"Pułapka"
Z
rozleniwieniem spojrzała przez okno na zachodzące słońce. Pomarańczowa
rozżarzona kula staczała się wolno za las. Niebo na zachodzie zaczęło już
przybierać ciemny odcień. W jej pokoju powoli zaczynał panować mrok.
Wpatrywała się chwilę w łyse gałęzie drzew targane prze wiatr, po czym jej
palce znów zaczęły błądzić po klawiaturze, oczy – po monitorze.
Wieczór, jak każdy inny, spędzony przy komputerze. Rodzice mieli wrócić
dopiero po południu kolejnego dnia, więc zdecydowała się
„wieczór” przedłużyć do „nocy”. Palce nieprzerwanie
wystukiwały elektroniczne słowa. Chwile mijały nie wolniej od tępa pracy
dłoni. Przerwała i pociągnęła łyk mleka z metalowego kubka. Odchyliła się na
krześle do tyłu i przetarła zmęczone oczy. Znów spojrzała za okno, ale tym
razem jej oczom ukazał się tylko przyjemny jesienny mrok. Oparła łokcie na
blacie biurka, a twarz objęła dłońmi. Senność sprawiała, że powieki
wyraźnie jej ciążyły. Naglę na środku monitora wyskoczyło czarne
„czatowe” okno z zielonym migającym kursorem. Dziewczyna
zamrugała powiekami, po czym, już nieco rozbudzona, chwyciła za myszkę.
Zanim jednak zdążyła zamknąć niepożądaną aplikację, w oknie zaczęło się
pojawiać pytanie, literka po literce.
„Szukasz
prawdy?”
Jej wargi skrzywiły się w ironicznym uśmiechu. Palce
błyskawicznie wystukały odpowiedź.
„Oh, wybieram niebieską pigułkę,
Morfeuszu”
Przez kilka chwil nie było żadnej odpowiedzi. Miała
nieprzyjemne uczucie, że gdzieś w mieszkaniu słyszy stłumiony śmiech.
Wzdrygnęła się lekko.
„Ile jesteś w stanie
poświęcić?”
„Poświęcić dla czego?”
Kursor migał
jednostajnie. Jednak nie pojawiła się żadna odpowiedź. Dziewczyna właściwie
była zirytowana, ale nie na tyle, by wyłączyć intrygującego rozmówcę. Po
kilku minutach straciła cierpliwość. Raz jeszcze chwyciła za
myszkę.
„Dla wieczności”
„Gdzie maszyny hodują
ludzi dla uzyskania energii?”
Znów nie mogła się powstrzymać od
uśmiechu. No, Morfeuszu, wyciągnij mnie z macek Matrixa, myślała kpiąc w
duchu. Tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Nagle poczuła senność i nim
zdążyła się zorientować zasnęła na klawiaturze. Czerwone światełko jednostki
centralnej migało co jakiś czas póki komputer nie wyłączył się
sam.
Obudziła się w białej pustce. Wstała i dłonią chwyciła się za
głowę tak, jakby miało to stłumić tętniący ból w czaszce, po czym rozejrzała
się na około. Wszystko wyglądało jakby było oblane mleczną farbę –
nieskazitelna biel. Cała przestrzeń, jej ubranie, włosy. Ona sama była zaś
nienaturalnie blada. Obróciła się wokół własnej osi. Gdzieś na horyzoncie
zamajaczył czarny punkt. Bez wahania pobiegła w jego stronę. Miała wrażenie,
że w ogóle nie zbliża się do swego celu. Na „dobrą” sprawę nie
czuła nawet jakby biegła, choć odczuwała zmęczenie. Zatrzymała się więc i
zaklęła, a jej głos wydawał się odbijać od wszech obecnej bieli. Naglę
czarny punkt przybliżył się do niej w mgnieniu oka. Zdezorientowana
zamrugała powiekami i przyjrzała się „punktowi”, który okazał
się płaskim oknem, jak w komputerze. Zielony kursor migał niespokojnie.
Obeszła dziwaczną „strukturę”, lecz nie śmiała jej dotknąć.
Stanęła na wprost okna w podświadomym oczekiwaniu na jakieś zdarzenie. Czuła
się zupełnie jakby patrzyła na swój monitor, tylko dużo większy.
„Zostałaś wybrana”
Skrzywiła się. Teraz nie było jej do
śmiechu. Chciała krzyknąć: „Gówno prawda”, ale z jej gardła nie
wydobył się żaden odgłos. Spróbowała raz jeszcze. Przerażona utratą głosu
złapała się za gardło w panicznym odruchu i...
Obudziła się pod
wpływem irytującego pikania budzika. Kiedy dotarła do niej treść snu,
postukała się mimowolnie po głowie. Zawsze była świadoma tego, że śni, a
teraz dała się opętać tandetnej bieli. Przecierając zaspane oczy, podążyła
do kuchni, a po otwarciu lodówki z gorzkim uśmiechem stwierdziła, że
poranek będzie musiał obejść się bez śniadania. W pierwszej chwili miała
ochotę po prostu położyć się do łóżka, ale po krótkim namyśle postanowiła
doprowadzić się do porządku i jednak pójść kupić coś zjadliwego. Wzięła
szybki prysznic i pomalowała się delikatnie. Ubrała ulubione dżinsy i równie
ulubioną bluzkę. Leniwie założyła buty, zarzuciła na siebie kurtkę i wyszła
trzaskając drzwiami. Była już na dole klatki schodowej, kiedy zorientowała
się, że nie zamknęła mieszkania. Zaklęła w duchu i zaczęła mozolną
wspinaczkę na trzecie piętro.
