Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Dwadzieścia lat wcześniej [NK]
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Child
Fica tego popełniłem w

napadzie debilnego humoru. Z początku miala to byc jednopartuff!ka, ale

zdecydowalem sie go podzielic na kilka czesci, zeby sie lepiej czytalo.


Za wszelkie skutki przeczytania tego fica nie odpowiadam.
W razie

potrzeby dzwonić na 999.

^^^
Wieść o samobójcy szybko rozeszła

się po Brighton i okolicznych wioskach. Policja starała się zapobiec jej

dalszemu rozprzestrzenianiu, jednak mimo bezwzględnych nakazów i zakazów, w

małych pubach i dużych, wytwornych restauracjach dyskutowano tylko i

wyłącznie o „tym”. Jednak nadal nieznana była ofiara i osoba

zabójcy.
W kuluarach krążyła plotka, że był nim młody człowiek, który

mógł mieć co najwyżej szesnaście, siedemnaście lat, pochodzący może nie z

najbogatszej, ale szanowanej i statecznej rodziny.
O zabitym ludzie

milczeli, chociaż byli niemniej ciekawi jego nazwiska.
^^^
Obecnie

rodzina ta przebywała w szpitalu. Jednak nie w prosektorium, spędzając czas

na rozmowach o pogrzebie, a na oddziale, gdzie trzymano osoby po operacji.

Chłopak wyglądał mizernie, wokół niego kłębiły się pielęgniarki, a co pół

godziny jego stan badał lekarz. Na stoliku obok stała niezliczona ilość

flakonów, fiolek i butelek zawierających chyba wszystkie możliwe

medykamenty, jakie można było znaleźć w całym szpitalu. Zastanawiał tylko

brak środków przeczyszczających i muchozolu, tak popularnych przy leczeniu

owsików i innych szkodników szpitalnych.
- Miał dużo szczęścia. Jego stan

nie pozwalał mu na użycie zaklęcia z całą mocą.
- A-ale co z ni-im?

Cz-yy wszyy-stko będ-zzie dobrze? – pytała matka przez łzy. Mąż tylko

mocniej ją uścisnął i ciągle powtarzał „Wszystko będzie

dobrze”.
- Tak, wszystko jest na jak najlepszej drodze. Tydzień,

może trochę dłużej – to wystarczy, żeby wrócił do siebie. Tylko proszę

mu nie mówić, że... z resztą, sami państwo wiecie.
- Dumbledore już wie?


- Tak, wysłaliśmy wiadomość zaraz po tym, jak znaleźliśmy go na ulicy.

Tu mogą państwo przeczytać kopię.
Cały list był utrzymany w nastroju

ciszy, żałoby. A przynajmniej tak starał się zrobić autor.



„Szanowny Panu.
Mamy zaszczyt i przyjemność powiadomić

pana, że w dniu 18 sierpnia roku 1966, o godzinie 17:32:14, w Brighton jeden

z pańskich uczniów został zabity, drugi natomiast próbował popełnić

samobójstwo. Te osoby to (w kolejności): Julius Ceazer i Peter Pettigrew.


Ponadto ucierpiała różdżka, sztuk jedna, oraz pamięć Pettigrew, Petera -

również sztuk jedna.





Życząc wesołych świąt


Całuję,

Symforian Lockhart”

- Nie sądzi pan, że ten list jakby nie

pasuje do okoliczności?
- Nie mogliśmy mu zabronić. Tak dawno do nikogo

nie pisał... Biedaczek. – Lekarz pociągnął nosem – Przepraszam,

wzruszyłem się.
- Tak dawno nikt go nie odwiedzał. – Ton

siostry Gryzeldy był równie wzruszony, co głos ordynusa... ordynatora.

Wkrótce cały oddział lamentował nad nieszczęściem Symforiana.
- Eee...

przepraszam. Dlaczego wszyscy płaczą? – Peter nie mógł pojąć nastroju

sytuacji.
- Wszyscy chlip... wszyscy martwią się o Symforiana Lockharta

– odpowiedziała mu siostra Hermenegilda.
- Fakt, za samo takie

imię powinni przyznawać Krzyż Odwagi.
Znudzony tym

„ynteligentnym” dialogiem, Peter powrócił do swojego

dotychczasowego zajęcia: podszczypywania przechodzących młodych

pielęgniarek.
^^^
Minerva McGonagall siedziała cicho w gabinecie

Dumbledore’a, wsłuchując się w słowa płynące z listu. Kiedy dyrektor

skończył, zapytała:
- Dumbledore, nie sądzisz, że ten list nie pasuje do

okoliczności? Ależ oczywiście, Minervo. Ale należy pamiętać, że

Symforian...
- Minervo, dość! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie

mówiła moich kwestii?
- Przepraszam, dyrektorze... Więc tak przedstawia

się sytuacja. Pettigrew zabił Juliusa, McGonagall. Ale co on robił tak

daleko od domu i kto nim kier...
Dumbledore’a poniosły nerwy. Miał

dosyć niesubordynacji. Wyciągnął tylko różdżkę i wypowiedział pierwsze

lepsze zaklęcie, które kończyło się na soczyste i jakże swojsko brzmiące

„mać”.
^^^
Promienie wrześniowego słońca padały? Nie,

nie promienie słońca. Błąd scenografa. Padał zimny wrześniowy deszcz. Słońca

nikt nie widział od tygodnia. Peron 9 i 3/4 tonął w wodzie i parasolach. Na

jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi.
- Nie tylko ludzi.

Zapomniałeś o Remusie.
Na jednej z ławek siedziała grupa młodych ludzi i

jeden wilkołak. Rozmawiali wesoło, podziwiali piękne dziewczyny i opowiadali

o swoich wakacyjnych dokonaniach. Wkrótce ich rozmowa potoczyła się na

niebezpieczny grunt; polityka, religia, pieniądze i Brighton.
- Wiecie,

że burmistrz (polityka) kazał ogłosić w kościele (religia), że wyznaczył

nagrodę (pieniądze) za schwytanie Chupacabry z Brighton (Brighton, kto by

się spodziewał, prawda?).
- Chupacabry? A skąd oni taki egzotyczny termin

wytrzasnęli? – James Potter nie mógł ukryć zdziwienia, chociaż

uchodził za inteligentnego chłopaczka.
- Doradca burmistrza jest z

zamiłowania kryptozoologiem. – Lupin popisał się znajomością obyczajów

panujących w Anglii południowo-północnej.
- Kryptoczym? – Potter

nadal nie krył zdziwienia.
- Kryptozoologiem, Pot... znaczy się James.

To taki facet, który z braku wykształcenia ugania się po świecie za yeti,

chupacabrą, uczciwymi politykami albo inteligentnymi forami życia wśród

dresów. – Severus Snape nie mógł ukryć zdziwienia, że słynny i mądry

Potter nie wiedział, czym jest kryptozoolog.
ZARAZ, ZARAZ! JAKI

SNAPE?! CO ON ROBI RAZEM Z TYMI LUDŹ... OSOBAMI? CZYŻBYM O CZYMŚ NIE

WIEDZIAŁ?
- Postanowiliśmy, że stworzymy Huncwotów razem z Severusem

– Syriusz po raz kolejny zwrócił się ku niebu, żeby co nieco

wytłumaczyć.
JEŻELI MOGĘ ZAUWAŻYĆ, HUNCWOCI POWSTANĄ W PRZYSZŁOŚCI BEZ

UDZIAŁU SEVERUSA.
- W takim razie nazwijmy się hmm... Pink Fluid?
-

Nie, za długa ta nazwa. Co powiecie na Szaleństwo?
- Nie Remusie,

nauczyciele od razu wiedzieliby, z kim mają przyjemność.
- Ja mam

pomysł, całkiem dobry! Fiolki!
- Eee... Severusie. Jakby to

powiedzieć... – zaczął nieśmiało Peter.
- To brzmi zbytnio jak

Fasolki... – dokończył Syriusz.
- Nie pasuje do naszego charakteru

– James skończył z cichym żalem w głosie.
TO SPRÓBUJCIE CZEGOŚ

TAKIEGO: HUNCWOCI feat. SS.
- To SS... za bardzo kojarzy mi się z tymi

niemieckimi niebieskookimi blondynami.
NIE JESTEŚ ZA STARY NA MISIE?


Remus podjął decyzję, nie konsultując się uprzednio z żadnym z kolegów,

że o psychoanalityku nie wspomniawszy.
- Zostaje Huncwoci i tyle! My

tworzymy teraźniejszość i przyszłość. Jak ktoś chce o nas kiedyś pisać, musi

trzymać się faktów.
Pomruki aprobaty wydobyły się z gardeł Huncwotów.


NAWET MI SIĘ PODOBA. MACIE MOJE BŁOGOSŁAWIEŃSTWO.
Remus, podniesiony

na duchu, kontynuował:
- Obywatele towarzysze! Nie dajmy się

kapitalistycznym poglądom! Stwórzmy świat równy dla wszystkich!

Niech proletariat weźmie władzę w swoje ręce! Niech żyje rewolucja!

– jego przemowę przerwał kalosz rzucony przez Petera. Teraz oklaski

rozległy się z najdalszej części peronu.
- Za długo przebywał w

towarzystwie Dzieł zebranych Lenina.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej

ciszy. Chwila spokoju. Panika.
- Pociąg się spóźnia! Co my biedni

zrobimy? Wyrzucą nas ze szkoły! Nie zdamy! Wszyscy zostaniemy

kryptozozolami! – James biegał jak obłąkany po peronie.
-

Kryptozoologami. I nikt nas nie wyrzuci ze szkoły – Severus starał się

go uspokoić, jednak żadne słowa nie trafiały do głowy jego towarzysza. W

końcu trafił go drugi kalosz.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy.

Chwila spokoju. Ponownie panika.
- Pociąg nie przyjeżdża! Wyrzucą

nas ze szkoły! – Tym razem to Remus spanikował. Czuł, że zbliża

się pełnia księżyca i niesie ze sobą...
ZNOWU SIĘ WTRĄCĘ. JAKA PEŁNIA? O

JEDENASTEJ A.M. W ANGLII?
- Pełnia na półkuli południowej –

sprostował Remus. Kiedy sens jego słów dotarł do jego samego, uspokoił się.


Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy. Chwila spokoju. Panika.
Tym

razem najmłodszych poniosły emocje, którym postanowili dać upust. Rozbiegli

się po całej możliwej przestrzeni, tworząc sztuczny tłok. Kilka osób

zauważyło zniknięcie zegarków. Severus spokojnie przypalił skręta.


Jeszcze spokojniej skierował w kierunku dzieciarni różdżkę. Wprost

anemicznie wypowiedział zaklęcie:
- Avada...
- Severusie –

powiedział z lekkim wyrzutem Peter.
- No dobra. Ovada Daj. – Z

różdżki wystrzelił słaby strumień wina. – Oj mały błąd. - Za nim

wyleciał bagnisto zielony promień. Przez chwilę nie było widać żadnego

efektu. I wtedy... wszyscy pierwszoroczni stanęli bez ruchu, żeby po

chwili...
- Severusie, dlaczego oni się tak drapią?
- Och, to bardzo

proste – odparł ze swoim spokojem, podając Syriuszowi butelkę z winem

własnoróżdżkowej roboty. – Zaklęcie, które na nich rzuciłem, powoduje,

że zaczynają ich obłazić różnego rodzaju robaki.
Peter poczuł swoją

okazję. Wyciągnął ze swojego kufra muchozol, który zwędził ze szpitala. Po

chwili paradował między zrozpaczonymi dziećmi, rozpylając na każdego

odrobinę zbawiennego środka. Za drobną opłatą oczywiście. Za nim biegał

James, oferujący odrobinę swoich francuskich perfum, żeby ukryć wstrętny

zapach muchozolu. Także za symbolicznego sykla.
- Panowie, trochę

powagi. Ludzie na was patrzą – Syriusz wypowiedział te słowa w złą

godzinę. W dzikim pędzie Peter i James zaczęli obsługiwać ludzi, jak to się

mówi „jak popadnie i kto podpadnie”. Potter był zajęty

nakłanianiem pewnej Krukonki z jego roku, żeby pozwoliła mu odświeżyć jej

dekolt, natomiast Pettigrew próbował „odświeżyć” babcię

klozetową. Bez skutku – była odporna na działanie wszelkich

chemikaliów.
Wrócili na swoją ławkę wyśmiani, ale z wypchanymi

sakiewkami.
- No co jest chłopaki? Tak się zachowywać. Gonicie tylko za

pieniędzmi. To takie żałosne. – Remus, który obserwował całe

zamieszanie razem z Sevem i Syriuszem, nie krył swojego zawiedzenia. Do tej

pory uważał ich za osoby, które pieniądze stawiają na dalszym miejscu, które

cenią przede wszystkim przyjaźń, miłość, braterstwo.
- Całkowicie

pogrążyliście się w tym... wyścigu szczurów. Bez obrazy Peter.
- Co to

jest „wyścig szczurów”, Syriuszu?
Snape po raz kolejny

zaklną nad głupotą Jamesa. Miast udzielić mu pomocy, odpowiedział pytaniem

na pytanie:
- James, czy w czasie tych wakacji... twoja głowa – nie

chciał urazić Gryfona – nie spotkała się z twardym przedmiotem?
-

Taak... Pamiętam, że jak remontowaliśmy dom, to jedna cegłówka spadła mi na

głowę.
- To wszystko wyjaśnia – rzekł sucho Severus.
- Co

wyjaśnia?
Teraz wszyscy pozostali Huncwoci zaklęli nad jego głupotą.

„To był chyba pustak... albo nawet dwa” pomyślał Syriusz.
-

To, że pociąg się spóźnia. – Uprzedził kolejne pytanie. – Kiedy

cegłówka zderzyła się z twoja głową, mikroskopijne łupiny ruchem

przyśpieszonym wydostały się z ziemskiej atmosfery. W kosmosie, pod wpływem

temperatury i położenia Saturna wobec Merkurego, przerodziły się w kamienie,

zwane meteorytami. Jako, że działała na nie siła grawitacji, kamienie te

wpadły w naszą atmosferę, po drodze rozpadając się na setki mniejszych

kamyków.
- Ale do czego zmierzasz? – James nieśmiało przerwał

monolog Seva.
- Do tego, że jeden z tych kamyków wielkości

nieodżałowanej cegłówki, uderzył w lokomotywę, unieruchamiając ją na kilka

godzin. Dodatkowo, biorąc pod uwagę padający deszcz, parowy silnik

lokomotywy uległ prawdopodobnie zapchaniu lub całkowitemu zniszczeniu. Tak,

Remusie?
- Czyli jednym słowem mówiąc, posiedzimy tu do wieczora.


Nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi

w Hogwarcie, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa. W

jednym zdaniu zawarł całą mądrość, jaką młody Snape starał się wpoić

Potterowi do głowy.
- Jaki z tego morał, dzieciaczki? – Ślizgon

starał się błysnąć swoimi umiejętnościami, żeby nie pozostawać dłużnym

Remusowi.
- Przez Jamesa jesteśmy unieruchomieni na tym cholernym

peronie – zdanie, które wypowiedział Syriusz, w późniejszych czasach

przeszło do najchętniej cytowanych przez ludzi stojących na wszelkiej maści

przystankach, peronach itp.
Ciszę przerwało pytanie. Dość inteligentne

pytanie, jak na osobę pytającego.
- Mam dziwne wrażenie, że kogoś

brakuje... Nie widzieliście Juliusa Ceazera?
- Ja nie, James. Może

Syriusz?
- Ja też nie. A ty, Remusie?
- Już mówiłem, że nie.
-

Och, wybacz. A ty Severusie? Zapomniałem, ty go przecież nie znasz!


- Dziwne, ale ja też go dzisiaj nie widziałem – zakończył Peter.


Cała piątka wpadła w konsternację i zamyślenie. Starali się jak mogli,

ale na powód nieobecności Juliusa wpaść nie mogli. W końcu odezwał się

Syriusz:
- Pewnie się spóźni.
Chwila ciszy. Chwila niespokojnej ciszy.

Chwila spokoju. Euforia.
Zza zakrętu dobiegł ich głos silnika, wysoce

prawdopodobne, że parowego. Nadzieje, że wreszcie się stąd ruszą, rosły z

każdą chwilą, by osiągnąć zenit, kiedy powietrze rozdarł gwizd pokładowego

„klaksonu”. Już widzieli kłęby pary, już tory rozświetlała

lampa. I wtedy...
Oczom wszystkich ukazał się rząd drezyn, połączonych

jedna z drugą. Na pierwszej z nich siedział maszynista, trzymający w jednej

dłoni latarenkę, a w drugiej megafon, przez który wydawał odgłos jadącej

lokomotywy.
- Trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu idzie.
- Masz

rację, Peter. Jakby dodał kilka kartonowych wagonów, jakąś lokomotywę...


- To mielibyśmy hogwarcki Orient Ekspres – skończył James.
Ich

nadzwyczaj ciekawe rozważania przerwał maszynista, posturą niewiele

odbiegającą od stereotypowego świętego Mikołaja. Był natomiast zdecydowanie

mniej czerwony. Od przepicia.
(PROWADZENIE DREZYNY PO KIELICHU PROWADZI

DO WIELU WYPADKÓW)
- Ej wy tam trzej i ty, co mówisz dużymi literami,

uspokójcie się! Mam ważną wiadomość.
Niestety, lokomotywa została

uszkodzona przez spadający odłamek skalny. – Gwizdy i jajka poleciały

w kierunku maszynisty. Huncwoci spojrzeli z niedowierzaniem na Seva. -

Zarząd kolei podjął natychmiastową decyzję o powołaniu komisji śledczej,

której zadaniem jest wyjaśnienie pochodzenia tego odłamka – gwizdy i

jajka zastąpiły owacje i róże.
Nieco zdziwiony Severus Snape, znany jako

„Pustynny Wąż” sięgną do kieszeni po mały zeszyt, na którego

okładce widniał napis „Dwadzieścia lat wcześniej –

scenariusz”. Szybko przekartkował go i krzyknął w kierunku

mężczyzny:
- Zapomniał pan dodać o zapchanym silniku! Wszystko jest

na czternastej stronie!
Speszony maszynista sięgnął do największej

kieszeni swoich roboczych ogrodniczek i wyciągnął z niej podobny egzemplarz

i z wytkniętym koniuszkiem języka począł uważnie przeszukiwać tekst.
-

Taak... Rzeczywiście. Dodatkowo zapchaniu z powodu ulewnych deszczy, uległ

silnik. Z tego powodu do Hogwartu zawiozą was te oto drezyny. James już

wyciągnął rękę, żeby zadać pytanie, kiedy uprzedził go jakiś

trzecioklasista.
- Przepraszam, ale jak się to obsługuje?
Wszyscy

pozostali uczniowie, z Jamesem włącznie, zaklęli nad jego głupotą.
-

Nawet ja wiem, jak tego używać – powiedział Potter z dumą.
- Więc

o co chciałeś się spytać?
- Czy któraś drezyna ma wbudowaną ubikację.


Kiedy szmer przekleństw ucichł, maszynista zarządził, że na każdą

drezynę przypadają cztery osoby. Potem miało nastąpić przeliczenie uczniów.

Dla Huncwotów stanowiło to drobne kłopoty, gdyż za żadne skarby nie chcieli

się rozdzielać. Co prawda Syriusz i Snape proponowali, żeby Jamesa umieścić

wśród pierwszorocznych, ale w końcu uznali, że są ze sobą zbytnio związani.

Musieli sięgnąć po drastyczne środki perswazji. Niestety, muchozol się

skończył.
PSST! CHŁOPAKI, BIERZCIE TĄ DREZYNĘ Z TYŁU. BĘDZIE WAM

ŁATWIEJ!
- Dzięki, na pewno tak zrobimy. A ty Peter, zmieniaj się w

szczura i wskakuj do kufra.
- Ale jak powiem, że jestem obecny?
- Już

my się tym zajmiemy – na twarzy Syriusza malował się szatański

uśmieszek.
Zasłonili więc biednego, małego Petera, żeby w spokoju mógł

dokonać przemiany. Cichy pisk oznajmił im, że jest gotowy.
PIP.
-

Nie bój się, nie zamknę całkowicie kufra.
PIP.
- Tak, tak. Dostaniesz

coś do jedzenia.
Do ich drezyny podszedł maszynista, z długą listą w

rękach. Powoli odczytywał ich nazwiska. Kiedy doszedł do Pettigrew, Peter,

Syriusz ukradkiem uderzył Lunatyka pod żebra, tak, że ten ostatni zgiął się

wpół.
- Peter, jesteś, czy nie?
- Jest, jest.
- Nie widzę

go...
- Bo sznuruje sandały, więc musiał się schylić.
Maszynista

odszedł dalej, mrucząc pod nosem „Ech, te dzieciaki”. Po chwili

również odszedł ból Remusa, który nadal jednak ściskał kurczowo swoje żebra.


