Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Kieł Mroku
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
matoos
Od samego początku, kiedy tylko zaczął

rozumieć co się do niego mówi, Krenowi wbijano do głowy jedną zasadę:

"Jak dają to bierz, jak biją to uciekaj". Tak więc właśnie

uciekał, z całej siły odpychając nogami uciekającą niedorzecznie prędko

ziemię. Jedyne co kołatało się po jego poobijanej głowie to przeczucie, że

tym razem posunął się za daleko... Kiedy tylko dotarł do targanego wichrem

mostu w dzielnicy wschodniej, zatrzymał się, rozejrzał, po czym wskoczył do

dziury, której istnienie było dla niewprawnego oka praktycznie

niedostrzegalne. Posuwając się szybkimi ruchami do przodu zastanawiał się

już, gdzie sprzeda ukradziony miecz, kiedy jego uwagę przyciągnęły niosące

się w oddali głosy.
- Jestem pewien, że widziałem jak biegł w tę

stronę!
- Szukaj uważnie, na pewno gdzieś tu miał przygotowaną drogę

ucieczki.
- No pewnie, przecież nie zapadł się pod

ziemię...
"Prawie zgadłeś, gratuluję intuicji", pomyślał do

siebie, po czym jego myśli zajęły sprawy aktualnie najważniejsze, takie jak

czołganie się oraz utrzymywanie głowy nad grubą warstwą kurzu zalegającą

posadzkę korytarza. Był juz niedaleko swojej kryjówki. Nic nie mogło stanąć

mu na drodze...

Atramentowoczarna zasłona na ścianie zadrżała nagle

i po zadowalającej serii stęknięć i prychnieć dobiegających ze znajdującej

się za nią dziury ukazała się głowa Krena. Roztrzepana czupryna tu i ówdzie

zdradzała ślady nadmiernego zużycia, ale wydawało się, że młody złodziej

jest zadowolony z brawurowej ucieczki. Usiadł spokojnie na ustawionym

specjalnie w tym celu pieńku i zaczął mówić.
- Jak zwykle piękna, jak

zwykle bogata i jak zwykle zła na mnie...
- Tym razem twoja lepka gadka

ci nie pomoże Krenie Fineusie Brooks! Jak dotąd starałam się popierać

twoje nocne eskapady do domów bogaczy, ale są pewne granice! Po

pierwsze: Dom Gunthera Hratli jest najlepiej strzeżonym domem w naszej

okolicy i każda próba włamania do niego jest karana śmiercią! Po drugie:

Cokolwiek tam zdobędziesz i tak nie dasz rady tego sprzedać, bo Hratlo ma

wtyczki na każdym czarnym rynku w promieniu pięciuset mil. A po trzecie

Hratlo wynajmuje masę czarodziei i magików, a twoje proste iluzje nie pomogą

ci w ominięciu ich zabezpieczeń. Gdybyś mi powiedział wcześniej, który dom

masz zamiar obrobic tej nocy, z czystym sercem wydałabym cię strażom, w

nadziei, że tylko obetną ci dłonie, a nie zabiją na prośbę samego Gunthera

Hratli... Ale ponieważ juz wróciłeś, nie pozostaje mi nic innego, jak ci

pogratulować! Do jasnej cholery Kren, jak to zrobiłeś?
- Nic

trudnego. Jedna moja, jak miałaś czelność je nazwać, prosta iluzja i

strażnicy spokojnie poszli wszyscy do jednego worka tańczyć z własnymi

cieniami. Z czarodziejami było trudniej... Posłałem moje odbicia, żeby

biegały po całym domu, wchodząc po dachach, przez ukryte przejścia, kanałami

i tym podobne, a tymczasem sam wszedłem głównym wejściem w przebraniu

nowobogackiego szlachcica... Mówię ci, ubawiłem się po pachy. Jak tylko

czarodzieje zajęli się moimi iluzjami, ja zająłem się najbardziej strzeżoną

rzeczą w całym domu. Tym...
Z tymi słowami, Kren zdjął z pleców długie i

płaskie zawiniątko. Po chwili zastanowienia rozwiązał mocujące je sznurki,

po czym wyciągnął pięknie zdobiony miecz razem z pochwą.
- To? Wszedłeś

do domu Gunthera Hratli i jedyne co ukradłeś to... to? Jakiś stary miecz?

Kren, gdybym cię nie znała powiedziałabym, że się starzejesz, ale ponieważ

tak nie jest, powiem tylko: DO RESZTY ZIDIOCIAŁEŚ!? Przecież ten miecz

na pewno jest indywidualizowany, za cholerę nie sprzedasz go nigdzie, nawet

z moją pomocą...
Kren zastanowił się... W sumie nie wiedział, co tak

bardzo ciągnęło go do tej broni, ale kiedy tylko wszedł do posiadłości, po

prostu wiedział, dokąd ma iść. A jak tylko zobaczył oręż, od razu chwycił go

i zaczął uciekać... To do niego niepodobne, czyżby w grę wchodziła jakaś

magia? Spróbował sobie przypomnieć, czy czuł jakieś drgnięcia Many, ale od

chwili wejścia do domu aż do chwili porwania miecza jego wspomnienia były

dziwnie zamglone... Ale to nic, to na pewno skutek przemęczenia, ostatnio

pracował noc w noc, potrzebował przecież pieniędzy.
- Czemu tak stoisz z

głupią miną, Kren!? Ja wiem, że zrobiłeś błąd, ale sądzę, że da radę

temu zaradzić. A tymczasem obejrzyjmy może ten miecz. Sądząc po pochwie jest

naprawdę starożytny, a takiej gardy nie używa się od dobrych pięćdziesięciu

lat...
- Hmm? Nie wiedziałem, że znasz się na broni Tess...
- Wielu

rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz i gwarantuję ci, że wielu z nich nigdy w

życiu nie poznasz... Chociaż, może po romantycznej kolacji, gdybym była

bardzo pijana, a ty wziąłbyś wreszcie kąpiel... Zresztą mniejsza z tym.

Pokaż no ten miecz, bo pęknę z ciekawości!
Kren chwycił za rękojeść i

szybkim, acz wprawnym ruchem wyciągnął broń z pochwy...

Obecność.

Coś się zmieniło. Szczelina. Światło. Życie. Koniec czekania. Nareszcie.

Jadło. Napitek. Krew. Obecność.

... i natychmiast poczuł się, jakby

coś uderzyło go w tył głowy. Obca świadomość mruczała mu do ucha obietnice

chwały i siły, a miecz wydawał się tak pasować do dłoni, że przez chwilę

zapragnął nigdy więcej go z niej nie wypuścić... Przez chwilę, bo zaraz

doszła do głosu jego wrodzona intuicja, która kazała mu natychmiast schować

miecz z powrotem do pochwy. Kiedy tylko to zrobił, świat wokół niego

ogarnęła ciemność, a on sam pogrążył się w słodkim

zapomnieniu.


_____________________________________

To tyle

na poczatek. To pierwszy fick ktory podobal mi sie na tyle, zeby go

komukolwiek pokazac. Dalsza czesc ma juz miejsce w mojej glowie, ale nie

wiem, czy jest na tyle dobra, zeby ja publikowac... Zobacze jaki bedzie

odzew na to...
matoos
Wrzucam drugiego parta... Nie bylo

odezwu, ale mialem natchnienie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>


Part 2

Pierwszym co

zobaczył po przebudzeniu, była zatroskana twarz Tess. Jej kształtne brwi

były ściągnięte razem w wyrazie zaniepokojenia.
- Kren! Odezwij

się! Żyjesz!?
- Tak, wszystko w porządku, możesz tak nie

krzyczeć? To moja najlepsza kryjówka, a jak tak dalej pójdzie będzie znana w

całym mieście i jedyne co będę mógł z nią zrobić to sprzedać komuś, żeby

urządził w niej karczmę.
- Co się do jasnej cholery stało!?
-

Mógłbym cię spytać o to samo...
- Trzymałeś ten cholerny miecz przez

cholernie długą chwilę, a potem cholernie szybkim ruchem wsunąłeś go do tej

cholernej pochwy, tylko po to, żeby cholerną chwilę później upaść i udawać

martwego! Myślisz, że mam serce z kamienia!? Nawet nie masz pojęcia,

jak bardzo się martwiłam!
- Tess, proszę cię, przestań kląć to nie

przystoi damie twojego urodzenia...
- Mój ojciec był cholernym kowalem i

cholernie dobrze o tym wiesz!
- Ależ słońce moje, nigdy nie

mówiłaś...
- Kren, przestań chrzanić, to nie są żarty, tylko jakaś

cholerna magia!

Po głowie Krena przebiegały w tę i z powrotem

tabuny myśli, ale jedna z nich była najbardziej natarczywa i usilnie starała

się rozbić mu głowę, krzycząc donośnym głosem: "To magia, Kren!

Zabieraj tyłek w troki i spadaj! Zostaw tu ten miecz i przenieś się do

innego miasta, a najlepiej na inny kontynent!". Ponieważ nie lubił

słuchać niczyich poleceń, uspokoił myśli i zastanowił się głęboko nad

zaistniałą sytuacją. Miecz był przeklęty, to było pewne. Ale pomimo

emanującej z niego złej mocy, Kren czuł dziwną niechęć na myśl o rozstaniu z

nim. Poza mrocznymi odczuciami, kiedy wyciągnął broń, wydawało mu się, że

usłyszał jakiś głos...

- Tess, moja ty czarnowłosa piękności...
-

Kren, solennie obiecuję, że jeśli nie skończysz z tymi słodkościami, kopnę

cię między nogi z taką siłą, że do końca życia będziesz żywił się

drobiem! I to tylko tym, który będzie przelatywał tuz obok

ciebie!
- Dobrze, już dobrze... Czy kiedy trzymałem w ręku miecz, nie

odniosłaś wrażenia czyjejś obecności?
- Nie za bardzo wiem, o co ci

chodzi, ale rzeczywiście, wydawało mi się, że słyszałam jakieś głosy...

Myślisz, że nas odkryli?
- Wątpię... Ale tak czy inaczej nie podoba mi

się to. Chyba najwyższa pora pomodlić się za powodzenie mojego kolejnego

skoku.
- Hę? A od kiedy to zrobiłeś się religijny?
- Ja? - z niewinną

miną bąknął Kren - zawsze byłem religijny jak zabobonny niziołek!
- I

do którego z bogów będziesz modlił się tej nocy?
- Oczywiście do

Wilczycy... Acz niekoniecznie bezpośrednio, mam znajomego kapłana...
-

Mam nadzieję, że nie masz na myśli tego zapijaczonego knura Frieda?- spytała

słodkim głosem Tess.
- Ależ oczywiście, że jego! Żaden inny nie

potrafi tak dobrze utrzymać w tajemnicy rzeczy które mu przekazuję. Tylko

Fried od razu po rozmowie zapomina o wszystkim co słyszał!

Frieda

zwykle najłatwiej było spotkać w okolicy "Lwiej Paszczy", karczmy

o ponurej opinii i jeszcze bardziej ponurym karczmarzu. Kiedy tylko Kren

trzaskając drzwiami wszedł do środka, natychmiast został fachowo otaksowany

wzrokiem przez okolicznych złodziei, ale ponieważ był tu znany, nie spotkał

się, z żadną oznaką wrogości. Zawsze śmieszył go fakt, że gdy wszedł tu po

raz pierwszy uważał, że karczma to dobre miejsce do zdobywania informacji za

darmo... Parę złamanych żeber i poobijana twarz były w tych okolicach

pospolitymi objawami uczulenia na słowo "darmo". Kren szybko

zlokalizował Frieda. Kapłan, okutany w gruby, skórzany płaszcz, siedział w

rogu karczmy, przy stoliku, który w porównaniu z resztą karczmy można by

nawet nazwać czystym. W okolicy Frieda wszystko musiało być czyste, jeśli

chciało uniknąć szybkiego egzorcyzmu, który zazwyczaj łączył się z trzaskiem

pękających kości... Złodziej przysiadł się do stolika, odpiął od pasa miecz

i położył go w widocznym miejscu po czym przystąpił do cucenia kapłana.
-

Karczmarzu! Piwa! - Zawołał, co spotkało się z natychmiastową

reakcją ze strony współbiesiadnika.
- Dwa kufle! Tylko czyste! -

Dało się słychać spod kaptura.
- Cześć Kren, ty niedorozwinięty idioto.

Jak tylko usłyszałem o kradzieży w domu Hratli, wiedziałem że to twoja

robota... Co ściągnąłeś mości panu Guntherowi?
Kren ukrył zaniepokojenie

za kuflem przyniesionego w międzyczasie piwa. Wypił parę łyków, po czym

patrząc wilkiem w ciemność pod kapturem kapłana mruknął
- Cholera, jeśli

ty się domyśliłeś, to równie dobrze może o tym wiedzieć całe miasto... Chyba

lepiej będzie jak się przyczaję na pewien czas... Czy twoja świątynia nadal

jest tak miłym schronieniem jak kiedyś?
- Pod warunkiem, że

przyprowadzisz ze sobą tę miłą damulkę, jak jej było?
- Tess.
- No

właśnie. Dawno jej nie widziałem.
- To pewnie dlatego, że ostatnim razem

proponowałeś jej wstąpienie do zakonu, żebyście mogli wziąć ślub i spłodzić

razem szóstkę dzieci...
- Mówiłem całkiem poważnie! Moja wiara

pozwala mi ożenić się tylko z kobietą należącą do tego samego zakonu co

ja!
- Fried, byłeś kompletnie pijany! Nie byłbyś w stanie

przekonać ryby, żeby napiła się wody!
- Jeśli przyszedłeś tu po to,

żeby naśmiewać się z mojego upośledzenia, to równie dobrze możesz sobie iść.

Nic nie poradzę na to, że jestem pijakiem!
- Dobrze, dobrze... Czy

możemy stąd iść? Sprawa, z którą przychodzę jest dość... Hmm... Delikatnej

natury.
- Jak wiesz, drzwi świątyni Wilczycy są zawsze otwarte.
- Tak,

pod warunkiem, że akurat ty jesteś w środku...
- Nie zwykłem zajmować się

tak nikłymi szczegółami.
matoos
A oto i...

Part 3.

Gałezie

wierzb kołysały się w odwiecznym tańcu tęsknoty, poruszane wiatrem, który w

okolicy świątyni Wilczycy wydawał się tak samo naturalny, jak

wszechogarniająca ciemność panująca dookoła. Noc była niespokojna, co chwila

ciszę rozrywały grzmoty błyskawic. Dwa cienie, przytulające się do pokrytej

mchem ściany budynku wzdrygały się przy każdym błysku uderzającego pioruna,

lecz systematycznie podążały w stronę wejścia. Kiedy tylko do niego dotarły,

spod skrywających ich twarze kapturów dało się słyszeć głośne westchnienia

ulgi.
- Ostatni raz taką burzę widziałem chyba za czasów króla Rapena

III, niech mu ziemia lekką będzie. Dam głowę, że Bród był zalany wodą na

wysokość moich uszu.
- Za czasów króla Rapena twoje uszy znajdowały się

na poziomie w tej chwili zajmowanym przez twoje kolana...
- Mniejsza o

szczegóły. Otwierasz te drzwi, czy będziemy tak stać i

moknąć?

Najwyraźniej ostatnia uwaga spotkała się z aprobatą kapłana,

bo po chwili wahania wyjął zza poły płaszcza klucz w zaawansowanym stadium

zardzewienia, po czym szybkim ruchem przekręcił go w zamku. Lekko pchnięte

drzwi otwarły się z przyprawiającym o ból zębów skrzypieniem, a stojące

dotychczas na progu postacie pośpiesznie wkroczyły do środka pomieszczenia,

zamykając za sobą drzwi. Kren zdjął kaptur i pozwolił, aby jego kasztanowe

włosy wyrwały się z wygodnego kucyka i spłynęły mu na barki. Już od dawna

nosił się z zamiarem obcięcia ich na poziomie uszu, ale jakoś zawsze

brakowało mu czasu. Zresztą, po związaniu w koński ogon wcale nie

przeszkadzały mu tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Popatrzył na Frieda,

który właśnie wycierał swoją łysinę ręcznikiem, wyjętym nie wiadomo skąd. Na

usta cisnął mu się zgryźliwy komentarz - kapłan nie był dużo starszy od

niego - powstrzymał się jednak i zamiast tego zapytał:
- Mogę liczyć na

kufelek grzanego wina z odrobiną cynamonu i cukru? Czuję się, jakby ten

deszcz wywrócił mnie na nice, przepłukał wszystko dokładnie i zawinął z

powrotem...
- Pewnie, pewnie, zaraz cię czymś ugoszczę, jak tylko

przejdziemy dalej.

Mężczyźni podnieśli swoje płaszcze i ruszyli

korytarzem w stronę światła, które, jak wiedział Kren, oznaczało pokój

gościnny. Zawsze zastanawiał się nad pochodzeniem świątyni. Była

zaprojektowana jak normalny dom mieszkalny, ale posiadała kilka miłych

udogodnień rodem ze Złotej Ery Magii, takich jak chociaż samozapalające się

kandelabry, pozawieszane tu i ówdzie na ścianach korytarza. Nikomu jeszcze

nie udało się zidentyfikować okresu, w jakim powstała świątynia, czy to z

powodu skrytości jej lokatorów, czy tajemniczości samego kultu Wilczycy. Był

on jedynym w Krainach, o którego istnieniu wiedzieli praktycznie tylko jego

wyznawcy. Sama bogini była patronką złodziei, myśliwych i wszystkiego co

poruszało się niezauważone poprzez mrok nocy. Kren jak zawsze zastanowił się

nad powodami powstania takiego bóstwa. Nie było na nie zapotrzebowania,

ponieważ większość prawdopodobnych "wyznawców" nie należała do

ludzi religijnych... Z zamyślenia wyrwał go głos jego współtowarzysza, który

zdążył już zagrzać wino, przyprawić je i ustawić kubki na przykrytym obrusem

ołtarzu, a teraz zapraszał go, żeby usiadł. Wilczyca nie należała do bóstw

przejmujących się konwenansami. Wprost przeciwnie. Głosiła powrót do korzeni

i zaufanie atawizmom.

- Dobra, czy teraz możesz w końcu zaspokoić

moją ciekawość i powiedzieć mi, z czym przychodzisz? - głos Frieda niósł się

daleko po wypełnionych tylko stęchłym powietrzem korytarzach i wracał do

nich w postaci drwiącego echa. Kren streścił mu przebieg włamania do domu

Hratli, opisał dziwne uczucie, jakie go ogarnęło na widok miecza, po czym

pokazał sam oręż, oczywiście nie wyjmując go z pochwy. Kiedy wzrok kapłana

spoczął na broni, w jego oczach przez chwilę pojawiło się coś jakby błysk

rozpoznania, który jednak już po chwili został zastąpiony przez zwykły dla

nich wyraz zmęczonego pijaczyny. Gospodarz wstał ze starczym stęknięciem, po

czym zaczął się przechadzać po komnacie, jakby się nad czymś zastanawiał,

albo próbował sobie coś przypomnieć... Nagle zatrzymał się i spojrzał wprost

na Krena, po czym zaczął mówić.
- Nie będę udawał, że wiem, czym jest ten

miecz, ale na pewno niczym dobrym. Moja pierwsza rada, zanim cokolwiek ci o

nim powiem, jest taka. Zakop to świństwo nagłębiej jak potrafisz, po czym

odwróć się, odejdź i zapomnij o nim...
Kren rozpatrzył propozycję

kapłana, jednak kiedy tylko przypomniał sobie uczucie mocy, płynące przez

niego po wyjęciu miecza z pochwy, natychmiast odrzucił taką

ewentualność.
- Nie ma mowy. Nie chcę go wyrzucać, jest zbyt potężny aby

tak po prostu o nim zapomnieć, czuję to.
- Jest tak jak myślałem.

Posłuchaj, chłopcze. Kiedy tylko patrzę na tę broń, czuję emanującą z niej

siłę. Ale oprócz niej, czuję także zło. Obecność tak potężną, że kiedy

zwracam na nią uwagę, jej zapach zanieczyszcza powietrze. Wiesz przecież, że

jako kapłan Wilczycy, jestem bardziej czuły na nienaturalne sprawy, niż

ktokolwiek inny. I mówię wprost. Używanie tego miecza będzie bardzo trudne,

jeżeli nie niemożliwe. I zawsze będzie się wiązało z wielkim

niebezpieczeństwem. Cieszę się tylko, że miałeś wystarczającą siłę woli,

żeby schować go z powrotem zaraz po wyciągnięciu.
- Czyli istnieje

sposób, żeby go swobodnie używać? Jeśli potrafiłbym okiełznać jego moc,

stałbym się niepokonany! - Przez myśl Krena znów przemknęło wspomnenie o

wszechogarniającej mocy, jaką czuł trzymając broń w dłoni, i głęboką

niechęć, jaką czuł na myśl o odłożeniu go, albo chociaż schowaniu do

pochwy.
- Wydaje mi się, że tak, ale nie miałem odpowiednio dużo czasu na

zbadanie go, żeby orzec coś na pewno. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę

miał. Twój oręż jest pod wpływem jakiegoś niezwykle skomplikowanego

zaklęcia, nie mogę zrozumieć wielu jego splotów. Ale jednego jestem pewien.