Dzień wydał jej się dziwnie przyjemny. To
prawda, że gustowała w jesiennych porankach, ale jej sympatia do takich dni
wiązała się raczej z dżdżystą pogodą, mgłą i chłodnym wiatrem. Tymczasem zza
chmur wydzierał się słońce, wiatr praktycznie przestał dąć, a o mgle mogła
sobie tylko pomarzyć. Wolnym krokiem szła do najbliższego supersamu.
Zabiegani ludzie mijali ją, nie zaszczycając jej nawet najkrótszym
spojrzeniem, ale też wcale tego nie oczekiwała. Nagle poczuła nieodpartą
chęć spojrzenia na drugą stronę ulicy. Widok starszego pana w białym
garniturze sprawił, że zatrzymała się. Patrzyła chwilę na niego (Biel
przykuwała uwagę.) tak, jak i on na nią. Po chwili odwrócił się na pięcie i
skręcił w pobliski zaułek między starą kamienicą, a opuszczonym domem
jednopiętrowym. Wcześniej jednak wykonał taki ruch ręką, jakby chciał by
dziewczyna poszła za nim. Bez wahania wykonała nieme polecenie, co
oczywiście wiązało się z wkroczeniem na jezdnię. Kilku kierowców krzyknęło
coś do niej przez otwarte okna samochodów. Omiotła ich nierozgarniętym
wzrokiem. Będą już prawie za rogiem starej kamienicy pomyślała o bieli ze
snu. Skręciła w zaułek i zatrzymała się. Mężczyzna stał obok metalowych
zardzewiałych drzwi. Otworzył je i zapraszającym gestem skinął ręką, dając
tym samym znak dziewczynie, by weszła do środka. Nie zastanawiając się ani
chwili weszła w mrok jeszcze przedwojennej kamienicy. Staruszek wszedł zaraz
za nią. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Spodziewała się czegoś niezwykłego.
Tymczasem jej oczom ukazały się bardzo zwykłe schody (jak na jej gust w
niezbyt stabilnym stanie) i równie zwykłe ściany z odpadającym tynkiem.
Starszy pan wskazał na górę i dziewczyna bez słowa zaczęła wchodzić po
schodach. Na szczycie zatrzymała się przy drewnianych drzwiach, które
wyraźnie potrzebowały renowacji, zresztą jak wszystko w kamienicy. Mężczyzna
stanął obok niej i chwycił klamkę pomarszczoną dłonią. Przez ułamek sekundy
spoglądał jej w oczy z lekkim uśmiechem, a w uśmiechu tym było równie wiele
ciepła i dobroci, jak i gorzkiego żalu. Pchnął lekko drzwi. Oczom dziewczyny
ukazała się biała sala tętniąca nicością. Starszy pan znów zaprosił ją
gestem ręki, ale tym razem nie ruszyła się z miejsca. Czuła respekt i lęk
przed tym pomieszczeniem. Staruszek położył jej dłoń na ramieniu i pod
wpływem tego dotyku przekroczyła próg. Drzwi zamknęły się zaraz po tym, jak
oboje weszli do sali. Nie pozostał po nich ani jeden ślad. Dziewczyna
dopiero wtedy się otrząsnęła z (jakby) letargu. Rozejrzała się z
przerażeniem, a jej oczy wypowiadały nieme pytanie: „Co się
dzieje?”. Mężczyzna w bieli rozchylił usta w delikatnym uśmiechu.
Wyciągnął przed siebie otwartą dłoń i obrócił się zgrabnie wokół własnej
osi, a z każdym stopniem okręgu pojawiały się wokół nich monitory.
Dziewczyna pomyślała, że albo wpadła do dziwacznej studni bez dna albo to
pokoju Architekta z Matrixa. Na ekranach migały obrazy ludzi. Chłopiec
łowiący ryby, kochankowie, staruszka robiąca na drutach, kradzież, kolacja
dwojga ludzi, kłótnia małżonków, przebieranie bobasa, morderstwo...
-
Sprawuję nad nimi wszystkimi pieczę. – rzekł w końcu starzec. Głos
miał łagodny i... właściwie nie dający się określić.
- Chcesz powiedzieć,
dziadku, że jesteś kimś w rodzaju Boga? – spytała cynicznie.
-
Oh, moja droga. – zaśmiał się dźwięcznie i szczerze, ale jednak w
śmiechu tym słychać było nutkę bólu – Nie „kimś w
rodzaju”. Ja nim jestem.
- Jestem jak niewierny Tomasz...
- Ale
widzisz mnie. – przerwał, przyglądając jej się przy tym uważnie
– I wierzysz. Tylko, z niewiadomych mi powodów, bronisz się przed tą
wiarą rozpaczliwie.
