
I rozdział
Biel to nie to samo co czerń...
ale obie posiadają cechę wspólną...
mają plamy
Młody chłopak leżał na podłodze w dość obskurnym i małym pokoju. Tępo wpatrując się w sufit. Światło księżyca delikatnie oświetlało jego twarz, resztę ciała spowijał w objęciach cień. Oczy były nieruchome tak samo jak jego ciało. Jedynie ruch klatki piersiowej zdradzał to iż nadal żyje. Oddychał miarowo i dość płytko. Leżał jeszcze tak przez dłuższy czas. Dopiero kiedy mrugnął zaczął głębiej oddychać a z gardła wydobywał się głęboki śmiech. Paniczny śmiech. Nie podobny do śmiechu aktorów grających osoby niezrównoważone umysłowo. Było w nim zbyt wiele realizmu i rzeczywistości. Śmiech stawał coraz się głośniejszy i jeszcze bardziej przerażający. Nagle śmiech się wyciszał się z wolna tak samo jak się rozpoczął, kiedy zapadła zupełna cisza chłopak usiadł. Wsparł gołę na rękach zasłaniając oczy i kiwał się w tył i w przód. Mrucząc coś do siebie zupełnie niezrozumiale. Powtarzając coś jak mantrę. W końcu przestał się kiwać, przetarł oczy i potrząsnął głową. Siedział jeszcze przez chwile z zamkniętymi oczami, ale w końcu je otworzył. I choć było w miarę ciemno musiał przymrużyć oczy. Kiedy przyzwyczaił się do tej „ciemności” zaczął się rozglądać po pokoju, jakby pierwszy raz w życiu go widział. Po krótkich oględzinach, oparł się na łokciach a głowę wychylił maksymalnie do tyłu.
‘Nigdy więcej… Nigdy więcej’ ponownie opadł na podłogę i niemalże natychmiast zasnął.
Znowu leżał nieruchomo oddychając spokojnie. Światło księżyca zaczęło się przesuwać z wolna po pokoju przesłaniane od czasu do czasu przez chmury. W końcu i księżyc zaczął zachodzić a na jego miejsce zastępowało słońce. Powoli wspinające się po nieboskłonie. O wiele wyżej niż jego poprzednik. Życie w Little Surrey, które zasnęło wraz z nocą na nowo się budziło i wracało do życia. Nawet na Privet Drive. A tym bardziej przy numerze 4. Wszyscy domownicy zebrali się w kuchni, aby spożyć śniadanie.
Prawie wszyscy. Jedno miejsce było wolne, ale było zastawione. Jednak nikt nie zwracał uwagi na to puste miejsce i dalej w spokoju jedli. Kiedy zbliżała się siódma, wuj Vernon wyszedł do pracy. A ciotka Petunia wyszła zaraz po nim na zakupy. Jedynie ich syn został w kuchni przeżuwając jeszcze jakieś warzywo wpatrzony w telewizor. Jego uwagi poświęconej jakiemuś porannemu programowi nie odciągnęły powolne kroki za drzwiami do kuchni. Dopiero, kiedy drzwi otworzyły się, ten odwrócił głowę i spojrzał z pogardą na swego kuzyna, który zdążył w tym czasie podejść do lodówki i otworzyć ją.
‘Nie wolno ci…”
‘Tak, i co jeszcze?’ odpowiedział zgryźliwie nie wychylając głowy z lodówki.
‘Zobaczysz!’ zaparł się Dudley ‘Powiem mamie. Dobrze wiesz, że zabroniono ci zaglądania do lodówki…’
‘Zamknij się Dudley! Nudzisz mnie tym nawijaniem z samego rana.’ wysyczał starając się opanować i zatrzasnął lodówkę znalawszy coś bardziej pożywnego od warzyw i owoców.
‘I tak oberwiesz…’ odszczeknął po dłuższej chwili, kiedy rozmówca zasiadł naprzeciw niego.
‘Tak, i co jeszcze?’ powtórzył chłopak.
‘Oberwiesz za wczorajszą noc’ dodał Dudley z wyraźną wyższością w głosie.
‘Ciekawi mnie, za co…’ oprał znudzony ‘I jak?’
