał mu
ten dar mógł rozwiązać to bardziej przyjemnie. Znów podbił monetę w
powietrze ale tym razem jej nie złapał, gdyż jego uwagę zaprzątnęło coś
zupełnie innego. Przez błonia szła dziewczyna. Nie zwrócił uwagi na to, że
sykiel z brzękiem upadł na schody. Ogarnęło go dziwne uczucie, nagle był
zaniepokojony, całkowicie rozstrojony, nie mógł zebrać myśli. Rozpoznał
zbliżającą się postać- Josseline. Wahał się pomiędzy ucieczką a pozostaniem
na miejscu. Jak ćma lgnąca do światła choć była to pewna śmierć, on wciąż
czuł się przyciągany przez nią. Podświadomie wiedząc, że powinien trzymać
się od niej jak najdalej. Pozostał na miejscu ale spuścił wzrok kiedy
przeszła obok niego nie zwracając na niego uwagi.
Noc przykryła
Hogwart grubą kołdrą, na której rozsypała gwiazdy i osadziła srebrną tarczę
księżyca. Od strony Zakazanego Lasu słychać było wycie raz po raz zagłuszane
przez pohukiwanie sowy. Idealna noc- pomyślała i rozsiadała się wygodniej na
parapecie. Czuła się zrelaksowana i samotna. Tak była sama, po raz pierwszy
od kilku miesięcy. Zamknęła oczy i przeniosła się duchem w to miejsce gdzie
czuła się jak w domu. Myśli pierzchły ku gwiazdom, rozum
zasnął.
Przewracał się niespokojnie w pościeli. Był taki bezbronny,
nawet nie wiedział jak bardzo. Przeświadczony o swoim bezpieczeństwie.
Stanęła u stóp jego łóżka i powoli wyciągnęła przed siebie rękę. Jego duch
uwolnił się od ciała i zawisł nad łóżkiem.
-Chcesz wiedzieć więcej o
przyszłość?- zapytała zakapturzona postać stojąca u stóp jego łóżka.
Nie
potrafił nic odpowiedzieć. Czuł, że słowa ugrzęzły mu w gardle. Zdoła tylko
potakująco kiwnąć głową. Postać odwróciła się do niego tyłem i skierowała do
drzwi. Bezwiednie podążył za nią. Szli przez chwilę ciemnymi i pustymi
korytarzami szkoły. W końcu doszli do schodów prowadzących do sowiarni. Nie
weszli jednak na górę. Po chwili z góry zleciała sowa. Nie był pewien
jakiego gatunku, zresztą mało go to interesowało. Był bardzo zaintrygowany.
Może i był to kolejny sen, nie miało to dla niego znaczenia. Miał dowiedzieć
się czegoś więcej o swojej przyszłości i tylko to go interesowało. Postać
złapała sowę za gardło i z rękawa wyjęła jakiś przedmiot, który nie od razu
rozpoznał.
-No i jak Draco nadal chcesz znać przyszłość?- znów zapytała
postać.
-Tak.- wyszeptał.
-Najlepiej poznaje się ją z wnętrzności
sowy.
Zanim dotarł do niego sens tych słów zakapturzona istota jednym
szybkim ruchem sztyletu, gdyż to był ów przedmiot, który wyjęła z rękawa,
rozpruła brzuch sowy. Na posadzkę trysnęła krew. Pozostałość kolacji
przewróciła mu się w żołądku i poczuł mdłości. Postać odrzuciła sztylet i
sięgnęła okrytą rękawiczką ręką do ociekającej krwią rany. Po chwili wyjęła
parujące wnętrzności sowy i wystawiła przed siebie na wysokość jego oczu.
Jego żołądek zbuntował się całkowicie. Chciał pobiec do łazienki kiedy
poczuł tępy ból w lewym barku. Otworzył oczy i stwierdził, że leży na
podłodze w swoim dormitorium. Najwidoczniej spadł z łóżka. Znów poczuł
przypływ mdłości. Wyplątał się z prześcieradła i pobiegł do łazienki.
Dopiero nad ranem wrócił do pokoju.
Leżała tam, śnieżnobiała, złożona
wpół. W kałuży zaschniętej krwi, wetknięta pomiędzy wnętrzności sowy
walające się po schodach. Same ścierwo sowy leżało kilka schodków wyżej,
niedbale odrzucone jak zbędny przedmiot. Dumbledor pochylił się i podniósł
ją ostrożnie. Wszyscy zebrani wokół niego nauczyciele z niecierpliwością
czekali aż przyjrzy się karteczce. Z samego rana zostali zaalarmowani przez
Flincha. Na schodach do sowiarni znalazł zabitą sowę. Jeszcze czegoś takiego
nie było w szkole, no i ta karteczka. Dumbledor rozłożył ją i chwilę
przyglądał się jej w skupieniu.
-Acheront, strumień niedoli,
przekroczysz. Z cichego świata w światy wiecznie drżące, nieśmiertelnie
ciemne...- przeczytał na głos.
Spojrzał na rozciągający się u jego stóp
widok. Wnętrzności sowy wyglądały na ułożone w ściśle określony sposób.
Jakby miały coś powiedzieć. Odwrócił się w stronę profesor Smothie.
-Co o
tym sądzisz Jessi?- zapytał.
-To wróżba.- odparła przełykając ślinę.-
Wróżba śmierci.- dodała.
-Co przez to rozumiesz?- profesor McGonagall
wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi.
-To, że komuś wywróżono
śmierć z wnętrzności tej biednej sowy.- wyjaśniła.
-Czy możemy się
dowiedzieć komu?- dopytywała się profesor Sprout.
-Niestety nie ale wiemy
kto wróżył.- oświadczyła Jessica spoglądając na ścianę za plecami profesor
McGonagall.
Spojrzenia wszystkich podążyły za jej wzrokiem. Na ścianie
pomiędzy oknami widniało coś jakby odbicie cienia. Było wysokie na prawie
trzy metry i miało nieregularny kształt. Jakby osoba, która je zostawiła nie
była materialną istotą.
-Co to takiego?- zapytał drżącym głosem profesor
Flicwick.
-Wizytówka.- oznajmił Dumbledor.- Powinniśmy przeszukać
szkołę.
-To nic nie da. Istoty, która zostawiła tę wizytówkę nie da tak
po prostu odszukać.- wyjaśniła Smothie zaciskając dłoń na swoim amulecie.-
Nic nam nie pomoże. Po prostu musimy mieć nadzieję, że nie chodzi o kogoś z
nas. Kiedy demon wyznaczy ofiarę nie ma już odwrotu.
-Nie możemy przecież
siedzieć z założonymi rękami i czekać aż ktoś zginie.- oburzył się Snape.-
Komu właściwie wróżono?
-Niestety na karteczce nie ma adresata.- odparł
Dumbledor i westchnął ciężko.- To Jessi jest ekspertem od demonów i skoro
twierdzi, że nie ma odwrotu...
-A skąd przekonanie, że to jakiś tam
demon.- Snape wcale nie zamierzał się pogodzić z wyjaśnieniami Smothie.-
Może to Voldemort.
-Wiem dostatecznie dużo o nich Severusie aby rozpoznać
robotę jednego z nich.- Jessica upierała się przy swoim.
-Dosyć tej
dyskusji. I tak na nic się nie zda.- oświadczył Dumbledor i zwrócił się do
Flincha.- Proszę to posprzątać.
Już miał się odwrócić i odejść kiedy
zapytał.
-Czyja to była sowa?
Flinch spojrzał na ścierwo i
powiedział;
-Któregoś z uczniów.
-Więc wiemy gdzie szukać adresata.-
odparł dyrektor i ruszył do swojego gabinetu.
W Wielkiej Sali wrzało
jak w ulu. Wszyscy byli ciekawi najnowszych wiadomości na temat zabitej
sowy. Spekulowano do kogo należała. A każdy miał inną teorię. Draco siedział
z pochyloną głową jakby chciał się stopić z tłem. Nikt jednak się nim nie
interesował. Nagle przy stole Puchonów zapanowało ogólne
poruszenie.
-Religius jesteś pewnie, że to twoja Bawaria?- dopytywała się
Nadja.
-Tak.- odparł zapytany ze ściśniętym gardłem.- Nie ma co do tego
wątpliwości.
-Ale dlaczego miałbyś umrzeć?- wyrwało jej się zanim zdała
sobie sprawę z tego co mówi.
-Rossan.- odparł i skierował się do
wyjścia.
