no cóż. nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wkleić resztę opowiadania, bo jak zauważyłam, pojawił się tu link do mojego bloga.

1.
Nie przejmował się swoim stanem, nie obchodziło go to, że jest kompletnie pijany - liczyły się tylko jego dzieci. Mógł na nie patrzeć bez oporu. Nawet nie przebrał swojego wymiętolonego garnituru. Nie mógł się nie uśmiechnąć, bo tylko wyglądał tak po porannej sjeście z żoną. Mówiła mu wtedy, że nie może się go oprzeć i bardzo chce go widzieć znów w sypialni - był głownym pikantnym żartem w pracy. Wiedział, że zazdrościli mu za plecami, ale nie mogli mu tego okazać, bo był ich szefem.
Otrząsnął się ze wspomnień, bo zorientował się, że jest w kościele. Spojrzał po twarzach zgromadzonych i aż się wzdrygnął, gdy dostrzegł w ich oczach wyrazy współczucia. Poczuł się bardzo żałośnie, nie chciał aby się nad nim litowali. A może tak bardzo widać jak dotknęło go odejście żony? Może oni wiedzieli o uczuciach jakie do niej żywił?
Zastrzegał się, że to jest tylko małżeństwo z rozsądku, ale gdy urodził się Jake, pokochał ją. Pokochał za to, że sprowadziła mu na świat tak cudowną istotkę, a sama mawiała, że perspektywa noszenia w łonie dziecko Dracona bardzo ją uszczęśliwia, więc stąd ta cała gromadka wspaniałych i pięknych dzieci. Chcieli ich więcej, ale los ich ze sobą rozłączył.
Teraz żałował, że nigdy nie wyznał jej tego, co czuje, bo żywił do niej mocne i wielkie uczucia. Znał wiele słów by to wszystko określić, ale wystarczyły dwa proste słowa, które tak trudno dla niego wypowiedzieć. On nigdy ich nie użył do nikogo. Wspominał tylko coś o miłości w przysiędze małżeńskiej. Przecież w jego życiu ona była niewskazana, a jednak pokochał.
I wiedział, że z wzajemnością. Tylko szkoda, że ona nigdy się o tym nie dowiedziała.
Ona powtarzała mu codziennie, że go kocha. Szeptała obietnice wiecznej miłości podczas cielesnych zbliżeń, pokazywała mu to w każdych, nawet najmniejszych gestach, robiła to na różne sposoby. Nawet pogodziła się z brakiem jakichkolwiek uczuć z jego strony..
Szkoda, że potrafił ukrywać swoje uczucia tak bardzo i jego chora i wielka duma nie umarła razem z rodzicami.
Wiedział, że płakała przez niego, że jej nie pomagał, że krzywdził. Kiedyś, gdy narzekała na PMS to pomyślał, że tłumaczy się od uprawiania seksu i wziął ją na siłę. I widok jej łez nie zmniejszył jego żądzy. Wiedział również, że była dla niego widoczna tylko wtedy, gdy jej potrzebował, a tak, to się nią wyręczał i poniżał.
Ona nie potrafiła ukrywać uczuć albo pozwalała mu w nich czytać jak w Otwartej Księdze. Prawda była bolesna i bardzo brutalna. Może gdyby była inna, łagodziłoby to jego postępowanie, ale nie miał prawa się usprawiedliwiać - byłby ostatnim i największym frajerem, gdyby to robił...
Jego żona była nieskazitelna, czysta. Wziął ją jako dziewicę. Była cała jego i nikogo więcej. Nawet pierwszy pocałunek przeżyła z nim. Nigdy go nie okłamała, nie spojrzała na innego, nie flirtowała z nikim. Był całym jej światem.
Więc dlaczego odeszła?, wrzasnął głos w jego głowie.
W takich właśnie chwilach miał chęć coś rozwalić. Nie chodził do pracy, bo bał się, że wpadnie w szał i połowa biura rozmieni się na pył, a przy okazji nastawi do siebie wrogo podwładnych.
