Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Opowiadania [zak] LW
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Agrado
"Ptyś z

Kremem"


Był tam sam. Nie wiedział co się wokół niego dzieje.

Siedział na krzesle w ciemnym pomieszczeniu, a przed soba widział tylko

oświetlone twarze kilku osób. Nie rozpoznał ich. Wiedział, że coś do niego

mówiły, ale nie rozumiał co. Wiedział, że się z niego śmieją. Czuł to.

Rozglądał się dookoła. Czy się bał? Nie. Chyba nie. W każdym bądź razie nie

dawał tego po sobie poznać. Już go na tyle znali, że wiedzieli, że nigdy nie

okaże strachu. Czyżby z obawy przed kompromitacją?? Nie okazywał strachu

nawet po zamknięciu w cichym pomieszczeniu. Bo ciszy bał się

najbardziej.

Starał się przyjrzeć każdemu z osobna, aby coś sobie

przypomnieć. Jednak to nie skutkowało. "Co ja tu robię??" To

pytanie go nurtowało. Wielokrotnie je wykrzyczał, ale w odpowiedzi usłyszał

tylko śmiech i jakiś obcy bełkot. Mogłoby się wydawać, że po jego policzku

spłynęła łza. Jednak nie miała żadnych właściwości. Nie oczyściła jego

duszy. A powinna. Wiedział, że pomimo dążenia słuszna według niego drogą

zgrzeszył wiele razy. Ta łza powinna go oczyścić. Był nawet przekonany, że

tak się stało. Jednak nikt mu nie powiedział prawdy. Dlaczego?? Chcieli go

oglądać pogrążonego w swoich własnych marzeniach. To sprawiało im radość.

Ogromną radość. Powoli jednak zaczął czuć co się dzieje. Chciał wstać, lecz

poczuł silne szarpnięcie i z powrotem upadł na krzesło. I stało się!

Ujrzeli w jego oczach strach. Pomimo iż starał się to skrzętnie ukryć, część

jego duszy wyszła na wierzch. Wbrew jego woli. Co sobie teraz o nim

pomyślą?? Co się teraz z nim stanie?? Jak to wszystko się skończy??



Śmiech stawał się coraz głośniejszy. Nie był pewien, czy uda mu się

wytrzymać, ale poddać się też nie chciał. Chciał walczyć do końca, bez

względu na to jaki skutek to odniesie. Nie dbał w tej chwili o to co będą

mówić, gdy to wszystko się skończy. Czy w ogóle ktoś bedzie o nim pamiętał?

Czy ktos go wspomni, przy byle jakiej okazji? Nie chciał znać odpowiedzi.

Bał się jej. Wiedział, przeczuwał jak ona może brzmieć.

Ku jego

zdziwieniu śmiechy ucichły. Czy w końcu spełniono jego prośbę? Czy ktoś go w

końcu wysłuchał, i teraz pozwolą mu odejść? Nie wiedział. Jedyne co

wiedział, to to, że aby stąd wyjść trzeba wziąć siły w swoje ręce. "Nie

boję się was" krzyknął. Jednak na nikim nie zrobiło to wrażenia. Powoli

zaczęli się od niego odwracać. Chciał jakoś zwrócić ich uwagę, lecz nie mógł

sie poruszyć. Nie mógł też wydusić z siebie ani słowa. "Co się ze mną

dzieje?" pomyślał.

Przed soba ujrzał obraz z dziecinstwa.

Zielona łąka, znajomi na trawie grający w piłkę, dzieci na oddalonym od

niego placu zabaw. W jednym dziecku rozpoznał siebie. Ile mógł wtedy mieć

lat? Stanowczo za mało, aby cokolwiek z tego okresu pamiętać. Jego młodzsze

odbicie zaczęło się zbliżać do "swojej teraźniejszości". Młody

stanął kilka stóp przed nim. Chłopiec wyciągnął w jego kierunku rekę.

Wiedział, że musi zrobić to samo. Z wielkim trudem wyciągnął w jego kierunku

rękę dotąd spoczywającą na jego kolanach. Chłopiec chwycił go za rękę. Przez

chwilę mu w oczy, po czym ściśnął mu dłoń. Jak na dziecko miał dużo siły.

Mężczyzna siedział przerażony. Czuł narastający ból. Próbował wycofać rękę,

ale nie miał siły. Coraz bardziej dokuczał mu ból. Spojrzał na chłopca. Na

jego młodej twarzy nie było widac żadnego śladu podniecenia, żadnego wyrazu

zmęczenia, czy wydalanej z siebie siły. Za to mężczyzna prawie kulił się z

bólu. Białka jego oczu powoli się zaczerwieniały. Lada moment a mężczyzna

wybuchłby płaczem.

Nagle chłopiec puścił jego rękę i zniknął.

Mężczyzna obejrzał swoją dłoń. Była zdeformowana. Wiedział, że ma złamane

kości. Gdy ponownie spojrzał przed siebie ujrzał ekran monitora. To co na

nim zobaczył zdziwiło go nie mniej niż chłopiec łamiący jego rękę. Widział

e-maile. Znał je na pamięć. Nie musiał patrzeć na adres nadawcy. Wiedział,

że to od niej. Ona, pomimo dzielącej ich odległości potrafiła pomóc mu o

każdej porze dnia i nocy. Była lekarstwem na jego chorobę. Była tym czego od

zawsze szukał. Nagle ekran zniknął i usłyszał wszystkie rozmowy jakie ze

sobą przeprowadzili. Pomimo, iż trwało to dosłownie chwilę, słyszał każdy

szczegół ich godzinnych rozmów. Słyszał każdy jej śmiech, który nawet w

chwilach największego smutku, potrafił zbić go z nóg. Za to ją kochał. Za

każdy jej szczegół. Za jej włosy, jej smak, jej zapach. Widział teraz

wszystko. Wszystko co z sobą robili. Niekiedy robiło mu się głupio, patrząc

co z sobą robią. "Jak zwierzęta" pomyslał.

W tej samej

chwili coś chwyciło jego ramię. Odwrócił się. To była ONA - Ptyś z Kremem.

Zawszą ją tak nazywał.. Odwrócił się. Uśmiechnął się do niej. Ona

odwzajemniła jego uśmiech. Wstał. Bez żadnych przeszkód. Nie czuł żadnego

bólu. Wstał gładko. Wtulił się w nią.

Poczuł wilgoć w swoich

włosach, ale nie zwracał na to uwagi. Dopiero gdy coś zaczęło mu kapać po

szyi wyprostował się. Płakała. Łzy leciały jej ciurkiem. Kapały na niego.

Spływały po jego szyi, rękach, plecach. Minęło kilka minut, jak zauważył że

stoi w kałuży z jej łez. Nie do końca wiedział o co chodzi. Dopiero po

chwilu zdał sobie z tego sprawę. To jej łza. Ta która spłynęła mu kilka

minut wcześniej. To była jej łza.

Postanowiła go oczyścić. Nie

liczyła się z kosztami. Mogła zapłącić każdą cenę, aby go oczyścić. On dla

niej zrobiłby dokładnie to samo.

Długo na siebie patrzeli, aż w

końcu Ona odeszła. Wiedzieli, że tak bedzie lepiej. Odkupiła go. Na zawsze

będą w swoich pamięciach. On teraz czuł się wolny. Nie. Źle. Nie wolny,

odkupiony. Ona go odkupiła. Od teraz ma go zawsze dla siebie. A on ma ją.

Nareszcie ma na zawsze swojego Ptysia z Kremem. Zawsze o tym marzył. Od

teraz...
muszka Me
Ja już napisałam, że to kocham. Po

prostu... zresztą Ty wiesz =)

I czekam na dalszą część

oczywiście.

Nom, a co do spraw technicznych to mógłbyś ewentualnie

wprowadić akapity, lepiej by się czytało, no i gdzieś jeszcze miałeś taki

znak: "??". W sumie to chyba jest albo jeden, albo trzy. Ale pewna

nie jestem.

A treść... bosko =*
Child
Pogratulować debiutu, naprawdę.

Opowiadanko ma to "coś", co przyciąga i nie pozwala oderwać się aż

do końca. A i zaczyna się dość ciekawie, zgodnie z zasadą "trzęsienia

ziemi".

Te podwójne pytajniki można wybaczyć.

Czekam

niecierpliwie.
Agrado
"Czaszka"



Opowiadanie autobiograficzne cz. 2

Jego

czaszka wyglądała jakby miała już kilkaset lat. Nikt specjalnie nie zwracał

na nią uwagi. Owszem zmieniała miejsce, ale to za sprawą wiejącego wiatru,

który przesunął ją do przodu tylko po to, aby za chwilę wrócić z nią na

poprzednie miejsce. Czy jej właściciel interesował się tym, kto wspomni go

po śmierci, kto przechodząc przypadkiem chociaż na chwilę go podniesie i się

mu przyjrzy? Chyba nie. Nie miał na to czasu. Był za bardzo zapracowany, aby

o tym wszystkim myśleć. Jeżeli zdał sobie z tego sprawę, to było już

stanowczo ze późno.

Kobieta zawsze szła tędy. Nigdy się jednak

nie zatrzymywała. Nie mogła. Była tak zamyślona, że prawdopodobnie nie

zdawała sobie sprawy z tego co dzieje się wokół niej. Aż w końcu, ku

własnemu zaskoczeniu zatrzymała się. Lekko przestraszona tym

nieprzewidywalnym działaniem zaczęła rozglądać się dookoła. Nagle, kilka

stóp przed sobą zobaczyła ją... Była zakurzona, brudna, Wydawało jej się

nawet, że jest trochę popękana. "Czaszka" - wypowiedziała po

cichu. A ona jak na zawołanie przyturlała się pod nogi kobiety, wprawiona w

ruch dmącym wiatrem. Kobieta nachyliła się i podniosła czaszkę. Zaczęła ją

dokładnie oglądać. Poczuła się jakby dotykała kogoś znajomego. Wyciągnęła

białą chusteczkę z kieszeni i zaczęła polerować nią czaszkę.



Jakiś czas to trwało, aż w końcu chusteczka przejęła kolor czaszki. Ta

natomiast zaczęła lśnić nienaturalna bielą. Kobieta wyrzuciła chusteczkę i

przytuliła do siebie czaszkę. Postała tak chwilę, aż wróciła tą samą drogą,

którą przyszła.

Minęło kilka dni nim kobieta ponownie chwyciła

czaszkę. Wiedziała, że ma ona jakieś właściwości, nie wiedziała tylko jakie.

Wiedziała także, że nie musi jej stale trzymać, ale nie mogła zostawiać jej

samej. Podeszła do stolika chwiejnym krokiem i delikatnie chwyciła czaszkę.

Przejechała po nią dłonią, po czym zabrała ją ze sobą na kanapę. Usiadła.

Cały czas jednak utrzymywała kontakt z czaszką.

Dopiero

teraz przyjrzała się jej dokładnie. Z tyłu miał niewielki ślad po

zrośnięciu. Nie był zwykły ślad. Był w kształcie półksiężyca. Wiedziała

jeszcze, że to o niczym nie świadczy, ale sam fakt, że to mógł być On

przyprawiła ją o szybsze bicie serca. Przejrzała ją jeszcze raz. Zwróciła

baczną uwagę na szczękę. Brakowało górnej szóstki i siódemki i dolnych

dwójki i czwórki. To wzięła już za wystarczający dowód. Co prawda, kto inny

mógł by pomyśleć, że szczęka nabawiła się uszczerbków pod wpływem jej wieku.

Kobieta jednak wiedziała że to On. Czuła to. Nie pamiętała, kiedy czuła to

po raz ostatni.

Chwyciła czaszkę mocniej i przysunęła ją

bliżej twarzy. "Więc jednak to dla mnie zrobiłeś" - powiedziała.

