Tak trochę klasycznie (;
Skrzydło szpitalne zawirowało mu przed oczami, obraz pani Pomfrey rozmazał się tak gwałtownie jakby ktoś nagle ściągnął mu okulary z nosa. Pamiętał jeszcze jakiś nadnaturalnie wysoki głos wołający jego imię, reszta zatarła się we wszechobecnej ciemności.
**
Leżał w ciepłym łóżku w bardzo sztywnej pościeli - tego był pewien. Jednak nawet gdyby było inaczej, niezbyt by go to obchodziło. Właściwie mógłby leżeć nawet w zimnej trumnie, nie robiłoby mu to większej różnicy. Teraz, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że już nigdy nie mignie w tłumie ognista czupryna, nigdy nie obudzi go rano zbyt głośne chrapnięcie, nigdy już nie będzie spierał się o Taujfuny i Armaty Chudleya przy śniadaniu w Norze - kiedy wiedział, że Ron nigdy nie już nie wróci zza tej ciemnej linii, za którą szesnaście lat temu brutalnie wepchnięto jego rodziców, za którą przed dwoma laty zniknął Syriusz, w zeszłym roku niespodziewanie przebył ją Dumbledore, a teraz z własnej woli Ron... Sama myśl o tym była nie do zniesienia i starał się jak najdalej odwlec w czasie tę chwilę kiedy będzie musiał stanąć twarzą w twarz z tą świadomością.
Ktoś siłą rozwarł mu powieki i Harry nie mógł już dłużej udawać, że śpi.
- No nareszcie! Jak myślisz, ile czasu może upłynąć zanim zauważę, że ktoś kto był nieprzytomny tylko udaje, że śpi? Naprawdę zdawało ci się, że pozwolę ci się zadręczać kiedy siedzę tuż obok? Zresztą, i tak musiałam zobaczyć, czy nie masz wstrząsu mózgu, nieźle rąbnąłeś tą łepetyną o blat stolika jak mdlałeś... Że o skutkach Cruciatusa i poczwórnej Drętwoty nie wspomnę, dobrze, że tak wcześnie nauczyłeś się Zaklęcia Tarczy... - szczebiotała Tonks trochę za szybko i za nerwowo, żeby Potter nabrał się na jej "dobry humor". Harry wiedział, że Lupin został ciężko pogryziony przez Greybacka i jego kompanów ostatniego wieczora przed
TĄ nocą i Tonks wypłakiwała sobie w samotności oczy, chociaż wśród innych zdawała się być oazą spokoju i pogody. Spokojnie odsunął jej dłoń, którą mierzyła mu gorączkę i wypił Eliksir Słodkiego Snu z czarki stojącej zawsze koło jego łóżka. Popatrzył bez wyrazu na Tonks i opadł na poduszki, zasypiając tym błogosławionym snem bez sennych marzeń.
**
Tym razem obudził go cichy szloch dobiegający z sąsiedniego łóżka. Powoli, bo każdy ruch nadal sprawiał mu trudność, przewrócił się na drugi bok i sięgnął po okulary leżące na szafce. Nie było to dla niego zaskoczeniem - płakała Hermiona. Podziwiał, ze zdobyła się na łzy - kiedy widział ją ostatnim razem albo była nieprzytomna, albo siedziała, otępiałym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń i pokasływała co jakiś czas jakby próbując przełknąć niewidzialną gulę w gardlę, którą czuł także Harry kiedy na nią patrzył.
Zazdroszczę jej, pomyślał,
przynajmniej kiedy się wypłacze nie będzie już czuła tego przygniatającego ciężaru gdzieś w środu klatki piersiowej, który uciskał serce i nie pozwalał skupić się myślom na czymś innym niż wydarzenia TEJ nocy.
- Pamiętasz? - szepnął ochryple Ron, a jego oczach czaił się dziwny błysk, taki jak ten, który pojawiał się i w oczach Harry'ego gdy podejmował kolejne wyzwania rzucane przez Voldemorta. - Pamiętasz, Harry? W pierwszej klasie, tam w lochach, graliśmy w szachy... Ty byłeś gońcem, zawsze na opak, zawsze przemykałeś bokiem, zawsze udawało ci się wyślizgnąć śmierci, prawda? Hermiona... Wieża, zawsze prosto, "żadnego łamania regulaminu", pamiętasz? Dobra, kochana Hermiona... - popatrzył czule w jej kierunku, kiedy studiowała ten być może najważniejszy pergamin w jej życiu. - Ja byłem skoczkiem i skakałem zawsze tam, gdzie mogłem jej bronić... Jak rycerz w średniowieczu, który walczył dla damy swojego serca - dobrze, że mnie nie słyszy, chyba nie za dobry był ze mnie obrońca - uśmiechnął się smutno. Zamilkł, jakby zastanawiajac się co powiedzieć, po czym z jeszcze wiekszym żarem kontynuował: - I widzisz: teraz ona zgodnie z od dawna ustalonymi zasadami powie nam, co mamy robić, ty znowu wymkniesz się śmierci, a ja... przyszedł na mnie czas, prawda? Ty też to czujesz, stary?