Chciała za nim pobiec, ale zrezygnowała. Spojrzała w stronę
stołu Ślizgonów. Atlashia siedziała koło Mirandy Cover i spokojnie jadła
śniadanie. Raczej nie wyglądała na kogoś kto wydałby na Religiusa wyrok
tylko z powodu krótkiej słownej utarczki. Pozory jednak mogą mylić. Czy było
tak też w tym przypadku?- nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Jej serce opanował strach o najlepszego przyjaciela. Postanowiła porozmawiać
z profesor Smothie. Może jednak coś zdoła go uratować.
Wieść o tym iż
zabity ptak należał do Religiusa Rexa szybko obiegła całą szkołę. Jednak
nauczyciele nie reagowali. Cień odbity na ścianie koło wieży sowiarni
zniknął równie nagle jak się pojawił. Profesor Smothie rozmawiała bardzo
długo z Atlashią Rossan ale nic z tej rozmowy nie wyniknęło. Za to Nadja
miała przechlapane totalnie u Ślizgonów. Nigdzie nie mogła się sama ruszyć
by na jakiegoś się nie natknąć i nie być przynajmniej obrzuconą obraźliwymi
wyzwiskami. Miała też już całkiem sporo siniaków.
W końcu zupełnie inne
wydarzenie stało się tematem numer jeden. Mecz quidditcha. Gryffindor kontra
Slytherin. Termin był już bardzo blisko i drużyny trenowały z zapałem. Dzień
po dniu Ivy wracała do dormitorium totalnie wyczerpana. Padała na łóżko i
marzyła o weekendzie. Chciała to już mieć za sobą. Trema przed jej pierwszym
meczem jeszcze jej nie dopadła, ale niewiele już brakowało.
-I jak
samopoczucie przed debiutem?- usłyszała głos Lavender.
-Dzięki jakoś się
trzymam.- odparła nawet nie podnosząc głowy.
Potter nie był wcale
lepszym kapitanem od Wooda. Też wyciskał z nich siódme poty.
-Na pewno
wygracie.- zapewniła ją Ann wychylając głowę spomiędzy zasłonek swojego
łóżka.
-Jasne jak dotrwam. Naszego kapitana zupełnie nawiedziło.-
wysapała starając się jeszcze nie zasnąć.- Jutro będzie po wszystkim.-
dodała ziewając.
-Słyszałam, że przyjedzie Wood.- podzieliła się z
przyjaciółkami nowiną Lavender.
-Kto ci o tym mówił?- Ivy odechciało się
spać.
-Chyba Avicenna. Słyszała jak Harry rozmawiał z Ronem.-
wyjaśniła.
-I nam nic nie powiedział.- oburzyła się Ivy.
-Pewnie nie
chciał cię stresować przed meczem.- powiedziała Ann siadając na
łóżku.
-Niech mu będzie.-zgodziła się Casillas i znowu ziewnęła.- Dopiero
jutro będę trząść się jak osika ze strachu. Dobranoc.
-Dobranoc.
-Śpij
dobrze.
-Wy też.
Po chwili wszystkie już spały. Noc była cicha i
spokojna. Zaś dzień obudził się słoneczny i ciepły. Pogoda zupełnie
niebywała jak na początek listopada.
Ivy siedział nad tostem i
zastanawiała się czy będzie w stanie go przełknąć. W końcu decyzja
przeważyła na nie i odsunęła od siebie talerz.
-Ja też tak miałem przed
pierwszym meczem. Zresztą mam przed każdym- powiedział siadając obok niej
Harry.
-Dzisiaj też?- zapytała.
-Jasne. W końcu to mój pierwszy mecz
jako kapitana.- wyjaśnił.- Nie denerwuj się. Na treningach radziłaś sobie
znakomicie.
-Łatwo ci mówić- westchnęła Ivy.
-Mnie jest równie ciężko.
Muszę zastąpić Olivera.
-No tak ja zresztą też.
-To mamy coś
wspólnego...- nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo przerwał jej szum
skrzydeł wlatujących do Wielkiej Sali sów.
Jedna z nich zrzuciła kartkę
pocztową tuż przed Ivy. Spojrzała na nią zdziwiona, widniał na niej widoczek
Londynu a pod spodem napis I love London.
-To od Steviego.- powiedziała
zanim jeszcze przeczytała.
-Skąd wiesz?- zdziwił się Potter.
-Tylko on
przysyła takie kartki, kiedy jedzie przed komisję dyscyplinarną do spraw
quidditcha.- wyjaśniła przelatując wzrokiem po treści kartki.- No tak znowu
dyskwalifikacja na trzy rundy za brutalny faul na przeciwniku.
-Kto to
jest Steve?- zapytał zaciekawiony Harry.
-Mój kuzyn. Jest pałkarzem i
ciągle łapie zawieszenia.- wyjaśniła wstając od stołu.- Chyba powinniśmy już
iść.
Harry westchnął ciężko i też wstał. Razem ruszyli do
szatni.
Trybuny były wypełnione po brzegi. Wszyscy byli ciekawi jak
spisze się Harry Potter w roli kapitana drużyny Gryffindoru. Przed wyjściem
na boisko Ivy wciągnęła kilka razy powietrze.
-Tylko luz.- powiedziała do
siebie i wyszła za bliźniakami Weasley na murawę.
Drużyny stanęły
naprzeciwko siebie z miotłami w rękach. Profesor Houtch poniosła gwizdek do
ust i krzyknęła:
-Na miotły!- po czym rozległ się gwizd.
Wszyscy
wznieśli się w powietrze. Ivy zajęła miejsce przed pętlami i skupiła na
kaflu.
-Rozpoczyna drużyna Ślizgonów!- usłyszała głos Lee Jordana,
komentatora.
Ślizgoni próbowali przeprowadzić szybką akcję i zaskoczyć
ją, ale ich ruchy były łatwe do rozszyfrowania. Obroniła pierwszy strzał i
podała kafel Angelinie. Po chwili Gryffindor prowadził już 10 do zera. Jej
twarz rozjaśnił uśmiech. Mecz zaczynał się rozkręcać. Kafel przechodził z
rąk do rąk. Ślizgoni wciąż próbowali podejść ją swoimi wątpliwej jakości
atakami. Czuła się jak ryba w wodzie.
Draco przyglądał rozgrywającej się
poniżej walce. Niedobrze mu się robiło jak widział żałosne zagrania Flinta i
jego kumpli. Zupełnie jakby ktoś amputował im mózgi. Starał się skupić na
złotym zniczu. Zaczynali już tracić sporo punktów, a mała Casillas była jak
skała. Na razie nie przepuściła ani jednego gola. Gdyby teraz złapał znicza
wygraliby, ale z każdą chwilą ich szanse malały.
Ivy czuła jak adrenalina
krąży jej w żyłach. Właśnie obroniła kolejny strzał Flinta. Spojrzała w
stronę rozszalałych trybun. Niedaleko Rona i Hermiony siedział Oliver a obok
niego...
-O mój Boże!- jęknęła w duchu.- Żeby to nie była prawda.-
spojrzała jeszcze raz.
Tak to był Karl Fredrik w nowej obciachowej
fryzurze. Chciała się zapaść pod ziemię. Zanim oderwała wzrok od swojego,
przynoszącego wstyd rodzinie kuzyna, usłyszała ten niemiły dla ucha obrońcy
brzęczyk. Puściła budę. Flint szalał z Puceyem ze szczęścia. Obiecała sobie,
że po meczu zamorduje Frediego.
Gryffindor nadal jednak wygrywał. Jednak
Draco nagle zanurkował. Potter trochę się zagapił. Wszyscy wstrzymali
oddech.
Czuł się tak jakby dostał gwiazdkę z nieba. Zobaczył znicza
wcześniej niż Potter i teraz mógł jeszcze zmienić stan meczu. Skoncentrował
się na śmigającym przed nim złotym punkciku. Zdawał sobie sprawę, że Potter
ruszył za nim i teraz siedzi mu na plecach. Był jednak już coraz bliżej i
bliżej. Już prawie czuł w dłoni tę małą piłeczkę, kiedy znowu to poczuł.
Ktoś wdarł się do jego umysłu, grzebał w jego duszy. Próbował strzasnąć z
siebie to uczucie i wtedy stało się. Poderwał rękę i tym samym odbił znicz,
który poleciał prosto w ręce Pottera.
-Gryffindor wygrywa 210 do 10.-
wrzeszczał do tuby Lee Jordan.