Miał pełno kochanek, o których ona wiedziała, bo pismaki z rubryk plotkarskich nie zostawiali na niej ani jednej suchej nitki. Jego bezbronna, krucha i naiwna żona tolerowała to. Jeszcze mówiła, że rozumie i nie dziwi mu się, że szuka pocieszenia u innych skoro prowadził tak bujne i aktywne życie łóżkowe zanim ona na dobre usidliła go w domowym areszcie. Mówiła, żo ona tamtym nigdy nie dorówna, bardzo jej przykro, że prasa go tak oczernia i to z jej powodu i winy. Chciała żeby i ją trochę poduczył bycia dobrą kochanką to wtedy nie miałby opinii niewiernego męża. Wiele razy błagała go o przebaczenie i przepraszała za to, że nie umie się kochać.
A to do niej zawsze wracał z podkulonym ogonem; to on powinien prosić ją o wybaczenie, powiedzieć też, że tylko jej pragnie nad życie, a tamte to tylko wzbudzenie w niej zazdrości. Pokazanie, że jakaś głupia przysięga wcale go nie interesuje, a sama miłość jest czymś, o czym nie miał zielonego pojęcia.
Tak robił przez okres ich narzeczeństwa i trzy lata ślubu. Dopiero, gdy na świat przyszedł jego syn, Jake, zmienił się trochę aby nie okazać jak bardzo mu na nich zależało i jak mocno zaangażował się w małżeństwo.
Skończył z kochankami, które i tak nie miały dla niego znaczenia, bo przecież to jego żona zawsze go we wszystkim wspierała, była blisko i pomagała. Tamte chciały tylko dobry i ostry seks, który im dostarczał.
Jego żona nigdy nie chciała nic w zamian; chciała tylko aby był przy niej i nigdy nie żądał od niej rozwodu, bo nie wytrzymałaby już życia bez niego. Prosiła też - z ciężkim sercem - że jeśli nie będzie jej nigdy kochał to niech okazuję tą miłość ich dzieciom.
Boże, jaka ona była skromna. Nie była w stanie pohamować wzruszenia i paniki, gdy obdarowywał ją drogimi prezentami, mówiła coś o odwdzięce, ale nie chciał o niej słyszeć, bo to on nie umiał okazać jej tej miłości za urodzenie Jake'a.
Gdy zabierał ją na różne bale, bankiety i imprezy, ludzie patrzyli na nią z zazdrością; na jej świeżą urodę i blask w czekoladowych oczach, który oni już dawno stracili. Była drobna, miała idealną figurę, miękkie i długie brązowe włosy, aksamitną i delikatną latynoską skórę, wąskie i zgrabne dłonie - miała wszystko, czego chciały kobiety i wszystko, czego oczekiwali mężczyźni od kobiet.
Jak jakiś mężczyzna prosił ją do tańca, zwykle kończył się w połowie, gdy zazdrosne żony odprowadzały mężów z parkietu albo gdy ktoś ją obleśnie i jawnie obmacywał. Wtedy szukała go wzrokiem i niemo prosiła o pomoc. Zachowywał się wtem jak rycerz, który wpada na pole walki by uratować ukochaną królewnę z opresji, po czym odjeżdżali w tany i żyli 'długo i szczęśliwie' aż do następnego razu... Z nim zawsze tańczyła do końca i była zadowolona, gdy swoje arystokratyczne dłonie kładł na jej śmiesznie małym tyłku.
Była inteligentna, cholera, piekielnie mądra. Miała doskonałe poczucie humoru, cięty dowcip i wyszukane słownictwo. Po szkole poszła na mugolskie studia, na medycynę z kierunkiem psychiatrii, ale musiała przerwac naukę, gdy zaszła w ciażę.
Poświęciła się całkowicie niemowlakowi, choć o nim też nie zapomniała. Zmęczona i zaspana pieściła go i zaspokajała. Raz, gdy zażadął od niej aby wzięła jego męskość do ust, już po chwili wiedział, że popełnił wielki błąd. Przestraszona jak małe dziecko uklękła przed nim i trzęsącymi się rękoma rozpięła mu rozporek. Uwolniła jego penisa i zaczęła ssać. Czuł się później okropnie, może w połowie, bo każda poprzednia kochanka tak mu dogadzała i od swojej żony mógłby i MIAŁ prawo tego oczekiwać, ale wiedział, że ona nie jest ''każdą'' i robiła to pierwszy raz.