- Syriuszu, musiałeś tak brutalnie?
- Daj spokój, musiało wyglądać

autentycznie.
- Nie mogłeś walnąć kogoś innego?
- James już się

dzisiaj wystarczająco wycierpiał.
Ponownie rozbrzmiał głos

maszynisty:
- A teraz niespodzianka! Musicie pomachać trochę tym

drążkiem, bo nie zdążyliśmy zaczarować tego sprzętu. Przykro mi.
Wszyscy

zaklęli nad jego głupotą. Nie po raz pierwszy dzisiaj.
- Dobra

chłopaki! Ja z Remusem odpoczywamy, a wy pracujecie. Potem się zmienimy:

wy popracujecie, my poodpoczywamy.
- A nie wystarczy, że raz na godzinę

pomachamy tym tylko dla picu?
- James! To naprawdę świetny

pomysł! Długo nad nim myślałeś?
Nie dane było im usłyszeć

odpowiedzi, bowiem maszynista dał znak do odjazdu i (prawie) wszyscy musieli

zająć się pracą fizyczną.
Child
Koejny odcinek tej pociętej jednopartuff!ki
Nadal proszę utrzymywać stały kontakt z 999

Mroźny wieczór spowił całą okolicę całunem ciemności, ptaki przestały odzywać się, żebracy wracali do melin a policja postanowiła pilnować posterunku, żeby nikt go nie okradł. Martwy ciąg drezyn sunął powoli. Ciszę nieustannie przerywały odgłosy wysiłku, sapania i okazjonalne przekleństwa nad czyjąś głupotą. Tylko na ostatniej drezynie można było usłyszeć również „normalny” dialog.
- Syriuszu, moglibyśmy się wreszcie zamienić miejscami?
- No... dobra. Teraz wy popracujecie a my poodpoczywamy.
- Już to słyszałem! I nie mam zamiaru więcej się męczyć! – nerw niebezpiecznie zaczął drgać na skroni Severusa, jego dłoń powędrowała po różdżkę, a sam Sev zaczął mruczeć pod nosem „Ovada Daj”.
- Severusie! Po co te nerwy? Oczywiście już się zmieniamy...
Ten jednak nie zrezygnował z wyszkodzenia Syriuszowi krzywdy. Drobnymi krokami zmierzał w jego kierunku, z różdżką skierowaną w syriuszowy nos. W tej chwili pełnej grozy, sytuację postanowił ratować James.
- Przyjaciele, po co te kłótnie? Sam mówiłem, żebyście pomachali tym drążkiem dla picu raz na jakiś czas.
- Tak, ale ja już czwartą godzinę marznę na tym (PRZYKRO MI MŁODZIEŻY, CENZURA) mrozie, że aż mnie w jajach ściska – Sev niechętnie przyznał Potterowi rację. – Tylko mnie zastanawia, czemu ty ciągle się pocisz z tym drążkiem przez całą drogę?
- No bo przecież ten grubas tak kazał, nie?
Drezyna zatrzęsła się od czasownikowej formy słowa ‘pierdoła”. Nawet Peter musiał się zgodzić.
PIP. PIP. PIP!!!
- Czego on chce?
- Poza tym, że się z nami zgadza, chce czegoś do jedzenia.
Chwila konsternacji.
- Powiedz mu, że wszystko przemokło.
Chwila zastanowienia.
- Peter, muszę ci oznajmić przykrą nowinę. Składam najszczersze kondolencje. Nasze jedzenie przemokło. Będziemy głodowali aż do samego Hogwartu.
Ponownie nawet Severus, uznawany za jednego z najlepiej wysławiających się ludzi w Hogwarcie, jak już wspominałem, musiał ulec pod elokwencją, wygadaniem i intelektem Remusa.
PIP?!
- Niestety tak.
Przygnębienie spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Remus co chwila wypłakiwał się w rękaw (niekoniecznie swój), Syriusz pociągał tylko nosem, Severus z zdesperowaną miną skierował swoją różdżkę na siebie. Tylko James nadal harował, chociaż teraz jakby ubyło mu sił.
- Czekajcie. Mógłbyś powtórzyć ten fragment z gromem?
Jasne, ekhem... JASNE. PRZYGNĘBIENIE SPADŁO NA NICH JAK GROM Z JASNEGO NIEBA.
- Dzięki. Panowie, pani – spojrzał na Jamesa. – Co byście powiedzieli na smażonego człowieka?
- Remusie? Ty wiesz co mówisz? Kanibalizm jest zabroniony!
- No to może... – Remus rozejrzał się – smażonego kota? Słyszałem, że kuchnia wietnamska jest naprawdę dobra.
- A skąd ty kota weźmiesz? – zauważył jasno Syriusz.
- Pożyczę od tej dziewczyny – wskazał na drezynę przed nimi, gdzie na kufrze stał koszyk ze smakowitym kotem w środku.
Chwila zastanowienia.
- Czekajcie, kogo by tu z poselstwem wysłać? Ja osobiście do kotów mam uraz, Syriusz? Nie obraź się, ale nie wyglądasz zachęcająco. Sev? Dobra, nie patrz się tak na mnie! I po co ta różdżka!? James...
- Tak?
- Masz zaszczyt poprowadzić kampanię wrześniową. Twoim pierwszym celem jest zdobycie tego oto kota - tu Remus wskazał na drezynę obok.
- Ajaj, ser! – James zasalutował.
- A jaj też możesz przynieść, gdyby były.
Po chwili Potter już bezpiecznie niósł biednego kota. Bez jaj. (Znaczy się kot miał jaja, James też.)
Chwila konsternacji. Chwila zadumy. Chwila zastanowienia.
W końcu pierwszy odezwał się Syriusz, który mimo swego psiego alter-ego nie wzbudzał u kota żadnych podejrzeń.
- Może jakieś ostatnie życzenie – powiedział w kierunku zamkniętego koszyka.
MIAU?
- Niestety, nie mamy papierosów. Wszystkie przemokły.
MIAU?
- Kieliszka cherry również.
MIAU!
- Dostaniesz pięć galeonów.
MIAU...
- Trzy i szczura gratis.
- Syriuszu, zapomniałeś, kim jest ten szczur?
- A tak, James ma rację. Niebywałe – mruknął. – Dobra, moja ostatnia propozycja: cztery galeony i puszkę Kitekat.
MIAU!!!
Kiedy Syriusz wyciągnął kota, okazało się, że to Pers. Wszyscy zaklęli nad jego futrem.
(JAK DOWODZĄ NAUKOWCY, STOSUNEK MIĘSA DO FUTRA U PERSÓW WYNOSI 1:5)
- A teraz słuchaj. Weźmiesz ten drut w ogon i staniesz o tam – pokazał na metalowe okucie drezyny. – I nie wyrywaj się na widok wody!!!
Futrzak okazał się najwyraźniej wodowstrętem, gdyż niemiłosiernie wył i drapał, kiedy tylko pierwsza kropla deszczu spadła na jego wspaniałe, acz mało odżywcze futro.
Zaczęło grzmieć. Z początku słabo, później rozwinęło się w prawdziwy sztorm. Syriuszowi udało się wreszcie pochwycić przyszły obiad/lunch/podwieczorek (niepotrzebne skreślić).
Kiedy już miał przywiązać do ogona kawałek druta, z nieba spadł pierwszy grom.
- Syriuszu, kiedy zdążyłeś się opalić na taki ładny, ciemny kolor?
- Zamknij się, Sev. Nie widzisz, że potrzebuję chwili spokoju.
- Dobra, dobra. Tylko radzę się oddalić od tych okuć, za chwilę uderzy...
- Następny piorun... – dokończył James.
- Moja głowa...
Kondukt drezyn zatrzymał się. W oddali majaczyły światła jakiejś mugolskiej wioski. Wzdłuż drezyn maszerował niski cień, wiozący przed sobą jakiś wózek. Kiedy zatrzymał się przed ostatnia drezyną, okazało się, że jest to stara czarownica, która jak co roku sprzedawała dzieciom słodycze niewiadomego pochodzenia (chodzą plotki, że przemyca w nich dobra doczesne, a pomaga jej w tym dziwny osobnik, znany jako „Świstak”, który wszystko ładnie zawija w „sreberka”). Dziwiło ich tylko, że siedziała na wózku inwalidzkim, z którego podawała „stuff”.
- Coś z wózeczka, kochani?
- A co można dostać?
- Kok... czekoladowe żaby, paszteciki, to co zwykle.
- Co to jest kok...?
- Eee... kokakola, kokosy – odparła chrypliwym głosem.
Chwila zastanowienia.
- Bierzemy dwa duże kokosy i dwulitrową kokakolę.
- Razem będzie sto galeonów.
Chwila konsternacji. Panika.
- ILE?! – wydarł się Syriusz.
- Osiemdziesiąt? – spytała cicho.
- Pani chyba żartuje! Okradać dzieci bez stałego źródła dochodu?!
- Pięćdziesiąt... proszę!
Severus zaczął powtarzać dosyć głośno „Ovada Daj”. Pozostała trójka również zaczęła mruczeć najgroźniejsze zaklęcie, jakie mogli wymyślić na poczekaniu, np.: „Kontrola Sanepid”, „Komornikus” czy „Członkostvo Eselde”.
- Chłopcy, ja muszę się z czegoś utrzymywać! Dwadzieścia...
- W kufrze mamy jeszcze szczura z Bora Bora. Bardzo agresywny gatunek, wyhodowany w Czernobylu.
- Przecież Bora Bora jest zupełnie gdzie indziej, niż Czernobyl – zauważył Lupin.
- Dobra, bierzcie to za darmo! Nie chcę was widzieć!
Kiedy babcia oddalała się pośpiesznie w kierunku pierwszej drezyny, nasi bohaterowie zastanawiali się, na jak długo wystarczy im kokosów i kokakoli.
- Patrzcie, dobrymi manierami można wszystko.
- Co to za wioska? – spytał się James, wskazując na światła w oddali.
- To... czekaj. Newcastle – mała mieścina. Bezrobocie niemal trzydzieści procent, główny surowiec eksportowy to statki z papieru i metale. Chodzą plotki, że są plastikowe – Remus po raz kolejny wykazał się znajomością kraju.
- Panowie, myślę, że powinniśmy spróbować tych kokosów. Kto pierwszy?
- James – szepnął cicho Sev w kierunku Pottera.
- Ja?! – odpowiedział chłopak, rozglądając się po zebranych.
- Skoro mamy już ochotnika, możemy sprawdzić, jak te kokosy smakują.
James wziął odrobinę kok... osów. Przeżuł uważnie, popił kokakolą, zamyślił się i wydał werdykt.
- Czu-ję się trochę dziwnie. Tak jakoś duszno mi, i mam drgawki, pocę się!
Syriusz długo się nie zastanawiał. Nie miał zamiaru pozwolić, żeby jego przyjaciele poumierali od przeterminowanych kokosów. Wypatrzył w ciemności babcię, która im to sprzedała. Wymierzył bardzo dokładnie i rzucił. Usłyszeli ciche stuknięcie, jakby kokosy trafiły w pustą drewnianą skrzynkę. Wszyscy pogratulowali mu celnego oka, Remus nawet chciał od niego autograf.
Kiedy euforia opadła, postanowili zająć się Jamesem, który źle wyglądał. Nie mieli pojęcia, co z nim zrobić. Padały różne propozycje, od muchozolu, którego nie mieli po operacyjne usunięcie wyrostka robaczkowego. Kiedy byli już zdecydowani na pierwsze cięcie („Siostro Snape, skalpel.” „Ja ci dam skalpel, siostro!”), z kufra Petera dobiegło ich ciche chrobotanie. Otworzyli skrzynię, w której Peter pokazywał im krople na przeczyszczenie.
- Można spróbować i tego.
Kilka kropel spłynęło do gardła Pottera. Usłyszeli, jak przełyka krople. Po chwili James usiadł. Spojrzał trzeźwo na resztę Huncwotów. Wyglądali, jakby widzieli zmartwychwstanie. Nagle poczuł dziwny skurcz w żołądku i mdlenie w gardle.
- Odsuńcie się, będzie haftował!
James wystawił głowę za pokład. W międzyczasie „pociąg” ruszył. Po pięciu minutach ciężkiej roboty James szczęśliwy wrócił do żywych i normalnych. Jak się później okazało, światła, które Remus wziął za Newcastle, okazały się być światłami Hogsmeade.
Child
I tak to bywa w zyciu...

jednopartuff!ka przerodzila sie w pelnorozmiarowego fica.
Nadal

polecam kontakt z 999
Psychoanalityk rowniez jest

wskazany

Wrzesień minął. Październik ciągnął się niemiłosiernie.

Zimne wiatry, nieustające deszcze, cotygodniowe burze – to wszystko

nie zachwycało. Uczniowie snuli się po szkolnych korytarzach lub

przesiadywali przed kominkami, grali w gargułki lub zajmowali się podobnymi,

faaa (ZIEWNIĘCIE) scynującymi robótkami ręcznymi. Prym wśród robótek wiodły

szydełkowanie ekstremalne i orzigami – japońska sztuka puszczania

pawi. Jednak jak to zwykle bywa, wśród monotematycznego społeczeństwa, kilku

wybranków losu i mojej woli spędzało czas na „działaniach zabronionych

w regulaminie szkoły”. Spotykamy ich właśnie pod gabinetem Filcha.


- Jeszcze raz, Syriuszu. Po co włamujemy się do gabinety Filcha?
-

Powtarzam po raz ostatni, że jeżeli tego nie zrobimy, nie dowiemy się, czy

Filch jest charłakiem. Jeżeli tak, to będzie to sensacja roku, a samo

włamanie do jego gabinetu to sensacja miesiąca!
Syriusz zaciekle

próbował sforsować zamek w drzwiach scyzorykiem, model

„MakGajwer”, który kupił w czasie wakacji z oferty sklepu

wysyłkowego „Tele-SzopPracz”. Jak zapewniał miły prezenter

(swoją drogą, prawdziwa z niego szuja), scyzoryk ten nadawał się do:

otwierania konserw i drzwi, dłubania w nosie i między zębami, czyszczenia i

patroszenia ryb, cięcia wszystkich materiałów od papieru po marmur.

Dodatkowo dostał podręczny zestaw pucybuta, za jedyne 5,99 funta. Jednak

niezastąpiony w mugolskim świecie, w pełnym magii Hogwarcie był tylko

bezużytecznym złomem. Drzwi nadal stawiały opór czynny, nie wpuszczając

Huncwotów do gabinetu derektora.
PRZEPRASZAM, ŻE PRZASZKADZAM, ALE CZY

NIE ŁATWIEJ JEST PO PROSTU NACISNĄĆ KLAMKĘ?
- Co ty tu robisz? W

Hogwarcie nie można się aportować.
JESTEM PONAD WSZELKIMI PODZIAŁAMI.

MOGĘ WSZYSTKO: SPROWADZIĆ TU DUMBLEDORE’A, FILCHA, VOLDEMORTA. MOGĘ

NAWET ZDRADZIĆ WAM FABUŁĘ V TOMU HARRY’EGO POTTERA!
- To mój

syn napisał książkę?
NAPISALI KSIĄŻKĘ O NIM. Z RESZTĄ, TY TEŻ TAM SIĘ

POJAWIASZ. WY WSZYSCY SIĘ TAM POJAWIACIE, zamilkłem na chwilę. RADZĘ WAM SIĘ

POŚPIESZYĆ, FILCH WRÓCI TU ZA DZIESIĘĆ MINUT. ŻEGNAM PANÓW.
- Będziemy

sławni, będziemy sławni! – Peter nie mógł ukryć radości. Biedak

nie wiedział, że przyszłość przed nim nie rysuje się w różowym kolorze.


- Jak się nie zamkniesz, wszyscy będziemy wisieli pod sssufitem –

syknął Sev, zaciągając się mentolowym papierosem, które to przepisał mu

dentysta, żeby zwalczyć nieprzyjemny zapach, którego młody Snape nabawił

się, paląc ruskie fajki z przemytu.
- Syriuszu, słyszałeś chyba, że

wystarczy nacisnąć klamkę.
Łapa bez słowa zrobił, jak mu powiedziano.

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wkroczyli do jaskini lwa. Tak im

się przynajmniej zdawało, dopóki nie spojrzeli na wystrój wnętrza. Wszystkie

wolne miejsca na ścianach pokrywały zdjęcia jego ukochanej kocicy, oprawione

w różowe ramki, na półkach stała karma Kitekat we wszystkich dostępnych

smakach, na każdy dzień tygodnia. Na biurku piętrzyły się książki typu

„Jak sprawić, by futro twojego kota lśniło niczym nowe”,

„Podręcznik zaawansowanego hodowcy kotów” czy bestseller

ostatnich czasów „Kocia psychologia a człowiek”. Pod nim leżał

koszyk. Jednak nie był to zwykły koszyk dla kotów, jaki można dostać na

bazarze u Gruzinów. Ten był wykonany z najlepszej, anty alergicznej wikliny,

wyściełany był aksamitem a poduszki wykonane z bawełny pierwszej klasy,

wypchane były cisowymi trocinami. Natomiast fotel, czy choćby łóżko Filcha

przypominały sprzęty używane w Przymusowych Obozach Pracy na Nizinie

Syberyjskiej. Stare, nadgryzione przez czas i korniki, z widocznymi

złamaniami i złuszczoną farbą. Remus podszedł do łóżka. Kiedy dotknął

kołdry, początkowo myślał, że Filch sypia pod tekturowym kartonem. Dopiero

rzut oka na naszywkę producenta (T.K.P.I.I. Brudshwick&Córka spółka z

zoo, czyli Tanie Kołdry Poduszki I Inne Brudshwick&Córka spółka z zoo),

uświadomił mu, że Filch nie sypia pod kartonem po bananach Exotico. Mimo

wszystko, woźny dbał o higienę. Niekoniecznie własną.
Huncwoci długo nie

mogli otrząsnąć się z szoku. Severus, znany z zamiłowania do ciemnych,

posępnych, ale wykończonych z polotem miejsc oparł się o drzwi, które

prowadziły do schowka na wszelkie skonfiskowane przedmioty. Wrota uległy pod

naciskiem Seva. Jego oczom ukazał się magazynek. Gdyby użyć porównania,

można by powiedzieć, że był to magazynek Kałashnikova. Od podłogi aż po

sufit piętrzyły się pudła pełne fajerwerków, sztucznych ogni. Huncwoci po

raz kolejny w ciągu pięciu minut nie mogli otrząsnąć się z szoku.


Pierwszy zdolność logicznego mówienia odzyskał Syriusz.
- To... to

Eldorado! Z takimi zapasami możemy urządzać Sylwestra w Hogwarcie przez

najbliższe dziesięć lat. Co najmniej!
- Więc... – zaczął

Remus, a na jego twarzy pojawił się szatański uśmieszek.
-

Zabieramy! – krzyknęli pozostali.
- Momencik. Musimy wszystko

rozplanować w czasie. Mamy pięć minut i trzy ważne zadania: wynieść stąd jak

najwięcej pudeł, zrobić kilka zdjęć gabinetu Filcha i znaleźć dowody na to,

że jest charłakiem. Ja z Remusem wynosimy fajerwerki, Syriusz i Peter

szukają dowodów, a James robi zdjęcia.
James zawahał się. Wprawdzie już

nie raz łamał regulamin, ale zawsze był na to przygotowany. Tym razem los

zgotował mu niespodziankę: nikt nie miał aparatu.
POSZUKAJ W TRZECIEJ

SZUFLADZIE OD GÓRY.
- Dzięki – odparł Potter, zabierając się do

poszukiwań.
OD GÓRY, JAMES. OD GÓRY.
Ciszę przerywały teraz tylko

odgłosy sapania, flesza i szperania po szufladach.
PANOWIE, NIE CHCĘ

PONAGLAĆ, ALE ZOSTAŁY WAM DWIE MINUTY...
Severus i Remus podwoili tępo

– na korytarzu nowe pudło pojawiało się co sześć sekund. Syriusz i

Peter przestali dbać o pozory – wyrzucali z szuflad i półek wszystko

po kolei, przeszukując wszystkie papiery, które mogły powiedzieć coś o

pochodzeniu Filcha. James wymieniał już drugą kliszę – poczuł, że ma

talent do fotografowania.
- James, przestań! Pomógłbyś lepiej

Syriuszowi szukać tych cholernych papierów. Wmigurok czy coś takiego.
-

Wmigurok? – zastanowił się James. – Tutaj wisi, oprawiony w

złotą ramkę!
Severus powstrzymał się od zgryźliwych komentarzy.