Harry nic nie odpowiedział. Czuł tak samo mocno jak jego przyjaciel, że oto nadeszła ta chwila, gdy muszą kogoś poświęcić - i chociaż z całego serca pragnął, by to nie musiał być Ron, wiedział, że nie mają innego wyjścia. Uścisnął go mocno, jakby na zawsze chcąc go zatrzymać przy sobie, swojego największego przyjaciela. Usłyszał jeszcze tylko koło swojego ucha ciche:
- Dzięki, że mnie nie powtrzymujesz. Wyjaśnisz jej, prawda?
Nie musiał odpowiadać, bo wiedział, że tak się stanie.
Wspomnienie tej chwili dawało mu pewne oparcie, którego nie miała Hermiona i dopóki nie zdecydowała się przed nim otworzyć, nie mógł jej pomóc.
- Harry? - wyszeptała po chwili, kiedy zauważyła, że ją obserwuje.
- Przepraszam, Hermiono, nie chciałem ci przeszkadzać...
- Nie, jest w porządku - nawet nie próbowała ocierać łez, które wciąż ciekły jej po policzkach. - On... - zamilkła na chwilę, biorąc głęboki oddech i patrząc prosto na niego. - Musiał, prawda?
- Tak - odpowiedział krótko Harry. Nie chciał od razu mówić jej wszystkiego - wiedział, że będzie jeszcze na to czas, teraz tyle wystarczyło.
Hermiona zamikła, zamknęła oczy i bardzo mocno wbiła swoje palce w kołdrę.
Harry również zamknął oczy.
**
Mijały godziniy, dni, tygodnie. Harry i Hermiona wciąż leżeli w skrzydle szpitalnym, prawie ze sobą nie rozmawiając od chwili, gdy Harry cicho opowiedział jej swoją ostatnią rozmowę z Ronem.
- To przyjaciół nigdy nie miał Voldemort. Przyjaźń, szczególna odmiana miłości, to było to, czego on nigdy nie potrafił pojąć. I gdy śmiertelne, ostatnie zaklęcie wymierzone w jego największego i najgroźniejszego wroga zostało zatrzymane przez bohaterskie poświęcenie pana Ronalda Weasleya - w obronie przyjaciela, rodziny, świata - strarożytna magia powołana po raz kolejny do życia dzięki niecodziennym umiejętnościom panny Hermiony Granger pozwoliła na odbicie się zaklęcia od tej tarczy i usunięcie z tego świata osłabionego zniszczeniem Horkruksów Voldemorta - podsumowywała przy zakończeniu roku McGonagall, której wszyscy słuchali teraz tak, jak gdyby sam Dumbledore miał zaraz przemówić jej ustami. I trzeba przyznać, że od czasu objęcia dyrektorskiego fotela jej język bardzo się do upodobnił do zwykłych tyrad Dumbledore'a.
Hermiona i Harry siedzieli w jej gabinecie ubrani w tradycyjne szaty absolwentów Hogwartu - dzisiaj odebrali swoje dyplomy ze specjalną ministerialną adnotacją o zezwoleniu na podjęcie przez nich pracy w dowolnym zawodzie poza zwykłą rekrutacją. Słowa McGonagall nie były dla nich nowością - wszystkiego tego domyślili się już dawno temu, ale jej opinia niejako przypieczętowywała fakt śmierci ich najbliższego człowieka.
Na korytarzu przed gabinetem dyrektora czekała Ginny. Oparta o ścianę, ściskała w ręce mocno już zniszczone zdjęcie Rona z "Proroka Codziennego", to właśnie zdjęcie z wyprawy do Egiptu, gdzie Ron był taki szczęśliwy. Harry podszedł do niej ciężkim krokiem i mocno przytulił, tak mocno, że prawie stracił oddech, ale teraz dopiero czuł, że nie jest sam. Hermiona stanęła obok, nie chcąc przerywać im tej szczególnej chwili, ale zaraz potem Ginny wysunęła się ramion Pottera i mocno przygarnęła do siebie też i przyjaciółkę.
Harry stał obok, patrząc na dwie najważniejsze osoby w swoim życiu. Wiedział, że teraz będą musieli radzić sobie sami, chociaż zawsze jedni będzie mogło liczyć na wsparcie drugich. Powoli przebiegał w pamięci przez te wszystkie najważniejsze wydarzenia: walkę ze swoim największym wrogiem, wydarzenia na Wieży Astronomicznej, Departament Tajemnic, cmentarz w Little Hangledon, Wrzeszczącą Chatę, Komnatę Tajemnic, zwierciadło Ain Eingarp, pierwsze spotkanie z Hagidem, aż wreszcie zatrzymał się przy najważniejszym wydarzeniu w jego życiu, które zmieniło losy czarodziejskiego świata - chwili, w której otrzymał swoją bliznę.
EDIT: dzięki Lupek, tak to bywa jak pod ręką nie ma bety
już poprawione (: