Dobra, dobra już daję
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>
Nie rzucać pomidorami w pisarzy
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>
To był jeden z tych wieczorów, kiedy z nieba pada
ognisty śnieg, a na ulicach niezwykłe bestie toczą zawziętą walkę, od której
zależą dalsze losy świata. A Tess wchodziła właśnie w sam środek piekła.
Piekła, w którym zasady ustalał jedyny na świecie człowiek, któremu ufała
bezgranicznie... A ludzie mówią, że los nie jest
ironiczny...
Chwyciła mocniej rękojeść miecza, czując że musi mieć
jakąś kotwicę, która trzymałaby ją po właściwej stronie snu. Albo raczej
koszmaru. Tuż przed nią rozkładał skrzydła ognisty ptak, wijący się pod
uderzeniami coraz silniejszego wiatru, przytrzymywany przez siatkę, która
zdawała się składać z samej ziemi, przemieszanej z małymi kamieniami. Tuż
nad nim, ze skrzyżowanymi rękami, bez żadnej widocznej podpory wisiał w
powietrzu Kren. Zdawał się coś mówić, ale jego słowa nie docierały do uszu
Tess. Zaczęła podchodzić bliżej i nagle ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby
jakieś ciekawe zwierzę zaczęło ją obwąchiwać. Po chwili usłyszała w głowie
głos.
"Co ty tu robisz? Przecież cię odesłałem, nie chcę żeby coś ci
się stało. Zmykaj, rozpraszasz mnie." - zdawał się mówić. Tess nie
posłuchała. Szła dalej, sprzeciwiając się swojemu instynktowi, intuicji i
wszystkiemu co starało się ją powstrzymać. Na przekór wiatrom. Wtedy głos
odezwał się po raz kolejny.
"Naprawdę mi przykro, ale nie możesz tu
zostać." i otoczyła ją dziwna sfera, jakby coś zamknęło ją w
świetlistej kuli. Jednak kiedy światło zniknęło nadal stała w tym samym
miejscu.
"Więc i ty zwróciłaś się w końcu przeciwko mnie, Wilczyco?
Niech tak będzie. Ale nie myśl, że będę ci ułatwiał sprawę." -
rozbrzmiały w jej głowie słowa, lecz były coraz cichsze, jakby dobiegały zza
grubej zasłony. Wiatr także osłabł, a niedaleko od niej ognisty ptak
poderwał się nagle i wzbił w powietrze. Jednak nie uleciał daleko. Już po
chwili pikował w dół ścigany przez istotę o wiele mniejszą od
niego.
Kren spadał w dół, a pęd powietrza wyciskał z jego oczu łzy.
Nie zwracał na to uwagi, już od dawna nie potrzebował oczu aby widzieć. Jego
moc stała się pełna, kiedy odnalazł w sobie siłę, żeby sterować każdym
elementem Szóstki. Teraz nie było przeciwnika, który potrafiłby dotrzymać mu
pola w otwartej walce. Ale zmagania z Istotą w połączeniu z jednoczesnym
atakiem na Wilczycę były naprawdę męczące. I to właśnie sprawiało mu tak
szaloną przyjemność. Otworzył usta i nie zwracając uwagi na wiatr,
wpychający jego słowa z powrotem do gardła, krzyczał, śmiał się, opowiadał
światu o uczuciu które uwielbiał, o przepływającej przez niego mocy i o
wielu innych rzeczach, które sprawiały, że czuł się szczęśliwy jak jeszcze
nigdy w życiu. Zagubiony w niespodziewanej ilości doznań umysł słabo starał
się przypomnieć mu o czymś, ale nie obchodziło go nic co pozostawił za sobą,
na ziemi. Spojrzał na ognistego ptaka pikującego kilkanaście metrów przed
nim i natychmiast przybrał postać lodowego węża, chwytając skrzydło feniksa
i ściągając go w dół. Uderzenie było tak silne, że ptak przestał się
szarpać, najwyraźniej uznając się za pokonanego. Istota przybrała postać
człowieka, kobiety o niebieskiej skórze i czarnych jak węgiel oczach. A tuż
obok niej stała inna kobieta, z którą łączyły się jakieś wspomnienia...
Wspomnienia, do których Kren nie miał teraz dostępu... Zignorował świtające
gdzieś z tyłu głowy zdumienie i wrócił do postaci wysokiego mężczyzny, która
nie wiadomo czemu wydała mu się najbardziej odpowiednia. Chwilę trwało,
zanim przypomniał sobie, jak się mówi, ale już po chwili odezwał się
pierwszy.