Powiedział tylko:
- Zabieraj to i pomóż nam wynosić kartony.
Syriusz

i Peter rzucili swoją dotychczasową robotę w diabły. Tylko ten pierwszy

przywrócił na półkach jako taki porządek. Ostatnia partia pudeł wylądowała

na korytarzu.
Szybki rzut oka pozwolił Severusowi na oszacowanie ich

ilości.
- Panowie, mamy około stu dziesięciu kartonów, wypchanych po

brzegi fajerwerkami.
- Dobra. Teraz spokojnie zaniesiemy do... właśnie

gdzie?
- Mamy czas na zastanowienie.
- Tak, tak James. A te szuranie

butami to pewnie Binns idzie do wychodka?
- A kto wie, gdzie on chodzi.


- Wątpię, żeby ten sam profesor podcierał się kotem – zauważył

Remus, który usłyszał ciche miauknięcie.
- Panowie, (CENZURA) bo nam

Filch z nóg precelki zrobi!
- Wingardium Leviosa! – pudła

uniosły się kilka cali nad ziemią i podążały za Huncwotami, którzy

postanowili ukryć się w jednej z pustych klas po prawej stronie korytarza.


Szuranie butami nabrało na sile, ciągłe miauknięcia rozchodziły się po

korytarzy. Co chwila przerywał je zachrypły kaszel i przekleństwa –

był to niechybny znak, że nadciąga postrach uczniów, miłośnik kotów, groźny

woźny i Argus Filch w jednej osobie, oraz jego pożalsięboże kotka, Pani

Norris. Kiedy tylko podeszli do drzwi, Filch poczuł, że niedawno ktoś tu

był. Ktoś bardzo nie proszony. Pięciu bardzo nieproszonych ktosi.
-

Śmierdzi tu, jakby pies tędy przechodził. Nieprawdaż, moja droga? –

zwrócił się do swojej kotki. Ta odpowiedziała mu tylko krótkim, donośnym

prychnięciem.
- Syriuszu, myłeś się dziś rano?
- Zostaw sobie te

komentarz na później – syknął Łapa.
Filch powoli i uważnie

rozglądał się po korytarzu. Chciwie łowił wzrokiem, słuchem i węchem

wszelkie anomalia w otoczeniu.
- Teraz cuchnie szczurem...
- To nie

ja! – zaprotestował Peter.
MIAUUU!
- Wilki? Nie, ten

zespół dopiero powstanie... Trzeba przeszukać wszystkie pomieszczenia po

kolei. Zaczniemy od prawej – i skierował swoje kroki na lewo. Chciał

podejść ich psychologicznie, choć zazwyczaj wystarczyło wymienić tylko jego

nazwisko – efekt był podobny.
- On tu idzie, jeżeli nas zobaczy...


- Wiemy, James – „nogi w precelki”.
Przywarli do

ściany przeciwległej do drzwi. Remus poczuł pod swoją dłonią jakiś posążek,

może świecznik. Doświadczenie, które wyniósł z czytania książek przygodowych

(„Bolek i Lolek odkrywają seks” itp.), mówiło mu, żeby spróbować

przekręcić to w którąkolwiek stronę.
- Chyba mam pomysł, jak się stąd

wydostać. Trzeba przekrzywić ten przedmiot w odpowiednią stronę.
- No to

na co czekasz?
- Jeżeli zrobię to w złą stronę, prawdopodobnie spadniemy

do jakiejś piwnicy, gdzie składuje się wołowinę na następny obiad.
-

Przynajmniej nie będziemy głodowali.
- Może tak, może nie, ale słyszałem

że jutro mają robić mielonkę na obiad. Chyba nie chciałbyś być jednym ze

składników.
Wśród ogólnej paniki umysł Severusa nad wyjściem z tej jakże

stresującej i trudnej sytuacji. W końcu znalazł rozwiązanie.
- Remusie,

co to przedmiot?
- Figurka jakiegoś aniołka czy czegoś takiego.
-

Taa... Uderz tego aniołka w lewe ucho prawą ręką pod kątem trzydziestu

stopni i przy nacisku 80g/cm2.
- Zadziała?
- Pewności nie mam.


Usłyszeli, że Filch bada wnętrze klasy obok. W czasie, kiedy oni

rozmawiali o jutrzejszym obiedzie, Argus przetrząsał szafy. Kiedy Sev

przekazywał porady Remusowi, Filch sprawdził dokładnie pod dywanem i we

wszystkich wazonach. Zostało mu przejrzeć tylko kilka kufrów.
- A jak

spadniemy? – Remus nadal nie był pewien, czy powinien słuchać

nieprzemyślanych rad Severusa.
- Jak ty nie chcesz, to daj zrobić to

innym – Sev wziął zamach i trafił aniołka prosto w ucho. Jednak nacisk

był większy, niż się spodziewał i głowa aniołka przeleciała przez całą

klasę, robiąc niemały hałas. Z pewnością ściągnie tu za chwilę Filcha.


Naparli całym ciężarem na ścianę, ale ta nie ustępowała. Postanowili

podejść ją psychologicznie.
- Trzeba do niej mówić. Dobra ściana, rozsuń

się. Dobra ściana – powtarzał Syriusz, delikatnie gładząc po

kamieniach. Prawdę mówiąc, wątpił, czy to pomoże, ale na pewno czuł się jak

jakiś obłąkany idiota. Ściana nadal stała niewzruszona. Usłyszeli, że Filch

wychodzi z klasy obok.
- Otwieraj się krzywa*!!! – o

dziwo, ściana ustąpiła. Wpadli do korytarza, który znajdował się za nią.

Peter i James ostatkiem sił pociągnęli za sobą pudła.
- A teraz zamknij

się!!! – ściana zasklepiła się w tym samym momencie, gdy

Filch przekraczał próg. Wyglądał na zdenerwowanego, a jego kolejna wypowiedź

nie mogła przejść przez cenzurę, nawet przy największej dozie tolerancji i

przy użyciu eufemizmów.
- (CENZURA)!!!
Kilka metrów i

jedna ściana dalej.
- Mieliśmy niemałe szczęście.
Huncwoci złapali

oddech. Gdyby Filch teraz podszedł do ściany, z pewnością usłyszeliby

„Cuchnie tu całym zwierzyńcem”. Pozostało już tylko ukryć w

bezpiecznym miejscu fajerwerki i ogłosić Hogwartowi, że Argus Filch,

magister dręczygologii stosowanej, jest charłakiem. Nie używającym środków

czystości.
- Gdzie kończy się ten korytarz?
- Żebym to ja wiedział.


Ruszyli w górę. Zdawało im się, że korytarz ciągnie się w

nieskończoność, ewentualnie nieco krócej. Rzadko oświetlony pochodniami,

zdawał się idealnym miejscem na nieoficjalne spotkania w późnych godzinach

wieczornych. Gdzieniegdzie napotykali na małe wnęki, idealne do ukrycia

części pakunków. W końcu trafili na zwięczenie swojej wędrówki. Syriusz

ostrożnie nakazał ścianie otwarcie się. Spodziewał się oślepiającego

światła, ale zamiast niego trafił na gobelin zawieszony tak, aby maskować

wyjście.
Ostrożnie wyjrzał zza niego na korytarz. Był pusty. Powoli

zaczęli wychodzić. Sami, bez paczek. Rozejrzeli się po korytarzu. Byli na

drugim piętrze, obok wejścia do biblioteki.
- Oficjalnie ogłaszam, że

biblioteka od teraz staje się miejscem naszych spotkań, a ten oto wspaniały

korytarz naszą kryjówką. Poproszę szampana, za chwilę odbędzie się chrzest.


- Nie mamy szampana.
Chwila zamyślenia. Przeciągająca się chwila

spokoju.
Spojrzeli na zegar wiszący nad biblioteką; pokazywał kilka

minut po piątej.
- Musimy omówić kilka spraw – wchodzimy –

zarządził Syriusz.
W środku było pusto, nie licząc kilku uczniów

zakuwających na jakiś wyjątkowo trudny egzamin. Sądząc po tytułach książek,

czekała ich ciężka przeprawa z czarną magią.
- Jeden zaciszny stolik dla

pięciu osób – powiedział James do bibliotekarki.
- Zapominasz się

chłopcze, że nie jesteś w restauracji.
- W takim razie weźmiemy ten przy

ścianie – odparł zakłopotany.
Usiedli w ciasnym kręgu, tak, żeby

żadne zbędne słowo nie wydostało się poza ich krąg wtajemniczenia. Głos

zabrał Syriusz (ale żeby oddać, nie pomyślał).
- Mam doskonały pomysł.

Stwórzmy mapę Hogwartu, pokazującą wszystkie pomieszczenia, tajne przejścia

i osoby.
Huncwoci wydali z gardeł pomruk aprobaty. Tylko James jak

zwykle widział wszędzie problemy.
- Skąd weźmiemy dokładną mapę

Hogwartu?
- James, skocz po Historię Hogwartu, myślenie zostaw nam.


- Jak chcesz, Syriuszu.
Po chwili James wrócił, niosąc ze sobą

opasłe tomisko, które w obecnej chwili okazało się kopalnią wiedzy dla

Huncwotów. Zawierał wszystko; od dokładnego planu po niezrozumiałe dla

przeciętnych ludzi opisy położenia ukrytych przejść. To nie stanowiło dla

Huncwotów żadnego problemu – byli cudownymi dziećmi magii.
-

Dobra. Czyli wszystko mamy omówione – my zajmiemy się planem i

przeniesieniem nań wszelkich pomieszczeń, przejść. Severus znajdzie sposób,

jak nanieść na mapę postacie wybranych ludzi: dyrektor, nauczyciele, Filch i

kilka dziewczyn.
Rozeszli się po kolei, w pełnej konspiracji. Tak

narodziła się Mapa Huncwotów. Oraz zwyczaj hucznego świętowania Sylwestra.

Ale o tym później.

*krzywa - z laciny curva, w Polsce slowo czesciej

uzywane w formie przez k i w.
Child
Call najn najn najn. Fenk ju.



Cicha, spokojna listopadowa noc. Uczniowie zmęczeni po wysiłkach

związanych z uczeniem się, odrabianiem prac domowych, podrywaniem osób płci

przeciwnej (choć zdarzają się wyjątki), przestrzeganiem regulaminu (również

są wyjątki) czy wykradaniem sekretów Filcha udają się do swoich łóżek, żeby

zregenerować swoje nadwątlone siły.
Wszędzie spokój, żadnych problemów,

nie licząc przeciekającego kranu na czwartym piętrze, kilku zabronionych

pojedynków w lochach, Severusa Snape’a wędrującego korytarzem,

bazyliszka pod łóżkiem jakiegoś Puchona... Severusa Snape’a

wędrującego korytarzem?! Szedł w swój charakterystyczny sposób: najpierw

widać było cień, potem można było usłyszeć ciche kroki, a na koniec dojrzeć

jego oddalające się plecy. Opanował sztukę chow0ania się niemal do

mistrzowskiego stopnia. Zostało mu tylko nauczyć się przechodzenia pod

tapetą czy między szczelinami murów.
Tym razem młody Snape trafił na

godnego siebie przeciwnika; profesor Hermenegildę Quirrell (matkę tego

samego Quirrella, który w przyszłości będzie „uczył” w

Hogwarcie), która obawiała się tylko tego, że dostanie jajecznicę na

śniadanie. Nie straszny był jej sztorm, fiskus, Voldemort czy cieknący kran

na czwartym piętrze.
- Jeeeeszczee tylko jedna dziewczyna, tylko jedna

dziewczyna. Ale jaka – rozmarzył się Sev. Odpłynął do krainy marzeń.

Widział siebie razem z Lily Evans, prowadziła go do swojego domu. Widział

jakieś sylwetki w drzwiach...
- Kogo my tu mamy? Imię, nazwisko i

dom!
- Chrrrrr...
- Obudź się! – profesor Quirrell

zaczęła szarpać Severusem. Z kieszeni wypadł mu zeszyt.
Sev otrząsnął się

z rozmarzeń, choć nadal gadał głupoty.
- Miałem sen, wspaniały sen. A w

tym śnie byłem razem z...
- SEVERUS SNAPE!!! OBUDŹ

SIĘ!!!
Skierował oczy na twarz nauczycielki, chociaż lepszym

określeniem byłoby nazwanie tego „miejscem, gdzie powinna się

znajdować twarz”. Mikroskopijne oczka, wystające zza zwałów tłuszczu

świdrowały umysł Seva, który nadal bredził.
- I wtedy miała mi

przedstawić rodziców... – uświadomił sobie, że nie jest w domu Lily

Evans, tylko na korytarzu w Hogwarcie i rozmawia z drugim w kolejności

postrachem szkoły. – Mamusia?
- Tak - mamusia, synku. A teraz

grzeczny chłopczyk pójdzie do łóżeczka i poczyta sobie bajeczkę na dobranoc,

wypije kakao i zaśnie – profesor Quirrell mówiła przesłodzonym głosem.

Kiedy sens tych słów dotarł do Severusa, wstąpił w niego demon. Mógł znieść

to, że ktoś każe mu iść do łóżka, lubił czasem poczytać sobie jakąś bajkę

(„Mały zbłąkany morderca”), przepadał za kakao, chociaż nie

stronił od mocniejszych trunków, ale NIENAWIDZIŁ, KIEDY KTOŚ NAZYWA GO

SYNKIEM, A CO DOPIERO GRZECZNYM CHŁOPCZYKIEM!!! Adrenalina

wypełniła jego żyły, umysł reagował na poziome rdzenia kręgowego. Sev wyją

różdżkę i z obłędem w oczach zaczął zbliżać się do nauczycielki. Z każdą

chwilą obłęd ten rósł, aż w końcu Severus wywołał pandemonium. Hogwart

zatrząsł się w posadach, ptaki z Zakazanego Lasu odleciały. Korytarz

wypełniło czerwone światło i głos Seva.
- Synek?! Chłopczyk,

grzeczny chłopczyk?! Ja ci dam chłopczyka! Ovada daj!

Członkostvo Eselde! Komornikus! Szlagus Trafus!
(Z POWODU

WYSOKIEJ ZAWARTOŚCI PRZEMOCY, KOLEJNA SCENA ZOSTAŁA OCENZUROWANA)
-

Pamiętaj, ani słowa.
- Eaeaha – profesor przytaknęła.
Severus

zrobił kilka kroków. Zamyślił się, jak miał w zwyczaju, kiedy ktoś wyrwał go

z jego dotychczasowych zajęć.
- Na czym to ja skończyłem? A tak...

Lily... Miło państwa poznać...

Ten sam czas, zgoła odmienne miejsce

– dormitorium siódmej klasy Gryffindoru. Zaciszne miejsce, oaza

spokoju, kultury i święte miejsce dla ludzi przestrzegających zasad.

(OSTATNIO JAKBY MNIEJ) Wśród nocnej ciszy głos Syriusza się rozchodzi:
-

Nooo... – ziewnął – to mamy pełną mapę. Trzeba tylko nanieść te

przejścia. – Zauważył, że mówi do śpiących ludzi. – Jak zwykle

– Syriusz niech myśli, Syriusz niech zrobiiiii... Co to za wstrząs?


- Hę, co? Wstrząs? Pewnie Peter znowu zjadł za dużo fasoli – James

obudził się.
- To nie ja. Dzisiaj przecież nie było fasoli na obiad.


- REMUSIE! Jak mogłeś?
- Zauważcie, że nie rozchodzi się żaden

zapach – bronił się Lunatyk. Musieli przyznać mu rację.
Dormitorium

ponownie nawiedził wstrząs, razem z nim po całym pomieszczeniu rozniosło się

czerwone światło i echo znanego im głosu, krzyczącego coś w brzmieniu

podobnego do „Ovada Dajeszlagus”. Już wiedzieli: kto i co, ale

nie wiedzieli komu i gdzie.
Pierwszy odezwał się Remus:
- Sądząc po

natężeniu dźwięku, szybkością z jaką tu dotarł i osobie Severusa, wnioskuję,

że obecnie przebywa on na czwartym piętrze... piąte okno od lewej, przy

posągu Alfonsa Bimbułki.
Trzej pozostali Gryfoni spojrzeli na Remusa ze

zdziwieniem i jednoczesnym podziwem dla jego umiejętności dedukcji. Remus

zauważył te dziwne spojrzenia.
- Eee... To wszystko jest w scenariuszu.


- A skąd go masz?
- Severus dał mi kopię.
- Więc co powinniśmy

teraz zrobić?
- Chwileczkę – Remus przeszukiwał tekst. –

Proszę bardzo – strona sześćdziesiąta. „Huncwoci, po krótkiej

naradzie postanawiają sprawdzić, czy z Severusem wszystko jest dobrze, oraz

czy ktoś przy tym nie ucierpiał.”
- Dobra, poudawajmy, że

naradzamy się nad czymś... Już? Idziemy!
- A jak ktoś nas nakryje?


- James, przecież mamy twoją pelerynę-niewidkę. Schowamy się pod nią

i...
- We czterech się nie zmieścimy – zauważył trzeźwo James.


- Peter czyń swoją powinność...
- To i tak za mało –

powiedział z rezygnacją James.
- Co masz na myśli?
- Syriuszu, jeśli

nawet Peter zmieni się w szczura, to na jego miejsce pojawi się Severus.

Chyba, że chcecie zostawić go samego na czwartym piętrze, daleko od lochów,

gdzie byłby bezpieczny.
Rzucili się do scenariusza. Jednak po zdaniu

„Huncwoci, po krótkiej naradzie postanawiają sprawdzić, czy z

Severusem wszystko jest dobrze, oraz czy ktoś przy tym nie ucierpiał”

nie znaleźli żadnych konkretnych wskazówek tylko enigmatyczne „Wpadają

w niezwykłe ciemności”. To było dla nich ostrzeżenie.
- Musimy

iść, tak każe przeznaczenie. Ale musimy się zabezpieczyć...
- Takie

rzeczy mówi się do dziewczyny, Syriuszu.
- Wiem to, James.
Spojrzeli

na niego z niedowierzaniem. Co prawda wiedzieli, że co druga dziewczyna

odwraca się za Syriuszem, kiedy ten przechodzi korytarzem. Wiedzieli, że on

wie.
- Czy powiedziałem za dużo? Nie? To do dzieła! Trzeba nam

większej peleryny-niewidki! Potrzebuję nici, kawałka prześcieradła,

jakiejś farby, odrobiny lakieru i pięciu minut.
- Co ty chcesz zrobić z

moją pelerynką? – w głosie Jamesa wyczuwalna była panika.
-

Poszerzyć. Myślę, że rozmiar XXL będzie w sam raz.
- Ale jak?
- Tu

się doszyje kawałek prześcieradła, jeszcze tu i tam, pomaluje na podobny

kolor, polakieruje, żeby był ten połysk i rzucę na to jakieś zaklęcie, żeby

się całości trzymało. Proste.
- Syriuszu, jesteś pewien, że to podziała?


- Oczywiście, jestem doktorem habilitowanym szydełkologii

stosowanej! Bierzmy się do roboty, siostro Potter, nici!



Czwórka Huncwotów cicho przemykała się po opustoszałych korytarzach

Hogwartu. Ciszę rozdarł odgłos przewróconej zbroi, na którą wpadli.
-

Czemu przez tą szmatę nic nie widać? – spytał się Remus, rozcierając

obolałe kolano.
- Bo Syriusz zapomniał nadać prześcieradłu nieco

przezroczystości – odparł Peter, łapiąc się za głowę.
- Czy ktoś

spisał numery tego samochodu? – zapytał James.
- Zamknijcie

się! Miałem kilka minut i nie było kiedy dopracowywać szczegółów...

Filch! – syknął.
Miał rację. Z drugiego końca korytarza

dobiegły ich bluzgi i sprośne teksty – niewątpliwa oznaka obecności

Filcha. Pijanego Filcha. A jak wiadomo Filch + alkohol + Huncwoci +

zagubiony Sev + duża dawka humoru = duża dawka emocji.
- Ja im ręce z

rzyci* powyrywam! Niech tylko znajdę! Hik! – Filchowi

odbiła się popołudniowa wódeczka ze znajomymi. Z jego ust wyleciało kilka

kłaków. Notabene kocich. – Już nigdy nie ruszę wietnamskiego żarcia,

hik!
- Nie uważacie, że powinniśmy zejść mu z drogi?
- My się

Filcha nie boimy, uhaha uhaha! – odpowiedział śpiewająco

Remus.
- A pijanego Filcha?
- Teraz się boimy, o krzywa, o

krzywa!
Filch skierował w ich kierunku swój kostropaty pysk. Zrobił

kilka kroków i splunął z obrzydzeniem. Znowu wypluł kocią sierść.