‘Ty dobrze wiesz, za co…’
‘Dobra, idę. Nie lubię się powtarzać i przebywać z takimi mugolami jak ty’
Chłopak wstał od stołu i zabrał swoje śniadanie, zupełnie nie zwracając na panikę swojego kuzyna, po czym wyszedł z kuchni i podążył do swojego pokoju na piętrze. Przeskakując, co dwa stopnie kopnął w lekko uchylone drzwi i wszedł do środka. Do swojego małego i obskurnego pokoju. Kopniakiem zatrzasnął za sobą drzwi a śniadanie położył na biurku obok pustej i zaniedbanej klatki. Spojrzał na nią z lekkim sentymentem, ale natychmiast się opanował. Powrócił do zakłóconej konsumpcji śniadania. Spoglądając w okno, gdzie nie wyraźnie widział odbicie swojej twarzy. Bardziej doroślejszej i surowszej. Wyostrzone rysy twarzy i delikatny zarost, plus maska pod tytułem pogardy dla wszelkiego stworzenia „niższego” ode mnie. Dawały niesamowity urok. Dłuższe czarne włosy, nadal tak rozczochrane, również czyniły swoje. Zjadł zaledwie jedną kanapkę stwierdzając, że zupełnie nie jest głodny. Chociaż niecałe dziesięć minut temu był wstanie zjeść hipogryfa z kopytami, teraz czuł się najedzony. Wzruszył lekko ramionami a resztę wyrzucił do kosza na śmieci. Przeciągnął się leniwie rozprostowując kości. Znacznie urósł w te wakacje. Stał się wyższy od Dudleya o całą głowę, co wykorzystywał w ich nieustannych potyczkach, które od dłuższego czasu sam rozpoczynał i zwyciężał. Zawsze, kiedy sądził, że już przegra, coś jakby budziło się w nim i dodawało więcej siły i zwinności. Z początku zastanawiało go to trochę, ale zaniechał rozwodzenia się nad tą kwestią. Bo i po co? Grunt, że wygrywał i to, że to kuzyn leżał na ziemi znokautowany i obolały a on praktycznie bez żadnych obrażeń stał nad nim i patrzył zwycięsko na klęskę pokonanego.
Spojrzał na budzik stojący na nocnym stoliku. Było już wpół do dziewiątej. Sam się zdziwił gdzie ten czas mu tak szybko umykał. Wstał nadal się rozciągając i podszedł do szafki. Otworzył szufladę i wyciągnął paczkę papierosów, rzucił je od niechcenia na łóżko i przebrał się w jakieś bardziej wyjściowe ubrania niż stara rozciągnięta koszula i zniszczone spodnie.
Ciemne jeansy spadające opierające się na biodrach i ciemna dość ciasna koszulka uwydatniała jego mięśnie i zgrabną sylwetkę. Schował papierosy do kieszeni, przejrzał się w lustrze. Jeszcze bardziej mierzwiąc sobie włosy, uśmiechnął się cynicznie i wyszedł z pokoju. Praktycznie zeskoczył ze schodów. Nawet nie zdążył powiedzieć, że wychodzi a już był za drzwiami idąc do parku.
Mijał ludzi zmierzających w przeciwnym kierunku. Do pracy. Na szczęście miał jeszcze wakacje. Ale i te nie mogą trwać wiecznie, choć gdyby się postarał na pewno by trwały wiecznie. Dla niego.
Właściwie wakacje kończą się dopiero za dwa tygodnie a ostatni tydzień miał w spędzić w Dziurawym Kotle pod czujnym okiem państwa Weasleyów. Nie zachwycał go ten pomysł, ale musiał nadal odgrywać rolę grzecznego i ułożonego chłopaczka. Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął papierosy z kieszeni. Obrócił pudełko w palcach i wyciągnął papierosa, przystanął na chwilę i zapalił go. Kiedy dotarł do parku usiadł na jednym z murków w głębi. Jednak nie siedział tak długo sam. Spokój zmącili jego znajomi. Po krótkiej wymianie zdań, ruszył z nimi przez park, jak każdego dnia.
Zupełnie gdzie indziej… w głębi lasu.