Malfoyowi zrobiło się ciemno przed oczami.
Jakimś cudem wylądował na boisku i stał jak skamieniały.
Wszyscy rzucili
się w stronę Harry`ego, który zupełnie oszołomiony trzymał w dłoni znicz.
Nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego co się stało. Oczami duszy widział
już Malfoya trzymającego w dłoni znicza i triumfującego. Jednak to jego
wszyscy poklepywali po placach i gratulowali. Spojrzał na Ivy. Stała trochę
dalej z Woodem i jakimś facetem z dziwną fryzurą.
-To było wspaniałe- ekscytował się
Oliver.- Najlepszy debiut w historii Hogwartu. Tylko jedna puszczona
bramka...
-To przez niego!- oburzyła się Ivy.- Gdyby nie jego...
eeee...fryzura, jeśli tak to można nazwać, obroniłabym i ten rzut.
-Nie
czepiaj się moich włosów Mała!- bronił się Friedi.
-Jakich włosów? To
wygląda jak... wypłowiała kupka siana zafarbowana na oberżynę i do tego
sterczy. Wiesz ta czerwień już była mocna, ale to przebija ją zdecydowanie.-
dogadywała mu Ivy.
Wood znał oboje na tyle dobrze, żeby wiedzieć że jeśli
zaraz nie przerwie tej wymiany uprzejmości skończy się ona rękoczynami.
Złapał Karla Fredrika za ramię i pociągnął w stronę zamku.
-Choć
przedstawię cię Potterowi i innym z drużyny.
-Tak, zabierz go byle daleko
ode mnie bo zaraz pociągnę mu z miotły.- krzyknęła za nimi Ivy.- I tak mu
nie podaruję tego....- nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
Boisko
powoli się wyludniło i została sama. Ruszyła powoli w stronę zamku. Liczyła
na to, że uda jej się zamienić kilka słów z Josseline. Ostatnio nie miała
okazji by z nią pogadać a to co od niej usłyszała na początku roku nie
dawało jej spokoju. Nigdzie jej jednak nie widziała.
Widział jak mała
Casillas zostaje w tyle za innymi. Wood i ten typek poszli i zostawili ja
samą. Gdyby nie ona Slytherin wygrałby na pewno bo żaden inny z kandydatów
na obrońcę nie dosięgał jej do pięt. Miał ochotę sam nie wiedział dokładnie
co zrobić. Czuł wzbierającą w nim frustrację, którą mógł rozładować na niej.
Ruszył za nią.
-Ty Casillas!- krzyknął .
Zatrzymała się.
Spojrzała na niego pytająco unosząc brew.
-Masz jakiś problem Malfoy?-
zapytała kiedy podszedł bliżej.
-Tak. Z tobą.
-Bardzo intrygujące.-
odparła i ruszyła dalej.
-Jeszcze z tobą nie skończyłem.
-Ale ja nie
mam ochoty słuchać twojego ględzenia.
-Ciekawe jakim cudem dopuścili
takiego karła do drużyny?- prowokował ją Draco.- Nie jesteś za mała by grać
w quidditcha?- dodał kiedy nie zareagowała.
Ivy poczuła szum w uszach.
Zawsze tak było kiedy słyszała to zdanie – Jesteś za mała by grać
w quidditcha.- mówili jej to na okrągło i zawsze w tym momencie zaczynała
się bójka. Teraz też nie wytrzymała. Zanim Draco się spostrzegł na jego
szczęce wylądował mocny prawy sierpowy. Zamroczyło go na ułamek sekundy. Nie
potrafił się bić więc nie przewidział kolejnego ciosu, który trafił go w
żołądek. Zgiął się, było mu niedobrze. Ivy była jednak w swoim żywiole.
Wygrała już tyle bójek ze swoimi kuzynami, że jedna więcej czy mniej nie
miała znaczenia. Teraz czekała na jego reakcję. Draco przez chwilę nie mógł
złapać oddechu, kiedy podniósł głowę zobaczył ją stojąco zaledwie o pół
kroku od niego. Chciał ją zaskoczyć, ale zabrakło mu refleksu i
doświadczenia. Jego pięść ześlizgnęła się po brodzie Ivy, która zdążyła
odchylić się do tyłu.
-Panie Malfoy!- zagrzmiał głos Dumbledora.-
Proszę natychmiast się odsunąć!
Dyrektor Hogwartu szedł w jego
kierunku razem z profesor McGonagall i Snape`em. Wyraz oburzenia malujący
się na jego twarzy wróżył spore kłopoty, ale Draco był przekonany o swoich
racjach. Ona zaczęła więc będzie ukarana, on dostanie co najwyżej kilka
minus punktów i już.
-Pana zachowanie od dłuższego czasu pozostawiało
wiele do życzenia. Tym razem postarał się pan o poważne kłopoty.-
kontynuował Dumbledor.
-Nie rozumiem o co panu chodzi dyrektorze.-
powiedział prostując się Malfoy.- Tylko się broniłem...
-Widziałem co pan
robił a poza tym mamy świadka całego zdarzenia.- przerwał mu Dumbledor i
odsunął się nieco robiąc przejście dla ciemnowłosej Ślizgonki.
Ivy
skuliła się w duchu czekając na najgorsze. W końcu przywaliła temu
porąbanemu Ślizgonowi. Na pewno nie obejdzie się bez kary. Nie patrzyła
nawet na Dumbledora o McGonagall nie wspominając.
-Pozbawiam Slytherin
50 punktów za pana zachowanie panie Malfoy i wnoszę o wydalenie z drużyny aż
do odwołania.- oświadczył dyrektor.
O ile utrata punktów nie zrobiła na
Draco żadnego wrażenia o tyle możliwość wylotu z drużyny przejęła go
strachem. Spojrzał błagalnie na Snape`a. Ten jednak ze spokojem
powiedział:
-Panno de Sade może powie nam pani co widziała?
Josseline
spojrzała najpierw na Draco, a potem na Ivy i w końcu na Snape`a po czym
wyznała:
-Wróciłam się na boisko bo myślałam, że zostawiłam na trybunie
chusteczkę kiedy zobaczyłam jak Draco szturcha tę Gryfonkę a potem uderza w
policzek. Chciałam podbiec kiedy zobaczyłam, że ona mu oddaje. Wglądało na
to, że rozpęta się bójka więc pobiegłam po pana profesorze- tu zwróciła się
do Snape`a- Resztę widzieli Państwo sami. Na pewno by ją pobił bo przecież
ona nie dałaby rady komuś wyższemu od niej o więcej niż głowę i do tego
chłopakowi.- skończyła patrząc na Dumbledora.
Draco poczuł się tak jakby
dostał obuchem w głowę. Nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał.
Dziewczyna z jego klasy, z jego domu kłamała na jego niekorzyść. Pomagała
Gryfonowi. Nie był w stanie wykrztusić ani słowa na swoją obronę.
-Sądzę,
że to wyjaśnia wiele. Czy ma pan coś do powiedzenia panie Malfoy?-
powiedział Snape`a świdrując go wzrokiem.
Stał jak słup soli. Nie
odpowiedział nic, nie drgnęła mu nawet powieka. Tym samym przybił sobie
gwóźdź do trumny.
-Zgadzam się z tobą Albusie, Draco zostaje usunięty z
drużyny na czas nieokreślony.- oznajmił Snape`a- Jednak panna Casillas także
zasłużyła na karę za danie się sprowokować.
-Severusie pozwolisz, że
sama się tym zajmę- oznajmiła profesor McGonagall.- Ivy dom traci przez
ciebie 10 punktów.
Nikt już nic więcej nie powiedział. Dumbledor i reszta
nauczycieli zawrócili w stronę zamku. Draco rzucił mordercze spojrzenie Ivy
i pobiegł przez błonia.
-Dlaczego to zrobiłaś?- zapytała Ivy Jolie kiedy
w końcu odzyskała głos.
-Niby co zrobiłam?- odpowiedziała pytaniem na
pytanie Josseline.
-No...powiedziałaś, ze to on zaczął.
-A nie
zaczął?
-W sumie tak ale nie uderzył mnie pierwszy.
-Szczegóły.-
podsumowała Jolie i ruszyła w kierunku zamku.
-Poczekaj!- krzyknęła
za nią Ivy.- To wcale nie są szczegóły.
-Dlaczego tak się upierasz? Ty
wyszłaś z tego ze stratą tylko dziesięciu punktów a Malfoy dostał to na co
już dawno zasłużył.- oświadczyła Jolie i zdecydowanym krokiem podążyła do
zamku.