Syriusz wskazał reszcie ręką kierunek, w który mieli się udać. Jednak

pech prześladował go tego dnia. Peleryna spadła na ziemię, odsłaniając

skulonych Huncwotów. Peter zauważył, że...
- Syriuszu, przyszyłeś

pelerynę do swojego rękawa...
Lecz nie to było najgorsze. Najgorsze

się dopiero zbliżało i cuchnęło wódką. Na domiar złego rozmawiało z

nieistniejącym stworzeniem.
- Wreszcie ich mamy, moja droga! –

spodziewał się odpowiedzi pani Norris, ale nie doczekał się. W jego głowie

zrodziła się dość intrygująca konkluzja: „Co było w tej

wietnamszczyźnie? Jakieś warzywa, kocie mięso... Kocie mięso?! Moja

kotka!”. Swoją frustracje i gniew postanowił wyładować na

Huncwotach.
- Kim jesteście? – upewnił się, że postacie które

widzi istnieją w rzeczywistości.
- My...? Fatamorgany! Tak naprawdę

nie istniejemy.
- Aha – odparł inteligentnie Filch. – Zaraz,

zaraz! Przecież w Hogwarcie nie ma żadnych grubych Morgan!** Ja wam

pokażę! – Filch zaczął szarżować w ich kierunku.
Huncwoci

podjęli jedyną słuszną decyzję w tym momencie – nie, nie zasiedli do

Okrągłego Stołu i nie zaczęli negocjacji. Po prostu uciekli. A uciekali

jeszcze długo i daleko.
Tymczasem niczego nieświadom Severus

„Pustynny Wąż” Snape spokojnie układał się w swoim łóżku do snu.



* rzyć - po ślasku (_!_) lub slownie dupa.
** FATaMORGANA

- fat to gruby (i tak wszyscy to wiedzą)
Child
TAK! TAK! TAK! TAK! I

słowo słowem pisanym się stało! Mój setny post i kolejna część

nienajgorszego, jak widze po komentarzach, opowiadanka! Z tej okazji


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/nutella.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='nutella.gif'

/> dla wszystkich czytających! Chlip... sniff... wzruszyłem

się...
Let's the show begin!

Spadł pierwszy śnieg.

Puchowa pierzyna okryła stare, hogwarckie mury. Zimny, przenikliwy wiatr

wpadał przez nieszczelne okna. Pochodnie na korytarzach co rusz gasły.

Groźny Woźny z niemniej odstraszającą i groźną miną przechadzał się

korytarzem i rozpalał na nowo ledwo tlące się łuczywa, sprzątał kamienne

płyty, które uczniowie gęsto pokryli błotem oraz jednocześnie szukał czegoś

w „Magicznych Anonsach” – przewodniku po magicznych

lumpeksach, bazarach, targowiskach itp.
Kiedy przechadzał się powolnym

krokiem obok wejścia, drzwi stanęły otworem. A w nich pojawiły się sylwetki

nikogo innego, jak Huncwotów. Ośnieżeni od stóp do głów, z zabłoconymi

butami. Pierwszy, w glorii chwały, przez próg przestąpił James, Największy

Ścigający Hogwartu. Duma biła od niego i rozświetlała ciemny korytarz.


Na widok Argusa Filcha zamarł w bezruchu. Jego towarzysze nie zaważyli

tego i wpadli na biednego Pottera. Z plątaniny nóg, rąk, głów i innych

członków (bez skojarzeń, zboczuchy ^^) wydobywał się niecenzuralny

dialog:
- Zabierzcie, ku... ze mnie swoje łapy!
- Syriuszu, to

było do ciebie... Ku...! Kto mnie kopnął?!
- Niech się tylko

pozbieram, to taki wpier... wam spuszczę, że... – głos urwał się.


- Tak, tak... Niech no wyjmę różdżkę!
- Nie! Sev, tylko nie

to!
- Au! Kto mi zaj... w brzuch!?
- Wybacz, Remusie...

Remusie, co ty robisz?
- Ja ci dam po brzuchu! Masz, kur... –

Peter dostał w podbrzusze „z partyzanta”.
Do akcji wkroczył

Filch, którego obowiązkiem, poza wyżywaniem się na uczniach, utrzymywaniem

porządku na korytarzach, doglądaniem grobu swojej kotki i braniem udziału w

kursie „Wmigurok”, było niedopuszczanie do bójek wśród uczniów.

Włożył swoje umięśnione, od odgarniania śniegu i dorzucania węgla do pieca,

ręce w sam środek plątaniny, z której wyciągnął najbardziej krewkiego

– Remusa, i najbardziej poturbowanego – Jamesa, który tylko w

powietrzu był nietykalny.
- Co tu się dzieje? – spytał swoim

ochrypłym głosem.
- No podejdź tu... O, pan woźny?
- Tak, pan woźny

– warknął Filch – który chciałby się dowiedzieć, co wy tu

wyrabiacie?!
- My... – Remus zaczął mówić głosem niewiniątka

(wariant „pierwszoklasista”, rodzaj „grzeczna

dziewczynka”) – ...tylko tłumaczyliśmy sobie kwestię dobrego

wychowania.
- Właśnie widzę – całkowita kultura.
- I kto to

mówi? – mruknął Severus.
- Który to powiedział?! –

wrzasnął Filch, urażony tym, że ktoś przerywa jego pedagogiczną pogadankę i

poddaje wątpliwości jego urok i maniery.
Huncwoci spojrzeli po sobie, a

na twarzy każdego malowało się „Ależ gdzież byśmy śmieli panu

przerywać”.
- Lepiej niech ten, który to powiedział, się przyzna

albo...
Lochy Hogwartu grudniem. Nie było to marzeniem Huncwotów, którzy

obecnie zwisali spod sufitu głową w dół. Jedynie James, który nadal wyglądał

tragicznie, spoczywał sobie w spokoju na krześle, które można było określić

jako skrzyżowanie fotela dentystycznego z żelazną dziewicą.
- Panowie,

nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru dłużej ćwiczyć jogi ku uciesze

Filcha – powiedział Peter, jednocześnie zmieniając się w szczura.


- Ma rację – Syriusz pochwalił Glizdogona i sam zamienił się w

wielkiego czarnego psa.
- A teraz uwolnijcie nas, skoro już poczuliście

twardy, przyjemny grunt pod nogami – Severus mówił rozmarzonym ale

stanowczym tonem.
Peter i Syriusz rozejrzeli się po lochu. Był ciemny,

wstrętny, wilgotny i zapleśniały, niczym francuskie sery. Pod ścianami stały

najprzemyślniejsze narzędzia tortur, przy suficie wiły się kilometry

łańcuchów a na środku komnaty stał owy nieszczęsny przedmiot, do którego

przykuty leżał równie nieszczęsny James. Nigdzie nie było śladu różdżek,

które zarekwirował im Filch.
- No i co tak stoicie? Zróbcie coś

wreszcie!
- Sev, trochę kultury i cierpliwości. Filch gwizdnął nam

różdżki i...
- Ja mam swoją różdżkę przy sobie – powiedział James.


Spojrzeli na niego jak na wybawiciela, Mesjasza, swojego Dobrego Ducha.

Ich poważanie dla niego momentalnie poszło w górę. Peter podbiegł do niego i

zaczął przeszukiwać kieszenie. Kiedy znalazł już upragnioną różdżkę, James

odezwał się:
- Uważałbym z nią, jest...
Ale Peter go nie słuchał.

Wycelował w łańcuch wiążący Remusa. Wypowiedział zaklęcie i wtedy poczuł, że

coś dzieje się tak, jak nie powinno. Różdżka wpadła w wibracje, z każdą

chwilą silniejsze. W końcu eksplodował obłok iskier i czerwonego światła.

Peter stał teraz cały osmalony. Loch zatrząsł się od śmiechów.
-

Chciałem powiedzieć, że ma założony immobilizer. Nikt poza mną jej nie użyje

– dokończył James.
- Nie mogłeś powiedzieć od razu? –

szepnął słabo Peter.
- Nie dałeś mi skończyć...
- Dobra, co teraz

macie zamiar zrobić?
- Ponownie włamiemy się do gabinetu Filcha i

zabierzemy co nasze! Idziemy, Peter – Syriusz złapał za klamkę i

wtedy odrzuciło go od drzwi. Loch był strzeżony zaklęciem.
Huncwoci

stali jak wryci. Przecież Filch, jako stuprocentowy charłak nie miał prawa

znać się na tak skomplikowanym zaklęciu. Ponownie w ruch poszedł scyzoryk

Syriusza.
- Ej! Przestań zajmować się tymi drzwiami i zdejmij ze

mnie ten łańcuch!
- Jak mam go przepiłować? Te łańcuchy nie mają

zamków – najwyraźniej są zaczarowane – Syriusz nie odwracając

się od drzwi rozmawiał z Severusem. W końcu usłyszał ciche kliknięcie

oznaczające, że drzwi stanęły otworem. Z niepewną minął Łapa sięgnął w

kierunku klamki. Kiedy poczuł chłodny metal pod swoją dłonią, spodziewał się

uderzenia. Te jednak nie nastąpiło.
Do lochu wpadło nikłe światło

pochodni, wypełniające do tej pory korytarz.
- Dobra, idziemy do

gabinetu Filcha i za chwilę wracamy z różdżkami.
Syriusz i Peter wyszli

z lochu i skierowali się w stronę, gdzie znajdowała się siedziba derektora.

Kiedy wpadli na pierwsze piętro, usłyszeli ciężkie kroki i sapanie –

Filch kręcił się w pobliżu swojego siedliska.
- Nie mamy wyboru –

trzeba krwi!
- A nie wystarczy zwykłe zamieszanie, Syriuszu?
-

Czemu nie? – powiedział Syriusz, podchodząc z jedną z pochodni do

jakiegoś wyjątkowo brzydkiego i starego gobelinu. Już po chwili zapach

palonej tkaniny roznosił się po całym piętrze. Wkrótce dotarł również do

Filcha. Jego człapanie narastało, aż po chwili wyskoczył zza winkla.
-

Nieee!!! To niemożliwe! Kto ośmielił się podpalić mój

ukochany gobelin?!
Kilkanaście metrów dalej:
- Facet ma fatalny

gust – Syriusz pokręcił głową.
- A co było na tym dywanie?
-

Arrasie, Peter. A był... – Łapa zaniósł się śmiechem – na nim...

hehe... ogród pełen... buahaha... kotów!
Kilkanaście metrów

bliżej:
- To na pewno oni! Niech któregoś nie będzie... Wylecą ze

szkoły – wszyscy! – roześmiał się szatańsko.
Pod

siedliskiem derektora:
- Czy ten palant musi wszystko za sobą zamykać?

– powiedział zdenerwowany Syriusz, po raz kolejny grzebiąc swoim

nieśmiertelnym scyzorykiem w tysięcznym już zamku.
- Lepiej się

pośpiesz... Mam złe przeczucia.
- Spokojnie Peter, jeszcze tylko parę

sekund...
Ciszę rozerwał ryk wściekłego, do granic możliwości, Filcha,

Argusa.
- WYPATROSZĘ WAS I ZAMARYNUJĘ!!! SKOŃCZYCIE JAKO

POKARM DLA RYBEK!!! – ostatnia osoba, która słyszała te

słowa, przeżyła piętnaście minut - niegdyś Filch był skutecznym egzekutorem.


OSTATNIO JAKBY SFLACZAŁ I POPADŁ W MELANCHOLIĘ...
- ZAMKNIJ SIĘ,

(EH... CENZURA)!!!
ZDENERWOWAŁEŚ MNIE...
- I DOBRZE CI

TAK!!!
Zmiana scenerii. Ponownie „U

Filcha”.
- Gdzie ten cieć mógł schować nasze różdżki?
Brygada

RR (Ratujący Różdżki, gdyby ktoś miał wątpliwości) pozbyła się wszelkich

skrupułów, świętości, zahamowań i innych popularnych zwyczajów przyjętych w

cywilizowanym świecie: szuflady zaczęły latać po pomieszczeniu, książki,

teczki, kartoteki i inne papiery zostały dokładnie przetrzepane, ale nigdzie

nie było śladu po kawałkach drewna, popularnie zwanymi różdżkami. Wtem drzwi

gabinetu stanęły otworem. W progu stał nie kto inny jak...
JA? NO TAK.

PRYWATNA ZEMSTA NA FILCHU. (Dalsza część z moim skromnym udziałem

opowiedziana będzie w trzeciej osobie.)
Przybysz wyglądał groteskowo.

Miał na sobie długi, czarny płaszcz z kapturem zarzuconym na głowę. Był

strasznie chudy i wysoki. Twarz miał bladą, ręce przypominały pająki. Jedna

z nich dzierżyła klepsydrę, natomiast druga... kosę.
- Syriuszu! Już

po nas! Widzę Śmierć. Przyszła po nas.
- Co ty bre... – urwał

w połowie zdania. Widok Śmierci zmroził mu krew w żyłach.
- Khem, khem

– odchrząknął przybysz – jak już, to przyszedł, nie przyszła,

ale nie po was. Wbrew pozorom i gramatyce jestem... byłem kiedyś mężczyzną.

Miałem na imię... Alexi? Tak, właśnie tak...
- Więc co tu robisz?


- Raz na rok mam pięć minut dla siebie: mogę robić co chcę. Tym razem

postanowiłem poingerować w życiu śmiertelników.
- W takim razie... może

pomógłbyś nam szukać różdżek? Ten idiota, woźny, zabrał nam je kiedy

przykuwał nas pod sufitem.
Alexi pogrzebał (nie, nie dwójkę dzielnych

Huncwotów) w swoim przepastnym płaszczu. Po chwili wyciągnął jedną

różdżkę.
- O to chodzi? Ten Filc, Filcz czy jak mu tam, miał przy sobie

jedną.
- Ale chyba nic mu nie zrobiłeś?
- Nie. Resztę schował

– wziął mocniejszy zamach swoją kosą na koszyk dla kotów, stojący pod

nogami Syriusza – tutaj. – Ostrze przeszło kilka cali obok

Syriusza i rozpruło materiał, spod którego wypadły jeszcze trzy różdżki.

– Wybacz, że tak brutalnie... Lata nawyków.
- Dz-ięki-ii –

wystękał Syriusz, biorąc od Alexiego własność Huncwotów.
- A co z

Filchem?
- Wisi przybity pod sufitem kawałek stąd – spojrzał na

klepsydrę. – Mam jeszcze kilkanaście sekund. I podarek dla was –

jedną z moich peleryn. Działa podobnie jak ta, którą ma James... –

jego głos urwał się, kiedy ostatnie ziarenko piasku spadło przez szyjkę

klepsydry.
(KONIEC NARRACJI TRZECIOOSOBOWEJ)
- Porządny z niego...

hmm... człowiek? – Syriusz ubrał nowy nabytek, który otrzymał w

prezencie. Na oczach Petera rozpłynął się w ciemnościach. Po chwili ukazała

się jego dłoń, a Glizdogon usłyszał głos. Jednak inny, niż zwykł mówić

Syriusz. Ten pochodził jakby zza warstwy kilku grubych dywanów.
-

Glizdogonie, pozwól... – Peter przemienił się w szczura i zniknął w

jednej z kieszeni syriuszowego płaszcza...

- Wreszcie jesteście!

Co tak długo?
- Mieliśmy spotkanie...
- Dobra, wystarczy

wyjaśnień! Rozwalaj łańcuchy i spadamy stąd!
Syriusz i Peter

wycelowali w łańcuch wiążący Severusa. Jednak i tym razem stal nie puściła.

Syriusz wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Zaraz wracam!


Po kilku chwilach wrócił, niosąc w ręku kosę, którą Filch był

przyszpilony do ściany.
- Pierwsze cięcie...
Child
Tjaa... powracam z - mam

nadzieje - lepsza czescia ^^ Choc niezaprzeczalnie krotsza.
Nadal uprasza

sie szanownych klientow odwiedzajacych temat o staly kontakt z 999.
Dla

wszystkich Stiopa przygotował
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/krowki.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='krowki.gif'

/> z likierem wlasnej produkcji
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Spasiba.

Okres świąteczno-noworoczny zbliżał się

wielkimi krokami. W Hogwarcie wyraźnie dało się wyczuć to podenerwowanie,

ten dreszczyk związany z prezentami.
MATERIALIŚCI...
Również sam

budynek przybrał na „urodzie” wnętrz: wszelkie kolumny pokryte

były różnokolorowymi łańcuchami, które wiły się niczym ogromne, pstre węże.

Powoli z ukrycia wyłaniały się gałązki jemioły, na każdym korytarzu mieniły

się choinki pełne ozdób. Z kuchennych zakamarków wydobywały się zapachy,

których nawet najstarsze duchy nie pamiętały, o ile cokolwiek mogły poczuć.

Tak – nastrój udzielał się wszystkim – nawet (nie)sławnym

Huncwotom, którzy zorientowali się w całym zamieszaniu dopiero dwudziestego

grudnia. Wbrew wszelkim pozorom byli bardzo zajętymi personami.
- Panie

Snape, czy mógłby pan uważać?!
Sev rzucił nauczycielce tylko

krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. Profesor Quirrell już wiedziała, że

została naznaczona.
Ślizgon zrezygnował ze swojego dotychczasowego

sposobu poruszania; zamiast cicho przemykać po korytarzach, Severus szedł z

siłą całej Armii Czerwonej. Nie zastanawiał się którędy idzie, po kim idzie,

czy kto za chwilę spotka się z jego złością. Ważne było tylko żeby dostać

się do sowiarni. Nie miał zamiaru bawić się w uprzejmość wobec innych; do

drugiej w nocy siedział w pokoju wspólnym i zastanawiał się co podarować

Huncwotom. Miał prawo być niewyspanym i zdenerwowanym.
- Niech to szlag,

czarna ospa i inne plugastwo! Dlaczego wszyscy musieli wziąć się za

kupno prezentów akurat wtedy, kiedy ja jestem w takiej potrzebie?!

– zaklną cicho pod nosem i stanął w ogonku, który prowadził do

sowiarni.
Z jego zamyślenia wyrwał go głos, który już nie raz słyszał w

swoich snach:
- Wesołych Świąt, Sev! – poczuł na swoim

policzku delikatny pocałunek. Jego humor momentalnie się poprawił.
-

Wesołych, Lily! – powiedział tak wesołym głosem, jakby odkrył

wreszcie skuteczny szampon do włosów przetłuszczających się. –

Rozumiem, że ty też w sprawie prezentów?
- Wstyd się przyznać, ale tak.

Pierwszy raz w życiu zapomniałam o bożym świecie i całym tym świątecznym

zamieszaniu... przez Ciebie – uśmiechnęła się tajemniczo, a na licu

Severusa momentalnie pojawił się ten sam uśmieszek.
- A właśnie. Co

najbardziej chciałabyś zobaczyć pod choinką?
- Ciebie...
- Myślę,

że to się da załatwić. Chociaż w magazynie mogą już nie mieć takich

wspaniałych Severusów, jak ja.

James w skupieniu pisał list do firmy

wysyłkowej PRL/PGR (Prezenty, Rocznice, Libacje – szybko i tanio.

Pelagia Grubba-Rhezus). Z grubego katalogu wybrał już prezent dla Syriusza,

Petera i Tajemniczej Dziewczyny, o której niechętnie mówił.


„Eliksir Tojadowy? Nie, Remus mógłby wziąć to sobie zbytnio do

serca... Srebrną sprzączkę do paska z głową Lenina? Strzeż Boże! Jeszcze

bym go zabił! Jednak Remus to zagadkowa istota...”
Nieopodal,

przy biurku siedział Syriusz. On łamał sobie głowę nad prezentem dla

Severusa. „Może to – „Księga tysiąca i jednego eliksiru

– wydanie dziewiąte, poszerzone”? Albo zwykły szampon...”


Remus... Remus odsypiał ostatnią noc, kiedy to razem z Peterm głowili

się nad prezentami. Nie mógł się tylko zdecydować, co podarować Peterowi:

Najnowsza karma dla gryzoni z dodatkiem prowitamin, fluoru, alkoholu i

tuńczyka wydawał mu się zbytnio chamski w stosunku do Glizdogona. W końcu

zdecydował się na...
A NIE POWIEM WAM, MUSICIE POCZEKAĆ...
Tymczasem

przed kominkiem swoje zmarznięte dłonie grzał Peter, który już dawno zadbał

o podarki.

Puchacz Jamesa, Kleovas odleciał w kierunku Londynu.

