//edit: Aha, muszę zaznaczyć, że to opowiadanie jest tylko w jednej miliardowej związane z HP ;] Nazwy oczywiście są zaczerpnięte z ksiązki pani Rowling, ale kazda postac jest zmieniona.
Fick opowiada o mieszkańcach pewnej zwariowanej wioski- Hogsmeade.
Każdy rozdział jest podzielony na kilka części. Jest to kontynuacja opowiadania pewnej damy- La Citrone, poprawiana i betowana przeze mnie (ostrzegam, że word mógł pominąć kilka polskich liter albo pozamieniać wyrazy na nieco inne, a ja tego nie zauważyłem.
Więc startujemy.
------------------------
Rozdział I, część I
Queezle i Anusia <część I>
To był kolejny słoneczny ranek w wiosce Hogsmeade. Lokalny bogacz, ekscentryczny prezes lokalnej wytworni wódki, Albus Dumbledore spacerowal sobie po głównej drodze (ostatnio nie było to łatwe z powodu korków, oslow- gwalcicieli i wielkiego pająka rasy Akromantula grasującego po wiosce). Albus spacerował bez celu. Ostatnio tyle się wydarzyło w jego życiu…Otworzył restauracje wegetariańską, wygrał wojnę z Zabójczymi Szparagami z Kosmosu…Pochłonięty swoimi myślami sam nie wiedząc, czemu, wszedł do Lodziarni u Tonks, a tam WIELKA AWANTURA. Albus zatarł ręce i ochoczo podniósł glos w nieznanej mu Jeszce sprawie.
-Przestańcie! Pan was ukarze!..- Krzyczała Siostra Sorka z Zakonu Albusinek.
-Będę robić, co mi się podoba- zasyczała Queezle i pokazała swoje wielkie kły.
Albus zrozumiał, ze nawet jego różdżka bitewna nie zda się tu na wiele, i z nadzieja podszedł do Lily, która cichutko siedziała w kacie na swojej granatowej kanapie.
-Co tu się dzieje?!- Jego donośny glos przestraszył Ogniki tańczące po oparciu kanapy. Lily rzuciła Albusowi zbolałe spojrzenie.
-Patrz tam- wskazala na drugi kat lodziarni, gdzie siedziała Anusia w swojej niebieskiej sukience i energicznie ruchala (to wywiązało się z literówki naszej znajomej, która napisała te słowo zamiast "ruszać") fiolki z czerwonym płynem.
-To zapasy krwi Queezle- powiedziala Lily. Albus dopiero teraz zrozumiał wagę problemu.
-A Queezle o tym wie?- Zapytał rozbawionym tonem. Lily popatrzyła na niego karcąco.
-Gdyby nie wiedziała, nie siedziałaby w lodziarni!
Albus w duchu przyznał jej racje. Rozglądnął się uważnie po wnętrzu. Złote dotąd ściany teraz były pokryte krwią, a wafelki od lodów pałętały się po podłodze. Tonks stała za lada i patrzyła bezradnie na zgromadzenie. Czujne oko Albusa zauważyło, ze w tłumie, który obejmował prawie wszystkie szychy Hogsmeade, nie było Toma, męża Anusi. Wtedy wpadł na genialny pomysł.
-Może gdyby ktoś odciągnął Anusie od fiolek Queezle, to nasza wampirzyca by się trochę uspokoiła?- Spytał Lily z nadzieja.
-Kogo masz na myśli?
-Hmm, może...Toma?
-Moza by spróbować- powiedziała Lily bez większej nadziei w glosie.
-On powinien być teraz w swoim biurze.
Albus popatrzył na Lily ze zgroza w oczach. Żołądek go bolał na sama myśl o tym, ze będzie musiał przekroczyć próg Domu Publicznego, którym zarządzał Tom. Nie pytając się juz o nic wyszedł, chcąc mięć to jak najszybciej za sobą.
Po krótkim spacerze Albus doszedł do ogromnego budynku wysadzanego rubinami. Z wnętrza dochodziły głośne ‘ochy’ i ‘achy’, z czego można było wywnioskować, ze Tom jest w środku.
Dumbledore pchnął metalowe drzwi i znalazł się we wnętrzu przestronnego holu, którego zawsze po cichu zazdrościł Tomowi. Jedyna wada tego pomieszczenia, według Albusa, były plakaty z treścią pornograficzna pokrywające cale ściany. Za czerwonym biurkiem siedziała Loliyta, nowa sekretarka Toma. Miała na sobie baaaaardzo obcisłą bluzkę i pasek czarnego materiału imitujący spódniczkę.
-Czego Pan sobie życzy? – Spytała Loliyta uprzejmie.
-Chciałbym zobaczyć się z szefem – powiedział Albus i popatrzył na Loliytę podejrzliwie.
- On bierze 500 galeonów za godzinę, za szlafrok lub kąpiel po fakcie będzie pan musiał dopłacić.
Albusa zamurowało. Patrzył się na Loliytę z rozdziawiona szczeka, aż Tom wszedł do hallu i ochronił biedaczkę przed widokiem zębów Albusa.
-Witaj Albus, wujku! – Powiedział Tom z uśmiechem na ustach.
-Co cię sprowadza w moje skromne progi?
Albus zdołał zatrzasnąć szczękę i przemówił najsuchszym tonem, na jaki umiał się zdobyć:
- Są pewne kłopoty z twoja zona. A o twoim, ehhem... Prowadzeniu się pogadamy później.
I wyszedł, a zdziwiony Tom za nim.