Nie pozostawi cię ono bez żadnych zmian, a jedyne co mogę zrobić, to osłabić

jego wpływ. Jesteś gotów podjąć to ryzyko?

Złodziej nie zastanawiał

się długo. Kolejny raz jego umysłem zawładnęło wspomnienie poczucia mocy tak

wielkiego, że zapomniał o wszystkim poza bronią trzymaną w ręku. I

przepełniającą żądzą krwi.
- Rób co chcesz, jeśli tylko pomoże mi to

wykorzystać drzemiącą w mieczu moc!
matoos
Part 4

Ciemność. Była wszędzie.

Odkąd tylko pamiętał. Nie. Kiedyś było jasno. Potem czerwień. Ciemność.



Uczucie. Wszechogarniające. Trwało w nim odkąd tylko pamiętał. Nie.

Kiedyś było inne. Potem wróciło. Uczucie.

Obecność. Znajoma. Pojawiła

się niedawno. Tak. Szczelina. Obecność...

Ciszę nagle przeszywa Krzyk

nigdy nie było tu tak głośno obecność staje się tak intensywna że wypełnia

sobą całą przestrzeń to coś nowego taki Krzyk nie zdarzył się nigdy

wicześniej rozdziera osłonę zaklęcia i wdziera się do umysłu

Stop.

Osłona. Zdolności. Pochodzenie. Moc. Moc. Moc. Więcej mocy.

Siła. Potęga. Osłona...

Po raz kolejny staje się jasno ostre kontury

świata zewnętrznego wdzierają się do Jego zamkniętego małego świata ból

przepełnia istnienie nienawiść znajduje ujście moc ulega wyzwoleniu i nie ma

już nic oprócz gniewu który Stop.

Osłona. Moc. Kolejność. Liczba.

Koniec. Ostatek. Osłona...

I znów staje się inaczej ale tym razem

tylko na chwilkę obca moc jest ciepła i pachnie zielono wkracza z

brutalnością dzikiego zwierzęcia ale już po chwili wycofuje się ze spokojem

na jaki stać byłoby tylko starca który już pogodził się ze śmiercią

zostawia po sobie Coś i odchodzi i znowu jest cicho znowu

jest...

Cisza. Znowu. Ale jest inaczej. W Jego świecie pojawiło się

coś nowego. To miła odmiana. Coś jest inne niż reszta okolicznej ciemności.

Jakby... Jaśniejsze? Inne. Ale znowu jest sam. Nic się nie dzieje. Znowu

pora na sen i... Cisza.

Kren nigdy nie podejrzewałby Frieda o moc.

Pomijając umiejętności dotyczące utrzymywania cielska na stołku po wypiciu

dziesięciu kufli piwa, jego towarzysz był całkiem normalnym człowiekiem.

Przynajmniej w rozumieniu Krena. Kapłan był niski, lekko przygarbiony, a

jego łysina przywodziła na myśl wschód księżyca, zwłaszcza kiedy była

odpowiednio oświetlona. W tej chwili ubrany był w standardowy ubiór

wyznawców Wilczycy, który składał się z zielonkawych spodni i koszuli,

której koloru nie dałoby się dokładnie określić nawet po wielu praniach.

Zresztą, wrzucanie jej do wody mogło nie być dobrym pomysłem. Ewolucja robi

niezwykłe rzeczy, a Ta koszula mogłaby zastraszająco szybko nauczyć się

pływać. Jednak pomimo niechlujnego ubioru, po odprawieniu rytuału Fried

budził w Krenie dziwne uczucie. W jakiś nieokreślony sposób złodziej czuł

dumę ze starego szelmy. Bądź co bądź, był jego przyjacielem i

niejednokrotnie ratował go z opresji, dając mu schronienie w świątyni,

której był lokatorem.

Fried odwrócił się i spojrzał wilkiem na

Krena, po czym szybkim ruchem położył miecz na ziemi przed sobą. Nastęnie

podszedł do stojącego w kącie fotela i ciężko na niego opadł. Kiedy się

odezwał, jego głos był drżący i sprawiał wrażenie starszego, niż

powinien.
- Cholera. Cholera! Akurat teraz, kiedy już przestałem...

Już nie wierzyłem...
- Fried! Co się stało!?
Po twarzy kapłana

spływały łzy, przecinając bruzdy, które pojawiły się na niej nie wiadomo

skąd.
- Gdyby nie Ona... Kren, do jasnej cholery, gdyby Wilczyca mi nie

pomogła leżałbym tu w tej chwili z wypalonymi oczyma a ty siedziałbyś pod

tamtą ścianą i zastanawaiał się co cię trafiło...
- O czym ty

mówisz?
- Jesteśmu w jej świątyni! Nie rozumiesz, ty cholerny idioto?

Wilczyca! Bogini! Osobiście pomogła mi w okiełznaniu miecza! A

nawet to nie wystarczyło, żeby go uciszyć! Zmniejszyła tylko jego wpływ,

ale i tak potrzeba będzie ogromnej siły woli, żeby go opanować... Spójrz,

nawet w tej chwili czeka tam niecierpliwie, aż ktoś go wyciągnie z pochwy.

To dzieło potężnej magii... Potężnej jak... Jak... Nie wiem, jak coś

cholernie potężnego! Na ogon Wilczycy, Kren, nawet nie myśl o wyciąganiu

tej broni z pochwy! Nie zdajesz sobie sprawy... Jak do cholery udało ci

się schować go z powrotem za pierwszym razem!?
- Może miałem

szczęście, ale sądzę, że uratował mnie refleks. Po prostu jak tylko poczuję,

że coś jest nie tak, uciekam. I tym razem było tak samo. A może to

przeznaczenie? Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć...
Złodziej

ruszył powolnym krokiem przed siebie, aż znalazł się w miejscu, w którym

Fried zostawił miecz. Kapłan spojrzał na niego czujnie, ale nie uczynił nic,

aby mu przeszkodzić. Bez słowa sprzeciwu, jakby nagle stracił głos,

obserwował jak Kren wyjmuje oręż z pokrytej runami

pochwy.


________

oj... Ikar...
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>
matoos
A oto i kolejny part. Wydał mi się trochę

dziwny na początku, ale po powtórnym przeczytaniu nawet mi się spodobał. Ale

czy wam się spodoba? To okaże się w następnym odcinku...
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>

Part 5

Kiedy tylko wyszarpnął

miecz z pochwy, złodzieja zalała niepowstrzymana fala wszechogarniającej

ciemności. Ze wszystkich sił starał się ją powstrzymać, ale była zbyt silna,

jedyne co mógł zrobić to poddać się jej prądowi. Tylko zaklęcie Frieda

utrzymywało jego jaźń na miejscu... Gdyby nie ono zostałby pochłonięty w tej

samej chwili, w której chwycił broń. Znów czuł tę dziwną obecność, ale tym

razem była jakaś inna, jakby coś ją rozwścieczyło... Nagle zauważył, że

mroczny zew nie pozostaje bez wpływu na jego świadomość. Otaksował całe

otoczenie i ocenił stopień bezpieczeństwa, po czym odprężył się trochę. Ten

marny człowieczek siedzący na fotelu w kącie pokoju nie przedstawiał sobą

żadnego zagrożenia. Nawet Krenem wstrząsnęła prędkość, z jaką dokonał tych

spostrzeżeń. I fakt, że nie wszystkie myśli pojawiające się w jego głowie,

naprawdę należały do niego. W tym samym momencie z miejsca w jego

świadomości, o którym nawet nie wiedział, że istnieje, ozwał się głos.

Brzmiał dziwnie... Metalicznie...
- Eee... Nie bój się?
- C-co się

dzieje? Kim jesteś? - spytał na głos Kren, starając się, żeby jego głos nie

drżał. Bardzo się starał. I prawie mu się udało.
- Nie wiesz? TO

WYNOCHA!!!
Wrzask, jaki rozległ się w głowie złodzieja był

tak głośny i ostry, że o mały włos jego głowa rozprysłaby się po posadzce.

Po raz kolejny życie uratowało mu zaklęcie Frieda. Zanotował sobie w

myślach, żeby podziękować kapłanowi. Najlepiej piwem. Dużą ilością piwa.

Jego przyjaciel przecież nie był skąpy, na pewno będzie chciał się

podzielić. A ze zdobyciem alkoholu nie będzie problemu, jeśli tylko udałoby

się okiełznać ten cholerny miecz...
- CO! OKIEŁZNAĆ!? MNIE!?

TY MARNY...
- Przestaniesz się wreszcie drzeć, ty paskudny...
- JA CI

ZARAZ POKAŻĘ, KTO TU JEST PANEM NĘDZNA LUDZKA ISTOTO!!!
Ręka

Krena trzymająca miecz zadrżała, po czym powoli zaczęła się przemieszczać w

stronę jego szyi. Wytężył wszystkie siły, żeby zmusić ją do powrotu na

poprzednią pozycję i... udało mu się. Zaskoczyła go łatwość z jaką to

zrobił. Po raz kolejny pobłogosławił w myślach Frieda i Wilczycę za zaklęcie

rzucone na broń.
- Daj spokój, nie stać cię na nic więcej?
Złodziej

był przekonany, że krzyk, który rozległ się wewnątrz jego czaszki był

słyszalny na obszarze najbliższych pięciuset mil. Jego jaźń zatrzęsła się

pod nagłym nawałem mentalnych ataków, które z łatwością powstrzymywał.

Wreszcie, po czasie który, za sprawą ciągle wibrującego w jego głowie

krzyku, wydal się mu nieskończenie długi, burza opadła. W jego głowie znów

rozległ się głos.
- No dobra. Przyznam, że jesteś potężniejszy ode mnie.

Ale tylko na razie. Poczekam, aż zaśniesz. A wtedy cię zabiję. Albo lepiej.

Nie dam ci zasnąć. Będę ci wył do ucha, aż oszalejesz. Co ty na...
Kren

włożył miecz do pochwy. Głos na chwilę ucichł, ale po chwili...
-

...Myślisz, że możesz się przede mną ukryć? To nie takie łatwe, teraz cię

znam i znajdę cię wszędzie. Nie ma co uciekać...
- Och, zamknij się, bo

cię po prostu złamię! Na co mi moc, kiedy nie słyszę własnych

myśli!
- Taa... Złamie mnie, myślałby kto... To dawaj! Pokaż,

jaki jesteś odważny!

Fried ze swojego fotela patrzył ze

zdziwieniem jak Kren rozmawia z samym sobą... Nagle złodziej wyciągnął miecz

z pochwy, zamachnął się i z całej siły wbił go w posadzkę. Broń weszła w

kamień do połowy. Kren podjął próbę jej złamania. Całym ciężarem wsparł się

na mieczu, starając się chociaż go zgiąć. Nic z tego.
- Ty cholerny

pogrzebaczu! Za cholerę nie wygra ze mną jakiś gadający kawał

żelaza!
Odpowiedź, jaka nadeszła była zapewne obelżywa, bo Kren

skrzywił twarz i podszedł do kapłana.
- Nie da rady rzucić jakiegoś

zaklęcia ciszy na to cholerstwo? Zwykle w takiej sytuacji sprawiałem, że

delikwentowi zdawało się, że usta mu się zrosły, ale w tym przypadku to

raczej nie pomoże...
- Ty z nim gadasz? A on ci odpowiada?
- Nawet na

chwilę się nie zamyka! Teraz mówi, że jak już wypruje mi flaki to zajmie

się tobą...
- Jakiś domorosły złodziej nie będzie gadał za mnie! Sam

potrafię! Tak, ty nędzny klecho, kiedy tylko zabiję tego karła, na

którego nawiasem mówiąc nawet pierwszy lepszy kundel mógłby naszczać, wezmę

się za ciebie! Sprawię, że zobaczysz piekło i będziesz się modlił, żeby

tam trafić, bo to co z tobą zrobię, będzie dużo gorsze! Sprawię,

że...
Kren starał się przekrzyczeć miecz, który kontynuował swoją

tyradę.
- Sam widzisz! Z tym trzeba coś zrobić, albo wpadnę w kłopoty

w pierwszym miejscu, do którego go zabiorę...
- W jaki sposób on mówi?

Kren, do cholery, on ma twój głos!
- Hmm? A rzeczywiście.

Więc...
Miecz nagle umilkł. Cisza która panowała w pokoju uszom kapłana

wydała się tak kojąca, jakby ktoś nalał mu do uszu balsamu. Jednak mina

złodzieja zdradzała, że jemu nie jest tak miło.
- Jak to zrobiłeś?
-

Skurczybyk używał mojej umiejętności tworzenia iluzji! Kontrolował mnie,

żebym wywoływał złudzenie, że mówi, bez mojej wiedzy! Dopiero, kiedy

zdałem sobie z tego sprawę, mogłem go zamknąć. Ale w mojej głowie nadal się

drze. Ale chyba mam pomysł...

Kren skupił się i zaczął badać wnętrze

miecza. Jego myśl prześlizgnęła się po wspomnieniach dawnych bitew, ludzi

zabijających się, żeby zdobyć jego moc. Wszyscy oni posługiwali się

zaklęciem, żeby zdławić wpływ broni... Dowiedział się, że ograniczając jego

zdolność do panowania nad ludźmi ograniczył znacznie jego moc. Szukał

jakiegoś słabego punktu, lecz nic nie wydawało się dobre... Aż nagle odkrył

wspomnienie wielkiej przyjemności... To było tak... oczywiste!
- Mam

cię! Znalazłem twój słaby punkt! Wiem, co sprawia ci największą

przyjemność!
- Taa, a ja wiem, co sprawia tobie przyjemność!

Lubisz, kiedy inny facet...
- Zamknij się, bo zakopię cię tak głęboko, że

nikt cię więcej nie znajdzie, a wtedy już nigdy nie dobędzie cię

kobieta!
Po chwili ciszy, w głowie Krena znowu rozległ się głos.
-

Nie zrobiłbyś tego! Krzyczałbym do ciebie przez warstwy ziemi! Wtedy

dopiero nie zaznałbyś spokoju!
- Teraz też nie zaznam. A wtedy

chociaż będę miał satysfakcję, że nigdy więcej nie spełnisz swego

największego pożądania. Poza tym sądzę, że blefujesz. Nie mógłbyś do mnie

dotrzeć z dużej odległości.

W myślach złodzieja w końcu zapadła

błogosławiona cisza.

matoos
agniesia_006: jedną? z moich informacji

wynika że pół...
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>

Ale spoko, niektórzy to nadrabiają
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'>

Dobrze jest czytać za 100 polaków
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> (albo i 5x więcej...)


Part

6

Tess już od godziny siedziała przed lustrem, starając się

doprowadzić swoje włosy do porządku. Z głębi szklanej tafli patrzyły na nią

ciemnobrązowe oczy, jakby oceniały aktualny wygląd i nie mogły się doczekać

widoku kompletnej fryzury. Jednak długie, kasztanowe włosy nie chciały

poddać się zabiegom bez walki. Co i raz wracały do swojego niedbałego

wyglądu, bez względu na narzędzia, groźby i narzekania jakich wobec nich

użyto. Jednak Tess nie poddawała się łatwo. Żyła z nimi już dobre

dwadzieścia lat i niejedną walkę z nimi wygrała... Tym razem uciekła się do

taktyki ostatecznej. Odrobina magicznego balsamu, na który wydała taką ilość

pieniędzy, że do dziś myśl o tym czasami nie pozwalała jej zasnąć, i fryzura

była gotowa. Wszystkim facetom, jacy stawią się na dzisiejsze przyjęcie,

zabraknie tchu w piersi zanim zdążą wyrzucić z siebie komplementy jakie im

przyjdą do głowy. Zaprawdę, damska uroda zawsze działała pobudzająco na

męską wyobraźnię. Szkoda tylko, że Kren nie będzie mógł tego docenić, ale od

sprawy z mieczem nie odezwał się w żaden z ustalonych sposobów.
- Ekhm...

Wyglądasz olśniewająco, moja droga. Jestem pewien, że osobnik z którym dziś

pojawisz się na balu, będzie najszczęśliwszym mężczyzną na sali...
- Nie

będzie miał innego wyboru. A ty będziesz mężczyzną o najwyższym głosie na

świecie jeśli jeszcze raz wpakujesz się do mojego buduaru przez okno, że nie

wspomnę o pukaniu...
- Jakże miałem zapukać, kiedy olśniło mnie twe

piękno...
Ręka Tess powoli zaczęła przesuwać się w stronę stojącej

nieopodal ciężkiej lampy.
- No, bez przesady, słoneczko moje...
Po

całym domu przetoczył się odgłos metalu uderzającego o podłogę. W chwilę

potem słychać się dało wysoki głos wykrzykujący obelżywe określenia,

najwyraźniej skierowane do osoby niemej, albowiem nie słychać było

odpowiedzi, a wydawało się nieprawdopodobne, aby ktoś mógł długo znosić tak

wymyślne obelgi. Wreszcie, w korytarzach zapadła cisza. A wtedy...
- Czy

zdajesz sobie sprawę, że mogłaś zrobić mi tą lampą krzywdę?
- Bez

najmniejszej wątpliwości tak. A ty dobrze wiesz, że jeśli chcesz mi słodzić,

to powinieneś najpierw zaprosić mnie chociaż na jakąś kolację, albo chociaż

obdarować jakąś biżuterią. Ja tylko dobitnie ci o tym przypomniałam.
-

Ale nie musiałaś... Zresztą, nieważne. - szybko zreflektował się Kren,

widząc że ręka Tess powoli zmierza w stronę sztyleciku ukrytego za

gorsetem.
- Najważniejsze jest to, po jaką cholerę tu przylazłeś. Może

chcesz mi towarzyszyć na balu?
Grdyka złodzieja podskoczyła kilka razy,

kiedy przełykał ślinę.
- Właściwie... To mam do ciebie prośbę. Chodzi o

ten miecz.
- Już ci mówiłam, że nie da rady sprzedać nic ukradzionego

Hratli...
- Nie chodzi o sprzedaż. Właściwie to nawet już go opanowałem,

ale...
- Jak to opanowałeś? Wyjąłeś go jeszcze raz? Po tym co cię

spotkało ostatnio? Ze wszystkich najgłupszych...
- Tess, daj mi

skończyć!
- No dobrze, ale...
- Żadnych ale! Wysłuchaj mnie w

ciszy, albo nie słuchaj w ogóle.
- Dobra! Ale lepiej, żeby to było

ważne.
- No więc chodzi o to, że... No... ten miecz... Eee... Trochę

ciężko to wyjaśnić... Może lepiej niech sam ci to powie...
- Jak...
-

Witam cię najuprzejmiej, piękna pani i błagam o...
- Cholera, Kren, jak

chcesz mnie nabrać na swoje iluzje to mógłbyś chociaż nadać mu inny głos niż

swój własny.
- To nie ja! - oburzył się Kren.
- Zapewniam cię,

pani, że głos który słyszysz nawet w najmniejszym stopniu nie oddaje

ciepłego tembru mej prawdziwej wymowy! Ubolewam niezwykle nad utratą

możliwości wypowiedzenia się na własny sposób, jednak marny talent magiczny

tego tu osobnika nie pozwala mi na przybranie...
- Do jasnej cholery,

zawsze to samo! Czy ty się nigdy nie uczysz?
- Ależ pani, wydaje mi

się, że się nie rozumiemy... - głos dobywający się od strony miecza nagle

ucichł.
- Posłuchaj Tess, chcę tylko jednego. Weź ten miecz do ręki i

wyciągnij go z pochwy.
- Hmm? Czemu od razu nie powiedziałeś? To na pewno

bezpieczne?
- Głowy nie dam, ale ufam Friedowi. Jego zaklęcie już nieraz

uratowało mi życie...
- Jeżeli moje życie ma zależeć od zaklęcia Frieda,

to musisz być szalony, jeśli myślisz że uczynię cokolwiek...
- Tess,

proszę cię. Ten miecz nie daje mi spokoju.
- Jesteś szalony. Mówisz o tej

broni jak o żywej istocie. Ech, co mi tam, zrobię to. Ale pod jednym

warunkiem!
- Dla ciebie wszystko!
- Spławię mojego partnera na

dzisiejszy bal, bo zamiast niego będę miała ciebie. Wykąpanego i porządnie

ubranego. I ogolonego. Nie będę nawet mówić o dobrych manierach bo to

oczywiste, a wiem że jak chcesz to potrafisz się zachować. I co ty na to?