Ivy została na błoniach. Nie była pewna co o tym wszystkim myśleć.
Tymczasem Draco sam nie wiedział dokąd biegł. Był już w połowie schodów
na drugie piętro kiedy usłyszał za sobą głos Mirandy:
-Draco
zaczekaj!- krzyknęła.
-Daj mi spokój!
-Naprawdę wywalili cię z
drużyny?- dopytywała się.
-Powiedziałem żebyś dała mi
spokój!
Biegł dalej przed siebie nawet się nie odwracając. Dogoniła
go i chwyciła za ramię próbując zatrzymać.
-Zostaw mnie w spokoju!-
krzyknął strząsając jej rękę z ramienia.
-Nie możesz tak po prostu
uciekać przed kłopotami!- nie dawała za wygraną.
-Odwal się!- tym
razem mocniej odepchnął jej rękę.
Poczuła jak przechyla się
niebezpiecznie w tył. Zamachała rozpaczliwie rękami próbując utrzymać
równowagę. Draco nie zwrócił na nią uwagi. Przystanął dopiero kilka stopni
wyżej. Odwrócił się i zobaczył jak Miranda spada ze schodów ze zduszonym
krzykiem. Jej ciało odbiło się od kilku stopni i bezwładne wylądowało na
podeście. Zamarł z przerażenia.
-Zabiłem ją.- wyszeptał bezgłośnie i
osunął się na schody blady jak ściana.
Szepty odbijały się echem od
ścian korytarza w skrzydle szpitalnym. Profesor Snape przechadzał się
niespokojnie tam i z powrotem. Profesorki Sprout i McGonagall dodawały sobie
nawzajem otuchy. Za zamkniętymi drzwiami pani Pomfrey ratowała życie Mirandy
Cover wraz ze sprowadzonym w pośpiechu lekarzem ze szpitala dla
czarodziejów. Wszyscy niecierpliwie oczekiwali na wieści. Nagle drzwi sali
szpitalnej otworzyły się i pani Pomfrey wyszła na korytarz. Pierwszy dopadł
ją Snape:
-I co? Jak z nią? Przeżyje?- dopytywał się.
-Spokojnie
profesorze.- odparła kładąc dłoń na jego ramieniu.- Wszystko zależy od
najbliższych 24 godzin. Nie stwierdziliśmy żadnych poważnych obrażeń ale
jest w śpiączce.
Snape wcale nie był pocieszony. Od początku roku miał
same przykre wiadomości do przekazywania. Najpierw śmierć Lucjusza Malfoya a
teraz jeszcze ten wypadek. O ile rzeczywiście był to wypadek. Nie miał co do
tego żadnych wątpliwości ale nie było świadków zdarzenia a sam Malfoy był w
stanie szoku i nic z niego nie można było wyciągnąć.
-Naprawdę nie
wiadomo nic pewniejszego?- spytał z nadzieją.
-Niestety.- westchnęła
pielęgniarka i weszła z powrotem do sali.
Stał przez chwilę po czym
szepnął:
-I co ja teraz powiem rodzicom?
-Albus już się tym zajął.-
powiedziała Minewra McGonagall.
-To miłe z jego strony ale to ja
powinienem to zrobić. W końcu jestem opiekunem domu.
-Chciał ci
przynajmniej w ten sposób pomóc w tych trudnych chwilach.- wyjaśniła
profesor Sprout klepiąc go przyjacielsko po plecach.
Nic nie
odpowiedział. W głębi duszy był wdzięczny Dumbledorowi za to. Nie był w
stanie w tej chwili stawić czoła pogrążonym w rozpaczy
rodzicom.
-Naprawdę sądzicie, że zrobił to specjalnie?
-Chciał się
zemścić...
-Wcale mnie to nie dziwi?
-W końcu wyrzucili go z
drużyny....
-Przecież pobił wcześniej dziewczynę...
-To do niego
podobne...
Zbita grupka uczniów z różnych domów emocjonowała się w
bibliotece wydarzeniami ostatnich kilku godzin. Próbowali zachowywać się
cicho ale i tak strzępki rozmowy docierały do sąsiedniego stolika. Caroline
i Emma starały się nie słuchać ich sensacyjnych informacji. Nie mogły jednak
udawać, że nic się nie stało. Nie były zżyte z Mirandą ale mimo wszystko
była ich koleżanką. Emma nigdy nie przepadała za Malfoyem i teraz miała
ochotę okazać mu jawną nienawiść. Mimo wszystko jednak nie wierzyła w to, że
skrzywdził Mirandę z premedytacją. Mieszane uczucia targały nią nie dając
spokoju. Wiedziała, że Caroline przeżywa podobne katusze.
-Sądzisz, że
Mira wyjdzie z tego?- zapytała półgłosem milczącą Caroline.
-Chciałabym
żeby tak było.- odpowiedziała nie podnosząc oczu znad książki- Ale moje
życzenie nie wystarczy.
-Nawet tysiąc takich życzeń niestety nie
wystarczy.- westchnęła Emma i zrezygnowana spojrzała na stronnice leżącej
przed nią książki.
Nie czytała jednak, nie wiedziała nawet, o czym była
książka, którą wypożyczyła. Czas wlókł się niemiłosiernie. Spojrzała na
zegarek. Wydawało jej się, że wskazówki nawet nie drgnęły. Nagle drzwi
biblioteki otworzyły się i do środka weszła Atlashia i depczący jej po
piętach Aethernus.
-Wiecie już coś nowego?- zapytała z nadzieją w głosie
Caroline kiedy oboje usiedli naprzeciwko niej.
-Niestety, ale nic.-
odparła Atlashia.
Caroline znów pogrążyła się w zadumie. Nie zwróciła
nawet uwagi na zadowoloną minę Aetha. Nie uszła ona jednak uwagi Emmy.
-A
ty z czego jesteś taki zadowolony?
-Dostał się do drużyny.- uprzedziła go
Atlashia.
-Sam potrafię za siebie mówić.- oburzył się Aeth, rozdrażniony
zachowaniem przyjaciółki, która najwyraźniej była na niego zła.- Mógłbym
wiedzieć o co ci chodzi?
-O nic.- burknęła.- Cieszę się, że w końcu ci
się udało, ale jest mi przykro z powodu Mirandy i nie jestem w nastroju do
świętowania. Tobie najwyraźniej to, że o mało nie zginęła zupełnie nie
przeszkadza.
-Hej to nie fair. Fakt, że nie wylewał łez nad jej tragedią
nie znaczy, że nic mnie to nie obeszło.- bronił się.
-Przestańcie proszę-
wtrąciła się Caroline.- To do niczego nie prowadzi. Każdy przeżywa to
wszystko na swój sposób. Przecież i tak pół szkoły nic nie obchodzi Miranda.
Bardziej fascynuje ich udział w tej tragedii Draca i konsekwencje jakie mogą
dla niego wyniknąć.
-Pewnie będzie miał wyrzuty sumienia- stwierdziła
nieoczekiwanie Emma.
-To był wypadek- oznajmiła stanowczo Atlashia, dając
do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty.
Nikt się nie sprzeciwił.
Pogrążeni w milczeniu siedzieli jeszcze przez chwilę w bibliotece by w końcu
zejść na kolację.
Życie jest pełne niespodzianek- pomyślała
Josseline, malując palcem na szybie niewidzialne wzory.- Kto by pomyślał, że
dostanę taki prezent.
Oparła czoło o chłodną taflę szyby i spojrzała
przez spływające po niej krople deszczu na zewnątrz. Dotarła do celu nawet
szybciej niż się spodziewała. Uznała, że naszedł już odpowiedni czas na
odwiedziny chorych. Zsunęła się z parapetu i zatrzymała w pół kroku.
-W
sumie przydałyby się kwiaty- powiedziała na głos i wybuchnęła głośnym
śmiechem.
Szybko przeszła przez pustą klasą, w której siedziała i udała
się korytarzem w stronę skrzydła szpitalnego. Jednak tuż przed wejściem do
niego skręciła nagle i zaczęła się wspinać schodami do góry. Szła powoli,
nie musiała się spieszyć. Noc była jeszcze młoda a gwiazdy nie przebijały
się przez deszczowe chmury. Nie martwiła się tym jednak. Wystarczyło, że
świecił księżyc. Sariel jej sprzyjał.
