Okres próby dla uczniów Hogwartu minął -
profesor Dumbledore wrócił na stanowisko dyrektora tej szkoły. Wszyscy
odetchnęli z ulgą, bo nie ma już Umbridge.
Kiedy Dumbledore zniknął i
nikt nie wiedział, gdzie jest, dyrektorką Szkoły Magii i Czarodziejstwa
została Dolores Umbridge - wcześniej wysoko postawiona pracownica
Ministerstwa Magii. Uczniowie nazywali ją "starą nietoperzycą",
jako że zdążyła im podpaść już w czasach, gdy była Wielkim Inkwizytorem
Hogwartu i nauczycielką obrony przed czarną magią. Nie przypadła im ona do
gustu, bo - jak określił Piotrek Witowski (czarodziej polskiego pochodzenia,
na stałe mieszkający w Anglii) - była "starą, obleśną, grubą i
jędzowatą ropuchą a jej słodziutki głosik doprowadzał do szału". Poza
tym "charakter miała jak głupi, bezmózgi i tępy górski troll z
epoki, którą mugole nazywają średniowieczem". Za jej rządów w Hogwarcie
wiele się zmieniło. Irytek stał się - o ile to możliwe - jeszcze bardziej
nieznośny, a woźny Filch mógł zadawać uczniom kary cielesne (inna sprawa, że
te "kary" nie zawsze były za karę, tylko za fakt istnienia
"zasmarkanych bachorów"). Jak się jednak okazało, uczniowie
niewiele sobie z tego robili. Wręcz przeciwnie. Wkrótce Hogwart zamienił się
w małe piekło, a nauczyciele jakoś nie kwapili się, żeby to zmienić. Jednak
nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Jedna ze Ślizgonek,
która wolała pozostać anonimowa, opowiedziała mi taką historię:
"Niewiele osób wie, że profesor Umbridge pochodzi z rodziny mugoli. Jej
nadopiekuńczy rodzice karmili ją wszystkimi słodyczami świata. Ta cudowna
dieta zaowocowała wkrótce... 150 - kilową nadwagą. Kiedy dowiedziała się, że
idzie do Hogwartu, tak się podekscytowała, że machnęła nowiuteńką różdżką
(7-calową z włosem z ogona jednorożca) i... rzuciła na siebie Zaklęcie
Glizdocorpus. Jak łatwo się domyślić, zamieniła się w długą i cienką
dżdżownicę. Wypełzła więc w świat, by szukać magicznej pomocy. Po wielu
tygodniach wędrówki w błocie i smoczym łajnie trafiła gdzieś do Albanii,
gdzie natknęła się na Gilderoya Lokharta, który dopiero zaczynał karierę.
Kiedy dowiedział się, o co chodzi, rzucił na biedaczkę przeciwzaklęcie.
Niestety, przy tej operacji uszkodził jej trwale mózg i struny głosowe. Stąd
jej cieniutki głosik im problemy z psychiką. Powinniśmy jej
współczuć!"
Taaaaa, jasne, a ja jestem święty Mikołaj (taki
szurnięty czarodziej, ubrany na czerwono, któremu raz do roku kompletnie
odwala i rozwozi saniami prezenty małym mugolom). Niezależnie od tego, jak
było naprawdę, dobrze, że Dumbledore wrócił. On przynajmniej nie trzyma w
gabinecie niuchaczy...