Przepraszam za odkopywanie.

HIMYM jest jednym z przyjemniejszych seriali, z jakimi miałem do czynienia, a już na pewno moim ulubionym sitcomem. Wszystko za sprawą dość ciekawej formy i empatycznych bohaterów (na czele z Marshallem ;p). Jest miłą odskocznią od konwencjonalnych i przewidywalnych gatunkowych pobratymców. Niektóre odcinki mnie wzruszyły, inne rozśmieszyły. Złośliwy mózg nie pozwala mi teraz przypomnieć sobie konkretnych scen, ale mimo tego jestem pewien, że HIMYM wciąga i zmusza do pragnienia życia takiego, jak prowadzą bohaterowie. Bo jest przyjemne i hm... naturalne, a zarazem wyidealizowane.
Bardzo podoba mi się zabawa formą i częste nawiązania do innych filmów (np.: "Oh captain! My captain!" ~Barney, w którymś odcinku bodajże 6. sezonu) oraz liczne zwroty akcji i "incepcyjność", która wyniosła niektóre odcinki na dotąd nieokreślone szczyty legen-czekajcie-darności.