Dementorzy. Setki, a może nawet tysiące dementorów, wijących się w powietrzu. Nie widzę nic innego, tylko ból i udrękę. Złe i dawno zapomniane wspomnienia powracają. Skradają się chyłkiem, a później atakują z podwójną mocą, przysłaniając wszystko, co piękne i radosne. Wypędzając szczęście i koloryt życia. Pozostaje tylko świadomość istnienia w cierpieniu i znów te przeraźliwe wspomnienia.
*
Miałam siedem lat. Był początek wakacji. Upał. Wszyscy gdzieś wyjeżdżali, albo skądś wracali. Autobusy były przepełnione, samochody stały w korkach. Parki i tereny za miastem przeżywały oblężenie. Każdy był spragniony chwili odpoczynku, spokoju, urlopu spędzonego na wsi w gronie rodziny lub krótkich wakacji za granicą.
Młodzież wypełniała boiska, centra handlowe, tłoczyła się przy budkach z lodami i orzeźwiającymi napojami. Starsi ludzie powoli spacerowali ocienionymi drużkami, towarzysząc swoim wnukom, wyprowadzającym psy, bądź też zmierzającym w stronę uśmiechniętego klauna, sprzedającego kolorowe baloniki, unoszące się wysoko w powietrzu.
Ja nigdy nie dostałam balonika i nikt nie zabrał mnie na spacer. Nie miał kto. Co najwyżej mogłam wyjść przed ten obskurny, szary budynek, w którym mieszkałam, odrapany ze wszystkich stron i rozpadający się z roku na rok coraz bardziej.
Mogłam tylko wyjść przed ten cholerny budynek i wdychać spaliny samochodowe, wsłuchując się w miejski szum, a wtedy widziałam uśmiechnięte dzieciaki, bawiące się po drugiej ulicy na nowo powstałym placu zabaw. Nienawidziłam ich z całego serca. Były takie szczęśliwe, lepsze ode mnie. Przyszły z rodzicami i mogły sobie na wszystko pozwolić, śmiały się radośnie i wykrzykiwały coś, pełnymi zadowolenia głosami. Huśtały się wysoko i wdrapywały na zjeżdżalnie, wiedziały, że jak tylko znudzi im się zabawa, wrócą do domu, a po drodze dostaną duże lody, o których ja mogłam tylko pomarzyć. Już wtedy miałam ciężkie życie. Życie dziecka zamkniętego w sierocińcu i odciętego od świata. Życie dziecka wychowanego bez miłości i rodzicielskiego ciepła. Życie dziecka, które doświadczyło tylko bólu, smutku i cierpienia. Życie dziecka, które musiało bardzo szybko dorosnąć. Dorosnąć, by przeżyć.
*
To był tylko początek i jak mi się wydaje, najlżejszy okres mojego krótkiego, beznadziejnego życia. Później było już tylko gorzej.
Dostałam list z Hogwartu i wtedy po raz pierwszy obudził się we mnie promyk nadziei, jak się szybko przekonałam, zawiedzionej.
Stałam się pośmiewiskiem. Dziewczynka w łachmanach, zaniedbana, odizolowana od świata. Byłam zamknięta w sobie, czemu trudno się dziwić, ale inni odbierali to jako niechęć. Nie miałam przyjaciół, a właściwie nie miałam nic. Nawet nauczyciele się nade mną pastwili. Wszyscy chcieli mi dokopać jeszcze bardziej, jak gdyby życie nie dało mi już nieźle w kość.
To właśnie wtedy postanowiłam, że się zemszczę i udowodnię im, że zasługuję na szacunek. Przysięgłam sobie, że będą mnie błagać o litość, ale ja zabiję z zimną krwią. Tylko to mogło mnie usatysfakcjonować.
Kiedy skończyłam Hogwart nadarzyła się idealna okazja, by zrealizować obietnicę. Czarny Pan werbował ludzi, jak się później okazało, nie tylko i ja zgłosiłam się jako jedna z pierwszych. Wypalono mi na ramieniu mroczny znak. Poczułam się dowartościowana, lepsza, miałam odrobinę władzy. Mogłam decydować o ludzkim losie, wybierać, kto zginie od razu, a kogo przedtem będę torturować rozmaitymi klątwami.
Wszystko zaczęło się dziać naraz. Pierwsze rzucone Cruciatus, pierwszy przeze mnie zabity człowiek. Odnalazłam swoje powołanie. Pastwiłam się nad mugolami i czarodziejami, którzy nie chcieli poprzeć Czarnego Pana. Wtedy zrozumiałam, że jestem kimś ważnym, że potrafię zabijać, że nie posiadam wyrzutów sumienia, a tacy ludzie się liczyli w oddziałam Mistrza.
*
Myślałam, że tak będzie zawsze, ale teraz wiem, że byłam głupia. W dalszym ciągu jestem gotowa mordować i mścić się do końca, lecz wiem, iż jest to już niemożliwe.
Kiedy torturowałam, dla zabawy, a może po to, by się od stresować, wyjątkowo durnych mugoli, przybyli oni. Dziesiątki aurorów, z różdżkami wyciągniętymi przed sobą, gotowych by w każdej chwili ich użyć.
Chciałam uciekać, jednak wtedy by mnie zabili. Tak po prostu. Nieraz sobie myślę, że mogliby to zrobić i tak byłoby lepiej. Dla mnie, dla nich, dla wszystkich. Nie żebym się przejmowała czyimś losem, chodziło mi wyłącznie o mnie. Gdybym wtedy zaczęła uciekać, nie musiałabym się męczyć w tej obskurnej celi, tak strasznie przypominającej sierociniec.