Umowa stoi?
Kren prawie niezauważalnie przełknął ślinę. Jednak miecz nie

dawał mu spokoju. Jeśli to ma go uciszyć, to zrobi wszystko!
matoos
Ten part jest jakiś taki... Ekhm...

Zresztą, co ja będę gadał, sami oceńcie...

Part 7

Zapadał już

zmrok, pogrążający w ciemnościach walczące w alejkach koty, kiedy Kren

wyszedł z jednej ze swoich kryjówek i szybkim krokiem podążył w stronę domu

de Faltier. Był całkowicie odmieniony, tak jakby kąpiel i inne zabiegi

towarzyszące jego wizycie w łaźni zmyły z niego nie tylko pot i brud, ale

także powierzchowność złodziejaszka, przyczepioną do niego od tak długiego

czasu, że przyzwyczaił się do niej jak do ulubionej koszuli. Obciął w końcu

włosy, teraz ledwie zakrywały mu uszy, zgodnie z panującą w mieście modą.

Kaftan z utwardzanej skóry zastąpiony został przez wytworny frak z

niewygodnym kołnierzem, spod którego widać było koszulę zapiętą na

niewiarygodną ilość guzików. Cały strój utrzymany w jego kolorach - szarości

i zieleni. Jedynym odstępstwem od normy panującej w wysokich kręgach był

brak kapelusza - Kren nigdy nie lubił tych niefunkcjonalnych nakryć głowy,

ograniczały pole widzenia i strasznie trudno było się ich pozbyc, kiedy już

założyłeś coś takiego... Poza tym ściąganie go zawsze kiedy spotkałeś kogoś

znajomego było bardzo kłopotliwe. Złodziej westchnął pod nosem, po czym

sprawdził oddech, przeczesał palcami fryzurę, a nastęnie chwycił za wiszącą

przy drzwiach kołatkę i z całej siły zastukał. Spłoszone tym odgłosem

gołębie zrezygnowały z zanieczyszczania parapetów i zniechęcone odfrunęły w

stronę rynku, polować na ziarno. Po chwili drzwi otworzyły się, popchnięte

wprawną ręka lokaja, który zaprosił Krena do środka, zaprowadził do pokoju

gościnnego i zaproponował jakiś napitek, gdyż czekanie aż, jak to ujął,

"Pani się przygotuje", mogło się przeciągnąć.

Tess de

Faltier nie pokazywała się nikomu, jeśli nie uznała, że jest gotowa, a bycie

gotowym często łączyło się z czekaniem, aż gość się zniecierpliwi. To

pomagało przy negocjacjach. W czasie, kiedy delikwent na dole w bezilnej

złości zajmował się niszczeniem sobie nerwów, ona sama zazwyczaj czytała,

albo przyjmowała wiadomości o trendach panujących na rynku i temu podobne,

do czasu aż uznała, że tyle wystarczy. Jednak tym razem, jej spóźnienie było

spowodowane tym, że bardzo długo zastanawiała się, co na siebie włożyć, a

kiedy podjęła decyzję, zabrakło jej czasu na makijaż, więc tym się aktualnie

zajmowała. Kiedy skończyła, na dole Kren kończył trzecią filiżankę

doskonałej herbaty, sprowadzanej z jakiejś południowej wyspy. Był całkiem

spokojny, jego zawód wymagał częstokroć sporej cierpliwości. Słysząc kroki o

charakterystycznym, żywiołowym rytmie, poderwał się i podszedł aby otworzyć

drzwi przed nadchodzącą damą. A to co zobaczył sprawiło, że wytrzeszczył

oczy jak sztubak pierwszy raz widzący dorosłą kobietę. Tess miała na sobie

czarną suknię zapiętą pod szyję, spływającą jak jedwab z ramion aż do stóp.

Jej obramowania wykonane były z nici, której kolor był nieokreślony jak

światło księżyca, w jednym miejscu wydawała się srebrna, tylko po to aby w

innym ściemnieć do przydymionej szarości. Suknia spięta była na lewym

ramieniu piękną, szmaragdową broszą, a kiedy kobieta podeszła do złodzieja,

w rozcięciu z boku sukni ukazała się kształtna noga, której stopa obuta w

pantofle bez obcasa po zakreśleniu szybkiego łuku uderzyła w jego

kostkę.
- Jak tak wybałuszasz oczy, to czuję się jak przynęta obserwowana

przez szczupaka, opanuj się - powiedziała Tess, ale w jej głosie

pobrzmiewało zadowolenie wywołane reakcją Krena, który zachowywał się jakby

stracił głos. W istocie żałował teraz, że przed wyjściem nie wypił czegoś

mocniejszego... Jednak doświadczenie nabyte podczas wielu lat rozgryzania

zaskakujących zabezpieczeń w domach bogatych ludzi pozwoliło mu i teraz

opanować się i podjąć rozmowę.
- Ekhm... Wyglądasz... olśniewająco.
-

Tobie też niczego nie brakuje, choć muszę przyznać że długie włosy bardziej

ci pasują.
- Nie chciałbym popędzać, ale zdaje się że nie pozostało nam

wiele czasu.
- Tak, najwyższa pora żebyśmy ruszali. Zawołać powóz, czy

pójdziemy pieszo?
- To chyba ja powinienem o to spytać...
- Tak, ale

znudziło mnie już czekanie na twoje inicjatywy. To idziemy czy

jedziemy?
- Sądzę że świeże powietrze dobrze mi zrobi, przejdźmy

się.
- Masz szczęście, że to niedaleko. I że tak cię lubię.

Noc

była ciepła, choć wiał leciutki wiatr, co sprawiało że drzewa wydawały się

niespokojne. Goniący własny ogon pies przerwał na chwilę pasjonującą zabawę,

aby przyjrzeć się przechodzącej szaro-zielonej parze. Powęszył przez chwilę,

po czym podkulił ogon i cicho skomląc podał tyły. Nie uszło to uwagi Krena,

który drgnął ledwie dostrzegalnie, kiedy zwierzak rzucił się do ucieczki.

Coś wewnątrz niego kazało mu rzucić się za nim w pogoń, i dołączyć do

odwiecznej gonitwy, zamknąć nieprzerwany krąg życia. Jednak opanował się i

skupił na tym, co mówiła jego towarzyszka.
- ...więc nie przejmuj się,

jeśli ktoś zarzuci ci niewychowanie, rzuć którąś z tych ciętych uwag, w

których jesteś taki dobry. A jeżeli kogoś nie znasz, po prostu powiedz mi

to, a ja ci o nim opowiem.
- Będzie tam ktoś, kogo nie znam? A ja

myślałem, że byłem już u wszystkich znanych ci osób...
- Tak, ale twoje

wizyty trudno by było nazwać towarzyskimi... - Tess westchnęła cicho do

siebie, po czym poprawiła fryzurę i nieznacznym ruchem wsunęła ramię w

objęcia Krena.
- Chodź... Zbliżamy się do celu. Niech w końcu przedstawię

cię Hrabinie de Souner. Kiedy cię zobaczy, nie będzie mogła się zdecydować,

czy schrupać cię na miejscu, czy poczekać do późniejszych godzin...
-

Tess... Czy mówiłem już, że wyglądasz dziś olśniewająco? A swoją drogą...

ładna dzisiaj pogoda.
matoos
Part 8

Budynek, w którym odbywał się

bal był jednym z najstarszych w okolicy. Jego monumentalne rozmiary

sprawiały, że Kren nie czuł się bezpiecznie. Wrażenie to było potęgowane

świadomością, że jeśli ktoś go pozna jako złodzieja, nie wyjdzie z balu

żywy... Jednak akurat rozpoznanie go było najmniej prawdopodobną możliwością

wpadki. Zawsze pamiętał, żeby podczas "wizyty u klienta" zmieniać

swoją twarz i budowę ciała nie do poznania. Kilka razy nawet wystąpił jako

kobieta! W tej chwili jednak jego umysł zaprzątały dwie rzeczy - jak

najszybciej urwać się z zabawy i jak zabrać ze sobą Tess - ona zawsze lubiła

brać udział w tego typu imprezach. Właściwie to ona też główną część

wieczoru zapewne poświęci ineresom. Teraz żaden kupiec nie ma łatwo...
-

Och Kren, rozchmurz się... - Jej głos wyrwał go z zamyślenia. Zdał sobie

sprawę, że są już u wejścia do budynku.
- Przepraszam, ale musisz mnie

zrozumieć... Przecież miałem się ukrywać...
- Ukrywać, ukrywać... A nie

słyszałeś nigdy, że najciemniej jest pod latarnią? Przecież hrabina de

Souner jest stronniczką rodu Hratli w Radzie. Nikt nie będzie się spodziewał

sprawcy włamania do domu najpoteżniejszego rodu w mieście na balu u jego

stronników, prawda?
- Niby tak, ale naprawdę...
- Nie kombinuj, po

prostu powiedz o co ci chodzi! - twarz Tess stężała w wyrazie smutku -

Aż tak ci przeszkadza, że musisz być ze mną?
- Ależ nie, nie o to chodzi,

po prostu... Mniejsza z tym, wydaje mi się, że powinnaś mnie przedstawić, bo

w naszą stronę idzie lady Intra, a ona nie zdaje sobie sprawy, że ją

znam.
Rzeczywiście, w ich stronę szybkim, acz dystyngowanym krokiem

zdążała korpulentna dama w wieku co najmniej czterdziestu lat. Najwyraźniej

na początku nie spostrzegła Krena, bo nagle zwolniła i z ciekawą miną

zagadnęła Tess:
- Witaj moja droga. Jak interesy? Ach, zresztą, nie mów,

pewnie i tak będziesz jeszcze miała czas o tym pogadać z kimś, kogo one

obchodzą... Ale cóż widzę? Czyżby Żelazna Dziewica Handlu przygruchała sobie

w końcu jakiegoś mężczyznę?
- Ja też cieszę się, że cię widzę Intra.

Pozwól, że cię przedstawię - to jest Kren Fineus Brooks, mój nowy partner

handlowy. Kren, to jest milady Intra Liberi. Jest w tym mieście najświeższym

źródłem informacji na temat życia osobistego wszystkich i wszystkiego.
-

No, już nie przesadzaj, nie takim najświeższym... To już nie te lata co

kiedyś... W moim wieku niektóre sposoby zdobywania informacji stały się

niedostępne... A przynajmniej mocno utrudnione.
- Ty też mogłabyś nie być

taka skromna! Od czterech lat nie postarzałaś się nawet o dzień.
-

Tak, magia czyni cuda, ale jest cholernie droga. Eh, widzę że nudzę twojego

partnera. Idźcie już, idźcie, bal już się zaczął, stracicie najlepszą część

zabawy.
- Miło mi było panią poznać. Jestem pewien, że jeszcze kiedyś

będę chętny, żeby skorzystać z pani... informacji.
Kren chwycił Tess pod

ramię i sprawnym ruchem odciągnął jąw kierunku wejścia. Westchnął głośno, po

czym zatrzymał się i zagadnął ją.
- Czy wszyscy tutaj będą ze mną

rozmawiać w ten sposób? Bo jeśli tak to długo tu nie wytrzymam. Jestem

uczulony na przesadne konwenanse.
- Nie przesadzaj, wytrzymasz. Zresztą,

od czasu kiedy zaczęłam robić w tym mieście interesy niewiele się zmieniło.

Nadal nikt mnie tu nie lubi. Tolerują mnie tylko dlatego, że mam tak

cholernie dobrego nosa do wyczuwania dobrej okazji.
- Aż taka dobra

jesteś? W sumie przestałem śledzić twoje interesy...
- Ech, co to za

złodziej, który nie wie nic o najbogatszych ludziach w mieście.
- A

jesteś jedną z najbogatszych?
- Powiedziałabym, że piąta albo szósta,

jeśli nie liczyć nieruchomości. Wliczając je jestem trochę dalej. Nigdy nie

miałam głowy do wyceny budynków.
- W życiu bym nie zgadł, że... - Nagle

zamilkł. Jego twarz stała się maską niepewności, kiedy przez jego umysł

przetoczyło się dziwne uczucie. Było jak płynny strach, przelewało się przez

mury jego umysłu, kiedy tylko znalazło w nich szczelinę. Nagle zdał sobie

sprawę, że czuje je już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz z taką

intensywnością. Rozejrzał się szybko dookoła, i nagle uczucie zaatakowało ze

zdwojoną siłą. Miał ochotę krzyczeć, albo rzucić się do ucieczki. I wtedy

zobaczył to, co wywołało w nim to uczucie. Stał oparty o drzewo jakieś

dwieście metrów od nich i patrzył się na niego. Było w jego wzroku coś...

nieokreślonego, co sprawiało, że złodziej czuł się jakby nagle stał się

figurą z kamienia. Przełamał to wrażenie i zwrócił się w stronę Tess.
-

Tego człowieka nie znam, kim on jest?
- Który?
- Ten który stoi tam

pod drzewem... - Nagle Kren zdał sobie sprawę, że pod starozytnym dębem już

nikogo nie ma. Jednak dziwne przeczucie nie opuściło go. Był pewien, że

tajemniczy mężczyzna jest gdzieś w pobliżu. Może jednak ten bal nie będzie

taki nudny, jak z początku się

wydawało...



___________

Krzaki (jesli beda) usune

pozniej, troszku brakuje mi czasu
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
matoos
Kolejny odrobine dziwny part... Sami

ocencie.

Part 9

Charakterystyczna zazwyczaj dla tej pory nocy

cisza w okolicach budynku rodu de Souner była rozrywana przez głośną muzykę,

na tle której dało się dosłyszeć szemrzący jak strumyk pośród skał gwar

rozmów. Większość miejskiej arystokracji zgromadziła się tutaj, aby zrywać z

siebie nawzajem zasłony dobrych obyczajów i jak sępy ucztować na padlinie

konwenansu. A przynajmniej takie wrażenie odnosił Kren, zagłębiając się

coraz bardziej pomiędzy ludzi, tańczących, jedzących, rozmawiających i

robiących rzeczy, o których on nawet by nie pomyślał, gdyby nie zobaczył ich

na własne oczy. Orkiestra robiła co mogła aby zagłuszyć niektóre dźwięki

dochodzące z ogrodu, ale nie zawsze im się to udawało... Powinien chyba

bardziej uważać na to co robi Tess. Właśnie przedstawiała go kolejnej

osobie, którą niedawno okradł. Wydawało się, że bawi ją to w jakiś

szczególny sposób... Skupił się i zaczął zastanawiać. Gdzieś w głębi umysłu

słyszał głos miecza, obiecujący mu nieskończone tortury, jeśli zaraz nie

natrze go olejem i nie naostrzy. Zignorował je i skupił się bardziej na

wspomnieniach, które uzyskał dzięki kontaktowi z magiczną bronią. Widział

setki i tysiące pojedynków, obserwował przeróżne techniki walki i dostrzegł

pewne rzeczy, które go zadziwiły... Nie wszystki walki wygrywali właściciele

miecza. Właśnie dlatego nie był on używany od wielu lat - potrafił sam z

siebie nagle zdecydować, że ma dość przebywania z jednym panem i specjalnie

zrobic coś, żeby ten przegrał walkę. Kren przeanalizował wiele walk i

wydawało mu się, że znalazł sposób, żeby uniknąć

podobnego

Moc!

Coś na granicy percepcji przyciągnęło jego

uwagę. To było to samo co wcześniej - moc! Czuł ją przez cały czas od

kiedy wszedł do tego pomieszczenia, a nawet jeszcze wcześniej, na zewnątrz w

ogrodzie... Chwycił Tess pod ramię i nawet nie patrząc pociągnął ją w stronę

źródła nachodzących go przeczuć.
- Tess, przedstaw mnie temu

człowiekowi!
- Któremu?
- Temu, który tam stoi! Mojego

wzrostu, blondyn, długie włosy. Ubrany w jakiś obszerny strój, w ogóle nie

widać jak jest zbudowany. Tam koło hrabiny De Souner...
- Ach, Kass de

Nova, największy kochaś w historii kupiectwa. To niezwykły człowiek. Czemu

chcesz go poznać? Podoba ci się? Nie znałam cię od tej strony...
- Och,

przestań robić sobie ze mnie żarty i przedstaw nas!
- Zraniłam twoje

uczucia? Przepraszam... -droczyła się jeszcze Tess, ale pociągnęła go za

ramię, delikatnie sterując nim w stronę de Novy. Po chwili przybyli na

miejsce i Kren miał w końcu okazję przyjrzeć się tajemniczemu mężczyźnie z

bliska. Nie ulegało wątpliwości, że był to ten sam osobnik, którego

wcześniej złodziej widział pod drzewem.
- Witam hrabino, jakże miło znowu

móc znaleźć się w twoim towarzystwie i posłuchać szczebiotu twojego

głosu! Czyżbyś była kolejną ofiarą tego niepoprawnego świntucha

Kassa?
Hrabina zaśmiała się lekko, jakby rozbawiła ją ta wizja.
- Z

chęcią bym nią została, jednak z tego co wiem preferuje on kobiety młodsze

od siebie!
- Ależ pani, ty z całą pewnością zaliczasz się do tej

grupy! - wtrącił z uśmiechem de Nova. Miał ciepły głos, pasujący

idealnie do jego twarzy i figury.
- Widzę, że nie straciłeś nic ze

swojego wdzięku, Kass. Musimy kiedyś się spotkać i powspominać dawne czasy

przy kielichu grzanego wina. Ale, gdzie moje maniery, pozwól że ci

przedstawię mojego... towarzysza. To jest Kren Fineus Brooks, dobrze

zapowiadający się doradca do spraw wyceny.
Kren pocałował dłoń hrabiny,

po czym wyciągnął rękę w stronę de Novy. Ten uścisnął ją, niespecjalnie

mocno, ale w tym uścisku dało się odczuć duży ładunek pewności siebie. Przez

glowę złodzieja przemknęła myśl o ściśnięciu z całej siły, ale opanował się.

Odniósł wrażenie, że czegoś mu brakuje. Zignorował je.
- Już przy wejściu

do sali odniosłem wrażenie, że cała zabawa koncentruje się wokół delikatnej

sylwetki hrabiny, więc poprosiłem Tess, aby mnie przedstawiła... i nie

zawiodłem się. Pani figurę prześciga jedynie tembr pani głosu. A to oznacza,

że pogłoski krążące po mieście są prawdziwe.
Na twarzy hrabiny pojawiła

się delikatna sugestia rumieńca.
- Widzę, że sztuka polewania swych słów

miodem nie jest zarezerwowana jedynie dla Kassa. Z chęcią bym z wami

poplotkowała, ale wzywają mnie obowiązki gospodyni. Wybaczycie mi? Pozwól,

Kass, przyda mi się twoja słodka mowa. Pani de Vries właśnie rozbiera

hrabiego Kriega. Nie chcielibyśmy, żeby jego tłuste brzuszysko ujrzało

dzisiejszego wieczora światło świec.
- Za chwilę do ciebie dołączę, pani.

Mam kilka słów, które chciałbym zamienić na osobności z towarzyszem Tess -

odezwał się de Nova.
- W takim razie ja także was opuszczę na chwilę.

Trzymaj się Kren! - Tess machnęła ręką i już po chwili zniknęła w tłumie

gości. Złodziej został sam na sam z człowiekiem, który zniknął spod

drzewa.
- To nie jest dobre miejsce na rozmowę. Umówmy się na spotkanie

gdzie indziej. Proponuję ruiny zamku królewskiego za granicami miasta, jutro

około północy. Wiem że się stawisz - Rzucił zimnym głosem Kass i odszedł,

zostawiając Krena na pastwę żarłocznych arystokratów. W głowie złodzieja

szalał huragan, a jego kroki naznaczone były szaleństwem.
matoos
Chcieliscie to macie: nareszcie dorwalem

sie do kompa ze stacja dyskietek i prosze: oto nastepny parcik:

Part

10

Zbierało się na burzę. Powietrze było ciężkie od zawartej w nim

wilgoci, pogoda była tak upalna, że nawet zazwyczaj żwawe lisy pozostały w

swoich norach, dysząc ze zmęczenia. Kren pocił się jak fretka, ale znosił to

w milczeniu. Nikomu nie powiedział o wiadomości od Kassa, ale dobrze

przygotował się do spotkania. Miecz miał przytroczony na plecach, w sposób

jaki odkrył w jego wspomnieniach. Nie marnował czasu od zakończenia balu.