- Dawnośmy się nie widzieli, pani... Starałem się przerzucić
cię w jakieś bezpieczniejsze miejsce, ale ty z uporem godnym lepszej sprawy
wracasz. Co tobą powoduje, chcesz być naocznym świadkiem narodzin nowego
świata?
- Nie. Przyszłam odzyskać to, co należy mi się na podstawie praw
starszych niż jakikolwiek wszechświat. Oddaj mi Krena. Potem możesz robić co
zechcesz, nic mnie to nie obchodzi.
- Ależ to ja jestem Kren! Nie
mogę oddać ci siebie, jestem sobie potrzebny, jeśli wiesz o co mi chodzi -
odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem, po czym skierował swą uwagę na
Istotę.
- A ty, pani? Czy zrozumiałaś wreszcie, że nie masz dokąd uciec?
Wprawdzie nadal wiele z mojej mocy wysysa walka z Wilczycą, ale już
niedługo, kiedy tylko z nią skończę, nie będziesz miała najmniejszych szans.
Gdybyś spróbowała teraz, może nawet by ci się udało...
- Dobrze wiem że
mógłbyś mnie pokonać w każdej chwili. Gdyby tylko zabawa mną nie sprawiała
ci takiej przyjemności, już dawno byś to zrobił, Kerr'naku. Ale spójrz
na tą śmiertelniczkę. Nie budzi ona w tobie wspomnień? Nie sprawia, że coś
wewnątrz ciebie chce...
Słowa dziwnej kobiety najwyraźniej poruszyły
jakieś kamyczki w umyśle opętanego człowieka. Zaczął się krzywić dziwnie,
jakby nagle poczuł niezwykły ból...
- Zamknij się! - wykrzyknął Kren,
a Istota zachwiała się pod tym dźwiękiem, jak uderzona niewidzialną ręką,
lecz dla Kerr'naka było już za późno. Krzywił się i pocił coraz
bardziej, kiedy w jego wnętrzu siła woli małego, ulicznego złodzieja toczyła
bezgłośną walkę z umysłem boga, wypełnionym obrazami zabójstw, płaczu i
krwi. Tess wykorzystała tę chwilę aby podbiec do wijącego się w wewnętrznym
bólu ciała, chwycić je w ramiona i przytrzymać. Spojrzała mu prosto w oczy i
zatrzymała się na chwilę, porażona ogromem bólu, jaki w nich dostrzegła.
Jednak w jej pamięci pojawiły się chwile, kiedy te oczy patrzyły na nią z
zupełnie innymi uczuciami, jakby ją sprawdzały, jakby chciały zapamiętać
wszystkie szczegóły, jakie łączyły się z jej obecnością. Przypomniała sobie
wszystkie dobre czasy, które przeżyła razem z Krenem, wspólne wypady na
miasto, długie jesienne wieczory, podczas których planowali kolejne
włamania, chwile niepokoju, kiedy złodziej wyruszał na akcje i
niepowstrzymaną radość pomieszaną z ulgą kiedy wracał... Jak mogła wcześniej
nie dostrzec, jak bardzo jej na nim zależało? Teraz było za późno, mogła
tylko mieć nadzieję, że je uczucie jest odwzajemnione. Pochyliła się i
przycisnęła swoje wargi do jego, wlewając w niego razem z oddechem całą
miłość, którą w sobie czuła, wszystko co gromadziła od czasu tak długiego,
że wydawał się jej nieskończony. A kiedy ich usta się rozłączyły, dostrzegła
w jego oczach coś... ciepłego, a w jej głowie rozległ się cichy głos:
"Przykro mi, maleńka... Nie będę mógł ci znów towarzyszyć. Przeceniłem
swoją siłę... Kerr'nak tylko czekał, aż zbiorę Szóstkę. Mam mało czasu,
niedługo opanuje mnie do końca... Zapamiętaj jedno - on ma skłonność do
hazardu... I nie martw się o mnie... Będę żył, cokolwiek stanie się z
ciałem... w... którym... Za późno... Ja... Cię..." - Głos cichł
coraz bardziej, a kiedy tylko przestała go słyszeć, Kren wyrwał się z jej
objęć. Powietrze zaczęło trzeszczeć od nagromadzonego napięcia, a na twarzy
złodzieja pojawił się grymas wściekłości.