‘No zadeptały ją cholibka… Niech no ja zobaczę jakiegoś przerośniętego kuca! No normalnie kłaki mu wyrwę, łeb ukręcę i rzucę na pożarcie pozostałym!’ olbrzym stał nad ciałem jakiegoś stworzenia, zaciskając ze złości pięści. ‘Ja im jeszcze pokaże, kto rządzi w tym lesie’
‘Uspokój się Hagridzie. Twój gniew nie wróci jej już życia’
‘No wim dyrektorze… ale przez tyle lat sobie tutaj żyły… no i akurat teraz się tamtym ubzdurało coś…’
‘Chodź Hagridzie… trzeba jej zorganizować godny pochówek’ łagodny głos dyrektora zdawał się wpływać na gajowego, gdyż ten powoli się uspokoił i otarł wielkie łzy rękawem. Oboje stali tak przez chwilę w milczeniu, które przerwało czyjeś i przedzieranie się przez krzaki, ale nie reagowali na to.
‘Znalazłem zgubę profesorze… nie znam się… ale chyba trochę przemarzło no i wystraszone jest’
‘Dziękuje ci Remusie. Hagrid się nim zajmie… Ja już muszę wracać do szkoły… mam jeszcze kilka spraw na głowie…’ dyrektor pożegnał się ze współpracownikami i ruszył w kierunku zamku.
‘Popilnuj brzdąca przez chwilę… tylko…’ Hagrid na nowo się rozkleił
‘Dobrze Hagridzie’ odpowiedział natychmiast Remus ‘Będę w twojej chatce’
Remus ruszył śladami dyrektora trzymając małe zawiniątko przy piersi. Delikatnie je głaskając. Musiał uważać na zarośla i krzaki. A mając zajęte obie ręce nie było to łatwe zadanie nawet dla niego. Idąc powoli nasłuchiwał odgłosów idącego gajowego, ale nic nie słyszał. W końcu po długiej wędrówce udało mu się wyjść na skraj lasu. W miarę możliwości otrzepał się z liści i gałązek. Opatulił jeszcze bardziej zawiniątko i ruszył w kierunku chatki. Wszedł do środka i od razu zawiniątko położył przy jeszcze ciepłym kominku, rozwinął je trochę, właściwie tak, wystawała tylko główka przedziwnego stworzenia, które akurat zdążyło zasnąć. Lupin postanowił zrobić herbatę sobie i przyjacielowi. Kiedy w końcu wygodnie usiadł na krześle nadszedł Hagrid. Nie robił tyle hałasu, co zazwyczaj, więc nie obudził śpiącego przy kominku. Olbrzym usiadł na krześle i nalał sobie ciepłej herbaty. Pociągnął łyk i spojrzał z wielką troską na malucha.
‘Bidula… został sam… zupełnie sam’
‘Jak to?’ zdziwił się towarzysz ‘Przecież żyją stadnie?’
‘Noo taaa… żyją. Ale matka je wychowuje przez pierwsze trzy lata i się trzyma z dala od pozostałych… jeszcze by coś się stało malcowi. A to jak hipogryfy strasznie zawistne i pamiętliwe bestie’
‘No to się z nim stanie Hagridzie?’
‘Nie wiem… sam nie wiem… nawet nie wiem jak odchować takiego biedaka… bo nigdy jeszczem nie podpatrzył jak się odchowują… ale tu można działać metodą prób i błędów… gorzej cholibka z tymi kontrolami ministerialnych dupków. Jeszcze go wywęszą i coś biedakowi zrobią…’ Hagrid na nowo się rozklejał, ale Remus natychmiast podjął odpowiednie działania.
‘Na pewno coś Albus wymyśli… ukryje go jak nie w lesie to w zamku. Przecież lochy są dostatecznie duże, żeby mógł tam sobie mieszkać…’ jednak na te słowa Hagrid jeszcze szybciej zmierzał ku całkowitemu rozklejeniu. ‘Hagrid nie bądź małym dzieckiem. Mówię ci coś na pewno się wymyśli, aby go ochronić’
Hagrid uśmiechnął się smutno i napił się herbaty. Później siedzieli tak w milczeniu, spoglądając na zawiniątko. Może przesiedzieli tak z godzinę czy dwie, aż Remus ogłosił, że niestety musi już iść. Odstawił filiżankę, pożegnał się z Hagridem i wyszedł z chatki. Rozejrzał się czy nikogo nie ma w zasięgu wzroku i ruszył w stronę bramy szkoły.
Hagrid siedział tak jeszcze przez dłuższą chwilę, w końcu i on miał swoje obowiązki jako gajowy i nauczyciel. Wyszedł zostawiając malucha samego w ciemnym pomieszczeniu. Kiedy cichutko zamknął drzwi, stworzonko przeciągnęło się leniwie nadal mając zamknięte oczka i zwinęło się w kłębek, oddychając miarowo.