Przez cały czas potajemnie ćwiczył swoje umiejętności w kontrolowaniu

zaklętej broni. Doszedł w tym do takiej wprawy, że właściwie nie musiał

nosić miecza ze sobą. Jeśli skoncentrował się odpowiednio na miejscu w swoim

umyśle, w którym miał zarezerwowane miejsce dla niego, potrafił przywołać go

do swej dłoni... Tak bardzo do niej pasował, wydawało się dziwne, że w tej

chwili go nie trzyma... Rozmyślania przerwało mu dotarcie do zamku i

konieczność wyboru drogi, którą miał się do niego dostać. Stwierdził, że

wejdzie przez bramę frontową, i tak postąpił. Najwyraźniej dobrze zrobił,

dzięki temu wiedział, że ma kryte plecy, co było dla niego bardzo

pokrzepiające, bo na dziedzińcu, zrytym upływem czasu, stał już Kass de

Nova. Z jego szerokich ramion spływał aż do kostek płaszcz w

ognistoczerwonym kolorze, świetnie dopasowany do czarnych spodni i szarej

koszuli. Jakby na znak, że go zauważył, odezwał się swoim niezrównanym

głosem.
- Witaj, o Piąty, przewodniku, ty, który żywisz się ogniem,

Ear' tegn' ath, zgubo gwiazd. Oby twój cień żył rozbudzany krzykami

twych przeciwników!
Złodziej powstrzymał cisnący się na wargi

pobłażliwy uśmiech i zastanowł się. Czyżby de Nova przeżył jakieś religijne

nawrócenie? Ta formuła nie należała do żadnego ze znanych Krenowi rytuałów.

Nie żeby znowu znał ich aż tak wiele... Po raz kolejny jego rozmyślania

zostały przerwane, i to w sposób, który zdenerwował go podwójnie - ten,

który mu przerwał miał jego głos!
- Witaj, Siódmy, podnoszący, ty,

który podróżujesz z wiatrem, Hea' fer' ven, pożeraczu marzeń. Oby

twoje przejście znaczył płacz kobiet twych wrogów!
Do jasnej cholery,

co się tu działo? To nie była iluzja - słowa dochodziły z jego ust,

aczkolwiek bez jego zgody. Na dodatek miecz się wcale nie odzywał...

Skoncentrował się. Wyczuł delikatną manipulację ze strony broni, i

natychmiast zablokował ją. Musi się nauczyć robić to instynktownie...
-

Nie za bardzo rozumiem, o co chodzi, ale myślę że powinieneś wiedzieć, że

moje ostatnie słowa nie pochodziły ode mnie...
- Tylko od twojego

miecza! Masz mnie za idiotę? Chyba każdy podrzędny mag na tej planecie

wie już, że dzierżysz Piątego!
- Piątego?
- Nie czas na słowa!

Giń, bracie!
Jego płaszcz zafalował na wietrze, kiedy ruszył w stronę

Krena. Na Ogon Wilczycy, ależ był szybki! Ggdyby nie natychmiastowa

reakcja złodzieja, który nie wiadomo kiedy dobył miecza, starcie znalazłoby

swój koniec po jednym uderzeniu. Jednak udało mu się odskoczyć, po czym obaj

przeciwnicy zaczęli krążyć po okręgu, mierząc się nawzajem wzrokiem. Kiedy

Kass zauważył u przeciwnika zmianę gardy natychmiast wyskoczył do przodu i

potężnym cięciem od spodu uderzył w klingę jego miecza, chcąc ją podbić do

góry, co otworzyłoby mu drogę do kopnięcia Krena w krocze. Ten jednak

zamiast zablokować cios, odskoczył tylko, i natychmiast pchnął mieczem,

celując w kostkę. Stal zabrzmiała metalicznie, kiedy Kass zasłonił nogę i

spróbował odwrócić pchnięcie, jednak szybko musiał się cofnąć przed ripostą

złodzieja. Udał więc, że się potknął i zaczął przewracać się na lewą stronę,

po czym, ruchem umykającym oczom uderzył w stronę nerki przeciwnika. Jednak

jego już tam nie było. Tak, jakby nie musiał przemieszczać się w

przestrzeni, jakby po prostu zniknął w jednym miejscu i pojawił się w

drugim, stał już za jego plecami, trzymając ostrze w miejscu, gdzie plecy

łączą się z szyją. Walka była skończona. Poczekał spokojnie, aż de Nova zda

sobie sprawę z sytuacji, po czym odezwał się złowieszczym tonem.
-

Właściwie to nie mam pojęcia o co chodzi, ale dziwnie nie kusi mnie, żeby

się dwiedzieć. Za to mam bardzo dużo punktów, które chciałbym zapisać na

twojej skórze...
- Oszczędź mnie, a opowiem ci wszystko. Zabij mnie, a

niczego się nie dowiesz. Zresztą, i tak wiedziałem, że nie mam szans z

Piątym.
- Właściwie to nie muszę cię słuchać. Mogę wyciągnąć informacje

bezpośrednio z niego. Choć rozmowa z nim może nie być zbyt interesująca,

ostatnio cierpi na brak ciekawych obelg, zaczyna mnie powoli nudzić. -

uśmiech Krena był tak zjadliwy, że okoliczne gryzonie po cichu zaczęły

wycofywać się na z góry upatrzone pozycje.
- Ale byłoby to niezwykle

męczące, prawda? Na pewno zaczynasz już wyczuwać, że rzeczy których ci dotąd

nie udostępnił nie wydrzesz mu tak łatwo. Może ci się udać, ale po co się

trudzić, kiedy masz mnie?
- Jestem ambitny - powiedział Kren, po czym

przycisnął mocniej ostrze miecza. Powstrzymał się jednak i westchnął - Ale

nie lubię śmierdzieć potem, a przy tej pogodzie tym to się skończy, jeśli

zacznę tu medytować nad tym mieczem.
Kass uśmiechnął się nieznacznie pod

nosem.
- Możesz mnie puścić? Szyja mi trochę zdrętwiała. Dzięki. - de

Nova rozsiadł się wygodnie, zanim zaczął mówić.
- Przygotuj się więc i

posłuchaj historii rozbicia Filaru i powstania Niedokończonego Słupa...


matoos
Psycho: Nabijam posty? Jakie posty? rolleyes.gif

Nastepny part odrobinę różni się klimatem od poprzednich. Mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzeni biggrin.gif

Part 11

Wszystko zaczęło się, kiedy jeszcze nie było czasu... Istniała tylko czerń i biel. Trwały one w nieskończonej równowadze, zajęte każde sobą, nie dostrzegając swojego istnienia. Jednak w pewnym momencie stał się czas. Był to pierwszy moment w historii świata, dlatego czas nie miał jeszcze doświadczenia. Jednak następna chwila, która nastała, przyniosła ze sobą permamentną zmianę. Nastąpiła szarość, most pomiędzy czernią i bielą. I tak czerń dostrzegła biel, a biel dostrzegła czerń. Minął pierwszy dzień w historii świata, a świt następnego zastał czerń i biel splecione ze sobą w nieskończonej walce na moście szarości. I nastał kolejny moment, a w miejscu, w którym ścierały się siły czerni i bieli, czyli w punkcie, w którym szarość była najbardziej szara, ukazała się wyrwa. Wyrwa nie była ani czarna, ani biała, ani nawet szara. Po prostu była. A z wyrwy napływało do świata coraz więcej Materii. Minął drugi dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat zmienionym. Materia miała kolor, różny od bieli i od czerni, a nawet od szarości. Ponadto, Materia miała ciężar - całkowicie nowe dla świata pojęcie. Nawet czerń i biel powstrzymały na chwilę swą walkę, aby podziwiać piękne kolory Materii. A szarość to wykorzystała i otworzyła się w niej druga wyrwa. Z niej na świat napływał Dźwięk. Płynął w powietrzu, które powstało z Materii, i rozchodził się pięknie po całym świecie. A czerń i biel po raz kolejny zaprzestały walki, aby rozkoszować się słodką muzyką Dźwięku. Minął trzeci dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat o wiele głośniejszym. Dźwięk jawił się wszędzie, i splatał z każdym istnieniem jakie powstało z Materii. A szarość otworzyła się po raz kolejny i nastała trzecia wyrwa, z której na świat przyszło Życie. Rozejrzało się trwożnie dookoła, lecz już po chwili śmigało z jednego miejsca na drugie. A gdy Materia ujrzała Życie, pokochała je w głębi swego jestestwa i stworzyła dla niego pojemniki, a Życie weszło w nie. Minął czwarty dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat żywym i kolorowym. I biegały po świecie najprzeróżniejsze pojemniki napełnione życiem i żywiące się roślinami. I rozstąpiła się Materia w szarości i pojawiła się kolejna wyrwa, a wyszła z niej Śmierć. Znienawidziła ona Życie, kiedy tylko go zobaczyła, i kiedy tylko miała okazję, wyrzucała Życie z jego pojemników, a napełniała je sobą. I pojemniki przewracały się i umierały. I pojawiły się nowe rodzaje pojemników, żywiące się Materią tych, które niosły w sobie Śmierć. Minął piąty dzień w historii świata, a świt następnego zastał świat o wiele smutniejszym, bo wiele pojemików zginęło. A widząc to, szarość rozstąpiła się ostatni raz, a z wyrwy wyszedł Umysł. Ukochał on sobie ponad wszystko jeden z pojemników, i wlał się tylko do niego, i do żadnego innego. I nazwał ten pojemnik Człowiekiem i dał mu moc nazywania innych pojemników. Minął szósty dzień historii świata, a świt następnego zastał świat dalece bardziej zrozumiałym, bo Człowiek ponazywał wiele z pojemników. Lecz szarość była tak wyczerpana, że straciła świadomość, i przestała być szarością, a stała się Podziałem. Od tej chwili szarością nazywał Człowiek punkt sporny pomiędzy bielą a czernią. A Podział zstąpił na Człowieka i stał się on Mężczyzną i Kobietą. A w Mężczyźnie więcej było Życia, a w Kobiecie więcej było Umysłu. I rzekł Mężczyzna do Kobiety:
- Kobieto, nie podoba mi się walka między czernią a bielą. Jak mogę ją przerwać?
A Kobieta odpowiedziała mu:
- Mężczyzno, nazwij czerń i biel innymi imionami, a staną się inne i może przestaną walczyć.
I zobaczył Mężczyzna, że rada Kobiety byla mądra. I nazwał biel Bielą, a czerń nazwał Czernią. A Czerń i Biel zaprzestały walki. Lecz ten stan nie trwał długo. Bo oto pomiędzy Czernią i Bielą znów nastąpiła Szarość, lecz tym razem była ona silniejsza. I rzekła Kobieta do Mężczyzny:
- Mężczyzno, uczyńmy Porządek, aby mógł on ustalić zasady walki pomiędzy Czernią i Bielą, która niewątpliwie rozpocznie się, kiedy tylko ujrzą one Szarość.
I Mężczyzna z Kobietą uczynili razem Porządek, który podzielił świat. I stworzyli z części siebie Istotę, zwaną Filarem, która sprawowała władzę nad światem. A stracili przy tym tyle mocy, że sami potrzebowali imion. I nazwała ich Istota Fanndas i Eleint, czyli Siłą i Myślą. I oni stali się ojcem i matką wszystkich ludzi. A Istota panowała nad światem przez wiele pokoleń. Lecz ludzie narodzeni z Fanndasa i Eleint nie byli doskonali, lecz nosili w sobie Śmierć. Zapragnęli oni zobaczyć Istotę, i sprawdzić, czy jest ona silniejsza od nich, bo pamiętali, że pochodzi ona od Pierwszych Ludzi. A kiedy zobaczyli Istotę, była ona tak piękna, że zapragnęli mieć ją na własność. I rozpoczęli budowę Słupa, maszyny, która miała strącić Istotę z należnego jej miejsca i oddać władzę w ręce ludzi. I żeby zapobiec wojnie, Istota podzieliła swą moc na siedem części i rozesłała je po całym świecie, aby znalazły dla siebie odpowiednie miejsce. A były to: Istota, Światło, Ciemność, Ogień, Ziemia, Woda i Wiatr - w tej kolejności i w żadnej innej. A każda część mocy Istoty stała się awatarem jednego z jej elementów. Istota była awatarem Świadomości, Światło Dobra, Ciemność Zła, Ogień Wściekłości, Ziemia Siły, Woda Spokoju, a Wiatr Szybkości. I w każdym człowieku na świecie pojawiły się te elementy, więc zapanował w nich porządek, bo nad zwalczającymi się elementami czuwała neutralna Świadomość. I zaprzestali ludzie budowy Słupa, bo nie widzieli już dla niego potrzeby. W tej postaci świat przetrwał do dziś.
matoos
Oto najnopwszy parcioch... Miłego czytania:

Part 12

Kren poderwał się nagle, zdając sobie sprawę, że całkowicie wbrew sobie poddał się głosowi Kassa i zapadł w dziwny stan zasłuchania. Nie do końca pewien, czy tamten to zauważył, postarał się ukryć zakłopotanie pod zasłoną arogancji.
- Nadal nie widzę, jaki to ma związek ze mną i moim mieczem. Sugerujesz, że jest on częścią Filaru? Dzierżę oręż, który kiedyś był bogiem?
- Nie do końca, ale większość tego co powiedziałeś jest prawdą. Nosisz broń, która nigdy nie znała pana, a ponadto jest najpotężniejszym na tym świecie przedmiotem magicznym...
- Jak to najpotężniejszym? Zdaje się że nazwałeś go Piątym... To znaczy, że gdzieś jest Czwarty, Trzeci i Drugi, nie mówiąc nawet o Pierwszym...
- To też prawda, ale inne awatary Filaru nie są tak silne. Nie miałeś problemu z wygraniem ze mną, prawda?
Kren nawet nie użył mocy miecza, pokonał Siódmego wyłącznie dzięki swoim umiejętnościom szermierczym i pomocy iluzji... Jednak postanowił to przemilczeć, w jakiś sposób wydawało się to ważne.
- Rzeczywiście, nie byłeś godnym przeciwnikiem. Ale ty jesteś tylko Siódmym.
- TYLKO Siódmym? Spójrz na to - Kass wstał i rozrzucił ręce. Wydawało się, że szepcze coś pod nosem, ale do uszu Krena nie docierał żaden dźwięk. Nagle zerwał się wiatr, przejmując złodzieja dziwnym uczuciem, które już wcześniej czuł w ogrodzie hrabiny de Souner. Rozejrzał się ostrożnie dookoła, wypatrując niebezpieczeństwa. Jednak nic się nie działo. Odprężył się trochę i odwrócił z powrotem w stronę Siódmego.
- I co... - zaczął, ale nie dane mu było dokończyć. Dookoła zaczęły się nagle pojawiać... ptaki. Na początku były to tylko sokoliki i jaskółki, ale już po chwili w powietrzu zaczęło się robić gęsto od przeróżnego ptactwa. Skrzydlaci przybysze z niebios zdawali się zdezorientowani, ale kiedy tylko spostrzegali Krena, w ich oczach pojawiał się błysk zrozumienia, po czym natychmiast odlatywali. To piękne przedstawienie trwało kilka minut, złodziej przysiągłby jednak, że przez ten krótki czas zobaczył wszystkie możliwe gatunki ptaków.
- Nadal nie widzę, w czym tkwi twoja siła... Chyba że masz na myśli możliwość zarzucenia przeciwnika ptasimi odchodami, wtedy mogę przysiąc, że pokonasz każdego, kto nie lubi smrodu...
- Gdybym chociaż o tym pomyślał, wszystkie te ptaki rzuciłyby się na ciebie i rozerwały na strzępy. Być może dałbyś radę się uratować dzięki mocy miecza, ale na pewno zajęłoby ci to trochę czasu. I zraniona z powodu obsranej koszuli duma nie byłaby jedyną raną jaką byś z tego wyniósł.
- Za to miałbym cholernie dużo martwego drobiu, starczyłoby mi na całe życie. Dobrze, przyznam że zaimponował mi twój pokaz. Tylko nie potrafię tak do końca ogarnąć ogromu tego... wszystkiego. Na przykład, w czym tkwi twoja moc? Też masz jakąś broń? Niech zgadnę - łuk?
- Każda część Filaru przelała swoje jestestwo w inny przedmiot. Jedynie Istota pozostała żywa. Z tego co wiem, Trzeci jest sztyletem, a Drugi amuletem. Mój Siódmy był nicią, ale kazałem wszyć go sobie w ciało. Dzięki temu nikt mi go nie odbierze.
- Aż tak ci na nim zależy?
- A ty pozbyłbyś się swego miecza? Nie odpowiadaj, widzę w twoich oczach, że już zakosztowałeś uczucia mocy, i nie potrafiłbyś już z niej zrezygnować. Zresztą, jest jeszcze jedna sprawa. Ile dałbyś mi lat?
Kren zastanowił się. Z tego, co mówiła Tess, Kass mógł mieć jakieś 25-30 lat...
- Nie wiem, może ze dwadzieścia...
- No właśnie, a mam siedemset trzydzieści dwa lata! Części Filaru dają swoim posiadaczom długowieczność na miarę bogów!
- Po co ty mi to wszystko mówisz? - spytał Kren, przynaglany głosem miecza, który niewzruszenie twierdził, że Kass jest jakimś obdarzonym niezwykłą mocą szaleńcem, więc trzeba jak najszybciej pozbyć się go i wrócić do miłego tete-a-tete z Tess.
- Bo mam dla ciebie propozycję. We dwóch będziemy niepokonani! Możemy zebrać całą resztę Filaru i doprowadzić do jego ponownego połączenia! Czy wiesz, do czego może dojść, jeśli tego dokonamy? Świat narodzi się na nowo, i będzie taki, jak go sobie wymarzymy.
- Skąd to wiesz? Czemu jesteś tego taki pewien?
- Przez siedemset lat człowiek nudzi się tak, że zaczyna czytać, a to poszerza horyzonty... Pomyśl, jak wiele moglibyśmy zdziałać! Czego oczekujesz od życia? Mógłbyś to mieć natychmiast i jeszcze dużo więcej. Może miałbyś ochotę... - Kassowi przerwał sztych miecza, który przebił się przez jego płuco. Zakrztusił się krwią i ze zdziwieniem w oczach spojrzał na Krena, którego ręka trzymała broń. W oczach złodzieja malował się dziwny smutek, na przemian zamieniający się miejscami ze zdziwieniem i obrzydzeniem... Jednak to już nie mogło przywrócić życia jego ofierze. Złodziej wyszarpnął ostrze i wytarł je o trawę ruchem, który był dla niego tak samo oczywisty, jak to że śmierć de Novy była konieczna. Nikt nie mógł stanąć mu na drodze! Rozłożył ręce i wybuchnął perlistym śmiechem, rzucając wyzwanie niebu, ciesząc się z ponownego kosztowania krwi... Czerwona mgiełka przysłaniała mu wzrok, a umysł był zbyt zamglony, by myśleć. I wtedy...

Miecz w dłoni. Odwieczna gonitwa, światło i ciemność, spokój i smutek... Zdobycz - pogoń - posiłek... Miecz w dłoni.

Ruszył przed siebie, po drodze płynnym ruchem chowając miecz do pochwy. Jego oczy zmieniły wyraz, kiedy gnał do przodu, byle do przodu, cały czas czując zapach zwierzyny...


Tess przebudziła się z krzykiem na ustach... Śniło się jej coś nieokreślonego, a jednocześnie tak strasznego, że nawet nie próbowała sobie tego przypomnieć. A nuż by się jej udało... Westchnęła cicho zza zasłony ciemnych włosów, po czym wstała z łóżka, decydując że nie zaśnie bez szklanki czegoś mocniejszego. Jej jedwabna koszula nocna opływała delikatnie ciało, kiedy pośpiesznie schodziła ze schodów, chcąc jak najszybciej spłukać gorzki smak koszmaru. Skierowała się w stronę kuchni, nie chcąc budzić lokaja, który na pewno spał na kanapie w głównym pokoju, gdzie znajdował się barek. Szklanka ciepłego mleka powinna utulić ją do snu równie mocnego jak po szklance brandy. Zapaliła świece w kuchni krótkim klaśnięciem w dłonie i otworzyła szafkę, w której zazwyczaj stało mleko, pozostałe z kupionego rano. Znalazła je i szybko wstawiła w metalowym kubku na fajerkę kuchenki węglowej. Usiadła i natychmiast przyszedł jej do głowy Kren. Ciekawe co porabiał? Zdziwiła się trochę, że nie chciał przenocować u niej po balu. Przecież miał się ukrywać... No cóż, zapewne szlajał się gdzieś po mieście, razem z tym bandytą Friedem i rozbijali futryny sklepów, które kapłan uznał za nieczyste. Mężczyźni... Cichy syk kipiącego mleka przerwał jej rozmyślania. Wstała, podniosła kubek przez szmatę i postawiła na brzegu szafki. Gdzieś tutaj powinien stać miód... Kiedy tak stała i zastanawiała się, gdzie też jej ukochana Trane mogła tym razem postawić słoik ze słodkim przysmakiem, nagle ciszę rozerwał hałas otwieranego siłą okna, które znajdowało się w tylnej części kuchni. Tess nie przejęła się. Tylko jedna osoba była na tyle bezczelna, żeby włamywać się do domu jedynego kupca w mieście mającego dobre układy z gildią złodziei.
- Cześć Kren, właśnie o tobie myślałam. Masz ochotę na trochę... - przerwała nagle, kiedy zobaczyła w jakim stanie znajduje się złodziej. Lewy łuk brwiowy miał rozcięty, ciekła z niego krew, która zalewała mu oko i połowę policzka. Powstała w ten sposób maska wyglądała... Co najmniej makabrycznie...
- Kren! Co ci się stało? Skąd ta rana... I... O Wilczyco, masz całą koszulę uwalaną we krwi... CO SIĘ STAŁO?
Przybysz spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem, po czym zwalił się na podłogę, plamiąc drogocenną posadzkę na czerwono. Po chwili w jego spojrzeniu dało się dostrzec resztki świadomości, wyszeptał steranym głosem:
- To nie moja krew... Zabiłem dziś ponad dwadzieścia osób... Po... móż... mi... - po czym zemdlał, pozostawiając Tess w stanie bezbrzeżnego zdumienia, przeplatanego ze złością i strachem... Zabił dwadzieścia osób? Co to mogło znaczyć?
matoos
Ten part był pisany na szybko, więc może być w nim trochę błędów. Z góry za nie przepraszam.