Spała. A może wydawało jej się
tylko, że śpi. Na pewno leżała w łóżku. Próbowała otworzyć oczy. Powieki
uniosły się z trudem. W pokoju było ciemno. Po chwili zdała sobie sprawę, że
to wcale nie był pokój tylko szpitalna sala. Teraz sobie przypomniała.
Spadła ze schodów. Poczuła niepokój. Przez chwilę leżała nieruchomo zanim
zrozumiała co jest nie tak. Nie czuła swojego ciała. Jej ręce i nogi nie
słuchały mózgu. Leżała bezwładna i zrozpaczona. Poczuła powiew chłodu na
całym ciele. Umieram- przemknęło jej przez myśl. Strach odbierał jej
rozsądek. Kurczowo łapała się myśli, że jeszcze jest zbyt młoda by umrzeć.
Przecież jeszcze niczego tak naprawdę nie przeżyła. Nie miała chłopaka,
którego by kochała. Nawet nie skończyła szkoły. Może przecież jeszcze tak
wiele zrobić, oddać nawet duszę diabłu by tylko żyć choćby kilka chwil
dłużej. Zobaczyć rodziców i pożegnać koleżanki. Powiedzieć Draco, że wcale
go za to nie wini co się stało. Z jej oczu popłynęły łzy. Zacisnęła powieki
i zaczęła szeptać swoją prośbę o życie.
Firanki poruszyły się w oknach
choć te były zamknięte. Nie zwróciła jednak na to uwagi. Prosiła.
-Nic
nie dostaje się za darmo- usłyszała złowieszczy głos.- Skoro tak bardzo
chcesz żyć otrzymasz swoją szansę.
Otworzyła oczy i rozejrzała się. Na
stoliku koło łóżka w dzbanku z wodą tkwiła czarna orchidea. Jej woń uderzyła
ją w nozdrza. Jednak nie widziała nikogo kto mógłby do niej mówić.
-Kim
jesteś.- wyszeptała.
-Posłańcem.- padła odpowiedź.- Chcesz żyć?
-Tak-
powiedziała już nieco głośniej.
-To wygórowana prośba. Nikt nie może
przywrócić tak po prostu martwych do życia ani powstrzymać przeznaczenie.
Nawet ci, których wzywasz na pomoc.
-Ale coś chyba możesz zrobić?-
Miranda czuła jak ucieka z niej resztka nadziei.
-Mogę. Pod warunkiem, że
poświęcisz czyjąś duszę.
-Przecież dostaniesz moją.- zdziwiła się.
Głos zaśmiał się i przez jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia.
Ogarnęły ją wątpliwości. Jednak myśl o rychłej śmierci zagłuszyła
je.
-Twoją to rozumie się samo przez się. Chcę jeszcze
czyjąś.
-Czyją?- zapytała z obawą.
-Malfoya.- padła
odpowiedź.
Przez chwilę milczała jakby chciała to sobie
przemyśleć.
-Dlaczego?
-Dlatego, że mam taki kaprys.- wyjaśnił głos
ostrym tonem, widać tracił już cierpliwość.
-A jakie są warunki?- pytała
dalej.
-To proste ty dajesz mi swoją duszę i jego. A w zamian spełnia się
twoja gorąca prośba.
-Zgadzam się.- odparła szybko jakby bojąc się, że
się rozmyśli.
-Świetnie więc podpisz.
Rozejrzała się niepewnie. Nie
wiedziała co ma podpisać ani jak skoro nie mogła się ruszyć.
Nagle na
łóżku pojawił się pergamin pokryty jakimś dziwnym pismem. Uniosła rękę i
chwyciła za leżące na nim pióro. Nie widziała jednak kałamarza.
-Czym mam
podpisać?
Poczuła ukucie w palcu lewej ręki, na pościel kapnęła
krew.
-Tym- odparł głos.
Drżącą ręką umoczyła końcówkę pióra w
spływającej kroplami z palca krwi i powoli podpisała pergamin. Kiedy
skończyła zwinął się i zniknął równie nagle jak się pojawił. Pomyślała o
Draco i o tym co mu zrobiła.
-Nie martw się.- pocieszył ją głos.- Nic mu
nie jest. Chciałabyś go zobaczyć?
-Tak- wyszeptała i zsunęła nogi z
łóżka.
Wiedziona niewidzialnym przewodnikiem podążyła do drzwi i
otworzyła je. W sali obok na łóżku leżał Draco. Wyglądał jakby spał i
dręczył go koszmar. Podeszła bliżej i zakryła ręką usta by nie krzyknąć.
Cała jego twarz była pokryta czerwonymi, krwawiącymi pręgami.
-Och
zupełnie zapomniałem.- znów usłyszała głos.- Te wyrzuty sumienia potrafią
człowieka wykończyć.
-To nie była jego wina- wyszeptała odwracając wzrok.
Nie mogła na to patrzeć.
-Mówisz, że to nie była jego wina. A
czyja?
-Niczyja. To był wypadek.- wyjaśniła.
-No cóż skoro tak
twierdzisz musi tak być.
Draco przestał jęczeć i rzucać się na łóżku.
Zaryzykowała i spojrzała na niego. Wszystkie pręgi zniknęły.
-Widzisz
chyba zapomniałem ci o czymś powiedzieć.- powiedział nagle głos wyrywając ją
z odrętwienia.
-Tak?
-Twoje uczynki będą jego uczynkami, a jego
uczynki będą twoimi uczynkami! – śmiech posłańca brzmiał jej
jeszcze długo w uszach.
Została sama. Ona żyła a Draco nie miał wyrzutów
sumienia. Jak wielką cenę za to zapłacą? Nie wiedziała i nawet nie chciała.
Teraz musiała zastanowić się jak powie o tym wszystkim Malfoyowi. W końcu
powinien wiedzieć, ze sprzedała jego duszę. Niczym w transie wróciła do
swojego łóżka i próbowała zasnąć. Po chwili przeniosła się w ramiona
Morfeusza. Czarny kwiat zwiędnął pozostając tylko smętnym zielem. Zniknęło
całe jego przerażające piękno.
-Dziewczyny słyszałyście?!-
krzyczał Paul biegnąc przez korytarz w stronę idących mu naprzeciw Avicenny
i Kinii.
-Niby o czym miałyśmy słyszeć?- zapytała Kinia bez
entuzjazmu.
-Cover wyszła ze śpiączki i wygląda tak jakby wcale nie
spadła ze schodów- relacjonował Paul- A do tego powiedziała, że to był
wypadek i Malfoy nie jest niczemu winny.
-Skoro tak powiedziała to
musiało tak być.- skwitowała jego nowiny Avicenna.
Minęły go i poszły
dalej. Nie mógł uwierzyć, że wcale je to nie obeszło. Zresztą wiele osób w
szkole zachowywało się w ten sposób. Kogokolwiek spotkał z przedstawicieli
męskiej populacji Hogwartu ekscytował się porannymi sensacjami. Dziewczyny
zaś zachowywały się tak jakby o wszystkim wiedziały i uważały to za coś
normalnego. Zawiedziony ruszył na poszukiwanie kogoś kto doceni jego
wiadomości. Tuż za rogiem natknął się na Religiusa.
-Słyszałeś?- zagadnął
go Rex.
-Tak ale wygląda że tylko nas facetów to interesuje.- odparł
Paul.
-Też to zauważyłem i nie rozumiem zupełnie dlaczego. Tak jakby
wszystko się pomieszało. My kochamy ploteczki a one wcale się nimi nie
ekscytują.
-Przecież to nie jest możliwe.- stwierdził Paul.
-Wcale
nie, naprawdę mocny czar wszystko załatwi.- wyjaśnił Religius.
-Tylko kto
go rzucił?- zastanawiał się Paul.- Nikt z uczniów to jest pewne, czar musiał
być potężny. A co do nauczycieli to nie wiem po co.
-Zawsze jest jakiś
powód.- Rex wzruszył ramionami i dodał- Idę do biblioteki. Tam zawsze można
najwięcej usłyszeć.
-Idę z tobą.
Nie oni jedni tego dnia krążyli po
zamku w poszukiwaniu sensacji. Aerthernus był zdecydowanie rozdrażniony
swoimi myślami. Cały dzień spędził na wyciąganiu pogłosek i prawd z Atlashi
i innych dziewczyn ze Slytherinu. Powoli zaczęły się już pukać w czoło na
jego widok i czmychać czym prędzej do żeńskiej toalety. Na domiar złego był
spóźniony na trening i teraz biegiem pokonywał korytarze zamku mając
nadzieję, że reszta też miała podobny problem i nie jest
osamotniony.