Była szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że musiała go pocałować. I tak też zrobiła.

"Dziękuję. Gdybym mogła odwdzięczyła bym ci się" - powiedziała do

czaszki, po czym pocałowała go ponownie.

Koślawa noga,

stanęła w górce piachu usypanej przez wiatr. Długie włosy

"koślawca" zasłaniały jego twarz. Rozglądał się dookoła. Widział

szczątki jakiegoś domku. Kawałki drewna walały się po okolicy, porozrzucane

przez wicher. "Koślawiec" chciał odejść gdy nagle zobaczył dwie

czaszki. Podniósł je. "A więc to wy" - wypowiedział chrypliwym

głosem. "Więc jednak to zrobiliście". Przytulił je do siebie.

Odchodził w stronę widnokręgu. Ciągle jednak było słychać jego głos -

"Dziękuję. Gdybym mógł odwdzięczyłbym się wam..."
muszka Me
Niesamowite.


Wstrząsające.
Przerażające.
Cudowne.

Naprawdę jestem pod

wrażeniem. A to nieczęsto się zdarza.

Boskie.
Agrado
Wielkie dzieki. Kolejne opowiadanko juz

jutro. A tytuł to: "Krew" - opowiadanie autobiograficzne cz. 3
Kiniulka
Bardzo wciagające, bardzo przerażające. Aż

nie mogę się doczekać następnej części.
Agrado
Kolejne moje opowiadanie, które pojawi

sie tutaj w przeciągu najbliższych 24 godzin to "Krew". I pomimo

iż jest to "Opowaidanie autobiograficzne cz. 3" to stanowić ono

będzie pierwszą część przygód Ishvar. Ponętnej wampirzycy, która walczy

przeciw swojemu rodowi.
Odnośnie Ishvar powstanie nowy temat, gdy tylko

napiszę drugą część jej krwawych, mrocznych przygód. Zapraszam do lektury i

proszę każdego czytającego o ocenę ==> szczerą ocenę.
Dziękuję i

Zapraszam.
Elvlanden
Brrrrrrrr


Takie to...

straszne?
.... inne?

Wkażdym razie Super


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cheess.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cheess.gif'

/>
Meridien Auris
<Nadaj jestem na lekach>



Ciekawe to, ale żeby mnie straszyło, jak niektórych, to bym nie

powiedziała.
Stym masz dobry, lepszy niż część osób, których

opowiadaniam czytałam w swoim życiu ( a było tego całkiem sporo!), więc

masz się z czego cieszyć. Piszesz fajnie i nawet wciągajaco jak dla mnie.


Ogółem 5

Agrado
Oto kolejne opowiadanie. Jest to

pierwsza częśc przygód wampirzycy Ishtar. Jest nieco słabsze od moich

poprzednich opowiadań. Kolejne losy Ishtar w nowym temacie "Pamiętniki

Ishtar", a tutaj będą dalej moje opowiadanka, utrzymane w takim

klimacie jak te poprzednie. Kolejne opowiadanie to "Kości", a

tymczasem:


"Krew" - opowiadanie autobiograficzne cz.

3


Gdy tylko przestąpiła próg Kościoła, od razu

wyczuła, że coś jest nie tak. Przystanęła na chwilę i w tym samym momencie

trysnęła na nią fontanna krwi. Niewiele myśląc zaczęła biec w kierunku

ołtarza. Zerkała na twarze mijanych osób. Zdziwiło ją to, że pomimo tak

wczesnej pory Kościół zapełniony jest ludźmi. Nikt jednak nie zwracał uwagi

na zakrwawioną Ishvar, ani na to, że goniło ją kilku wampirów.



Ołtarz przeskoczyła zwinnie. Stanęła po jego drugiej stronie i wlepiła wzrok

w biegnące ku niej wampiry. Wiedziała, co się w takiej sytuacji robi, w

końcu nie robiła tego po raz pierwszy, jednak nadal odczuwała lekkie

zdenerwowanie. „A jeśli tym razem się nie uda?” –

pomyślała sobie. Jednak aby udzielić odpowiedzi było już za późno. Jeden z

wampirów uczepił się jej ramienia. Niewiele brakowało, a Ishvar stałaby się

jego kąskiem. Zwinnym ruchem wyjęła miecz z pochwy i wbiła go wampirowi w

brzuch. Ten natychmiast osunął się na podłogę. Drugi był już coraz bliżej

ołtarza. Gdy dzieliło go dosłownie kilka stóp Ishvar skoczyła do góry

kierując swoim „lotem” w stronę ołtarza. Tuż pod nią znalazł się

drugi wampir. Odepchnęła się od niego nogą jednocześnie wbijając miecz w

jego plecy.

Wyprostowała się. Postała chwilę, aż usłyszała

odgłos upadającego ciała. Myślała, że to już koniec. Była tego wręcz pewna.

Zbliżała się do wyjścia, wszyscy wierni zerwali z ław i zaczęli biec w jej

stronę. Ishvar odwróciła się i zobaczyła, jak każda a osób zrywa z siebie

skórę, spod której wyłonił „świeży” wampir. Stała tak do czasu,

gdy wszyscy ją otoczyli.
- I co ja teraz zrobię!? –

krzyknęła
- Przestaniesz pić
Odpowiedź ją zdziwiła. Chwilę trwało, aż

zorientowała się, że leży w swoim wielkim łóżku, a nad nią stoi Kev.

Wiedziała, że z nim jest bezpieczna. Szybko zrzuciła z siebie kołdrę i

usiadła na łóżku.
- To już jutro – powiedziała
- Chcesz kawy?

– zapytał Kev
- Ja mówię poważnie
- Ja tez. Chcesz?
-

Uwierz mi. Miałam wizje. Tym razem była strasznie realistyczna. Jestem na

sto procent pewna, że to wydarzy się jutro.
Kev nalał kawy do kubków i

postawił je na stole.
- Powiedz mi szczerze Ishtar, kiedy ostatni

raz wydarzyło się cos związanego z twoją wizją?
- Nie pamiętam. Ale

teraz to jest pewne. Uwierz mi.
- Gdzie?
- W Kaplicy Św.

Jana
Kev zrobił się czerwony na twarzy od smiechu. Z trudem wydusił z

siebie kolejna wypowiedź.
- Przecież ta Kaplica jest we władaniu

kardynała Sykstusa, a Oni czują przed nim respekt i nie odważą się go

zaatakować.
- Wierzysz w to? Dopijemy kawę i się pakujemy
-

Ishtar...
- Chcesz wrócić do Goriana?
To uciszyło Keva. Spojrzał na

Ishtar, która w tym momencie nie patrzyła na niego. Wiedziała, że

powiedziała coś, czego nie powinna. Zależało jej na Kevie. Pomimo iż był

tylko jej „szoferem” i pomocnikiem wiedziała, że bez niego sobie

nie poradzi. A Keva można było łatwo urazić. Zwłaszcza, gdy wspomina się o

Gorianie. Był on były „szefem” Keva, który wykorzystywał go w

każdy możliwy sposób. Ishvar odkupiła Keva, na „okres próbny”. W

każdym momencie mogła oddać. Tak samo Gorian w każdym momencie mógł go

zabrać do siebie. Obiecała mu jednak, że nigdy go nie odda.

Szli

zaśnieżonym stokiem już około pięciu godzin. Byli zmęczeni. Wiedzieli

jednak, że nie mogą się zatrzymać. Zostało im jeszcze około czterech godzin

marszu zanim dotrą do kaplicy. Mieli około dwie godziny w zapasie. Wiedzieli

jednak, że jeżeli usiądą na chwilę i się zdrzemną to nie dotrą tam na czas.

Woleli przybyć kilka godzin wcześniej, niż spóźnić się chociażby o

sekundę.

Śnieżny wicher dmuchał im prosto w twarz. Po ich

twarzach można był dostrzec, że są na skraju wytrzymałości. Jednak dalej

parli na przód. Żadne z nich się do siebie nie odzywało. Albo nie chcieli,

albo nie mieli siły.

Po kilku minutach doszli do zbocza wzgórza,

z którego widać już było Kaplicę. Szybkim krokiem zeszli w dół.
- Mamy

już niewiele czasu Kev
Lecz on nie odpowiedział. Szedł raźno na przód w

ogóle nie zwracając uwagi na swoją towarzyszkę. Dopiero, gdy stanął pod

Kaplicą, zorientował się, że Ishvar jeszcze nie doszła. Rozejrzał się

dookoła i zauważył ją kilka stóp od siebie.
- To ten co nie chciał

tu iść – powiedziała gdy doszła
- Wyglądasz na zmęczoną

– na twarzy zawitał mu uśmiech, którego Ishvar nie widziała od

dłuższego czasu.

Popatrzyli chwilę na siebie, po czym weszli do

Kaplicy. Od razu wyczuli na sobie wzrok kardynała. Zajęli miejsca w ostatnim

rzędzie. Kardynał nie zwracając dalej na nich uwagi rozpoczął mszę.
-

Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na mszy
- Podobno wam to

szkodzi
- W moim przypadku już mi nic nie zaszkodzi. Co mnie nie

zabije, to mnie wzmocni.
- Czyli wracam do domu sam?
Ishvar nie

wiedziała co odpowiedzieć, dlatego siedziała cicho.

Kardynał

oddał głos młodemu diakonowi i zaczął zbliżać się do Ishvar i Keva. Usiadł

koło nich.
- A od kiedy to wampiry bywają w Kościele? - zapytał
-

Odkąd Kościołowi grozi niebezpieczeństwo
- Nam niebezpieczeństwo? Chyba

już ci się Ishvar na mózg rzuciło.
W tym samym momencie diakon wrzasnął

„Więc ruszcie z nami na pielgrzymke” po czym skoczył do góry i

wylądował prosto obok kardynała i chwycił go za szyję, po czym próbował się

w niego wgryźć. Ishvar bez zastanowienia wstała i wydobyła miecz, po czym

wbiła go w plecy diakona. Kardynał nie krył zdziwienia. Ishvar wyszła, z

ławy i stanęła na środku. Zerknęła na czarę, z woda święconą, która w tej

chwili zaczęła zmieniać się w krew. Patrzyła tak dłużej, aż w końcu

zawartość czary zaczęła się buzować, po czym chlusnęła na Ishvar. Za nią

otworzyły się drzwi. Wyszło z nich dwóch wampirów o dośc sporych rozmiarach.

Ishvar przypomniała sobie swój sen. Zaczęła biec w kierunku ołtarza. Ołtarz

przeskoczyła zwinnie. Stanęła po jego drugiej stronie i wlepiła wzrok w

biegnące ku niej wampiry. Wiedziała, co się w takiej sytuacji robi, w końcu

nie robiła tego po raz pierwszy, jednak nadal odczuwała lekkie

zdenerwowanie. „A jeśli tym razem się nie uda?” –

pomyślała sobie. Jednak aby udzielić odpowiedzi było już za późno. Jeden z

wampirów uczepił się jej ramienia. Niewiele brakowało, a Ishvar stałaby się

jego kąskiem. Zwinnym ruchem wyjęła miecz z pochwy i wbiła go wampirowi w

brzuch. Ten natychmiast osunął się na podłogę. Drugi był już coraz bliżej

ołtarza. Gdy dzieliło go dosłownie kilka stóp Ishvar skoczyła do góry

kierując swoim „lotem” w stronę ołtarza. Tuż pod nią znalazł się

drugi wampir. Odepchnęła się od niego nogą jednocześnie wbijając miecz w

jego plecy.

Podeszła do Keva i Kardynała. Chwyciła przyjaciela

za rekę dając mu znak, że czas już na nich. Gdy podchodzili do drzwi,

wszyscy zerwali się z ław i zaczeli biec w ich kierunku. Okrążyli ich i

zaczęli zrywać z siebie skórę. Kardynał zaczął się drzeć i uciekł. Ishvar i

Kev zostali sami. Popatrzyli na siebie, po czym kiwneli głowami. Ishvar

chwyciła miecz, a Kev wyjął zza płaszcza coś na kształt pistoletu.