Part 13

Biegnące przez las łosie zostawiają tak wyraźny zapach, że nie można mu się oprzeć... Ślad człowieka, ich strach pachnie tak zachęcająco... Migające w pędzie drzewa zdają się zlewać w jedną linię, zielonobrązową taśmę ograniczającą jego świat, istnieje tylko pęd i głód, pęd i głód, pęd i głód...

Kren przebudził się. Otworzył powoli jedno oko, zdawało mu się, że powieka waży co najmniej tonę, ale przezwyciężył nadludzkim wysiłkiem wyczerpanie i otworzył też drugą. Stała nad nim Tess. I nie wyglądała na zadowoloną. Odruchowo zaczął wymyślać jakąś wymówkę popartą paroma komplementami, kiedy przypomniał sobie co się stało. Przypomniał sobie, pęd, strach i głód, i...
- Tess... Zabiłem Kassa... I nie tylko jego... - Z oczu złodzieja popłynęły łzy... Wracało do niego coraz więcej szczegółów... Szał, bieg i gniew... I śmiech... Śmiech, najstraszniejszy jaki w życiu słyszał... Towarzyszący obcinaniu rąk, głów, zabijaniu... Ginęli ludzie, jeden za drugim, mężczyźni, kobiety i dzieci... I ten śmiech...
- Kren! Nie zasypiaj do jasnej cholery! Nie pozwolę ci zasnąć, dopóki nie wyjaśnisz mi co się tu dzieje! Zaczynam powoli mieć dość twoich ciągłych kłopotów! Jeśli myślisz, że jestem tylko od tego, żeby ci pomagać to się cholernie mylisz...
- Tess... Nie krzycz... Proszę, ja... Mam dość krzyków... - głos Krena był chwiejny, wydawało się, że złodziej zaraz znowu zemdleje.
- Dobrze, nie będę krzyczeć, ale chcę wiedzieć kto cię tak urządził.
- Sam się... tak urządziłem... Rzuciłem się na grupę kilkunastu osób... i zaszlachtowałem wszystkich, ale... nie mam oczu dookoła głowy... jeden trafił mnie jakimś sztyletem chyba... Była na nim trucizna, ale... miecz już z nią sobie radzi...
- Jaki miecz? Kren, nie chcę cię martwić, ale nie masz przy sobie żadnej broni.
- Piąty... wyrzuciłem go po drodze... przeszkadzał mi w biegu... ale to nie szkodzi... - Ranny wyciągnął rękę przed siebie. Powietrze nad jego dłonią zafalowało jak zasłona balkonowa, kiedy na zewnątrz wieje wiatr, a po chwili z cichym dźwiękiem jakby rozdzierania, pojawił się miecz. Wpadł prosto w zaciskającą się właśnie dłoń Krena.
- Zaraz się... z tego wykaraskam... wtedy... wszystko Ci opowiem... i zapłacę za posadzkę...
- Jaką posadzkę? O co ci chodzi? - Tess zaskoczona odchyliła się do tyłu. Leżący na łóżku mężczyzna wykorzystał tę chwilę wachania, żeby chwiejnie stanąć na nogach, po czym wbił miecz w podłogę. Szeptał coś przez moment pod nosem, po czym zamigotał i zniknął, pozostawiając Tess emanującą niebotycznym zdumieniem.

Ruch. Całym ciałem wyczuwa otaczającą go ziemię, jego sprzymierzeńca. Wykorzystuje łączącą ich więź, aby pozbyć się części przepełniającego go smutku, przelewa go na nią, i czuje jak wsiąka w jej ciało, łączy się z krzykiem przepływających obok dusz. I płynie coraz dalej, całym umysłem koncentrując się na tym, żeby nie dać się pochłonąć przez ten krzyk, wrzask rozpaczy, jaki wydaje z siebie planeta... Jak mógł nigdy wcześniej go nie zauważyć? Teraz będzie w jego umyśle już zawsze. Poczuł, że dotarł na miejsce. Pomyślał o kształcie, jaki powinien przyjąć, ciele do którego był przyzwyczajony, i już po chwili przyjął formę mężczyzny, znanego jako Kren. Wszystkie jego rany zniknęły, nie czuł juz zmęczenia. Wszystko to oddał ziemi. Jednak nie był już w całości sobą. Wiele stracił ostatniej nocy. To nie było ważne. Odrzucił to. Skupił się na czymś ważniejszym.
- Jesteś tam? - zwrócił się do miecza - Czemu nagle zamilkłeś?
- Nie jesteś godny, aby słuchac słodkiego...
- Zamknij się! Wiem już czym jesteś! Nie musisz kryś się po płaszczem arogancji!
- Nie odzywaj się tak do mnie marny robaku, wyłażący z miejsc na myśl o któych zadrżałbym, gdybym miał ciało... I nie mów mi że jesteś na tyle głupi żeby uwierzyć temu gadatliwemu idiocie de Novie, niebiosa niech będą błogosławione za to, że zginął.
Kren wydał z siebie okrzyk wściekłości i zaczął bombardować umysł miecza swą własną świadomością mocy, którą zdąrzył poznać i zaakceptować. Pokazał mu, że ma kontrolę nad swoją mocą, nad nim, i nad wszystkim dookoła, jeśli tylko skoncentruje się na tyle mocno, aby ją wykorzystać. Pokazał mu wizje przetapiania na widły, albo nawet na coś nie mającego na celu zabijania. Pokazał mu tysiąclecie bez smaku krwi, bez dotyku kobiecej dłoni. A kiedy wyczuł, że miecz uświadomił sobie, że złodziej naprawdę jest do tego zdolny, przestał i zaczął znowu mówić spokojniejszym już głosem, cedząc słowa, jakby były kroplami trucizny odmierzanymi
specjalnie dla broni.
- Mów! Wyczułem w słowach Kassa prawdę, ale nie powiedział mi najważniejszego, zanim przejąłeś mnie i go zabiłeś. A może będziesz udawał, że to nie ty!?
- No dobrze. Naprawdę jestem Piątym, a moja moc jest tak wielka, że nie pomieści się nawet w twoim mózgu, który jest wprawdzie malutki, ale ogromny w porównaniu ze średnią wielkością mózgów twojego gatunku. Niestety, aby ją wykorzystać, potrzebuję nosiciela. A oni nie zawsze chcą współpracować. Na przykład ty... Skąd bierzesz tą siłę woli do walki ze mną?
- To dlatego, że nic nie wkurza mnie tak jak konieczność słuchania wynurzeń takiego sukinsyna jak ty. To nie siła woli tylko wściekłość mną kieruje...
- W każdym bądź razie - przerwał mu miecz, najwyraźniej dostrzegając niebezpieczeństwo dalszego zbaczania z tematu - Siódmy nie opowiedział ci o tym, dlaczego ja jestem inny niż reszta części Filaru. Sprawa jest dość trywialna - otóż po Istota nie była jedynym bogiem powstałym ze świadomości ludzi... Kiedy zaistniała taka potrzeba, powstawały coraz to nowe bóstwa, charakterystyczne dla konkretnych grup ludzi. Tak było też z cholerną Wilczycą, ale ona urosła bardzo w siłę, kiedy wchłonęła Gress - bóstwo kupców... Teraz złodzieje i kupcy mają tego samego boga... Chociaż, to w sumie żadna różnica, mogło tak być od początku. W ten sposób ustabilizował się panteon, a tacy bogowie jak Eff' er, bóg ognia, czy Terrk, bóg psychopatów stali się jego częścią. Jednak moc żadnego z nich nie dorównuje częściom Filaru.
Ja jestem trochę inny, bo potrzebuję kogoś, aby się zamanifestować. Dlatego wykorzystano mnie jako pojemnik do więzienia demonów... Cholerni kapłani Jedynego odprawiali nade mną egzorcyzmy, żeby wykurzyć ducha, za którego mnie uznali z całkiem dobrego miecza. A kiedy to nic nie dało, stwierdzili, że jestem przeklęty i że dzięki temu tworzę idealną pułapkę na demony... Dlatego moja moc znacznie wzrosła, po wchłonięciu tych wszystkich złych duchów. Ale ten ostatni nie był zwykłym demonem - zdaje się, że przez pomyłkę zamknęli we mnie Ker' naka - boga krwi i śmierci. Od tego czasu toczę z nim nieustanną walkę i zdarza mu się czasami wymknąć spod kontroli. Kren sprawdził wspomnienia miecza. Napotkał wprawdzie barierę, ale wypalił ją uderzeniami czystej mocy, zaczerpniętej ze znajdującej się dookoła gleby. I znalazł tam prawdę. Zatoczył się, jakby uderzono go w twarz.
- Kłamiesz! Sam napuściłeś na mnie Ker' naka, bo nie potrafiłeś sam wyrwać się spod mojej kontroli!
- Nie wiesz, jak to jest kiedy głód przepełnia cię w całości, kiedy czujesz potrzebe krwi tak wielką, że nic cię nie powstrzyma przed jej spełnieniem...
- Teraz już wiem! Dzięki tobie ty cholerny widelcu! Czy zdajesz sobie sprawę, jak wielu ludzi zabiłem?
- Tak! I tylko dzięki temu udało mi się w końcu opanować boga krwi! Powinieneś mi dziękować!
- On by się nie nawet nie odezwał, gdybyś mu nie pozwolił!
Kren przemilczał to, ale w jego głowie odezwała się jeszcze jedna myśl. Widział pokłady mocy należącej do miecza, czuł ją dookoła siebie i wiedział, że może ją wykorzystać, ale czemu ta moc dawała mu się tak łatwo kontrolować? Nie wyczuwał już nałożonego na broń zaklęcia wspomaganego mocą Wilczycy. Musiał się dowiedzieć, dlaczego właśnie on potrafił ją tak dobrze kontrolować...



__________
Okej poprawiłem enterki - to wina notatnika spod Win2k - po prostu dziwnie dzieli linie...
matoos
Kolejny part, który wydaje mi się jakiś

dziwny i jakoś tak średnio mi się podoba... Ale cóż, nie mi to oceniać,

tylko wam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

Part 14

Fried spędził

ostatnie trzy dni na "oczyszczaniu" wszystkich znanych mu barów.

Właśnie podążał do kolejnego, przepuchając się pomiędzy ludźmi, kiedy poczuł

czyjąś rękę na ramieniu. Wydawało mu się że zapłacił rachunek "Pod

Podpitym Podnóżkiem", ale na wszelki wypadek machnął szybko łokciem w

tył, co zaowocowało satysfakcjonującym stęknięciem ze strony napastnika.

Odwrócił się, unosząc rękę do kolejnego uderzenia, ale coś w wyglądzie

napastnika go powstrzymało... Przyjrzał się bliżej i uśmiech rozjaśnił jego

nieogoloną twarz.
- Kren, do jasnej... - zaczął, ale przerwał na widok

miny złodzieja. Skinął tylko głową i ruszyli w stronę świątyni

Wilczycy.

Budynek świątyni nie zmienił się od czasu ich ostatniej

wizyty. Jednak najwyraźniej zmieniło się coś w nich, bo już nie przemykali

się pod ścianami, ale szli odażnie środkiem drogi. Kren roztaczał dookoła

siebie aurę pewności, która najwyraźniej miała swój wpływ także na kapłana.

I nie tylko na niego. Okoliczne drapieżniki chowały się do swoich nor, gdzie

szybko zdawały sobie sprawę, że nie są one nawet w połowie tak bezpieczne

jak to możliwe. I że ich największą wadą jest umiejscowienie na niewłaściwym

kontynencie. Jednak żaden z dwóch przybyszy nie zwracał na to uwagi.

Podeszli do drzwi świątyni i po krótkiej manipulacji kluczem wkroczyli

pewnym krokiem do środka. Tam, Kren zatrzymał Frieda krótkim ruchem dłoni, a

następnie przyłożonym do ust palcem nakazał mu ciszę. Najwyraźniej coś było

nie tak. Złodziej wyciągnął przed siebie rękę, w której prawie natychmiast

zmaterializował się miecz. Ostrze skierowane było w dół i już po chwili

powoli zagłębiało się w kamienie posadzki. Na twarzy dzierżącego go

mężczyzny pojawiło się skupienie, lecz szybko zostało ono zastąpione przez

zdumienie, a później wściekłość. Kren zamigotał i zniknął, zostawiając

zdumionego kapłana tak jak stał, z otwartymi ustami i mokrymi

spodniami.

Płynął prez kamienie, które były dla niego niczym więcej

jak pasmami mgły owijającymi się dookoła jego ciała. Były denerwujące, ale

je ignorował, skupiał się bardziej na cieple, które widział w głównej

komnacie budynku. W jego głowie szalała wściekłość. Ktoś włamał się do

świątyni Wilczycy! To było świętokradztwo! Gildia złodziei ukarałaby

to kilkuletnimi torturami, ale on nie był taki cierpliwy. Zabije napastników

i pozwoli, aby ziemia pochłonęła ich ciała. Wynurzył się z posadzki za

plecami jednego z nich, szybkim ruchem stworzył jego sercu okazję do

przewietrzenia się, po czym wypuścił swojego sobowtóra na środek komnaty.

Natychmiast rzuciło się na niego trzech mężczyzn. Jeden z nich zginął z

piersią przebitą nożami pozostałych dwóch, którzy teraz ginęli ze zdumieniem

w oczach. Dwa zdekapitowane ciała upadły na podłogę, a Kren wsunął miecz w

ziemię, aby wyczyścić go z krwi i przylepionych do ostrza kawałków mięsa.

Zwłoki już zniknęły, oddane glebie na pożytek dla żyjących pod podłogą

grzybów. Podszedł do drzwi i krzyknął.
- Fried, już po wszystkim, możesz

wchodzić.
Kapłan, cały drżący i silnie pachnący moczem wszedł, rozejrzał

się po wszechobecnych śladach krwi. Policzył szybko w myśli koszt

oczyszczenia komnaty i prawie natychmiast stwierdził, że tak właściwie to

ten deseń świetnie pasuje do charakteru kaplicy. Będzie się musiał

przyzwyczaić. Zresztą, najwyraźniej Wilczyca potraktowała walkę jako ofiarę,

bo krew zdążyła już wyschnąć i wyglądała teraz, jakby była tu od zawsze,

czerwone paski na granicy widzialności.
- Co tu się stało? - drżący głos

Frieda rozerwał ciężką ciszę, panującą w pomieszczeniu.
- Najwyraźniej

ktoś bardzo potrzebuje tego miecza. I to ktoś bardzo bogaty - Kren

dokładniej przyjrzał się pozostawionej na powierzchni ziemi broni

napastników - Nie każdego stać na wynajęcie zawodowców. Byli chronieni

magią...
- To jawna profanacja świątyni! - kapłan najwyraźniej

zapomniał o strachu. Teraz aż trząsł się ze wściekłości - Włamanie do

świątyni Wilczycy!? To przechodzi ludzkie pojęcie!!!
-

Nie martw się, nikt więcej tego nie zrobi. Już nie pojawię się w tym

miejscu, więc nie będzie ono zagrożone. Ale nareszcie wiem, kto na mnie

poluje. I dziwne że aż tak późno się tego domyśliłem. Poprzedni właściciel

Piątego, Gunther Hratli chce go odzyskać... Nie będę mu tego

ułatwiał...
- Jakiego Piątego? O co ci w ogóle chodzi!?
Kren

usiadł po turecku naśrodku komnaty z położonym w poprzek nóg, zastanawiał

się przez chwilę, po czym zaczął opowiadać.

Cienie gromadziły się we

wszystkich komnatach świątyni Wilczycy. Zdusiły wszystkie biegające po

korytarzach dźwięki, tak że w całym budynku słychać było tylko jedno. Głos

mężczyzny trzymającego na kolanach broń tak potężną, że nawet okliczne

strzygi, czując jej emanacje, zaczęły wykopywać swoje trumny planując

przeniesienie się w bezpieczniejsze miejsce. Gdyby ktoś słyszał historię

opowiadaną przez ten głos, zapewne postukałby się w głowę i odszedł

zniesmaczony fantazją dzisiejszej młodzieży. Jednak nikt go nie słuchał. Nie

pozwalała na to bariera, wzniesiona mocą miecza dookoła starego budynku.
matoos
Tym razem to juz na pewno ostatni part przed wakacjami. Milego czytania.

Part 15

Fried wyszedł z kąpieli i wycierając się zaczął myśleć o wszystkim, o czym opowiedział mu Kren. Jego myśli nieustannie krążyły dookoła rzeczy, która zastanawiała go najbardziej. Wilczyca istniała naprawdę! Po długim czasie służenia tej bogini kapłan stracił wiarę w jej istnienie i dopiero w świetle ostatnich wydarzeń, kiedy pomogła mu w założeniu ogranicznika na miecz, poczuł znów jej obecność... Wyglądało na to, że będzie musiał zrewidować swe dotychczasowe doświadczenia i zacząć żyć na nowo... jak tylko oczyści okoliczne bary oczywiście. Po krótkiej walce założył swą starożytną koszulę i poszedł do miejsca gdzie zostawił Krena - głównej kaplicy świątyni. Złodziej siedział w takiej pozycji, w jakiej kapłan go pozostawił. Głęboko zatopiony w myślach, z bronią wbitą w posadzkę i poszarzałą twarzą. Najwyraźniej badał granice możliwości zastosowania swojej nowonabytej więzi z ziemią. Lecz prawie natychmiast podniósł głowę i przemówił do Frieda. W jego głosie pobrzmiewały dziwne, metaliczne nutki.
- Wiem już wszystko, co mi potrzebne. Po pierwsze - rzeczywiście, Gunther Hratli wysłał zabójców, aby odzyskali miecz. Po drugie - nie da mi spokoju dopóki nie odzyska miecza, lub jeden z nas nie zginie. Po trzecie - nie masz już szczurów w swiątyni. Wszystkie...
- Wybił! Wybił szczury!!! - Przerwał mu własny głos, dochodzący wyraźnie z okolic jego prawej dłoni - Użył mocy Piątego, najpotężniejszej broni na tym marnym świecie, żeby odszczurzyć jakąś zapyziałą świątynię, o której istnieniu i tak nikt nie pamięta! To niewybaczalna profanacja!
- Bądź cicho, przecież musiałem sprawdzić swoje możliwości, a tobie nie ubyło od tego mocy...
- Ale honoru! HONORU!!! Wiesz co to takiego, ty obrzydliwy wypierdku chorej na sraczkę kozy? To coś, czego nigdy nie miałeś i nigdy mieć nie będziesz! To coś co odróżnia prawdziwego wojownika od takiego...
Głos nagle przerwał tyradę. Kren uśmiechnął się pod nosem i umykającym oczom ruchem wsunął roztrajkotaną broń do pochwy. Nauczył się już ignorować nieustające wrzaski, rozbrzmiewające w jego głowie.
- Nie będę więcej cię niepokoił Fried. Ale chcę, żebyś wiedział, dokąd idę. Potrzebuję tego, bo chcę żebyś zawiadomił Tess, że poszedłem na spotkanie z Guntherem Hratli. Powiedz jej, że mogę stamtąd nie wrócić i... że ja... - w głosie złodzieja pojawiło się wachanie. Kapłan nie mówił nic, czekał tylko aż Kren dokończy zdanie. Jednak cisza tylko się przedłużała. Żaden z dwóch mężczyzn nie miał siły ani odwagi, aby ją przerwać. Dzięki ostatnim wydarzeniom łącząca ich od dawna więź jeszcze się wzmcniła, a teraz, kiedy stawali przed możliwością jej utraty, cieżko im było nawet sobie wyobrazić życie bez niej. Ale w końcu, po paru minutach milczenia, coś zmieniło sie w wyrazie malującym się na twarzy Krena. Jakby podjął jakąś decyzję, coś co dopiero teraz przyszło mu do głowy, a wydało mu się niesamowicie ważne.
- Powiedz, że jeśli wrócę, wypowiem słowa na które czekała. Że zrobię dla niej to, o co mnie prosiła u początku naszej znajomości, na łące u starego Gotfryda. I żeby się o mnie nie martwiła. Ty też się nie martw. Nie zasługuję na takich przyjaciół jak ty i Tess. - złodziej odwrócił się, jakby chcąc wyjść, jednak powstrzymał go drżący głos Frieda.
- Kren, ja... Czy ty... masz szanse? Żeby wrócić? Dom Hratli to najlepiej strzeżona rezydencja w tym mieście, jeśli nie na świecie... Wiem, że raz ci się udało, ale teraz nie chodzi o zabranie jednego przedmiotu i ucieczkę...
- Nie wiem, czy mi się uda. Ale jest naprawdę wiele rzeczy w tym mieczu, o których nie wiem, a które wyzwalają się w ciągu tak krótkiego, że nie mam nawet chwili na opanowanie ich, muszę je natychmiast wykorzystać. To męczące. Jeśli uda mi się to zmęczenie przezwyciężyć, wrócę.
- Więc niech błogosławieństwo Wilczycy towarzyszy ci na twej drodze. Niech cienie zamkną się wokół twej ścieżki, nie pozwalając dostrzec cię nawet oku sokoła, a twe kroki niech pozostaną cichsze niż stąpanie polującego kota. Wilczyca jest z tobą, pamiętaj o jej godności, nie czyń niczego, co mogłoby jej uwłaczać. Powodzenia Krenie Fineusie Brooks. Zawsze byłeś dobrym przyjacielem.
- Całe szczęście, że nie przyszedłem tu przed moim pierwszym włamem do tego domu. Zagadałbyś mnie na śmierć, zanim zdążyłbym wystawić chociaż nos na zewnątrz świątyni. A tak w ogóle, to męczy mnie od dawna jedno, ostatnie pytanie. Wtedy, w karczmie, skąd wiedziałeś o moim włamaniu do Hratli?
- Nie wiedziałem, zażartowałem sobie, a ty to potwierdziłeś.
Tym razem zanurzanie się Krena w posadzkę nie było bezgłośne. Towarzyszył mu ciepły, wibrujący dźwięk płynącego prosto z serca, szaleńczego śmiechu, który zawstydziłby niejedną hienę.