Potter wypatrywał za nim dopóki ten nie zniknął za horyzontem. Do sypialni

wszedł Peter. Wyglądał na niezwykle podnieconego.
- Chłopaki, co

powiecie na małą prapremierę? Taki pokaz siły ognia, żeby wszyscy wiedzieli,

z kim mają przyjemność!
- Nie, nie możemy odkrywać wszystkich swoich

kart. Niech ten joker pozostanie w naszej talii.
- Chcesz powiedzieć, że

spędzimy tu kolejne nudne święta?
- Taa... Ale pomyśl o trzydziestym

pierwszym... popuść wodze fantazji... Piękne kobiece ciała, szampan lejący

się strumieniami, głośna muzyka i nasz szoł. Potem zdarzenia potoczą się już

prosto: tłumy wielbicielek, kawior, bankiety, spotkania z dziećmi, wizyty w

zakładach pracy... – rozmarzyli się James i Syriusz.
- Co? Wizyty

w zakładach pracy?! Spotkania z przodownikami pracy, zjazdy partii,

czerwone sztandary... – Remus znalazł się w swoim żywiole.
-

Uciszcie go. Nie mogę patrzeć jak się męczy...
- Remusie! W Szkocji

nie ma komunizmu! Proletariat nie zdobędzie władzy! Przyszłość tkwi

w kapitalizmie, demokracji... – zaczął Syriusz.
- Nie!
-

Tak! Matuszka Rosyja ma się źle. Nic jej nie pomoże!
- Nie,

to niemożliwe!
- Niestety tak. Przyjmij moje najszczersze

kondolencje...
Remus zapłakał w poduszkę. Nigdy nawet przez myśl mu nie

przeszło, że Związek Radziecki może upaść pod jarzmem kapitalistów. Ten kraj

wielki, jego step potężny. Nie poznasz go, choćbyś myślał wieki... A teraz

po prostu upadał.
James wyciągnął Syriusza na korytarz, zostawiając

Remusa z Peterem.
- Jak mogłeś go okłamać?! – powiedział

James z wyrzutem. – Przez ciebie popadnie w depresję maniakalną!


- Spokojnie, tylko spokojnie. Niech popłacze, pochodzi jak struty. W

końcu mu przejdzie... szczególnie kiedy zobaczy to – Syriusz wyjął

spod szaty książkę o czerwonej okładce, na której napisane było złotymi

literami „Komunizm a nieszczęścia na świecie: pióra Engela i

Marsa".
- ... – pytające spojrzenie Jamesa.
- To proste.

Cały ten komunizm – splunął – wyjdzie mu z głowy niczym chłopi

na ulice w czasie wiosny ludów.
James pokiwał z uznaniem dla pomysłu

Łapy. Obaj weszli do dormitorium. Ku ich uciesze, Remus przestał rozpaczać i

słuchał bajki, którą opowiadał mu Glizdogon („Czerwony

kapturek”).

Severus Snape kroczył z powrotem do swojego

przytulnego lochu. Z tą tylko różnicą, że był lżejszy o kopertę i złe

fluidy, a bardziej zasobny w pozytywną energię. Cóż, nie każdemu zdarzyło

się spędzić kilka upojnych chwil sam na sam z Lily Evans. Był tak

rozanielony, że nie patrzył jak idzie. (Co z resztą zdarzało mu się również

od święta i w dni powszednie.)
- Severusie Snape! Ile razy mam

powtarzać, żebyś uważał, jak chodzisz?!
Sev spojrzał gwałtownie na

profesor Quirrell. Ta ze strachem w oczach oczekiwała na najgorsze...
-

Wesołych Świąt, pani profesor!


border='0' align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE

id='QUOTE'> Masz wielki talent Child (mogę się tak do

ciebie zwracać??)

class='postcolor'>
^ To jest nawet wskazane


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Child
Wybaczcie to zamieszanie z pora umieszczenia kolejnej czesci.
Mimo usilnych prob, nie moglem w tym parcie nic wiecej napisac.
Czy ja kiedys prosilem o kontakt z 999?

Remus przemykał w ciemnościach po pustych korytarzach. Pod ręką trzymał plik pergaminów. Na każdej ścianie, na wszystkich drzwiach i wszelkiej maści dzbanach, wazach, kolumnach wisiał przynajmniej jeden z nich. Nikt poza Huncwotami nie wiedział, czy jest to jakaś reklama, propaganda nawołująca proletariat do buntu lub zwykły dowcip.
Dopiero nad rankiem cała sprawa wyjaśniła się.
- Mam złe przeczucie co do tego, dyrektorze. Ostatnimi czasy... uczniowie coraz częściej wykraczają poza regulamin. Dyrektor wie, o kim mówię? – mimo, że było to pytanie, w ustach McGonagall brzmiało to jak stwierdzenie.
- Chyba jednak Argus nieco przesadził. Każdemu zdarza się przekląć...
- Ależ Albusie! Chyba nie bronisz tych... tych... – McGonagall zabrakło słów, żeby określić, co myśli o kwintecie SSRPJ – Tych ordynusów!
- Minervo, za przeproszeniem –nie obrażaj, kur... moich najlepszych uczniów.
- Albusie! Jak ty się wyrażasz! Bądź pewien, że wspomnę o tym profesorowi Honey! * Proszę, bardzo McGonagall, ale pamiętaj, że to ja...
- Prosiłem, groziłem, ale widzę, że nie oduczysz się mówienia za innych.
Gabinetem Dumbledore’a ponownie wstrząsnęło soczyste „mać”.
Po chwili dyrektor wpadł w zadumę. Ponownie przeczytał jedno z ogłoszeń:

„Uprasza się szanownych uczniów o pozostanie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart na okres świąteczno-noworoczny, pod byle pretekstem (choroba, nadmiar obowiązków, pochód pierwszomajowy, bunt w fabryce) gdyż... Mam cholerny zaszczyt i przyjemność zaprosić szanowne ciało pedagogizowane na „Decemberfest”, który trwać będzie od dwudziestego czwartego grudnia do pierwszego stycznia. Sssserdecznie zapraszam

Symforian Kalasanty Fox Scully-Flintstone”

- Hmm... może być ciekawie – powiedział sam do siebie. (Dyrektor, nie Symforian Kalasanty Fox Scully-Flintstone.)


Od samego rana w szkole huczało od plotek dotyczących Decemberfestu: od tego, że ma zagrać na nim kapela Led Balon, Led Zeppelin czy jakoś tak, poprzez tygodniowy maraton w bibliotece nad dziełami Adolfa H.(Hopmana), czy dwuetapową libację (najpierw przez trzy dni, potem cztery), po Pierwsze Hogwarckie Wybory Miss Mokrej Szaty. Jednak jak to bywa w wypadku takich przypuszczeń, połowa z nich miała okazać się błędna, druga połowa przekręcona, a trzecia, najmniejsza część, prawdziwa...

LAST CHRISTMAS I GAVE YOU MY HEART...**
- PREZENTY!!! – okrzyk radości Jamesa rozniósł się po całym Hogwarcie.
- Aleś ty szybki... – odparł anemicznie Remus.
- Od kilkunastu minut próbujemy cię obudzić... – dokończył Peter.
James nieco zmieszany mruknął tylko „aha” i zaczął się przebierać. Dość niestosownie jak na tę okazję. Założył na siebie swoją ulubioną czarną, jedwabną koszulę, najbardziej seksowną „skórę” i...
- Różowe spodnie? James, czy ty przed nami coś ukrywasz?
- Nie, no co wy sobie myślicie?
Chwila zamyślenia. Chwila konsternacji.
- Jesteś pedałem? – walną prosto z wiaduktu Syriusz.
SYRIUSZU, MÓWI SIĘ: KOCHAJĄCYM INACZEJ...
- Nie! Nie jestem! Po prostu... to jest...
- Wykrztuś to wreszcie!
- Prezent od...
- Rodziców? Dumbla? Seva? McGonagall? Cichego wielbiciela? – dopytywali się jeden przez drugiego.
- Nie... od mojej... – James znowu się zaciął.
- Cioci? Babci? Kuzynki? Sąsiadki? Psychoterapeutki?
- Nie, to niemożliwe! Twoi rodzice cię molestują psychicznie!
- To nie tak. Dostałemjeodmojejdziewczyny! Bardzochciałabyżebymjedzisiajzałożył!
Chwila zdumienia. Oto James Potter, ten, który nigdy nie mógł wytrzymać przy dziewczynie dwóch godzin bez zimnego prysznica, znalazł sobie dziewczynę.
- To, że masz lubą, przemilczymy. Ale zakładać to ty możesz partię, nie te... no spodnie!
- Ale jej bardzo na tym zależy...
- Powiedz, że szczury je pogryzły – rzucił Syriusz.
- Albo, że jakiś dziki pies je rozerwał – podsunął pomysł Peter.
STARCZY TYCH ALUZJI. SKOŃCZCIE Z TYM, I PODAJCIE SOBIE ŁAPY... RĘCE ZNACZY SIĘ.
- Dobra... – nikt nie miał zamiaru dyskutować ze Śmiercią. Woleli pożyć trochę dłużej.
- Co teraz?
- Jak to, co?! Pochwalmy się czytelnikom prezentami!
MATERIALIŚCI...
Dormitorium zadrżało pod tematem przewodnim TeleSzopu, po oczach zaczęły razić ich światła, które eksplodowały orgią barw. Spod podłogi wyjechała platforma (nie obywatelska), na której stał prezenter, kubaturą przypominający niedźwiedzia syberyjskiego. Spod sufitu zjechał mikrofon. Muzyka ucichła, światła przygasły. Na scenę wpadły hostessy, niosące hermetycznie zapakowane prezenty. Szpiker zaczął wyczytywać listę z godnym TeleSzopowi patosem.
- Witamy państwa w dzisiejszym TeleSzopie. W naszej ofercie znalazły się dziś:
- Różowe dżynsy marki Preseved. Wykonane z najwyższej klasy konopi i lnu, wytrzymają nawet najcięższe warunki. Prosimy na scenę strażaka z Nju Jorku, Boba Bobba. Witaj Bob, co dzisiaj nam przygotowałeś?
- Witam państwa. Chciałbym zaprezentować odporność tych spodni na działanie wysokich temperatur i ognia – Bob zaczął przypalać portki Jamesa podręcznym miotaczem ognia. Po chwili z puszystych, różowych, spodnie stały się czarne i twarde niczym zad hipopotama z zatwardzeniem. Szpiker podał je z zadowoleniem Jamesowi, który dopiero teraz zorientował się, że siedzi w samych bokserkach.
- Dziękujemy Bob. A teraz – w tle poleciały werble (nie wiadomo gdzie wylądowały) – Podręczny zestaw chusteczek do nosa firmy Welwet! Wykonane z najdelikatniejszego jedwabiu, wyszywane złotymi, dwudziesto cztero karatowymi nićmi. Dla zwiększenia odporności na kwasy i inne wydzieliny, zostały poddane formowaniu w formalinie. Zapewnią wam niezapomniane wrażenia związane ze smarkaniem. Dodatkowo istnieje możliwość dodania nutki zapachu lub dekadencji.
Przywitajmy kolejnego gościa – rumuńskiego pisarza-dokumentalistę, Vlada Tepesa! Vlad, co nam przyniosłeś?
- Witam państwa. Przyniosłem ze sobą tę oto książkę „Najsłynniejsze i najtragiczniejsze wypadki angielskich ścigających, których nazwiska zaczynały się na P”. – Vlad pociągnął nosem, jakby węszył. Zwrócił się w kierunku hostess – Czuję krew!
- Tak! Książka ta jest wspaniałym źródłem wiedzy o najobrzydliwszych wypadkach, takich jak: złamaniem się miotły na pół z jednoczesną penetracją odbytu ścigającego, wybiciem łokcia w kolanie przez dwa tłuczki, czy wybiciem wszystkich zębów przez pijanego pałkarza. Wszystko oczywiście opisane z chirurgiczną dokładnością – Szpiker podał książkę Jamesowi, który przybrał na twarzy barwy pokojowe, przechodzące w wojenne (od zieleni do ciemnego fioletu). Zza kulis dobiegł ich odgłos wgryzania się w dziewiczą szyję.
SKĄD WY WZIĘLIŚCIE DZIEWICĘ?
Po chwili zaczął Szpiker zaczął prezentować kolejny produkt: azerbejdżański kombajn do agrestu włochatego, z nasadką do podłączenia Frani i Amigii 500.
- Wykonany z rdzoodpornej blachy, pokryty ekologicznym plastikiem, napędzany na najnowsze biopaliwa. Piętnaście długości strzyżenia, efekt 3D. Dodatkowo kupujący otrzymają książkę „Życie po utracie kończyn” oraz przetrwalnik amerykańskich komandosów. Wszystko to za jedyne...
- Cicho! – syknął Remus. – Takich rzeczy się nie mówi.
- A teraz ostatni prezent dla Jamesa Pottera! Coś naprawdę niesamowitego. Coś, czego człowiek jeszcze nie widział! Najnowszy model okularów: w najmodniejszej oprawce, wykonanej w technologii kosmicznej. Wyposażone w szkła odporne na stłuczenia, zarysowania i ptasie odchody. Ale nie to jest najważniejsze! Największą zaletą naszych okularów jest wbudowany tryb „Kurwików”! Prosimy Pana Jamesa na scenę!
Wśród oklasków, fanfar i feerii świateł James wkroczył na podest. Minę miał nieco podenerwowaną.
- Co chciałby Pan nam powiedzieć?
- No... ja... krzywa! Normalnie... ten no...
- Dziękujemy, to była naprawdę wyczerpująca wypowiedź! A teeeraaaaz... czas na reklamy! Że co? My nadajemy reklamy? W takim razie przerwa na ficka część dalszą! Wracamy w kolejnym odcinku!
Huncwoci w liczbie 80% wydali okrzyki radości. Kiedy trwał szoł, wszyscy pozostali uczniowie, ludzie, nauczyciele i inne boże stworzenia udały się na śniadanie.
- Hmm... Skoro jesteśmy już spóźnieni, możemy sprawdzić, czy plan jest dopracowany w najmniejszych szczegółach.
- Robiliśmy to już pięć razy... – rzucił Remus.
- A macie lepszy pomysł?
- Może coś zjeść?
- No dobra... Najpierw wtajemniczymy czytelników w plan, potem zajmiemy się swoimi problemami... Majorze Lupin! Proszę przynieść mapę sytuacyjną i zestaw szkieł powiększających. Poruczniku Pettigrew! Proszę ze mną. Szeregowy Potter... posprzątajcie sztab główny.
- Tak jest, generale Black!
Po chwili dormitorium lśniło czystością i pachniało lawendą, różami i parafiną, którą James stosował przeciw molom, zżerającym naMOLNIE jego bieliznę.
Na stole Remus rozłożył mapę, z wyraźnie zaznaczonymi „punktami o wysokim znaczeniu strategicznym”.
- Panowie żołnierze... – zaczął Syriusz.
- Czerwonoarmiści – wpadł mu w słowo Remus.
- Zebraliśmy się tu, aby omówić plan działań taktycznych, zaplanowanych na okres „Decemberfestu”. Poruczniku, jak wygląda sytuacja?
- Wszystkie cele znajdują się obecnie w zamku, nie wykazują żadnych podejrzeń. Przewidywany procent wykonania planu: 100%.
- Dziękuję. A teraz kolejność. Uderzamy w cele BBL i WS - w kolejności. Kiedy oddział DDvD dokonuje analizy zdarzeń uderzamy w punkcie GD. Finał następuje na K. A teraz: azymut WS i śniadanie.

Drzwi Wielkiej Sali były zamknięte. Z wnętrza dobiegały Huncwotów odgłosy rozmowy, zabawy. Tylko oni nie siedzieli w środku, nie brali udziału w tym przyjemnym, bożonarodzeniowym śniadanku. Syriusz spróbował otworzyć drzwi, jednak te nie ustępowały. Remus zdecydował się na bardziej drastyczny krok...
Wielka Sala na chwilę zamarła, kiedy zza drzwi dobiegło jakieś stukanie. Pomny na fakt, że wśród uczniów nie widzi wszystkich Huncwotów, Dumbledore nakazał zachować spokój. W ciągu kilku przeciągających się sekund, nasłuchiwali. I wtedy...
Drzwi stanęły otworem, wypadając przy okazji z zawiasów. Kiedy tumany pyłu i kurzu opadły, wszyscy dostrzegli Lunatyka. Stał nad drzwiami, jak łowca nad upolowaną zwierzyną. Za nim stali James w swoich niby-różowych spodniach, Syriusz z wyrazem mieszanego podziwu i strachu na twarzy oraz Peter, rzucający tęskne spojrzenia w kierunku gór jedzenia, piętrzących się na stołach. Kiedy Remus zorientował się, że lekko przesadził, rzucił tylko w kierunku dyrektora:
- Eee... Pardon! – Po chwili powiedział cicho do reszty Huncwotów – Te buty... glony, glany... dobre są! Kto je kupił, przyznać się!
- Ja! – krzyknął radośnie James.
Huncwoci zupełnie nie zwracali uwagi na wyraźnie zdenerwowanego dyrektora.
- Proszę zostać po śniadaniu. Porozmawiamy o waszym szlabanie!
80% Huncwotów głośno przełknęło ślinę. Syriusz wysilił się na krótkie:
- Wcielamy plan...
- A teraz, skoro już sobie wyjaśniliśmy kilka z kilkunastu spraw, możecie usiąść do stołu – powiedział Dumbledore, jednocześnie przywracając drzwi na swoje miejsce.
Kiedy 4/5 Pięknych, Mądrych i Dzielnych Herosów skończyło jeść śniadanie, Syriusz podjął męską decyzję:
- Zaczynamy – jednocześnie wykonał nieznaczny ruch różdżką i wypowiedział „Incendio”.
Trzecim piętrem wstrząsnęła eksplozja. Tak, jak przewidział Łapa, Dumbledore, McGonagall i Filch ruszyli pędem w kierunku biblioteki. Dyrektor krzyknął tylko:
- Niech nikt nie waży się ruszać!
- Peter, biegnij za nimi – powiedział Syriusz, podając Glizdogonowi płaszcz, który otrzymali od Śmierci. – Kiedy wejdą do biblioteki, ty odpalisz ładunki w Wielkiej Sali. Give’em Hell!

*Honey=miód Prof. Honey=Prof. Miodek
** Wybaczcie, jesli przekrecilem slowa...
Child
„Decemberfest”

Prologium - krótki (nie bijcie, TO GROZI ŚMIERCIĄ
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> ) odcinek pilotazowy do ostatniego rozdziału mojego

psychodeliku (nie płaczcie, to grozi załamaniem i nerwicą). Odliczanie się

zaczęło: Jeszcze sześć części i FINITO!
Kol nojn nojn nojn danke

szyn.

- Co wy robicie?! – syknął Sev.
- Kto? My?
-

Nie! Te cztery dziewczyny obok!
- A, one. Jak widzisz jedzą

– odparł zgodnie z prawdą Syriusz.
Prawda* była taka: Generał

Generałów, Capo di Tutti Frutti Snape zabronił wyraźnie używania środków

wybuchowych przed finałem Wielkiej Kapeli Noworocznego Świętowania, zwanego

„Decemberfestem”. Regulamin zezwalał na użycie maksymalnie

jednego pudła.
- Tak? A my słyszeliśmy coś innego. Bla bla bla

fajerwerków bla bla bla używać tylko bla bla bla wcześniej –

powiedział James.
- Pozwólcie, że zacytuję sam siebie: Zabraniam wam

używania fajerwerków przed trzydziestym pierwszym, chyba, że tylko w

sytuacjach ekstremalnych, ale nie wcześniej! - na twarzy Seva zaczęły

się pojawiać czerwone plamy, nerw na skroni zaczął mu niebezpiecznie drgać a

żyły rozpaczliwie wyrywały się spod skóry.
Widmo spotkania się ze

wściekłym Severusem spadło na kwartet, niczym Little Boy na Hiroszimę.

Talerze na pobliskim stole zaczęły się niespokojnie poruszać, choinkowe

ozdoby poczuły potęgę grawitacji i nawet najwięksi znieczulicy poczuli, że

święci się coś niedobrego.
ŚWIĘCI SIĘ KOSZYCZKI NA

WIELKANOC...
Szybki rzut oka na Severusa pozwalał sądzić, że to nie on

jest sprawcą zamieszania.
- Cholera! Zabierajcie mi stąd swoje

oczy! - krzyknął, kiedy oberwał pierwszą salwą gałek ocznych.
-

Widział ktoś takie zielone, małe?
- A czerwone?
- Niebieskie?
-

Piwne?
- Brązowe?
- Blond?
- BLOND?! – krzyknęła cała

sala.
TO BYŁ BŁĄD...
- A może przekrwione?
- Ani słowa o

krwi! W naszym dormitorium zalęgł się Vlad Tepes! – syknął

Potter.
- KTO?!
- Pierwszy udokumentowany wampir.
-

Widzieliście gdzieś szklane oko? – tu sprawa pozostaje nierozwiązana -

Czy był to przodek Moody’ego, czy pana/i Manson? (Decyzja należy do

was)
W czasie, gdy poszukiwania oczu rozwijały się w najlepsze, wstrząsy

wzmagały się. Z każdą chwilą narastały, żeby po chwili osiągnąć zenit.

