

***
Ciemne sklepienie, które jeszcze niedawno było pokryte milionem migocących gwiazd ustępowało miejsca świtowi. Ponad wierzchołkami drzew wyłaniały się już jasne promienie słońca, a w pewnej chatce, gdzie w kominku nadal tlił się ogień, na skromnym posłaniu leżała pogrążona we śnie para kochanków. Mężczyzna nagle otworzył oczy i syknął z bólu przerywając ciszę mąconą tylko ich oddechami. Usiadł i wyciągnął bolącą rękę. Na jego lewym przedramieniu widniał Mroczny Znak. Był teraz idealnie widoczny, co oznaczało, że nie może powrócić do swych sennych marzeń i dalej trzymać w ramionach swojej ukochanej – musi podążyć na wezwanie swego pana. Zwrócił wzrok na swą śpiącą towarzyszkę, pochylił się nad nią i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Potem wstał powoli z łóżka, tak, aby jej nie obudzić. Nakładając czarny płaszcz na swe ramiona spojrzał na nią. Jego wiecznie nieprzeniknione spojrzenie nie było tak jak zawsze wyprane z uczuć. Szare oczy były teraz pełne smutku. Wiedział, że może jej już nigdy nie zobaczyć, lecz starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Był tak blisko niej, zaledwie o krok, wyciągnięcie ręki, a jego serce już zalewało się falą tęsknoty. Usiadł na brzegu łóżka i przez krótką chwilę przyglądał się jej – chciał na nowo zapamiętać każdy fragment jej twarzy, którą od dawna znał na pamięć. Ze smutnym westchnieniem wstał, lecz nie zrobił nic więcej. Przez jego głowę przelatywały teraz tysiące myśli. Może rzucić to wszystko i po prostu uciec…? Uciec tam gdzie ich nie znajdą, gdzie będą mogli w pełni cieszyć się życiem, gdzie nie będą musieli już tęsknić i ciągle się o siebie bać? Byli przecież we wrogich obozach! Gdyby Voldemort odkrył, że są razem , odraz zabiłby ich oboje. Ci z Zakonu Feniksa też nie byliby pobłażliwi. Nie potrafił już tak ryzykować… Cały czas, gdy nie był przy niej nawiedzały go czarne myśli, że rzecz, która tak się boi być może już się stała. Jej śmierć – tego bał się najbardziej. Bardziej niż swojej własnej śmierci. Był spokojny tylko wtedy, gdy trzymał ją w objęciach, gdy czuł jej ciepły oddech na szyi i gdy czuł bicie jej serca. Gdy patrzył w jej oczy był naprawdę szczęśliwy. Nagle poczuł ponowne ukłucie bólu i rzucając jej ostatnie tęskne spojrzenie zdeportował się. Musiał pogodzić się ze swym ciężkim losem…
***
Dziewczyna przebudziła się i gwałtownie usiadła. Powoli podnosiła powieki, jakby bała się spojrzeć w otaczającą ją rzeczywistość. Gdy w końcu je otworzyła spostrzegła puste miejsce obok siebie. Po jej policzku popłynęła pojedyncza, słona łza, którą zaraz wytarła wierzchem dłoni.
***
- Mój drogi Draconie. Mam dla ciebie zadanie, dzięki któremu będziesz mógł nareszcie udowodnić swą lojalność wobec mnie.
- Wykonam je dla ciebie panie. Co mam uczynić?
- Pozbędziesz się z Zakonu Feniksa osoby, która tylko pozornie nam nie zagraża. Twoim zadaniem będzie zabicie tej małej, sprytnej szlamy… Granger. To dzięki niej jeszcze nie panujemy nad siecią Fiuu…
Draco poczuł, że nieprzyjemny chłód nagle rozlewa się powoli, wręcz boleśnie po całym jego ciele, a serce powoli zwalnia, by móc bić coraz szybciej w jego piersi. Czuł jak nagle zasycha mu w gardle, a do oczu uparcie cisną mu się łzy. Całą swoją siłą woli opanował się, by wydusić „Tak Panie” i przybrać na twarz maskę bezlitosnego wyrazu. Spojrzał odważnie w przerażające, nieludzko czerwone źrenice i ukłonił się, chciał jak najszybciej się stamtąd oddalić. Gdy odchodził czuł na sobie czyjś wzrok. Zauważył, że kątem oka obserwuje go podejrzliwie Glizdogon. Zignorował to i pośpiesznym krokiem wyszedł, był przełknąć jakoś swój żal w małym, ciemnym pokoiku na Grimmuald Place 12 bedącym teraz własnością Śmierciożerców. Zamknął oczy, a myślami był już przy niej. Wiedział jedno – prędzej sam umrze niż wypełni to zadanie…