Bieg, szaleńczy bieg i towarzyszący mu hałas łamanych gałęzi zostawia szeroki ślad za uciekającym zwierzęciem. Bieg, łączy ciało z lasem z ziemią i życiem, pozwalając na bezszelestne poruszanie. Bieg, coraz bardziej zbliżający do bezpieczeństwa, ciepła domu. Bieg, przerwany nagłym bólem w boku, ścieżką krwi ciągnącą się za tylnymi łapami, tak bardzo nieudolnymi. Bieg, bieg i upadek, staczanie się po stromym zboczu i wrzask, kiedy ziemia wykręca fikołka i umyka w dół i w dół i w dół. I koniec. Nie ma biegu, jest tylko twarz, wykrzywiona w niesamowitym wprost wyrazie strachu i bólu, bólu i wściekłości, wściekłości i szaleństwa. Twarz, której rysy są tak boleśnie znane, tak niesamowicie potrzebne. Twarz w której nie ma już życia i nigdy go nie będzie. Twarz Krena...

Tess po raz kolejny tej nocy przebudziła się z krzykiem. Cała zlana potem, szybko wstała, wsunęła nogi w kapcie i zeszła na dół. Po raz kolejny śnił się jej ten sen. Za każdym razem szczegóły były trochę inne, jednak zawsze sen kończył się nieodwołalnym obrazem, widokiem martwej twarzy złodzieja, wykrzywionej w wyrazie potwornego bólu... Już w kuchni, podgrzała mleko i wyjęła z szafki miód, kiedy usłyszała za plecami skrzypienie. Odwróciła się z szerokim uśmiechem, pewna że jej bezgłośne modlitwy zostały wysłuchane, ale hałas był wywołany tylko przez łaszącego się teraz do niej kota. W pierwszym odruchu chciała na niego nakrzyczeć, ale zaraz zdała sobie sprawę, że to przecież nie jego wina, i nalała mu trochę gotującego się już mleka do stojącej w rogu kamiennej miski. Sama osłodziła sobie ciepły, biały napój miodem, po czym usiadła na krześle, wpatrując się w znajdujące się po przeciwnej stronie komnaty okno. Widać było przez nie tylko czarne chmury, zasłaniające księżyc i nie pozwalające jego promieniom oświetlić zniszczonej po ostatniej wizycie Krena posadzki. W oddali zabrzmiał grom. Najwyraźniej zbliżała się burza.
matoos
Wybaczam. Na osłodę daję nowego parta. I

na przyszłość - jak mówię, że będę we wrześniu, to nie znaczy że nie będę

się starał wejść wcześniej. Tylko nie zawsze mi się udaje
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'

/>

Part 16

Drzewa otaczające zieloną polanę

szumiały niepewnie, jakby zdziwione sceną, która się na tej polanie

rozgrywała. Cała trawa, która ją porastała została wypalona do gołej ziemi,

poza kręgiem otaczającym siedzącego pośrodku mężczyznę. Na jego kolanach

spoczywał miecz, a jego oczy sprawiały wrażenie, jakby nigdy nie widziały

nic poza korą dębu, w którą się wpatrywały. Okoliczne zwierzęta już dawno

porzuciły wszelkie środki ostrożności i biegały po całym ciele człowieka.

Był tu już zbyt długo, aby się go bać. Nie ruszał się, a jego pierś

podnosiła się w bardzo lekkim, jakby nieśmiałym oddechu. Jednak nagle coś

przerwało bezruch. Kąciki ust mężczyzny zaczęły się unosić, aż ukazały białe

kły.

Gunther Hratli siedział w fotelu na samym środku pokoju, który

był najbezpieczniejszym miejscem na całej ziemi. Otaczał go krąg najlepszych

magów, jakich dało się wynająć za pieniądze, a w każdym kącie stało trzech

płatnych zabójców. Bogacz wiedział, jak zapewnić sobie długie życie i nie

miał najmniejszych wątpliwości, że złodziej wpadnie w jego pułapkę. Do tego

pokoju mógł dostać się tylko jedną stroną. Przez nieosłoniętą podłogę. W ten

sposób brakowało mu elementu zaskoczenia, a bez niego był skazany na śmierć.

Kupiec uśmiechnął się pod nosem, marząc o tym, aby ten idiota zaatakował jak

najprędzej. Już najwyższa pora pozbyć się go i wrócić do zawiadywania

interesem. Jego ręka ruszyła, aby podrapać rozdęty brzuch, ale ruch ten

nigdy nie doszedł do skutku. Nagle ze wszystkich czterech ścian dookoła

zaczęły sypać się ogniste iskry. Ktoś otwierał sobie przejście w ścianach z

czterech stron naraz! Wojownicy rzucili się do przejść i szybko

przygotowali do walki. Tymczasem na środku pokoju podłoga zaczęła się

wybrzuszać i już po chwili przyjęła kształt człowieka. Magowie z miejsca

rzucili przed siebie swoje najbardziej zabójcze zaklęcia, tym samym

zmniejszając populację o piętnastu idiotów, kiedy postać rozwiała się jak

dym, a czary uderzyły w kolegów stojących po przeciwnej stronie. Z magicznej

ochrony dookoła fotela kupca pozostało tylko wspomnienie. Natychmiast ściany

zostały przełamane i do środka pokoju zaczęli wpadać ludzie. Byli od razu

rozcinani na połowy przez zabójców stojących po bokach, lecz zanim zniknęli

rzucali w stronę Hratli drapieżny uśmiech. Napływ iluzji nie zatrzymywał

się, jednak na środku pokoju podłoga ponownie zaczęła nabierać ludzkich

kształtów. Kren wyprostował się i z okrzykiem na ustach rzucił się na

walczących ludzi. Szybkim ruchem ręki pozbawił trzech przeciwników głów, po

czym wbił miecz w podłogę. Dookoła niego z ziemi zaczęły wynurzać się ostre

kamienie, rozrywając większość z wojowników, jednak trzech było na tyle

szybkich i sprawnych, aby wspiąć się na ściany i tam utrzymać.
- Za dużo

zaprawy murarskiej... - warknął tylko złodziej i szybkim ruchem wyszarpnął

broń. Zniknął z miejsca w którym się znajdował i pojawił przed jednym z

przeciwników. Wytrącił mu broń i umykającym oczom ruchem kopnął z całej siły

w krocze, całkowicie pozbawiając go ochoty do walki. Kiedy jeden z

pozostałych przypomniał sobie nagle, jak wiele ma jeszcze do zrobienia i że

musi wziąć się za to już teraz, wybiegając przez dziurę w ścianie, Kren

stanął w miejscu i przyjął pozycję en garde, zapraszając ostatniego z

zabójców do śmiertelnego tańca. Tamten zeskoczył na ziemię i zawirował w

skomplikowanym piruecie, łącząc sztylet i miecz na wiele sposobów, jakie

złodziej widział po raz pierwszy w życiu. Jednak miecz znał ten styl.

Podrzucił nadgarstek wyżej i szybką uderzył w osłonę broni napastnika. Ten

uniósł rękę, chcąc pchnąć sztyletem i w tym samym momencie dostał kopniaka w

biodro. Odskoczył do tyłu i zaczął okrążać Krena. Złodziejowi jednak szybko

znudziła się taka zabawa. Zawył jak ghul i rzucił się przed siebie,

otaczając się zwiewną pieśnią żelaza, wojny i krwi. Atakował z coraz większą

zaciętością, a garda jego przeciwnika obniżała się coraz bardziej, aż w

końcu opadła zupełnie i krew z rozciętej szyi zabójcy trysnęła na twarz i

koszulę Krena. Kiedy odwrócił się w stronę Hratli, wyglądał co najmniej

makabrycznie. Po twarzy spływały mu czerwone smugi, a szara koszula także

była zabarwiona tak, że w połowie sprawiała wrażenie karmazynowej.
-

Myślałeś, że ukryjesz się przede mną, ty gruby idioto? - zasyczał złodziej,

a od jego prawej dłoni dobiegł głos.
- Nie baw się tylko go zabij, nie

mamy wiele czasu.
- Nie, to by było zbyt proste, zabierzemy go ze

sobą.
- Oszalałeś!? Nie mamy...
Głos urwał się nagle, a sztych

miecza uniósł się i dotknął grdyki Hratli. Kren wyglądał, jakby walczył z

własną ręką. Z szyi kupca popłynął cienki strumyk czerwonego płynu. Jakby na

ten widok złodziej wzdrygnął się, po czym schował broń do pochwy, a sam

złapał grubasa za kołnierz i razem zanurzyli się w posadzkę.

Drzewa

ucichły na chwilę, jakby przyzwyczaiły się do dziwnych wydarzeń, jednak nie

na długo, bo na polanie zaczęło się coś dziać. Mężczyzna siedzący na środku

podniósł wzrok, aby spojrzeć w twarz swojemu sobowtórowi, który właśnie

wynurzył się spod ziemi, w ręku ściskając kołnierz należący do grubego

człowieka, który nagle poczuł, że chyba nie było dobrym pomysłem wydawanie

tak wielu pieniędzy na spodnie, tylko po to żeby szybko i prosto je

zniszczyć. Ale nie musiał się martwić tym zbyt długo. Polanę wypełnił

szalony, drapieżny śmiech, na dźwięk którego wszystkie zwierzęta, które nie

uciekły, kiedy mężczyzna się poruszył, natychmiast tego pożałowały. A kiedy

się urwał, pośród drzew rozległ się głos.
- Nie ma sensu uciekać. Znajdę

cię wszędzie. Myślisz że cię oszczędziłem bo chcę czegoś od ciebie? I masz

rację. Chcę patrzeć jak umierasz w cierpieniach, pozbawiony wszelkiej

nadziei. Słyszeć jak błagasz mnie o litość.
Hratli nic nie mówił, patrzył

się tylko z otwartymi ustami. Ręka trzymająca jego kołnierz nagle zwolniła

uścisk i po chwili poczuł jak po plecach zsuwają mu się zwały ziemi. Nie

wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku, tylko oczy rozszerzyły mu się

jeszcze bardziej.
- Nie masz zamiaru dać mi tej satysfakcji i błagać?

Cóż, trudno, sądzę że będziesz bardziej rozmowny, kiedy stracisz palec...

Który pójdzie pierwszy? Oj, nie pobawisz się już z synkiem w małe

świnki...
Kupiec wyglądał, jakby połknął żabę, a teraz z całej siły

próbował ją wypluć. Pochylił się do przodu i zwymiotował na swoją cenną

koszulę. Najwyraźniej mu to pomogło, bo dopiero wtedy odezwał się drżącym

głosem.
- Błagam... Nie zabijaj mnie, nie kalecz... Mam rodzinę,

dziecko... Powiedz, czego chcesz... Nic nie jest niemożliwe... Chcesz złota?

Ubrań? Kobiet? Mogę dać ci to wszystko.
Kren skrzywił się i uniósł rękę z

mieczem, lecz powstrzymał się. Przez chwilę jakby się zastanawiał, a potem

na jego twarz znów powrócił drapieżny uśmiech.
- Właśnie przyszła mi na

myśl jedna rzecz, którą ciężko byłoby mi zdobyć... Wiesz, czym naprawdę jest

ten miecz?
- To Piąty, część Filaru, opętany przez jakiegoś niezwykle

silnego demona...
- Wystarczy. Więc znasz też pewnie resztę historii.

Spotkałem już Siódmego, czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest reszta?
W

Hratli odezwała się chęć zysku, w jego oczach zabłysła chciwość.
- Wiele

lat poświęciłem na odnalezienie tej informacji, a ty chcesz, żebym oddał ci

ją za darmo?
Świst przecinającej powietrze stali rozdarł zapadłą po

słowach kupca ciszę. Lewe ucho grubasa upadło na ziemie, a Kren odezwał się,

nie przestając się uśmiechać.
- No widzisz? Płacisz za to, że chcę

wysłuchać tych informacji własnym życiem. Ale właśnie dostałeś upust. Życie

minus ucho. Może masz jeszcze ochotę na lepsze promocje? Zawsze pozostaje

życie minus ręce, albo życie minus możliwość spłodzenia kolejnych

dzieci...
- Dobrze! Dobrze! Powiem wszystko!
Kupiec

wyciągnął zza pazuchy dziwną szkatułkę, która dotychczas zwisała mu na szyi

jak medalion. Otworzył ją i wyjął ze środka małe zawiniątko. Wyszeptał coś

do niego i natychmiast rozwinęło się ono, stając się wielką mapą. Hratli

przystąpił do wyjaśniania Krenowi, jak znaleźć pozostałe części filaru. Kren

skupił się na zapamiętaniu tego, co widział, więc nie zauważył, że jego ręka

podnosi się powoli. Nagle, kiedy kupiec wyjaśniał właśnie, dlaczego prawie

nie da się odnaleźć Istoty, oczy złodzieja przybrały nieobecny wyraz, a ręka

z mieczem skoczyła do przodu, pozbawiając Hratli możliwości dokończenia

zdania. Kren powstał, nie zważając na kropelki deszczu zaczynające bębnić o

jego twarz, zwinął mapę, włożył ją do kieszeni, a następnie spojrzał w niebo

i zaczął się śmiać. Śmiechem szaleńca, któremu dobrze jest ze swoim

szaleństwem.
matoos
Oki, oto kolejny parcioch. Prosze nie prosic na razie o kolejny - najwczesniej za dwa tygodnie, jak juz sytuacja sie ustabilizuje sad.gif

Part 17

Tess podjęła pewne postanowienie. Po pierwsze - zastanowiła się nad swoimi uczuciami względem Krena. Nie była jeszcze do końca pewna, czy na pewno ma rację, ale ile można czekać. W końcu musi zrobić poważny krok do przodu. Jeśli będzie liczyć na inicjatywę złodzieja, pozostanie starą panną do końca życia. Z tych przemyśleń wynikało drugie postanowienie. Trzeba go w końcu odnaleźć... Już od dwóch tygodni nie było po nim ani widu, ani słychu. Tylko zmarnowany Fried wpadł któregoś dnia i coś bełkotał pod nosem o tym, że Kren obiecał że wróci i tak dalej. Mówił też o totalnej abstynencji, więc Tess puściła jego słowa mimo uszu... Teraz trochę żałowała, ale kiedy tylko przypominała sobie zapach, jaki bił od kapłana, utwierdzała się mocniej w przekonaniu że nie wie on co słowo "abstynencja" oznacza i tyle. Wracając do Krena, Tess zwiedziła już wszystkie kryjówki, jakie tylko wpadły jej do głowy i zaczynała powoli popadać w rozpacz. Jedyny ślad, na jaki trafiła to powtarzające się ostatnio morderstwa w jednej z dzielnic miasta. Łączyła je jedna rzecz. Wszystkie ciała wyglądały na... nadgryzione. Tess pamiętała, co mówił Kren w czasie, kiedy stracił kontrolę i miała wszelkie podstawy, aby sądzić że zdarzyło się to ponownie. Tylko że tym razem najwyraźniej było to permanentne. Smutne ale prawdziwe. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić Krena najspokojniej w świecie obgryzającego kości, jak jakiś bezpański pies. Chciała się o tym przekonać na własne oczy i właśnie w ten sposób w jej głowie pojawiły się zalążki planu, który chciała wykonać dziś wieczorem.

Tymczasem Fried, kiedy tylko otrząsnął się z alkoholowej mgły (Musiał się upić, inaczej nie dałby rady spojrzeć Tess prosto w oczy... Właściwie po pijanemu też nie potrafił, ale z zupełnie innych względów...), wziął się za wymyślanie własnego sposobu na znalezienie Krena. Modlitwy do Wilczycy, aczkolwiek pierwszy raz od dawna naprawdę szczere, nie przynosiły żadnych rezultatów. Zrozpaczonemu kapłanowi pozostało tylko jedno wyjście... udać się do wróżbitki. Zatrzymywało go tylko jedno - całkowity brak funduszy. Zastanawiał się nawet nad znalezieniem jakiejś roboty, lub okradzeniem kogoś, ale na szczęście wpadł mu do głowy lepszy pomysł. Przypomniała mu się Reena - jedna z jego byłych... ekhm... z braku lepszego określenia nazywał ją akolitką. Miała pewne zdolności w dziedzinie prekognicji, niemniej jednak nie przewidziała że doprowadzą one do kłótni, która ich w końcu rozdzieliła. Fried uznał, że należy w końcu zastosować starą męską sztuczkę, służącą udobruchaniu kobiety. Mianowicie - przyznać się do winy i błagać o wybaczenie. Jedyne co musiał zrobić, to ubrać się ładnie i wykąpać. Jego koszula nie nadawała się ani do jednego, ani tym bardziej do drugiego, więc zostawił ją w spokoju, zamiast tego przerobił długą ceremonialną szatę, aby wyglądała jak niby-koszula. Efekt nie był może najlepszy, ale Reena zawsze była dziwna, ekstrawagancki strój może mu tylko pomóc. Wykąpawszy się przed wyjściem pozbawił się wprawdzie wszelkiego kontaktu z przeszłością, ale czego się nie robi dla przyjaciół... Krążąc po brudnych zaułkach prowadzących do domu, w której można było spotkać jego byłą akolitkę, Fried zastanawiał się nad przemianami, jakich dokonała w nim wiedza, że jego bogini naprawdę istnieje... Wprawdzie jego wiara była dzięki temu dużo mocniejsza, ale wydawała się przez to jakaś... wymuszona. W sumie zanim się o tym dowiedział także wierzył, tylko trochę inaczej. Kiedy dotarł do drzwi oznaczonych napisem "Reena Wszechwiedząca - Wywróżymy dobre czyny", jego umysł zajął się problemem zgoła trudniejszym. Jak zacząć? Po chwili uznał, że w dobrym tonie byłoby zastukać do drzwi. Jednak kiedy podniósł rękę, aby to zrobić, z wnętrza rozległ się głos.
- Wchodź, Fried i nie baw się w żadne głupie konwenanse, bo i tak wiem, po co przyszedłeś. Od razu mówię, żebyś się niczego nie spodziewał. Zresztą, możesz mi wierzyć - jutro byś żałował tego, co zamierzałeś tu dziś zrobić. Na szczęście masz mnie, która może temu zapobiec.
Kapłan Wilczycy zdusił w sobie wszelkie komentarze. Był bardzo dzielny. Odezwał się dopiero kiedy zobaczył Reenę.
- Ale... - zdążył wykrztusić zanim mu przerwała.
- Nie wybałuszaj tak tych swoich zezowatych ślepiów, tylko dawaj od razu tą kasę, którą chciałeś mi zaproponować w ostatniej fazie negocjacji.
Fried ze zrezygnowaną miną wyciągnął zza pazuchy sakiewkę, która zawierała prawie wszystkie jego oszczędności. Wróżbitka wyjęła z niej garść pieniędzy, po czym oddała mu woreczek.
- Czemu jesteś taki zaskoczony? Dokładnie widzę, że jeśli nie będziesz miał wystarczającej ilości szmalu, żeby się napić, zaczniesz napadać na bogu ducha winnych przechodniów. Na Łapy Wilczycy, ależ potrafisz być paskudny...
- Ja...
- Nie przerywaj mi, kiedy do ciebie mówię! Posłuchaj lepiej proroctwa. Jeśli chcesz odnaleźć tego, kogo zgubiłeś, musisz udać się w miejsce, gdzie siedzący w gnieździe człowiek może zejść na ziemię, w czasie, kiedy słońce będzie patrzyć ci prosto w oczy. Rozumiesz? Możesz odpowiedzieć.
- Doki po zachodniej stronie miasta, o zachodzie słońca. Jasne jak... Eee... Rozumiem.
- A skąd wiesz, że nie wschodnie doki?
- W naszym mieście nie ma wschodnich doków...
- Rzeczywiście.
- Swoją drogą, twoje przepowiednie zazwyczaj były dużo bardziej zagadkowe. Czemu teraz tak nie jest?
- Zawsze gmatwałam je, żebyś się nie domyślił, jak dużo widzę...
- Więc wiedziałaś o kłótni przez którą zerwiemy.
- Oczywiście! Zanim zapytasz, dlaczego jej nie zapobiegłam - bo chciałam się trochę zabawić. I tak wiem, że w końcu do mnie wrócisz... Ale ty tego nie wiesz. A teraz w dodatku nie wiesz też, czy mówię prawdę, czy blefuję! Ale zabawa, prawda?
Fried, wychodząc z gabinetu Reeny, miał w głowie mętlik większy niż kiedykolwiek.