Pierwsza eksplozja rozerwała w strzępy stół Puchonów. Kolejna rozsadziła

stół nauczycielski w drobne trociny.
- Miłośnicy chomików będą

zadowoleni – zauważył, jak zwykle opanowany, Remus.
- Wy się lepiej

zastanówcie, skąd się wzięły te wyładowania na tle zubożonego prochu

palnego.
Chwila zastanowienia. Chwila głębszego zastanowienia.
- To

Peter! Zaczął rozsadzać Wielką Salę. – Syriusz zwrócił się w

stronę panikujących uczniów – SPOKOJNIE, BEZ PANIKI!!!

SYTUACJA SIĘ WYJAŚNIŁA! WSZYSCY SĄ TERAZ PROSZENI O SPOKOJNE UDANIE SIĘ

SOICH DORMITORIÓW – jednak to nie podziałało. Postanowił więc podejść

ich psychologicznie.
– Mam ogłoszenie duszpasterskie. Prosiłbym o

uwagę... Dziękuję. A teraz wszyscy niech spokojnie udadzą się do Torunia...

dormitoriów. Niedostosowanie się do ogłoszenia grozi spotkaniem się z Karą

Boską lub Aniołem Śmierci**. Mówił Ksiądz Ojciec Dyrektor Jedynego

Prawdziwego Radia, Najświętszy Po Bogu Tadeusz Rydzyk.
Pomogło. Dzika

panika uspokoiła się, przeradzając się w panikę. Tłumy tratowały się,

zamiast rozsmarowywać słabsze osobniki na pasztet. Siniaki, złamania,

potłuczenia, rozwolnienia i konwulsje – to wszystko było na porządku

porannym.
- Trzeba ich uspokoić, zanim się pozabijają.
NIE NO...


- Może jakaś pieśń? Muzyka łagodzi obyczaje! – zasugerował

Sev.
Syriusz podbiegł do jakiegoś chłopaka, który klęczał w kącie i

modlił się o wywabienie... wybawienie.
- Synu! – zaczął, ale

ponieważ kojarzyło się to słowo z pewnym bluzgiem, spróbował inaczej –

Boży Synu! Poprowadź te zbłąkane owieczki w imieniu Pana na bezpieczne,

wiecznie zielone niwy. Albo chociaż do ich domów. Z pieśnią na ustach.
Z

CHLEBEM, CHŁOPIE!
Chłopiec przez chwilę przybrał wyraz twarzy,

który wskazywał na intensywne użytkowanie kory mózgowej. Potem, powoli

zaczął nucić coś pod nosem, żeby po chwili krzyczeć na całą salę:
- Nie

boje się, gdy ciemno jest! Ojciec za rękę prowadzi mnie... ***
Po

chwili cała sala (z wyjątkami, wyznającymi dzieła La Veya****) podchwyciła

radosne słowa piosenki. Trzymając się za ręce, ludzie poczęli wychodzić z

pola rażenia. Najpierw powoli, potem coraz śmielej. Ostatnia eksplozja

rozsadzała północną ścianę Wielkiej Sali.
Przed rozśpiewanym tłumem

stanął Albus „Ten, Którego Będzie Się Bał Ten, Którego Imienia Nie

Będzie Można Wypowiadać” Dumbledore.
Na jego widok Huncwotom w

wyobraźni ukazał się wściekły, sapiący ze złości nosorożec, szarżujący na

malutkie, biedne myszki.
- Co to ma znaczyć?! Wyraźnie mówiłem, żeby

nikt się nie ruszał! – dyrektor tak się spienił, że opluł śliną

najbliższe rzędy.
- No bo my musieliśmy u...
- Cicho siedź, jeśli ci

życie miłe. Postanowiliśmy pójść do szkolnej kaplicy pomodlić się o zdrowie

i opiekę bożą dla waszej dyrektorskiej wysokości, jego mać!
- O, jak

miło z waszej stro... Przecież w Hogwarcie nie ma żadnej kaplicy, nawet

marnego ołtarzyka! Już, wszyscy z powrotem do Wielkiej Sali!
-

Dyrektor przodem – powiedział Remus, wskazując Dumbledore’owi

dłonią drzwi.
Ten pchnął drzwi niczym kałboj wchodzący do salunu. Blask

i huk eksplozji ogłuszyły go bez ostrzeżenia. Staną jak wryty i nie mógł

wykonać żadnego ruchu. Remus zatrzasnął drzwi. W tym samym momencie wnętrzem

wstrząsnęła ostateczna salwa i głuchy jęk dyrektora.
- Może powinniśmy

go stamtąd wynieść?
- Duże ryzyko, naprawdę duże ryzyko...
-

Co masz na myśli, Severusie? Przecież wszystko już się wystrzelało...
- A

pomyśleliście o wściekłym Dumbledore’u?
- Ja myślałem o

dziewczynach – powiedział James.
- Przestań myśleć, zostaw to

innym. Zgodnie z moimi obliczeniami grawitacji, Dumbel powinien leżeć

oszołomiony i ogłuszony tuż pod drzwiami.
- Głęboki oddech i... raz

kozie śmierć – powiedział Remus i zniknął za drzwiami.
DZIWNE.

KOZA MIAŁA KIPNĄĆ DOPIERO ZA DWA DNI...
Po chwili Lunatyk wrócił,

ciągnąc po ziemi uszkodzonego dyrektora. Wyglądał źle i jeszcze trochę

gorzej. Łuk brwiowy miał roztrzaskany, nos stłuczony na zgniłe jabłko

(ewentualnie przypominał jabcok), piękne sińce pod oczami. Ogólnie

przypominał pandę po przejściach.
BO ZUPA BYŁA ZA SŁONA? BO SĄSIADKA MA

NOWE FUTRO?
- Argusie, szybciej! To na pewno coś poważniejszego!


- ... – tu miał być komentarz Snape’a, ale ten już dawno

zniknął z miejsca akcji, podobnie jak reszta Huncwotów.
Zdecydowanie

później.
- I co my teraz zrobimy? Jak nas wyrzucą ze szkoły? Wsadzą do

Azkabanu? Dadzą honorowe członkostwo Eselde?
- Uspokój się. Jesteśmy

umówieni z Severusem w pewnej ważnej sprawie. Jutro się wszystko wyjaśni.
Child
Kolejnego dnia, kiedy tylko dyrektor

wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego...
ŻE SIĘ WTRĄCE. DLACZEGO ON WYGLĄDA JAK

DWUDNIOWA MUMIA?
... na wszystkich ścianach, drzwiach, kolumnach i

obrazach rozwieszono ogłoszenia następującej treści:

„Wszyscy

uczniowie, każde stworzenie i duchy, które wiedzą coś na temat wczorajszych

zamachów terrorystycznych, mają zasrany (to słowo było trochę zamazane)

obywatelski obowiązek zgłosić się do Albusa Dumbledore’a w sprawie

złożenia donosu... wyjaśnień.
Na każdego wzorowego obywatela czeka

nagroda.

Podpisano, Minerva McGonagall, komendant główny SORMO

(Szkolnych Ochotniczych Rezerw Milicji Obywatelskiej).”



Poniżej tego znajdował się dopisek „Połurzmy kres tej

mafji”, autorstwa Syriusza, który zgodnie z planem wprowadzał podstawy

sabotażu i zamieszania w szeregach wroga. Czyli...
WTÓRNY ANALFABETYZM W

SŁUŻBIE CHAOSU?

Godzina 11:32 w nocy, czasu Zulu. Miejsce nieznane.


- Skoro już nazwaliśmy się „mafją”, to może rzeczywiście

załóżmy coś takiego?
- I co? Będziesz wymuszał lizaki od dzieci?

Prowadził nielegalny przybytek uciech? A może naślesz kogoś na Filcha?
-

Nie, Peter. Jeśli Derektorstwo chce za nami wojny, to będzie ja miało. Kto

jest za?
Pięć rąk wystrzeliło w powietrze. Remus pokiwał głową na znak

zrozumienia, rozwinął kawałek pergaminu i zaczął czytać:

- POMOC DLA

JAKIEGOKOLWIEK PRZYJACIELA MAFII I ŻADNYCH PYTAŃ.
- POMŚCIĆ KAŻDY ATAK NA

CZŁONKÓW RODZINY, PONIEWAŻ ATAK NA JEDNEGO CZŁONKA JEST ATAKIEM NA CAŁĄ

RODZINĘ.
- UNIKANIE JAKIEGOKOLWIEK KONATKU Z WŁADZAMI.
- KTO HANDLUJE

KOKSEM NA ULICY BĄDŹ MA JAKIEŚ ZYSKI Z TEGO PRECEDENSU ZGINIE, A WRAZ Z NIM

CAŁA JEGO ZAŁOGA.
- NIE JESTEŚMY OGRANIZACJĄ PUBLICZNĄ. NIKT

NIEUPOWAŻNIONY NIE MA PRAWA WEJŚĆ, ANI STĄD WYJŚĆ.
- ZAJMUJEMY SIĘ TYLKO

SPRAWAMI NAS DOTYCZĄCYMI.
- NAJLEPSZYM SŁOWEM WYPOWIEDZIANYM JEST

MILCZENIE.
- TEN KTO CHCE SPRZĄTNĄĆ BOSSA, MUSI NAJPIERW SPYTAĆ O ZGODĘ

GŁÓWNEJ KOMISJI.
- NAJWAŻNIEJSZY JEST SZACUNEK. MUSIMY SZANOWAĆ ZARÓWNO

SIEBIE JAK I CZŁONKÓW MAFII.
- KTO ZDRADZA – GINIE. A WRAZ Z NIM

WSZYSTKO, CO PO SOBIE POZOSTAWIŁ.
- NIE WOLNO MIEĆ DOCHODÓW Z

PROSTYTUCJI, WSZELKI JEJ ZNAKI BĘDĄ NISZCZONE, A WRAZ Z NIĄ CAPO, KTÓRY

PODJĄŁ SIĘ TEGO PRECENDENSU.
- MOŻNA CZERPAĆ DOCHODY W KAŻDY ZNANY

SPOSÓB, PRZY CZYM NIE MUSI PATRZEĆ NA SKUTKI.
- NIE MOŻNA LIKWIDOWAĆ

WTAJEMNICZONEGO CZŁOWIEKA Z CUDZEJ RODZINY NA WŁASNĄ RĘKĘ.

- A teraz

wszyscy powtórzcie. Ja ... przyjmuję zasady działania mafii i zobowiązuje

się do ich bezwzględnego przestrzegania. Nawet pod karą śmierci.
SŁUŻĘ

UPRZEJMIE...
Zbiorowy, niechętny bełkot rozniósł się po pokoju. Kiedy

wszyscy złożyli już śluby milczenia, celibatu i innych zasad

moralno-obyczajowych, Remus przeszedł do dalszej części spotkania.
-

Skoro już zawiązaliśmy naszą rodzinę...
- Jaką rodzinę? Przecież nie

jesteśmy spokrewnieni.
- Tak się ogólnie nazywa grupę tworzącą mafię,

James. A teraz musimy wybrać dla siebie jakąś nazwę, i przywódcę, i radę i

jakieś nowe pseudonimy.
Cisza spowiła Jeszcze Huncwotów. Żaden, nawet

Remus, nie miał najmniejszego pomysłu na nazwanie Pierwszej Hogwarckiej

Mafii.
- A właśnie! Może Pierwsza Hogwarcka Mafia?
- Za długie i

jakieś takie... nie pasuje.
Chwila ciszy. Chwila konsternacji.

Przeciągająca się chwila cichej konsternacji.
- Mam, ludzie! Wiem

– wejdźmy do Cosa Nostra!
- James, ty imbecylu! Chcesz,

żeby rozsmarowali nas na ścianie?! Ale sama nazwa nie jest taka zła.

Gdyby ją trochę przerobić...
MOŻE KOSA OSTRA?
- Tak! To jest

to! Od tej chwili Huncwoci odchodzą do niebytu, a ich miejsce zajmuje

Kosa Ostra! Przynajmniej na tydzień.
– A co z przywódcą? Ja

proponuję siebie – wzrok Syriusza spotkał się ze wzrokiem Severusa

– albo może lepiej będzie, jak Severus nim zostanie?
- Dziękuję,

Syriuszu. Myślę, że będzie to najlepsze wyjście.
- A zatem, kto jest za?


Nieśmiało, powoli cztery dłonie poszybowały w górę. Severus tylko

przyglądał się, jak właśnie zostaje bossem. Remus kontynuował:
-

Severusie Snape. Zostałeś wybrany naszym capo di tutti cappi. Czy możemy

dowiedzieć się, jakie imię przyjmiesz?
- Jeśli muszę... Przywitajcie

Capo di Tutti Frutti! W skrócie Tutti Frutti lub Tutti.


Oklaski.
- Skoro mamy już szefa wszystkich szefów, wybierzmy teraz

radę. Obok Sev... Capo di Tutti Frutti zasiądą jeszcze dwie osoby. Proponuję

siebie i... – Remus musiał podjąć męską decyzję. Musiał wybrać między

interesem grupy a przyjaźnią. Mógł wybrać między Syriuszem, Peterem i

Jamesem. W końcu wybrał – Syriusza.
- Dobrze! Poznajcie Don

Korniszone! – krzyknął Do Niedawna Syriusz.
- I Ala Kapiszona

– dorzucił Remus. – Wam chłopaki zostaje przyjąć jakieś imię i

funkcję soldati. Stworzycie regim, nad którym pieczę będzie sprawował

caporegime.
Nieco cichsze oklaski.
- Ja wezmę Tom Fortepiano,

soldati Tom Fortepiano? Brzmi nieźle, prawda? – spytał się niepewnie

Jeszcze Niedawno Peter.
- A ja? Co ze mną?
- O Boże... –

westchnął Kapiszon – zostaniesz Chrzestnym Ojca albo Cycem Chrzestnym.

Wybieraj.
- No skoro nie mam innego wyboru... Fanfary proszę! Cycu

Chrzestny!
Po pokoju rozeszło się ciche bzykanie muchy. Pierwszy

zreflektował się, jak na szefa przystało, Sev... Tutti Frutti. Klasnął cicho

kilka razy, ale przestał po chwili.
Remus... Al Kapiszon przekartkował

szybko swój notes w poszukiwaniu jakiejś informacji.
- Pozostało jeszcze

tylko kilka spraw natury ogólnej. Consiglieri nie musimy wybierać, księgowi

nie są nam potrzebni, w przeciwieństwie do caporegime. Kto nim zostanie?

– zwrócił się do Capo di Tutti Frutti.
- Za zasługi na polu bitwy,

kapocośtam zostanie Korniszone.
- Dziękuje, capo. To dla mnie prawdziwy

zaszczyt.
- A teraz rozejdźmy się. Kolejny pracowity dzień przed

nami.

Dość wczesne godziny nocne lub też późne godziny wieczorne.

Gabinet obecnego dyrektora lub też gabinet przyszłej dyrektor.
-

Minervo. Musimy porozmawiać poważnie o ortografii.
- Czyżby uczniowie

popełniali aż tyle błędów w swoich wypracowaniach?
- Nie – Albus

zawiesił dramatycznie głos – tu chodzi o ciebie... Spójrz –

podał jej ogłoszenie z wyraźnie zaznaczonym „Połurzmy kres tej

mafji”. McGonagall kilkakrotnie przeczytała te zdanie, poczym zaczęła

poruszać bezgłośnie ustami jak ryba wyjęta z wody. Po chwili

wykrztusiła:
- A-ale to nie ja! Albusie, przecież wiesz, że ja... że

to ktoś inny!
Dumbledore wpadł w zamyślenie. Z jednej strony miał

kobietę starą, dobrą nauczycielkę i pedagoga i jednocześnie konkurenta do

stołka dyrektora Hogwartu, z drugiej strony miał na głowie młodocianych

„wykroczeniowców”, ludzi z przyszłością, kogoś, kto roztaczał

przed sobą szerokie horyzonty. Dumbledore rzadko miewał dylematy. Kiedy

jednak musiał stawić im czoła, decydował się na najskuteczniejszą metodę...

Wyciągnął z kieszeni sykla.
„Awers stara kro... Minerva, rewers ci

młodzi, piękni chłopcy”. Moneta ruchem spowolnionym, niczym w Matrycy,

poszybowała w powietrze. Obracała się dostatecznie wolno, żeby Dumbledore

mógł ewentualnie zmienić wynik. Zatrzymała się w szczytowym punkcie,

zakręciła raz i zaczęła opadać. Dyrektor wyciągnął dłoń – wypadł

rewers.
- Tak, to jest dowód! Minervo McGonagall – Dumbledore

przybrał ton głosu niczym Sędzia z Meksyku, grany przez Chucka Norrisa.


CZYŻBY REINKARNACJA PANI NORRIS? NO TO SIĘ FILCH UCIESZY...
-

Zostajesz uznana winną zarzucanego Ci czynu, szerzenia dysortografii wśród

uczniów zgodnie z paragrafem 9 kodeksu cywilnego, ustęp miejski, piąty.

Wyrok jest prawomocny.
- Ale ja jestem niewinna! Przecież kilka

linijek wyżej sam myślałeś, że rewers to ONI!
- Tak, ale zaraz pod

tym jest zastrzeżenie o możliwej zmianie zdania - Dumbledore rzucił jej

ostrzegawcze spojrzenie zza okularów a’la Arni Szwarceneger, jego ręka

powędrowała do kieszeni.
- To ja sama wyjdę...
Dyrektor przeszedł

obok biurka, rzucił krótkie spojrzenie w kierunku księżyca i wrócił do

lektury pisemka dla dorosłych „Dogs”.

Tymczasem w

kanciapie McGonagall.
- Ja im dam „Połurzmy kres tej

mafji”! Ja dam temu staremu dropsowi ustęp publiczny!

Stworzę... stworzę potwora! – McGonagall krzyknęła niczym

nadmiernie podniecony Lord Zed. Albo... albo triadę! TAK! Zdominuję

czarny rynek w Hogwarcie! – McGonagall roześmiała się niczym

psychopatka, której zabrano leki psychotropowe.
TO NIE JEST ALUZJA DO

PSYCHOPATKI...
- Minervo, ucisz się! Jest po jedenastej! –

zza ściany dobiegł ją głos Flitwicka.
- Zafajdany karzeł –

mruknęła, połykając kilka tabletek nasennych.

Rajz end szajn!

– krzyknął mechaniczny budzik Capo di Tutti Frutti.
Wyżej

wymieniony właściciel wyżej wymienionego budzika leniwie podniósł lewą

powiekę. Wskazówki na tarczy zegara wskazywały wpół do szóstej.
- Nie

dość, że analfabeta, to jeszcze podaje czas w Panamie – mruknął do

siebie Cap.
Du ju wejk up or nat, ju lejzi?!
- Kiss my ass...

ewentualnie kiss my rzyć! – Tutti Frutti zaczął niebezpiecznie

zbliżać do budzika młotek, którego jeszcze przed chwilą nie było.
- Niht

szisen!
- Don’t cease fire, boys! – Szef wszystkich

szefów zaczął wczuwać się w swoją rolę. Wziął zamach w sensie wymach i

uderzył. Smar popłynął po trzonku, z kupki metalu wystawały sprężyny,

połamana trybiki. W uszach CdTF wciąż brzmiały ostatnie słowa budzika.

Poczuł się dziwnie... Poczuł się winny. Poczuł się jak młody chłopak (którym

był), który właśnie zabił. Odrzucił narzędzie zbrodni.

(„Arrrghhh!” zza sceny). Przez głowę przebiegła mu jedna

myśl – „Rozwiązać całą tą mafię, odłączyć się od Dawnych

Huncwotów, znów poświęcić się eliksirom i czarnej magii”. Ale po

chwili nawiedziła go kolejna myśl – „Po co? Lepiej korzystać z

życia, póki jest się młodym, nie ma się większych zmartwień niż wtorkowy

sprawdzian z transmutacji, czy to, że w przyszłości zostanie się profesorem

eliksirów w Hogwarcie”.
Jego arcyważne rozważania nad sprawami

bytu i postrzegania przerwało pojawienie się sowy Jamesa, Kleovasa. List był

rozwiązły i napisany dość „specyficznym”

językiem:

„Szanowny Panie Gnojku!
Nie będę mówiła, kim

jestem. Powiem natomiast, czego kur** żądam! Po pierwsze, primo:

Rozwiązania tej twojej mafji, jego mać! Po drugie, primo: Nie

zastosowanie się do punktu pierwszego grozi spotkaniem z napakowanymi opium

dresami. Po trzecie, primo: Do jutra rana rządam („Eee... rządam?