- Jesteś Bogiem! – rzuciła ironicznie
– Wyczytaj to z moich myśli.
- Nie po to dałem wam wolną wolę, żeby
teraz wnikać w wasze umysły, decyzje, dylematy, emocje.
- Więc...
-
Moja rola jest mniej skomplikowana niż ci się wydaje. – odpowiedział
na nie zadane pytanie, a kąciki ust zadrgały mu nieznacznie.
Dziewczyna
patrzyła na niego uważnie. Więc jednak Bóg okazał się miłym staruszkiem o
ciepłych oczach i dobru wypisanym na pomarszczonej twarzy. Brakuje mu tylko
siwej długiej brody, a zamiast garnituru powinien mieć białą szatę. Starszy
mężczyzna uśmiechnął się szeroko, a ona wiedziała, że czyta w jej myślach.
Wiedziała również, że zaraz ukaże jej swą prawdziwą postać. I nie myliła
się. Starzec zaczął przybierać postać galaretowatej różowej masy, która
była najgęściejsza wewnątrz, a po zewnętrznej stronie jakby wtapiała się w
powietrze. Zaskoczenie sprawiło, że niemal przestała oddychać.
-Więc Bóg
jest zawieszonym w przestrzeni kisielem? – wydusiła w końcu z
siebie.
„Kisiel” wrócił do swej wcześniejszej postaci i
rozchylił usta ukazując zestaw białych zębów. Nie potrafiła stwierdzić czy
rzekomo prawdziwa istota Boga jest autentycznym faktem czy też tylko
żartem. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby prawdą było to drugie. W końcu Bóg
stworzył człowieka na swoje podobieństwo, a ludzie, nie da się ukryć,
poczucie humoru posiadają. Już nieco spokojniejsza przeniosła wzrok na
ekrany i z zaskoczeniem stwierdziła, że widzi teraz tylko zło panoszące się
po świecie – nienawiść, agresję, zazdrość...
- Skoro jesteś
Wszechmogącym to czemu jest... - urwała w poszukiwaniu odpowiedniego słowa,
ale po krótkiej chwili skinęła tylko głową na ścianę stworzoną z monitorów
- ... właśnie tak.
- Problem w tym, że nie jestem wszechmogącym. –
odparł dziwnie obojętnym głosem – Pozwalając na wyewoluowanie
człowieka przeliczyłem swoje własne siły. Obdarzyłem was wolną wolą więc
nie mogłem mieć nad wami kontroli. Sami prowadzicie się ku destrukcji, a ja
nie mam wystarczająco sił, by wszystkich was uchronić przed...
przypadkiem.
- Ale... Co ja mam z tym wspólnego?
- Cóż, potrzebuję
pomocy.
- Dlaczego ode mnie?
- Każdy anioł musi najpierw umrzeć, a
wiem, że życie nie ma dla ciebie zbytniej wartości. Potrzebuję osoby takiej
jaką jesteś teraz, a nie chcę ryzykować, że zmienisz się znacznie przed
swoją naturalną śmiercią.
Dziewczyna zacięła usta w wąską linię. Nie
wiedziała co o tym myśleć, w głowie szalał chaos. Odwróciła się do staruszka
tyłem i całą swą uwagę skupiła na obrazach. Nie chciała w to wszystko
wierzyć, ale... musiała. Tak podpowiadała jej dusza i czuła, że posłucha jej
bez względu na wszystko. Przez kilka chwil zadawała sobie pytanie czy
warto.
- Warto. – szepnęła cicho, a Bóg uśmiechnął się z tryumfem.
*
Młoda dziewczyna siedziała na szczycie dachu Castoramy.
Znudzonym wzrokiem spoglądała na ludzi w dole. W Krakowie
„pracowała” z jeszcze sześcioma innymi aniołami. Prawdę mówiąc,
miała już tego wszystkiego dość, a przecież zaczęła od niedawna. Inni
mówili, że z nimi było tak samo. Najpierw byli pełni entuzjazmu, później
wyznaczone im zadanie zaczęło ich przytłaczać. Cóż, jeśli się tak zastanowić
(a miała dużo czasu do myślenia – całą wieczność) to anioły są tylko
ludźmi obdarzonymi cząstką boskiej mocy. Bóg nie powinien ich obarczać
takimi obowiązkami. Pomyślała, że to dlatego słyszała wtedy w Jego głosie
drżenie bólu. Zabawnymi wydały jej się również sposoby w jaki Bóg werbował
pomocników. W rozmowie z nią wykorzystał motyw z Matrixa, ale od innych
dowiedziała się, że używa również fabuły „Koraliny”,
„Władcy Pierścieni” czy w ogóle innych dzieł literatury lub
filmów. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Mówiłam, że chcę
niebieską pigułkę. – szepnęła.
Zauważyła kobietę, która zaraz
miała wejść pod koła nissana. Ze znudzeniem podsunęła kierowcy myśl o
zwolnieniu, a zaraz potem przeniosła się do centrum miasta. Czekała ją długa
droga w pułapce wieczności.