Zainspirowane muzyką, nie powiem jaka i czyją. W każdym razie wywołała ona we mnie uczucia, które przelałam, na kartkę papieru.
Shalafi.
Piękna i Bestia
Każdemu, kto zagłębiłby się w to miejsce, wydawałoby się, że znalazł się w dziecięcej wyobraźni. To nie był realny, prawdziwy świat, a raczej baśniowa kraina, pełna piękna. Puszcza rozłożystych dębów, buków, wyróżniających się, charakterystycznych pni brzóz oraz wielu innych gatunków drzew o błyszczących liściach, szorstkiej korze w najróżniejszych odcieniach brązu i czerni, wywołujących delikatny szelest, którego muzyka była przeznaczona tylko dla nielicznych. Polany, skąpane w blasku słońca, porośnięte były miękką, wiecznie zieloną trawą oraz kwiatami, wydawałoby się najokazalszymi, najpiękniejszymi, wręcz wybranymi wśród milionów. Jak w wielu bajkach nie mogło zabraknąć tu i wodospadu, rzeki, której bystry nurt nagle zamieniał się w spienioną falę z hukiem wpadającą między skały. Dno upstrzone było tysiącami niewielkich kamieni, dokładnie oszlifowanych przez wodę w ciągu wielu lat.
Niemal wierzyłeś, że za chwilę ujrzysz Księżniczkę z dziecięcej bajki, Księcia, który przybył po swa ukochaną.
Tu czas nie płynął, a stał w miejscu.
Tak jak życie mieszkańca tego lasu, pełnego magii. Ona była zapomnianą, żyjącą poza światem. Bezimienną — nie pamiętała swego imienia, jego brzmienia, gdyż od tak dawna nikt go nie wymawiał.
Ona była elfem — nikt już nie wierzył w istnienie elfów. Ustąpiły one ludziom — istotom śmierci podległym. Tym, które niszczyły wszystko, co szlachetny lud kochał i szanował. Naturę. Tysiące drzew kończących życie pod cuderzeniami topora, ginących pod naporem mięśni i umiejętności. Elfy nie chciały rozlewu krwi, dlatego wybrały drogę najlepszą dla wszystkich — odeszły. Przeniosły się do puszcz i lasów na północy, teraz niedostępnych żadnemu śmiertelnikowi.
Ona została. Nie mogła odejść, choćby nie wiadomo jak tego pragnęła. Wiązała ją magia. Magia, chroniąca to miejsce przed ludźmi i nie pozwalająca im tu dotrzeć. Ta sama, która sprawiała, że drzewa nigdy nie traciły liści, nie padał tu śnieg, przykrywający wszystko, co miałoby się później narodzić na nowo. Tu nic nie ginęło. Prośba ku naturze w mowie najstarszych istot stworzyła wodospad i las, kwiaty, i każdy, nawet najmniejszy, najdrobniejszy kamień ukształtowany przez rzekę. Stworzyła dziecięcy, naiwny świat. Ta sama magia utrzymywała tu wrażenie piękna i... smutku.
Jednakże za każde życzenie trzeba zapłacić, każdy dług tego wymaga. Ona już niemal zawsze miała być kuszącą wyglądem kobietą o duszy pełnej niewinności, wnętrzu dziecka. To była cena za raj, o jaki prosiła.
Miała swoje sanktuarium. Codziennie siadała pod rozłożystym dębem, mając w uszach szum niedalekiego wodospadu, śpiew ptaków i natury, który tylko starszy lud potrafił zrozumieć. Wpatrywała się w jedną, jedyną dróżkę, wijącą się wśród krzewów, nie skażoną stopą śmiertelnika. Ścieżka Elfów, po której miał do niej dotrzeć.
Dziś znów przechadzała się po, tak dobrze znanych sobie zakamarkach, słuchała opowieści sędziwego dębu, przykładając twarz do jego szorstkiej kory, czując bicie jego serca. Wychwytywała szepty kwiatów. Śpiewały. Muzyka ta trwała w niej od najmłodszych lat, gdy to po raz pierwszy spotkała się z historią o miłości, o kochankach, którzy odnaleźli się nawet na końcu świata, o uczuciu, które wykwitło w lesie, mając w tle wodospad pełen spienionej wody. Pamiętała, że historie te zawsze silnie działały na jej młodą wyobraźnię.
Opowiadane, a raczej śpiewane przy ognisku czystym głosem elfa, poematy o bohaterach. Uwielbiała tą aurę tajemniczości, często nawet grozy zawartą w każdym wersie, która potem zmieniała się w triumf, zwycięstwo, niewypowiedzianą radość. Wspomnienia blasku płomieni, jego refleksów na dostojnych obliczach.
Bawiła się wtedy w Księżniczkę, w której zakochał się szlachetny Książe.
Chciała, by zobaczył ją wśród drzew, śpiewającą dawne pieśni, nie słyszane od tysięcy lat. Jego usta miały wypowiedzieć słowa pełne miłości, zachwytu nad jej pięknem. Słodkie deklaracje o ich uczuciu wypełniłyby powietrze. Ona oddałaby Mu swe serce na zawsze. Aż po kres wieków, aż po kres świata. Byliby parą kochanków, samotną w wiecznej puszczy.
Była gotowa na każdego z nich. Na ceniącego piękno i na tego, który swe serce oddał walce. Na honorowego i szlachetnego, na wrażliwego i czułego, wreszcie na bestię o duszy pięknej i kryształowej. Mogłaby ją odkryć, nie dbając o pozory. Chciała, by On przybył do niej, bajka zatoczyła koło. By przyszedł spełnić jej marzenia, wypełnić jej dziecięcą duszę sobą, aby mogła w końcu zapomnieć, dorosnąć.
Zaakceptowałaby Go, niezależnie kim by był i kim się stał.
Jak Piękna Bestię.
Lecz On nigdy nie miał się pojawić.
Czerwona róża będzie rosła wiecznie, nigdy nie straci płatków barwy ciemnej czerwieni. Trawa już zawsze zielona, niezmiennie ugnie się pod jej stopami. Sędziwy dąb aż po kres świata opowiadać będzie historię o najstarszych istotach, a jego serce nigdy nie przestanie bić.
Puszcza, niegdyś wypełniona muzyką miłości, już zawsze brzmieć będzie pieśnią niesamowicie piękną i smutną, wyrażającą rozpacz po czymś bezpowrotnie straconym, melodią oczekiwania, niegasnącej nadziei. Bezsensownej nadziei, głupiej, naiwnej nadziei ufnego dziecka.
I w ciągu tych wszystkich lat magia, wszelkie kwiaty, drzewa i liście, a zwłaszcza jej serce wypełniać będzie pragnienie.
„Przyjdź, och przyjdź, moja Bestio...”