– Capo) stawienia się wszystkich członków mafji przed gabinetem

dyrektora w celu dokonania egzekucji.
Po czwarte, ultimo: Hepi Nju

Jer!
Bez poważania, z wyrazami obrzydzenia, Yazuka”



Poniżej listu widniały dwa dopiski:
„Ktoś pomylił adresata.

Na kopercie było „Do szefa mafji”, więc wysłaliśmy to do

ciebie.”
„Kapiszon mówi, że ta Yazuka to japońska

mafia.” Don Korniszone
- A więc ktoś ośmielił się nam

wypowiedzieć wojnę? Załatwmy najpierw sprawę tej Yazuki... – Capo

wyciągnął pióro i napisał: „Zrozumiałem. Dziękuje za życzenia, Albus

Dumbledore”. Fragment z dopiskami Korniszona oderwał i wyrzucił do

śmietnika. - A ty zanieś to tej Yazuce – rzucił do Kleovasa. –

Ogłaszam stan wyjątkowy!
STAN WYJĄTKOWY, ZAWSZE SMACZNY I

ZDROWY!
Child
Tjaa... mówię od razu - cudów nie

oczekujcie

Kilkanaście minut później w bibliotece zebrały się Siły

Nieporządkowe - jak tam weszli, niech pozostanie ich słodką tajemnicą.

Wszyscy byli rześcy, sprawni i gotowi. Ożywioną rozmowę co rusz przerywało

uderzenie głowy o blat stolika i donośne ziewnięcia.
TA, RZECZYWIŚCIE -

BARDZO RZEŚCY... NIE TO CO JA! <DŁUGIE ZIEWNIĘCIE I UDERZENIE GŁOWY O

BLAT STOŁU>
Rozmowa, która do tej pory mogła śmiało kandydować do

miana "o dupie Maryny", przybrała na tempie, kiedy Capo rozpoczął

temat Yazuki i jej "niecnych, wręcz haniebnych zamiarów w stosunku

(Jaki stosunek masz na myśli? -James) do naszej jakże cudownej i godnej

podziwu organizacji".
- Powiadasz więc, że Yazuka może mieć coś

wspólnego z Dalekim Wschodem? - spytał cicho, acz podniośle Capo.
- Tak -

to dość stara organizacja, a tu mamy najwyraźniej doczynienia z rodzajem

czegoś na wzór... "new wave".
- Mógłbyś mówić jaśniej,

Kapiszonie? Bo ja nic z tego nie rozumiem, a wypiłem już dwie butelki

avidiolu.
Biblioteka zatrzęsła się pod czasownikową formą pierdoły -

oczywiście nad głupotą Cyca. Kapiszon wziął głęboki oddech, policzył do

dziesięciu, łyknął tabletki na uspokojenie i zaczął tłumaczyć niemalże

łopatologicznie:
- Yazuka pochodzi z Japonii czy jakoś tak. Narodziła

się około czterystu lat temu i początkowo była to organizacja sprzeciwiająca

się podatkom nakładanym przez cesa...
- Przejdź do konkretów - przerwał

mu Capo.
- Tak, już. Mówiąc prosto i bez ogródek: musimy znaleźć

wszystkich ludzi, wszystkie duchy i zwierzęta, które mogą mieć jakikolwiek

związek z Dalekim Wschodem... Dokonałem już pewnych obserwacji i mam kilku

podejrzanych: Gruby Mnich - niby taki Europejczyk, ale dowiedziałem się od

Irytka, że ostatnio przemycił do zamku kilka figurek Buddy - to stwierdzenie

zaskoczyło całą Mafję, bowiem dotąd uważali Mnicha za jedyną postać, która

na pewno nie miała z tym nic wspólnego. Kapiszon kontynuował - Kolejne dwie

osoby wzbudzały moje podejrzenie już od dłuższego czasu, być może pracowały

w ukryciu - Cing Ciang Chong i...
- Ale to już trzy osoby - zauważył

Cyc.
- Grrr... To jest jedna osoba, tyle że jej tatuś na chrzcie była

najwyraźniej pijany i przesadził z imionami... - odparł Kapiszon z

ironicznym naciskiem w głosie. - Wracając do sedna. Kolejna osoba to jej

przyjaciółka - Cin Cin. Obie wyraźnie mają korzenie w Japonii i stanowią

najważniejszy trop w tej sprawie. I ktoś jeszcze, ktoś, kto może rozbić nas

od środka. Ktoś, Kto Zna Nas Bardzo Dobrze I Od Dawna Podejrzewa, Kim

Jesteśmy... - Al zrobił efektowną pauzę, zawieszając głos niczym plebejusz,

wiszący na suchym drzewie z pętlą na szyi. Siedzieli tak w ciszy, kiedy w

końcu wymówił cicho i powoli nazwisko...
- McGonagall...
-

Nie!
- Tak, niestety tak.
(NIE RÓBMY KRYPTOREKLAMY SIECI

KOMÓRKOWEJ) TAK TAK?
- Ale jak?
- W czasie wakacji McGonagall

wyjechała do Japonii... Chyba z biurem podróży Sadistic Travel...* Tam

poddała się ceremonii Zjapończenia Angola - dostała herbatki opiumowej,

walczyła z trzystukilowym sumem... sumoką, odbyła pielgrzymkę do cesarskiego

pałacu i wydała pięć tysięcy jenów na sake - to wszystko na początek. Potem

jeszcze była wizyta w Przybytku Rozkoszy i Rozpusty. Tam...
- Oszczędź

nam szczegółów - zatrzymała go reszta mafijozów, których głosy były wyraźnie

pełne obrzydzenia.
NA SAMĄ MYŚL O PÓŁNAGIEJ McGONAGALL, OBSŁUGUJĄCEJ

TŁUSTYCH, ŚMIERDZĄCYCH OPIUM I SAKE SKOŚNOOKICH JAPOŃCÓW, DOSTAJĘ

KONWULSJI... PODOBNIE, JAK PÓŁ HOGWARTU I 5/7 MOICH ZNAJOMYCH... <ODGŁOSY

HAFTOWANIA WZORÓW ŁOWICKICH>
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytał

z niedowierzaniem Fortepiano.
- Mój znajomy... Aarin Gend**... był winien

mi przysługę. A że dobry z niego szpieg... - urwał Kapiszon, uznając, że już

i tak powiedział za dużo.
- Dobra, ale co dalej? Co nam dają twoje

domysły?
- To bardzo proste, szefie. Potrzebujemy kogoś, żeby uwiódł i

wydobył z Chong lub Cin informacje, kogoś do pilnowania Mnicha i kilku

"kogosi" do wybadania McGonagall.
- Ja, ja! - wyrywał się

Chrzestny.
- Do skośnookich. Następny...
- Ja mogę coś wycisnąć z

Grubcia - powiedział Korniszon.
- Tylko żeby po tym wyciskaniu pozostał

Grubym Mnichem - ostrzegł go Kapiszon, kładąc nacisk na słowo

"gruby". - Pozostali... Minerva - zanotował w swoim kajeciku.


Wtem usłyszeli pośpieszne kroki na korytarzu i strzępki rozmowy między

dwoma kobietami dość starej daty. Pierwsza miała głos mocny i ostry, druga

natomiast ograniczała się do odpowiadania półsłówkami.
- Muszę! -

mieć! - tą! - książkę!
- Ale po co Ci ona, Minervo?
-

Muszę znaleźć pewne eee... formuły dotyczące transmutacji... Tak - formuły

na lekcje! - odparła z lekkim zakłopotaniem.
Mafijozi bez chwili

zastanowienia rozpierzchli się między regałami, chowając się za wszystkim co

dało - od firanek po miniaturowe sekwoje. Drzwi do biblioteki otworzyły się

z cichym zgrzytnięciem a do środka dosłownie wpadła domniemana Yazuka,

depcząc biedną bibliotekarkę. Minęła regały z książkami niczym Alberto Tomba

tyczki w latach świetności, przeskoczyła barierkę odgradzającą Dział Ksiąg

Zakazanych i porwała najstarszą, najbardziej zapleśniałą księgę. Szybko

przerzucała kartki, aż wreszcie trafiła na coś, co ją najwyraźniej

interesowało. Szczelnie zakryła tytuł książki i wybiegła z biblioteki, z

obłędnym uśmieszkiem na twarzy. W jej myślach wciąż kotłowała się jedna

konkluzja - "Wreszcie, wreszcie się wszystkiego dowiem" - i raczej

nie była ona związana z zamianą ołowiu w złoto.
Szukała ochrony, tak

potrzebnej pracującej, prześladowanej kobiecie...

* Pozdrawiam

wszystkich Sadystów
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
** Kto nie grał w Neverwinter Nights nie pojmie aluzji
Child
A dzisiaj bez przypisów

=D

McGonagall pędziła korytarzami ślepo wpatrzona w jeden punkt,

który znajdował się sześć cali przed nią. Księga, którą ściskała pod pachą

zrobiła się dziwnie śliska i pokryła się słoną substancją. W końcu stanęła

przed celem jej podróży. Na piątym piętrze, między dwoma statuami

przedstawiającymi Obłąkańczego Boryska i Iwana Rogacza, na ścianie wisiał

gobelin z wyjątkowo ohydnym motywem, przedstawiającym oślizłe i grube

ropuchy. Stuknęła weń różdżką, wypowiadając jednocześnie Mostovoj. Tkanina

zwinęła się i odsłoniła stare, drewniane drzwi, z którymi czas nie obchodził

się delikatnie. Pchnęła je mocno i wtedy uderzył ją nieprzyjemny zapach,

przynoszący jej na myśl zgniłe jajka i amoniak. Jednocześnie w pomieszczeniu

było niezwykle ciemno i duszno.
KOSĘ MOŻNABY POWIESIĆ W POWIETZRU...


McGonagall z lekkim niepokojem zauważyła, że ktoś musiał odkryć ten

pokój przed nią - na stole leżały bezładnie porozrzucane pergaminy, posadzka

kleiła się od dziwnej substancji, żar pod kociołkiem ostygł, ale emanował

wyczuwalnym ciepłem - jeszcze wczoraj wieczorem ktoś sporządzał tu zakazane

eliksiry. Nie zdawała sobie sprawy, że trafiła do laboratorium Dexte...

Severusa Snape'a .
Szybkim, wprawnym ruchem odgarnęła zwoje i w ich

miejsce położyła księgę, na której grzbiecie złotymi literami

wykaligrafowany był tytuł: "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych

panien".
TYTUŁ BARDZO ADEKWATNY...
- A kto cię pytał o zdanie?


Yazuka pogrążyła się w lekturze, mrucząc co chwilę jakieś formułki pod

nosem, pisząc notatki i obgryzając pióro. Znudzona niekończącym się

rozdziałem, wstała i tak jak było napisane w książce, położyła na stoliku

kawałek metalu. Jeszcze raz rzuciła okiem na notatki i szybkim ruchem

zamieniła bezkształtną bryłkę żelaza w...
- Rura kanalizacyjna?! Co

za debil pisał tą książkę?! - rzuciła się ku tomowi i odczytała z

grzbietu "Metaloplastyka dla zdesperowanych starych panien - pióra

Marii McGonagall". - Mamusia?
- TAK - MAMUSIA! - rozległ się

zduszony głos.
- Jakby tak z drugiej strony spojrzeć... to jest całkiem

mądra i tego... pożyteczna książka - powiedziała zakłopotana Minerva.

Poczuła pot, który obficie spływał z jej skroni. Wzięła głęboki oddech i

spróbowała raz jeszcze. Tym razem otrzymała rurę z uchwytem i czymś, co

przypominało celownik.
- Cierpienie uszlachetnia, pamiętaj cierpienie

uszlachetnia - powtarzała znerwicowanym głosem. - Ale ja już nalezę do

szlachetnej rodziny!
Po kilku kolejnych próbach otrzymała narzędzie

anihilacji, obiekt kultu terrorystów i przekleństwo wojsk pancernych. Był

długi i rozkosznie twardy, świetnie leżał w ręku, skórzana powłoka, która

przybrała barwę dojrzalej serdelki, powodowała, że Yazuka musiała mocno się

wstrzymywać, żeby nie eksplodować z ekstazy. A obiekt tylko czekał, aż ktoś

go wykorzysta.
- Wreszcie! She's alive! Alive! -

krzyknęła głosem Frankensteina. - Bazuuuuka* gotowa! Zniszczę teraz tą

(CENZURA) Mafję! Muahahahahahaha!!! - przestała się śmiać,

gdyż złapał ją potężny napad kaszlu. - No tak nie te lata... gdzie mój

inhalator?
Tymczasem w Wielkiej Sali nic nie spodziewający się Mafijozi

kulturalnie spożywali śniadanie.
CZY ABY NA PEWNO KULTURALNIE?


Chwila... błąd! Gdzie jest scenograf?! Powiedzcie mu, że w tej

chwili Wielka Sala ma przypominać pobojowisko!
PRZERWA NA

REKLAMY...
- W dzisiejszym TeleSzopie prezentujemy państwu zestaw do

elektrycznej stymulacji mięśni. Czy myśleliście kiedykolwiek drodzy państwo,

że wyglądacie jak Umbridge po obfitej kolacji? Czy chcielibyście wyglądać

jak Syriusz w wieku dwudziestu lat? Jeżeli tak, ta oferta jest dla was!

Za jedyne...
WRACAMY Z PROGRAMEM - PSYCHODELIKU CZĘŚĆ DALSZA.
- Ja nie

skończyłem prezentacji!
(ODGLOSY PANICZNEJ UCIECZKI)
Półmiski z

jedzeniem latały wszerz i wzdłuż całej sali, ignorując to, czy ich celem

jest Dumbledore czy tylko jakiś gamoń. Sałatka z kukurydzy i buraków trafiła

Anonimowego Puchona prosto w twarz, obryzgując jego i kilka osób w okolicy

majonezem, który dyrektor sprowadzał z Tadżykistanu. Grono pedagogizujące

nie mogąc utrzymać spokoju, ukryło się za stołem i co chwila odpierało

nadlatujące potrawy zaklęciami. Tymczasem, w najciemniejszym rogu Wielkiego

Burdelu... Bałaganu stali Mafijozi i pokładali się ze śmiechu, patrząc jak

kolejne osoby padają znokautowane pod gradem talerzy. Pod nogi Capo zatoczył

się słoik majonezu. Wiedząc, co może być w środku, Capo wziął zamach, żeby

kopnąć słoik jak najdalej od siebie, jednak powstrzymał go Fortepiano.
-

Nie rób tego! To polski majonez - bardzo dobry.
- Polski

powiadasz? - Capo podrapał się po brodzie, a w tym czasie jego mózg

wywnioskował: majonez + szynka + chleb = cHWDP**. - W takim razie nie może

się zmarnować... I gdybyś mógł mi podać tą szynkę, która tam leży... i ten

bochenek...
- A po co to wszystko?
- Eee... no... robię nowy eliksir

na porost tkanki tłuszczowej - tak dokładnie - wykrztusił z siebie na

poczekaniu Capo. - Patrz! Tam się schował ten przykurcz, który tydzień

temu wyzywał cię od szczurzych wymiocin!
- Ja go wypatroszę! -

krzyknął Fortepiano i z pieśnią na ustach ruszył nieść zniszczenie i strach

wśród wrogów partii. Chwilę później wrócił - poobijany, ale szczęśliwy.


- Bardzo gustowny hełm - rzucił Korniszon, kiedy ujrzał na głowie

Mafijoza półmisek z siekaną wątróbką i cebulą.
I właśnie wtedy, gdy

mieli pogratulować sobie udanej dywersji, Capo syknął, pełen niepokoju. Na

jego lewym ramieniu rozjarzył się czerwienią, a potem przybrał kolor smoły,

napis The Doors.
- Szlag by to wszystko! Ktoś się włamał do mojego

laboratorium!
- No to co? Pewnie pomyśli, że trafił do starego

gabinetu nauczyciela eliksirów... - zbagatelizował sprawę Cyc.
- Tak,

wiem! Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną substancją...
McGonagall

tymczasem siedziała w laboratorium i czytała książkę, tym razem jednak

"Dwadzieścia lat wcześniej - Live in Hogwart". Uśmiechnęła się pod

nosem, kiedy przeczytała "Ale jeżeli znajdzie butelkę z czerwoną

substancją...". Jej ręka sięgnęła po mały flakonik, który stał pomiędzy

innymi na gzymsie kominka. Bez zastanowienia wypiła całą zawartość i

spojrzała w książkę, aby sprawdzić, jakie nadnaturalne zdolności właśnie w

siebie wlała. Jednak zamiast okrzyku tryumfu, z jej ust padły słowa

przerażenia.
"W najlepszym przypadku straci małą część wspomnień i

padnie ofiarą Tępoty!"
- Nie możemy ryzykować czyjegoś

życia! - krzyknął boss i zerwał się z miejsca, kiedy zauważył, że

jedynej osoby, której nie widzi na Wielkiej Sali jest McGonagall. - Albo

spokojnie, powoli. Nic się nie stanie.
Schylił się po ciasto, które

upadło tuż obok niego i odrzucił je w tłum. Poprawił szatę, sprawdził czy ma

zawiązane buty, czy wszyscy Mafijozi wyglądają schludnie i niemrawo ruszył

ku drzwiom.
Po korytarzu szli spokojnym krokiem, rozglądając się, czy

Filch utrzymuje w szkole należyty poziom czystości, oglądając obrazy i

pomniki. Severus doprowadził ich w końcu do swojego laboratorium, choć obrał

jak najdłuższą drogę. W końcu stanęli przed drzwiami prowadzącymi do, jak

pisało na tabliczce, Laboratorium Dextera.
- Chyba pomyliłeś drogę... Tu

pisze, że to laboratorium kogoś innego - rzekł niepewnie Cyc.
- To tylko

dla zmyłki.
Pchnął drzwi, a w środku czekała ich niespodzianka... i lufa

Bazuuuuki! wycelowanej prosto w nich. Wszyscy głośno przełknęli ślinę.

Severus dał po kryjomu znak reszcie, żeby się cofnęli. Sam zaczął

"negocjacje".
- Czy mogłaby/mógłby pani/pan wyjść? Chcielibyśmy

zginąć (Jasne - reszta), wiedząc, kto ma zaszczyt nas odesłać do lepszego

świata.
- Czemu nie - odwarknęła McGonagall.
- A, to pani! Cóż za

spotkanie!
- Zamknij się... eee... jak ty tam masz?
- Symforian

Symf. Do usług - Sev pokłonił się głęboko. - A to mała

niespodzianka!
Na głowę McGonagall spadli Korniszon i Kapiszon.

Zdezorientowana McGonagall wystrzeliła. Gruz i wielkie odłamy stropu spadły

na nią, niszcząc jej Bazuuuukę! Kiedy pył opadł, Minerva została

postawiona przed Wielkie I Światłe Oblicze Capo.
- Słuchaj uważnie - albo

zrobisz, co ci każemy, albo dyrektor dowie się, że nielegalnie produkujesz

broń...
- Ha! Nie macie dowodów. Bazuuuuka! leży zniszczona pod

gruzami!
- To żaden problem - w najnowszym numerze "Magicznej

techniki dla początkujacych" będzie atrapa normalnej bazuki, która

wygląda tak samo... - odparł spokojnie Cyc.
- Wracając do tematu -

zaczął Capo. - Zaczniesz od...

* Bazuuuuka! - all copyrights to

Ava vel IMP (ja to tylko na użytek fica)
** cHolernie Wyborna, Delikatna

Potrawa. Kanapka z szynką i majonezem + Severus - all copyrights to Toroj

(ja to tylko na użytek fica)
Child
No to powoli dobijam do

końca...

Odgłosy eksplozji, zapach najlepszej mieszanki chińskiego

prochu palnego, kolory magii i szampan mocno wyskokowy mieszały się w

marzeniach całego Hogwartu. Jedni znosili to z uśmiechem na twarzy, inni

ignorowali
SZTYWNIAKI... WYŚLĘ ICH DO PARKU SZTYWNYCH!
Inni

ignorowali a reszta, mniej doświadczona, popadała we wczesne stany psychozy.