Tess, z twarzą ukrytą pod kapturem szarego płaszcza, przemykała w cieniu skrzyń zajmujących większość zachodnich doków. Tutaj liczba morderstw była największa. Leże potwora musiało znajdować się gdzieś w tej okolicy. Nie była pewna, że to Kren, ale nie miała innego wyjścia jak sprawdzić. Zresztą, wątpiła żeby coś jej groziło. Po lekcjach, jakie odebrała od ojca, była pewna swoich umiejętności szermierczych. Przyczaiła się po ścianą jednego z portowych magazynów i czekała na jakikolwiek ruch. Nagle jej uwagę zwrócił głośny szelest. Pod ścianą naprzeciwko przemykała dziwna postać, podobnie jak ona okutana w szary płaszcz z kapturem. Podeszła do ściany i zniknęła, jakby wtopiła się w cień. Zafascynowana Tess nawet nie zauważyła, że z cienia za nią ktoś się wynurzył. Jednak kiedy osobnik niespodziewanie dotknął jej ramienia, wyrobione odruchy wzięły górę. Nie tracąc czasu na wyciąganie miecza z pochwy, obróciła się, a jej stopa podskoczyła i umieściła obcas w idealnym do tego miejscu - między nogami napastnika. Ten wydał z siebie słabe jęknięcie, po czym chwytając się rękami za wiadome miejsce upadł i zwinął się w pozycji embrionalnej. Tess schyliła się i zerwała kaptur z jego twarzy.
- Fried, ty głupi, nieokrzesany, idiotyczny tępaku! Co tu robisz o tej porze? - wyszeptała.
- Fhuuuu... - odpowiedział zapytany.
- Co?
- Fheee.... - dalej dyszał kapłan.
- Fried, na Wilczycę, weź się w garść! Musimy się stąd zmywać! Twoje jęki ściągną tu cały przestępczy element z okolicy.
Zwiniętemu na ziemi poszkodowanemu najwyraźniej było wszystko jedno. Dalej zwijał się i jęczał cichutko. Tess chwyciła go pod ręce i po paru nieudanych próbach postawienia na nogi wciągnęła trochę głębiej w uliczkę.
- Co tu robisz!? - wysyczała mu w twarz, trzymając dłoń na rękojeści sztyletu.
- Staram się... Odzyskać... Dech... W piersiach... - wydyszał Fried.
- Nie chodzi mi o to co robisz w tej chwili, tylko w ogóle!
- Szukam... Krena...
Przez głowę Tess przemknęło pewne podejrzenie. Przecież niemożliwe było, żeby kapłan sam wpadł na to, gdzie może spotkać złodzieja.
- Masz z nim kontakt? Skąd możesz wiedzieć, że tu będzie?
Fried już chciał odpowiedzieć, kiedy jego oczy wypełniły się bezgranicznym strachem, najwyraźniej powodowanym przez coś za jej ramieniem. Tess odwróciła się, wyciągając miecz z pochwy i stanęła twarzą w twarz z potworem, który terroryzował tę dzielnicę od prawie dwóch tygodni. Był przygarbiony, jego ręce wlokły się po ziemi, zostawiając w kurzu pokrywającym ulicę podłużne ślady. Poszarpane ubranie zwisało z niego, całe w strzępach. Czarne włosy były w nieładzie, zbyt krótkie aby zasłonić usta, otoczone zaschłą krwią. W całej postaci najbardziej niezwykłe były oczy, które przepełnione były niesamowitym, bezbrzeżnym strachem. Oczy, które bez wątpienia należały do Krena.
matoos
Oto i kolejny part... Mam nadzieję, że

ktoś podzieli się ze mną swoją konstruktywną krytyką, bo ostatnio mało się

staracie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

Part 18

W pierwszym momencie Tess miała ochotę

podbiec do Krena i przytulić go, pocałować, zrobić cokolwiek, byle jego oczy

przestały patrzeć na nią z takim przerażeniem. Jednak już w chwilę potem,

widząc jak stojący przed nią potwór oblizuje zakrwawione wargi, przestała o

tym myśleć. Musiała się skoncentrować na walce, którą wyczuwała w powietrzu.

Przypomniała sobie lekcje posługiwania się mieczem. Przyjęła pozycję en

garde i od razu w jej głowie odezwał się spokojny głos ojca. "Skup się

na przeciwniku. Musisz przestać myśleć o sobie. Zapomnij o swoim ciele. I

tak w końcu zostaniesz ranna, więc obrona nie może być twoim głównym celem.

Twoim celem musi być zabicie przeciwnika, inaczej w ogóle nie zaczynaj

walki." Obserwowała Krena, obchodzącego ją dookoła, całkowicie nią

zaabsorbowanego. Stała cały czas w jednym miejscu, czubkiem miecza śledząc

ruchy złodzieja. Była gotowa. Nie zaskoczyło jej więc to że przeciwnik nagle

rzucił się na nią, ale to jak bardzo był szybki. Nawet nie zauważyła, skąd

wyciągnął miecz, którego cięcie zablokowała. Jednak nie zastanawiała się nad

tym, bo Kren zdążył już cofnąć ostrze i zaatakował jej nogi. Przeskoczyła

nad jego bronią i pchnęła w jego udo. Nie miał prawa tego zablokować. Jednak

jakimś cudem zrobił to. I odwrócił cięcie. Tess zobaczyła jak ostrze podąża

w stronę jej twarzy. Wyszarpnęła zza pasa sztylet i sparowała je, po czym

natychmiast uderzyła rękojeścią miecza w ramię złodzieja, co wybiło go z

rytmu. Nie na długo jednak, prawie natychmiast Kren podjął atak. Ujął miecz

w obie dłonie i próbował trafić ją potężnym cięciem z góry. To stanowczo był

błąd. Tess tanecznym krokiem umknęła z drogi rozpędzonego ostrza i zaszła

złodzieja z boku, pewna że zdąży wbić w niego sztylet, zanim podniesie

miecz. Jednak zawiodła się. Broń przeciwnika nie dotarła do ziemi. Na

wilczycę, ależ on był szybki! Przecząc wszelkim prawom fizyki, poderwał

ostrze i zaatakował poziomym cięciem, które rozpłatało by ją, gdyby po raz

kolejny nad nim nie przeskoczyła. Natychmiast zaatakowała jego bok

sztyletem, jednak złodziej powstrzymał jej rękę uderzeniem pięści tuż

poniżej nadgarstka. Sztylet wypadł jej z dłoni. Jednak nie bez powodu. Tess

wykorzystała podniesioną gardę przeciwnika i z całej siły kopnęła go w

kolano. Chrupnęło i Kren zachwiał się. Jednak ból to najwyraźniej było zbyt

mało, aby go powstrzymać. Klęcząc na złamanej nodze zamachnął się, chcąc

poziomym cięciem rozpłatać swą przeciwniczkę, która szybko odskoczyła poza

zasięg jego miecza. Podniosła sztylet i tym razem ona zaczęła chodzić

dookoła niego. W pewnej chwili zamarkowała pchnięcie na jego lewą rękę, w

ostatniej chwili skręcając ciało w prawie niemożliwym ataku na tętnicę

szyjną. Rozległ się brzęk, kiedy ich miecze się spotkały. Tess poszła za

ciosem i zamachnęła się z całej siły, chcąc wbić sztylet pod pachę

przeciwnika. Jednak on na to nie pozwolił, chwycił ją za rękę poniżej

nadgarstka i ścisnął z całej siły, po czym z nieludzką siłą odrzucił ją od

siebie. Upadła i potoczyła się po kamieniach jak szmaciana lalka, jednak

zbyt blisko. Nadal znajdowała się w zasięgu jego ostrza. Kren uniósł miecz,

a na głowę spadła mu masa płótna z żagla, odcięta z masztu przez Frieda,

który wykorzystał ich walkę, aby wdrapać się na stojący w pobliżu statek

kupiecki. Kren zaczął rzucać się dookoła jak zwierzę w klatce, ale nie miał

już szans. Tess szybko wypatrzyła, gdzie znajduje się jego głowa, po czym

jednym celnym uderzeniem rękojeścią miecza pozbawiła go

przytomności.

Puste korytarze świątyni Wilczycy bardzo dobrze

przenosiły dźwięki, więc nawet na zewnątrz wyraźnie było słychać stękanie i

jęki, jakie wydawały z siebie dwie odziane w płaszcze osoby, targając jakiś

dziwny pakunek do głównej sali. Kiedy tylko ułożyły ciężar na środku sali,

zdjęły kaptury ukazując spocone twarze i usiadły, najwyraźniej zadowolone z

chwili upragnionego odpoczynku. Jak dotąd nie zamieniły ani jednego słowa,

ale teraz jedna z nich przerwała ciążącą ciszę.
- Od czasu kiedy

uciekliśmy z doków męczy mnie jedno pytanie - gdzie nauczyłaś się tak

walczyć?
- Mój ojciec był wprawdzie kowalem, ale walka na miecze także

nie była mu obca. Nauczył mnie wszystkiego co potrafił, a ponieważ bardzo mi

się to spodobało, kiedy tylko było mnie na to stać wynajęłam nauczyciela

szermierki i ćwiczę codziennie. Kren nie mówił ci o tym? - Tess zerknęła na

okutanego w żagiel i związanego jak szynka złodzieja.
- Nigdy. Skoro tak

dobrze walczysz, to dlaczego nie chodzisz z nim na włamy? Mogłabyś mu się

przydać.
- Z prostego względu - złodziejstwo nie ma przed sobą

przyszłości. To zajęcie krótkoterminowe - do pierwszej wpadki. A świat

należy do kupców. Teraz ty odpowiedz mi na jedno pytanie. Skąd wiedziałeś,

że Kren będzie w dokach?
Fried zmieszał się nieco i zarumienił, ale

odpowiedział.
- No więc... Eee... Ekhm... Poszedłem... Do wróżki... i

ona...
Wypowiedź kapłana została przerwana przez głośny śmiech Tess. Był

on tak zaraźliwy, że sam gospodarz nie mógł się powstrzymać, żeby nie

parsknąć swoim charakterystycznym rechotem. Przez chwilę razem śmiali się

serdecznie, odreagowując cały stres, jaki przeżyli tego dnia, po czym

wrócili do rozmowy, od czasu do czasu rzucając niespokojnie okiem na

związanego Krena. Fried wskazał go palcem.
- Co z nim zrobimy? Nie możemy

mieć pewności, że jak się obudzi będzie sobą.
- Nie wiem. Myślałam, że

może ty coś wymyślisz. W końcu kiedyś udało ci się opanować ten

miecz...
- Nie mi tylko Wilczycy. I od pewnego czasu zaczęło mnie

zastanawiać, jak Kren teraz nad nim panuje. Moje zaklęcie nawet wzmocnione

mocą bogini nie powinno utrzymywać się tak długo.
- Właśnie widzisz, jak

nad nim panuje. Jedyne nad czym możemy się zastanawiać to kto panuje nad

kim...
- Właściwie wydaje mi się, że to nie miecz opanował Krena. Wiesz o

tym, że jest w nim uwięziony bóg Ker' nak? Bardziej znany jest on jako

Kieł Mroku, patron morderców i skrytobójców. Wydaje mi się, że to on przejął

naszego przyjaciela.
- Czemu tak sądzisz?
- Nie wiem, czy zauważyłaś,

ale podczas walki nie korzystał z mocy miecza. Gdyby to zrobił, leżelibyśmy

sobie spokojnie w dokach z poderżniętymi gardłami. Siła tej broni jest

naprawdę niesamowita, widziałem jej próbkę, jednak Ker' nak najwyraźniej

nie może jej wykorzystać. Za to wzmocnił umiejętności szermiercze

Krena.
- Szczerze mówiąc to niezbyt. Kren zawsze pokonywał mnie w walce

na miecze bez problemu.
- Hmm... To dziwne. Czyżby Kren także opierał się

Kłowi Mroku? Nie myślałem, że może istnieć człowiek zdolny oprzeć się mocy

boga. Ale przecież ma do pomocy Piątego...
Ich rozważania przerwał cichy

szelest. Pakunek, który przynieśli poruszył się i spod żagla wydobyło się

ciche jęknięcie. Kren się obudził.
matoos
Miałem dziś natchnienie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

Part 19

Krzyk, nieprzerwany, przerażający,

nabrzmiały rozpaczą, niepowstrzymany krzyk. Krzyczą dzieci.


Cały

świat dookoła wydaje się jaśniejszy, kiedy w polu widzenia pojawia się

ojciec. Drewniane ograniczniki łóżeczka - bariera nie do przebycia -

oddzielają od jego ciepła i kochanego, kwaśnego zapachu jego potu. Ale

rączki dziecka i tak wyciągają się do niego, w odwiecznym geście

nieporównywalnej z niczym ufności. A on przyjmuje to zaufanie i ich więzy

stają się coraz mocniejsze bo nie wiedzą, jaki naprawdę jest świat, jak

wiele jeszcze będą musieli przeżyć.

Jęk wydobywający się z piersi

umierającego człowieka nie jest podobny do niczego, co można zaobserwować u

zwierząt. Nie jest to prosty żal spowodowany śmiercią, ale obarczony

niesamowitym ładunkiem rozpaczy krzyk złości. Rozczarowania. Dlaczego muszę

umierać!? Dlaczego nie mogę naprawić błędów, które popełniłem!?

Dlaczego nie mogę zostać z nim, nią, nimi!? Dlaczego!?



Słowa ojca docierają do uszu chłopca, kiedy stoją razem na

leśnej polanie, opróżniając pszczele pasieki. "Nie mów tak synu. Nie

zawsze będę przy tobie, kiedyś nie będziesz mógł na mnie polegać" -

mówi. Przerywa mu pytanie, zadane drżącym głosem dziecka, które boi się

odpowiedzi. Lecz on tylko delikatnie się uśmiecha. "Oczywiście, że cię

nie zostawię samego. Nie z własnej woli. Ale widzisz, dla każdego kiedyś

nadchodzi czas żeby odejść. A wtedy jedyne co się liczy, to ty i twoje

marzenia. Co osiągnąłeś? Jak bardzo zbliżyło cię to do celu, który w życiu

obrałeś. Smutne jest życie człowieka pozbawionego celu, dla którego żyje.

Nie pozostawi swym dzieciom nic, dzięki czemu mogłyby go zapamiętać, i

ulegnie zapomnieniu, jak mało popularna piosenka. Dlatego muszę ryzykować,

aby zbliżyć się do spełnienia, osiągnięcia mojego celu, mojego

marzenia". Dziecko wie, że słowa ojca są mądre, ale nie poświęca im

wiele uwagi. Dookoła jest tyle cudownych rzeczy, tyle się dzieje, on nie ma

cierpliwości do słuchania nudnych, choć ważnych wykładów.



Najgorszy ze wszystkich jest krzyk matki, patrzącej jak umiera jej dziecko.

Niesamowite, jak mocno można kochać istotę tak małą, tak bezbronną. Jak

bardzo można na nią krzyczeć, kiedy przeszkadza w pracy. Jak bardzo można

tego żałować, kiedy człowiek zda sobie sprawę, że już nigdy więcej nie

będzie tego robiła. Matki umierają z radością.


Stłumione odgłosy

uderzeń docierają do uszu chłopca nawet poprzez gruby materiał maski

zabezpieczającej twarz. Przepocone włosy opadają na czoło, kiedy ciało

porusza się w ciągle powtarzanym tańcu zasłon i pchnięć. Tańcu ćwiczonym od

dawna, jednak nadal nie doskonałym. Świadczą o tym pręgi siniaków na

ramionach młodzieńca. Jednak ani na minutę nie przestaje się on uśmiechać.

Nagle, przez odgłos zderzających się floretów przebija się głos. "Synu,

przestań na chwilę i porozmawiajmy!". Chłopiec z uśmiechem opuszcza

gardę i zdejmuje maskę. Jak dobrze jest wdychać chłodne powietrze, jak

dobrze rozluźnić przyzwyczajone do ciągłego napięcia mięśnie. "Synu,

jak myślisz, dlaczego uczę cię walczyć?", jego uszu dochodzi

charakterystyczny, zachrypnięty ton. Odpowiedź jest jasna. Lecz ojciec nie

wydaje się do końca zadowolony. "To też", mówi a w jego oczach

pojawia się dziwny błysk. "Lecz musisz pamiętać, że nie jest to

najlepszy sposób obrony. Nie słuchaj tych, którzy mówią >>Najlepszą

obrona jest atak<<. Kiedy jedna osoba atakuje, zawsze ktoś musi

zginąć. Jeśli walczysz bez zamiaru uśmiercenia przeciwnika, nie możesz dać z

siebie wszystkiego. Wtedy przegrasz. Dlatego jeśli zaczynasz walkę, musisz

ją także zakończyć. Więc pamiętaj, atakuj tylko wtedy, kiedy nie masz innego

wyjścia. Pamiętasz, co zawsze mówiła twoja babcia?". Chłopiec pamięta.

Babcia zawsze była dla niego dobra, zawsze częstowała go owocami, dlatego

zapamiętał większość tego co mówiła. Jej śmierć była dla niego ciosem. Więc

teraz, lekko się czerwieniąc, odpowiada. A ojciec wybucha śmiechem.

"Tak, to też, ale nie do końca o to mi chodziło. Kiedy dają, bierz, ale

kiedy biją, uciekaj. Chciałbym, żeby to stało się twoją zasadą życiową.

Pamiętaj, że żaden człowiek nie ma prawa odbierać innemu życia. Więc czasami

lepiej jest uciec niż zabić przeciwnika, prawda?". Kiwa głową, lecz nie

do końca jest przekonany o prawdziwości słów ojca. Przecież sam widział, jak

ojciec walczy z innymi ludźmi, a nikogo nie zabił. Więc niemożliwe, żeby

walka bez zamiaru zabicia przeciwnika była zła.

Krew, krew,

krewkrewkrewkrewkrewkrewkrewkrewkrewkrew... Towarzysząca każdemu

wspomnieniu. Gorący, nieprzerwany strumień czerwonego płynu doprowadza do

rozpaczy, sprawia że świadomość chowa się gdzieś na dnie umysłu, starając

się uciec od ciągłego okropieństwa, od natłoku niechcianych doznań, od

wszechogarniającego poczucia bezradności... Od samego siebie...