Rozpoczęła się walka. Ishvar wojowała z mieczem. Kev natomiast strzelał.

Każdy kto znalazł kto znalazł się trasie jego strzału został odrzucany na

drugi koniec kościoła.

Myśleli, że to się nigdy nie skończy. W

końcu bezpiecznie wyszli z Kaplicy. Gdy oddali się od niej wybiegł

Kardynał.
- Musimy porozmawiać – krzyknął
- Wiem. Ale

jeszcze nie teraz – wyszeptała Ishtar
Oddali się z Kevem. Gdy

prawie znikneli Kev chwycił ją za reke. Ona natychmiast wyrwała się i

trzepnęła go dłonią w głowe. Przez resztę drogi się do siebie już nie

odzywali.

cdn...
muszka Me
Ta część jest niesamowita. Po prostu brak

mi słów. Cudo. Przerażające miejscami, ale wiesz czytając ją miałam wrażenie

jakby wszystkie wydarzenia rozgrywały się przed moimi oczami. A to duża

zaleta. Słowem -- działa na wyobraźnię.

To nic, że nie widzę związku

ze wcześniejszymi częściami, pewnie za głupia jestem =) ale mam nadzieję, że

nie przestaniesz pisać. =)
Agrado
Kolejne opowiadanie - uważam że

najsłabsze ze wszystkich, które napisałem do tej pory


"Orzeł

czy Reszka? - opowiadanie autobiograficzne. 4

Jedyna osobą,

zainteresowaną całą ceremonią był przedsiębiorca pogrzebowy. Wiedział, że

bez względu na to jak potoczy się ceremonia dostanie należne pieniądze i

będzie mógł zapewnić rodzinie jedzenie na jakiś czas. Przybył jeszcze przed

czasem i usiadł wygodnie w pierwszym rzędzie. Przypatrzył się wszystkiemu.

Położeniu trumny, wystrojowi wnętrza, układowi ławek. Prawdę mówiąc niewiele

go to wszystko obchodziło, ale chciał aby klient nie grymasił przy wręczaniu

honorarium.

Ceremonia odbyła się bez zastrzeżeń. Kapłan

przeprowadził mszę, po której trumnę wywieziono i złożono do pobliskiego

grobu. Nadeszła chwila, której nienawidził. Wszyscy podeszli złożyć

kondolencje rodzinie zmarłego, przez cały czas słyszał wzdychania, szlochy.

Zastanawiał się, po co on tu jeszcze jest. Przecież równie dobrze mógł wziąć

pieniądze przed całym zajściem i teraz zapewne zarabiał by na innym

kliencie, a tych nie brakuje.

Przed wyjściem z cmentarza zaczepił

go starszy mężczyzna. Nie wyglądał najlepiej. Można by rzec, że w ogóle nie

wyglądał. Po krótkim czasie rozpoznał w nim swojego zleceniodawcę. Mężczyzna

wysunął rękę w geście powitania, jednak on się cofnął.
- Sądzę, że

możemy obyć się bez tego
Mężczyzna nie wiedział jak zareagować.

Przyglądał mu się, jednak nie mógł nic dostrzec. Przedsiębiorca był bowiem

ubrany w czarny płaszcz, z długim kapturem. Nawet dłonie nie wystawały mu z

rękawów, a końcówkę płaszcza ciągnął po ziemi.
- Był za młody żeby

odejść – wyszlochał mężczyzna
- Śmierć przychodzi

punktualnie – skwitował przedsiębiorca
- To nie było śmieszne

– warknął oburzony
- I nie miało być. Nie płacą mi, za poczucie

humoru, tylko za przygotowanie ceremonii. 70 dukatów
- Słucham
-

Jest mi pan winny 70 dukatów
Mężczyzna wyciągnął pieniądze i wręczył je

przedsiębiorcy. Ten wyciągnął po nie rękę. Mężczyzna natychmiast osłupiał.

Ujrzał kościstą w pełni tego słowa znaczeniu dłoń. Wrzucił pieniądze i

wyszeptał „Dziękuję”, po czym odszedł równie szybko jak się

pojawił.

Minęło kilka dni, zanim ponownie poczuł się

potrzebny. Zdziwił się, że musiało minąć, aż tyle czasu. Opracował już swój

sposób na klientów. Posiadał niezwykłą zdolność przekonywania człowieka.



Zapukał dwa razy do jego drzwi. Minęło trochę czasu, aż mu

otworzono. W drzwiach pojawił się siwy, schorowany starzec.
- A

Pan do kogo? – wycharczał starzec
- Do Pana
Po chwili

siedział już w jego domu. Rozsiadł się wygodnie w fotelu. Objął wzrokiem

całe mieszkanie i ponownie skupił swoją uwagę na

„kliencie”.
- Jaki jest cel pańskiej wizyty?
Westchnął

parę razy zanim mu odpowiedział.
- Pan
- Nie rozumiem?
-

Przyszedłem po Pana. Już nadszedł czas.
Staruszek zaczął się śmiać.

Pomimo starego wieku śmiał się jak dziecko. Chwila brakowała, a starzec

turlał by się po ziemi. Co chwile zerkał na przedsiębiorcę. Po pewnym

czasie, gdy zauważył, że ten ma cały czas kamienną twarz ucichł. Poprawił

się na fotelu wlepił swój wzrok w gościa.

Starcowi

wytłumaczono wszystko po kolei. Ten jednak niewiele z tego zrozumiał. Wciąż

patrzył wzrokiem dziecka ukrywającego się przed odpowiedzią.
- Nie

można tego uniknąć?
Przedsiębiorca uśmiechnął się. Włożył rękę do

kieszeni i chwilę w niej pogrzebał. Po chwili wyjął złotą monetę.
-

Można. Wystarczy ze mną wygrać
- Orzeł czy reszka?
- Dokładnie,

ale na moich zasadach.
- To znaczy
Przedsiębiorca zsunął rękaw z

dłoni i położył ja na stole. Mężczyzna wlepił w nią wzrok. Dłoń lekko

uniosła się nad stołem.
- Orzeł ja wygrywam, reszka ty

przegrywasz
Po tych słowach natychmiast podrzucił monetą. Mężczyzna

skupił na niej swój wzrok. Moneta długo wirowała w powietrzu po czym zaczęła

opadać. Spadła na stół równo z głową mężczyzny turlającą się po podłodze.


- Orzeł. Wygrałem – ucieszył się przedsiębiorca
Schował

monetę i poprawił płaszcz, pod którym ciągle widoczne było lśniące, metalowe

ostrze.

Obudził go koszmarny sen. Szybko wstał i wyszedł na

zewnątrz. Chodził po okolicy, aż wreszcie zaczepił go pewien mężczyzna.

Podszedł bliżej. Stanął akurat tak, że księżyc oświetlał jego twarz.

Rozpoznał w nim starca.
- Może pogramy? – spytał
- Ale

ty przecież...
- Nadszedł twój czas. Orzeł ja wygrywam, reszka ty

przegrywasz.
Moneta momentalnie wbiła się w powietrze. Po chwili spadła

obok leżącego na ziemi płaszcza przedsiębiorcy. W tle można było usłyszeć

śmiech starca, przerywany słowami „Reszka. Przegrałeś”. Potworny

śmiech w błyskawicznym tempie wypełnił całe miasto. Starzec zniknął w cieniu

jednego z budynków...



anagda
fajowe. tak jak i zresztą towje inne

opowiadania. powiem, masz chłopie talent!
Siobhan
Naprawdę piękne i interesujące.
Nie

wiem jak wyrazić mój zachwyt.
Agrado
Kroniki Evergarden

cz.I

Nieszczęścia chodzą... trójkami


Czerwone

słońce chyliło się ku zachodowi. Z pobliskich wzgórz zaczęli wszyscy

schodzić, gdyż dobrze wiedzieli, że bycie tu o tej porze, może zakończyć się

tragicznie. Nikt, jednak wiedział dlaczego. Od kilku rozchodziła się tu

legenda o „potrójnych braciach”, którzy zabijają każdego, kogo

napotkają. Nigdy jednak nie znaleziono tutaj żadnego trupa, a tym bardziej

nie było żadnych doniesień o tym, że ktoś zobaczył „potrójnych”.

Co chwila jednak rozchodziły się słuchy, o tym że kolejni mieszkańcy Abor

zaginęli. Jedni uzasadniali to sobie tym, że zabili ich bracia, a inni tym,

że poszli poszukać lepszego schronienia niż to śmierdzące i zagnojone Abor.



Minęło już pól nocy. Nieopodal stoków handlowych można było

zauważyć kilka pojedynczych orków. Zjawiają się tutaj co noc, aby pogrzebać

w śmieciach, które zostawili handlowcy i znaleźć coś do jedzenia. To był

jeszcze jeden powód, dla którego wyjście po zmroku na stok mógłby skończyć

się śmiertelnie. Każdy kto tu mieszkał wiedział, że „głodny Ork to zły

Ork”. Oczywiście jeszcze nikt się o tym nie przekonał na własnej

skórze, bo jeszcze nikt nie miał odwagi wyjśc.

Stok był od

północnej strony otoczony lasem. To tam Orkowie składali swoje znaleziska.

Zawsze schodzili tam pojedynczo. Byli przekonani, że nic im nie zagrozi.

Jeden z Orków chwycił wór i zszedł z nim do lasu. Natychmiast rozległ się

krzyk. Pozostali Orkowie spojrzeli na siebie, po czym zeszli sprawdzić co

się dzieje. Ujrzeli tam swojego kompana pozbawionego głowy. Worka też nie

było. Przerażeni zaczęli rozglądać się dookoła. Akurat najmniej im zależało

na tym, aby podzielić los kompana. Po chwili stanęła przed nimi ogromna

postać. Nie była wysoka, niższa od Orków, jednak szersza od nich. Postać

podchodziła coraz bliżej. Orkowie nie wiedzieli co robić. Jeden z nich miał

przypływ męstwa i ruszył w stronę nieznajomego. Ten natychmiast rzucił się

na Orka i po chwilę trwającej szarpaninie powalił go na ziemie. Zdziwiło to

pozostałych. Byli zbyt przerażeni aby rozsądnie myśleć. Nieznajomy jednak

stanął. Minęła chwila aż się rozdzielił. Z jednej szerokiej postaci powstały

trzy, rozmiarów zwykłego człowieka, które w pojedynkę nie są w stanie

zagrozić Orkowi.

Samotny wędrowiec przemierzał równiny.

Pomimo panującego mroku, można było na jego twarzy pokrytej srebrną

księżycową poświatą, iż jest już zmęczony. Szedł w kierunku Abor. Kilka

minut go dzieliło od stoków handlowych. Nie był tutejszy, więc nie wiedział

o kryjących się tu niebezpieczeństwach.

Właśnie zbliżał się

do stoków, gdy jego uwagę przykuło coś w lesie. Niewiele myśląc podszedł

bliżej. Gdy tylko przecisnął się przez zarośla zauważył ciała Orków. Nie

było by w tym nic dziwnego, gdyby zobaczył jednego Orka, bo czasami zdarza

im się zdechnąć po drodze, ale cztery zmarłe Orki wydawały się wędrowcowi

dość dziwne. Przez myśl przeszło mu, że skoro coś zabiło te Orki, to nie

miałoby najmniejszego problemu z pozbyciem się małego chuderlawego

człowieczka. Natychmiast zawrócił na ścieżkę. Zrobił kilka kroków, po czym

usłyszał za sobą dziwny odgłos. Oczyma wyobraźni zobaczył wielką, zębatą

bestię, która najpierw pozbyła się Orków a teraz poluje na niego.

