a więc jest to chyba 2 czy 3 fick jaki
napisałam kiedykolwiek. nie wiem czy zrozumiecie o co mi chodziło, ale mam
poplątane myśli. życzę miłego czytania....
część 1:
Dawno,
dawno temu, za siódmą górą, za siódmą szklaną wieżą żyła księżniczka. Nie
była ani zbytnio piękna, ani mądra - była po prostu księżniczką. Nie miała
męża, gdyż jeszcze nie poznała wybranka serca. Miała ona na imię
(księżniczka ^^ jakby miał ktoś wątpliwości =)) Isenghilia, a jej osada
zwana była przez podróżnych Galahadią. Była to piękna osada położona w
dolinie Rahmanu przy rzece Laii. Dookoła rozpościerały się bujne lasy
deszczowe. Osada nie była często odwiedzana, ale kto już tu przybył powracał
przy każdej nadążającej się okazji. A zawsze było ich wiele...
Pewnego dnia z rana przybył tu podróżny. Przedstawił się Isenghilii jako
Wybraniec. Ta nie chciała mu uwierzyć, lecz gdy opowiedział jej historię
swego rodu Leanfów. Wtedy przestała wątpić. Teraz wiedziała, że zagłada
nadeszła. Jej koszmarne sny się spełnią... Bała się... Bała jak nigdy dotąd.
O Wybrańcu opowiedział jej dziad, król elfów. Wybraniec miał przynieść
śmierć tym, którzy są przeciwko... Ale przeciwko czego? Na to chyba nikt nie
znał odpowiedzi. Lecz każdy, kto nie miał czystych intencji miał prawo się
go obawiać. A tak właśnie było w przypadku księżniczki. A to dlatego, że
miała ona niezwykły dar - dar Ilgesu - coś, co przysługiwało nielicznym i
miało wielką moc. To właśnie on sprawiał, że podróżni tu wracali, a za
każdym razem pozostawiali... część swojego serca. Już po kilkunastu wizytach
wszyscy umierali, a osada czerpała z tego liczne korzyści. Między innymi to,
iż pośrodku niej stał wielki słup wypełniony energią. Ta z kolei służyła do
podróży pozaziemskich. Tych bliższych jak i tych bardzo odległych.
Ale
wróćmy do Wybrańca, który w ciągu kilku dni rozpanoszył na dobre w
Galahadii. Zdążył nawet zbudować małą chatkę na zboczu góry. Księżniczka
była tak porażona strachem iż nie wiedziała za bardzo co czynić. Tymczasem
odpowiedź sama się znalazła, a dokładniej to przyszła - był to stary Gloik
z rodziny Honarów - krasnoludów. Był on starym znajomym rodziny Isenghilii.
Już wiele razy udzielał im pomocy. Tym razem zjawił się już w prawie
ostatnim momencie - Wybraniec zaczął zagrażać tronowi. Gloik zaproponował
księżniczce sprytny plan wygnania niechcianego gościa. Isenghilia nie była z
niego zbytnio zadowolona, ale innego wyboru nie miała - bo w końcu zależało
jej na władzy.
Wybraniec zbliżał się, był coraz bliżej, coraz
częściej. Wiedział, że go tu nie chcą, ale też, że się go boją... Dlatego tu
był. Żywił się strachem potworów i istot magicznych. Sam był potworem. Nie
liczył się z nikim, nie szanował ich... Wszyscy chcieli się go pozbyć, ale
nie dawał się tak łatwo, był uparty. W końcu dzięki swojemu zajęciu żył.
Jedynym którego się obawiał był Sain z Podziemia - Król Potforów (pozdro dla
twórcy potforóf - Cmzoola ^^).
Isenghilia zaprosiła Wybrańca do
komnaty na wieczerzę. Tam podała mu wino i jadło. Wybraniec jadł i pił nie
odrywając od niej wzroku - miała "morderczy" wzrok... Podczas
posiłku ani razu nie odezwali się do siebie. A gdy skończyli, księżniczka
wstała i podeszła do "potwora", objęła jego szyję. Był wyraźnie
podniecony, jego oczy zabłysły. Chwycił ją za udo, a wtedy ona cicho wyjęła
sztylet i przerżnęła nim jego gardło... Zaskoczyło ja to, że tak łatwo
poszło... Wybraniec jest zawsze bardzo czujny i nie daje się zwieść... Była
zaskoczona, stała tak w bezruchu jeszcze godzinę... Ale czy aby na pewno jej
się udało? Gloik ucieszył się z widoku jaki zastał. Zabrał ciało i poszedł
z nim w stronę lochów. Ale księżniczka stałą dalej... Ocknęła się dopiero
wtedy, kiedy zegar wybił drugą... poszła więc spać. Jej plan się udał... ale
czy mogła być tego w stu procentach pewna? Nikt nie wiedział, nic nie
wskazywało na to, że może.