Gdy doszedł przełknęła spermę i bez słowa położyła się na łóżku; twarz czerwoną ze wstydu ukryła pod kołdrą. Nie wiedząc, co w takiej chwili powiedzieć, Dracon zgasił światło i położył się obok. Po półgodzinie poczuł jak materac się ugina i kątem oka zrejestrował, że żona łapie się za brzuch i ucieka do łazienki. Szlochała i wymiotowała, a on miał chęć przyłączyć się do niej, bo wiedział, że to z jego powodu tam była.
Podszedł do niej. Zerwała się na równe nogi i opłukała twarz, zaczęła tłumaczyć, że coś wpadło jej do oka i raz dwa sobie z tym poradzi, a on niech się położy w łóżku i czeka tam na nią.
Zapytał, czy ją mocno skrzywdził, a ona zesztywniała i popadła w lękliwą zadumę. Trwała tak dobre pięć minut, dopóki dopóty się nie otrząsnęła i nie spojrzała na męża. Powiedziała, że nigdy nie mógłby jej skrzywdzić, bo jest jej mężem. Znów przed nim uklękła i zaczęła ściągać mu bokserki z bioder. Bardzo się wściekł, nie chciał aby ona robiła z nim coś, co sprawiało jej przykrość. Odciągał ją, ale była nieugięta, mówiła, że on to lubi i będzie tak robić żeby był z niej zadowolony. Zdenerwowany uderzył ją w twarz, aż ta upadła na plecy. Spojrzała na niego i się rozpłakała, dłonie trzymała na obolałym policzku, a gdy chciał ją przytulić uciekła w kąt chlipiąc pod nosem i błagając aby jej więcej nie uderzył.
Nie poznawał jej tak jak i siebie. Był w kompletnym szoku. Przed oczyma stanęła mu jedna z awantur domowych, w których Lucjusz maltretował swoją żonę, a on, Dracon był małym dzieckiem i przypatrywał się temu biernie nie mogąc zrobić nic. Wyobraźnia spłatała mu figla, bo nie widział wtedy twarzy swojej żony, lecz tą znienawidzoną, tą ojcowską. Myślał, że przed nim stał sam Lucjusz eM. i uderzył ją z całej siły. Gdy on modlił się do wszystkich bogów jakich znał, żeby nie miała połamanej szczęki, ona szeptała, że go kocha, jest niedobrą żoną i się poprawi; będzie lepsza, ale niech zaniecha dalszego jej bicia.
Przytulił ją bardzo mocno i zaniósł na posłanie, a tam uprawiali francuską miłość. Z kochanej i czułej żony zamieniła się w jeszcze bardziej kochańszą i czulszą - normalnie do rany przyłóż. Nawet już nie narzekała na Jake'a, gdy marudził wieczorami tylko śmiała się z jego płaczu.
Opuchliznę miała przez dziewięć następnych dni...
- Jak się czujesz, Smoku? - Usłyszał tak dobrze znany mu głos. Tylko jedna osoba tak do niego mówiła, a mianowicie Blaise Zabini. Jego wieloletni przyjaciel, kompan i druh.
- Żona mnie opuściła, Diable. Jak ty byś się czuł? - Zapytał doszukując się jakiejkolwiek ironii lub drwiny w swoim głosie.
Głupio zrobił, bo wiedział, że Blaise ma również żonę i dzieci, ale on jest tym mądrzejszym mężem, bo jego żona jest taką szczęściarą, że słyszy codziennie jak bardzo kocha ją i dzieci. Zabiłaby za niego, zamordowałby za nią.
Widział ból i winę na twarzy przyjaciela i poczuł dozę satysfakcji. On też przyczynił się do odejścia jego żony. Nieświadomie, ale to zrobił.