Przyśpieszył kroku. Ponownie usłyszał szelest. Odwrócił się raz jeszcze i

ujrzał za sobą trzy ciemne postacie. Podeszły bliżej niego. Wędrowiec stał

sparaliżowany ze strachu.
- Przepraszamy. Nie chcieliśmy pana

przestraszyć – powiedzieli chórem
- Nic się nie stało. Tylko

zobaczyłem te Orki, tam w lesie – powiedział wskazując palcem na las

– i pomyślałem sobie, że teraz ten potwór co je zabił ściga i

mnie.
Nieznajomi podeszli bliżej wędrowca.
- Więc pan też to

widział? – mówili chórem – Zdziwiło nas to. Żeby cztery Orki od

razu? Jaka to bestia musiała być.
- Pewnie ogromna. I bardzo możliwe, że

gdzieś tu jest.
- Owszem. Dlatego sądzimy, że nie warto tak stać i

rozmyślać, tylko ruszyć dalej.

Minął spory kawał drogi nim nieznajomi

odezwali się ponownie.
- A pan tak sam?
- Niestety tak. Ale to

nic.
- A można wiedzieć kim pan jest?
Mężczyzna wziął głęboki

oddech. Nie miał w zwyczaju rozmawiania z nieznajomymi, jednak perspektywa

liczniejszej obrony przed pogromcą Orków była silniejsza.
- Jestem

Avinus Chother, wędrowiec. Okrążam cała krainę i ją opisuje. A wy to?
-

NIE-SZCZĘ-ŚCIE – każdy z nich wymówił po jednej sylabie
Wędrowiec

wydawał się w ogóle nie poruszony otrzymaną odpowiedzią. Szedł dalej.

NIE-SZCZĘ-ŚCIE mu towarzyszyło.
- A dokąd idziecie?
- Musimy się

dostać do Abor. I ty nam w tym pomożesz.
„Potrójni” otoczyli

wędrowca, nie dając mu żadnej szansy na ewentualna ucieczkę.
- Nie

za bardzo rozumiem
- Już ci tłumaczymy. Kiedyś zostaliśmy wygnani

z Abor, do tej pory nie wiemy dlaczego. Wiemy tylko tyle, że nas nienawidzą.

Musimy się tam dostać i wyjaśnić całą sytuację.
Wędrowiec uśmiechnął

się.
- Chyba nie jestem w stanie wam pomóc.
Po tych słowach

„potrójni” spojrzeli na siebie po kolei i znak iż się zgadzają

kiwnęli głową. Wznieśli się w górę i zaczęli wirować nad wędrowcem. Co

chwila jeden z nich przybliżał się do wędrowca i śmiał mu się w twarz.

Mężczyzna nie wiedział co robić. Patrzył cały czas w górę. Nagle

„potrójni” zatrzymali się nad wędrowcem...

Abor już

budziło się ze snu. Nie było jeszcze całkiem widno, zatem w niektórych

domkach zapalały się światła. Nikt nie chciał jeszcze wychodzić na zewnątrz,

ponieważ było jeszcze zimno. Był to ten okres kiedy w dzień na kamieniach

można było smażyć jaja, a w nocy i wczesnym rankiem zamarzały rzeki. Wszyscy

jeszcze grzali się w swoich domkach. Tylko strażnik przy bramie siedział

owinięty kocem w swojej stróżówce. Musiał jednak wstać i wyściubić nos na

ziąb ponieważ ktoś krzątał się przy bramie. Cały się trzęsący podszedł do

bramy i uchylił wizjer.
- Czego? – burknął nikogo nie

widząc
Za chwilę przed bramą pojawił się wędrowiec.
- Witam.

Jestem wędrowcem z Allyennen. Szukam schronienia na jakiś czas. Chciałbym

się ugrzać.
Strażnik popatrzył na wędrowca. Lekko uchylił wrota i razem z

psem wyściubili nos na zewnątrz. Pies nie zareagował tak jakby oczekiwał

strażnik. Obejrzał wędrowca dokładnie po czym szybko schował się do budki

swojego pana. Strażnik wpuścił wędrowca.

W jedynej w mieście

kantynie, na miejscu przy piecu siedział wędrowiec. Pił grzane wino ze

swojego kufla, po raz trzeci już wymienionego przez gospodarza. Ponieważ w

kantynie nie było ruchu gospodarz dosiadł się do wędrowca.
- Skąd pan

przybywa? – zapytał donośnym głosem gospodarz
- Z odległego

świata. To i tak nic panu nie powie.
- To może by się chociaż pan

przedstawił ?
Wędrowiec spojrzał na gospodarza, po czym się

uśmiechnął.
- Nazywam się NIESZCZĘŚCIE
Wędrowiec uniósł się nad

stół i rzucił się na gospodarza. Z palców wysunęły mu się ogromne pazury,

które wbił w ciało gospodarza.
- To za dawne czasy – powiedział

zlizując jego krew ze swoich pazurów
W tym samym czasie do środka wszedł

młody chłopak. Wędrowiec podszedł do niego. Pogłaskał go delikatnie po

głowie.
- Zaraz się tobą zajmę

Na plac w środku miasta wbiegł

chłopiec
- Chodźcie szybko do kantyny. Cos się dzieje.
Po chwili

całe miasto zebrało się w kantynie. Na jej środku stał wędrowiec. Chłopiec,

który wchodził jako ostatni zamknął za sobą drzwi.

W ciemnym

pokoju siedział młody chłopiec. Obok niego siedział młody mężczyzna.
-

Zabił wszystkich – chłopak szlochał – nie wiem jak on to zrobił,

ale zwabił wszystkich do środka i zamordował. Tylko ja się

schowałem.
Mężczyzna pogłaskał chłopaka po głowie.
- A jak się

nazywasz chłopcze?


cdn...
Hefaj
Świetne. Zwłaszcza ostatnie. Brakuje

słów.
To chyba jedyne opowiadanie które czytałem z zapartym tchem.
muszka Me
Niesamowite. Nie no, ja już nawet nie

umiem znaleźć słów, żeby Ci powiedzieć, jak bardzo to jest wspaniałe. Nie

wiem, skąd bierzesz te pomysły wszystkie... ale mam nadzieję, że mnie tam

kiedyś zaprowadzisz =) ostatnie jest genialne, mimo całej swej brutalności,

która często mnie denerwuje. Ale nie tu. Brawo.
Agrado
A teraz kolejna część Kronik

Evergarden - Nieszczęścia chodzą... trójkami


Kroniki

Evergarden cz. II

„Zaraza” cz.I


Od

lat nikt już nie chodził tą ścieżką. Powoli stawała się zapomniana. Po tym

co się tu wydarzyło nikt nie chciał tędy chodzić. Krążyły słuchy, że duchy

zmarłych mszczą się za wyrządzoną krzywdę. Kto jednak w to wierzył. Owszem,

czasami trafił się ktoś, kto szedł tędy do Abor, ale tylko po to aby

sprawdzić czy nie zabłąkał się tu żaden bezdomny. Jednak nawet oni nie

chcieli tu mieszkać. Bali się. Przerażało ich to co się tu stało. Przerażały

ich do tej pory jeszcze leżące trupy, po wyglądzie których można było

stwierdzić, że wydarzyło się tutaj coś okropnego. Że zginęli brutalną

śmiercią. Zadziwiał jeszcze jeden fakt – że pomimo prawie ośmiu latach

żadne ciało nie weszło w stan rozkładu. Wyglądało to tak, jakby ktoś

pozostawił tu fotografię po tych wydarzeniach.

Allynen nie było

przychylnie nastawione do obcych. Jeszcze kilka lat temu wpuszczali

wszystkich i słynęli jako najgościnniejsze miasto na zachód od Gervick,

jednak od czasu wydarzeń w Abor zmienili swoje podejście. Każdego dokładnie

rewidowali. Zatrudnili nawet czarowników, którzy mieli sprawdzać, czy czasem

w żadnym gościu nie czai się zło. Dopiero gdy przeszło się kontrolę można

było wejść. Było się jednak szczególnie obserwowanym. Między innymi właśnie

dlatego żaden z gości nie zabawił tutaj dłużej niż jedną dobę.

Jak

w każdym mieście, tak i tu znajdowała się kantyna. Była jednak inna niż

wszystkie pozostałe w całym Evergarden. To tu właśnie spotykały się

najwybitniejsze postacie, które kiedykolwiek chodziły po powierzchni kraju.

Do dziś dnia przy wejściu wmurowana jest tablica upamiętniająca jednego z

najbardziej znanych wędrowców – Avinusa Chothera, który zginął podczas

masakry w Abor. Do dzisiaj rozchodzą się legendy na jego temat. O tym jak

pozostawiony samotnie przez kompanów zabił Wielkiego Krasnoluda w pojedynku

pod Costeyan. Osobiście Av nic nie miał do innych ras, jednak ten krasnolud

wyjątkowo dawał się we znaki mieszkańcom pobliskiego miasta. Jedna z plotek

nawet głosi że niedaleko stoków handlowych przy Abor został zaatakowany

przez czterech Orków i doskonale sobie z nimi poradził. Kilka godzin później

został makabrycznie zamordowany, podobnie jak inni mieszkańcy Abor. Do tej

pory nie wiadomo, co było przyczyna tragedii.

Tawerna była prawie

pełna. Każdy ściskał w dłoni swój kufel piwa i zażerał się pieczonym

prosiakiem. Gospodyni latała od stołu do stołu i co chwila dolewała piwa,

lub grzanego wina. Wyręczyć by ją mogły kelnerki, jednak zajęte były

nawiązywaniem znajomości z gośćmi tawerny.

Przy jednym ze

stolików siedział już mocno podpity mężczyzna. Pił piwo za piwem, i nie

zwracał uwagi na to co się obok niego dzieje. Nawet bard, opowiadający losy

Avinusa Chothera nie był w stanie przykuć jego uwagi. Mężczyzna skończył

kolejne piwo. Odłożył z hukiem kufel i rozejrzał się dookoła. Kilka stolików

dalej zauważył krasnoluda. Ucieszył się. Już dawno nie widział krasnoluda.

Żywego krasnoluda.
- Krasnoludy to najgorsza rasa jaka

kiedykolwiek powstała – wykrzyczał w stronę krasnoluda
Widząc, że

krasnolud nie zareagował mężczyzna ponowił próbę zwrócenia uwagi.
-

Słyszysz mnie gruby karle?
Krasnolud zareagował. Popatrzył na swoich

przyjaciół. Skoro go nie zatrzymywali, to oznacza, że dali mu przyzwolenie.

Krasnolud natychmiast zerwał się z miejsca. Wskoczył na stół mężczyzny i

przywalił mu pięścią. Mężczyzna padł na ziemię. Próbował wstać, jednak czuł

na sobie jakiś dziwny ciężar. Gdy otworzył oczy okazało się że siedzi na nim

krasnolud, który nadal okładał go pięściami. Zaraz otoczyli ich wszyscy

goście karczmy, tylko bard dalej siedział przy kominku i snuł swoją

opowieść. Mężczyzna zebrał wszystkie siły, po czym chwycił krasnoluda za

kaftan i rzucił w powietrze. Teraz mógł spokojnie wstać.



Natychmiast podeszła do niego gospodyni.
- Laikonen co ty

wyprawiasz?
- To on zaczął – odpowiedział wskazując na

krasnoluda, który
podniósł się z podłogi i zaczął napierać w kierunku

Laikonena. Przed ich zderzeniem powstrzymała gospodyni, która chwyciła

krasnoluda za kaftan i podniosła do góry.
- Dosyć! – wrzasnęła

– Nie tutaj. Chcecie się bić to wyjdźcie stąd. Już i tak tutaj

niezłego bałaganu narobiliście. Chyba, że mam przestać was wpuszczać.
-

Mnie już nie ma –powiedział Laikonen wychodząc z karczmy.