-Ale jazda!- stwierdziła Ivy siadając koło Lesley
przy stole w bibliotece.- Wszyscy faceci zupełnie ogłupieli.
-To wcale
nie jest śmieszne- stwierdziła Nadja.- Zachowują się wprost żenująco. Nie
wiem już jak mam zbywać Religiusa i innych.
-Nie ty jedna.- powiedziała
Ann.- Gdzie się ruszysz czatuje jakiś chłopak i zadaje pytania. A
słyszałaś...? A wiesz...? A nie mogłabyś zapytać..? Można oszaleć.
-To
raczej natura oszalała.- oznajmiła Lavender.- Począwszy od tego wypadku
mojej kuzyneczki a skończywszy na tym- powiodła ręką po bibliotece. Przy
większości stolików było pełno chłopaków zaciekle ze sobą dyskutujących.- A
tak w ogóle to Malfoy wcale nie poczuwa się do winy. Jest zupełnie
wyluzowany. Tylko Miranda jakby nie jest sobą. Coś ją gryzie.
-Niby co?-
zdziwiła się Lesley.
-Nie wiem ale kiedy ją spotkałam zachowywała się tak
jakbym była powietrzem. A ona kocha mi dokuczać przy każdej okazji.-
wyjaśniła Lavender.
-Podobno w dzbanku z wodą przy jej łóżku znaleźli
jakiś dziwny zwiędnięty kwiatek.- odezwała się milcząca dotąd Kinia.
-I
jak Smothie go zobaczyła to o mało nie zemdlała a Sprout nawet nie chciała
go dotknąć.- dodała Ann.
-Ciekawe co to może znaczyć?- zastanowiła się
Avicenna.
-Słyszałam, że Draco miał na placach jakieś znamię.- wtrąciła
się Lesley.
-A wcześniej go nie miał?- dopytywała się z wypiekami
Lavender.
Ivy siedziała cicho i przysłuchiwała się rozmowie. Coraz
bardziej przypominała ona zwyczajowe plotki w bibliotece. Spojrzała na
siedzących najbliżej chłopaków z Gryffindoru. Część wyszła z biblioteki.
Inni zajęli się odrabianiem lekcji. Była zaskoczona. Wszystko jakoby wróciło
do normy i nikt tego nawet nie zauważył. Poczuła się dziwnie. W końcu była
przyzwyczajona do magii ale to co się dzisiaj działo było trochę
niesamowite, zbyt niesamowite jak na nią. Postanowiła o kimś z tym
porozmawiać. Tylko z kim? Jedyną osobą jaka przychodziła jej na myśl w tej
sytuacji była o dziwo Jolie. Sama nie wiedziała dlaczego ale była pewna, że
od niej otrzyma odpowiedź. Wstała bez słowa od stolika i ruszyła na jej
poszukiwanie. Zresztą wcale nie musiała szukać. Ledwo wyszła za drzwi
biblioteki zobaczyła ją schodzącą na dół do holu.
-Josseline!-
zawołała.
Jolie odwróciła się i spojrzała w górę.
-Chcę z tobą
porozmawiać.- powiedziała Ivy przeskakując po dwa stopnie.
-Więc chodźmy
się przejść.- zaproponowała Josseline.
Po chwili obie szły już przez
błonia rozkoszując się ciepłym jak na listopad wieczorem. Nie wiał nawet
najlżejszy wietrzyk, a księżyc konkurował już o miejsce na niebie z
zachodzącym słońcem.
-To musi gdzieś tu być- mruczała pod nosem
Jessica, wertując oprawiona w purpurową materię książkę.- Na pewno gdzieś tu
jest.
Była tak pochłonięta swoim zajęciem, że nie zauważyła jak drzwi jej
gabinetu uchyliły się i do środka wszedł sam Albus Dumbledor. Przyglądał się
przez chwilę siedzącej za olbrzymim biurkiem nauczycielce po czym
zapytał:
-Mogę ci na chwile przeszkodzić Jessico?
Zaskoczona drgnęła i
spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
-Oczywiście.- powiedziała w
końcu wskazując mu ręką fotel stojący naprzeciw biurka.
-Widzisz- zaczął
siadając.- Martwię się tym co wydarzyło się ostatnio w szkole.
-Wszyscy
się martwimy.
-Wiem tylko, że ten kwiat...
-Właśnie staram się znaleźć
coś co dałoby wytłumaczenie jak mógł się znaleźć przy łóżku panny Cover i
czy mógł mieć jakiś wpływ na jej szybkie wyzdrowienie.- weszła mu w słowo
wskazując na książkę, która przed chwilą tak zapamiętale
wertowała.
-Rozumiem. I znalazłaś coś?
-Niestety to co znalazłam nie
jest niczym więcej co już wiedziałam ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
kiedyś czytałam coś na ten temat.
-Może nie czytałaś a ktoś o tym
mówił.
Jessica spojrzała na niego zaskoczona. Czemu wcześniej nie
przyszło jej to do głowy. Tylko teraz sprawa przedstawiała się jeszcze
gorzej bo nie mogła sobie za nic przypomnieć o co chodziło. Przymknęła oczy
i próbowała się skupić. Niestety nic z tego nie wychodziło.
-Tylko, że ja
nie wiem co to było i nie mogę sobie niczego nawet skojarzyć.- wyznała z
ledwo wyczuwalną rezygnacją w głosie.
-Nie poddawaj się- powiedział
Dumbledor i wstał.- Nie będę ci przeszkadzać. Sądziłem, że wiesz już coś
więcej ale w tym wypadku chyba powinienem wprowadzić nauczycielskie patrole
po zamku w nocy.
-To chyba dobry pomysł choć nie wiem co to da. Wszyscy
możemy być narażeni, nie tylko uczniowie ale i my nauczyciele...
-Tak ale
nie możemy chować głowy w piasek.- przyznał wychodząc z
gabinetu.
Zgadzała się z nim. Jednak jej umysł wciąż wysyłał alarmowe
sygnały, których znaczenia nie mogła dociec. Zrezygnowana zatrzasnęła
książkę i ukryła twarz w dłoniach. Miała w głowie totalny chaos. Próbowała
uspokoić myśli ale niezbyt jej to wychodziło. Czuła się zupełnie wykończona.
Spojrzała na biurko i leżącą na nim książkę. Zawsze kiedy szukała odpowiedzi
na jakieś dręczące ją tematy sięgała po książki. Tym razem nie mogła znaleźć
w nich odpowiedzi. Nagle jej uwagę przykuła malutka karteczka, wyglądająca
jakby ktoś oderwał kawałek z większej kartki i coś nabazgrał na skrawku.
Odruchowo sięgnęła po nią i już chciała wyrzucić kiedy coś ją przed tym
powstrzymało. Spojrzała na świstek. W pośpiechu ktoś napisał tylko jedno
słowo- Leviathan. Zastanowiła się. Wyglądało to jak czyjeś imię albo może
raczej nazwa czegoś. Sięgnęła po jedną z grubych książek stojących na
półeczce tuż koło biurka. Była to trzydziesto-tomowa encyklopedia Czarnej
Magii. Szybko wertowała kartki szukając słowa z karteczki. W końcu je
znalazła. Przesunęła wzrokiem po tekście pod hasłem.
-Leviathan-
powiedziała na głos- Smok Chaosu...
W jej umyśle powoli zaczęły się
układać pewne wydarzenia minionego dnia w logiczną całość. Ktoś w szkole
bawił się czarną magią i miał potężna moc, a może po prostu targnął się na
coś czego teraz nie potrafił zatrzymać. Wzdrygnęła się na sama myśl o takiej
ewentualności. Postanowiła pogrzebać jeszcze w starych księgach w dziale
ksiąg zakazanych, może wtedy więcej jej się wyjaśni.
Szły powoli. Ivy
nie wiedziała jak ma zacząć. Jak wytłumaczyć to, że czuła to co czuła.
-O
czym chciałaś ze mną rozmawiać?- zapytała
Jolie.
-Widzisz...
-Tak?
-No nie wie jak ci to powiedzieć...Dzisiaj
działo się tyle dziwnych rzeczy i myślałam, że...
-Że ja mam z tym coś
wspólnego?
-Nie, nie o tym tylko jakoś dziwnie wiedziałam, że powinnam
porozmawiać z tobą.
