Dziękuję za komentarz. I ponawiam prośbę o komentowanie po przeczytaniu
Nie zamieszczam w całości pierwszej części, bo uznałam, że krótszą lepiej się przeczyta.
Miłego czytania.
Kilka miesięcy wcześniej.
Gdziekolwiek spojrzę,
Widzę cienie mojego przeznaczenia*.
Tego wieczoru sufit w Wielkiej Sali był ciemny, mroczny, prawie pozbawiony jasnych punkcików gwiazd. Jedynie w rogu, nad stołem Gryfonów lśnił blado księżyc w nowiu w towarzystwie jednej, za to doskonale widocznej gwiazdy. Zresztą, może była to planeta.
Regulus Black jadł w milczeniu. Nie miał ochoty tu siedzieć, przygnał go prozaiczny powód – głód. Ostatnio, odkąd ostatecznie podjął ważną decyzję, starał się unikać tłumów, toteż wspólne posiłki były dla niego katorgą. Czuł się wtedy tak, jakby miał coś napisane na czole i bał się, że ktoś odgadnie jego plany, zechce je pokrzyżować...
Zresztą atmosfera nie sprzyjała szczególnie dobrym nastrojom. Gazety informowały o wzroście poparcia dla planów ograniczenia praw mugolaków i półkrwistych, dymisjach i niepokojach w Ministerstwie Magii, rosnących atakach na mugoli. Dlatego w szkole obok z radości ze zbliżających się wakacji i powrotów do domów był też obecny nastrój niepokoju.
- Z kim idziesz do Hogsmeade?
Chłopak drgnął, wyrwany z zamyślenia. Nałożył na talerz kolejną porcję pieczonych ziemniaków z wątróbką i odparł szybko:
- Z Toledą, Memphis i paroma innymi – nie chciał wymieniać więcej nazwisk.
Kasjusz Garrison, jeden z jego lepszych kolegów, zagryzł wargę. Słyszał plotki, że Augustus Toleda i Kirke Memphis werbują najstarszych uczniów z arystokratycznych rodzin w szeregi Czarnego Pana. Jego to nie dotyczyło – miał dziadka mugola i tolerancyjną rodzinę.
- Ja mam randkę z Sophie Jellings – rzekł z wahaniem – chcemy wziąć ślub, jak tylko skończymy szkołę.
Tym razem to Regulus zagryzł nerwowo wargę. Ostatnio, w rozmowie z nim Kirke wspomniała nazwiska rodzin, zdrajców swojej krwi. Wymieniła właśnie rodzinę Jellingsów.
- A potem wyjedziemy, chcemy kontynuować naukę w Paryżu... Reg, słuchasz mnie?
- Oczywiście – zełgał.
Tak naprawdę jego myśli krążyły wokół spotkania organizacyjnego tych, którzy postanowili zostać sługami – nie! Sprzymierzeńcami Czarnego Pana. Ciekawe, czy już w sobotę otrzyma ten wspaniały Mroczny Znak, symbol przynależności do elity. Nikt go już nie będzie porównywał z Syriuszem, który zbratał się z mugolakami, mieszańcami i Merlin wie z kim jeszcze. Zdobędzie sławę, zaszczyty...
Ocknął się z marzeń.
- Chciałbym już opuścić Hogwart – oznajmił, bardziej do siebie.
- Chyba jako jeden z nielicznych – prychnął Kasjusz – teraz to jedno z najbezpieczniejszych miejsc na Wyspach.
- Bzdura – przerwał mu Regulus – gdyby Czarny Pan zechciał, z pewnością zmiótłby Hogwart z powierzchni ziemi. Kto by mu w tym przeszkodził? Nasz stary, zdziecinniały dyrektor?
Odwrócił się i spojrzał hardo na Dumbledore’a, siedzącego na swoim zwykłym miejscu. Dyrektor wydał mu się bledszy i bardziej zmęczony niż zwykle. Ale kiedy niespodziewanie ich oczy się spotkały, Regulus poczuł zimny dreszcz na plecach.
Po rozstaniu z Kasjuszem, który skręcił do biblioteki, Regulus samotnie ruszył w ślizgońskie lochy. Korytarz, którym szedł, był pusty – większość uczniów wciąż ucztowała w Wielkiej Sali.