Krasnolud chciał podreptać za nim, jednak zdał sobie sprawę, że cały

czas trzymany jest przez gospodynie, do której po raz pierwszy się

uśmiechnął.

Idąc spać nękał go już potworny ból głowy. Myślał,

że sen mu dobrze zrobi. Jednak nie pozwolono mu się wyspać. W środku nocy

ktoś zapukał do jego pokoju. Laikonen potrzebował trochę czasu, aby usłyszeć

pukanie. Jeszcze więcej czasu minęło nim otworzył drzwi. Myślał, że przez to

czekanie ten ktoś po drugiej stronie się rozmyśli, lecz były to jednak jego

marzenia.

Otworzył drzwi. Za nimi ujrzał swojego przyjaciela

– Setera, ubranego w długi czarny płaszcz. Jego siwe włosy opadały

swobodnie na ramiona.
- Seter, stary przyjacielu wejdź.
Laikonen

zamknął drzwi i nastawił wodę na ogniu.
- Co Cię do mnie

sprowadza?
Seter rozejrzał się po pokoiku, po czym skupił swój wzrok na

Laikonenie.
- Wyruszam do Abor
- Ogłupiałeś? Przecież wiesz

co tam się stało. A jeśli to coś nadal tam jest?
- To je

zniszczymy.
- Jak to „my”? – zapytał

zdziwiony
- Normalnie. Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną. Wyruszy

jeszcze ze mną dwóch przyjaciół. Na pewno o nich słyszałeś.
Laikonen

poszedł wsypać do kubków jakiegoś proszku, który następnie zalał woda z

czajnika. Położył wszystko na stoliku i usiadł przed Seterem.
-

Żadne Abor. Lyon, Missereth. Wszystko, tylko nie Abor.
- Siedemset

pięćdziesiąt tysięcy sztuk złota.
- Słucham?
- Dokładnie to co

słyszałeś. Na łebka. W życiu tyle nie zarobisz, choćbyś nie wiem ile

pracował – uśmiechnął się Laikonena, po czym wstał i ruszył w kierunku

drzwi – Jakbyś się zdecydował, to do południa będę w karczmie. Potem

ruszam.
Wyszedł. Laikonen cały czas rozmyślał o kwocie o jakiej wspomniał

Seter. Perspektywa zarobienia siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy była

kusząca, jednak czy aż na tyle, aby ryzykować własnym życiem.



Obudził się później niż planował. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, kiedy

wyjrzał przez okno. Szybko się ubrał i wyleciał na dół. Do karczmy nie było

daleko, pokonał więc ta trasę bardzo szybko. Jednak nadal zastanawiał się

nad tym czy dobrze robi.

To co zobaczył w środku gospody

zdziwiło go. Była pusta. Zajęte były tylko miejsca pod ścianą. Tam właśnie

siedział Seter. Laikonen podszedł do niego.
- A gdzie reszta?
-

Zaraz przyjdą. Usiądź. Napijesz się czegoś?
- Może piwa.
Seter

dał znak gospodyni, aby przyniosła jedno piwa. Zamówienie wykonała

ekspresowo.
- Już wytrzeźwiałeś Laikonen? – zapytała

odchodząc
Nie oczekiwała jednak odpowiedzi. Seter spojrzał na niego.
-

Można wiedzieć o co chodziło?
Laikonen pokręcił głową, po czym przysunął

do siebie kufel z piwem.
- Wczoraj pobiłem się z krasnoludem –

kończąc zdanie Laikonen
spojrzał w kierunku wejścia. Stał tam jakiś

człowiek, a obok niego zarysowała się mała postać. Laikonen nie zwrócił na

nich uwagi, do czasu gdy podeszli do ich stolika.
- Siadajcie –

nakazał Seter – poznajcie się: Laikonen -powiedział wskazując na

niego - a to Vilhel , najpotężniejszy krasnolud w całej okolicy i Rottir,

wojownik, dla którego nie straszny żaden potwór.
Laikonen był lekko

zmieszany. W Vilhelu rozpoznał bowiem tego samego krasnoluda, z którym

wczoraj stoczył „pojedynek”.
- Miło mi – powiedział

Rottir wyciągając rękę w kierunku Laikonena
- A mnie nie –

wtrącił Vilhel – nie rozmawiam z ludźmi, którzy wyzywają krasnoludy, a

potem zganiają na nich całą winę, a...
- Vilhel – przerwał

Seter – Laik na pewno nie wiedział kim jesteś, a poza tym był pijany i

nie panował nad sobą.
- To żadne wytłumaczenie

W kilka godzin

później wszyscy już byli spakowani. Ruszyli w drogę. Nikt specjalnie nie

zwracał na nich uwagi. Tylko czarownik przy wyjściu odprawił przy nich jakiś

rytuał, mający ich przed czymś chronić. Wyszli za bramę miasta. Ruszyli w

kierunku stoków handlowych, od których dzieliły ich około trzy do czterech

dni marszu. Pomimo słońca piekącego ich prosto w twarz szli twardo do

przodu. Wiedzieli, że każda minuta przeznaczona na postój zamieni się z

czasem w godzinę, godziny w dni.

Zapadł zmrok. Doskonale wiedzieli,

że o zmroku nie warto udowadniać swojego męstwa i lepiej odpocząć. Rozłożyli

swojej koce. Podczas gdy Vilhel rozpalał ognisko Seter wyjął ze swojej torby

wielkie kawałki mięsa, które przeznaczone potem na pieczenie.

Nie

było aż tak zimno jak przypuszczali. W zupełności wystarczał im jeden koc.

Usiedli wokół ogniska. Nagle uwagę Laikonena zwróciła srebrna poświata

unosząca się w oddali.
- Seter, co to?
- To pewnie wytwór

twojej pijackiej wyobraźni – wyszeptał Vilhel
- Przynajmniej

nie musze wspinać się na drzewo żeby to zobaczyć – zripostował

Laikonen
Mało brakowało a doszło by do rękoczynów.
- Nie wierzę

– wyszeptał Seter
Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Jego wzrok

skupiony był na tej łunie w oddali
- O co chodzi? – zapytał

Rottir
- To mi wygląda na latarnię w Abor.
- I...?
- I

to, że skoro od ośmiu lat osada jest niezamieszkana, to jak ktoś mógł

włączyć latarnię? Chyba, że ktoś tam dotarł. Poza tym tej latarni używa się

tylko w przypadku niebezpieczeństwa.
- I co teraz – spytał

Laikonen
- Musimy się tam dostać, i to jak najszybciej

***
muszka Me
Niesamowite =) mam nadzieję, że to nie

koniec opowieści =) wiesz, za każdym razem jak Cię czytam, znajduję coś, co

przyciąga moją uwagę. Coś, co sprawia, że wiem, iż następnym razem też wejdę

tu, poczytać. I następnym też. I tak zawsze.
Agrado
W chwili obecnej pracuję nad kontynuacją

"Zarazy", a w przerwie zamieszczam opowiadanie "Zatoka"

powstałe pod wpływem inspiracji Jonathanem

Carrollem.

Zatoka



Bóg nie jest miłym

staruszkiem. Jest złośliwą bestią wystawiająca nas na wszelkie możliwe

cierpienia. Ustanowił swoje własne reguły gry: patrz, ale nie dotknij,

dotknij, ale nie smakuj, smakuj, ale nie przełykaj. I patrząc na nas śmieje

się, bo tylko na tyle go stać.

Bill mieszkał w tym domu samotnie od

ośmiu miesięcy. Samotność przerażała go najbardziej. Bał się PUSTEGO

mieszkania po powrocie z pracy. Bał się w nim przebywać. Wszystko co widział

w tym domu przypominało mu jego miłość. Przypominało mu Harveya. Tego

samego, z którym przeżył najwspanialsze trzy lata swojego życia. I tego

samego, który niestety wsiadł wtedy do samochodu. Kilkakrotnie mówiono mu,

żeby tego nie robił. Ale on zawsze słynął z tego, że chciał pokazać co

potrafi. I rzeczywiście pokazał.


Gdy tylko Bill się o tym

dowiedział dostał ataku histerii. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie

wierzył im. Musiał się przekonać o tym na własne oczy. Do dzisiaj tego

żałuje. To co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Harvey leżał

tam nieruchomy, w kałuży krwi. Billa zdziwiło, że nic z nim nie zrobili. Nie

umyli go, nie przebrali. Do dziś widzi go przed swoimi oczyma.



Wstał przed siódmą. Zawsze tak robił. Wolał przyjść do pracy wcześniej, niż

potem wysłuchiwać narzekać, że się spóźnił. Dotarcie na miejsce zajęło mu

prawie pół godziny. Zaparkował na swoim stałym miejscu, jednak nie wyszedł

od razu. Zerknął w tylnie lusterko, aby upewnić się, że On już jest. Bill

obserwował go od dłuższego czasu. Wydawał mu się odpowiednim kandydatem,

jednak bał mu się o tym powiedzieć prosto w twarz. Najbardziej onieśmielało

go to, że On był podobny do Harveya.

Raźnym krokiem wszedł do

swojego biura. Zaczął się nerwowo rozglądać. Wiedział czego, a raczej kogo

szuka, lecz nigdzie go nie widział.
- Bill pozwól na chwilę

– to był jego głos. Na twarzy Billa zagościł
uśmiech. Natychmiast

się odwrócił i spojrzał Jemu prosto w oczy.
- Steven –

powiedział z uśmiechem – nie wiedziałem, że już jesteś. Nie widziałem

twojego samochodu.
Steven uśmiechnął się i klepnął Billa w ramie.
-

Zepsuł się. Oddałem go do mechanika. Mam do ciebie sprawę.
- Śmiało.
-

Zajmiesz się naszym nowym klientem? To podobno jakaś ważna sprawa, a ja nie

mam czasu. Pomożesz?
- Tobie zawsze Steven.
Steven dał mu

wizytówkę klienta, po czym oddalił się. „Dla Ciebie wszystko”

wypowiedział w myślach Bill patrząc na oddalającego się Stevena.



Gdy tylko zasiadł przed biurkiem od razu zadzwonił do nowego klienta. Chwilę

trwało, aby ten podniósł słuchawkę. Ustalanie szczegółów spotkania zajęło

prawie pół godziny.
- W takim razie za chwilę będę. Wszystkim się

zajmiemy.
Odłożył słuchawkę i wyszedł z biura. Nie zwrócił uwagi nawet na

sekretarkę, która coś do niego mówiła. Bill chciał to załatwić jak

najszybciej, aby zaimponować Stevenowi.

Jego klient mieszkał

w jednej z tych bogatych dzielnic, gdzie, aby kupić dom należy harować jak

wół kilkaset lat. Dziwiło to Billa, skąd ci ludzie maja na to pieniądze.

Owszem Bill nie zarabiał mało, był jednym z najlepiej opłacanych adwokatów w

mieście. Ze swoimi zarobkami z pewnością dostał by kredyt na kupno takiego

domu. Kiedyś nawet żartowali sobie z Harveyem, że zamieszkają w domu w iście

hollywoodzkim stylu.

Minęło kilka minut od kiedy zadzwonił do

drzwi. Do tej pory jednak nikt nie otworzył. Spróbował raz jeszcze. Po

chwili w drzwiach pojawił się starszy łysawy mężczyzna.
- Dzień dobry.