-Hmmm...- Jolie zatrzymała się na chwilę.- Ja nie
mogę ci pomóc. Kiedy przyjdzie czas sama wszystkiego się dowiesz. Wszystko
będzie dla ciebie jasne.
Ivy była bardzo rozczarowana i jednocześnie
zaskoczona słowami Jolie. Tysiące pytań cisnęły jej się na usta.
Powstrzymała się jednak.
-W Hogwarcie dzieje się coś dziwnego...- zaczęła
po chwili.
-Wiem i to dopiero początek.- weszła jej w słowo Josseline.-
Po wypadku Cover atmosfera była bardzo dziwna.
-No właśnie jakby ktoś
specjalnie wszystko poprzestawiał. Nikt nie był sobą.
-To był
chaos.
-Masz na myśli tego greckiego...
-Nie mam na myśli samo
pojęcie. Wiesz panował tu po prostu chaos.
-Aha.- Ivy zamyśliła się. Nie
była pewna czy wszystko zrozumiała.
-Wiem, że trudno to pojąć ale
właśnie o to chodzi w chaosie. Zatarto ślady, zburzono porządek rzeczy po
prostu nic nie jest tak do końca na swoim miejscu.
-Ale czym?
Jolie
uśmiechnęła się. Chciała jej tyle powiedzieć a nie mogła. Nie teraz. Było
jeszcze za wcześnie.
-Pamiętasz co powiedziałam ci na początku roku
szkolnego?- zapytała.
-Masz na myśli to o darze przy
urodzeniu?
-Właśnie.
-Co z tym?
-Porozmawiaj ze swoim Aniołem
Stróżem- odparła Jolie i dodała ignorując jej zdziwienie.- Wracajmy bo
zrobiło się już zupełnie ciemno.
Nie czekając na reakcję Ivy ruszyła w
drogę powrotną do zamku. Nie obejrzała się by sprawdzić czy podążyła za nią.
Sama czuła się przez cały dzisiejszy dzień totalnie zakręcona. Potrzebowała
ciszy i samotności. A już najbardziej z wszystkiego potrzebowała
samotności.
Miranda niespokojnie krążyła po pokoju wspólnym. Czekała
na Draco. Chciała mieć to w końcu za sobą. Musiała mu przecież jakoś
powiedzieć, że sprzedała jego duszę ( zresztą razem ze swoją). Od tego
momentu wszystkie jego grzeszki ( o aktach dobroci raczej nie było co mówić
w jego przypadku) były też jej grzeszkami i na odwrót. Nie chciała aby jej
konto było nadmiernie przeciążone. Czuła, że i tak wpakowała siebie i jego w
coś naprawdę wielkiego i może jeszcze będzie żałować, że po prostu nie
umarła. Była już kłębkiem nerwów a Draco jak nie przychodził tak nie
przychodził. Zerknęła na zegarek, choć nawet nie wiedziała po co. Przecież
nie byli umówieni. W końcu drzwi pokoju wspólnego otworzyły się i najpierw
weszli Crabb i Goyle a za nimi Malfoy. Wciągnęła głęboko powietrze i
powiedziała:
-Draco mogę z tobą chwilę porozmawiać na
osobności?
Spojrzał na nią zdziwiony. Nie wiedział w pierwszym momencie
co ma powiedzieć. Od dnia wypadku unikała go jak ognia a teraz nagle chciała
z nim rozmawiać. Wzruszył ramionami i odparł:
-Czemu nie.- po czym
zwrócił się do Crabba i Goyla.- Znajdźcie sobie jakieś zajęcie.
Nie
pytając o nic ruszyli w stronę dormitorium.
-Nie tam palanty!-
powiedział Draco zwracając oczy ku górze.
Jak na komendę zawrócili i
wyszli z pokoju wspólnego.
-Czy oni są w ogóle w stanie myśleć
samodzielnie?- zapytała Miranda patrząc w ślad za nimi.
-Też się nad tym
zastanawiałem już kiedyś.- odparł Draco.- Ale doszedłem do wniosku, że to i
tak nie ma znaczenia. O czym chciałaś rozmawiać?
-Nie tutaj.
-Rozumiem
więc chodźmy do mnie.- powiedział wskazując ręką na drzwi jego
dormitorium.
Ruszyła we wskazanym kierunku bez zbędnych pytań. Malfoy
podążył za nią. Kiedy weszli zamknął za sobą drzwi.
-Więc?- zapytał
krzyżując ręce na piersi.
-No widzisz to jest trochę trudne dla mnie...-
zaczęła nieporadnie.
-Tak?
-Chodzi o to, że ja...
-Że ty co?- był
już trochę zniecierpliwiony co można było usłyszeć w jego głosie.
-Miałam
umrzeć i wtedy...
-O czym ty w ogóle gadasz?
-No o tym, że wtedy kiedy
leżałam w szpitalu to poczułam jakbym miała zaraz umrzeć ale ja nie chciałam
i wtedy przyszedł ten głos i powiedział, że wcale nie musze i że wystarczy,
że podpiszę i wtedy ty nie będziesz miał poczucia winy a ja będę żyła....-
wyjaśniła z prędkością karabinu maszynowego.
Stał przez chwilę w
milczeniu i przyglądał jej się. Miał wątpliwości co do tego czy ona aby wie
o czym mówi.
-Chwileczkę.- powiedział w końcu.- Czy chcesz przez to
powiedzieć, że myślisz, że sprzedałaś swoją duszę diabłu?
-No i twoją
też.- oznajmiła spuszczając wzrok.
Zatkało go kompletnie. Osoba, która
zawsze myślała trzeźwo i nigdy nie dawała się ponieść emocją twierdzi, że
sprzedała jego i swoją duszę diabłu po to by przeżyć i by on nie miał
wyrzutów sumienia. Zupełnie zgłupiał. Zapadła krępująca cisza. Nie wiedział
co ma myśleć. Czy brać jej słowa poważnie czy też uznać, że po tym upadku (
za który z jakiś dziwnych powodów nie czuł się winny) poprzestawiało jej się
w tej ślicznej główce.
-Świetnie- wykrztusił w końcu niezbyt
inteligentnie.
-Nie wierzysz mi, prawda.- powiedziała patrząc na niego
oczami pełnymi łez.
-Szczerze to nie.- odparł drapiąc się w brodę.- Wiesz
to brzmi trochę zbyt fantastycznie jak na mój gust. Jakiś tam głos i te
sprawy. Jesteś pewna, że ci się to nie przyśniło?
-Tak choć nie mam na to
żadnego dowodu.
-To skąd wiesz?
-Po prostu wiem.- powiedziała.- Poza
tym nie umarłam tylko następnego dnia nie miałam już nawet siniaków a ty
przecież nie masz wyrzutów sumienia.
Draco zastanawiał się przez chwilę.
Jakby na to nie spojrzeć nie mógł zaprzeczyć. Nawet nie pamiętał tego
uczucia jakie musiał poczuć kiedy spadała ze schodów a on przyglądał się
temu zupełnie bezradny. Miała rację. Nie mógł przecież tak po prostu
zapomnieć o tym i czuć się tak dobrze jak się czuł. Dumbledor i inni
patrzyli w końcu na niego tak dziwnie kiedy opuszczał skrzydło szpitalne.
Podszedł do niej, położył rękę na ramieniu i powiedział:
-Wierzę ci.-nie
było go stać na nic więcej.
Zaczęła płakać. Bezradnie przygarnął ją
ramieniem i pozwolił jej łzom wsiąkać w materiał swojej szkolnej szaty. Nie
był pewien kiedy usłyszał jak przez łzy mówi:
-Teraz.... na zawsze
jesteśmy.... już złączeni...
-Co masz na myśli?- zapytał odsuwając ją
lekko od siebie.
-Nasze dusze stanowią jedność.- wyjaśniła ocierając
łzy.- No wiesz to co ja zrobię to tak jak ty byś to zrobił też itd.
-Czy
ty wiesz co to znaczy?
-No, że musimy uważać na to co robimy.- odparła
naiwnie.
-Tylko, że to co już zrobiliśmy też jest na naszym wspólnym
koncie.
-Wiem, ale nie można już cofnąć przeszłości.- powiedziała
ruszając do wyjścia.- Nie wiem jak teraz mamy się zachowywać, ale nie mogłam
tego dłużej przed tobą ukrywać.- powiedziała jakby się
usprawiedliwiając.
-Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.- zapewnił i ona
mu wierzyła. Oboje byli egoistami.