I znowu odczuł nieokreślony niepokój, który dopadał go szczególnie w chwilach samotności. Wiązał się zazwyczaj z jego decyzją przystąpienia do śmierciożerców. Bał się, że nie sprosta wymaganiom swoich mocodawców, że okaże się za słaby, podczas gdy Lord ceni tylko silnych. W takich chwilach tłumaczył sobie, że ten lęk wynika z jego wrodzonej nieśmiałości, ale jeśli zechce, osiągnie wymarzony cel, jak przystało na Blacka.
Zbliżał się już do kamiennej ściany, kryjącej zielono – srebrny Pokój Wspólny. Krwawy Baron ledwie zauważalnie skinął mu głową i Regulus uśmiechnął się do niego. Duch był w końcu w jakiś sposób spokrewniony z rodem Blacków. Chłopak poczuł swego rodzaju wyrzuty sumienia. Jak mógł twierdzić, że chce opuścić zamek? Przecież to nieprawda. Samego siebie nie da się oszukać. Hogwart był jego domem; był też niezwykłym miejscem, w którym powietrze aż drżało od magii zgromadzonej przez wieki. Cokolwiek się zdarzy, zawsze będzie tęsknił za tym miejscem.
Otrząsnął się z myśli i wszedł do środka (hasło: smoczy język) przybierając swój zwykły wyraz twarzy chłodnego arystokraty, którego nic nie jest w stanie zdziwić. Ta poza została jednak wystawiona na ciężką próbę.
- Cholera jasna! – Trzask piórnikiem o stół.
- Ti, nie denerwuj się...
- Zachowałem się jak szlamowaty kretyn – Trzask głową o stół.
- Cresveni zwariował – czyjś zadowolony głos.
Regulus z zaciekawieniem przyjrzał się małej grupce przy kominku.
- To przez ciebie – oskarżył go Tycjan Cresveni, wychylając się zza kolegów i patrząc wściekle na Blacka. – Po co się kłóciłeś ze Slugiem? Po co?!
- O co chodzi? – Regulus najeżył się, nie lubił, gdy tak się do niego zwracano.
Sprawę wyjaśnił Artemon Crook, drugi kolega z dormitorium:
- Cresveni zostawił w sali eliksirów teczkę z rysunkami. Jest tam pełno karykatur Slughorna.
Chłopak w lot pojął sytuację kolegi. Tycjan był zdolnym rysownikiem, który szczególnie upodobał sobie karykatury nauczycieli. Jeśli Slughorn znajdzie tą teczkę, a znajdzie na pewno, zawsze przychodzi wcześnie do klasy, to... Chyba każdy byłby wściekły, a osoba z takim ego jak profesor eliksirów, tym bardziej.
Regulus wyraził szczere współczucie koledze i udał się do sypialni. Zamierzał spędzić wieczór czytając grubą księgę pod smakowitym tytułem: „Najczarniejsze dokonania Czarnej Magii”.
Ale wtedy, chichocąc wtrąciło się przeznaczenie: po godzinie do dormitorium wpadli Tycjan i Artemon Crook. Zdaniem Blacka, Cresveni wyglądał na jeszcze bardziej obłąkanego niż zwykle ze swoją rozwichrzoną czupryną, krzywo zapiętą szatą, tragicznie bladą twarzą i błędnym spojrzeniem. Artemon dla kontrastu był tak skupiony i spięty, że niemal było widać sypiące się iskry.
- Reg, mamy plan – ogłosił, wbijając stalowe spojrzenie w rozmówcę.
Taki był początek.
Z ich chaotycznych wypowiedzi Regulus wywnioskował, że doszli do pewnego porozumienia. Postanowili włamać się w nocy do klasy eliksirów, aby zabrać teczkę Tycjana. Następnie chcieli dostać się do gabinetu Slughorna, aby Artemon mógł podmienić swoje wypracowanie. Nie poszło mu najlepiej i musiałby pożegnać się ze swoim wymarzonym W z eliksirów, a zależało mu na zawodzie uzdrowiciela. Regulus był im potrzebny do otwarcia gabinetu, tylko on znał hasło, które nauczyciel kiedyś przypadkiem zdradził w jego obecności.