Jestem William Debney. Kancelaria McCormack&Co. To ze mną pan

rozmawiał.
- Tak. Proszę do środka.
Klient zaprowadził Billa do

pokoju. Tak urządzonego pokoju Bill jeszcze nie widział. To co podobało mu

się najbardziej to okno z widokiem na Zatokę Kalifornijską.
-

Ładnie tu.
- Napije pan się czegoś. Whisky, koniak, polska wódka.
-

Jestem samochodem. Kawę jak można.
Mężczyzna usiadł przy biurku i poprzez

intercom wydał polecenie służącej.
- Chyba nie dosłyszałem

pańskiego nazwiska
- Wystarczy, że ja znam pańskie panie Debney. Może

przejdźmy od razu do rzeczy. Mam napięty plan.
- W takim razie niech

pan zaczyna.
- Wczoraj w nocy wróciłem do domu trochę później niż

zwykle. Miałem spotkanie z producentami. Zadzwoniłem do domu, żeby

poinformować o tym żonę, jednak nie odbierała. Myślałem, że już śpi. Gdy

wróciłem okazało się, że leży w wannie z otwartym brzuchem.
-

Dzwonił pan do domu z komórki, czy ze stacjonarnego?
- Z komórki. W

końcu od tego ona jest.
Dialog przerwała im służąca, która weszła z kawą.


- Sarah postaw kawę i wyjdź. I z nikim mnie nie łącz
- Dobrze

proszę pana
Służąca wykonała polecenie.
- I to panu postawili

zarzut?
- Na razie jestem podejrzanym. Jedynym podejrzanym. Sarah

wyszła przed szóstą i ma na to dowody. Ja wróciłem przed trzecią w nocy.

Martha już nie żyła.
Bill wypił kawę jednym łykiem.
- Zajmiemy się

tym. Muszę tylko zebrać potrzebne informacje. Niech pan przyjedzie dzisiaj

koło czwartej po południu do naszej kancelarii. Tam dokładnie omówimy

szczegóły. I proszę sobie przypomnieć wszystko co pan robił, zebrać adresy i

telefony osób u których pan wtedy był. Im więcej tego będzie tym większe są

pańskie szansę.
- Dziękuję.
Bill sam zszedł na dół. Schodząc cały

czas się rozglądał dookoła. Wyszedł z domu i zatrzasnął za sobą drzwi. Gdy

szedł w stronę samochodu jakaś kartka zaczepiła mu się o nogawkę. Podniósł

ją i przeczytał:

„SPEŁNIMY TWOJE MARZENIA. ZAUFAJ

NAM”

Pod spodem widniał tylko numer telefonu. Bill wszedł do

samochodu. Od razu chwycił za telefon i zadzwonił. W słuchawce usłyszał miły

ciepły głos.
- Witaj. Jeżeli chcesz, abyśmy spełnili twoje marzenie

przyjedź do nas. Dark Road 347. Zapraszamy na godzinę szesnastą.

Gdy

tylko wszedł do biura od razu zaczął szukać Stevena. Wszedł do każdego

pokoju, jednak nigdzie go nie było.
- Dennise gdzie Steven?

– zapytał sekretarki
- Musiał wyjść. Miał jakąś ważna sprawę do

załatwienie. A co?
- Jak się pojawi, to powiedz, że ten jego klient

przyjdzie na godzinę szesnastą. Tu masz teczkę. Ja musze wyjść. Jakby co

będę pod telefonem.
Zniknął z biura równie szybko jak się w nim

pojawił.

Dark Road 347 wyglądała na nie używaną od dłuższego

czasu. Zarośnięta uliczka prowadziła pod jedyny na tej ulicy dom. Wyglądał

on jak domostwo rodziny Addamsów. Zaparkował przed brama i ruszył w

kierunku wejścia. Jeszcze nigdy nie bał się tak jak teraz. Serce podchodziło

mu do gardła. Nie wiedział co go czeka. Zapukał delikatnie. Po chwili drzwi

otworzyła mu blondynka, której twarz trudno było dostrzec, gdyż zalana była

mrokiem. Tylko jej włosy odbijały słoneczne promienie.
- Proszę

wejść.
Bill zatrzymał się zaraz za drzwiami.
- Zapraszam do

gabinetu. Szef już na pana czeka.
Wszedł do ogromnego gabinetu, którego

wystrój w ogóle nie pasowała do wyglądu zewnętrznego tego domu.
-

Proszę usiąść.
Blondynka wyszła. Bill nawet nie zwrócił uwagi na jej

wygląd. Usiadł. Przed sobą miał wielkie drewniane biurko, naprzeciw którego

stał odwrócony oparciem w jego stronę fotel. Fotel nagle się odwrócił i Bill

ujrzał na nim swojego klienta.
- Witam panie Debney.
- Ale

pan...
- Teraz ja mówię, a pan słucha. Chyba że pana o coś zapytam,

wtedy może się pan odezwać.
Bill nie wierzył własnym oczom.
- Więc

chce pan abyśmy spełnili pana marzenie?
- Tak, ale nie wierzę w to.

Musiałby pan być Bogiem, żeby to uczynić.
Mężczyzna zaczął się

śmiać.
- Już różnie mnie nazywali. A to kim jestem dla pana w żadnym

wypadku mnie nie obchodzi.
- Więc to jakaś gra, tak?
-

Żadna gra. Dlaczego, gdy ktoś się dowie że można spełnić jego marzenie musi

od razu podejrzewać jakiś podstęp.
- Przykro mi, ale nie

wierzę.
Mężczyzna wstał. Zaczął chodzić w kółko po pokoju.
- A

uwierzy pan jak zobaczy?
- Nie rozumiem?
- Steven –

krzyknął mężczyzna
Za chwilę w drzwiach salonu pojawił się Steven. Bill

natychmiast wstał i podszedł do niego.
- Ty też dałeś się

wrobić?
- Nie.
- Słucham?
- Gdyby nie ten mój dzisiejszy

gest, to wcale byś do nas nie wpadł. Chodź z nami.

Chwilę później

znaleźli się na balkonie. Z balkonu rozciągał się wspaniały widok na Zatoke

Kalifornijską. Nie było w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dom stał po

przeciwnej stronie zatoki.
- O co chodzi?
- Pozwól Bill, że ja

ci wszystko wytłumaczę. Widzisz tą kobietę z wózkiem po drugiej stronie

ulicy? Jak myślisz, o czym ona teraz myśli? Nie wiesz. Chce jak najszybciej

dotrzeć do domu i zrobić obiad dla męża, który wróci niedługo z pracy. Wiesz

czego by nie chciała?
- Nie
- Nie chciałaby, aby jej

dziecku coś się stało.
- No i?
- Patrz.
Mężczyzna

skierował rękę w kierunku kobiety. Wózek, który przed chwilą popychała

znalazł się pod kołami ciężarówki. Słychać było jej płacz.
- Coś ty

zrobił?
- To co robię na co dzień. Bawię się ludźmi. Chcesz powódź w

Chinach? Proszę bardzo. Trzęsienie ziemi w Chile? Załatwione. Coś

jeszcze?
- Dlaczego?
- Bo mam dość tego jak kreujecie mój

wizerunek. Rzygać mi się chce jak to wszystko czytam: Dobry Bożę, a nasz

Panie... Owszem zgadzam się. Jestem waszym Panem, ale czy jestem dobry? Skąd

wy to wszystko wytrzasnęliście?
- Skoro ty jesteś zły, to jaki musi

być Diabeł?
- Diabeł? – zaczął się śmiać – nie ma

Diabła. Nie ma także Nieba ani Piekła. Jestem tylko ja. I myślisz, że

obchodzi mnie to jak się zachowujesz? Dla mnie możesz całymi dniami te

głupie modlitwy wypowiadać, a jak będę chciał to i tak ci coś dopierdolę pod

koniec.
- To gdzie są ci co umarli?
- Nigdzie. Nie ma ich. Tak jak

mówisz umarli. A co się z nimi dzieje potem, to już nie moja broszka.
-

Wychodzę.
- A marzenie?
- Nie ufam ci.
- Jak chcesz.

A Harvey już czeka.
Bill nie miał pojęcia co powiedzieć. Mężczyzna wyczuł

myśli Billa. Harvey wszedł na balkon.
- Harvey – wyszeptał

Bill ze łzami w oczach
- Nie podchodź – warknął mężczyzna

– jak chcesz go to przystąp na nasze warunki, jak nie to wyjdź.
-

Jakie warunki?
- Po śmierci zostaniesz naszą własnością.
- Nie

rozumiem. Jak waszą własnością?
- Normalnie. Umierasz i należysz do

nas. Tak jak Steven – mężczyzna wskazał na niego palcem, a ten jakby

sterowany ukłonił się i uśmiechnął – zmarł jest nasz. Jak na razie nie

narzeka.
- Zgadzam się. A Harvey też jest wasz?
- Jak tylko

wyjdziecie wymażemy mu pamięć.
- W porządku.
-

Gratuluję.

Billa i Harveya odprowadzono za drzwi. Stanęli przed domem

i uścisnęli się.
- Tak się za tobą stęskniłem Harvey
- Ja też.

Chodź do domu. Pokaże ci coś nowego – wyszeptał z uśmiechem
Weszli

do samochodu i ruszyli. Nie zauważyli nawet, że znajdowali się przed domem

mężczyzny nad Zatoką, a nie na Dark Road.

Wyjechali na ulicę.

Bill raz jeszcze uścisnął rękę Harveya. Gdy ruszył na światłach odruchowo

spojrzał na balkon mężczyzny. Stał on obok Stevena. Mężczyzna pokiwał

Billowi. Bill zmarszczył czoło i po chwili zajarzył o co chodzi.
- O

nie! – krzyknął – oszuści
Harvey spojrzał na niego. Bill

odwrócił się w stronę ulicy. Zauważył przed sobą inny samochód.



Ulica wyglądała jakby spadła na nią bomba. Kilkanaście samochodów płonęło.

Nad ulicą latał śmigłowiec telewizyjny i na żywo relacjonował wydarzenia.


- ... a zaczęło się od niewinnego wypadku. Jak do tej pory zderzyło

się blisko czterdzieści samochodów. Liczbę ofiar śmiertelnych szacuje się na

około czternaście, jednak to jeszcze nie koniec.
Męski palec wyłączył

telewizor pilotem. Mężczyzna wstał z fotela i wyszedł na balkon.
- Teraz

należysz do mnie
muszka Me
Po prostu mnie zaskoczyłeś. I stylem

opowiadania (tak, wiem, że Carrollowskie, ale zaskoczyłeś mnie mimo

wszystko). I swoją wizją, przede wszystkim. No... a co ja się będę wysilać

nad zmyślnym komentarzem. Masz talent -- i tyle. A opowiadanko fajne -- tak,

bardzo fajne.

keep moving, keep... (no właśnie? co?) ^^
iskra
pomysł dobry - wykonanie nie.
więcej

opisów plus pogłębienie psychiki bohaterów. jak dla mnie są dziwnie puści,

bezpłciowi.
jestem ciekawa jak wyglądałoby Twoje opowiadanie o podłoży

medycznym (: (jesli juz takie jest to krzycz). Czy kancelarie działają w tak

bardzo uproszczny sposób?
Troche mi to wygląda na początku jak szkic.

Lubie fragmentarycznośc, ale ta m jakoś nie podpadła...
ale pomysł fajny

(:
wizerunek Boga jest taki jak jest bo patrzysz przez pryzmat własnych

doświadczeń i filozofii? (tak tylko pytam).
fox_
PIWO! Gdzie jest piwo?! Po

przeczytaniu takiego ficka tylko to może pomuc! Straszna, denne i *****

(cenzura)
Agrado
Co do działania kancelarii, to miałem na

myśli to, że Bill nie miał głowy do tego, bo jak najszybciej chciał znów

wpaść "do Stevena".
Opowiadanie medyczne jest, nie pokaże go

jeszcze. Na ten temat wiem o wiele więcej niż na temat kancelarii

adwokackich.
Co do wizerunku Boga, to są to moje przemyślenia, kórych

się trzymam i w nie wierzę.

