„Róża Gryffindoru czyli Hogwart
Love Story”
(napisała Toroj – to były tylko dwa
piwa...)
Draco Malfoy skradał się powoli między bujnymi krzewami
przepysznych róż japońskich w Hogwarckim ogrodzie. Jego serce tłukło się
rozpaczliwie w klatce jego... klatki piersiowej oczywiście. Czuł pierwsze
młodzieńcze uczucie. Kochał! Kochał! Ach, jak kochał... Pewnego
stresu dostarczał mu fakt, że nie wiedział kogo właściwie kocha, ale tak w
ogóle stan był nawet dość przyjemny. I na pewno nie miało to nic wspólnego z
tym, czego dziś nawdychali się na lekcji Eliksirów. Swoją drogą, Draco
dopiero teraz, po tylu latach zorientował się, że stary Snape jest całkiem
atrakcyjnym facetem. Przez chwilę nawet rozważał czy nie napisać
romantycznego sonetu o warzeniu eliksirów, ale potem zrezygnował, gdyż nie
mógł znaleźć rymu do „żabia noga”.
Nagle Draco ujrzał między
różami dwie zgrabne kobiece pęciny, obleczone w parę czerwonych skarpetek,
przy czym jedna z nich była frywolnie i nader uwodzicielsko opuszczona.
- Czy wiesz, o piękna, że czerwień jest barwą miłości? – rzekł
Draco tkliwie do skarpetki. Odpowiedzi się nie doczekał, może dlatego, że
skarpetki na ogół są mało rozmowne. Wzrok Malfoya juniora podążył w górę,
rejestrując po drodze kobiece kolana (fascynujące), spódniczkę w szkocką
kratkę (cudowną) naręcze książek (obłędnie kanciastych, bibliotecznych i
takich... bardzo... książkowych) a ponad nimi oblicze TEJ absolutnie
wyjątkowej Hermiony Granger... które aktualnie było wzruszająco zalane
łzami. Serce Dracona podskoczyło jak żaba (do której nie mógł znaleźć rymu)
i młodzieniec doznał olśnienia. Całe jego wnętrze, jaźń, ego, duszę, tudzież
bardziej materialne utensylia w rodzaju wątroby i trzustki... i co tam
jeszcze miał w środku, wypełniła ONA. Był piękny, majowy dzień 1996 roku, a
dziedzic Malfoyów – motto rodu „Draco veritas sapiens aqua
minerale” – znalazł sens życia.
Hermiona zerknęła na
chłopca, klęczącego rycersko u jej stóp, po czym na nowo wybuchnęła
rozdzierającym łkaniem, płynącym z głębi jestestwa.
-
Ukochana!!! – ryknął Draco i ucałował brzeg spódniczki w
szkocką kratkę. – Ukochana, kto cię skrzywdził!?
- Jeeesteeem
nieeeszczęęęśliiiwaaaa... – wyznała panna Granger, opadając wdzięcznie
na ogrodową ławkę w pozie romantycznej, przy czym nieco przeszkadzały jej
podręczniki, więc dyskretnie odłożyła je na bok i załamała ręce. –
Nikt mnie nie kocha!!
- To znaczy mama i tata mnie kochają
– dodała rzeczowo. – I Krzywołapek...
- Ale to jest straszne,
żeby być obiektem uczuć koootaaaa... – zaszlochała znowu.
- Ja cię
kocham!!! – sprostował natychmiast Draco, zastanawiając
się, gdzie do tej pory miał oczy, skoro nie docenił zalet tej olśniewającej
dziewczyny, z którą przecież spotykał się dzień w dzień podczas posiłków i
na lekcjach. Co prawda jej pochodzenie zostawiało wiele do życzenia, ale
jakże romantyczne i słodkie będzie wspólne przezwyciężanie trudności w
postaci obiekcji rodzicieli. A finał miłosnej epopei zapowiadał się tym
bardziej atrakcyjnie, że będą poprzedzały go przelotne spojrzenia, ukradkowe
uściski dłoni, listy kipiące uczuciami, pozostawiane w podręcznikach i tajne
spotkania w uroczych zakątkach Zakazanego Lasu... no, chyba żeby
padało.
- Ron mnie nie rozumieeee... – ciągnęła Hermiona, czarująco
smarkając w chustkę. – Z nim można rozmawiać tylko o tej głupiej grze
na miotłach...
Przez dwie sekundy męskie ego szukającego Slytherinu
uniosło się oburzeniem, ale zaraz jego błękitne oczy na nowo zasnuła mgła
niekontrolowanej namiętności.
- Ciągle gada tylko o tych całych
Armatach... niech się ożeni z całą drużyną, idiooootaaaa.... – płakała
Hermiona. – A Harry nie lepszy... kradnie mi szminki, kretyn...
przecież wie, że mu niedobrze w moich kolorach.
- Kretyn –
przyświadczył Draco żarliwie. – Bruneci powinni malować się na
wiśniowo.
Przez chwilę widział oczami wyobraźni Pottera z wargami
pokrytymi wiśniową szminką i zrobiło mu się gorąco. Może lepiej karminowa...
nie, wiśniowa, pod kolor tych przenikliwych, jasnozielonych oczu. A blizny
są takie męskie... O, belle piccolo bianco cappucino!
Malfoy junior
porwał dłoń swej bogdanki i, nie mogąc się opanować dłużej, zaczął obsypywać
ją pocałunkami, systematycznie kierując się w stronę łokcia.
-
Bella! Belissima! Tesco certissimo cuore mio svendita!