Dni mijały a Ivy nie mogła się
zdecydować czy pójść za radą Josseline. Niby to takie proste. Pogadaj sobie
ze swoim aniołem stróżem i już. Tylko dlaczego tak się tego bała.
-Nad
czym tak dumasz?- zagadnęła ją Nadja podchodząc do stołu
Gryffindoru.
-Och nad niczym ciekawym.- odparła wymijająco.
-Czyżby
problemy w drużynie?
-Nie po prostu czuję się trochę zmęczona tymi
ciągłymi treningami i jeszcze mamy tyle nauki.- tłumaczyła się prosząc w
duchu aby ktoś wybawił ją z opresji.
Jak na zawołanie do wielkiej sali
wkroczyła Avicenna a za nią Ann z rozgadaną jak zwykle Lavender i
Lesley.
-Hej Nadja!- zawołała Avicenna machając do niej.
-Co
takiego?
-Nie wiedziałyśmy, że zapisałaś się do drużyny na szukającego.-
powiedziała Lesley klepiąc ją po plecach.- Czyżbyś zazdrościła naszej
kochanej Ivy sukcesów?
Nadja spojrzała na nią jak na wariatkę. Zapisy już
dawno się skończyły a mecz z Krukonami był bardzo blisko. Co prawda nadal
nie wybrali nowego szukającego, ale ona na pewno się nie zapisywała. Nagle
dostała olśnienia.
-Religius!- krzyknęła- Ja go zabiję!- i nie
mówiąc nic więcej wybiegła z Wielkiej Sali.
Lesley spojrzała na Ivy ale
ta wzruszyła tylko ramionami.
-Kto ją tam wie.- mruknęła sentencjonalnie
Avicenna i ruszyła w stronę swojego stołu.
Ann i Lavender usiadły koło
Ivy, ale się nie odzywały. W milczeniu oczekiwały na początek kolacji. W
końcu Lav nie wytrzymała:
-Ivy czy ciebie coś nie gryzie?
-Nie nic mi
nie jest.- odparła i udawała, że całą jej uwagę pochłania niewidoczny brud
na widelcu.
Lavender chciała coś jeszcze powiedzieć ale Ann powstrzymała
ją szepcząc, na tyle głośno jednak, by Ivy to usłyszała.
-To na pewno
miłość.
Nie skomentowała tego. Było jej to na rękę. Dopóki nie
wykombinują w kim mogła się zakochać dadzą jej spokój. Podjęła już decyzję i
dzisiejszej nocy postanowiła porozmawiać ze swoim stróżem. Nie potrafiła już
dłużej trwać w niepewności. W końcu raz kozie śmierć, jak mawiał jej
ojciec.
Zegar w pokoju głównym wskazywał drugą, kiedy niewysoka
postać przemknęła cicho do drzwi uważając na rozstawione w pokoju fotele i
stoliki. Nie zatrzymując się podążyła na trzecie piętro. Szła szybko. Nie
miała czasu do stracenia. Dzisiaj miała się wszystkiego dowiedzieć. Podeszła
do zamkniętego wejścia na nieuczęszczany korytarz. Nie zważała na to czy
ktoś ją może zauważyć. To nie miało znaczenia. Liczyła się tylko zagadka jej
narodzin i jej rozwiązanie, które było na wyciągnięcie ręki.
Albus
Dumbledor zwykle bardzo dobrze sypiał. Jednak tej nocy nie mógł zmrużyć oka.
Wyszedł ze swojego dormitorium i postanowił skontrolować główne korytarze. W
końcu w szkole działy się od jakiegoś czasu różne dziwne rzeczy. Zamierzał
właśnie wracać do siebie kiedy zobaczył przemykającą po schodach na trzecie
piętro małą postać. Westchnął zrezygnowany i podążył za nocnym spacerowiczem
mając nadzieje, że to tylko jakiś lunatykujący uczeń. W obawie o zdrowie
spacerowicza szedł za nim tak cicho jak tylko umiał. Kiedy postać weszła na
nieuczęszczany korytarz odczekał chwilę po czym też przekroczył próg i
zamknął za sobą drzwi. Nie usłyszał żadnego szelestu. Nic nie ostrzegło go
przed tym co nagle pojawiło się za jego placami. Może gdyby się odwrócił
zobaczyłby ciemną wysoką postać, która wyłoniła się z cienia kolumnady.
Światła nie zapaliły się na korytarzu i Dumbledor zawahał się na chwilę.
Nagle poczuł uścisk zimnej jak stal dłoni na swojej szyi. Chciał krzyknąć,
ale głos uwiązł mu w gardle. Czuł, że się dusi. Czarne plamki pojawiły mu
się przed oczyma. Nie był w stanie nawet sięgnąć do swojej różdżki. Ostatnie
co poczuł to, to że unosi się do góry. Potem była już ciemność.
Adramalech spieszył się. Już zaczęła go wzywać. Nie mógł pozwolić jej
czekać. Uniósł martwe ciało do góry i zatopił zęby w jego gardle. Słodka
krew spłynęła mu po brodzie, ale nie zawracał sobie tym głowy. Oderwał
zębami część gardła ofiary i upuścił ją na podłogę. Przełknął szybko świeże
mięso i pospieszył na wezwanie.
To był smutny dzień. Niebo płakało
wraz z zebranymi na cmentarzu. Byli tam wszyscy. Ludzie z ministerstwa,
starzy przyjaciele, wszyscy nauczyciele i uczniowie Hogwartu. Nie tylko ci
obecni, ale także ci którzy opuścili już jego mury. Kiedy słuchali mowy
ministra magii Korneliusza Knota łzy mimowolnie spływały im po policzkach.
Odszedł największy czarodziej, wspaniały człowiek. Nikt nie był w stanie
pojąć jak to się mogło stać. Jak to coś mogło zabić go w jego ukochanej
szkole. Nie potrafiono nawet wytłumaczyć co tak naprawdę się stało. Ivy
stała z tyłu i przyglądała się całej ceremonii ze smutkiem. Nie była jednak
zrozpaczona. Nie miała powodu. Stało się to co się musiało stać. Przyszedł
czas na zapłatę za opieszałość. Teraz było już wszystko dla niej jasne. Była
sumieniem tych, którzy zadarli z prawdziwym Czarnym Panem. To ona ważyła
ich winy i wydawała wyrok. Spojrzała ponad głowami zebranych na stojącą w
cieniu parasola Josseline. Ich spojrzenia spotkały się. Łączyło je coś
więcej niż duchowa więź. Były wyrokiem i wykonawcą.
Josseline
patrzyła na chwilę w stronę Ivy. Wiedziała, że nadszedł już czas. Piekło
wystawiło rachunek i do niej należało ściągnięcie długu. Powiodła wzrokiem
po skupionych wokół otwartego dołu żałobnikach. Knot mówił coś o zasługach
Dumbledora i tragedii jaką była jego śmierć. Wszyscy bali się Voldemorta nie
wiedząc, że tak naprawdę jego dni są policzone. Przeznaczenia nie dało się
oszukać. Urodziła się mścicielem.
Miranda nie odrywała wzroku od
przykrytej wieńcami trumny. Poczuła jak czyjaś dłoń zaciska się na jej
dłoni. Wiedziała, że należy do Draco. Rozpoczęła się ich Odyseja. Mieli
naprawić to co kiedyś zostało zniszczone. Świat znowu miał powrócić do
równowagi. Czuła na barkach ciężar tego zadania ale nie było już odwrotu.
Przynajmniej nie była sama. Zerwał się wiatr podrywając do góry spadłe
liście. Zebrani na cmentarzu opatulili się ciaśniej w płaszcze i peleryny.
Trumna powoli obniżała się w dół by po chwili spocząć w grobie. Odszedł
człowiek będący legendą. Rozpoczęła się nowa era.
Mya vel. Angelina
08.05.2003 20:56
Z tym tytułem to taka sprawa, że Iker
przekręcił tytuł pewnego obrazu Goyi i zamiast powiedzieć "Kiedy rozum
śpi budzą się potwory" twierdził że budza się anioły. To mi się
skojarzyło z demonami, które też w zasadzie sa aniołami i tak zrodził sie
pomysł na fick....
Za to że doczytałaś należy ci się
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/nutella.gif'
border='0' style='vertical-align:middle'
alt='nutella.gif'> . Ja nie miałabym cierpliwości do takiej
illości tekstu i to jeszcze o czymś co ne jest akurat moim ulubionym
tematem.