Co do wypowiedzi Foxa ==> no cóż. Nie

każdemu się musi podobać. Tylko czemu nikt nie opisuje pierwszych opowiadań,

tylko na ostatnim dodanym się skupia.
No, ale wasza wola. Dzięki za

wszystkie opinie i czekam na więcej.
Child
fox - Widzę, ze komuś

procenciki mocno do głowy strzeliły...

Jeżeli nie masz NIC

konkretnego do powiedzenia - milcz, kobieto ("puchu marny"

chcialoby się dodać =p)

Albo chociaż skorzystaj z dobrodziejstw

"konstruktywnej krytyki", polegającej na wydaniu własnego osądu,

zastrzeżeń itp., a nie umcianiu w stylu "to jest pier-papier".
fox_
Eh cos mi te moje początki na tym forumie

marnie wyglądają
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> Prawie sie upilam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Ale sorry milczec nie umiem
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> Pisze od serca to co mysle
Agrado
Teraz kolejne opowiadanie. Dzieje się

wspólcześnie. Jest o tematyce medycznej. Zawartych jest w nim trochę

terminów, ale to nie powinno chyba nikomu przeszkadzać. Zapraszam do

czytania.


„Przebudzenie”



-

Bradykardia. Miligram Atropiny – krzyknął Jack do stojącej obok


pielęgniarki. Nie miał dzisiaj dobrego humoru. Swój dyżur, którego

właśnie mijała szesnasta godzina miał skończyć cztery godziny wcześniej.

Obiecał żonie. Od tygodnia jej obiecywał, że skończy wcześniej, jednak ani

razu jeszcze nie dotrzymał słowa. To miał być jego pierwszy raz. Mieli razem

jechać do córki, która od ponad tygodnia leży w szpitalu z podejrzeniem

nowotworu. Jack próbował wytłumaczyć rodzinie całą sytuację, jednak ciągle

słyszał, że praca jest dla niego ważniejsza.
- Ciśnienie 120/50.

Puls 54. Saturacja 89
- Rozszerzadło – założył je, po czym

zdecydowanym ruchem odsłonił
zawartość klatki piersiowej – Ssanie.


Ręka pielęgniarki wsunęła ssak do środka. Jego cieniutką rurką wypływała

krew do podłączonego na końcu zbiornika.
- Nic nie widzę –

wrzasnął ponownie – nie widzę skąd krwawi
Nagle w tle rozbrzmiał

powolny, nieregularny pisk monitora. Wszyscy zwrócili swoje oczy w jego

stronę.
- Tracimy go – głos pielęgniarki zabębnił w głowie

Jacka
- Nie pozwolę na to. Nie dzisiaj. Atropina. Mike masaż

wewnętrzny. Dotleniajcie go.
Wszyscy wykonywali posłusznie swoje zadanie.

Jack cały czas, jakby zahipnotyzowany patrył na monitor. Nie zobaczył jednak

nic, co by mogło podnieść go na duchu.
- Asystoria
Jack odwrócił

się w kierunku pielęgniarki. Spojrzała na nią tak, jakby z jego wzroku miała

wyczytać co ma teraz zrobić.
- Defibrylator
- 200? –

zapytała niepewnym głosem pielęgniarka
- Tak – spojrzał na

pielęgniarkę, która dała mu znak, że bateria już
się naładowała –

Czysto
- Czysto – odpowiedzieli pozostali obecni w sali
Jack

przyłożył elektrody do serca po czym uwolnił impuls. Ciało pacjenta

wykrzywiło się. Jack spojrzał na monitor.
- 250
- Jest –

odpowiedziała pielęgniarka
- Czysto – wrzasnął.
Pacjent znowu

wygiął się w łuk. Jack odrzucił elektrody i zaczął masaż serca.
-

Podajcie jeszcze dwa miligramy atropiny i cały czas go wentylujcie.
Cały

czas Jack masował jego serce, jednocześnie wpatrując się w monitor. Krople

potu ściekały mu z czoła. Był zmęczony jednak nie przestawał resuscytować

pacjenta.
- Jack to już koniec – powiedziała łagodnym głosem

pielęgniarka
- Jeszcze nie – odpowiedział.
Oderwał na

chwilę wzrok od monitora i spojrzał na twarz pielęgniarki. Zerknęła na niego

niepewnym spojrzeniem.
- Ile to już trwa? – zapytał
-

Dwadzieścia minut
Jack wyjął ręce z pacjenta. Spojrzał na niego i na

monitor.
- Czas zgonu dwudziesta pierwsza trzydzieści sześć
Zdjął

rękawiczki i wyszedł z sali.

Cały czas nie dopuszczał do siebie

tej myśli. Co prawda nie był to pierwszy jego pacjent, który zmarł podczas

operacji. Ta śmierć pogrążyła go jeszcze bardziej w podłym humorze. Może

przeszło by to obok niego jakoś szybciej, gdyby to co zaraz musi nastąpić.

Tej czynności nienawidził w swojej pracy najbardziej. Mimo iż

niejednokrotnie przez nią przechodził, to dzisiaj się z nią jeszcze nie

oswoił.

Przed wejściem na poczekalnie zauważył, że ma jeszcze na

sobie zakrwawiony fartuch. Zdjął go jednym ruchem i cisnął do stojącego

nieopodal kosza. Spojrzał przez szybę w drzwiach i zauważył siedzącą tam

starszą kobietę. Otworzył drzwi i wszedł do poczekalni. Podszedł do kobiety

i usiadł obok niej.
- Pani Travis?
- Tak. Co z moim

mężem?
Jack wypuścił głośno powietrze z ust i przetarł twarz dłonią.
-

Pani mąż został poddany operacji z powodu licznych urazów wewnętrznych.

Podczas operacji doszło do komplikacji. Nie mogliśmy opanować krwotoku i

zatrzymała się akcja serca. Resuscytowaliśmy go prawie pół godziny

jednak...
Kobieta zaczęła płakać. Przytuliła się do Jacka i zaczęła

szlochać mu w ramię.
- Bardzo mi przykro

- Wychodzę

– powiedział przechodząc przez recepcje Izby Przyjęć
- Nie możesz

jeszcze – odpowiedział Philip, szef stażystów, który
Każdego

trzymał tutaj twarda ręką.
- Ale moja córka jest...
- Wiem. Jesteś

jedynym chirurgiem na dyżurze. Poza tym wiozą nam ofiarę wypadku.
- To

wezwij Martina...
Przeszkodziło im nawoływanie medyka, który właśnie

wjeżdżał z noszami do Izby.
- Pomóżcie...
Jack podszedł do

noszy. Pielęgniarka nałożyła mu fartuch.
- Co mamy?
- Wypadek

samochodowy. Wyleciał przez szybę. Podejrzenie złamania kręgosłupa na

odcinku szyjnym oraz złamania podstawy czaszki. Ciśnienie 90/60. Puls 42.

Saturacja 76. Glasgow 8.
- Phil, co mamy wolnego – zapytał

Jack
- Wjedź z nim do dwójki
Wjechali do sali. Medycy zabrali

swoje rzeczy z noszy i wyszli. Jack i reszta załogi chwyciła za

prześcieradło z noszy.
- Przenosimy go na trzy. Raz,

dwa...
Przenieśli go łóżko.
- Zainkubuję go. Rurka numer sześć.

Rentgen kręgosłupa i kręgosłupa szyjnego oraz czaszki. Tomografia

komputerowa głowy i brzucha. Morfologia, EKG, profil toksyn, poziom

elektrolitów. Grupa i krzyżówka dla pięciu jednostek. Podać sól i preparat

witaminowy. Dopamina i chaloperidol.
- Babinsky dodatni –

krzyknęła pielęgniarka przejeżdżając palcem po stopie mężczyzny.
Jack

próbował umieścić rurkę w krtani, jednak nie udało mu się to.
- Nie

mogę go zainkubować. Zwiodczyć go. Pavulon.
Pielęgniarka wstrzyknęła

zastrzyk, po czym Jack ponownie przystąpił do inkubacji.
- Rurka w

miejscu. Dotleniać go. Co z tym Roentgenem?
- Załóż

fartuch.
Pielęgniarka wsunęła kasetkę pod plecy mężczyzny, po czym

prześwietlono go. Powtórzyła czynność wkładając kasetkę pod szyję i

głowę.
- Szybko z wynikami
- Zadzwoniłam na górę. Czekają z

tomografem – powiedziała jedna z
pielęgniarek, która zajmowała się

kroplówką.
- Parametry? – zapytał
- Ciśnienie 110/65. Puls 62.

Saturacja 86.
- Na górę z nim.
Lekarze wzięli łóżko i pojechali.

Jack wyszedł z sali i podążył do recepcji. Tuż za nim szedł Phil.
- Phil

wychodzę.
- Jeszcze chwilę. Martin i Laurent już jadą zajmą się tym z

wypadku. Ty weź jeszcze pacjentkę z jedynki i możesz iść. – powiedział

stanowczym tonem
Jack z niezbyt przyjemnym wyrazem twarzy poszedł w

kierunku jedynki. Po drodze zauważył swojego praktykanta i chyba byłby chory

gdyby go nie zawołał.
- Dave, do mnie – krzyknął
Dave

poszedł za Jackiem. Weszli do jedynki i zauważyli na łóżku starszą kobietę,

w siwych, kręconych włosach. Obok niej stała jedna z pielęgniarek.
-

Co mamy?
- Izabelle Adreu. Lat sześćdziesiąt pięć. Dziś rano straciła

przytomność. Przywiózł ja syn. Od kilku tygodni uskarża się na silne bóle

głowy i zawroty. Wymiotuje.
Jack podszedł do pacjentki.
-

Witam. Nazywam się Jack Williams. Musze panią zbadać.
Jack osłuchał ją,

zajrzał do gardła i w oczy. Zmierzył temperaturę. Potem chwycił ją

delikatnie za głowę i pokierował nią tak, aby głowa dotknęła szyi.
- Boli

panią? – zapytał
- Trochę – odpowiedziała lekko

przerażonym głosem
Jack zwrócił się do pielęgniarki.
- EKG,

Morfologia, Tomografia głowy, badanie moczu. Podać 500 mg Ibuprofenu i

Chaloperidol. Zestaw do nakłucia lędźwiowego. Szybko. Dave będziesz

asystował.
- Super – odpowiedział podekscytowany student.

Była to dal niego kolejna okazja do zaliczenia zabiegu.
- Jack. Żona

dzwoni – powiedział Phil, który właśnie wbiegł do sali.
-

Zaraz wracam

Po chwili był już przy telefonie. Trochę bał się odebrać

tej rozmowy, bo podejrzewał co może usłyszeć. Niepewną ręką chwycił za

słuchawkę i przysunął ją do ucha.
- Tak?
- Ile Ciebie można

prosić, żebyś przyjechał? Jeżeli tak bardzo chcesz rozwodu to jesteś na

najlepszej drodze, aby go uzyskać darła się przez słuchawkę
- Mam

już ostatniego pacjenta. Zaraz kończę i przyjeżdżam.
- Wiesz kiedy

ja to słyszałam?
- Co z Jessie?
- Przyjedź to się

przekonasz.
Koniec. Jego żona odłożyła słuchawkę. Jack po chwili zrobił

to samo. Odwrócił się i wrócił do pacjentki.

Podszedł do niej

spokojnym krokiem. Chwycił zestaw do nakłucia i usiadł obok Izabelle.
-

Niech się pani odwróci na lewy bok. I proszę się nie ruszać.
- Co

będziecie robić?
- Musimy zrobić nakłucie lędźwiowe, aby wykluczyć

zapalenie opon mózgowych. Dave zrobisz to. Powiem ci jak.
Pacjentka

odwróciła się na bok. Jack odpiął jej kitel.
- Dave przysuń się

bliżej – poczekał aż praktykant wykona polecenie – teraz

zdezynfekuj skórę – ponownie odczekał chwilę – zrób miejscowe

znieczulenie skóry.
Dave niepewnym ruchem wbił igłę znieczulającym i

wstrzyknął zastrzyk. Czuł się niepewnie. To był jego pierwszy taki zabieg.