Dodawszy do tego jeszcze niecne plany Mafijozów można było wydedukować, że

nadszedł najważniejszy dzień w roku - trzydziesty pierwszy grudnia rano lub

też "szysiesty pierszfy" kolejnego dnia rano.
James obudził

się dość wcześnie jak na okoliczności - była dopiero jedenasta. W głowie mu

szumiało, oczy w niekontrolowany sposób błądziły po pomieszczeniu, a gardło

miał suche niczym żołnierze Korpusu Afrykańskiego Rommela. Przez jego głowę

przemknęła myśl "Szyszby jusz po?", lecz po chwili przypomniał

sobie więcej szczegółów - kilka butelek i przemówienie Seva:

"Żołnierze! Najważniejsza kur*a jest zaprawa!". No i

zaprawiali - ogórkami, śledzikiem albo cebulką.
Mętnym wzrokiem ponownie

ogarnął "poligon". Spostrzegł, że inni jeszcze odsypiają

"manewry" i nie miał zamiaru im przeszkadzać. Zmienił mundur na

coś bardziej cywilnego, odsunął "armaty" zagradzające wyjście i

poszedł do kuchni po kawę-siekierę. Kierował się ruchem niezrównoważonym w

dół, ku Mekce wszystkich strudzonych żołnierzy, kiedy dostrzegł w oddali

smukłą postać. Przetarł okulary, które zaparowały od nadmiaru myślenia,

poprawił fryzurę i ruszył wprost na tajemniczą osobę. Z każdym przebytym

metrem dostrzegał w niej coś znajomego, aż w końcu zderzył się z myślą

"O, Lily idzie".
BYSTRZAK, CO NIE?
- Uszanowanie, Lily.

Gdzie tak pędzisz?
- Witaj, James. Wiesz, aktualnie tak sobie chodzę po

zamku - wszędzie chłodno i nudno.
- Chło... znaczy nudno? Obiecuję ci

niezapomniane przeżycia - powiedział mocno podekscytowany.
- Z chęcią - w

głosie Lily można było usłyszeć trochę zakłamaną radość. - Ale nie powinnam

cię zamęczać - dokończyła, patrząc na "nieświeżego" Jamesa. -

Wyglądasz na mocno... zmęczonego.
- To dlatego bo trenowałem wczoraj do

upadłego. Najpierw karate - uderzył się bokiem dłoni w szyję. - Potem trochę

powyciskałem - uniósł w charakterystycznym geście rękę, jakby trzymał w niej

butelkę. - A na koniec jeszcze slalom gigant - pokazał ręką w powietrzu

sinusoidę. - To był ciężki wieczór - zakończył dramatycznie.
-

Przemęczasz się, James. Powinieneś dziś odpocząć - czeka dzisiaj nas

wszystkich męczący wieczór - powiedziała z nieukrywaną troską w głosie. -

Chodź, zaprowadzę cię do łóżka.
- Nie będę protestował!
MA

CHŁOPAK WYCZUCIE KONIUNKTURY.

Kilka godzin później, w jednym z

lochów.
- Wszystko ustalone - doprowadzamy do rewolty na scenie i

przejmujemy pokład. Emce już się postara, żeby Dumbledore nie zgrzytał

zębami.
- Mam tylko jedno pytanie, Sev - czy Emce na pewno nie odstawi

żadnego numeru?
- Spokojnie, Remusie. Nie piśnie ani słówka, albo ja

wyjawię kilka niechcianych faktów - Capo spojrzał na zegarek. Wskazywał

kilka minut po dziewiątej. Severus oparł się na wielkiej skrzyni i wstał. -

Czas zaczynać.

Wielka Sala powoli zapełniała się rozbawionymi

ludźmi. Wszyscy poubierani byli w najnowsze kreacje od Gucia, Wersalki lub

Arkadiusza. W powietrzu unosił się zapach najlepszych francuskich perfum

marki No. 69. Podłoga i ściany mieniły się od kolorowych świateł. Całe dobre

wrażenie psuła jednak muzyka - smętna, powolna i bez iskry. Wychudzony,

wymalowany na kredowo-biało wokalista The Rhezus wył niemiłosiernie o

"Pierwszym Dniu w Krainie Cieni". Chyba tylko dobra wola uczniów i

groźna mina Dumbledore'a nie dopuszczały do linczu na

zespole.
Anonimowy Puchon rozlał kolejne piwo, usypiany raz po raz przez

coraz to smętniejsze kawałki.
Ciszę przerwał damski głos:
- Werble

proszę! - perkusista zaczął podgrzewać atmosferę. - Światła na

scenę! Wokalista ze sceny! Panie... panowie... Przed wami jedyni,

niepowtarzalni...
- I boscy - dorzucił ktoś zza kulis.
- I boscy -

powtórzyła kobieta - In Glans!
Na scenę wpadła piątka mężczyzn w

średnim wieku. Wszyscy mieli długie włosy, koszulki z nazwami tru-metalowych

zespołów. Ale uwagę wszystkich przykuwały glany - czarne, napastowane na

błysk i nieziemsko wyglądające. Kiedy wkraczali na scenę, ta zatrzęsła się

od ogłuszającej eksplozji, spowiła w milionach iskier i kłębach dymu.


Światła reflektorów padły na okryte do tej pory twarze - po Wielkiej

Sali rozniósł się okrzyk zdziwienia. Tak - to byli oni. Huncwoci. James, z

obowiązkowo gołą klatą, usiadł za garami. Peter chwycił za bas. Severus i

Remus - odpowiednio za klawisze i gitarę. Syriuszowi, jako posiadaczowi

najdłuższych włosów i najlepszego głosu, przypadła rola frontmana i solisty.

Szepnął cicho tylko do reszty:
- Ale to zaklęcie na pewno zadziała?
-

Spokojnie - dwa tygodnie męczyłem się, żeby je opanować.
Kolejna

eksplozja iskier i kolejna osoba pojawiła się na scenie. Tym razem była

to...
- Witaj, Hogwarcie! Dzisiejszego wieczora imprezę poprowadzi MC

Gonagall, znana jako Emce! Oklaski dla niej - to również jej debiut!


Wielka Sala przyjęła tą zmianę z entuzjazmem i ulgą. Syriusz ponownie

przemówił:
- Dobra, to nasz pierwszy kawałek.
Szarpnął za struny i

zaczęło się. Basy wprowadzały w rezonans plomby w zębach, riffy rozbijały

mózg o czaszkę, a wysokie, niespokojne klawisze przyprawiały o ciarki na

placach. Syriusz odwrócił się, żeby spojrzeć, czy wszystko idzie zgodnie z

planem. Tak jak przewidzieli - żadnych problemów. "Nawet scenę dobrze

wypoziomowali - James pluje śliną po równo na obie strony".
Struny

jęknęły po raz ostatni. Muzyka zamarła, podobnie jak cała Wielka Sala.

Huncwoci przez chwilę myśleli, że cały ich misterny plan poszedł w pizdu,

cały wysiłek na marne... Aż powoli, nieśmiale po sali zaczęły rozchodzić się

oklaski. Najpierw powolne i pojedyncze, potem głośniejsze, aż w końcu

rozległa się burza wiwatów.
Huncwoci stali oniemiali. Światła błądziły

po ich zdziwionych twarzach, a oni tylko wpatrywali się tępo w pustkę przed

ich oczami. Zreflektowali się dopiero, kiedy na twarzy Remusa wylądowały

damskie figi, a przed nogami Syriusza legły męskie stringi.
- Wielkie

dzięki, Hogwarcie! Mamy nadzieję, że kolejny kawałek również przypadnie

wam do gustu...
I poleciały kolejne hity: Margaryna, Kaine Szajse, Laf

Sok, Nocnik, rockowa wersja P.O.M.P.O.N.A...
W końcu zmęczony Syriusz

dał znak Emce, żeby dalej poprowadziła show.
Child
Here ya go =)

Zakurzona sterta

firan, dywanów i innych przedmiotów, których celem było upiększanie

otoczenia, poruszyła się niespokojnie i zamarła na chwilę. Ponownie uniosła

się w niespokojnym skurczu i opadła. Sytuacja ta choć dziwna, powtórzyła się

kilka razy. Jedynie kardiolog, który operował na otwartym sercu, mógł

powiedzieć, że widział wcześniej coś podobnego. Ale nawet on mógłby dostać

palpitacji rzeczonego serca na widok kościstej ręki, wynurzającej się z

plątaniny tkanin. Szmery wydobywające się spod nich również nie wróżyły nic

dobrego. Z każdą chwilą ich natężenie rosło, pasmo przenoszenia dawno

przekroczyło czterdzieści cztery kiloherce, a nieartykułowane z początku

monosylaby zaczęły układać się w spójne zdania.
OŻESZWY... MOJA GŁOWA...

JAK TO SIĘ NAZYWAŁO? ANTY-KOC? ANTY-ŚMOC? ANTY-KAC! TJAAA... KILKA ŁYKÓW

I OD RAZU LEPIEJ. A TERAZ MUSZĘ SIĘ ZASTANOWIĆ - SKORO JEST LEPIEJ, MUSIAŁO

BYĆ GORZEJ. SKORO BYŁO GORZEJ, KTOŚ MUSI ZA TO ODPOWIADAĆ!
Sterta

zakurzonych tekstyliów, dywaniliów i im podobnych, powodowana impetem

Osobnika Na Śmierć Zalanego, rozpierzchła się na boki, układając się na

swoich miejscach, co w efekcie dawało wrażenie miłej komnaty. Jedynym

minusem mógłby być nie zapalony kominek.
PROSZĘ BARDZO - GRATIS, NA KOSZT

FIRMY.
Po pomieszczeniu rozniosło się przyjemne ciepło i zapach płynów

mocno wyskokowych.

Tymczasem, w Wielkiej Sali, chwilowo

przeinaczonej na 'Ye Old English Ale Stadium", Emce zaczęła swoją

Nieśmiertelną Nawijkę Zipiąco-Składaną.
- Jeee! To był mega kul

wypasiony kawałek czadowej roboty! Prawda?!
Sala odpowiedziała

jej zgodnym pomrukiem aprobaty.
- A o co ona się pytała, bo ja nie czaję

językowej zajawki - spytał się Anonimowy Puchon, którego znajomość języków

obcych ograniczała się do opowiadania słynnej w całej Anglii serii

"Irish Jokes".
- Powiedzieć wam, jak pracuje dwóch

Irlandczyków zatrudnionych do kopania rowów?* - spytał się Anonim głosem,

który wskazywał na częste popijanie przekąsek, których to sobie nie

odmawiał.
- Znowu?
- Nie to nie. - Obrażony i urażony Puchon wstał

ciężko, zachwiał się na nogach i pląsającym krokiem ruszył w stronę

wyjścia.
- Ależ wodzu! Co wódz?
Kiedy poruszeni poruszeniem

poruszonego sumienia Puchoni zaciągnęli swojego kompana z powrotem do

stolika, Emce rozgrzewała damską część publiczności, proponując jej wyścigi

króliczków rasy Playing Girls.
- A teraz zaczynajcie obstawiać

wyniki - Emce machnęła różdżką i za klatkami z królikami pojawiła się

ogromna sakiewka, do której wpadały kolejne zakłady. Największym powodzeniem

cieszył się królik nazwany imieniem Syriusza, oraz, co dziwnie, Petera.

Chociaż w tym przypadku decydującą rolę odgrywała wielkość jego organu

rozpoznawania dźwięków.
Klatki stanęły otworem, króliki

ruszyły...

NIE! ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ, ŻE NIE SPEŁNIAM

ŻYCZEŃ?!
- Ale ja chcę ten dom! - mała postać biegnąca za

niemałym widmem zanosiła się histerycznym płaczem.
NIE!
- Ale...

ale... - ton głosu stawał się coraz bardziej rozpaczliwy.
NO DOBRZE... ZA

GOTÓWKĘ, CZY NA RATY?
Postać wzniosła jeszcze większy lament i larum.


JAK JA MAM PRACOWAĆ W TAKICH WARUNKACH?! NIE - PISZĘ PODANIE O

PRZYZNANIE MI WIĘKSZYCH MOŻLIWOŚCI INGEROWANIA W MATERIALNĄ EGZYSTENCJĘ

LUDZKOŚCI... CZY MOŻESZ SIĘ UCISZYĆ?!
Odpowiedziało mu jeszcze

bardziej przenikliwe lamentowanie.
I O WCZESNIEJSZE PRZEJŚCIE NA

EMERYTURĘ, ZA PRACĘ W WARUNKACH GROŹNYCH DLA... ŻYCIA? EGZYSTENCJI. WŁAŚNIE

- EGZYSTENCJI.
Postać wciąż słaniała się teatralnie, płacząc rzewnymi

łzami, bynajmniej nie będącymi wynikiem długoletnich praktyk

błagalno-szantażujących.
CO JA Z WAMI MAM... PRZYNAJMNIEJ PŁACZESZ Z

JAKIEGOŚ SENSOWNEGO POWODU - MI TEŻ BĘDZIE WAS BRAKOWAŁO. I WASZEJ

NAIWNOŚCI, GŁUPOTY, FOCHÓW, ZACHCIANEK.
Szczęka poruszyła się

niespokojnie.
NO DOBRZE - UPARTOŚCI TEŻ.
Histeryczny płacz, mieszający

się z chaotycznym waleniem przysłowiową głową w mniej przysłowiowy mur,

wypełnił ciszę panującą na spokojnym dotychczas korytarzu.
IDŹŻE DO

WSZYSTKICH DIABŁÓW!
Drzwi do Wielkiej Sali z hukiem stanęły

otworem...

- James niespodziewanie wysuwa się na prowadzenie! Tuż

za nim Syriusz i Severus! Zbliża się do nawrotu... Minął drzwi... - głos

Emce zdradzał, że bardzo przeżywała to, co działo się na torze. - Drzwi

trafiają Jamesa... - jej głos nieco stracił na tonie, a czas zdawał się

płynąć wolniej... - Ten przelatuje kilka jardów - głos stał się jeszcze

spokojniejszy... - Uderza ze sporym impetem w ścianę... - teraz dynamiką

przypominał znudzoną kelnerkę, która po raz dwudziesty przekazuje do kuchni

zamówienie na hamburgera i frytki. - Osuwa się po niej i upada na ziemię -

stał się wręcz nienaturalnie spokojny. - Nie daje oznak życia - skończyła

Emce głosem lekarza, który w prosektorium widział dosłownie wszystko.

Wszyscy stanęli jak wryci, muzyka ucichła, światła się zatrzymały, prawie

wszystkie głosy umilkły.
- Cholera! - po sali rozniósł się okrzyk

niezadowolenia grupy trzymającej transparenty zachęcające Jamesa do boju.


NAJPIERW ON, PÓŹNIEJ TY!
Kościsty palec skierował się w stronę

Biednej Płaczki. Ta momentalnie zamarła z wrażenia i znikła w tłumie.


SKORO JUŻ SOBIE TO WYTŁUMACZYLIŚMY... BAWCIE SIĘ DALEJ.
Wszystko

wróciło do normy, czas płynął normalnie, ludzie dalej się bawili i

świętowali, muzyka wypełniała uszy, światła atakowały wszystko feerią barw,

nawet grupa trzymająca kciuki za Jamesa sprawiała mimowolne wrażenie

zadowolenia.
AHA - JESZCZE JEDNO.
Ponownie wszystko stanęło w

miejscu, jak za przyciśnięciem guzika STOP.
IRYTUJĄCY EFEKT - JA

NAPRAWDĘ NIE JESTEM TAKI STRASZNY... ALE - TEN, KTO ZROBIŁ MNIE NA SZARO...

DLA WŁASNEGO DOBRA NIECH NIE PIJE NICZEGO DO RANA.
Zniknął równie

szybko, jak piwo, które do tej pory pieniło się w ustach Filcha.

-

Lily, wyglądasz tragicznie. Usiądź sobie wygodnie. Może chcesz coś do picia?

- gdyby ktoś postronny zobaczył i usłyszał teraz Severusa, doznałby

niemałego szoku. Wiecznie chłodny i opanowany do granic przyzwoitości,

opluwający wszystko ironią, suto zakrapianą sarkazmem, patrzący na

wszystkich z pogardą w oczach - malował się jako idealny charakter do

obsadzenia głównej roli w książce "Stu i jeden kandydat dla następcy

Kuby Rozpruwacza". A w chwili obecnej... Cóż - to trudne do

zdefiniowania. Bardzo starzy i niekoniecznie bardzo mądrzy ludzie twierdzą,

że z miłości człowiek robi różne dziwne rzeczy. I w tym momencie mogłoby to

uchodzić za dobre wytłumaczenie, gdyby nie powszechnie znany fakt - Severus

nigdy nie okazywał uczuć cieplejszych niż obojętność. Można nawet się

pokusić o stwierdzenie, że jeżeli Sev uznawał kogoś za obojętnego, człowiek

taki mógł śmiało rozpowiadać na zjazdach rodzinnych, że przez chwilę trzymał

Boga za nogi. Lily bez obaw mogłaby powiedzieć, że w tej chwili Bóg niesie

jej śniadanie do łóżka.
- Nie, naprawdę nie potrzebuje niczego więcej,

jak spokojnej rozmowy.
Severus ujął Lily delikatnie za dłoń i

poprowadził ku wyjściu.
- Ej! A wy dokąd?! - krzyknął za nimi

James, ale nie usłyszał odpowiedzi ani od Lily, ani tym bardziej od

Severusa.
- Bierze ją na wieżę i tam ja rozbierze - powiedział Syriusz

tonem znawcy w sprawach damsko-męskich.
- Nawet tak nie żartuj!
-

Ojej, Jimmy jest zazdrosny - zaskrzeczał piskliwie Syriusz.
-

Nie...
- Ależ oczywiście, że tak. To widać na pierwszy rzut oka.
-

Nie...!
- Oczywiście, naturalnie. Nam możesz mówić, co chcesz. Ale

nie oszukasz jednej osoby - siebie - Syriusz wypowiedział te słowa

całkowicie poważnie, wskazując jednocześnie na serce Jamesa.

Kiedy

padały te słowa, Lily i Severus siedzieli nad jeziorem, skąpani w świetle

księżyca i okryci wieczorną mgłą. Oboje wpatrywali się w siebie tak, jakby

za chwilę miało rozdzielić ich coś straszliwego. Gorszego niż choroba czy

śmierć. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko, a jednocześnie daleko.


"Jej oczy, twarz, włosy, ciało...". Ogrom niespokojnych myśli

kłębił się w małej głowie Severusa. Czuł rozkosz płynącą z bliskości Lily.

Czul błogość ogarniającą jego umysł... Czuł dziwne napięcie w okolicach

podbrzusza.
"Przecież dużo nie wypiłem... Ożeszty...! Nie w

takim momencie!"
Starał się odpędzić te jakże kosmate, acz

naturalne w takiej chwili, myśli. Znów skoncentrował się na wdziękach

dziewczyny, szukając jednocześnie barwnego epitetu dla jej wdzięków.


"Ach te usta... Pełne, zmysłowe..."
Lily - zaczął - twa

uroda mnie olśniła... A usta twe... - w tym momencie znów pojawiło się to

napięcie.
"Nie teraz! Błagam...!"
- Tak?
-

Stworzone są, by mogły...

Kilka minut później, posępny cień wsunął

się do Wielkiej Sali. Szybkim krokiem zmierzał ku wolnemu stolikowi, jednak

na jego drodze stanęli Huncwoci.
- Sev, co to za ślad na twoim policzku?

- spytał z nieukrywaną ciekawością James, wskazując na zaczerwienienie

układające się w kształt otwartej dłoni
- Reklama Huyah.
-

Czego?
Cisza.
- A gdzie Lily?
Odpowiedziało im spojrzenie, którym

już nieraz Severus kruszył mury, a które mówiło "Giń marnie".


- Uuu... Lily była niezadowolona ze starań Severusika - Syriusz znów

piał wysokim głosem. - Za szybko skończyłeś, co?
- Zamknij się...
-

Nie mów... nie! Stchórzyłeś?
- Zamknij się - Severus wymawiał

kolejne sylaby przez zaciśnięte zęby.
Syriusz dalej katował Seva

niedyskretnymi pytaniami: a czy to Lily było miło, czy może stawiał na

branie, nie dawanie. Ten w końcu pękł, dał się ponieść. Odepchnął Syriusza,

rzucając go prosto na stół. Nim Black zdążył zorientować się, że to nie

żarty, znów upadł. Severus wpadł w ślepą furię, miotając Łapą jak

marionetką. Nikt nie reagował. Wszystkich zdumiało, że ten cherlawy i

anemiczny Snape potrafił wykrzesać z siebie tyle sił, złości i agresji.

Pobity niemal do nieprzytomności Syriusz po raz ostatni opadł na podłogę.


- Ty.. ty... - plując krwią zaczął mówić w kierunku Severusa. Jednak ten

nie usłyszał, kim dokładnie jest. Szybkim krokiem zmierzał ku lochom,

roztrącając wszelkie zbroje i pomniki stojące na jego drodze.

*

Jeden kopie rów, a drugi zasypuje. Jeden kopie, drugi zasypuje.
Child
primo - jak to teraz czytam, to niektorych momentow sie wstydze
secundo - glupio byloby publikowac, kiedy nie mam zakonczenia i pomyslu na nie.

a teraz pozwolmy tematowi odejsc smiercia naturalna [;
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.