Sam nie wiedział, kiedy wyraził zgodę. Pomyślał jednak, że postępuje idiotycznie, a to raczej pasowałoby do jego starszego brata.
Trzecia w nocy. Teoretycznie jest to pora, w której każdy mieszkaniec Hogwartu powinien smacznie spać. Nocą zamek wydaje się być nieco innym miejscem. Gdy milkną zwykłe szkolne hałasy, budowla żyje wspomnieniami; po mrocznych korytarzach krążą wówczas srebrzyste duchy dyskutując o sprawach dawno minionych. Cisza, w której słychać tylko ich odległe szepty i ciemność słabo rozświetlana przez migotliwe płomienie świec powiększają atmosferę tajemniczości nasyconej magią, jaka zawsze panuje w tej olbrzymiej, prastarej budowli.
Czterej Ślizgoni – dołączył do nich kolejny siódmoklasista Mark Linger, który chciał uczestniczyć w płataniu figla nauczycielowi – przemykali się przez korytarz w lochu, czując się bardzo nieswojo. Cresveni aż krzyknął na widok Szarej Damy, która nieoczekiwanie wyłoniła się z gobelinu. Regulus po raz kolejny zastanowił się, co kazało mu pomóc kolegom. Przyczyną musiało być jego wrodzone „ślizgoństwo”, polegające między innymi na nieodmawianiu pomocy kumplom. Prawdziwy Ślizgon nie jest przecież egoistą. To znaczy jest, ale tylko w szczególnych okolicznościach.
- Dopadnę cię!!! – głos Filch sprawił, że wszyscy czworo zamarli. Oprzytomnieli dopiero słysząc chichot Irytka, dochodzący z wyższego piętra.
- Do przodu – syknął Regulus.
W ciągu kilku minut, zdyszani, znaleźli się w klasie Slughorna.. Artemon szczękał zębami, z trudem usiłując ukryć strach.
- Moja teczka! – Tycjan drapieżnie rzucił się ku ostatnim ławkom.
Regulus zaczął odruchowo zapalać światła na ścianach, ale Mark chwycił go za rękę:
- Oszalałeś?! Jeszcze ktoś zobaczy!
- Znalazłem, znalazłem – zaśpiewał jednocześnie Tycjan, podchodząc do nich; w rękach trzymał wypchaną, brązową teczkę jak drogocenną relikwię.
- Merlinie, cicho – zdołał wyjąkać Artemon przez zaciśnięte zęby.
Regulusa tknęło przeczucie, że powinni załatwić swoje sprawy jak najszybciej.
- To co, pora na gabinet? – zaproponował śpiesznie.
Crook już opanowany odwrócił się do niego.
- Aha. Twoja kolej, Black.
Chłopiec podszedł zdecydowanym krokiem ku wschodniej ścianie, akurat oświetlonej przez blask księżyca. Był dumny z siebie, czując, jak ważny jest w tej chwili.
Stanął we właściwym miejscu i odetchnął kilkakrotnie, intensywnie się skupiając:
- Aedeficio recrumentum!
W kamiennej ścianie błyskawicznie zaczęły się rysować czarne szczeliny, które wkrótce ułożyły się w zarys drzwi.
- Meclumente – szepnął, zataczając różdżką kwadrat.
Drzwi otworzyły się na oścież.
- Dobra robota – pochwalił Artemon, a dwaj pozostali klepnęli go po plecach.
Wśliznęli się do gabinetu, czujni jak węże. Tycjan pośliznął się na kraciastym dywaniku. Unieśli więc wyżej swoje różdżki, aby przy ich migotliwym świetle lepiej przyjrzeć się wnętrzu.
Gabinet urządzony był skromnie, ale ze smakiem. Długa, szklana gablota ukazywała liczne słoiki, fiolki i paczki z eliksirami lub składnikami do ich tworzenia. Podobne rzeczy kryły też zapewne eleganckie, drewniane szafki. W kącie pyszniła się kolekcja ozdobnych kociołków, a na półkach stały równo niezliczone książki. Największą aprobatę Ślizgonów wzbudził wiszący pod sufitem olbrzymi, wypchany krokodyl.
*Własne tłumaczenie fragmentu piosenki Vanilla Ninja.