Do tej pory tylko zszywał pacjentów. Jeszcze nie miał okazji się wykazać w

czymś innym.
- Doskonale. Teraz wbij igłę w przestrzeń

podpajęczynówkową pomiędzy trzecim a czwartym kręgiem. Wsuwaj tak długo

dopóki nie poleci płyn.
Niepewnym ruchem Dave wbił igłę. Po chwili przez

igłę zaczął sączyć się przeźroczysty płyn.
- Teraz podstaw probówkę i

napełnij ją do połowy objętości.
Nie trwało to długo. Dave napełnił

probówkę, po czym wyjął igłę.
- Brawo. Zanieś do laboratorium. I

podaj pani mannitol. Ja wychodzę.
Dave wyszedł. Jack pozbierał wszystkie

śmieci i zamierzał wyjść gdy kobieta go zaczepiła.
- Nie w humorze pan

coś jest?
- Niech się pani stara nie ruszać. To obniży bóle głowy.
-

Mnie pan nie oszuka.
- Przepraszam, ale...
- Pana dziecko

jest chore?
Jacka to zdziwiło. Podszedł bliżej.
- Skąd pani wie?
-

Potrafię czytać z ludzi jak z otwartej księgi. Co jej jest?
- Ma

podejrzenie nowotworu mózgu. Muszą jeszcze badania zrobić, aby to

potwierdzić.
- Jutro mi pan o wszystkim opowie.
Jack popatrzył

jeszcze przez chwilę na kobietę po czym wyszedł.

Szpital, w

którym leżała jego córka oddalony był o dobre czterdzieści minut drogi.

Dochodziła prawie dwudziesta trzecia, więc z jednej strony było to korzystne

dla Jacka, ponieważ o tej porze z reguły drogi są przejezdne. Poza jednym

małym korkiem, który utworzył się, przy zjeździe z obwodnicy na ulicy było

całkiem przejrzyście. Na kilka minut przed północą Jack podjechał pod

szpital Św. Anny, w którym leżała jego córka.

Zaraz po wejściu

skierował się do windy. Jechał nią dość długo. Ósme piętro nie było dość

odległą trasą dla windy. Dla windy, która jest szybka, a nie dla takiego

ślimaka jak ta. Prawdopodobnie dotarcie do celu po schodach, okazało by się

szybszym rozwiązaniem.

Wyjście z windy znajdowało się vis-a-vis

oddziału, na którym leżała Jessie. Jack szybko ruszył przed siebie. Przed

drzwiami do jej pokoju stała Samantha – jego żona.
- Witaj

kochanie. Jeszcze raz Cię przepraszam, ale...
- Nic nie mów –

wymówiła z nieukrywaną złością – to, że nie masz czasu dla mnie, to

jeszcze jestem ci jakoś w stanie wybaczyć, ale to, że nie masz czasu dla

własnej córki, zasługuje tylko na pogardę.
- To nie jest najlepszy czas,

żeby się kłócić
- Dla Ciebie, żadna pora nie jest dobra –

wymawiała coraz ciszej.
Była znana z tego, że jak jest na cos zła, to

zamiast krzyczeć zaczyna mówić coraz ciszej. Gdy tylko dochodziło do takiej

sytuacji każdy, kto ją znał ustępował jej z drogi. Kto jej nie znał,

zazwyczaj narażał się na niebezpieczeństwo.
- Co z Jessie?
-

Lekarz jest w środku. Ma wyniki tomografii i pozostałych badań.

Powiedziałam, żeby poczekał z tym aż ty przyjdziesz.
Zaraz po tych

słowach z pokoju Jessie wyszedł lekarz. Podszedł do Jacka i Samanthy.
-

Co z nią? – zapytał Jack
- Państwo usiądą
Samanth’cie

zaczęły ściekać łzy po policzku. Obawiała się najgorszego.
- Mamy wyniki

tomografii komputerowej – mówił lekarz - Astrocytoma anaplasticum III

stopień
- Co to znaczy? – zapytała Samantha
- Złośliwy guz

mózgu – powiedział Jack głosem, przez który można
było usłyszeć

załamanie – mogę zobaczyć wyniki?
- Proszę bardzo
Lekarz

wręczył Jackowi wyniki badań. Trzęsącymi rękoma Jack odwrócił pierwsza

stronę i zaczął czytać.
- W prawej półkuli mózgu, pomiędzy trzonami

komór bocznych
i z naciekiem komory bocznej prawej oraz z przechodzeniem

na stronę lewą widoczna jest patologiczna masa guzowata o średnicy ok. 5cm,

miernie izointensywna w obrazach T2, T1 zależnych. Ulega niejednorodnemu,

głównie obwodowemu wzmocnieniu kontrastowemu.
Guz sięga częściowo

nadkomorowo: widoczna jest strefa lokalnego obrzęku w prawym płacie

ciemieniowym. Komora boczna prawa częściowo uciśnięta od góry w zakresie

trzonu, a komora boczna lewa w warstwach górnokomorowych od części

przyśrodkowej, komora III nieco uciśnięta od strony prawej. Układ komorowy

nadnamiotowy poszarzony, nieco przemieszczony w lewo. Drobne ogniska

naczyniopochodne w odnodze przedniej torebki wewnętrznej lewej półkuli

mózgu.
Zaczął płakać. Ręce mu się trzęsły a twarz zmoczona od łez zrobiła

się cała czerwona. Reakcja Samanthy była identyczna. Po raz pierwszy od

kilku tygodni przytulili się do siebie.
- Co zamierzacie zrobić?

– spytał łamliwym głosem Jack
- Proponujemy biopsję

stereoaktyczną. Potem chemioterapia, naświetlania i Temozolomid, w celu

uniknięcia odrostowi guza. Operacja może się odbyć w środę. Może pan

asystować. Przeprowadzi ją prawdopodobnie Peter Boyle.
- Możemy do

niej wejść?
- Proszę bardzo.

Stanęli obok łóżka Jessie.

Była w śpiączce. Jack chwycił ją za rękę i klęknął. Samantha usiadła z boku

na jej łóżku.
- Wygląda tak niewinnie. Czym ona sobie na to

zasłużyła – powiedziała przez łzy
- Nie wiem kochanie. Naprawdę

nie wiem.

Jacka czekała dyżur. Nie było mu to w planie, ale

musiał. Taki już był urok jego zawodu. Wszedł na Izbę Przyjęć. O razu został

„wykryty” przez Phila.
- Jack. Co z Jessie?
-

Astrocytoma
- Przykro mi. Są wyniki badań tej pacjentki z jedynki.

Zajmiesz się nią?
- Tak. Zaraz.

Gdy tylko się przebrał

chwycił kartę Izabelle i podszedł do niej. Zanim wszedł do środka przejrzał

jej wyniki. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Astrocytoma Anaplasticum.

Wszedł do jej sali.
- Witam. Mamy wyniki pani badań. Ma pani guza

mózgu.
- Wiem. Już to słyszałam w poprzednim szpitalu.
-

Możemy panią poddać operacji.
- Nie. Nie chcę.
Kobieta nagle

chwyciła się łóżka. Zamknęła oczy i padła na łóżko. Jack zawołał Phila. Ten

przybiegł szybko. Razem z nim zbiegły się pielęgniarki.
- Utrata

przytomności. Piętnaście litrów tlenu przez maskę. Podłączyć monitor.


Pielęgniarka podłączyła monitor.
- Tachykardia.
- 5 mg

hidroxiziny.
Kobieta się na moment przebudziła. Chwyciła Jacka za rękę.

Odchyliła maskę.
- Teraz już będzie wszystko dobrze. Może mi pan

wierzyć. – wyszeptała, po czym ponownie straciła przytomność
-

Jack, asystoria.
- Zainkubować ją. Defibrylator.
Pielęgniarka

podała Jackowi elektrody, podczas gdy Phil inkubował pacjentkę.
-

250
- Jest
- Odsunąć się.
Ciało Izabelle lekko wygięło

się nad łóżkiem.
- 300. Odsunąć się.
- Tracimy ją.
-

Masaż.
Cała akcja reanimacyjna trwała prawie godzinę. Izabelle nie

odzyskała już przytomności.
- Czas zgonu dwunasta dwadzieścia dwie

– ogłosił Phil
Pielęgniarka odłączyła monitor, po czym wszyscy

wyszli z sali. Jack oparł się o szafkę, z której coś spadło. Odwrócił się.

Na podłodze leżała książeczka Izabelle. Zanim odłożył ja na miejsce zajrzał

do środka. Na pierwszej widniało zdjęcie. Dziewczynka na zdjęciu wyglądała

identycznie jak Jessie. Podpis pod zdjęciem głosił: Izabelle Adreu, Paryż,

rok 1943

Jack wyszedł zrezygnowany z sali, gdy zawołała go

dyżurna.
- Żona do Ciebie.
Jack przyłożył słuchawkę do ucha.
-

Słucham
- Jessie się obudziła. Musisz tu przyjechać. Nikt nie może

uwierzyć w to co się stało.
- Już jadę kochanie.
Na jego twarzy

zagościło zdziwienie. Otarł łzy. Spojrzał w górę po czym wyszeptał:
-

Dziękuję ci Izabelle.


Proszę o opinię na temat

opowiadania.
P.S. Muszko, oby Jack nie kojarzył Ci się z Bentonem


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> Bardzo proszę.
muszka Me
Właściwie to już napisałam na gg, co

myślę, ale powtórzę, znaj moje dobre serce XD

Przede wszystkim

nastrój i atmosfera "Ostrego Dyżuru" -- nie da się zaprzeczyć, że

i postacie są nieco podobne (nawet nie tylko Benton hehe^^). Początkowo

myślałam, że takie trochę nie-Twoje, bo nie czułam tej magii. Ale, Twoje

szczęście, magia się pojawiła, więc jestem spokojna.

Cóż medycyna *_*

ja wiem i Ty też wiesz =)

Kilka błędów! Hehe, głównie literówki i

przeniesienia do kolejnych linijek. Nie chce mi się wytykać =) Przejrzyj

jeszcze raz i popraw =)

Ale ogólnie... no fajne, trzeba przyznać =)

iskra
Literówki (a właściwie jedna bo tylko

jedną udało mi się przyuważyć
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/> ), powtórzenia, no i te przeniesienia (:

Za dużo

oglądasz "Ostry dyżów" (: Początek... Znaczy ten pierwszy zgon i

to, że Jack tak bardzo chciał uratować życie temu człowiekowi od razu

skojarzyło mi się z ostatnim odcinkiem "Ostrego..." jaki oglądałam

(a było to nie wiem kiedy
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> ). Koniec nawet spoko, ale jak dla mnie stanowczo za mało

rozwinięty.

Więcej opisów! Niczego więcej nie pragnę...

(;

Ogólnie rzecz ujmując fabuła mi się nawet podobał (wiedza medyczna

tak sama z siebie czy pracowałeś z "Encyklopedią Medyczną"? (; ),

wykonanie nie.

commeny by Iskra
Ellie
Zaciekawiła mnie już sama tematyka, bo

wybieram się na medycynę. Bardzo fajne opowiadanko, poza literówkami nie ma

błędów. Tylko ten koniec jakoś tak nie przypadł mi do gustu.
Agrado
Moje opowiadanka z reguły się tak

kończą. Ale nie wszystkie XD

estiej: cholera, łamie regulamin, ale chyba i zakończone i niezłe sądząc po reakcjach czytelników, zostawić.
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2024 Invision Power Services, Inc.