-
Uwielbiam włoski... – szepnęła Hermiona omdlewająco. –
Jeszcze...
- Pizza ragazza diavolo. Pregare mi dica dove stazione!
– produkował się Malfoy. – Vinaigrette o la mer, geant cinema
mon amour...
- Francuski też może być – stwierdziła dziewczyna,
przeczesując palcami jego czuprynę. – Masz piękne włosy. Czy to
naturalny blond?
- Si, siniora – potwierdził gorliwie Draco.
– Uwielbiam cię, gryfońska różo, mój aniele!
- Masz cudowne
oczy... i jesteś taki TAKI męski, dlaczego nie widziałam tego wczesniej?
– zdumiała się Hermiona. – Masz włosy na piersiach? –
spytała szybko.
Malfoy usiłował demonstracyjnie rozerwać szatę, ale była
z tkaniny wyjątkowo dobrego gatunku, więc po chwili bezskutecznej szarpaniny
postanowił jednak rozpiąć guziki.
- Mam włosy wszędzie... –
wymruczał gorąco. – Jestem twoją bestią, moja lwico. Jestem włochatym
wężem...
- Na miłosierdzie Boże! Co to za brednie?! –
wrzasnęła profesor McGonagall, stając za nimi. – Co się tu
dzieje!? Granger! Malfoy!!
- Kocham ją! –
oznajmił z mocą Draco (wciąż na klęczkach). – Jest moją jedyną
miłością. Moją muzą, moim gołąbkiem, zdrowiem i pokojem, i przedpokojem oraz
garderobą przy sypialni... – czuł, że coś chyba nie tak idzie, więc
wyciągnął oskarżycielsko palec w stronę wicedyrektorki. – Precz, stara
kobieto! Nie nękaj kochanków, co pod jaworem składają głowy na róż
posłaniu! Albowiem czynić będziemy pokój między Lwem a Wężem!
-
Czyli? – spytała McGonagall z lodowatym spokojem.
- Ożenię się z
nią – wyjaśnił Draco.
- Si – potwierdziła tkliwie Hermiona,
całując go w ucho.
- To się jeszcze okaże – rzekła profesorka
złowróżbnie, wyciągając różdżkę w stronę Malfoya. –
Drętwota!
Dwie minuty później lewitowała ogłuszonego chłopaka w
stronę szpitala, trzymając go krzepko za kołnierz. Za nimi kroczyła łkająca
w rozpaczy Hermiona, usiłująca rozdzierać szatę oraz posypywać głowę
prochem, co było utrudnione z powodu idiotycznej czystości, panującej na
brukowanym dziedzińcu.
*
- Czy jesteś w stanie mi wyjaśnić, dlaczego
wszyscy piątoklasiści z Gryffindoru i Slytherinu zachowują się jak po orgii
narkotycznej? – pieniła się ze złości wicedyrektorka, spacerując w tę
i nazad przed biurkiem Mistrza Eliksirów. – Zastałam najmłodszego
Weasleya, jak oświadczał się portretowi przy wejściu do wieży. Potter i
Zabini pobili się o względy Parkinson, a Malfoya przyłapałam w ogrodzie, jak
dobierał się do Granger! Podobno coś wydarzyło się na lekcji Eliksirów,
Severusie.
Snape wodził za nią zamglonym wzrokiem.
- Och, nic
specjalnego – rzekł z łagodnym uśmiechem. – Longbottom jak
zwykle wysadził swój kocioł, a poza tym nic nie zaszło. Czy wiesz, że
wyjątkowo do twarzy ci w zielonym, Minerwo?
McGonagall zastygła jak
woskowa figura. Snape wysunął się zza biurka z kocią zwinnością.
-
Zawsze uważałem, że jesteś fascynująca, Minerrrrwo... – zamruczał jak
wielki kocur.
Z podziwu godnym refleksem profesorka Transmutacji porwała
ze stołu ciężkie tomiszcze „Die mittelalterlich Elixier” i
przydzwoniła nim Snape’owi w głowę. Zanim zdołał pozbierać się z
podłogi, już więziły go magiczne sznury.
- To tylko dla twego dobra,
Severusie – zapewniła go McGonagall.
- Taka piękna i taka
okrutna... – odezwał się Snape, wciąż sielsko uśmiechnięty. –
Dręcz mnie, o bogini. Jestem twoim niewolnikiem. Wychłostaj mnie za
karę!
- Sev, zamknij się!
- Jak mam milczeć, gdy ma dusza
wyje z tęsknoty!? Meine Göttin der Liebe! Der grüne Diamant!
Dajmy upust uczuciom, schön Hexe!
McGonagall ewakuowała się
przezornie z pomieszczenia, ścigana namiętnymi okrzykami po niemiecku. W
korytarzu lochów spotkała Albusa Dumbledore’a.
- Sytuacja na górze
chyba w miarę opanowana – zawiadomił ją dyrektor. – Poppy
najbardziej zagrożonym podała eliksir uspokajający. Harry i Zabini nadal się
kłócą, ale teraz o chomika, więc chyba idzie ku lepszemu.
Popatrzył z
zastanowieniem na profesorkę.
- Czy już ci kiedyś mówiłem, że masz piękne
oczy, Minerwo?
McGonagall bez słowa porwała go za rękaw i siłą wywlokła z
lochu na górę, po czym przy wejściu dwoma dobranymi zaklęciami wyczarowała
wielką tablicę ostrzegawczą z napisem: STREFA SKAŻENIA MAGICZNEGO. WSTĘP
WZBRONIONY AŻ DO ODWOŁANIA.
Koniec, ciągu dalszego nie
będzie.