- Nic z tego!!! Nie
pozwolę ci przywołać go z powrotem... Giń! - wykrzyknął, a Tess poczuła,
jak zamyka się na niej dłoń niewidzialnego olbrzyma. Ostatkiem sił udało jej
się krzyknąć
- W uczciwej walce nie udało by ci się mnie pokonać! -
zanim zemdlała.
Kiedy się obudziła, otaczała ją cisza. Czuła w dłoni
rękojeść miecza, a na plecach musiała mieć sińce wielkości arbuzów, bo
bolały ją jak jeszcze nigdy w życiu.
- Będzie jak chcesz. Podoba mi się
takie rozwiązanie. Losy świata zależą od jednej, rozstrzygającej walki. Jest
w tym pewna... niepowtarzalna dramaturgia, chyba się ze mną zgodzisz? -
usłyszała głos, rozlegający się wewnątrz jej czaszki. Wstała i rozejrzała
się. Nie zauważyła żadnych zmian w otaczającym ją świecie. Może nie licząc
tego, że nie czuła już wiatru, a spadający liść, który był jej ostatnim
widokiem, zanim straciła przytomność, wisiał w powietrzu, jakby miał cały
pozostały czas świata do dyspozycji. Bardzo możliwe, że miał. Było też
dziwnie szaro... Zmusiła się do zastanowienia, i już po chwili była gotowa
do odpowiedzi. Minęła kolejna chwila, zanim wstała i poprawiła włosy.
-
Nie widzę żadnej dramaturgii w rzeźni, jaką mi urządzisz przy pomocy
Piątego.
- Jak możesz tak mówić? - Kren zrobił niewinną minę - daję ci
słowo, że będę używał tylko umiejętności szermierczych tego złodzieja, na
którym najwyraźniej bardzo ci zależy. Nawiasem mówiąc, czy wiesz że zawsze
cię oszczędzał? Tak naprawdę jest dużo lepszy niż ci się zdaje. Ale dość już
gadania, pora przystąpić do akcji... Panie przodem. - Mężczyzna ukłonił się
z kpiącym uśmieszkiem na ustach, po czym dobył miecza. Tess uniosła dłoń i
zdjęła zapinkę płaszcza. Poczuła jak spływa jej po plecach i pada na ziemię,
gdzie przybrał odcień szarości, taki jak reszta świata. Potem wyciągnęła z
pochwy własny miecz. Sprawdziła jego ostrość po czym, najwyraźniej
usatysfakcjonowana, przełożyła go do lewej ręki. Prawa dłoń znalazła
rękojeść sztyletu. Była zdecydowana.
- No cóż, nigdy mu tego nie mówiłam,
ale znam parę sztuczek, o których on nie ma pojęcia. Poza tym nie
pojedynkowaliśmy się od paru miesięcy. Nie było czasu. Więc tak naprawdę nie
wiesz, jak dobra jestem. A może to ja zawsze dawałam mu wygrać? -
Uśmiechnęła się lekko i rzuciła w stronę Krena, w biegu wyszarpując sztylet.
Złodziej uderzył szybkim cięciem z góry, ale złapała jego ostrze na gardzie
sztyletu i natychmiast uderzyła skośną fintą z dołu. Przeciwnik przeskoczył
nad jej bronią i spróbował pchnięcia, które jednak rozminęło się z celem.
Natychmiast musiał też zablokować uderzenie sztyletem, zmierzające w stronę
jego nerki. Zmrużył oczy, jakby zdziwiony jej umiejętnościami, po czym
kopnął ją w kolano. Tess zagryzła zęby, ignorując ból i przekręciła dłoń w
niesamowicie skomplikowanym manewrze, zwanym
kiranage. Jej klinga
wskoczyła w blok złodzieja i odepchnęła jego ostrze na bok, co natychmiast
wykorzystała, atakując sztyletem. Kren odskoczył.