- Słuchaj stary, ja... ja wiem, że to moja wina, bo dałem jej ten samochód i bardzo mi przykro z tego powodu. Przyznaję się do winy i to z ciężkim sercem, bo - wierz mi - nie chciałbym mieć z tym nic wspólnego
- Ona nawet nie miała prawa jazdy, Blaise - powiedział z wyrzutem tak, jakby to wyjaśniało wszystko.
- Nie wiedziałem, do diabła! Nawet o tym nie myślałem dając jej te cholerne auto! Przyszła i zapytała, więc jej dałem, bo dlaczego miałbym odmawiać? Stałem i czekałem jak odjedzie i, uwierz mi, nie wyglądała na taką coby nie potrafiła jeździć - brunet zaczął tłumaczyć, głos lekko mu się łamał, a blondyn zastanawiał się, dlaczego zaczęli się przyjaźnić. Przecież na początku ze sobą rywalizowali; teraz też, ale dla zabawy, kiedyś na poważnie. Nie lubili się. Za wszelka cenę, któryś z nich chciał być na szczycie. Być pupilkiem Voldemorta... - Nie wiedziałem, że odjedzie na zawsze - dokończył, a Dracon pomyślał, że to jest idealne określenie, którego on nigdy by nie użył. Powiedziałby "zostawiła mnie" albo "odeszła ode mnie", ale nie odważyłby się wypowiedzieć tych słów, które użył Blaise.
- Kochałeś ją, zrobiłeś to specjalnie - warknął. Boże drogi! Ale się wygłupił. - Widziałem jak na nią patrzyłeś, gdy przychodziliście czasem na kolację.
- To było w szkole. A po resztą wina lezy po obydwu stronach. Sam nie jesteś święty! - Wytknął mu brunet, bo miał dość ciągłych oskarżeń przyjaciela. - Nie pamiętasz już jak usunąłem się w cień dając Ci pole do popisu? Nie? To Ci przypomnę: zrezygnowałem z niej dla Ciebie, bo bardziej jej potrzebowałeś. Teraz mam żonę, Draco, kocham Isobell - wysapał Blaise, Dracon oddychał z trudem, obaj panowie zacisnęli pięści.
- Proszę się uspokoić, to msza za...
- Dobrze wiem za kogo, bo chyba bym nie przyszedł, pradwa? - Rzekł lodowatym tonem. Blaise pokręcił głową z politowaniem i oddalił się do swojej włoskiej żony, a starsza kobieta mruknęła formułkę z przeprosinami. Ciekawe z jakiego Rozdziału i czy z Biblii...?
Mu "przepraszam" nie wystarczyło! Chciał mieć przy sobie swoją ukochaną. Zazdrościł przyjacielowi tej sielanki, tych wszystkich posiłków rodzinnych, gdzie małe dzieci ciaplały się w jedzeniu.
U niego w domu były surowe zasady; dopiero jak ktoś w pełni objął do czego służą sztućce dopiero mógł siadać przy stole. Tak było od zawsze.
Xavier i Francis mieli już po trzy lata, a - jego duma - Jake aż sześć. Nie wiedział, dlaczego akurat te straszne wspomnienie - z miliona innych - pojawiło się w jego głowie.
Bliźniaki jadali w swoich pokojach z nianią. Żona się upierała aby jadali razem z nimi, będzie ich pilnować i karmić, nie będą mu przeszkadzały w jedzeniu. I właśnie ten temam poruszyła przy jedzeniu. Zaczęła się wojna. Kobieta zaczęła podważać jego zdanie. Bardzo się wściekł, zbeształ ją i znów powrócił do czasów szkolnych, gdzie zmieszał ją z błotem, a na koniec potraktował ją Crutiatusem na oczach swego dziecka. Znów stał się Lucjuszem Malfoy'em. Był w całkowitym szoku. Wstąpił w niego demon i rozwalił pół zastawy. Chciał ją jeszcze torturować, ale podbiegł do niej Jake i zaczął płakać nad nią. Właśnie ten płacz przywrócił go do rzeczywistości. Otrząsnął się z amoku.
Jego żona straciła przytomność. była w ciąży, a on o tym nie wiedział. Poroniła przez niego. To był trzeci miesiąc. Dowiedział się o tym od magomedyków, gdy zawiózł ją do Św. Munga. Patrzyli na niego z jawną nienawiścią, bo chyba odgadli, że to on ją do takiego stanu doprowadził.