Chłopiec drży ze strachu, wciśnięty pomiędzy ubrania w dębowej

szafie. Wprawdzie nic nie widzi, ale słowa które słyszy przepełniają go

większym przerażeniem, niż jakiekolwiek obrazy, które mógłby zobaczyć. Słowa

mówiące o nienawiści, o długu i o śmierci. I silny, wcale nie drżący głos

jego ojca. "Nie macie prawa obciążać mnie winą! Nie byłem sobą!

Dobrze o tym wiecie! Ale wy nie potraficie dostrzec we mnie człowieka,

prawda? Widzicie tylko to co chcecie zobaczyć. Nagroda jest dla was

ważniejsza niż prawda..." Przerywają mu słowa innego człowieka, poparte

śmiechem jego towarzyszy. "Nie, jestem zadowolony ze swojego życia.

Żałuję tylko że wysłałem mojego syna do miasta, aby nauczył się opanować

swoje umiejętności. Chciałbym się z nim pożegnać, zanim umrę. Powiedzieć mu,

jak bardzo go kocham i jak wiele dla niego zaplanowałem. Chciałbym, żeby

wiedział, że nie winię was za to, co robicie. Że nie wiedzieliście, jak

głupi jesteście ceniąc sobie wyżej cokolwiek innego niż ludzkie życie.

Chciałbym..." I znów przerywa mu obcy głos, a chłopiec kuli się w

sobie, bo kiedy padają ostatnie słowa czuje, jak zawsze potrafił wyczuć,

drgnięcie magii w powietrzu. A potem słyszy już tylko krzyk. Głos osoby,

którą kochał, jedynej osoby na świecie, która kochała jego i już wie, że

zawsze będzie nienawidził ludzi posługujących się magią. Wie że znalazł cel

w życiu, bo jedyne co brzmi teraz w jego głowie to ten krzyk, krzyk, krzyk,

krzykkrzykkrzykkrzykkrzyk! Krzyk ogarniający całe jego życie,

brzmiący w jego głowie przez cały czas, zepchnięty na granicę świadomości,

bo to jedyny sposób aby pozostać normalnym. Krzyk przebijający się na

zewnątrz, zasmucający wszystkich jego nauczycieli. Wszystkich, którzy go

znali. Którzy już odeszli. Krzyk, który przebija się przez krzyki wszystkich

jego ofiar. Jak bardzo chciałby, żeby w końcu ustał, jak wiele oddałby, żeby

to wszystko zatrzymać, cofnąć wszystko czego dokonał. Oddałby za to życie. A

kiedy już wydaje mu się, że nadeszła chwila jego śmierci, dookoła rozbłyska

ból, a w chwilę potem zapada ciemność... I znów jest
jasno.

-

Kren! Kren, obudź się! Mów do mnie, no powiedz coś!
- Kren,

słuchaj co ona do ciebie mówi! Chyba nie chcesz zginąć w ten sposób!

Jest jeszcze wiele domów, które czekają, aby je okraść! Wiele kobiet...

Ekhm... Nie daj się stary!
- Kren! O Wilczyco, on nie żyje, w

jego oczach nic nie ma... Oddycha ale nie żyje...
Kobieta zanosi się

płaczem. Kren wie, że coś jest nie tak, ale nie odzywa się, stara się

przypomnieć sobie, co się wydarzyło, a co najważniejsze, jak odpowiedzieć

tej dziwnej kobiecie, na widok której jego oczy wyraźnie wilgotnieją...
-

Tess! Spójrz, on płacze!
- Kren! No powiedz coś, ty

niedorozwinięty idioto! Nazwij mnie słońcem, skomplementuj moje włosy,

możesz przymilać się ile chcesz, tylko powiedz coś!
I w końcu

przypomina sobie, jak wydobyć z gardła głos. Słaby jeszcze i drżący, ale

może poruszyć najważniejszą w tej chwili sprawę.
- Tess... Jeśli

dzięki... temu... zamilkniesz... mogę nawet... zatańczyć...
matoos
Dobra, dobra już daję
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

Nie rzucać pomidorami w pisarzy
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

To był jeden z tych wieczorów, kiedy z nieba pada

ognisty śnieg, a na ulicach niezwykłe bestie toczą zawziętą walkę, od której

zależą dalsze losy świata. A Tess wchodziła właśnie w sam środek piekła.

Piekła, w którym zasady ustalał jedyny na świecie człowiek, któremu ufała

bezgranicznie... A ludzie mówią, że los nie jest

ironiczny...

Chwyciła mocniej rękojeść miecza, czując że musi mieć

jakąś kotwicę, która trzymałaby ją po właściwej stronie snu. Albo raczej

koszmaru. Tuż przed nią rozkładał skrzydła ognisty ptak, wijący się pod

uderzeniami coraz silniejszego wiatru, przytrzymywany przez siatkę, która

zdawała się składać z samej ziemi, przemieszanej z małymi kamieniami. Tuż

nad nim, ze skrzyżowanymi rękami, bez żadnej widocznej podpory wisiał w

powietrzu Kren. Zdawał się coś mówić, ale jego słowa nie docierały do uszu

Tess. Zaczęła podchodzić bliżej i nagle ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby

jakieś ciekawe zwierzę zaczęło ją obwąchiwać. Po chwili usłyszała w głowie

głos. "Co ty tu robisz? Przecież cię odesłałem, nie chcę żeby coś ci

się stało. Zmykaj, rozpraszasz mnie."
- zdawał się mówić. Tess nie

posłuchała. Szła dalej, sprzeciwiając się swojemu instynktowi, intuicji i

wszystkiemu co starało się ją powstrzymać. Na przekór wiatrom. Wtedy głos

odezwał się po raz kolejny. "Naprawdę mi przykro, ale nie możesz tu

zostać."
i otoczyła ją dziwna sfera, jakby coś zamknęło ją w

świetlistej kuli. Jednak kiedy światło zniknęło nadal stała w tym samym

miejscu. "Więc i ty zwróciłaś się w końcu przeciwko mnie, Wilczyco?

Niech tak będzie. Ale nie myśl, że będę ci ułatwiał sprawę."
-

rozbrzmiały w jej głowie słowa, lecz były coraz cichsze, jakby dobiegały zza

grubej zasłony. Wiatr także osłabł, a niedaleko od niej ognisty ptak

poderwał się nagle i wzbił w powietrze. Jednak nie uleciał daleko. Już po

chwili pikował w dół ścigany przez istotę o wiele mniejszą od

niego.

Kren spadał w dół, a pęd powietrza wyciskał z jego oczu łzy.

Nie zwracał na to uwagi, już od dawna nie potrzebował oczu aby widzieć. Jego

moc stała się pełna, kiedy odnalazł w sobie siłę, żeby sterować każdym

elementem Szóstki. Teraz nie było przeciwnika, który potrafiłby dotrzymać mu

pola w otwartej walce. Ale zmagania z Istotą w połączeniu z jednoczesnym

atakiem na Wilczycę były naprawdę męczące. I to właśnie sprawiało mu tak

szaloną przyjemność. Otworzył usta i nie zwracając uwagi na wiatr,

wpychający jego słowa z powrotem do gardła, krzyczał, śmiał się, opowiadał

światu o uczuciu które uwielbiał, o przepływającej przez niego mocy i o

wielu innych rzeczach, które sprawiały, że czuł się szczęśliwy jak jeszcze

nigdy w życiu. Zagubiony w niespodziewanej ilości doznań umysł słabo starał

się przypomnieć mu o czymś, ale nie obchodziło go nic co pozostawił za sobą,

na ziemi. Spojrzał na ognistego ptaka pikującego kilkanaście metrów przed

nim i natychmiast przybrał postać lodowego węża, chwytając skrzydło feniksa

i ściągając go w dół. Uderzenie było tak silne, że ptak przestał się

szarpać, najwyraźniej uznając się za pokonanego. Istota przybrała postać

człowieka, kobiety o niebieskiej skórze i czarnych jak węgiel oczach. A tuż

obok niej stała inna kobieta, z którą łączyły się jakieś wspomnienia...

Wspomnienia, do których Kren nie miał teraz dostępu... Zignorował świtające

gdzieś z tyłu głowy zdumienie i wrócił do postaci wysokiego mężczyzny, która

nie wiadomo czemu wydała mu się najbardziej odpowiednia. Chwilę trwało,

zanim przypomniał sobie, jak się mówi, ale już po chwili odezwał się

pierwszy.
- Dawnośmy się nie widzieli, pani... Starałem się przerzucić

cię w jakieś bezpieczniejsze miejsce, ale ty z uporem godnym lepszej sprawy

wracasz. Co tobą powoduje, chcesz być naocznym świadkiem narodzin nowego

świata?
- Nie. Przyszłam odzyskać to, co należy mi się na podstawie praw

starszych niż jakikolwiek wszechświat. Oddaj mi Krena. Potem możesz robić co

zechcesz, nic mnie to nie obchodzi.
- Ależ to ja jestem Kren! Nie

mogę oddać ci siebie, jestem sobie potrzebny, jeśli wiesz o co mi chodzi -

odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem, po czym skierował swą uwagę na

Istotę.
- A ty, pani? Czy zrozumiałaś wreszcie, że nie masz dokąd uciec?

Wprawdzie nadal wiele z mojej mocy wysysa walka z Wilczycą, ale już

niedługo, kiedy tylko z nią skończę, nie będziesz miała najmniejszych szans.

Gdybyś spróbowała teraz, może nawet by ci się udało...
- Dobrze wiem że

mógłbyś mnie pokonać w każdej chwili. Gdyby tylko zabawa mną nie sprawiała

ci takiej przyjemności, już dawno byś to zrobił, Kerr'naku. Ale spójrz

na tą śmiertelniczkę. Nie budzi ona w tobie wspomnień? Nie sprawia, że coś

wewnątrz ciebie chce...
Słowa dziwnej kobiety najwyraźniej poruszyły

jakieś kamyczki w umyśle opętanego człowieka. Zaczął się krzywić dziwnie,

jakby nagle poczuł niezwykły ból...
- Zamknij się! - wykrzyknął Kren,

a Istota zachwiała się pod tym dźwiękiem, jak uderzona niewidzialną ręką,

lecz dla Kerr'naka było już za późno. Krzywił się i pocił coraz

bardziej, kiedy w jego wnętrzu siła woli małego, ulicznego złodzieja toczyła

bezgłośną walkę z umysłem boga, wypełnionym obrazami zabójstw, płaczu i

krwi. Tess wykorzystała tę chwilę aby podbiec do wijącego się w wewnętrznym

bólu ciała, chwycić je w ramiona i przytrzymać. Spojrzała mu prosto w oczy i

zatrzymała się na chwilę, porażona ogromem bólu, jaki w nich dostrzegła.

Jednak w jej pamięci pojawiły się chwile, kiedy te oczy patrzyły na nią z

zupełnie innymi uczuciami, jakby ją sprawdzały, jakby chciały zapamiętać

wszystkie szczegóły, jakie łączyły się z jej obecnością. Przypomniała sobie

wszystkie dobre czasy, które przeżyła razem z Krenem, wspólne wypady na

miasto, długie jesienne wieczory, podczas których planowali kolejne

włamania, chwile niepokoju, kiedy złodziej wyruszał na akcje i

niepowstrzymaną radość pomieszaną z ulgą kiedy wracał... Jak mogła wcześniej

nie dostrzec, jak bardzo jej na nim zależało? Teraz było za późno, mogła

tylko mieć nadzieję, że je uczucie jest odwzajemnione. Pochyliła się i

przycisnęła swoje wargi do jego, wlewając w niego razem z oddechem całą

miłość, którą w sobie czuła, wszystko co gromadziła od czasu tak długiego,

że wydawał się jej nieskończony. A kiedy ich usta się rozłączyły, dostrzegła

w jego oczach coś... ciepłego, a w jej głowie rozległ się cichy głos:

"Przykro mi, maleńka... Nie będę mógł ci znów towarzyszyć. Przeceniłem

swoją siłę... Kerr'nak tylko czekał, aż zbiorę Szóstkę. Mam mało czasu,

niedługo opanuje mnie do końca... Zapamiętaj jedno - on ma skłonność do

hazardu... I nie martw się o mnie... Będę żył, cokolwiek stanie się z

ciałem... w... którym... Za późno... Ja... Cię..."
- Głos cichł

coraz bardziej, a kiedy tylko przestała go słyszeć, Kren wyrwał się z jej

objęć. Powietrze zaczęło trzeszczeć od nagromadzonego napięcia, a na twarzy

złodzieja pojawił się grymas wściekłości.
- Nic z tego!!! Nie

pozwolę ci przywołać go z powrotem... Giń! - wykrzyknął, a Tess poczuła,

jak zamyka się na niej dłoń niewidzialnego olbrzyma. Ostatkiem sił udało jej

się krzyknąć
- W uczciwej walce nie udało by ci się mnie pokonać! -

zanim zemdlała.

Kiedy się obudziła, otaczała ją cisza. Czuła w dłoni

rękojeść miecza, a na plecach musiała mieć sińce wielkości arbuzów, bo

bolały ją jak jeszcze nigdy w życiu.
- Będzie jak chcesz. Podoba mi się

takie rozwiązanie. Losy świata zależą od jednej, rozstrzygającej walki. Jest

w tym pewna... niepowtarzalna dramaturgia, chyba się ze mną zgodzisz? -

usłyszała głos, rozlegający się wewnątrz jej czaszki. Wstała i rozejrzała

się. Nie zauważyła żadnych zmian w otaczającym ją świecie. Może nie licząc

tego, że nie czuła już wiatru, a spadający liść, który był jej ostatnim

widokiem, zanim straciła przytomność, wisiał w powietrzu, jakby miał cały

pozostały czas świata do dyspozycji. Bardzo możliwe, że miał. Było też

dziwnie szaro... Zmusiła się do zastanowienia, i już po chwili była gotowa

do odpowiedzi. Minęła kolejna chwila, zanim wstała i poprawiła włosy.
-

Nie widzę żadnej dramaturgii w rzeźni, jaką mi urządzisz przy pomocy

Piątego.
- Jak możesz tak mówić? - Kren zrobił niewinną minę - daję ci

słowo, że będę używał tylko umiejętności szermierczych tego złodzieja, na

którym najwyraźniej bardzo ci zależy. Nawiasem mówiąc, czy wiesz że zawsze

cię oszczędzał? Tak naprawdę jest dużo lepszy niż ci się zdaje. Ale dość już

gadania, pora przystąpić do akcji... Panie przodem. - Mężczyzna ukłonił się

z kpiącym uśmieszkiem na ustach, po czym dobył miecza. Tess uniosła dłoń i

zdjęła zapinkę płaszcza. Poczuła jak spływa jej po plecach i pada na ziemię,

gdzie przybrał odcień szarości, taki jak reszta świata. Potem wyciągnęła z

pochwy własny miecz. Sprawdziła jego ostrość po czym, najwyraźniej

usatysfakcjonowana, przełożyła go do lewej ręki. Prawa dłoń znalazła

rękojeść sztyletu. Była zdecydowana.
- No cóż, nigdy mu tego nie mówiłam,

ale znam parę sztuczek, o których on nie ma pojęcia. Poza tym nie

pojedynkowaliśmy się od paru miesięcy. Nie było czasu. Więc tak naprawdę nie

wiesz, jak dobra jestem. A może to ja zawsze dawałam mu wygrać? -

Uśmiechnęła się lekko i rzuciła w stronę Krena, w biegu wyszarpując sztylet.

Złodziej uderzył szybkim cięciem z góry, ale złapała jego ostrze na gardzie

sztyletu i natychmiast uderzyła skośną fintą z dołu. Przeciwnik przeskoczył

nad jej bronią i spróbował pchnięcia, które jednak rozminęło się z celem.

Natychmiast musiał też zablokować uderzenie sztyletem, zmierzające w stronę

jego nerki. Zmrużył oczy, jakby zdziwiony jej umiejętnościami, po czym

kopnął ją w kolano. Tess zagryzła zęby, ignorując ból i przekręciła dłoń w

niesamowicie skomplikowanym manewrze, zwanym kiranage. Jej klinga

wskoczyła w blok złodzieja i odepchnęła jego ostrze na bok, co natychmiast

wykorzystała, atakując sztyletem. Kren odskoczył.
- Widzę, że

rzeczywiście sporo potrafisz - powiedział, obchodząc ją jak niedźwiedź swoją

zdobycz. Przez chwilę zachowywał dystans, lecz w końcu rzucił się na nią,

tnąc oburącz z lewej, chyba licząc na to że krótkie ostrze sztyletu nie

pozwoli jej zatrzymać silnego cięcia. Przeliczył się. Rozległ się krótki,

wojowniczy dźwięk, kiedy jedna klinga zetknęła się na chwilę z drugą, po

czym musiał znowu uskoczyć, aby uniknąć rozpłatania na pół. Tess zaatakowała

po raz kolejny. Skrzyżowała przeguby, a po chwili rzuciła się na

przeciwnika, kierując miecz w stronę lewego boku przeciwnika, a

jednocześnie atakując jego lewy nadgarstek sztyletem. Krzyknęła z

rozczarowania kiedy w dłoni przeciwnika pojawił się krótki nóż. Oba jej

ciosy zostały zablokowane. Tym razem to ona odskoczyła.
- Oszukujesz!

- wykrzyknęła oskarżycielskim tonem.
- Nieprawda! Po prostu uznałem,

że to niesprawiedliwe, kiedy ty masz sztylet, a ja nie. Więc przywołałem

sobie jeden. Teraz będzie uczciwie. - usprawiedliwił się Kren, po czym

skoczył w jej stronę, unosząc miecz w poziomym cięciu. Tess zablokowała

cios, lecz już po chwili musiała chronić udo przed ostrzem sztyletu. Jej

ruchy zaczynały zwalniać, w miarę jak się męczyła, ale widziała też, że

przeciwnik oddycha coraz szybciej. Najwyraźniej na nim także zmęczenie

wyciskało swoje piętno. Obchodzili się dookoła, atakując raz po raz, ale

poza kilkoma niegroźnymi szramami walka nie posuwała się do przodu. Aż do

chwili, kiedy Tess w desperackim wypadzie wbiła ostrze sztyletu w ramię

Krena i tam je zostawiła, odskakując przed ciosem, który odciąłby jej nogę.

Złodziej uśmiechnął się złośliwie. Jego cień wydłużył się i pokiwał

palcem.
- Teraz nie masz jak się bronić. To już tylko kwestia czasu,

kiedy rozetnę tą śliczną buźkę na połowy. - uniósł miecz i ruszył w jej

stronę, ale po chwili zatrzymał się i złapał za brzuch. Wydał z siebie

dziwny jęk. Tess zatrzymała się, obawiając się pułapki, ale po chwili w jej

głowie rozległ się głos Frieda. "Teraz! Wilczyca go

przytrzyma!"
, zdawał się mówić. Jej ręka podniosła się, jakby

bez udziału jej woli. Zaczęła biec. Przed oczami przesuwały jej się sceny

które gromadziła w swej pamięci przez całe życie. Ona i Kren biegnący razem

przez łąkę, kiedy ukradli jabłka z ogrodu starego Finnesta, ona i Kren

krzyczący na siebie po jednym z treningów szermierki, kiedy przypadkiem

zranił ją w twarz, ona i Kren wracający balu u hrabiny de Souner, ona i

Kren... Łzy przesłoniły jej oczy, ale nie przeszkodziło jej to uderzyć

celnie. Kiedy wbijała klingę z całej siły w ciało złodzieja, poczuła jak na

jej policzek upadają pierwsze krople deszczu.

Nagła ulewa napełniła

szumem gałęzie drzew, będące jedynymi świadkami sceny rozgrywającej się w

miejscu, gdzie jeszcze niedawno toczyła się bezprecedensowa walka pomiędzy

ognistym ptakiem, a małym człowiekiem, który stawiał mu opór przez

niespotykanie długi czas. Teraz była tam tylko młoda kobieta o czarnych

włosach, klęcząca nad ciałem mężczyzny. Była cała przemoczona, lecz

najwyraźniej nie zwracała na to uwagi. Skupiona na ciele, zdawała się tylko

kamienną figurą. Po chwili podszedł do niej człowiek w szatach kapłana i

okrył ją podniesionym z ziemi płaszczem. Nie słyszał jednak słów, które

spłynęły z jej warg jako towarzysze dla spadających na ziemię łez.

"Ja... też cię kocham..."

Koniec

No i po

wszystkim... Miło było co jakiś czas dostawać wiadomości że ktoś jeszcze

mnie czyta, ale nadszedł kres... Bo jest czas płaczu i jest czas radości.

Tak samo jest czas początku i jest czas końca. Ale jeszcze na pewno będę coś

pisał, choć raczej nic tak długiego. Stanowczo krótka forma lepiej mi

wychodzi
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

Pozdrawiam wszystkich i dziękuję, że mnie czytaliście

przez cały ten czas
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.