- Widzę, że
rzeczywiście sporo potrafisz - powiedział, obchodząc ją jak niedźwiedź swoją
zdobycz. Przez chwilę zachowywał dystans, lecz w końcu rzucił się na nią,
tnąc oburącz z lewej, chyba licząc na to że krótkie ostrze sztyletu nie
pozwoli jej zatrzymać silnego cięcia. Przeliczył się. Rozległ się krótki,
wojowniczy dźwięk, kiedy jedna klinga zetknęła się na chwilę z drugą, po
czym musiał znowu uskoczyć, aby uniknąć rozpłatania na pół. Tess zaatakowała
po raz kolejny. Skrzyżowała przeguby, a po chwili rzuciła się na
przeciwnika, kierując miecz w stronę lewego boku przeciwnika, a
jednocześnie atakując jego lewy nadgarstek sztyletem. Krzyknęła z
rozczarowania kiedy w dłoni przeciwnika pojawił się krótki nóż. Oba jej
ciosy zostały zablokowane. Tym razem to ona odskoczyła.
- Oszukujesz!
- wykrzyknęła oskarżycielskim tonem.
- Nieprawda! Po prostu uznałem,
że to niesprawiedliwe, kiedy ty masz sztylet, a ja nie. Więc przywołałem
sobie jeden. Teraz będzie uczciwie. - usprawiedliwił się Kren, po czym
skoczył w jej stronę, unosząc miecz w poziomym cięciu. Tess zablokowała
cios, lecz już po chwili musiała chronić udo przed ostrzem sztyletu. Jej
ruchy zaczynały zwalniać, w miarę jak się męczyła, ale widziała też, że
przeciwnik oddycha coraz szybciej. Najwyraźniej na nim także zmęczenie
wyciskało swoje piętno. Obchodzili się dookoła, atakując raz po raz, ale
poza kilkoma niegroźnymi szramami walka nie posuwała się do przodu. Aż do
chwili, kiedy Tess w desperackim wypadzie wbiła ostrze sztyletu w ramię
Krena i tam je zostawiła, odskakując przed ciosem, który odciąłby jej nogę.
Złodziej uśmiechnął się złośliwie. Jego cień wydłużył się i pokiwał
palcem.
- Teraz nie masz jak się bronić. To już tylko kwestia czasu,
kiedy rozetnę tą śliczną buźkę na połowy. - uniósł miecz i ruszył w jej
stronę, ale po chwili zatrzymał się i złapał za brzuch. Wydał z siebie
dziwny jęk. Tess zatrzymała się, obawiając się pułapki, ale po chwili w jej
głowie rozległ się głos Frieda.
"Teraz! Wilczyca go
przytrzyma!", zdawał się mówić. Jej ręka podniosła się, jakby
bez udziału jej woli. Zaczęła biec. Przed oczami przesuwały jej się sceny
które gromadziła w swej pamięci przez całe życie. Ona i Kren biegnący razem
przez łąkę, kiedy ukradli jabłka z ogrodu starego Finnesta, ona i Kren
krzyczący na siebie po jednym z treningów szermierki, kiedy przypadkiem
zranił ją w twarz, ona i Kren wracający balu u hrabiny de Souner, ona i
Kren... Łzy przesłoniły jej oczy, ale nie przeszkodziło jej to uderzyć
celnie. Kiedy wbijała klingę z całej siły w ciało złodzieja, poczuła jak na
jej policzek upadają pierwsze krople deszczu.
Nagła ulewa napełniła
szumem gałęzie drzew, będące jedynymi świadkami sceny rozgrywającej się w
miejscu, gdzie jeszcze niedawno toczyła się bezprecedensowa walka pomiędzy
ognistym ptakiem, a małym człowiekiem, który stawiał mu opór przez
niespotykanie długi czas. Teraz była tam tylko młoda kobieta o czarnych
włosach, klęcząca nad ciałem mężczyzny. Była cała przemoczona, lecz
najwyraźniej nie zwracała na to uwagi. Skupiona na ciele, zdawała się tylko
kamienną figurą. Po chwili podszedł do niej człowiek w szatach kapłana i
okrył ją podniesionym z ziemi płaszczem. Nie słyszał jednak słów, które
spłynęły z jej warg jako towarzysze dla spadających na ziemię łez.
"Ja... też cię kocham..."
KoniecNo i po
wszystkim... Miło było co jakiś czas dostawać wiadomości że ktoś jeszcze
mnie czyta, ale nadszedł kres... Bo jest czas płaczu i jest czas radości.
Tak samo jest czas początku i jest czas końca. Ale jeszcze na pewno będę coś
pisał, choć raczej nic tak długiego. Stanowczo krótka forma lepiej mi
wychodzi
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję, że mnie czytaliście
przez cały ten czas
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'
/>