Obudziła się po miesiącu cała obolała, a rany lizała jeszcze następny miesiąc. Chwytała się często za brzuch i mówiła doń czule, a mu serce krwawiło. Pozbawił życia tak niewinną i bezbronną istotkę. Nie zasługiwał na nic - był potworem. Powinni mu na czole napisać "Potwór Malfoy", od razu jak się urodził.
Jake przysiadł na ich wielkim łożu, on był wtedy w łazience i doskonale usłyszał głos swojego syna i podszedł bliżej drzwi. Słyszał ich całą romowę. Na serio zastanawiał się nad tym tatuażem.
- Mamuś, a tata nas nie kocha, nikogo nie kocha - ból w słowach dziecka sprawiał mu przykrość. Jake miał dopiero sześć lat, powinien się bawić i śmiać!
- Skąd Ci to do głowy przyszło, kochanie? - Zapytała z troską jego żona. Choć tego nie widział, to czuł, że ona mocno go przytuliła.
- Widziałem jak...
- Tatuś kocha Was wszystkich tylko inaczej to okazuje. Daj mu szansę, a zobaczysz jakim jest supertatą!
- Nienawidzę go, on Cię zbił, mamusiu - rzekł twardo Jake, a Draco pomyślał, że jest potworotatą.
- Nie mów tak! - Usłyszał przyganę w słowach żony. - Tatuś lubi mamusię. Tatuś nie jest taki na codzień. To było tylko raz. Mamusia zdenerwowała tatusia i dostała lanie. Pamiętasz tą bajeczkę, co Wam czytałam? Tą o złym chłopczyku? - Mały pokiwał głową. - Mamusia też coś złego zrobiła i została ukarana. Zapomnij o tym, bo tatuś już więcej tak nie zrobi. Idź na plac zabaw. Zaraz przyjdę tam z Xavim i Francem. Możesz zadzwonić po kolegę - zmieniła temat, a mały uradowany wyleciał z pokoju. Posiadanie dzieci jest cudowne i urokliwe.
Stał dobre pięć minut, oniemiał. Po tym wszystkim, co jej zrobił, jeszcze go broniła?! Powinna już dawno go znienawidzić, zabrać dzieci i odejść, a on by ich zatrzymał. Walczyłby o nich i o ich miłość.
Gdy wyszedł nadal tam siedziała. Szybko otarła łzy, znów go przeprosiła i przy drzwiach powiedziała, że "nasz mały Jake zasznurował sobie buta", a on przecież miał tenisówki na rzepę. Jego żona nie umiała kłamać...
Przyszła do jego gabinetu bardzo zmartwiona. Zdradzał to jej nos i mars na czole. Po incydencie w jadalni wiele razy go przepraszała, przyznawała się do błędu, a on wysłuchiwał wszystko w milczeniu. Pomyślał, że zwariuje jak jeszcze raz usłyszy "przepraszam". Potrafiła siedemnaście razy dziennie go przepraszać za niedostosowywanie się do jego instrukcji, że jest dla niej taki dobry i hojny, a ona jest niewdzięczną żoną i nie zasługuje na niego. W takich chwilach miał ochotę się zabić.
- Witaj, Draconie - powiedziała aksamitnym głosem, od którego mocniej biło mu serce. - Muszę Ci coś powiedzieć - zaczęła stojąc w drzwiach, była przygotowany na ucieczkę z paszczy lwa.
- Zamknij drzwi i usiądź, to porozmawiamy - bez słowa i w mgnieniu oka spełniła jego żądania.
- Jestem w ciąży. To już piąty miesiąc, ale brzuch mi nie rośnie. Chciałam Ci powiedzieć, ale nie było okazji, wybacz - uciekła wzrokiem w bok. - Zakazałeś mi opuszczać posiadłość, więc pomyślałam sobie, że mógłbyś mi zezwolić iść do ginekologa. Ostatnia wizyta kontrolna była dwa miesiące temu - i znów odwróciła wzrok.
- W ciąży? - Udał zaskoczenie, ale w głębi duszy chciał jej wszystko wyznać. Rzucić się do stóp i błagać o przebaczenie. Wiedział, że wszystko zepsuł, ale nie było już odwrotu.
- Tak, będziemy mieli dziecko, Draconie. Jeśli go nie chcesz, to pózwól zatrzymać je mnie - rzekła z rozpaczą.
- Rozmawiałem z lekarzami i mówili, że nie ma żadnego dziecka.
- Ale to niemożliwe! Przecież ono jest tu, w środku - ręką pogładziła się po brzuchu. - Mam badania, zdjęcia USG - to dziewczynka. Mogę Ci pokazać - powiedziała to wszystko na jednym wydechu. Pierś jej unosiła się i opadała szybko, była bardzo zdenerwowana.
- Dziewczynka? - Matko Boska! Miałby córeczkę? Poczuł, jakby ktoś uderzył go mocno w brzuch. Teraz na sto procent był potworem. Ale gdyby wiedział, że jest w ciąży pohamowałby się? Nie wiedział, miał kompletną pustkę w głowie.
- Owszem, będzie piękna po tatusiu - zdobyła się na nieśmiały uśmiech.
- Posłuchaj mnie; medycy powiedzieli, że poroniłaś - warknął, bo już nie mógł dłużej znieść tego, że ona tak bardzo liczy na tą ciążę. Wiedział, że odebrał jej czastkę siebie tymi słowami, ale musiał to zrobić.
- Nie mów tak, Draconie! - Błagała. - Ona tu żyje, proszę, pozwól mi jechać do Munga.
- Przykro mi... ale nie da się już nic zrobić - po tych słowach wyszedł, bo nie mógł znieść jej strasznego widoku.
Stała się inna, zniszczył ją. Była jak dobrze naoleiwiona maszyna. Przynieś, podaj, zanieś. Można ją było przestawiać z kąta w kąt. Nie chciała jeść i pić - służący z trudem wciskali w nią kęsy smakołyków. A Dracon przez trzy lata nie widział nawet cienia uśmiechu na jej twarzy. Ich dzieci również na tym ucierpiały, bo nie mogła patrzeć na ich roześmiane i szczęśliwe buzie, bała się je dotykać. Już nie była taka czuła, wrażliwa i kochana. Jej obojętność aż parzyła. Wpadła w depresję, usposobiła się z katonem. Jej oczy straciły dawny blask, który zastąpił martwy i pusty wzrok. Gdy nie była czymś zajęta, snuła się po domu niczym widmo. Nie zajrzała do dzieci z własnej woli. Ukrywała się w sypialni. Była lekomanką i alkoholiczką. Bardzo często zaglądała do butelek z mocnymi trunkami, dawały jej chwilowe zapomnienie, ale na kacu wracały ze zdwojoną siłą. Od proszków na ból głowy była uzależniona, to na kaca, to migrenę, tamto na stawy, a to na nerwy - miała ich od wyboru do koloru.
Pomału uchodziło z niej życie, ale on nie zrobił nic, co zatrzymałoby ją w normalnym stanie. Wolałby, żeby wrzeszczała, że go nienawidzi niż milczała z bólem w oczach, a ta cisza była wymowna. Jake się załamał. Był przekonany, że żaden z rodziców go nie kocha, zamknął się w sobie tak jak jego żona. Xavier i Francis wcale jej nie poznawali, bardziej przywiązali się do niani.
Po trzech latach ocknęła się z letargu pełnego bólu i smutku. Obudziła go rano czułymi pocałunkami, była taka jak kiedyś. Ze szczęścia myślał, że będzie góry przenosił. Kochał się z nią wtedy i już wiedział, że ona jest dla niego stworzona. Co prawda, nie żył w celibacie przez ten okres, tak jak ona, ale poczuł dozgonną miłość i przyjemność z tego, że się w niej zagłębił.
Jego życie dostało trochę kolorów. Boże! - jak on się cieszył. I chłopaki zaczęli czuć się szczęśliwi. Jedynie Jake i jego żona potrzebowali wsparcia własnego jak i specjalistów...